Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2017

Dziwne przipadki Zigusia Kryki cz. VIII

VIII Zigusiowe straszki. Ni ma chyba na cołkim świecie takigo człowieka, kiery by sie czego niy boł. O nikierych, to by szło pedzieć, że sie radzi czegoś bojom, a jak widziom takich, co majom wielko łopowoga, to se wynokwiajom roztomańte straszki, coby tych odważnych tyż wylynkać. Na cołkim Śląsku nazbiyrało sie mocka roztomańtych styraszkow. Jedni w ni wierzom, jedni sie ś nich pośmiywajom, choć czasym potym jak leżom sami we pryku, to galotami trzepom, a som i tacy, kierzi pierom sie w piersi i zaklinajom, że sami widowali straszki. Jedni godajom o utopcach, inksi o samotnych duszyczkach, kiere jako świycorze po lasach ludzi smykajom, jeszcze inksi godajom, że słyszeli co kudłato Meluzyna w kuminie wyrobiała, a nojwiyncyj je takich, kierzi godajom, że ich kieryś złymi ślypiami urzyk, abo, że widzieli na kiyrchowie czyśćowe duszyczki. Ziguś łod malutkosci słochoł tych godek łod starzikow, ujcow, potek i ciotek, a noleżoł do tych, co radzi sie bojom, ale tyż i radzi inkszych straszujom

We rży

We rży. Tam lyg we rży mój chłopeczek kaj boł bioły Anioł i zaglondoł se na chmury jak wiater ich zganioł. A jak prziwrzoł swoji łoczka reż mu się kłaniała i sie schylył bioły Anioł a joch zaglondała. Jak szli se tak łoba w kupie rynkom do mie kiwoł a mie serce bardzo prało boch je przeca żywo. I klynkałach wele ryczki ślimcąc Pon Boczkowi. Niech moj chłopek Go łodymie fest piyknie pozdrowi. Pieczkowo Pieczkowo mo przilepiono do wargi cygareta, przebiyro aszynbecher, sprzedano łostatnio keta. –Biercie te bajtle z szesyje, szyjc goniom dziki koty! Zrobcie im co do jodła i chyćcie sie roboty! Na blasze prozny garniec, w biksie już cukru ni ma, w kachloku gore kulok, na sercu sztajfno zima. Łodkad łodeszoł Gerad ciompa wrosła w zopaska, Pieczkowo yno kurzi i sztomli mo pełno glaska. Pieczkowo yno kurzi, uwyndzi swoji sromoty, a bajtle zbiyrajom płonki pod somsiadowym płotym.

św. Tereska

W klasztorze Między fałdami habitu hula wiatr Szron na małych stopkach Mróz na drobnych dłoniach Można go roztopić tylko uśmiechem Gderanie chorej uśmiech Lodowata woda w pralni - uśmiech Ciężki kosz - uśmiech Stary misjonarz obejmuje rękami Spękanymi jak afrykańska ziemia Czarną dziewczynkę - uśmiecha się Uśmiecha się w niebie mała Tereska Jeszcze w gardle tkwi jej ta kość ze śledzia Zakrztusiła nim się kiedyś Ale już nie kłuje Słoneczne promyki Rozjaśniają policzki z obrazka w kościele Ciepła święta rozdaje uśmiechy. Pierwszy znak Pierwszy znak Chrystusa był taki ciepły Od wewnątrz Nie lękała się Jest jeszcze tyle do zrobienia Stary złodziej czeka gdzieś za furtą Nienarodzone dziecko I sto uczynków miłosiernych Zadowalała się ptaszkiem Albo kwiatem kąkoli Teraz wie że wzywa ją A życie takie krótkie? Zawsze będzie małą świętą Dlatego nikt nie musi się lękać Śmierć matki Pięć małych dziewczynek Ściskających pięć krągłych jabłuszek Matka ściska

Lothar cz. XXII - XXIV

XXII Przez długą chwilę trzymał palec na numerze do Lidki. Zadzwoni do niej i umówi się, pewnie już dotarły do niej wiadomości o tym, że nie spotyka się z Sarą. Plotki szybko rozchodzą się w tym niewielkim mieście. Może nawet widziała Zudela spacerującego z jego byłą dziewczyną. Powie jej, że udało mu się zdobyć ten numer, a ona pomyśli, że to od matki, powinna mieć przecież kontakty swoich pracowników, a potem umówi się do parku. Ale co będzie jeśli ona się nie zgodzi? Nie podejrzewał siebie o brak odwagi, albo o nieśmiałość. Jakoś nakłoni ją do pierwszego spotkania, a potem wszystko samo się ułoży. Nowa dziewczyna, nowe problemy – znów odłożył komórkę. Jeszcze przecież nie uporał się ze samym sobą, jeśli teraz położy się i spróbuje zasnąć, kto wie czy nagle znów nie pojawi się on. Dopiero przed chwilą przestała boleć go głowa. Jakiś strach przed ta nieznaną istotą osiadł mu na piersi. Czym on jest? Nieznanym bóstwem z odległej przeszłości, jego strachem – demonem prześladującym go od

Kto jest.

Kto jest ten co ułożył w doskonałą płynność polny jaskier podziwiany oczami saren i niedźwiedzi. nadgryziony przez ślimaka - wolnego wędrowca. wysuszył wszystkie kałuże zatrzymał wodospady. zasadził zieloną moczarkę na dnie strumyka i kamień który podróżny łosoś omija i nie przystaje by odpocząć w jego wilgotnym cieniu. poukładał trzewia robaka zająca i dostojnego nosorożca. nie poplątają się trzewia i nie rozsypią się w biegu. nie rozsypią się trzewia z rozpaczy choć ktoś kaleczy plecy rózgą i ugniata czaszkę stalową obręczą. i rozbija ci głowę własnymi dłońmi i plącze rozum byś stał się rzeką z niewidzialnym dla własnych oczu kamieniem w kształcie ludzkiego serca. kto jest przed którym klęka mędrzec dostojny podobny do daktyla który przepłynął pół świata na rozhuśtanym okręcie by skończyć w czyimś żołądku. klęka przed niewidzialnym dostojny mędrzec. kładzie całą swoją mądrość na szali niewidzialnego. kładzie całą swoją starość na szali niewiadomego. Po jasnej stronie ciemnej zasłony

Dziwne przipadki Zigusia Kryki cz. VII

VII Zigusiowo gowiydź. Ziguś dycko przoł wszelakij zwierzinie i gowiedzi, bo tyż jego mamulka cołki życi cojś na placu howali, a potym, jak sie łożynioł z Wichtorom po placu lotały im niy yno kury i kokoty, ale tyż kaczyce roztomańtych zortow, gansi i kozy. Downymi czasy Kryczyno mieli tyż krowa, ale jak zlichli, a i chłop jejich mioł myni siły dali se z tym pokoj. Wichtora zajś, że była baba zagonno, niy chciała, coby chlywek po krowie prozny stoł, toż jednego dnia spatrzała łod gospodorza Błatonia piyrszo koziczka. Adelka, jeja cerka jakoś łod malutkosci niy rada piła krowi mlyko, a dochtorka padała Wichtorze, że lepszy, kieby kozi ji dowała, bo bezmała łone je dużo zdrowsze, a i ze kozami ni ma wiela korowodow, bo je to gowiydź, kiero nażro się bele jakich chłabinow we rancie i to ji styknie. I rychtyg – niy boła ta koza wcale wymyślato, a jak kiery zapomnioł jom rano wykludzić na trowa, to poradziła sama łodymknyć se dźwiyrka ze chlywka i dycko nojlepszo brzozowo mietła łogryz

Kowol i śmierć

Kowol i Śmierć Tata łod Józika Hojki piyknie umi bojać bojki, a rozprowio fest ciekawie. Bajtle siednom se na ławie i słochajom opowieści, że aż w głowie sie niy mieści co tak cicho wroz je w doma. We fotelu drzymie oma, w piecu klupie cojś i strzylo, a tatulek tak zaczyno: - Przed wiekami, przed downymi jedyn człowiek żoł na ziymi, co Pon Boczek go poskłodoł z gliny pociapranej z wodom. Adam – bo to o nim mowa, hned poprosioł o połowa swoja drugo, czyli Ewa, ta co jabłko zjadła z drzewa. Potym, jak już dzieci wiycie, ciynżko boło im na świecie, mieli bajtle, wnuki potym. Mierzło im sie ze żywotym, bo lot mieli już bez liku, bolom kości już starzikow i choroby gnymbiom sztyjc, aż łobrzidło im sie żyć. Toż Pon Boczek w swej litości stworzył baba, same kości, doł ji płachta, kosa w gość i tak pado:” Zycio dość! Kiery stary śmierć go skosi, choćby niy wiym wiela prosioł, niy pomoże łodtąd nic, kożdy bydzie trocha żyć. I zaczyna tyrać smierć. - Tyn lot