Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlam posty z etykietą Ewelina Kuśka

Trzi życzynia Herberta

 

Piętro

  Piętro nie widać pór roku. przeszłość siedzi na krześle wierzy że może nadal zagrzewać tu miejsce. uszkodzone schody uszkadzają chmury. tyle dróg a ty wybrałeś tą donikąd. nie mogę zamknąć i nie mogę otworzyć. ktoś zatrzasnął kiedyś drzwi. możemy już nie dowiedzieć się czy będziemy nami kiedy powrócimy do naszego domu.

Z Lola dookoła Polski - dzień 5

 

Samobójca w lesie

 

Z Lolą dookoła polski - dzień IV

 

Z Lolą dookoła Polski - dzień 3

 

Z Lolą dookoła Polski - dzień II

 

Kudła

 

Tajemnice

  Tajemnice wieczorem puder ślizga się po twarzy matki. uśmiech wypełza z jej ust. język rozsypuje słowa. z drobinami śliny o północy następuje koniec jęków a potem już cisza szeleści za tapetą. załamuje się pod naporem kaszlu zza ściany. matka lubi przeładowane popielniczki. układa w nich swoje tajemnice. dziecięce tajemnice ukrywa się pod łóżkiem dopóki nie zostaną zamiecione szufelką i zapomniane.

Co padoł jednorożec

 

Mruk cz.XX - ostatnia

  XX Idąc po schodach do mieszkania córki, pan Eugeniusz dopiero zaczął zastanawiać się, czy postąpił słusznie dając się namówić na tą wizytę. Początkowo skusiła go wizja pysznego obiadu, a po nim z pewnością jakiegoś deseru i ciasta. Ostatnio tak bardzo brakowało mu dobrego jedzenia, że ten właśnie czynnik zaważył na tym, że przyjął zaproszenie Marioli. Nie bez znaczenia była też ciekawość. Pomimo całej niechęci do dziecka Waldemara, ciekaw był, jak też wygląda ten malec. Choć twarz bezdomnego jawiła mu się ostatnio, jako niezbyt wyraźna plama, doskonale pamiętał jego oczy i teraz był ciekaw, czy takie same zobaczy u jego syna. Teraz jednak, idąc posłusznie za swoją małomówną żoną i córką, która najwyraźniej cieszyła się z faktu, że udało jej się namówić go do odwiedzenia jej mieszkania, poczuł się jak zwierzę ciągnione na smyczy – bezwolne, zależne od swoich przewodników i zupełnie bezbronne. Nie miał jednak zbyt wiele czasu na podobne rozmyślania ( zresztą bardzo dobrze, gd...

Tłok.

Tłok okazuje się że śmierć nie jest kobietą.widziałam anioła jako snop światła karmazynowego albo filetowego bo fiolet oznacza królewskość. śmierć nie jest osobą lecz światłem przychodzacym z niedalekiego wszechświata którego jesteśmy częścią. oswoiłam się ze światłem. jest moją nadzieją od ostatniego odejścia. teraz ugniatam wspomnienia jak ciasto. piekę go w ziemi by wyrosła miłość którą się żywię. tak być musi przynajmniej do końca psa i do końca zakupów raz w tygodniu. w moim domu jest tloczno. kobaltowe postacie – kubełki światła kłócą się o przeszłość. znałam je wszystkie gdy były ludźmi. niektóre nadal są dziećmi. namawiają mnie bym udała się w podróż. jednak mój samolot się popsuł a zdrowie wciąz dopisuje.

Ubożynta

 

Wybuch

  Wybuch. dziś boimy się że nastąpi wybuch. zebraliśmy trupy karaluchów z podłogi. pies wrócił do naszego łóżka. nadal pozwala się drapać za uchem. herbata matki przestała być słodka. matka przystawia do ucha komórkę z ojcem zamkniętym w środku ale on tylko milczy. boimy się coś wybuchnie. a przed wybuchem najgorsza jest cisza. drzewa kwitną po cichu i nieme motyle drapią bezgłośnie powietrze. nocą przychodzi mora i siada nam bezgłośnie na piersiach. rankiem trawa rośnie po cichu czekając aż nastąpi wybuch – kara za nasze grzechy.

Pies i kot

 

Mruk, część XIX

  XIX Za idealnie wypolerowaną przez żonę szybą, zauważył tańczące pojedyncze płatki śniegu – pierwsze tego roku. Najpierw pomyślał, że może to jakieś paprochy z czyjegoś komina, albo pokruszony styropian oderwał się od czyjegoś balkonu – w końcu osiedle, gdzie mieszkał ma już swoje lata, więc to i owo ma prawo się zużyć, tym bardziej, że większość mieszkańców nie dba o swoją własność. Potem jednak, zauważył kolejne białe iskierki spadające z nieba. Po jakimś czasie było już ich sporo i nie ulegało wątpliwości, że to, co początkowo wziął za jakieś paprochy, było śniegiem. Pan Eugeniusz zapatrzył się na spadające płatki. Nudziło mu się ostatnio tak często, że co chwila gapił się bezwiednie w okno starając się nie myśleć o niczym konkretnym. Na działce było zbyt zimno, żeby tam po cokolwiek chodzić – zresztą, zimą nie ma tam nic do roboty – a śnieg świadczył o tym, że zaczęła się ona z całą pewnością. Kiedy wokół hula lodowaty wiatr, a suche rośliny sterczą smętnie strasząc prze...

Od lańcucha do szkowronka.

  Lańcuch Posłochej dobrze, grzeszny człowieku, jak piykno Panna jechała poleku, jechała poleku na małym yjzelku, ze świyntym Jozefym i małym bajtelkiym. Ciśli bez pioski na suchej pustyni, poleku ciśli ku obcej ziymi. W rukzaku Jozef dzierżoł lańcuch złoty - geszyng łod krola, dobrej roboty. I prziszoł wojok od złego Heroda i świynty Jozef podropoł sie w broda, bo wyjom wojok ze kapsy bodzioka, toż Jozef wyjon lańcuch ze pojstrzodka. I doł wojokowi tyn lańcuch ze złota, a wojok poszoł do krola Heroda pedzieć, że Panna i bajtel som w grobie. A łoni z Jozefym poszli dalij sobie. Chachor. Jechała Panna na małym yjzelku ze świyntym Jozefym i małym bajtelkiym , bez wielko pustynio, kaj susza i pioski, niy boło tam rzyki, ani żodnej wioski. Już pić się sromotnie bajtelkowi chciało i klara bajtlowi kitka łodporzała niy boło już wody w bani ani kapki bajtelek mo łobie łodparzone szłapki. I naroz zejrzała chałpka familijo, fest się radowali Jozef ...

SŁOWNIK ŚLĄSKI, CZ. VIII

 

MRUK cz. XVIII

  XVIII Jadąc dobrze znajomą drogą, pan Eugeniusz zastanawiał się, czy jedzie w dobrym kierunku i czy dobrze skręcił na rozjeździe. W takim stanie nie powinien w ogóle siadać za kierownicę. To był czarny dzień w jego życiu – gorszy od tego, kiedy potracił bezdomnego. Teraz uświadomił sobie, że przegrał z panem Waldemarem, który w końcu zmusił go do tego, by zaopiekował się jego głupią kobietą. W dodatku, doprowadził do tego, że zupełnie stracił zaufanie do własnej żony, a także był wściekły na jedyną córkę. Po raz pierwszy w życiu, obie kobiety otwarcie zbuntowały się przeciwko niemu. Owszem, zdarzało się, że czasem coś konszachtowały za jego plecami, teraz jednak zaczęły okazywać mu otwartą wrogość. Okradały go rozdając na wszystkie strony jego krwawicę i co najgorsze – już w ogóle nie stosowały się do jego zaleceń. To wszystko tak go wycieńczyło, że o mało nie stracił panowania nad pojazdem na zakręcie. - Zabiję się przez te baby. – mruknął wściekły. Jedynym pocieszeniem by...

Moj z mojom

  Moj z mojom. W czasach , kierych ani nojstarsi staroszkowie niy pamiyntajom chodzoł se Pon Jezus ze świyntym Pietrym po świecie i nauczoł. Jednego razu pogoda boła piykno, aże piykno. Polne leluje aż biole gymbiczki pozawiyrały, coby klara ich niy popolyła, roztomańte chroboczki kryły się do ziymi, a ludziska przerywali robota i lygali do ciynia. Ponu Jezusowi tyż fest sie pić chciało, toż wyglondol za jakom studniom, a już nojlepszy by boło, jakby kole nij rosnyl srogi strom, coby szło pod nim dychnyć, bo na szłapach już sie plynskyrze robiły od deptanio polnych drogach. Wtynczas świynty Pieter ujrzoł łogromnie gryfno dziołszka w polu kole studnie, kiero nabiyrała ciynżki kible wody, a uśmiychniono przi tymu boła, choćby we gorściach dzierżała font piyrzo, a ni taki sromotny ciynżor. Świynty wroz z Pon Boczkiym podeszli bliżyj, a frelka bez godki podała im po szolce wody. Piyknie podziynkowali, a Pon Boczek jeszcze jom poblogosławili za ta posługa. Ciekawe jakigo tyż gal...