Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z wrzesień, 2016

Dziwne przypadki kózki Malwiny

Dziwne przypadki kózki Malwiny. I Jak Malwina niechcący zjadła brodę krasnala. Właściwie nikt nie wie jak to mogło się stać, ze kózka Malwina baraszkująca po podmokłej łące za wsią trafiła do bajkowej krainy. Wraz z nią na tej samej łące pasło się przecież kilka innych kóz, ale żadna z nich nie przeżyła podobnych przygód. Jeszcze przed chwilą Malwina gaworzyła sobie wesoło z Lusią, sąsiadką z bocznego chlewika, potem zapuściła się w stronę pobliskiego lasku chcąc popróbować rosnących tam ziół, wabiących ją zapachem i żółtopomarańczowymi kwiatami i nagle... zamiast beczącej kompani innych przeżuwaczek trawy zauważyła kilka metrów przed sobą dwie złotowłose, człekokształtne istoty zupełnie nie podobne do pani gospodyni, która przychodzi codziennie rano doić starsze koleżanki. Te długowłose, odziane na biało panny były jakby utkane z jakieś przeźroczystej materii. Też zauważyły Malwinę, bo zaprzestały swych dziwacznych pląsów w wysokiej,soczystej trawie i zaczęły ciekawie przyglądać się

wiersz ekologiczny

Wiersz nietypowo ekologiczny Pod kuminym starej gruby szaro hołda świyci na nij grusza i topola, a pod spodkiym śmieci. Jedyn, to je masny papiór, drugi plastikowy karton z mlyka,dumny z tego, że je kolorowy. Pójdom gruby do lamusa, na tej hołdzie uschnie grusza, zdechnie żółw, zgeruje bryja, Ewald pójdzie na pyndzyja, szpoki zjedzom wszystki cześnie, a tyn śmieć tu bydzie wiecznie. Papiór chneda deszcz rozmoczy, zajś plastiku niy zaskoczy słońce, wiater, ani woda, że wyciepoł ktoś go szkoda. Siedzieli starka Siedzieli starka pod familokiym, z kierego cegła sie kruszy, cicho szeptali swoji zdrowaśki, pomogli niejednyj duszy. Totyż przy ławce z farby zdropanej przisiod se cilip i słochoł a wiater kiery furgoł łod gruby na zimne gorsci im chuchoł. Biołe gonsionki czampły przy ziymi pod gynsipypmpkiym lichuśkim co przebioł asfalt chocoż je słaby i jak uboże maluśki. Bioło zopaska w słońcu sie miyni i zdajom sie starka świyntom. Dobry Pon Boczek zaglondo z wiyrchu, bo Łon o kożdym pamiynto

Dom ze starą kobietą

Dom ze starą kobietą w środku Cichy dym unoszący się znad szklanki rzedniał, rzedniał, gasł. Herbata stygła. Hildegarda wolno łowiła łyżeczką kawałek ciemnej , papierowej wkładki. Dzyń, dzyń, echo dzyńdzania zabrzmiało w pustym pokoju jak dzwon z kościelnej wieży. Znów cisza, a potem znienacka szttt…szttt od ulicy. Jest późno, więc szttt słyszalne często w ciągu dnia staje się rzadsze. Skrzypnięcie… tak, dobrze słyszy, przeciągłe skrzypnięcie. Więc wrócili wcześniej niż myślała. Szybko skończyli z urodzinowym przyjęciem, a miało być tak cicho, tak długo cicho, jak już dawno nie było. - Święty Antoniczku, do ciebie smutni i boroczki uciemiężone często wzdychają. Racz mnie starą wspierać w utrapieniach moich, racz wejrzeć w serce synka mojego, któregoś jest patronem, coby mamulki swojej na poniewieranie nie oddawał.. Podniosła matowe oczy na prostokątny obraz Antoniczka, który wznosił ręce ku niebu. Wygolone kółko na głowie było szarawe. Kiedyś kółko było różowe, jak u zmarłego przed p

Bojka o utopcu

Bojka o utopcu. Zaglondejcie, moji dzieci, już zachod sloneczka, posłochejcie, starka zaroz powiy wom bojeczka. Tu siodejcie, Karlik, Basia i mało Tileczka. Chcecie „ Złoto kaczka”, abo „ Calineczka”? - Niy stareczko, my by chcieli, byście rozprowiali, - o tym, cojście sami w życiu przeżywali. - Dobre, no toż posłochejcie. Jak żech boła mało dużo dobrych i złych stworzyń po wiosce lotało. A tam, za wsom boła rzyczka, taki kaczok mały, i w tej rzyczce już od wiekow utopce miszkały. Bajtle sie tam boły chodzić, ludzie wielcy tyż, niy podeszoł ku tyj wodzie ani dziki zwiyrz. A boł we wsi synek, Hynio, taki łorgol mały, co sztyjc sie go jakiś błozna i wice trzimały. Mioł odważne serce Hynio i tak postanowioł, że we rzyczce, kaj utopce bydzie ryby łowioł. Zebroł łojcu z siyni wyndka w nocy po cimoku, we koszuli idzie bez wieś cołkiym po bosoku. Boło dobrze po północy, w chałpach wszyscy spali. Jak go żodyn flot niy zejrzi, kiery go łocali!? Prziszoł Hynio blank nad woda, na kamiyniu siodo,

Ślub już się odbył

Ślub już się odbył będą tak siedzieć nieruchomo aż do śmierci papieru. z ich twarzy zwisają uśmiechy muszą je utrzymać w szyku żeby nie namieszały. na sukni panny młodej jest kilka żółtych plamek w kształcie rączki i nóżki i takie małe serduszko. on patrzy na nią z czułością we włosach nikły zarys pioruna a może esy floresy wyskakujące z głowy. choć równo trzyma brodę zdaje się nią potrząsać jakby nie mógł doczekać się niedalekiej przyszłości. rodzice patrzą przed siebie nie chcą przerzucać na nich odwiecznych walk o przetrwanie. niezapłacone rachunki szybują dokoła wraz z liśćmi. to była jesień przecież najlepszy czas do zawarcia czegoś co może odlecieć by potem osiąść na śniegu. dokoła ciotek krążą bezpańskie koty a jeden usiadł na twarzy wujka który spod ziemi mruczy i nic go już nie obchodzi. a my w ostatnim rzędzie z resztkami młodości w oczach wyblakli jakby nas wcale na swoich miejscach nie było. Widzę po drugiej stronie ciebie