Przejdź do głównej zawartości

Babka

Babka.
Końskie zady migają przed oczami niczym dwie brązowe, wielkie, ruchliwe łaty, nad którymi jak ciemne flagi długie grzywy łopoczą na wietrze wzmagającym się gdy stary Ledwoń śmiga biczem powietrze. Chude, obute w stare sandały stopy dzieci zwisają bezładnie z pokrytego resztami siana i słomy drabinioka. Babka stoi okrakiem jakby wrosła w żółte ściernisko niedaleko miejsca, gdzie przed wieloma laty w rządku pomiędzy kartoflami urodziła ją matka. Jej stara spódnica ozdobiona długą, kwiecistą zopaską skutecznie utrudnia rozpoznanie jaką babka ma figurę. Jasna, płócienna jakla zwisa z niej luźno czyniąc ją podobną do wysłużonego stracha na wróble z Hermanowego pola zza między, gdzie rośnie wielka, wyprostowana jarzębina przyjazna wszystkim dziewczętom, które lubią przystrajać się w soczysto – czerwone korale i plecione zaośniczki. Babka przykłada dłoń do czoła schowanego pod białą chustką. Wypatruje. Nikt nie wie jakie babka ma włosy, ale można domyślić się, że zaplata je w siwy dudlik za pomocą wielkiej ilości drucianych spinek. Dzieci piszczą i nawołują, ale babka nie reaguje, oddala się, jakby wolno przesuwała się w stronę jasnych baranków chmur przemieszczających się nad jej głową. Jestem pewna, że za chwilę zacznie szykować swaczynę dla żeńców. Zbliża się czas odpoczynku i utrudzeni mężczyźni, którzy przez cały dzień wolno, mozolnie szli za słońcem tuż obok zarumienionych od pięknej pogody ubieraczek siądą zaraz w kole, by spożyć to, co babka przyszykowała wcześniej w domu, jednocześnie zerkając z ukosa na lekko poruszające się ze zmęczenia ukryte pod bielą bluzek piersi dziewcząt. Babka zachęcającym ruchem ręki przywołuje dzieci. Biegną odbierając z jej dłoni pachnący, świeży chleb z masłem, które własnoręcznie ubiła w starej maselnicy w kuchni. Kiedy ludzie siedzący wokół niej nie patrzą, babka wodzi wzrokiem w kierunku czarnego szybu, co brzęczy jak przelatujące obok dzikie pszczoły z niedalekiej łąki. Przestała wspominać dziadka, nie chce myśleć o nim jak o wyblakłym, na wpół zjedzonym przez robaki nieboszczyku z przykościelnego cmentarza. Woli wypatrywać go siedzącego na czubku kopalnianego szybu, gdzie wraz z kamratami opowiadają sobie sprośne kawały, tak, żeby brodaty Skarbnik z podziemnych czeluści nie dosłyszał. Nie dość , że zabrał dziadkowi radowanie się wiekiem statecznym u boku babki, to jeszcze mógłby zagłuszać jego wesoły śmiech swoim tubalnym, napominającym głosem. Mężczyźni siedzący na kole szybu wybrali słońce. Dość się już nasiedzieli w grobie za życia. Tak myśli babka i uśmiecha się poprzez ostrą powszedniość ścierniska, co wydało na świat pachnący, ciemny chleb. Dzieci biegają po nim w kółko raniąc stopy. Muszą je ćwiczyć przed udeptywaniem słomy w wielkich, drewnianych przegrodach stodoły, do której przylegają chlewiki z więzionymi w środku królikami, z których jeden zakochał się kiedyś w polnym szczurze i razem spłodzili małego potworka z piekła rodem. Słońce wolno przemieszcza się na zachodnią stronę nieba. Dzieci wiedzą, że kiedy dotrze do celu, babka przysiądzie na starej, rozkraczonej ryczce pod piecem, na którym jeszcze widnieją jasne plamki kiszonego żuru i opowie im o złośliwych utopcach żyjących na samym dnie rzeki i o południcy, która w każdej chwili może wynurzyć się spomiędzy ciemnych maków na Zeflikowym polu, by uśpić na wieki pogrążonych w południowej drzemce. Babka trochę ją przypomina, gdy siedzi jasna i cicha pośrodku wyblakłego od słońca ścierniska. Końcem zopaski, do której jeszcze przed chwilą wytarła smarki spod mojego nosa sięga miedzy. Zapada się w cień brzozowego lasku, gdzie teraz wznosi się wielki sklep napełniony chrupkami kukurydzianymi, mydłem i sztuczną margaryną bez cholesterolu. Jej płócienna jakla znika w najgłębszym rogu szuflady, gdzie grasuje banda starych, napęczniałych od nadmiaru spróchniałego drewna korników. Noc mleczno- szarą poświatą spowija pokój otoczony papierową tapetą na szkróbkowym kleju. W wielkiej tafli lustra na przeciwległej ścianie odbija się w półmroku moja twarz. Jest twarzą babki z minionego półwieku. Za oknem szeleszczą koła samochodów jak przelatujące pod blokiem wielkie owady z dawnej łąki zamienionej w ruchliwą ulicę. Nad mrugającą latarnią siedzi ogromny, skrzydlaty, zadumany i nieruchomy anioł. Tkwi tu od tysięcy lat, jest niewidzialny dla tych, którzy nie potrafią patrzeć poprzez przestrzeń minionych nocy.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.