Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2017

Siła myśli cz I i II

I Samotna, ale nie sama.     Głowa do góry! Leczenie dobrze rokuje. Mamy już poziom medycyny na takim etapie, że rak wcale nie oznacza wyroku. Jest pani jeszcze w takim wieku, kiedy szanse na wyleczenie są całkiem spore. Ale dopiero niedawno podjęłam pracę – skurczyłam się w sobie na myśl, że znów mam zamknąć się w domu, pielęgnować kolejną chorobę -tym razem własną. Przerastało mnie to. Przecież nie mówię, że ma pani całkowicie porzucić pracę – lekarz najwyraźniej nie miał zamiaru wysłuchiwać moich narzekań. W końcu pomimo poważnej choroby nie przekreślił moich szans na wyzdrowienie, powinno mnie to cieszyć. A co najważniejsze, nie powinnam teraz myśleć o rzeczach tak prozaicznych jak zachowanie pracy. Wiedział, że mam doświadczenie w pielęgnowaniu chorych, zupełnie więc nie rozumiał, dlaczego pielęgnowanie siebie napawa mnie takim lękiem. Powinnam od razu ocenić wszystkie za i przeciw i być mu wdzięczna za to, że próbuje wlać we mnie odrobinę optymizmu. Skąd może wiedzieć, że d

Czasym diobły sie przydajom

Czasym diobły sie przydajom Czasym diobły sie przidajom. Wiycie, terozki na świecie, to aut tela niy znojdziecie wiela kiedyś diobłow boło, jako ludzi moc kusiło . Kole dobłow- tych łokropnych boło mocka myńszych, drobnych wodnych, leśnych i kudłatych, blank ryszawych, takich w łaty, a nojwiyncyj czornych fest. Teroz to ich mało jest bo ich ludzie niy wołajom.   Kiejś to czynsto sie godało : „ Ach do czorta!”, „Ach do dioska!”   – i już dioboł mynczoł wioska, abo chałpa sztyjc nawiydzoł i śnik z powiek ludziom spyndzoł. A boł taki Jorg Watoła, co sztyjc yno pioł gorzoła. Choć padajom, że we flaszce, we kieliszku, abo w glasce kaj gorzałka na dnie leży   czorny dioboł [kto chce wierzi], to niy widział go tyn Jorg. Pioł gorzałka cołki rok! A mioł   baba piykno, miło,   życi fest jom doświadczyło przi pierzińskim ożyroku, co boł krzyźby roz do roku. Aż padała w końcu: „Dość ! Dom jo ci pieronie w kość! „ I oblykła kożuc

Utopiec Rympa

Utopiec Rympa Utopiec Rympa i niedźwiedź   Tam, kaj rzyki fale gnały koła młynow sie zwyrtały, bulko woda pod kołami, idzie ludzi moc z miyszkami. Zwyrtu, zwyrtu, koło miele, bydom chleby na niedziele, bydzie biołej mąki moc. Poszli ludzie. Idzie noc. Bulko woda, gyrglasuje, kieryś z rzyki wylazuje i do młyna wartko kroczy. Sierść zielono, żabi łoczy i kopyta zamiast szłapy. Ciepie młynorz mu na łapy Zboża, mąki biołej tyż. Czy to człowiek? Czy to zwiyrz? To utopiec Rympa prziszoł. Je w noc kożdo, je i dzisio. Na delowce, tam, kaj stanie szlom i woda sie łostanie. Jak marasić łon tak może!? I wychciywo jeszcze zboże! Choć chalace młynorz fest, to duch wodny przeca jest, totyż gorszyć go niy może, już mu lepszy dować zboże. Ale roz ktojś bez dziyń klupie. -           Czy je młynorz we chałupie? Joch je Cygon, stary Tarka, co sztyjc chodzi po jarmarkach i niedźwiedzia z sobom wodzi. Przipion żech go sam przi wodzie

Babka

Babka. Końskie zady migają przed oczami niczym dwie brązowe, wielkie, ruchliwe łaty, nad którymi jak ciemne flagi długie grzywy łopoczą na wietrze wzmagającym się gdy stary Ledwoń śmiga biczem powietrze. Chude, obute w stare sandały stopy dzieci zwisają bezładnie z pokrytego resztami siana i słomy drabinioka. Babka stoi okrakiem jakby wrosła w żółte ściernisko niedaleko miejsca, gdzie przed wieloma laty w rządku pomiędzy kartoflami urodziła ją matka. Jej stara spódnica ozdobiona długą, kwiecistą zopaską skutecznie utrudnia rozpoznanie jaką babka ma figurę. Jasna, płócienna jakla zwisa z niej luźno czyniąc ją podobną do wysłużonego stracha na wróble z Hermanowego pola zza między, gdzie rośnie wielka, wyprostowana jarzębina przyjazna wszystkim dziewczętom, które lubią przystrajać się w soczysto – czerwone korale i plecione zaośniczki. Babka przykłada dłoń do czoła schowanego pod białą chustką. Wypatruje. Nikt nie wie jakie babka ma włosy, ale można domyślić się, że zaplata je w siwy du

Dziwne przipadki Zigusia Kryki cz. X

Zigusiowe utropy. Ziguś dycko z wiarom zaglondoł w prziszłość i sztyjc widzioł życi w różowych brelach, ale jak kożdy mioł tyż swoji utropy, kiere go nerwowały. Najgorszymi utropami, co go sztyjc morziły boły przileżytości, ze kierych niy poradzioł sie wylyczyć - boły to wiara Zigusia w inkszych ludzi i na łopak -wiara inkszych ludzi w Zigusia, rychtyg całkowity brak orintacje we terynie i jeszcze to, że Zigusiowi podobały sie jednako wszystki baby, kiere na swoji drodze napotykoł. Ze tom wiarom w ludzi mioł Zigus korowody od młodych lot, skuli czego kozdy, kto chcioł leko go nabroł, a potym sie ś niego pośmiywoł. Już jak boł maluśkim syneczkiym, to inksze bajtle wiedziały, że eli Ziguś mo bombony, to leko idzie ich od niego wycyganić, eli kożom mu wlyźc na strom ,ze kierego niy idzie slyźć, po zdrzało trześnia, abo nadgryziono przez chroboka płonka, to synek polezie, eli pedzom mu, że rechtorka Orszuliczka mo rojmatyka, kiero cwekami lyczy, to Ziguś położy ji cweki na stołku. I bez

Myślę że jestem niewidzialny

A przecież lubiła deszcz. mawiała że są nieporadni. lubiła podkreślać że są niepotrzebni. lubiła piwo i tłuste kiełbasy. chełpiła się tym że lubi tłuste kiełbasy bo są tłuste. miała w ustach kawał kiełbasy. piła piwo gdy przyszedł. na dworze pada to takie przygnębiające - powiedział. chociaż lubiła deszcz. chciała zaprosić go do środka ale czuła się tłusta jak kawał kiełbasy który pęczniał jej w ustach. pomyślała że jej skóra jest gorzka jak piwo. powiedziała że lubi deszcz a potem długo płakała w poduszkę. za oknem padało i piwo wylało się na podłogę. powiedział że deszcz przypomina mu o niej bo przecież lubiła deszcz. bo przecież zawsze lubiła deszcz. Myślę że jestem niewidzialny biegnę za plecami słyszę tętent koni. rżenie własnej śliny. zaciskam dłoń na talizmanie. ma kształt pięciozłotówki z dziecięcej skarbonki. coś jakby szloch. może to wiatr zawodzi a ja jestem w innym matrix-ie. przede mną już tylko aniołowie na motorach. przybyli by zadać mi ból. policzek mi krwawi. ziemia

Ciotka Truda

Ciotka Gertruda Modlitwy zaczynała zawsze od nowenny do świętej Agaty. Bała się ognia, podświadomie czuła, że ten, jak żaden inny żywioł naznacza wszystkie trudne chwile w jej życiu – płomienie i czekanie. Tego ranka też odruchowo sięgnęła po chleb św. Agaty, rozrzuciła go w kątach pokoju, była przekonana, że tylko w ten sposób zdoła ocalić swój niewielki majątek, na który pracowali z mężem przez wiele lat. Spłonął tylko dach. Na szczęście dom był ubezpieczony na wypadek pożaru, wiedziała, że remontem zajmie się córka, a jednak poczuła w sobie jakiś straszliwy żal, który ścisnął jej wnętrzności i nie pozwalał zatrzymać łez – bo przecież modliła się przez tyle lat do świętej od pożarów, a ogień nie miał szacunku ani do jej słusznego już wieku, ani do poświęconego chleba skrywanego z szacunkiem w niewielkim woreczku kuchennej szuflady. Dom rodzinny ciotki Gertrudy w Jastrzębiu Dolnym otaczały drzewa. Ojciec górnik pracował w jednej z rybnickich kopalń. Pomimo wielu obowiązków w go

Strzigoń

Strzigoń Boło to jeszcze w trzidziestych latach. W Rybniku miyszkoł Alojz Sałata. Bajtli mioł dziesiynć, a baba jego zajś spodziywała sie jedynostego. Baba Sałaty niymłodo już boła, toż ciynżko tego bajtla rodziła, a boł to synek łokropnie słaby, rychło śmierć stare wrożyły mu baby. I rychtyg, żoł łon yno dwa lata, hned prziszło łodynść mu z tego świata. Toż pochowali go na kiyrchowie we familijnym Sałatow grobie. Łojciec wroz z matkom go łopłakali, ale coż robić, trzeba żyć dali. Tak minył tydziyń. Aż jednej nocy cojś na powale łokropnie skocze, cojś szuści, klupie, tompie w delowka, cołko rodzina siedzi na łożkach. I tak, co zećmi sie yno w doma cojś klupnie w szyba, cojś ściepnie roma. Kożdo noc butel! To strzigoń mały loce po izbach i po powale! W końcu już prziszoł i do somsiada. Musi być jako na niego rada! Aż kiejś do chałpy łod tych Sałatow prziszoł roz żebrok z dalekich światow, co zwiydzioł miejsca już swiynte wszystki, z niejednej jodoł tyn żebro