Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlam posty z etykietą proza

Mruk cz.XX - ostatnia

  XX Idąc po schodach do mieszkania córki, pan Eugeniusz dopiero zaczął zastanawiać się, czy postąpił słusznie dając się namówić na tą wizytę. Początkowo skusiła go wizja pysznego obiadu, a po nim z pewnością jakiegoś deseru i ciasta. Ostatnio tak bardzo brakowało mu dobrego jedzenia, że ten właśnie czynnik zaważył na tym, że przyjął zaproszenie Marioli. Nie bez znaczenia była też ciekawość. Pomimo całej niechęci do dziecka Waldemara, ciekaw był, jak też wygląda ten malec. Choć twarz bezdomnego jawiła mu się ostatnio, jako niezbyt wyraźna plama, doskonale pamiętał jego oczy i teraz był ciekaw, czy takie same zobaczy u jego syna. Teraz jednak, idąc posłusznie za swoją małomówną żoną i córką, która najwyraźniej cieszyła się z faktu, że udało jej się namówić go do odwiedzenia jej mieszkania, poczuł się jak zwierzę ciągnione na smyczy – bezwolne, zależne od swoich przewodników i zupełnie bezbronne. Nie miał jednak zbyt wiele czasu na podobne rozmyślania ( zresztą bardzo dobrze, gdyż w

Pies i kot

 

Mruk, część XIX

  XIX Za idealnie wypolerowaną przez żonę szybą, zauważył tańczące pojedyncze płatki śniegu – pierwsze tego roku. Najpierw pomyślał, że może to jakieś paprochy z czyjegoś komina, albo pokruszony styropian oderwał się od czyjegoś balkonu – w końcu osiedle, gdzie mieszkał ma już swoje lata, więc to i owo ma prawo się zużyć, tym bardziej, że większość mieszkańców nie dba o swoją własność. Potem jednak, zauważył kolejne białe iskierki spadające z nieba. Po jakimś czasie było już ich sporo i nie ulegało wątpliwości, że to, co początkowo wziął za jakieś paprochy, było śniegiem. Pan Eugeniusz zapatrzył się na spadające płatki. Nudziło mu się ostatnio tak często, że co chwila gapił się bezwiednie w okno starając się nie myśleć o niczym konkretnym. Na działce było zbyt zimno, żeby tam po cokolwiek chodzić – zresztą, zimą nie ma tam nic do roboty – a śnieg świadczył o tym, że zaczęła się ona z całą pewnością. Kiedy wokół hula lodowaty wiatr, a suche rośliny sterczą smętnie strasząc przechod

MRUK cz. XVIII

  XVIII Jadąc dobrze znajomą drogą, pan Eugeniusz zastanawiał się, czy jedzie w dobrym kierunku i czy dobrze skręcił na rozjeździe. W takim stanie nie powinien w ogóle siadać za kierownicę. To był czarny dzień w jego życiu – gorszy od tego, kiedy potracił bezdomnego. Teraz uświadomił sobie, że przegrał z panem Waldemarem, który w końcu zmusił go do tego, by zaopiekował się jego głupią kobietą. W dodatku, doprowadził do tego, że zupełnie stracił zaufanie do własnej żony, a także był wściekły na jedyną córkę. Po raz pierwszy w życiu, obie kobiety otwarcie zbuntowały się przeciwko niemu. Owszem, zdarzało się, że czasem coś konszachtowały za jego plecami, teraz jednak zaczęły okazywać mu otwartą wrogość. Okradały go rozdając na wszystkie strony jego krwawicę i co najgorsze – już w ogóle nie stosowały się do jego zaleceń. To wszystko tak go wycieńczyło, że o mało nie stracił panowania nad pojazdem na zakręcie. - Zabiję się przez te baby. – mruknął wściekły. Jedynym pocieszeniem było t

Moj z mojom

  Moj z mojom. W czasach , kierych ani nojstarsi staroszkowie niy pamiyntajom chodzoł se Pon Jezus ze świyntym Pietrym po świecie i nauczoł. Jednego razu pogoda boła piykno, aże piykno. Polne leluje aż biole gymbiczki pozawiyrały, coby klara ich niy popolyła, roztomańte chroboczki kryły się do ziymi, a ludziska przerywali robota i lygali do ciynia. Ponu Jezusowi tyż fest sie pić chciało, toż wyglondol za jakom studniom, a już nojlepszy by boło, jakby kole nij rosnyl srogi strom, coby szło pod nim dychnyć, bo na szłapach już sie plynskyrze robiły od deptanio polnych drogach. Wtynczas świynty Pieter ujrzoł łogromnie gryfno dziołszka w polu kole studnie, kiero nabiyrała ciynżki kible wody, a uśmiychniono przi tymu boła, choćby we gorściach dzierżała font piyrzo, a ni taki sromotny ciynżor. Świynty wroz z Pon Boczkiym podeszli bliżyj, a frelka bez godki podała im po szolce wody. Piyknie podziynkowali, a Pon Boczek jeszcze jom poblogosławili za ta posługa. Ciekawe jakigo tyż galana

MRUK cz. XVII

  XVII - Co chcesz jutro na obiad? – pytanie żony nieźle go zaskoczyło, choć wcale nie miał zamiaru pokazywać, iż z tego powodu jego humor poprawił się, choćby o krztę. Niech wie, że jest na nią obrażony. Nigdy nie należał do gadatliwych, uważał, że zbytnie mielenie ozorem zarezerwowane jest dla głupców, którzy nie zastanawiają się nad wypowiedziami – teraz tym bardziej, nie miał zamiaru szafować słowami. Skupił się nad tym, by pokazać pani Wiesławie, jak bardzo uraziły go jej uwagi na temat zmarłego Waldemara i jego domniemanej winy w sprawie jego zgonu, nie wspominając już o bezpodstawnych podejrzeniach na temat jego, niby romansu z panią Jolantą. Kiedy o tym myślał nadal wszystko się w nim trzęsło, dlatego celowo od razu nie odpowiedział na jej pytanie. Wpatrywał się w ekran monitora udając, że jest zafascynowany swoją grą, nawet kliknął kilka razy myszką, pokazując w ten sposób, że wirtualny świat pochłonął go całkowicie. Żona postała przez chwilę w progu, w końcu wycofała się

Mruk cz XVI

    XVI   - Czy to twoje dziecko? – to pytanie omal nie zwaliło go z nóg. Nie dość, że w końcu nie bez oporów zwierzył się żonie ze swoich przeżyć, kosztujących go tak wiele zdrowia, to jeszcze pani Wiesława oskarża go o tak niedorzeczne sprawki, że pomimo całego wycieńczenia zachciało mu się śmiać. Znów okazało się , że miał rację myśląc, iż tak prosta kobieta,   jak jego żona,   nie jest w stanie zrozumieć   tego, co przeżywał. Gdyby nie chęć   odzyskania spokoju we własnym domu, nigdy nie zdecydowałby się na tłumaczenie tej kobiecie ze swojego zachowania. Jest przecież wolnym człowiekiem, ma więc prawo chodzić dokąd chce i kiedy chce. Niestety jego żona w swym prostym rozumowaniu, nie potrafiła tego pojąć i uparcie okazywała mu otwartą wrogość, podkreślając ,że jej zachowanie nie zmieni się, dopóki on nie wytłumaczy się z tego, co robił i gdzie przebywał w ostatnim czasie. Co gorsza, córka   wzięła stronę matki i pomagała jej w naciskaniu własnego ojca, by tłumaczył się pr

Mruk. cz. XV

    XV - I po co ja to robię? – szeptał do siebie, jednocześnie usiłując skupić się na drodze. Był doświadczonym kierowcą i doskonale wiedział, że zamyślenie i brak koncentracji za kierownicą, często kończą się wypadkiem. Widział cały bezsens swoich poszukiwań, robił coś, co było niezgodne z całym jego dotychczasowym stylem życia, z jego rozumowaniem. A jednak wiedział, że nie zazna spokoju, dopóki nie odnajdzie pani Joli. -   Oby tylko ta kobieta nie okazała się jakąś kolejną naciągaczką. – zwrócił się sam do siebie, głośno wyrażając swe myśli. Dobrze, że we własnym aucie, miał przynajmniej tą pewność , że nikt nie usłyszy jego głosu. - Moja żona ma rację, jeśli uważa, że całkowicie zwariowałem. – dodał, a jednak, mimo wszystko skręcił w boczną uliczkę. Wszystkie fakty zdawały się przemawiać za tym, że Kamil nie mylił się w swoich przypuszczeniach, kiedy twierdził, że ostatnio widziano kobietę Waldemara w starej, opuszczonej stodole za miastem. Pan Eugeniusz nie miał poj

Mruk, cz. XIV

  XIV   - To mielone jest źle doprawione! – pan Eugeniusz z impetem pchnął talerz na drugą stronę stołu, aż o mało, nie spadł na podłogę – Nie dość, że wczoraj musiałem jeść schabowe z powodu twojego brata, to jeszcze teraz każesz mi jeść niedoprawione jedzenie. Wiesz przecież , że lubię bardziej słone i na ostro. - To sobie dopraw! – pani Wiesława z hukiem rzuciła na stół solniczkę. Tego było już za wiele. Pan Eugeniusz, aż zadrżał ze wzburzenia. Jego żona nigdy dotychczas nie zachowywała się w ten sposób. Nie dość, że nie doprawiła odpowiednio jedzenia, to jeszcze urządza mu jakieś sceny. Nawet nie pomyślała o tym, że takie rzucanie solniczką, która jest przecież ze szkła, jest niebezpieczne. Wolał nawet nie myśleć, co stałoby się, gdyby taka solniczka rozbiła się o stół, a szkło rozprysłoby na boki i ktoś mógłby stracić przez taką niekontrolowaną złość oko. Gdyby nie fakt, że po swojej kolejnej nocnej eskapadzie czuł się zmęczony i głodny, pomimo tego, że zjadł sute śniadani

Moj z mojom.

  Moj z mojom. W czasach , kierych ani nojstarsi staroszkowie niy pamiyntajom chodzoł se Pon Jezus ze świyntym Pietrym po świecie i nauczoł. Jednego razu pogoda boła piykno, aże piykno. Polne leluje aż biole gymbiczki pozawiyrały, coby klara ich niy popolyła, roztomańte chroboczki kryły się do ziymi, a ludziska przerywali robota i lygali do ciynia. Ponu Jezusowi tyż fest sie pić chciało, toż wyglondol za jakom studniom, a już nojlepszy by boło, jakby kole nij rosnyl srogi strom, coby szło pod nim dychnyć, bo na szłapach już sie plynskyrze robiły od deptanio polnych drogach. Wtynczas świynty Pieter ujrzoł łogromnie gryfno dziołszka w polu kole studnie, kiero nabiyrała ciynżki kible wody, a uśmiychniono przi tymu boła, choćby we gorściach dzierżała font piyrzo, a ni taki sromotny ciynżor. Świynty wroz z Pon Boczkiym podeszli bliżyj, a frelka bez godki podała im po szolce wody. Piyknie podziynkowali, a Pon Boczek jeszcze jom poblogosławili za ta posługa. Ciekawe jakigo tyż galana

Mruk cz. XIII

  XIII   Podejrzany zapach nieczystości, alkoholu i potu wzbudził czujność pana Eugeniusza. Wiedział już, że może on oznaczać obecność kloszardów. Choć na zewnątrz panował półmrok i noc nie do końca jeszcze rozpostarła swe czarne macki nad zapadającym w sen miastem w opuszczonym budynku było zupełnie ciemno. Dokoła walały się jakieś szmaty, kawałki mebli i rozbitego szkła. Panu Eugeniuszowi przeszedł dreszcz po plecach, przez chwilę nawet zamierzał zawrócić. Zdrowy rozsadek podpowiadał mu, że powinien jak najszybciej opuścić to   podejrzane miejsce, jednak z drugiego pomieszczenia dochodziły jakieś przytłumione odgłosy, po krótkiej chwili mignęło stamtąd także światło   świecy, albo latarki. Pan Eugeniusz czuł, że oblewa go zimny pot, a jednak najciszej jak tylko potrafił skierował się w tamtą stronę. Niestety potknął się o jakiś przedmiot. Zamarł bez ruchu. W końcu jednak zdecydował się zajrzeć do pomieszczenia, które nie posiadało drzwi, za to w futrynie tkwiła jakaś brudna szmat

Mruk, cz. XII

  XII   - Dlaczego przygotowujesz schabowe na obiad? Mówiłem ci przecież, że dziś mam ochotę na mielone – pan Eugeniusz był zdruzgotany zachowaniem żony. Do tej pory zawsze przestrzegała jego zaleceń w sprawie wyboru dań – przynajmniej w tej kwestii nie musiał się dotąd denerwować. Zawsze pytała go poprzedniego dnia o to, co chciałby zjeść i skrupulatnie przygotowywała wszystko,   według jego życzeń. Nie powinno zresztą sprawiać jej to jakichkolwiek problemów, ponieważ to pan Eugeniusz   codziennie rano robił zakupy i dbał o to, by wszystkie produkty potrzebne do obiadu były w porę dostarczone do domu. Nie mógł wiec zrozumieć, jak to się stało, że   oto wchodzi do mieszkania i już w drzwiach słyszy, jak żona wali tępym tłuczkiem w rozłożony na desce do krajania kawałek mięsa. To było nie do pomyślenia! Tymczasem pani Wiesława, jakby nic się nie stało, spokojnym głosem stwierdziła, że oto przyjeżdża jej brat, który nie odwiedzał ich od wielu lat, dlatego przygotowuje schabowe.