Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlam posty z etykietą Ewelina Kuśka

Tak bywo z chorobami

                    Tak to bywo z chorobami.   Spytejcie sie yno Fridy jak sie dzisio czuje, a zaroz wom powiy wiela lot choruje, o tym, że już miała ze sztyry zawały! Rok życio i zostoł- dochtory padały. I jak rojmatyka szłapy i wykrziwio. Że żyje, to aże dochtory sie dziwiom! A na łoczach Fridzie zaćma sie robiła, choć chodziła w brelach- to sie pogorszyła! Na dokłodka niy śmi już se zjeść bombona bo mo tyż cukrzica- tako utajono. A z rynkami co mo tyż za korowody- niy śmi solić zupy i pić zimnej wody. Udychać tyż ciynżko, to astma być musi. Jeszcze sie na spaniu nom Frida udusi! Łod niedowna doszły wrzody na żołądku- tego niy wylyczy nigdy do porządku ! Z żołądkiym sie Fridzie wątroba zacino i musi jom lyczyć sztyjc rapacholinom. Bez przerwy boleści, bez przerwy choroby, jak niy jaki drapszajz to zaroz ból głowy, jak niy jaki łupiyż to fonsok docino. Aż prziszła do Fridy somsiadka Gajdzino. Gajdzino niedowno tyż chorob fol miała, ale naroz cudym ich powylyc

Mruk. cz. XV

    XV - I po co ja to robię? – szeptał do siebie, jednocześnie usiłując skupić się na drodze. Był doświadczonym kierowcą i doskonale wiedział, że zamyślenie i brak koncentracji za kierownicą, często kończą się wypadkiem. Widział cały bezsens swoich poszukiwań, robił coś, co było niezgodne z całym jego dotychczasowym stylem życia, z jego rozumowaniem. A jednak wiedział, że nie zazna spokoju, dopóki nie odnajdzie pani Joli. -   Oby tylko ta kobieta nie okazała się jakąś kolejną naciągaczką. – zwrócił się sam do siebie, głośno wyrażając swe myśli. Dobrze, że we własnym aucie, miał przynajmniej tą pewność , że nikt nie usłyszy jego głosu. - Moja żona ma rację, jeśli uważa, że całkowicie zwariowałem. – dodał, a jednak, mimo wszystko skręcił w boczną uliczkę. Wszystkie fakty zdawały się przemawiać za tym, że Kamil nie mylił się w swoich przypuszczeniach, kiedy twierdził, że ostatnio widziano kobietę Waldemara w starej, opuszczonej stodole za miastem. Pan Eugeniusz nie miał poj

Danuta goni Anioły - Ogorzały

 Ogorzały. Danuta idzie sprzątać miasto. w miejscu spalonego domu rozsypuje popiół -  prochem jesteś. niechciana mucha brzęczy  niemrawo. Danuta myśli że jest gładka. nie wystaje z niej gniew ani cudza skóra.  w powietrzu trzyma ją grawitacja. dzieci kopią kawał zdrowej deski. a byłaby z niej piękna trumna w miejscu spalonego domu. robotnik o drelichowej twarzy sieje  młode domy zaszczepia płoty posypuje popiołem zranienia. ktoś  ukradł mu narzędzia dlatego chce przeskoczyć dzień albo jedną godzinę.  nie ma własnej piżamy ani garnituru. przykręca siebie za pomocą  śrubek by się nie rozpaść. a przecież zrodziła go miłość. wyrastają  przed nim betonowe ptaki. daje nowy początek. uzdrawia swojego Anioła  bo wypadają mu włosy bo pocą mu się stopy w gumowych butach.  uzdrawia Anioła o ogorzałej twarzy. uzdrawia Anioła który czeka  na półmrok bo miłość lubi półmrok. idą nowi ludzie do granicy nowego  domu.  idą ludzie ułożyć  swoją podłogę. zasadzą w niej swoje cienie.  będzie można oglądać

Słownik śląski , część VII

 

Danuta goni Anioły - Pisklę

 Pisklę odkąd czworonóg ma sierść  coraz rzadszą pozwala głaskać się  byle komu. Danuta idzie sprzątać miasto. myśli że czworonóg  wolno  uczy się wymawiać jej imię. Danuta zbiera do worka odłamki muru w miejscu gdzie straszy. kruszeje tynk w miejscu gdzie straszy. stary człowiek przez lata pisał skargi na murach. ziemia uciekała spod niego kiedy zrozumiał że jest nagi. Anioł stróżujący przystaje pod murem. nawet on musi ściągać buty  by chodzić po chmurach. stary człowiek mówi że zrozumiał.  przez lata nie rozumiał a teraz zrozumiał dlatego tańczy boso po śniegu. Danuta usuwa zwały brudnego śniegu. widzi Anioła jako pisklę. opuszcza gniazdo. a zrodził się w drugim dniu stworzenia gdy powstawały gwiazdy. usuwa spod jego stóp brudne zwały śniegu. stary człowiek mówi jej że zrozumiał a ludzie mówią że oszalał. wolno uczy się wymawiać  czyjeś imię. pozwala się głaskać. skóra mu linieje.

Mruk, cz. XIV

  XIV   - To mielone jest źle doprawione! – pan Eugeniusz z impetem pchnął talerz na drugą stronę stołu, aż o mało, nie spadł na podłogę – Nie dość, że wczoraj musiałem jeść schabowe z powodu twojego brata, to jeszcze teraz każesz mi jeść niedoprawione jedzenie. Wiesz przecież , że lubię bardziej słone i na ostro. - To sobie dopraw! – pani Wiesława z hukiem rzuciła na stół solniczkę. Tego było już za wiele. Pan Eugeniusz, aż zadrżał ze wzburzenia. Jego żona nigdy dotychczas nie zachowywała się w ten sposób. Nie dość, że nie doprawiła odpowiednio jedzenia, to jeszcze urządza mu jakieś sceny. Nawet nie pomyślała o tym, że takie rzucanie solniczką, która jest przecież ze szkła, jest niebezpieczne. Wolał nawet nie myśleć, co stałoby się, gdyby taka solniczka rozbiła się o stół, a szkło rozprysłoby na boki i ktoś mógłby stracić przez taką niekontrolowaną złość oko. Gdyby nie fakt, że po swojej kolejnej nocnej eskapadzie czuł się zmęczony i głodny, pomimo tego, że zjadł sute śniadani

Moj z mojom.

  Moj z mojom. W czasach , kierych ani nojstarsi staroszkowie niy pamiyntajom chodzoł se Pon Jezus ze świyntym Pietrym po świecie i nauczoł. Jednego razu pogoda boła piykno, aże piykno. Polne leluje aż biole gymbiczki pozawiyrały, coby klara ich niy popolyła, roztomańte chroboczki kryły się do ziymi, a ludziska przerywali robota i lygali do ciynia. Ponu Jezusowi tyż fest sie pić chciało, toż wyglondol za jakom studniom, a już nojlepszy by boło, jakby kole nij rosnyl srogi strom, coby szło pod nim dychnyć, bo na szłapach już sie plynskyrze robiły od deptanio polnych drogach. Wtynczas świynty Pieter ujrzoł łogromnie gryfno dziołszka w polu kole studnie, kiero nabiyrała ciynżki kible wody, a uśmiychniono przi tymu boła, choćby we gorściach dzierżała font piyrzo, a ni taki sromotny ciynżor. Świynty wroz z Pon Boczkiym podeszli bliżyj, a frelka bez godki podała im po szolce wody. Piyknie podziynkowali, a Pon Boczek jeszcze jom poblogosławili za ta posługa. Ciekawe jakigo tyż galana

Szkuciato hrabianka

 

Kiszyni kapusty

  Kiszyni kapusty.     Na Śląsku kapusta miała wielki powodzyni we kożdej kuchni. Warzono ją i rychtowano ś ni roztoliczne jodła na beztydziyń i od świyta. Bezmała już we XV wieku bola lona fest rozpowszechniono w naszych stronach, a uprawio sie jom łod 2500 rokow przed naszom erom – toż idzie pedzieć, że je ta kapusta z ludziami od niepamiyntnych czasów. Trocha nieskorzij, kieryś mądry człowiek wynokwioł, że idzie jom kisić i wtynczas poradzi łona łobstoć na dłogi zimowy czas, a jeszcze ku tymu mo wiela witamin, ze kierych nojważniejszo je witamina C. Tako niyzakiszono kapusta ludziska stosowali tyż na roztomańte okłady, wtynczas trza jom boło rozkulać nudelkulom, abo potrzaskać tłoczkiym i prziciść do bolącej szłapy, abo krziża, a odyjmowała wiela boleści. Bezmała kapusta nojleszy kisi we październiku. Nojgibcij na świyntego Michała 23 września, a najnieskorzij do Wszystkich Świyntych, bo potym już boła łona niychersko i sie psuła. Niż zaczyno sie kisić, trza boło narychtować b

Ten wiersz jest miejscem dla zapomnianych i nieodnalezionych.

  Ten wiersz jest miejscem dla zapomnianych   i nieodnalezionych.     mężczyzną co biegnie nie wiadomo skąd   i nie może zatrzymać się gdzieś.   robakiem co wszedł pod ziemię i nigdy   nie wrócił.   ptakiem unoszonym przez prąd powietrza   donikąd.   muzykiem co utknął we własnych nutach.   dziewczyną utopioną w miłości – nigdy nie   wypłynie.   strofą zapomnianą przez własnego poetę.   czymś co zrodziło się we śnie i nie dotarło   do rana – może zbudzi się w jakiejś przyszłości   jeśli będzie wciąż istnieć poezja – miejsce   dla zapomnianych i nie odnalezionych.        

Moj z mojom.

  Moj z mojom. W czasach , kierych ani nojstarsi staroszkowie niy pamiyntajom chodzoł se Pon Boczek ze świyntym Pietrym po świecie i nauczoł. Jednego razu pogoda boła piykno, aże piykno. Polne leluje aż biole gymbiczki pozawiyrały, coby klara ich niy popolyła, roztomańte chroboczki kryły się do ziymi, a ludziska przerywali robota i lygali do ciynia. Pon Boczkowi tyż fest sie pić chciało, toż wyglondol za jakom studniom, a już nojlepszy by boło, jakby kole nij rosnyl srogi strom, coby szło pod nim dychnyć, bo na szłapach już sie plynskyrze robiły od deptanio polnych drogach. Wtynczas świynty Pieter ujrzoł łogromnie gryfno dziołszka w polu kole studnie, kiero nabiyrała ciynżki kible wody, a uśmiychniono przi tymu boła, choćby we gorściach dzierżała font piyrzo, a ni taki sromotny ciynżor. Świynty wroz z Pon Boczkiym podeszli bliżyj, a frelka bez godki podała im po szolce wody. Piyknie podziynkowali, a Pon Boczek jeszcze jom poblogosławili za ta posługa. Ciekawe jakigo tyż galana

Mruk cz. XIII

  XIII   Podejrzany zapach nieczystości, alkoholu i potu wzbudził czujność pana Eugeniusza. Wiedział już, że może on oznaczać obecność kloszardów. Choć na zewnątrz panował półmrok i noc nie do końca jeszcze rozpostarła swe czarne macki nad zapadającym w sen miastem w opuszczonym budynku było zupełnie ciemno. Dokoła walały się jakieś szmaty, kawałki mebli i rozbitego szkła. Panu Eugeniuszowi przeszedł dreszcz po plecach, przez chwilę nawet zamierzał zawrócić. Zdrowy rozsadek podpowiadał mu, że powinien jak najszybciej opuścić to   podejrzane miejsce, jednak z drugiego pomieszczenia dochodziły jakieś przytłumione odgłosy, po krótkiej chwili mignęło stamtąd także światło   świecy, albo latarki. Pan Eugeniusz czuł, że oblewa go zimny pot, a jednak najciszej jak tylko potrafił skierował się w tamtą stronę. Niestety potknął się o jakiś przedmiot. Zamarł bez ruchu. W końcu jednak zdecydował się zajrzeć do pomieszczenia, które nie posiadało drzwi, za to w futrynie tkwiła jakaś brudna szmat

Mota

 

Bezpański

    Bezpański.   roślina została wchłonięta przez oddech psa który był śmiercią.   pił krew polnych kretów   co wyszły spod ziemi – tak bardzo   chciał trzymać się życia ale pod ziemią są tylko zmarli.     każdy bezpański pies trzyma się ziemi gdy prosi o miłość   ale od człowieka jej nie dostaje. idzie więc gdzie odcisk skrzydeł   na kretowinie.     motyl ma wiele oczu i widzi wiele obrazów – w tym ruch psa.   czasem to wystarczy by wejść do wieczności.        

Mruk, cz. XII

  XII   - Dlaczego przygotowujesz schabowe na obiad? Mówiłem ci przecież, że dziś mam ochotę na mielone – pan Eugeniusz był zdruzgotany zachowaniem żony. Do tej pory zawsze przestrzegała jego zaleceń w sprawie wyboru dań – przynajmniej w tej kwestii nie musiał się dotąd denerwować. Zawsze pytała go poprzedniego dnia o to, co chciałby zjeść i skrupulatnie przygotowywała wszystko,   według jego życzeń. Nie powinno zresztą sprawiać jej to jakichkolwiek problemów, ponieważ to pan Eugeniusz   codziennie rano robił zakupy i dbał o to, by wszystkie produkty potrzebne do obiadu były w porę dostarczone do domu. Nie mógł wiec zrozumieć, jak to się stało, że   oto wchodzi do mieszkania i już w drzwiach słyszy, jak żona wali tępym tłuczkiem w rozłożony na desce do krajania kawałek mięsa. To było nie do pomyślenia! Tymczasem pani Wiesława, jakby nic się nie stało, spokojnym głosem stwierdziła, że oto przyjeżdża jej brat, który nie odwiedzał ich od wielu lat, dlatego przygotowuje schabowe.

Jaskółka

 

Dynkmal

 Dynkmal Umrzył Richuś na ciśniyni, leży na kiyrchowie. Niedowno go zakopali w zimnym, cichym grobie. Familijo łod Richusia zaczyna się głowić, jaki drogi dynkmal trza bydzie wystawić. Poszła baba z cerom na kiyrchow szacować, jaki Richusiowi mogby się podobać. A dynkmale roztomańte: z marmura, kamiynio i jeszcze inaksze . Rychtyg do zachcynio! Jedne majom krziże, a inksze aniołki, Przi jednych som ławki, kole inkszych stołki. A jaki kwioteczki! A jaki ozdoby! Rychtyg do zachcynio som nikiere groby! A miyndzy grobami jak z bajki cudnymi leży mały kopczyk usypanej ziymi, a na tej kupeczce je z patyczka krziżyk, a na tym krziżyczku siod se mały czyżyk. Niy siod na gobowcu piyknym i ozdobnym, łon śpiywoł na grobku, tym lichuśkim, drobnym. Pomyślała wtedy baba łod Richusia: „ Czy jo rychtyg dynkmal mieć bogaty musza?” A mono tam Richuś żyje w szczynśliwości   i dynkmal mu żodnej niy zrobi radości. Czy niy lepi spomnieć se ło tym co było, wiela

Mruk cz. XI

  XI   Tego popołudnia pani Wiesława czekała na Mariolę. Pewnie znów miały zamiar paplać coś na temat adopcji. Pan Eugeniusz nie chciał i nie miał zamiaru tego słuchać. Choć najczęściej, podczas wizyt córki po prostu zamykał się w drugim pokoju i oddawał się swojej grze, to jednak co nieco dochodziło do jego uszu. Pomysł z adopcją wydawał mu się tak niedorzeczny, że postanowił ulotnić się z domu. W przeciwnym razie z pewnością powiedziałby jeszcze córce coś, czego potem mógłby żałować. Mariola pewnie obraziłaby się na niego i być może, przestałaby zupełnie odwiedzać rodziców, czego pan Eugeniusz nie chciał – miał przecież tylko jedną córkę i jakakolwiek by nie była, to jednak krew z jego krwi. Kochał ją na swój sposób i troszczył się o nią, podobnie jak o żonę, choć kobieta zdawała się tego w ogóle nie zauważać. Pan Eugeniusz już dawno się z tym pogodził, gdyż przeczuwał, iż nadejdzie jeszcze czas, gdy jego nieczuła żona przekona się jakiego ma oddanego i kochającego męża przy boku

Muszora

 

Podaj kamień

  Podaj kamień.   nadejdzie czas że ludzie będą szaleni.   tylko kamienie nadal będą głuche i ślepe.       odzyskasz spokój patrząc na wyblakłe   zdjęcie kobiety z dzieckiem którego   nie poznajesz. stałaś tam patrząc aż   światełko mignie zmartwiona że możesz   nie zmieścić się w aparacie.     nie ma już tego miejsca ale pozostał   mały pękaty kamień spod ostatniego schodka   na śmietnisku twojej historii.     nadejdzie czas że połkniesz swój język.   zapomnisz słów. będziesz sepleniła jak dziecko   a wszyscy wokół będą szaleni. tylko kamień   spod schodka pozostanie zwyczajnie twardy.   on będzie twoją historią. podaj go dalej.     niy trop sie bo co mo prziść i tak przidzie. - tak godali twoji staroszkowie i mieli recht.