Przejdź do głównej zawartości

Siła myśli cz I i II

I Samotna, ale nie sama.

 

 

  • Głowa do góry! Leczenie dobrze rokuje. Mamy już poziom medycyny na takim etapie, że rak wcale nie oznacza wyroku. Jest pani jeszcze w takim wieku, kiedy szanse na wyleczenie są całkiem spore.

  • Ale dopiero niedawno podjęłam pracę – skurczyłam się w sobie na myśl, że znów mam zamknąć się w domu, pielęgnować kolejną chorobę -tym razem własną. Przerastało mnie to.

  • Przecież nie mówię, że ma pani całkowicie porzucić pracę – lekarz najwyraźniej nie miał zamiaru wysłuchiwać moich narzekań.

    W końcu pomimo poważnej choroby nie przekreślił moich szans na wyzdrowienie, powinno mnie to cieszyć. A co najważniejsze, nie powinnam teraz myśleć o rzeczach tak prozaicznych jak zachowanie pracy. Wiedział, że mam doświadczenie w pielęgnowaniu chorych, zupełnie więc nie rozumiał, dlaczego pielęgnowanie siebie napawa mnie takim lękiem. Powinnam od razu ocenić wszystkie za i przeciw i być mu wdzięczna za to, że próbuje wlać we mnie odrobinę optymizmu. Skąd może wiedzieć, że dałabym wszystko za pracę ponad siły, harówkę od rana do nocy, wykorzystywanie przez szefa, a nawet prace za naprawdę marne grosze byleby tylko nie musieć znów zamykać się w czterech ścianach.

  • Na razie wypiszę pani chorobowe, zrobimy dodatkowe badania, rozpoczniemy leczenie,wszystko będzie dobrze. Czy ma pani kogoś, kto zaopiekuje się panią w razie, gdy poczuje się pani gorzej po chemii? Oczywiście jeśli będzie to konieczne. - dodał podkreślając ostanie zdanie, żeby przedwcześnie nie wprawić mnie w stan przerażenia.

  • Mieszkam sama – ucięłam.

    Nie zamierzałam się rozwodzić nad moim życiem osobistym, którego przecież nie miałam i jest pewne, że nikt na mnie nie czeka i nie będzie czekać, pomimo tego, że przez wiele, wiele lat byłam przekonana o swoim powołaniu, które dopiero miało się ujawnić. Ciągle czekałam, a teraz po tych wszystkich latach dowiaduje się, że znów mam wracać skąd przyszłam. Przecież nie to jest moim powołaniem, nie to!

  • Rozumiem – lekarz pochylił się niżej nad swoimi tajemniczymi notatkami, żeby nie patrzeć mi w oczy. - Ale tym na razie nie musimy się martwić – stwierdził żeby dodać mi otuchy – zresztą może to wcale nie będzie konieczne. Tymczasem proszę zgłosić się tam i tam...w terminie tym i tym...

    Wyszłam jak w transie z jego gabinetu. Nawet nie pożegnałam się z pozostałymi pacjentami czekającymi na korytarzu, co było do mnie zupełnie niepodobne. Po drodze do domu nie zrobiłam zakupów i w ogóle się tym nie przejęłam.

    Miałam jeszcze kilka jajek i ćwiartkę chleba od wczoraj, postanowiłam więc zrobić sobie jajecznicę i nie myśleć o tym , co będzie jutro.

    Położyłam się wcześnie, ale sen nie nadchodził , choć próbowałam liczyć od 1 do 1000 i z powrotem. Przesunęłam się więc na kraj łóżka tak samo, jak robiłam to w dzieciństwie po to, żeby mu zrobić miejsce. Tak bardzo chciałam poczuć go obok siebie,zupełnie jak kiedyś. Wiedziałam, że to dziecinne- on tu jest i wcale nie musi się ujawniać po to, by go czuć, albo choćby dostrzec gdzieś obok jego blask. Byłam na tyle stara, by już wiedzieć, że ujawnianie się jest niepotrzebne, ze powinna wystarczyć mu sama świadomość jego obecności. Ale tak bardzo chciałam czegoś namacalnego, szczególnie teraz, gdy jestem poddana kolejnej próbie. Chciałam, by stanął przede mną i powiedział, ze to kolejny czas przejściowy i ze jeszcze nadejdzie coś wielkiego, wzniosłego, coś do czego jestem stworzona, powołana, bo przecież nie jestem powołana do tego, żeby teraz bezsensownie umrzeć, po tym wszystkim, co przeszłam.

    Spojrzałam w okno, ze którym to samo od lat ciemne drzewo rzucało ten sam ciemny cień, a księżyc wędrował spokojnie po niebie rzucając mdłą poświatę na jego wielką koronę poruszająca się dostojnie w takt łagodnego wiatru.

    Kiedy byłam małą dziewczynką, to drzewo także było zaledwie dzieckiem i on także był jak dziecko, przynajmniej tak mi się wydawało. Nikomu o nim mówiłam, pomimo tego, że byłam dzieckiem i byłam szczera jak każde dziecko. Potem tez nigdy nikomu o nim nie opowiadałam, ani o nim, ani o innych – bo byli tez inni, właściwie zawsze wiedziałam, że jest ich wielu, ale tylko on był tym jedynym, tym, który zawsze był przy mnie, zawsze miał dla mnie czas i zawsze dawał mi pocieszenie, nawet, kiedy było mi tak ciężko, ze wolałabym nie żyć. Kochałam go i hołubiłam. Wieczorami, gdy kładłam się spać, robiłam mu miejsce, żeby nie było mu ciasno, podczas zabawy pytałam, czy także dobrze się bawi i byłam pewna, że zawsze się śmiał, kiedy ja się śmiałam, był szczęśliwy, gdy ja byłam szczęśliwa, płakał, gdy było mi smutno, był tylko mój, choć nigdy nie zdradził mi swojego imienia. Mówił do mnie, choć nie słyszałam jego głosu. Teraz tez mówi, ale coraz trudniej jest mi go usłyszeć, być może dlatego zaczynam już wątpić w swoją wyjątkowość.


Kiedyś tak nie było, zawsze byłam pewna, że jestem stworzona do rzeczy wielkich i nawet, gdyby wszyscy wokół twierdzili, że tak wcale nie jest, gdyby mnie poniżali i naśmiewali się ze mnie i tak wierzyłabym w swoją wyjątkowość - . wszystko dzięki niemu, bo dzięki niemu nigdy nie byłam sama. Choć wiele razy samotna, ale nigdy nie sama. Teraz leżąc w łóżku i wpatrując się w samotne drzewo, które wzrastało i rozwijało się wraz ze mną, nie czując nic prócz żalu i smutku pomyślałam, że jestem sama. Aby więc poprawić sobie samopoczucie zaczęłam wspominać jak to było kiedy mogłam go jeszcze widywać i czuć. Mówił mi, że nadejdzie czas, gdy będę musiała sama decydować o tym, co jest dla mnie dobre, dorośli mają swoją wolę i nie może być tak, że ktoś mówi im, co mają robić. Prosiłam, go, żeby nigdy mnie nie opuszczał, żebym mogła zawsze słuchać jego rad, a on zapewnił mnie, że zawsze będzie przy mnie, ale nadejdzie czas, gdy będę musiała sama decydować i oceniać czy moje decyzje są słuszne. Mówił, że powinnam wsłuchiwać się w siebie, bo myśli mają wielką moc, myśli decydują o naszym człowieczeństwie, w myślach jest nasza wola i nasza siła, a w sercu jest nasza miłość i to nasze myśli kierują nas w stronę miłości,albo w stronę nienawiści. Jednak każdy musi decydować sam.

  • Ale, kiedy już będę musiała decydować sama, czy ty będziesz mi podpowiadać, kochany braciszku? - pytałam nie mogąc pogodzić się z tym, że nie będzie mi już szeptał do ucha.

  • Będę, ale to od ciebie będzie zależało, czy zechcesz mnie słuchać. Jeśli odwrócisz swoje myśli od serca będę bezradny. Pamiętaj jednak, że jesteś wyjątkowa, jesteś stworzona, by robić wielkie rzeczy.

    Myślałam, że te rzeczy będą związane z jakimiś doniosłymi wydarzeniami, a może nadejdą straszne czasy i będę musiała wykazać się wielką odwagą, albo że nadejdą czasy obfitujące w wydarzenia, o których dotychczas ludziom się nie śniło, a ja odegram w nich kluczową rolę. Może będę sławna, może ludzie będą wymawiać moje imię z lękiem, albo z szacunkiem, o jakim nigdy nikomu się nie śniło.

    Ciągle o tym myślę choć minęło już tyle lat, ciągle czekam na te doniosłe wydarzenia, na czas, który odmieni losy ludzkości, albo przynajmniej jakieś grupy ludzi, w których ja odegram ważną rolę. Czekam, ale te czasy nie nadchodzą, nadchodzą jedynie kolejne nieszczęścia i upokorzenia. A jego nie ma w pobliżu, nie mówi do mnie, nie wskazuje mi drogi.


 

 

II Gorsza, ale wyjątkowa.

 

 

Ojciec siadał w swoim ulubionym fotelu, zakładał nogę na nogę i robił mi konika. Z radosnym okrzykiem siadałam okrakiem na nogę, która zwisła oparta na drugiej nodze i poddawałam się miarowemu podnoszeniu, które po chwili zmieniało się w tętent, a kiedy konik galopował tak wysoko, że podrzucało mnie w górę do akcji wkraczała mama, która była przeciwna bezsensownemu narażaniu mojego zdrowia.

Matka była zawsze bardzo poważna i chorowita w przeciwieństwie do taty, który od rana tryskał humorem. Tak było, kiedy bywał w domu, bo tata zawsze długo i ciężko pracował. Kiedy jednak wracał nigdy nie skarżył się, że bolą go plecy, albo, że ma opuchnięte stopy. Tata pomagał mamie w pracach domowych, bo ona była przecież chorowita. A kiedy nie miał nic do roboty zabierał mnie i Michała, mojego brata na spacery do parku, a wtedy mogliśmy robić wszystko na co mieliśmy ochotę. Uwielbiałam spacery z tatą, bo nie strofował mnie jak mama i nawet nie denerwowało go, gdy byłam umorusana po twarzy. Raz tylko zezłościł się , kiedy Michał zamieszał patykiem w kałuży pełnej błota i jeszcze jakichś innych brudów, a potem złośliwie ochlapał mnie tym patykiem po twarzy. Stałam tak oblepiona błotem i jakimiś świństwami i płakałam, a tata zrobił Michałowi niezłą burę. To był jedyny raz , kiedy tata krzyczał na Michała, mimo tego, że mój młodszy brat był bardzo żywym dzieckiem i często coś narozrabiał. Ja zaś byłam spokojną dziewczynką, być może dlatego, że mama wciąż powtarzała jaką to powinnam być ułożoną i grzeczną panienką, która zawsze powinna pamiętać o tym, że nie wolno denerwować matki, bo jest ona bardzo słabego zdrowia. Kiedy tak do mnie mówiła bałam się, że stanie się coś strasznego, jeśli ją zdenerwuję, tym bardziej, że już Michał kosztował rodziców wiele zdrowia. Dla mojego brata matka była jednak bardzo wyrozumiała i nie trzeba było zbytnio wgłębiać się w nasze życie rodzinne, by od razu nie zauważyć, że to właśnie Michał był jej oczkiem w głowie. Ojciec kochał Michała i starał się uczyć go tych wszystkich rzeczy, których ojcowie zazwyczaj uczą swoich synów – majsterkować, albo chodzić na ryby w niedzielę po południu, kiedy pogoda dopisywała. Jednak to ja byłam jego księżniczką, której najchętniej podarowałby gwiazdkę z nieba. Kochałam go do szaleństwa, ale mimo tej wielkiej miłości nigdy nawet słowem nie wspomniałam mu o moim niewidzialnym towarzyszu, który z czasem stawał się coraz bardziej przeźroczysty i jak wcześniej sam to zapowiadał coraz słabiej go słyszałam, choć coraz bardziej byłam przekonana o swojej wyjątkowości..

Tak było, aż pewnego dnia mój kochany tata nie wrócił z pracy. Zobaczyłam go dopiero dwa dni później bladego z zamkniętymi oczami leżącego w ciemnej obitej w środku czerwoną tkaniną trumnie. Mama powiedziała nam , że zginął na stanowisku pracy. Ciągle płakała i nie chciała nam niczego tłumaczyć, choć wraz z Michałem też czuliśmy się nieszczęśliwi i bardzo chcieliśmy wiedzieć, dlaczego nasz zdrowy i zawsze uśmiechnięty tatuś musiał nas tak nagle opuścić na zawsze.. Mama wciąż tylko powtarzała, że będzie nam ciężko o czym i tak już wiedzieliśmy. Pytałam mojego towarzysza gdzie jest mój tata i dlaczego musi tam być, on jednak niewiele mówił. Jedyne co zrozumiałam, to przesłanie, że tak być powinno i ze ani ja, ani Michał, ani nawet mama nie mamy na to wpływu i że nie jest nasza winą , że tata odszedł. Tak naprawdę nie czułam się winna, wiedziałam, że ojciec był szczęśliwy w moim towarzystwie, bardziej martwiło mnie to, że być może tato miał już dość ciągłych narzekań mamy. Nigdy jednak nie powiedziałam o tym nikomu, nawet mojemu niewidzialnemu braciszkowi, choć nawet jako dziecko zdawałam sobie sprawę z tego, że on i tak zna moje myśli. Było mi wstyd za to, że tak myślałam o matce, dlatego powzięłam mocne postanowienie, że kiedyś wynagrodzę jej te złe myśli. Nie wiedziałam dokładnie kiedy to miałoby nastąpić, czułam jednak, że nadejdzie czas mojej próby, a wtedy będę musiała udowodnić, że jestem mimo wszystko dobrą córką i że kocham ją równie mocno jak kochałam ojca, którego było o wiele łatwiej kochać. Ale ojca nie było, odkąd ubrani na czarno panowie nałożyli na jego trumnę ciężkie wieko, a potem ułożyli go w grobie, który został przysypany ziemią. Od tej pory została mi tylko matka i brat Michał, który z roku na rok stawał się coraz bardziej nieznośny i krnąbrny. Najdziwniejsze w tym wszystkim jednak było to, że matka tym bardziej broniła go jak lwica, czym bardziej rozrabiał i przyprawiał ją o ból serca i kolejne napady choroby. Żeby jej wynagrodzić zachowanie Michała starałam, się być wzorową uczennicą, choć nauka sprawiała mi wiele kłopotów, szczególnie matematyka. Siedziałam więc całymi godzinami w książkach żeby cokolwiek zrozumieć z tych wszystkich skomplikowanych obliczeń i równań. Nie miałam zbyt wielu koleżanek, głównie dlatego, że rzadko wychodziłam z domu, musiałam przecież pomagać mamie w pracach domowych, od kiedy zabrakło ojca. Czasem miałam ochotę poprosić którąś z koleżanek, żeby wytłumaczyła mi matematykę,ale za bardzo się wstydziłam. Uważałam przecież , że jestem kimś wyjątkowym, kimś, kto nie może poddawać się trudnościom, dlatego wszystko chciałam robić sama, głównie dlatego żeby nie sprawiać nikomu kłopotów z powodu moich niedoskonałości. Niestety koleżanki w klasie i tak je dostrzegały,dlatego nigdy nie byłam popularna osobą w szkole. Właściwie to nie miałam żadnej przyjaciółki w klasie, choć bardzo mi tego brakowało. Ze swoich smutków zwierzałam się tylko mojemu niewidzialnemu braciszkowi, ale on rzadko dawał mi znać o swojej obecności. Czułam się samotna, choć wiedziałam, że tak naprawdę nigdy nie jestem sama. Mimo tego, że wiele czasu spędzałam z matką nie miałam w niej oparcia. Wciąż opowiadała mi o swoich chorobach i dolegliwościach, dlatego zdawało mi się, że powinnam więcej się dla niej poświęcać. Jej narzekania sprawiały, że miałam nieustanne wyrzuty sumienia, to dlatego wciąż siedziałam w domu, zamiast wychodzić, jak czyniły to moje rówieśnice. Popołudniami zmywałam naczynia,zamiatałam podłogi, albo siedziałam w książkach starając się zdobyć jak najlepsze stopnie, by zadowolić matkę. Michał niem miał takich oporów. Wracał ze szkoły, rzucał tornistrem, zjadał obiad w okamgnieniu i już go nie było. Nic o nim nie wiedziałam, podobnie zresztą jak mama. Dopiero , kiedy nauczyciele wzywali ją do szkoły skarżąc się na jego zachowanie i złe stopnie dowiadywałyśmy się o nim rzeczy, o które wcale go nie podejrzewałyśmy. Matka jednak za każdym razem powtarzała,m ze Michał nie ma ojca, dlatego ws jego imieniu trzeba mu wybaczyć jego przewinienia – jest przecież takim wrażliwym chłopcem i tak naprawdę dobrym i zacnym człowiekiem, potrzebuje tylko czasu,. Żeby w końcu to zrozumieć. Czasem myślałam sobie, że mnie nikt nigdy nie mówi, iż powinnam się wyszaleć, ze coś mi się należy i ze nie powinno mi sobie robić o coś wyrzutów. Czułam się przez to gorsza od mojego brata, ale nigdy nie pokazałam tego matce. Byłam przecież kimś wyjątkowym, więc takie zachowanie byłoby niegodnym kogoś takiego jak ja.

 

 

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.