Przejdź do głównej zawartości

Mruk. cz. XV

 

 

XV

- I po co ja to robię? – szeptał do siebie, jednocześnie usiłując skupić się na drodze.

Był doświadczonym kierowcą i doskonale wiedział, że zamyślenie i brak koncentracji za kierownicą, często kończą się wypadkiem. Widział cały bezsens swoich poszukiwań, robił coś, co było niezgodne z całym jego dotychczasowym stylem życia, z jego rozumowaniem. A jednak wiedział, że nie zazna spokoju, dopóki nie odnajdzie pani Joli.

-  Oby tylko ta kobieta nie okazała się jakąś kolejną naciągaczką. – zwrócił się sam do siebie, głośno wyrażając swe myśli.

Dobrze, że we własnym aucie, miał przynajmniej tą pewność , że nikt nie usłyszy jego głosu.

- Moja żona ma rację, jeśli uważa, że całkowicie zwariowałem. – dodał, a jednak, mimo wszystko skręcił w boczną uliczkę.

Wszystkie fakty zdawały się przemawiać za tym, że Kamil nie mylił się w swoich przypuszczeniach, kiedy twierdził, że ostatnio widziano kobietę Waldemara w starej, opuszczonej stodole za miastem. Pan Eugeniusz nie miał pojęcia, skąd niedoszły ksiądz czerpie takie informacje, ale musiał przyznać mu rację. Pamiętał przecież doskonale miejsce swojego wypadku i boczną uliczkę, z której wyjeżdżał na rowerze brudny mężczyzna w jaskrawej koszuli.

Wszystko się zgadza. Do opuszczonej stodoły wiodła ta sama droga , a  na miejscu zastał pan Eugeniusz jakieś stare szmaty świadczące o tym, że ktoś tu mieszka. Niestety, pani Joli nie zastał na miejscu, choć poprzedniego wieczora chodził dokoła stoły przez kilkanaście minut. W końcu zrezygnował, jednak to miejsce nadal nie dawało mu spokoju.

Tym razem, udał się tu później niż poprzedniego dnia. W domu i tak nie miał nic do roboty, żona nadal jawnie okazywała mu swoją niechęć. W dodatku po południu odwiedziła ich córka. Obie kobiety zamknęły się w kuchni i nie miał najmniejszych wątpliwości, co do tego, że plotkują na jego temat. Mariola, podobnie jak matka , nie miała jednak odwagi spytać go wprost o to, gdzie przebywa każdego wieczora. On zaś uważał, że nie musi im niczego tłumaczyć

Jeśli tym razem spotka nareszcie tą Jolantę, to da jej parę groszy, a wtedy ten okropny Waldemar, niezależnie od tego, czy jest nadal żywy, czy też martwy, da mu wreszcie spokój. Pan Eugeniusz bardzo pragnął w to wierzyć Czuł się już wyczerpany chodzeniem po nocach. Na swoje poszukiwania stracił już wiele paliwa, które przecież było kosztowne, nie mówiąc już o zszarpanych nerwach i o tym , jak bardzo narażał swoje zdrowie, a nawet życie  błąkając się po niebezpiecznych i opuszczonych miejscach. Gdyby jego bliscy wiedzieli, jak bardzo się naraża, zapewne obie kobiety patrzyłyby na niego zupełnie inaczej. On sam zaczynał czuć się jak bohater, co nieco poniosło jego ego - gdyby nie to, z pewnością pochorowałby się z nerwów i z przemęczenia.

Dobrze, że w pobliżu starej stodoły było miejsce, gdzie mógł zaparkować samochód. Nie chciał tego robić przy samym wejściu w obawie, by jacyś bezdomni nie ukradli mu jego pojazdu, albo nie włamali się do środka. Takim ludziom nie można przecież wierzyć, zdawał sobie sprawę z tego, że wśród nich są recydywiści, drobni złodzieje, a nawet przestępcy, którzy na swoim koncie mogą mieć bardzo poważne przewinienia.

- W co ja się wplątuję. – jęknął zatrzymując samochód.

Zgasił światła, lepiej nie kusić losu. Jeśli jego auto pozostanie niezauważone, będzie mu łatwiej opuścić to miejsce, gdy zorientuje się, że w tej stodole mogą przebywać jakieś niebezpieczne osoby.

Będąc jeszcze na zewnątrz, zauważył, że ktoś jest w środku, gdyż z daleka doszły już do jego uszu jakieś podejrzane jęki. Zatrzymał się wiec i nasłuchiwał przez chwilę. Czuł, że włosy zaczynają mu się jeżyć na głowie. Wiedział, że w chwili otwarcia przez niego wrót stodoły nie będzie już odwrotu i będzie musiał się zmierzyć z tym, co zastanie w środku. Jedyną pociechą był fakt, że głos bezsprzecznie należał do kobiety.

To mogła być pani Jola, choć równie dobrze, mógł tam przebywać jakiś inny, niebezpieczny człowiek. Przez chwilę w jego pamięci rozbłysła jaskrawa koszula pana Waldemara. A co będzie, jeśli zastanie go w tej stodole? Nie miał przecież pewności, że przebywa on od jakiegoś czasu na tamtym świecie. Ta cała sprawa z panią Jolantą mogła być przez niego ukartowana, a teraz, gdy on przekroczy próg tej stodoły, kloszard napadanie na niego i zabije go. Może on być też w zmowie z Kamilem. Pan Eugeniusz nie miał przecież pewności, że ten chłopak jest tym, za kogo się podawał. Może to ten Kamil wymyślił całą historię, w którą wplatał pana Eugeniusza po to, by go tu zwabić. Kiedy o tym wszystkim myślał zastanawiał się, czy jednak lepiej nie zawrócić.

Tymczasem jęki płynące ze środka stodoły świadczyły o tym, że jest tam kobieta i że prawdopodobnie, coś ją boli, skoro wydaje takie odgłosy, albo, że ktoś był tu wcześniej i ją napadł, pozostawiwszy bez pomocy.

- To nie moja sprawa. – szepnął do siebie i już odwrócił się, by uciec do swojego bezpiecznego auta, coś jednak powstrzymało go , jakieś przeświadczenie, że jeśli teraz  ucieknie, już zawsze będzie tego żałował i nigdy już nie odzyska swojego bezcennego spokoju.

- A niech to… - jęknął, a potem z furią pchnął ciężkie wrota.

Widok, jaki zastał po drugiej stronie o mało nie zwalił go z nóg. Wbrew jego przypuszczeniom w środku nie było, ani pana Waldemara, ani Kamila, ani żadnego innego kloszarda.

Na starych szmatach, tych samych, które odkrył będąc tu po raz pierwszy, siedziała samotna, brzemienna kobieta i jęczała z bólu poruszając  raz po raz swoim wielkim brzuchem. Pan Eugeniusz, zanim podszedł bliżej jeszcze raz rozejrzał się lękliwie dokoła.

Wokół panowała ciemność, jednak obok kobiety stała zapalona świeca. Widząc ją złapał się za głowę. Przecież ta osoba mogła w każdej chwili zaprószyć tu ogień. Wokół świecy walały się deski, szmaty i inne łatwopalne przedmioty Na szczęście, jakimś cudem nie było tu słomy, ani siana, co w przypadku stodoły było dość dziwnym zjawiskiem.

Kobieta wyraźnie cierpiała, dlatego, choć  z pewnością zauważyła wtargniecie pana Eugeniusza, nie zareagowała ani na jego wizytę, ani na pytania o to, kim jest i co robi tu sama będąc w zaawansowanej ciąży.

- Zadzwonię po pogotowie, – poinformował ją, widząc, że w  tej chwili nie uzyska od niej żadnej odpowiedzi – albo, może lepiej będzie, jeśli sam zawiozę panią do szpitala. – zdecydował, uświadomiwszy sobie, że nie potrafi podać dokładnego adresu tego miejsca.

Niestety z wcieleniem jego planu w życie nastąpiły komplikacje, gdyż okazało się, że kobieta ma problemy z poruszaniem się i pan Eugeniusz musiał pozwolić jej oprzeć się na sobie całym ciężarem.

- Przypłacę to chorobą. – jęknął, kiedy poczuł na własnym ciele jej masę.

Problem zataszczenia jej do samochodu nie był jedynym, gdyż, jak się okazało, kobieta była brudna i cuchnąca, co od razu skojarzył z panem Waldemarem. To musiała być pani Jola.

Kiedy otwierał drzwi samochodu, westchnął głośno z przerażeniem myśląc o swojej tapicerce, nie mówiąc już o tym, że przez jakiś czas nie pozbędzie się przykrego zapachu.

- Mam nadzieję, że nie masz wszy, tego bym chyba nie zniósł. – dodał, kiedy ciężarna zajęła już całe tylne siedzenie – Tylko mi tu nie urodź, bo mój samochód będzie się nadawał jedynie na złom. – ostrzegł ją, choć wiedział, że jego słowa spływały po niej , zupełnie jakby ktoś walił grochem o ścianę.

W tej sytuacji, postanowił skupić się na tym, by jak najszybciej dotrzeć do szpitala. Tylko w ten  sposób kobieta będzie przebywać w jego aucie na tyle krótko, by nie poczynić w nim jeszcze więcej szkód – jeśli to w ogóle możliwe.

Skoro już jednak znajdowała się w środku, a on musiał ponieść konsekwencje swej nocnej wizyty w stodole, postanowił upewnić się czy ma do czynienia z osobą, której szukał od wielu dni. Nie wybaczyłby sobie, gdyby okazało się, że cały trud związany z zabrudzeniem tylnego siedzenia, utartą paliwa i wszelkimi szkodami w jego zadbanym samochodzie byłby poniesiony na próżno. W związku z tym , pomimo traumy, jaką właśnie przeżywał, postanowił za wszelka cenę myśleć logicznie i zadać tej kobiecie kilka podstawowych pytań, dzięki którym upewni się z kim ma do czynienia. Zaczął więc wypytywać ją, jak ma na imię, starając się nie zwracać uwagi na dźwięki, jakie wydawała. Ona jednak była na tyle głupia, albo też odczuwała tak potężny ból, że uparcie unikała odpowiedzi , zamiast tego przebąkiwała coś o ojcu dziecka. Panu Eugeniuszowi udało się dowiedzieć jedynie, że mówi coś o mężczyźnie, który zmarł i teraz nie może jej pomoc, dlatego jest zdana jedynie na siebie. W końcu udało mu się także wyłapać z tego steku niezrozumiałych słów imię ojca dziecka.

Teraz miał już pewność, że ma do czynienia z panią Jolantą, gdyż kilkakrotnie powtórzyła imię Waldemar.

- No, to teraz jestem w domu. – mruknął, upewniwszy się, że słuch go nie myli.

 

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si