Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlam posty z etykietą wiersz

Nie da się wejść głębiej niż do środka serca

Nie da się wejść głębiej niż do środka serca. ciało jest jej domem. chce zaprosić do niego drugiego człowieka. może wykiełkuje w środku   nasieniem. wyrośnie drzewem. korzeń zakotwiczy w trumnie wypełnionej przeszłością. wyjdzie przez usta koroną z cierni. poranią jej język i powie że jest taka   jak na zdjęciu z dzieciństwa. oboje powiedzą że teraz nie mogą bez siebie żyć ale pewnego dnia nie poznają się na ulicy. będą patrzeć sobie w oczy martwym wzrokiem.   tak powie widząc w lustrze kobietę kruchą jak porcelanowa lalka. Krajobraz po wstrząsowy. wybuch w kopalni rozerwał tęczę na kawałki. od tej pory więcej jej tu nie widziano. cząstki   barw odeszły do innych dalekich jasności. nikt już nie przejdzie po rozszarpanym moście. wyłom po tęczy zarósł szarą brudna mgłą. czasem przebija się przez nią kleiste jak kisiel jabłkowy słońce - oziębłe i ciche jak grudniowa noc. w samym środku wiosny pomiędzy drobinami mgły suną ciężkie przeźr

Kalkulacje blondynki

Kalkulacje blondynki .                kolejny atak robotów dla których śmierć nie jest rozkładem a udoskonaleniem po naprawie bardziej czułych części. wstrzykuję sobie botoks   w żyłki   nerwów żeby zesztywniały nabrały prężności. kalkuluję. obliczam odległość lecz i tak nie czuję się bezpieczna. nakładam wiec odżywkę na włosy na wypadek klęski żywiołowej. ochronny blask i prostowanie mogą je ocalić podobnie jak stopy ocali obuwie na wysokich obcasach. od wschodu śmierć idzie-   mówią ludzie -   śmierć idzie w kombinezonie strażaka - nikomu już nie można ufać. nakładam na skórę krem z filtrem. okna zasłonię zielonymi storami. zielony to kolor uspakajający. spokojnie -   mam jeszcze po kawałku jędrnego ciała tam gdzie trzeba. mogę go użyć jako tarczy. i serce tez mam nadal na swoim miejscu. mogę podzielić się kawałkiem tego serca z kimś kto na niego zasługuje. Podobno. podobno gdzieś jeszcze żyją ludzie na wolności ale my jesteśmy starzy

W kamiennym mieście

W kamiennym   mieście stoi drewniana ławka. jest na niej wydrapana stara kłótnia. dobrze że jestem głucha na wszelkie odczucia bo podobno kiedyś tu konie charczały i rżały. nie były z miedzi ani z plastiku. teraz z deszczu cieszą się tylko kwiaty w donicach. jeszcze zdarzają się smutni poeci którzy rozbierają swoje kobiety z piór- jakby były kurami - aż puszczają czerwoną farbę. wtedy powietrze   wypuszczane z ich ust zmienia się w żar i przyznają że słowo kocham wrzucili do prania. na sercach urosły im przepukliny które leczą zupą z oleju silnikowego. dlatego dokoła nich można zauważyć rdzawe plamy. czasem odkurzą stary kubek po herbacie z napisem: na zawsze. przypomina im pięknie rzeźbioną trumnę. można ją postawić obok drewnianej ławki w kamiennym mieście gdzie owady już dawno zostały pokonane   a ptaki zmieniono w uliczne drony. i tylko niektórzy poeci bywają tu czasem smutni. piszą na skórach swych kobiet czerwoną farbą że nadal można je

Gołąb

Gołąb poprawił strukturę piór. był idealnie szary nie licząc czarnej plamki na grzbiecie. przypominała   grudkę ziemi. ona nie lubiła żebraków a gołąb grzebał w śmieciach. bystre oko poruszało się na boki śledząc jego ruchy. poczuł chęć by zerwać z niego tą plamkę która jest chorobą zakrytą czarnym znamieniem ziemi usypanej w kopczyk. mógłby ukręcić mu głowę zostawiając plamkę na żer dla dzikich zwierząt. może wtedy   poczułyby jego nienawiść. gdy myślał o tym jaka była idealna. podobna do chmury której nie można dotykać bo rozsypie się w deszcz. spłynie w niego bólem którym chciał zarazić tego gołębia zanim rozpłynął się w powietrzu zostawiając zapach śmierci.   nie można go wyrzucić do śmieci ani podarować chmurze bo rozsypie go w proch taki co nie zmieści się w żadnej kobiecej   trumnie.

Więzienie

Więzienie ktoś patrzy w głębinę studzienki kanalizacyjnej. świecą w niej oczka zardzewiałych kluczy I kotyliony bilonu – kawałki życia za kratami. ktoś widzi twarze więźniów znikające we mgle. czuć dymem z papierosów albo siarką z piekła. Danuta milczy                                      za oknem mruga tylko śnieg. nawet czerwony kogut zamknął zielonkawe światełka oczu. w pokoju cisza rozjaśnia tęczę śnieżnej poświaty. w przytulnym jasnym domu za miedzą przykucnęła   pod łóżkiem choroba. Danuta widzi białe plamy na ścianie podobnie jak człowiek który właśnie zdjął różowe okulary. oboje nie poddają się prawu ciążenia. fruwają wraz z płatkami śniegu. są podobni kształtem. oboje są gwiazdkami na ciemniejącej kopule nieba. oboje mijają przeźroczyste ptaki. jednak Danuta jest tu cudzoziemką która zbyt wcześnie zawisła pomiędzy podwórkiem a chmurą rozpłaszczoną nad horyzontem. musi więc wrócić za stół gdzie leży chleb i rozgrzewająca herbata

Wiersz szaro - bury

Wiersz szaro – bury podwórko jest ciasne i brudne. mały chłopiec spluwa przez otwarte okno. środkiem przechadza się szara zakonnica i mały wróbel. oboje skubią skórkę z chleba. kobieta z nogami do pasa kłania się zakonnicy ukazując majtki w żółte pomidory. mięsokrwiste wargi układają się w burą podkówkę. nie wiem dlaczego klnę i złorzeczę ludziom – może z przepracowania. starszy pan który nienawidzi polityków przegląda gazetę. muszę zrobić coś bo zwariuję albo popełnię samobójstwo nie robiąc nic. uspakajam siebie obejmując się wpół. myślę o wszystkich małych draństwach których się dopuszczam. klnę i palę papierosy. myślę że mój ostatni dzień będzie dniem powszednim i spędzę go na tym podwórku w objęciach małego wróbla karmiąc skórką z chleba szarą zakonnicę a wtedy może uśmiechnie się do mnie.

Ktoś chodzi po wodzie

Człowiek z naprzeciwka nie pasuje do uśmiechów przechodniów ani do gładkości   drogi. mówi że ma piękne włosy. ludzie przemawiają do jego podkoszulka do śmiesznie podwiniętych nogawek. I tylko blada dziewczyna która   wie że śmierć zawita do niej tego roku   śpiewa że prawdziwe światło płynie prosto z wnętrza. nauczyła się strachu kiedy wiele razy zawracała w progu. wpatrując się w siebie może patrzeć we mnie. mówi że tylko w niej   może spotkać   siebie I że jest piękną mozaiką w której brakuje kilku elementów. Na drugim końcu miasta. śmiech dzieci z biednej dzielnicy rozbraja szczerością. pogoń za starym szczurem . szczyt na kominie w cieniu odrapanej cegły. brak światła. powolne wkraczanie w butelkę napełnioną śmiercią. zabawa w pociąg zbudowany z kapsli - rój świetlików wyznacza koniec trasy na zakręcie tej samej ulicy. ktoś właśnie idzie po wodzie. ktoś podrzuca w górę wagony. trzęsie całą dzielnicą. ktoś powtórzy z d

Dawno temu.

Przed pomnikiem wielbiąc nieskazitelną wielkość zamkniętą w małej dłoni myślałam że świat może być idealny. pewna stara kobieta powiedziała pójdź za mną dotknij mego brzucha czuję parcie na pęcherz i nie mogę utrzymać moczu. ktoś niewidzialny stał za moimi plecami i szeptał nie myśl   o ciele   jak o idealnej maszynie staje się bowiem dziełem sztuki kiedy odkrywasz jego mankamenty. kiedy kobieta odeszła pomnik krwawił wielbiłam małość drobinek jego   krwi zamkniętą w bólu człowieka który poskromił kamienie. Dawno temu Ktoś zakopał w ziemi figurkę. oddychała przez korzenie. była jak niemowlę śpiące w chłodnej ciszy. wsłuchiwała się w stukot kroków. stworzenia dudniły nad jej czołem. błogosławiła im sama będąc wyobrażeniem stworzenia.

Duży wóz

Wizyta dziadka zatrzymał się tylko na jeden sen. nie miał   twarzy i potrafił   latać nad miastem.   zapomniał czym jest dożywocie i papierowe pieniądze. spytał czy mam może ukrytą walizkę na wypadek przeprowadzki. Duży wóz patrzymy jak duży wóz chybocze po wyboistych drogach nieba. rzucamy w niego kamieniami naszych ciał. patrzymy jak czarne gawrony wracają ze wchodu. szarzejemy na skórze gdy spotykamy chorego człowieka. chorujemy spotykając ludzi bez twarzy. prosimy wtedy znajomego elektronika by wyinstalował nam twardy dysk. nie znalazł w środku serca. poskłada nas więc jak roboty. wiele takich maszyn chodzi po świecie. spoglądają na niebo gdzie duży wóz chybocze po jego wyboistych ścieżkach. może kiedyś się wykolei.

Szprytno Koczka

Szprytno Koczka Szprytno koczka Tam w antryju na bifyju stoji mlyka szolka czako koczka aż wylezie mama, tata, Jolka. Jak wylyźli na zegrodka, to koczka skoczyła, cołki mlyczko ze szoleczki, wartko- chlaps- wypiła. Prziszła Jolka ze zegrodki, a pić ji sie chciało, wtym zaglondo, a tu mlyko kajś wyparowało. Inkszym razym szprytno koczka z kąta zaglondała jak w niedziela mama miynso w kuchni rychtowała. W cołki chałpie już woniało piyknie roladami, ale tata mama woło na film z kowbojami. Jedna baba do kowboja na koniu strzylała, a tam w kuchni se rolady koczka wyżyrała. Jak rodzinka już po filmie za stoł chciała siodać, to niy było już do klusek i zołzy co podać.

Wyznanie

Wyznanie   piosenka ludowa nie jest jeszcze językiem ojczystym. jest skrawkiem życia. grudką ziemi pod skórą. ktoś kto bardzo kocha kwiaty ma własny stół   a na nim obrus w czerwone róże. ktoś jest bardzo pobożny albo tylko udaje dlatego nie potrafi śpiewać. śpiewam o zarośniętych torach kolejowych z martwym ciemnym wagonem. śpią   w nim głosy robotników i rysunek ptaka. jego rdzawe skrzydła migoczą w słońcu. jestem dziewczyną z włosami zwiniętymi w śpiew niewiadomego koloru. jestem dziewczyną   z matowymi włosami. śpiewem przyzywam brudne krople deszczu   dzwoniące w zardzewiałych rynnach. dwa drzewa które kiedyś były lasem.   kopiec mrówek z epoki kamienia łupanego zamieniony w cmentarz. grzebień dziadka w zapomnianym grobie na obcej półkuli. starego żebraka grającego na akordeonie do wiatru w kieszeni i resztki wódki w wyszczerbionej butelce. bańki deszczu zmieniają się w płaską kałużę.   grają na ostatnich kroplach dzwoniąc o dziwne

Stacje V i XIV

Stacja V mężczyzna wydawał się być skrawkiem brudnego materiału. a jednak jego bezwładna dłoń   poruszyła gwiazdy. niebo opadało w dół a jego ból wszedł w moje trzewia. noc była spokojna jak ten mężczyzna i tylko w moich trzewiach coś poruszało się niespokojnie. podniosłam to w górę nie ruszając się z miejsca. dalekie światła reflektorów prześwietliły mnie I byłam zdjęciem rentgenowskim. zlepkiem kości ukrytych pod brudną szmatą jak ten nieznajomy mężczyzna który był moim bratem. Stacja XIV zamykając w powłoce gleby zawsze będziesz siewcą. bo wszystko ma początek w ziemi i wszystko do niej powraca by mógł powstać zupełnie nowy twór. nawet skała nie powstrzyma rzeki. zawsze znajdzie sobie szczelinkę nadziei. kiedy odchodził twój ojciec myślałeś że nigdy już nie spojrzysz mu w oczy. teraz sam jesteś własnym ojcem i ojcem swoich dzieci. może kiedyś ktoś spojrzy w czyjeś oczy i zobaczy w nich twoją miłość i ból i całe twoje człowiecze

Stacje I i XIII

Stacja I Stary człowiek zagląda do szafy. nie widzi w niej białej koszuli ktoś skazał go na śmierć już przy urodzeniu dlatego siedzi   na skraju łóżka.   stary człowiek zażywa tabletkę przeciwbólową.   przez otwarte okno słyszy stukanie dzięcioła jakby ktoś odliczał godziny . w swojej szafie trzyma czarny garnitur. szafa jest zawsze otwarta . stary człowiek siedzi na skraju szafy.   mówi że przy urodzeniu został skazany na śmierć . za oknem mały jeż zwija się w kulkę.   mówi że jest nieśmiertelny kiedy napręża kolce. stary człowiek siedzi na skraju   snów.   w jego szafie   od dawna czeka śnieżnobiała koszula. on jednak dostrzega tylko czarny garnitur.   ktoś właśnie umywa ręce.   ktoś zamyka szafę.   klucz wyrzuca do studzienki kanalizacyjnej. mieszka w niej pani śmierć. jest tam ciemno i cicho.   nikt nie przeszkadza pani śmierć kiedy zagląda do szafy.   pani śmierć liczy śnieżnobiałe koszule i czarne dobrze skrojone garnitury. Pani śmierć

Stacje VI i VIII

Stacja VI ścieram się dzień po dniu zostawiając siebie na szmatkach meblach chustach prześcieradłach. ktoś układa obraz ze zlepków mojej skóry. może kiedyś oprawi  go w ramki. czasem wieszam za pomocą klamerek do bielizny własne linie papilarne na podwórkowym trzepaku. wystawiam na widok publiczny drzazgi zza paznokci i  wszystkie wydzieliny. wcieram je w ciała i w myśli obcych ludzi. maluję ich obrazy pod własną skórą. spodobało się artyście malować nasz obraz grupowy. mieszać farby do włosów wraz z pigmentami skóry. kiedyś oprawi w ramki nasz grupowy obraz i będzie to piękny obraz który przetrwa wieczność. może będzie  na chuście  albo w czyjeś w pamięci. Stacja VIII że mam naderwany bok? może kiedyś z niego zaczerpniesz ty masz zbrukaną macicę i całe wnętrze od brzucha po uda. dlatego nie płacz z powodu mężczyzny nawet jeśli jest   Bogiem. jest taki upał że krew zastyga mi w żyłach. w tobie zaś tkwi kawałek lodu

stacje IV i XII

Stacja IV patrz matko mam dziurawe dłonie. ocal mnie przed   głodem zimnem i rakiem na płucu. masz serce jak jezioro całkiem przeźroczyste nie ma na nim zmarszczek. nie tłumacz się przede mną z pustego kieliszka. napełniasz nim pamięć i przyszłość. a ja będę ci śpiewać kołysanki mój dorosły synu. zbyt długo rozpychałem się w twoim brzuchu I w brzuchach innych kobiet. spijałem życie z pustego a teraz znów chcę spojrzeć   ci w oczy. zapełniam tobą lęki. widzę jak stoisz przed   własną śmiercią. rozpościerasz ramiona na kształt krucyfiksu. patrz matko mam dziurawe dłonie. Stacja   XII są listy które dopiero po latach przychodzą po raz kolejny. w środku tygodnia pomiędzy jedną godziną a drugą coś do nas dociera. litery układają się w słowa czas wędruje w odwrotną stronę. ktoś kiedyś mieszkał w tym domu ktoś tu właśnie umiera po raz kolejny. moje życie znów wychodzi na ulicę. tylko ja widzę w tej chwili że cofanie zega

Na drugim końcu miasta

Dawno temu Ktoś zakopał w ziemi figurkę. oddychała przez korzenie. była jak niemowlę śpiące w chłodnej ciszy. wsłuchiwała się w stukot kroków. stworzenia dudniły nad jej czołem. błogosławiła im sama będąc wyobrażeniem stworzenia. Na drugim końcu miasta. śmiech dzieci z biednej dzielnicy rozbraja szczerością. pogoń za starym szczurem . szczyt na kominie w cieniu odrapanej cegły. brak światła. powolne wkraczanie w butelkę napełnioną śmiercią. zabawa w pociąg zbudowany z kapsli - rój świetlików wyznacza koniec trasy na zakręcie tej samej ulicy. ktoś właśnie idzie po wodzie. ktoś podrzuca w górę wagony. trzęsie całą dzielnicą. ktoś powtórzy z dumą że stąd się wywodzi I wszyscy będą śpiewać ballady o tym że nikt tu już nie utonie. ktoś właśnie chodzi po wodzie.

Blisko skóry

Blisko skóry kiedy coś kopnęło ją w brzuchu od środka pomyślała że to stary zmarły znajomy powrócił. wkrótce  to się wyjaśni. będzie jak otwarta książka. po stronie. po latach. kiedyś otworzy się w niej okno. zbudzi się albo zapadnie w nowy sen. teraz jej  własny ból jest dla niej zagadką. kiedyś będzie światłem. wschodem słońca. będzie wtedy pijana nową miłością. już przebija się od środka. dotyka skóry. wierzy że wkrótce  odkupi jej grzechy. Nocą na tarasie numeruję  galaktyki. komar właśnie wyruszył na łowy. Iskrzy  w gwiazdach. szelest liści pisze na mojej twarzy że tylko wiatr rozumie co znaczy pustka . za ścianą starzy ludzie śpią niespokojnie. piasek przesypuje się w klepsydrze. drzwi skrzypią otwierają się na drogę. środkiem przechadza się wieczność. porusza bezdźwięcznie ustami jakby połykała czas.

W pewnym miejscu

Zza szyby bańki deszczu tańczą podbijane wiatrem. fontanna kwiatów układa się w puchowy dywan w zagłębieniu kałuży. dziewczyna przykłada zimny nos do szyby. oddycha spadającym kwieciem. deszcz tętni w jej żyłach. śmierć stoi za jej plecami. śpiewa głosem poranionego owada uderzając o szyby. ból zamieszkał w jej domu. dziewczyna jest jego matką połyka go szlocha w niej deszczem. wyje zasypiając gdy niebo wolno zlewa się z ziemią. W parku kobieta wpatruje w zygzak nakreślony wykrzywioną  dłonią. tylko ona rozumie. jej syn uśmiecha się wyszczerzając zęby. widzi jasny promyk który przysiadł w jej włosach niczym zwinna jaszczurka. bawi się nim wzrokiem. jaszczurka prześlizguje się po ramieniu chowa się w gąszczu drzewa. przy jego pniu przycupnął  wózek z kołami jak oczy olbrzyma. na gałęzi dzikiej jabłoni usiadł szary gołąb. chłopiec schronił się w ciszy jego skrzydeł. W pewnym miejscu liście grają na palcach

Ewelina Kuśka- Bajka o śmieciu

Ewelina Kuśka- Bajka o śmieciu

Okno

W wieży rycerz i jego żona spali w krótkim łożu prawie na siedząco tuż obok stopni. mieszkali w wieży. nocą ludzie przechodzili jak mrówki na kolejne poziomy. zaliczali rundy. wypróżniali się z wysokości. rycerz i jego żona siedzieli w swoim krótkim łożu bez twarzy. wyszli z gry. znaleźli się w pustym polu. stracili piksele. ludźmi stali się na kamiennych nagrobkach. przetrwali w nich wieki. Okno ciche kwilenie wprawia w ruch cały mechanizm. ktoś rozdrapuje dłonią przesiąkniętą pieluchę. przyjemne ciepło rozchodzi się po ciele. zaschnięty korzeń pępowiny krwawi na brązowo. na szyi kartka „ Jestem obywatelem świata”. W pokoju na twarzy kobiety pękła pajęczyna zmarszczek. przez powstałą szczelinę do pokoju zaglądają demony. ich cienie tańczą na suficie piszczą w szparach podłogi. serce kobiety przetarło się jak wilgotna ścierka. ktoś pochyla się nad nią. dotyka klatki piersiowej. jest lekarzem pierwszego kontaktu albo samym Bogi