Przejdź do głównej zawartości

Mruk, cz. XII

 

XII

 

- Dlaczego przygotowujesz schabowe na obiad? Mówiłem ci przecież, że dziś mam ochotę na mielone – pan Eugeniusz był zdruzgotany zachowaniem żony.

Do tej pory zawsze przestrzegała jego zaleceń w sprawie wyboru dań – przynajmniej w tej kwestii nie musiał się dotąd denerwować. Zawsze pytała go poprzedniego dnia o to, co chciałby zjeść i skrupulatnie przygotowywała wszystko,  według jego życzeń. Nie powinno zresztą sprawiać jej to jakichkolwiek problemów, ponieważ to pan Eugeniusz  codziennie rano robił zakupy i dbał o to, by wszystkie produkty potrzebne do obiadu były w porę dostarczone do domu. Nie mógł wiec zrozumieć, jak to się stało, że  oto wchodzi do mieszkania i już w drzwiach słyszy, jak żona wali tępym tłuczkiem w rozłożony na desce do krajania kawałek mięsa. To było nie do pomyślenia!

Tymczasem pani Wiesława, jakby nic się nie stało, spokojnym głosem stwierdziła, że oto przyjeżdża jej brat, który nie odwiedzał ich od wielu lat, dlatego przygotowuje schabowe.

- To, odwiedziny będą z obiadem?! Pan Eugeniusz poczuł jeszcze większe wzburzenie – Tak, bez zapowiedzi?

- Karol dzwonił wczoraj wieczorem, jednak nie mogłam ci o tym powiedzieć, ponieważ nie było cię w domu.

- Ale w końcu, wróciłem! – zbuntował się.

- Po północy, kiedy już spałam. – żona najwyraźniej uznała rozmowę za  zakończoną, gdyż powróciła do walenia kotletów nie przejmując się tym, że jej mąż przez cały poranek rozmyślał o tym, jak dobrze będzie zjeść na obiad pyszne mielone.

Obrażony wycofał się do pokoju. Zrozumiał, że zachowanie żony jest rodzajem zemsty za to, że od kilku dni znikał wieczorami z domu w poszukiwaniu pani Joli, towarzyski kloszarda. W pewnym sensie rozumiał jej złość. Skąd mogła wiedzieć, że chodzi po mieście rozglądając się za miejscami pobytu osób , które nie mają dachu nad głową. Zapewne, pani Wiesława martwi się o niego, myśląc, że włóczy się po knajpach, albo wałęsa po mieście bez sensu, gdyż ma jakieś problemy, o których nie chce z nią rozmawiać. On zaś, byłby skłonny powiedzieć jej prawdę, jednak był przekonany, że kobieta i tak w nią nie uwierzy. Pewnie pomyśli, że całkiem zwariował.

Teraz, jakby miał mało kłopotów, doszła jeszcze do tego wizyta szwagra, którego nigdy nie lubił. Brat żony, zwyczajnie działał mu na nerwy, a teraz, choć nawet jeszcze nie stanął w progu ich domu, a żona już chce dla niego gotować, zamiast przyrządzić ulubione danie męża. Karol zaś, jest wścibskim, wrednym człowiekiem, który pojawia się w ich domu, by rozsiewać jakieś plotki na jego temat i zabierać im czas.

Jeszcze się nie pojawił, a pani Wiesława już robi się krnąbrna i nieżyczliwa – towarzystwo brata zawsze tak na nią działało. Oby tylko, ten Karol zjadł obiad i od razu wyjechał. Pewnie zawita tylko przejazdem, zawsze tak robił, wiedział przecież, że jest niemile widziany przez szwagra, pan Eugeniusz nie starał się nigdy tego ukrywać. Teraz też nie miał zamiaru być dla niego miłym, tym bardziej, że to przez niego będzie musiał jeść schabowe, na które dziś wcale nie ma ochoty. Jak szwagier wyjedzie zaraz po obiedzie, jakoś pogodzi się z jego wizytą, gorzej, jeśli zostanie do wieczora – wyjdzie wtedy wcześniej na swoje poszukiwania i z pewnością nie wróci wcześniej, niż zazwyczaj.

Swoją drogą, pan Eugeniusz czuł się bardzo zmęczony tym codziennym chodzeniem po mieście. Obszedł już wiele miejsc, gdzie, jego zadaniem, może przebywać kobieta Waldemara – szukał jej na dworcach kolejowych i autobusowych, w zaułkach ulic i w opuszczonych budynkach, zajrzał nawet w okolice domków jednorodzinnych, gdzie feralnego dnia, potracił rowerzystę, a wszystko z marnym skutkiem. Zarówno pan Waldemar, jak i jego kobieta zapadli się pod ziemię. Na dworcu kolejowym i w pewnym zaułku natknął się na grupki bezdomnych, jednak ci, pomimo jego pytań o Jolantę, próbowali jedynie wyżebrać od niego kilka złotych na wódkę. Nikt z nich nie znał, albo nie chciał znać kobiety Waldemara. Chwilami, pan Eugeniusz nawet zaczynał wątpić w to, czy ona w ogóle istnieje, zastanawiał się, czy nie jest wytworem jego wyobraźni, albo, czy pan Waldemar wymyślił sobie jej istnienie tylko po to, by go dręczyć. Zapewne już dawno zrezygnowałby ze swych poszukiwań, gdyby nie fakt, że nadal widywał swego prześladowcę w napotkanych na ulicy przypadkowych przechodniach.

Teraz, żeby choć przez chwilę o tym nie myśleć, włączył swoją ulubioną grę komputerową w nadziei, że pozwoli mu się to zrelaksować. Niestety, już po krótkim czasie usłyszał dzwonek do drzwi. Okazało się, że przyszła Mariola. Ją również pani Wiesława zaprosiła na obiad, zapominając go o tym uprzedzić. Córka przez chwilę pokręciła się w przedpokoju, coś tam mruknęła do niego w drzwiach, co zapewne miało być krótkim powitaniem i zaczęła krzątać się wraz z matką przy obiedzie. 

Pan Eugeniusz poczuł, że narasta w nim wściekłość. Jak widać, jego żona próbowała podlizywać się bratu na wszelkie możliwe sposoby. Nie dość, że sama dwoiła  się i troiła dla niego, to jeszcze  zaangażowała córkę w te przygotowania. Ciekawe, co na to powie zięć. Mariola powinna zająć się obiadem we własnym domu, zamiast sterczeć w kuchni swoich rodziców. No, cóż…ten nieudacznik, Fryderyk zapewne godzi się na takie traktowanie. Skoro tak, pan Eugeniusz nie będzie się wtrącał. Pokiwał tylko głową z pobłażaniem, gdy pomyślał, jakim to jego zięć jest pantoflarzem. Być może stoi teraz w swojej kuchni, ubrany w fartuszek i rękawice kuchenne i sam sobie gotuje obiad. Kiedy o tym myślał, zachciało mu się śmiać i prawie odzyskał humor.

Niestety, po jakimś czasie znów go stracił, gdy w progu swojego mieszkania zobaczył uśmiechniętego od ucha do ucha szwagra, wraz z małżonką i co gorsza - z synem Miłoszem. Nawet w najgorszym koszmarze nie podejrzewał, że Karol przytaszczy ze sobą  swoją głupią żonę i tego nieudacznika, swego synalka, który pomimo skończonej czterdziestki nadal mieszkał z rodzicami i co najdziwniejsze – towarzyszył im w różnego rodzaju wizytach rodzinnych i wyjazdach. Szybko okazało się, że Karol z rodziną wybiera się na urlop do naszych południowych sąsiadów, a będąc w pobliżu, przejazdem zahaczył o swoją siostrę, pewnie tylko po to, by cała ta zgraja, mogła zjeść darmowy obiad na koszt pana Eugeniusza.

Oczywiście, ten bezczelny człowiek, nie omieszkał spytać przy okazji swojego szwagra, dlaczego on także nie zabierze, choć raz swojej małżonki na jakieś wczasy. Pan Eugeniusz już miał odpowiedzieć, że nie może tego zrobić, gdyż własny szwagier zjawia się niespodziewanie i uszczupla jego budżet domowy, wpraszając się z cała rodziną na obiad, jednak w porę ugryzł się w język i odpowiedział, że najlepsze wczasy ma na swojej działce, gdzie nie zastanie zgrai rozwrzeszczanych turystów i może w spokoju odpoczywać. Bezczelność szwagra nie znała jednak granic, gdyż na takie słowa uśmiechnął się i stwierdził.

- Szkoda jednak, że moja siostra nie może korzystać z takiego spokoju. Po całych dniach siedzi w domu, podczas, gdy mamy taką piękną pogodę.

- Ona ma bez przerwy wczasy. – uciął krótko pan Eugeniusz – Nie pracuje, wiec nie ma też urlopu.

Widząc jego rozdrażnienie, szwagier dał wreszcie spokój z dalszymi docinkami skupiając się na przechwałkach o swoich podróżach zagranicznych. Pan Eugeniusz nie zareagował jednak na jego opowieści, zrobił niezadowoloną minę i czekał cierpliwie, aż towarzystwo zacznie wreszcie zbierać się do wyjścia. Nieoczekiwanie jednak, pani Wiesława zaproponowała im, żeby zostali  na kawie.

W tej sytuacji, pan Eugeniusz nie wytrzymał dłużej i wymawiając się, że ma coś ważnego do zrobienia na działce, ulotnił się z mieszkania obiecując sobie, że wróci tu nieprędko.

Najpierw, jak zapowiedział to w domu, pojechał na działkę. Kilka razy spotkał tam Waldemara, miał więc nadzieję, że wróci i powie mu coś więcej na temat tajemniczej pani Jolanty.

Niestety, ani podczas siedzenia na ławce, ani w trakcie pielenia rabaty z kwiatami, kloszard nie pojawił się. Nadchodził wieczór i pan Eugeniusz postanowił kolejny raz rozejrzeć się po mieście. Przypomniało mu się, że na obrzeżach miasta jest jeszcze kilka opuszczonych budynków, gdzie dotychczas nie zaglądał. Ktoś, zdaje się wspomniał mu kiedyś, że gromadzą się tam osoby bezdomne. Postanowił sprawdzić, czy zastanie tam jakieś kobiety. Do tej pory spotykał bowiem tylko mężczyzn, którzy najczęściej wieczorem byli już upojeni alkoholem, albo jakimiś innymi środkami odurzającymi i trudno mu było z nimi się porozumieć.

Tak rozmyślając, jechał w stronę miasta. Na wieczornym niebie ścieliły się szare chmury o niezwykłych kształtach. Rozświetlało je zmierzające na zachód wielkie słońce, podobne do piłki plażowej. Kolejny dzień późnego lata miał się ku końcowi.

 

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.