Ciotka Gertruda
Modlitwy zaczynała zawsze od nowenny do świętej Agaty. Bała się ognia, podświadomie czuła, że ten, jak żaden inny żywioł naznacza wszystkie trudne chwile w jej życiu – płomienie i czekanie.
Tego ranka też odruchowo sięgnęła po chleb św. Agaty, rozrzuciła go w kątach pokoju, była przekonana, że tylko w ten sposób zdoła ocalić swój niewielki majątek, na który pracowali z mężem przez wiele lat. Spłonął tylko dach. Na szczęście dom był ubezpieczony na wypadek pożaru, wiedziała, że remontem zajmie się córka, a jednak poczuła w sobie jakiś straszliwy żal, który ścisnął jej wnętrzności i nie pozwalał zatrzymać łez – bo przecież modliła się przez tyle lat do świętej od pożarów, a ogień nie miał szacunku ani do jej słusznego już wieku, ani do poświęconego chleba skrywanego z szacunkiem w niewielkim woreczku kuchennej szuflady.
Dom rodzinny ciotki Gertrudy w Jastrzębiu Dolnym otaczały drzewa. Ojciec górnik pracował w jednej z rybnickich kopalń. Pomimo wielu obowiązków w gospodarstwie odziedziczonym po rodzicach żony zawsze znajdywał jeszcze czas żeby szczepić drzewka. Ta pasja zaowocowała w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż sterty jabłek, gruszek i śliwek rożnego rodzaju przez cały okres lata i jesieni walały się po placu przed domem. Matka starła się zaprawić jak najwięcej słoików i nasmażyć jak największe ilości marmolady na zimę, resztę zaś owoców oddawała rodzinie i sąsiadom. W tamtych czasach nie do pomyślenia było, żeby jedzenie, choćby w postaci owoców marnowało się – takiego grzechu nikt we wsi by jej nie darował, a i ona sama nie mogłaby spać wiedząc, że owoce gniją za jej oknem. Już starzy, mądrzy ludzie mawiali, iż drzewa przyciągają pioruny. Tak było i u Waltarów, a choć Maria z Robertem mieli aż dwanaście dzieci, pech chciał, że to właśnie Gertruda stała w niedalekiej odległości od jabłoni, w którą uderzył. To od tamtego czasu zaczęła bać się panicznie ognia.
Emila, swojego przyszłego męża poznała na zabawie. Były to jeszcze czasy, kiedy w Jastrzębiu znali się wszyscy doskonale, niezależnie od tego, czy dana osoba zamieszkiwała na Kondziołowcu, Mazurowcu, Centnerowcu, czy też była z Kindry, albo nawet z odległego Wysrania za Pochwaciem - dlatego do końca nie można twierdzić, że ciotka poznała Emila na zabawie – widywała go przecież w kościele na Górnym, kiedy wraz z bratem i ojcem stali po męskiej stronie na nieszporach. Od czasu zabawy coś się jednak zmieniło, gdyż Emil zaczął bywać u Waltarów w każdą środę i w niedziele, jak na porządnego kawalera przystało.
Przyszły wujek Emil wraz ze swoją rodziną zamieszkiwał niewielkie gospodarstwo przy Wyżnym Dworze na terenach należących teraz do kopalni „ Zofijówka”. Z sąsiedztwa tego wynikały pewne korzyści, do których między innymi należał przywilej wynajmowania się do pracy u bogatego Pakucińskiego, który był dzierżawcą dworu, a z czasem u Szraja, podobno dobrego gospodarza na Wyżnym Dworze. Po ślubie z Gertrudą, Emil przeprowadził się na Górne, gdzie młodzi wynajmowali skromną izdebkę, żadne z nich nie było bowiem najstarszym z rodzeństwa, nie mieli więc szans na to, by odziedziczyć ojcowiznę którejkolwiek rodziny. Emil pracował u kowala.
Wkrótce jednak wybuchła wojna w trakcie której młody małżonek, podobnie jak wielu innych Jastrzębian został wcielony do Wehrmachtu.
Dziwne były losy rodzin śląskich podczas ostatniej wojny i tu rodzina Płonków wcale nie była wyjątkiem.
.
Bracia Gertrudy byli członkami Armii Krajowej i organizowali przerzuty młodych ludzi, którzy nie chcieli wstąpić do niemieckiej armii do Czech. Jednocześnie dwóch z nich wcielono do Wehrmachtu i wysłano na front wschodni. Młodszy brat Emila został zwerbowany trochę później, dzięki czemu wysłano go na zachodni front, podobnie jak braci Gertrudy, którzy zostali ranni na wschodzie i przywiezieni z powrotem transportem wojskowym. Emil nie miał tyle szczęścia. Utknął w Rosji i ślad po nim zaginął. Gertruda zdana jedynie na swoją rodzinę sama musiała radzić sobie do końca wojny bez wieści o losach męża. Była świadkiem przemarszu więźniów oświęcimskich, wyzwolenia miejscowości przez wojska radzieckie, płaczu i krzywd wyrządzanych na mieszkańcach Jastrzębia przez wątpliwych wyzwolicieli, widziała pożar dachu kościoła świętej Katarzyny, widziała mnóstwo wybuchów i ognia, który tak bardzo ją przerażał. Czekała.
Emil przeżył wojnę. Wycieńczony, wygłodzony, odziany w łachmany, zawszony, obdarty z człowieczeństwa przetrwał niewolę w sowieckim łagrze. Po wojnie wrócił do Polski, do Warszawy wraz z innymi jeńcami w wagonach dla bydła w rozpadającym się niemieckim mundurze. Opluwany i znienawidzony, tym razem przez polaków, którzy widzieli w nim niemieckiego prześladowcę, trochę piechotą, trochę korzystając z furmanek dobrych ludzi wrócił w końcu do Jastrzębia. Gertruda spaliła resztki jego zawszonych łachów i nigdy już potem nie wspominali wojennej przeszłości – zwyczajnie, ze strachu.
Rodzice ciotki zapisali jej kawałek pola w Jastrzębiu Dolnym, na którym wraz z mężem zaczęli budować niewielki dom. Zaczęły rodzić się dzieci. Emil dostał pracę w rybnickiej kopalni, a kiedy i w Jastrzębiu zaczął rodzić się wielki przemysł zatrudnił się przy budowie kopalni „ Moszczenica”. Gertruda wynajmowała dwa pokoje na strychu młodym chłopcom, którzy przyjechali tu za pracą, wychowywała dzieci, pracowała na niewielkim poletku, gotowała, robiła zakupy, obserwowała jak powstaje miasto. Wydawało jej się, że nigdy już nie będzie musiała czekać.
Wielki wybuch w kopalni „ Moszczenica” i ogień zabrał życie wielu żołnierzom zatrudnionym przy budowie szybu i górnikom przebywającym pod ziemią i w pobliżu miejsca wypadku. Ogromne koło oderwało się od szybu, poszybowało w kierunku moszczenickiego kościoła, którego wieża ruszyła się w posadach, a potem utkwiło w samym środku lasu. Miastem wstrząsnął potężny huk. Ryk sanitarek, okoliczne plotkary przekazujące sobie z ust do ust hiobowe wieści i czekanie.
Emil nie wrócił z szychty. Zamiast niego w progu domu Gertrudy zawitało dwóch wystrojonych panów, którzy przybyli zapewnić kobietę, iż jej mąż żyje, leży poraniony i nieprzytomny w szpitalu.
Emil nigdy już nie wrócił na kopalnię, jego stan zdrowia nie pozwalał na podjęcie jakiejkolwiek pracy. Komuniści nie wypłacili mu odszkodowania za wypadek, musiał zadowolić się niewielką rentą.
Odtąd Gertruda czekała co miesiąc na listonosza – przez wiele, wiele lat.
Dzieci dorosły, miasto rozrosło się do dzisiejszych rozmiarów, młodzi chłopcy, którzy wynajmowali u niej pokoje pożenili już swoje dzieci w wybudowanych dla nich blokach.
Emil bardzo cierpiał zanim odszedł, choroba wyczerpała go tak bardzo, że znów przypominał jej wynędzniałego chłopca, który przed laty wrócił z Syberii i przeszedł piechotą pół kraju, by powrócić do niej i do ukochanego Jastrzębia.
Córka Gertrudy odbudowała spalony dach. Wnuk ciotki został księdzem – fakt ten sprawił jej największą radość na stare lata.
Emil Płonka zmarł w roku 1990, jego żona Gertruda
przeżyła go o piętnaście lat – zmarła w roku 2005.
Oboje pochowani zostali na cmentarzu parafialnym
przy dzisiejszym Sanktuarium Bożej Opatrzności
w Jastrzębiu Górnym.
Modlitwy zaczynała zawsze od nowenny do świętej Agaty. Bała się ognia, podświadomie czuła, że ten, jak żaden inny żywioł naznacza wszystkie trudne chwile w jej życiu – płomienie i czekanie.
Tego ranka też odruchowo sięgnęła po chleb św. Agaty, rozrzuciła go w kątach pokoju, była przekonana, że tylko w ten sposób zdoła ocalić swój niewielki majątek, na który pracowali z mężem przez wiele lat. Spłonął tylko dach. Na szczęście dom był ubezpieczony na wypadek pożaru, wiedziała, że remontem zajmie się córka, a jednak poczuła w sobie jakiś straszliwy żal, który ścisnął jej wnętrzności i nie pozwalał zatrzymać łez – bo przecież modliła się przez tyle lat do świętej od pożarów, a ogień nie miał szacunku ani do jej słusznego już wieku, ani do poświęconego chleba skrywanego z szacunkiem w niewielkim woreczku kuchennej szuflady.
Dom rodzinny ciotki Gertrudy w Jastrzębiu Dolnym otaczały drzewa. Ojciec górnik pracował w jednej z rybnickich kopalń. Pomimo wielu obowiązków w gospodarstwie odziedziczonym po rodzicach żony zawsze znajdywał jeszcze czas żeby szczepić drzewka. Ta pasja zaowocowała w dosłownym tego słowa znaczeniu, gdyż sterty jabłek, gruszek i śliwek rożnego rodzaju przez cały okres lata i jesieni walały się po placu przed domem. Matka starła się zaprawić jak najwięcej słoików i nasmażyć jak największe ilości marmolady na zimę, resztę zaś owoców oddawała rodzinie i sąsiadom. W tamtych czasach nie do pomyślenia było, żeby jedzenie, choćby w postaci owoców marnowało się – takiego grzechu nikt we wsi by jej nie darował, a i ona sama nie mogłaby spać wiedząc, że owoce gniją za jej oknem. Już starzy, mądrzy ludzie mawiali, iż drzewa przyciągają pioruny. Tak było i u Waltarów, a choć Maria z Robertem mieli aż dwanaście dzieci, pech chciał, że to właśnie Gertruda stała w niedalekiej odległości od jabłoni, w którą uderzył. To od tamtego czasu zaczęła bać się panicznie ognia.
Emila, swojego przyszłego męża poznała na zabawie. Były to jeszcze czasy, kiedy w Jastrzębiu znali się wszyscy doskonale, niezależnie od tego, czy dana osoba zamieszkiwała na Kondziołowcu, Mazurowcu, Centnerowcu, czy też była z Kindry, albo nawet z odległego Wysrania za Pochwaciem - dlatego do końca nie można twierdzić, że ciotka poznała Emila na zabawie – widywała go przecież w kościele na Górnym, kiedy wraz z bratem i ojcem stali po męskiej stronie na nieszporach. Od czasu zabawy coś się jednak zmieniło, gdyż Emil zaczął bywać u Waltarów w każdą środę i w niedziele, jak na porządnego kawalera przystało.
Przyszły wujek Emil wraz ze swoją rodziną zamieszkiwał niewielkie gospodarstwo przy Wyżnym Dworze na terenach należących teraz do kopalni „ Zofijówka”. Z sąsiedztwa tego wynikały pewne korzyści, do których między innymi należał przywilej wynajmowania się do pracy u bogatego Pakucińskiego, który był dzierżawcą dworu, a z czasem u Szraja, podobno dobrego gospodarza na Wyżnym Dworze. Po ślubie z Gertrudą, Emil przeprowadził się na Górne, gdzie młodzi wynajmowali skromną izdebkę, żadne z nich nie było bowiem najstarszym z rodzeństwa, nie mieli więc szans na to, by odziedziczyć ojcowiznę którejkolwiek rodziny. Emil pracował u kowala.
Wkrótce jednak wybuchła wojna w trakcie której młody małżonek, podobnie jak wielu innych Jastrzębian został wcielony do Wehrmachtu.
Dziwne były losy rodzin śląskich podczas ostatniej wojny i tu rodzina Płonków wcale nie była wyjątkiem.
.
Bracia Gertrudy byli członkami Armii Krajowej i organizowali przerzuty młodych ludzi, którzy nie chcieli wstąpić do niemieckiej armii do Czech. Jednocześnie dwóch z nich wcielono do Wehrmachtu i wysłano na front wschodni. Młodszy brat Emila został zwerbowany trochę później, dzięki czemu wysłano go na zachodni front, podobnie jak braci Gertrudy, którzy zostali ranni na wschodzie i przywiezieni z powrotem transportem wojskowym. Emil nie miał tyle szczęścia. Utknął w Rosji i ślad po nim zaginął. Gertruda zdana jedynie na swoją rodzinę sama musiała radzić sobie do końca wojny bez wieści o losach męża. Była świadkiem przemarszu więźniów oświęcimskich, wyzwolenia miejscowości przez wojska radzieckie, płaczu i krzywd wyrządzanych na mieszkańcach Jastrzębia przez wątpliwych wyzwolicieli, widziała pożar dachu kościoła świętej Katarzyny, widziała mnóstwo wybuchów i ognia, który tak bardzo ją przerażał. Czekała.
Emil przeżył wojnę. Wycieńczony, wygłodzony, odziany w łachmany, zawszony, obdarty z człowieczeństwa przetrwał niewolę w sowieckim łagrze. Po wojnie wrócił do Polski, do Warszawy wraz z innymi jeńcami w wagonach dla bydła w rozpadającym się niemieckim mundurze. Opluwany i znienawidzony, tym razem przez polaków, którzy widzieli w nim niemieckiego prześladowcę, trochę piechotą, trochę korzystając z furmanek dobrych ludzi wrócił w końcu do Jastrzębia. Gertruda spaliła resztki jego zawszonych łachów i nigdy już potem nie wspominali wojennej przeszłości – zwyczajnie, ze strachu.
Rodzice ciotki zapisali jej kawałek pola w Jastrzębiu Dolnym, na którym wraz z mężem zaczęli budować niewielki dom. Zaczęły rodzić się dzieci. Emil dostał pracę w rybnickiej kopalni, a kiedy i w Jastrzębiu zaczął rodzić się wielki przemysł zatrudnił się przy budowie kopalni „ Moszczenica”. Gertruda wynajmowała dwa pokoje na strychu młodym chłopcom, którzy przyjechali tu za pracą, wychowywała dzieci, pracowała na niewielkim poletku, gotowała, robiła zakupy, obserwowała jak powstaje miasto. Wydawało jej się, że nigdy już nie będzie musiała czekać.
Wielki wybuch w kopalni „ Moszczenica” i ogień zabrał życie wielu żołnierzom zatrudnionym przy budowie szybu i górnikom przebywającym pod ziemią i w pobliżu miejsca wypadku. Ogromne koło oderwało się od szybu, poszybowało w kierunku moszczenickiego kościoła, którego wieża ruszyła się w posadach, a potem utkwiło w samym środku lasu. Miastem wstrząsnął potężny huk. Ryk sanitarek, okoliczne plotkary przekazujące sobie z ust do ust hiobowe wieści i czekanie.
Emil nie wrócił z szychty. Zamiast niego w progu domu Gertrudy zawitało dwóch wystrojonych panów, którzy przybyli zapewnić kobietę, iż jej mąż żyje, leży poraniony i nieprzytomny w szpitalu.
Emil nigdy już nie wrócił na kopalnię, jego stan zdrowia nie pozwalał na podjęcie jakiejkolwiek pracy. Komuniści nie wypłacili mu odszkodowania za wypadek, musiał zadowolić się niewielką rentą.
Odtąd Gertruda czekała co miesiąc na listonosza – przez wiele, wiele lat.
Dzieci dorosły, miasto rozrosło się do dzisiejszych rozmiarów, młodzi chłopcy, którzy wynajmowali u niej pokoje pożenili już swoje dzieci w wybudowanych dla nich blokach.
Emil bardzo cierpiał zanim odszedł, choroba wyczerpała go tak bardzo, że znów przypominał jej wynędzniałego chłopca, który przed laty wrócił z Syberii i przeszedł piechotą pół kraju, by powrócić do niej i do ukochanego Jastrzębia.
Córka Gertrudy odbudowała spalony dach. Wnuk ciotki został księdzem – fakt ten sprawił jej największą radość na stare lata.
Emil Płonka zmarł w roku 1990, jego żona Gertruda
przeżyła go o piętnaście lat – zmarła w roku 2005.
Oboje pochowani zostali na cmentarzu parafialnym
przy dzisiejszym Sanktuarium Bożej Opatrzności
w Jastrzębiu Górnym.
Komentarze
Prześlij komentarz