Przejdź do głównej zawartości

Lothar cz. XXII - XXIV

XXII

Przez długą chwilę trzymał palec na numerze do Lidki. Zadzwoni do niej i umówi się, pewnie już dotarły do niej wiadomości o tym, że nie spotyka się z Sarą. Plotki szybko rozchodzą się w tym niewielkim mieście. Może nawet widziała Zudela spacerującego z jego byłą dziewczyną. Powie jej, że udało mu się zdobyć ten numer, a ona pomyśli, że to od matki, powinna mieć przecież kontakty swoich pracowników, a potem umówi się do parku. Ale co będzie jeśli ona się nie zgodzi? Nie podejrzewał siebie o brak odwagi, albo o nieśmiałość. Jakoś nakłoni ją do pierwszego spotkania, a potem wszystko samo się ułoży. Nowa dziewczyna, nowe problemy – znów odłożył komórkę. Jeszcze przecież nie uporał się ze samym sobą, jeśli teraz położy się i spróbuje zasnąć, kto wie czy nagle znów nie pojawi się on. Dopiero przed chwilą przestała boleć go głowa. Jakiś strach przed ta nieznaną istotą osiadł mu na piersi. Czym on jest? Nieznanym bóstwem z odległej przeszłości, jego strachem – demonem prześladującym go od dawna, ale dotychczas nie przybierającym żadnej konkretnej postaci, a może czymś z przyszłości, która nie będzie wyglądać tak jak to sobie wyobrażał? Czymkolwiek jest, zrobi wszystko, by uwolnić się od niego. Może to tylko podświadomość spłatała mu figla, głowa rozbolała go od słońca, a tamta istota była snem, który już nigdy się nie pojawi. To ciężka praca i zmęczenie spowodowały u niego omamy, ale mimo wszystko lepiej będzie jeśli zadzwoni do Lidki kiedy będzie w lepszej kondycji. Najpierw spotka się z tamtą kobietą, a teraz powinien coś zjeść i położyć się do łóżka. Słyszał jak w kuchni matka rozmawia z Alekiem, nawet mu to specjalnie nie przeszkadzało, poszedł do nich i poprosił o coś do jedzenia. Od razu przygotowała mu herbatę i kilka kanapek, porozmawiali przez chwilę i ze zdumieniem stwierdził, że towarzystwo Alka było tego dnia dla niego całkiem znośne.
– Pójdę się położyć – stwierdził po chwili.
– Wiedział, że czekają az wyjdzie, pewnie planowali sobie romantyczny wieczór. Nie zamierzał im przeszkadzać, wziął prysznic i położył się z mocnym przekonaniem, że od razu zaśnie. Nie potrafił jednak zamknąć oczu, bał się, że tamta istota wróci. Wiedział czym mógłby uspokoić nerwy, nie chciał jednak tego robić, nie tego wieczoru. Próbował myśleć o Lidce, ale wciąż zdawało mu się, że szuflada sama otwiera się zachęcając do wyjęcia tego, co jest w środku. Był ciekaw czy Lipusowie darują Lotharowi życie. W głębi duszy czuł, że musi tak być, ale natrętna myśl o tym, że uśmierci go pośród tych dzikich,małych ludzi, jeśli tam nie powróci nie dawała mu spokoju.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx


Ciepłe, łagodne promienie popołudniowego słońca opierały się na szczytach jodeł tworząc tajemnicze cienie pełzające po ścianach górskiej pieczary wydrążonej w wielkiej formie porośniętej dziką roślinnością. Spoglądając z góry na ciemną plamę bagien można było tu poczuć się prawdziwie wolnym. Pomyślał, że Lipusowie specjalnie wybrali to miejsce pod skrzydłami wielkich ptaków, których dostojne kształty przesuwały się w powietrzu ponad czernią cuchnących wyziewów ziemi, pośrodku świata, który ciągnął się w zieloną dal nie tylko pomiędzy stepami, lasem i górami, ale także w górę do jasnych zarysów chmur na spokojnym niebie i jeszcze dalej do nieskończonych świateł gwiazd, gdzie żyją bogowie i tajemniczy ludzie, o których wspomniał mu przed chwilą pomarszczony, stary człowieczek. Tylko on znał mowę ludzi zza stepów i rozumiał cały ten ogarniający teraz Lothara przedziwny wszechświat. Lipusowie traktowali go z wielkim szacunkiem uważając tego starca, który rzadko wychodził z jaskini będącej jego domem i jednocześnie cmentarzem dla wielkich jaszczurów za równego bogom. Nie bał się tych stworzeń, gdyż jak twierdził przychodziły tu w ostatnich chwilach swojego żywota, kiedy nie potrzebowały już pożywienia i dlatego stawały się niegroźne niczym kozy. W jego mocy leżały życie, lub śmierć Lothara. Lipusowie nie zabili go kiedy klęczał odwrócony tyłem do martwego jaszczura tylko dlatego, że wzięli go za człowieka z gwiazd. Widzieli bowiem unoszący się w powietrzu jego niezwykły pojazd emitujący oślepiające światła. Stary Lipus nazywany przez swoich ziomków wdzięcznym imieniem Lab długo przyglądał się nagiemu, bezbronnemu mężczyźnie, który znacznie przewyższał wzrostem tych, którzy związali go i przyprowadzili jak bezbronne zwierzę. Po jakimś czasie dał znać swoim , by uwolnili jeńca, a przestraszonemu Lotharowi nakazał zająć miejsce naprzeciwko siebie.
– Nie jesteś człowiekiem z gwiazd, – pokiwał smętnie głową – jednak pojazd, który widziałeś na pewno należał do jednego z nich. Skoro tamci powrócili, to musi być znak, że nadchodzi kres, tak było powiedziane, kiedy byli tu po raz ostatni.
– Czy są bogami? - spytał z lękiem w oczach. Nie wiedział jeszcze, czy ci mali ludzie lada chwila nie zakończą jego żywota, a jeśli tak miałoby się stać, chciał choć wiedzieć przed śmiercią z czym ma do czynienia.
– A czymże, lub kimże są bogowie? - karłowaty człowieczek zaśmiał się zupełnie jakby ktoś odłamał spróchniałą gałąź od konaru drzewa. Przez chwile Lothar zobaczył w jego ustach różową, pozbawioną prawie całkowicie zębów szczękę. - Nie wiem jak ich sobie wyobrażasz – ciągnął – jeśli uważasz, że pochodzą z dalekich światów – są nimi. Chodź za mną – skinął na niego i ruszył wzdłuż ciemnych korytarzy rozległej jaskini, gdzie wilgoć mieszała się z zapachem rozkładającego się mięsa. Lothar zadrżał z zimna i obrzydzenia. Mały starzec wyczuł to, choć nie obejrzał się za siebie – Odziej się jedną ze skór – rzucił mu koźlą skórę, która poniewierała się pod skalną ścianą. Musiała należeć do dorosłego zwierzęcia, gdyż była na tyle duża, że owinął się nią wokół ciała narzucając ją sobie na ramiona. Starał się nie zwracać uwagi na to, że była wilgotna. Starzec błądził przez chwilę w mrocznym korytarzu, by znaleźć się nagle w rozległej grocie, którą oświetlał sporej wielkości otwór wychodzący na zewnątrz, ale będący tak wysoko, iż niemożliwym wydało mu się wdrapanie do niego. Ściany groty pokryte były dziwnymi malowidłami. Lothar nie widział dotychczas, żeby ktoś malował na ścianach. W jego osadzie,ludzie chcąc coś zobrazować posługiwali się najczęściej patyczkiem, którym kreślili swoje obrazy z głowy na glinie. Zastanawiał się ile czasu musiało zająć komuś wydrapanie tak wielkich ilości malowideł na twardej skale i jak ostrymi kamieniami musiał się ów malarz posługiwać . Tymczasem starzec skinął na niego pokazując dłonią jedno z malowideł.
– To ludzie z gwiazd – wskazał na nieudolnie odzwierciedlona postać przypominającą dziwnego boga, który przemawiał do Lothara za pomocą myśli – Byli tu dawno temu, wskazali nam to miejsce pośród gór. - ciągnął starzec – Lipusowie żyli kiedyś daleko stąd w osadach podobnych do waszych, jednak wysocy, tacy jak ty, zajmowali nasze ziemie, rozpanoszyli się z czasem tam, gdzie od wieków mieszkała nasza rasa. Nie mogliśmy im dorównać, bo byli wyżsi i silniejsi. Wysocy zmuszali nas do opuszczania naszych siedzib i tępili nas jak zwierzęta. Cofaliśmy się na coraz to inne nieprzyjazne nam tereny, gdzie padaliśmy łupem dzikich zwierząt. Pewnego razu przybyli ludzie z gwiazd. Wiedzieli, że nasza rasa wymiera i musi być zastąpiona inną – silniejszą. Taka jest kolej rzeczy, ale nasi nie chcieli się z tym pogodzić, nie docierało to jeszcze do nich pomimo tego, że przestaliśmy się rozmnażać. „ Żyjemy przecież o wiele dłużej, niż wysocy” - mawiali - „ Jeszcze nadejdzie dzień, kiedy znów zaczną rodzić się u nas dzieci, musimy tylko znaleźć swoje miejsce”. Ludzie z gwiazd doradzili nam, byśmy osiedlili się na krańcu tych gór w pobliżu bagien i rzeki, które stały się naszymi naturalnymi granicami. Potem ludzie z gwiazd odeszli zapowiadając, że wrócą kiedy czas tego świata będzie się kończył. Skoro Lipusowie widzieli ich pojazd, może to oznaczać tylko jedno. Dla nas nie ma to i tak większego znaczenia – pokiwał smutno głową – Wszyscy jesteśmy starzy. Ci, którzy cię tu przywiedli, to ostatnie dzieci, które urodziły się zanim opuściliśmy nasze siedziby. Ja jestem najstarszy z mojej rasy i dlatego doskonale pamiętam zarówno ludzi z gwiazd jak i wasz język, którego nauczyłem się, gdy szukaliśmy dla siebie miejsca.
Lothar słuchał wywodów starca w milczeniu, skupiony przyglądał się jednocześnie pozostałym malowidłom, które jak się domyślał przedstawiały historię wędrówki Lipusów do ziemi pomiędzy górą Keru, a pozostałymi wniesieniami, których z wysokości zobaczył tu sporo. Zastanawiał się dlaczego ziomkowie tego starca nie zabili go kiedy był słaby i nagi, nienawidzili przecież takich jak on. Uświadomił sobie, że człowiek z gwiazd, bóg wszechświata, albo czymkolwiek był tamten ocalił mu życie dwukrotnie. Lipusowie nie byli pewni kto zabił wielkiego jaszczura, widzieli dziwny pojazd, o którym słyszeli od swoich rodziców i nie wiedzieli skąd przybył ten nagi, wysoki człowiek. Zaprowadzili go więc do mądrego starca, by ten zadecydował o jego losie.
– Co chcesz ze mną zrobić? - spytał, nie wiedział bowiem czy mieszkaniec jaskini nie darował mu życia tylko na pewien czas.
– Kiedyś byłem porywczy i zapalczywy jak każdy młody człowiek – zasępił się starzec - Dawniej powiedziałbym moim ludziom, by odebrali ci życie, nie jesteś człowiekiem z gwiazd, ani nikim wyjątkowym, jesteś tylko jednym z wysokich. Teraz jednak nie widzę już sensu w odbieraniu ci życia. Jesteś wyrzutkiem tamtego społeczeństwa, wnioskuję, że wasi wygnali cię z osady za jakieś przewinienie – przybyłeś tu przecież nagi i bezbronny. Miałeś okazję zobaczyć naszą jaskinię i poznać historię Lipusów, ludzi, których czas kończy się. Ale i wasz czas zbliża się do kresu, choć myślałem, że potrwa on dłużej – tu zamyślił się na dłuższą chwilę, westchnął głośno, zdaje się, że nie chciał, by ten piękny świat dokoła niego skończył się tak nagle i bezsensownie – Nasi nakarmią cię i odzieją, a potem możesz iść dokąd zechcesz – mówił to wszystko nie odwracając wzroku od malowideł, które były dla niego wspomnieniem tego, co już nigdy nie powróci dla niskiej rasy starzejących się niedobitków.


XXIII

Wracając z pracy natknął się na Radka.
– Hej, stary! - ucieszył się tamten – Nie widziałem cię wieki, nie chodzisz na dyskoteki, ani do pubu. Co się z tobą dzieje? Nawet na wagarach nie można się już u ciebie zamelinować, bo nigdy nie ma cie w domu.
– Pracuję – odpowiedział bez entuzjazmu.
– No, widzę – Radło przyglądał mu się uważnie – Jakiś przemęczony jesteś. Tak ci doskwiera ta praca? To do ciebie niepodobne.
– Chcę mieć własne pieniądze, znudziło mi się siedzieć na garnuszku matki.
– Rozumiem, ale nawet na dyskoteki nie chodzisz, z Sarą też się nie spotykasz. Widziałem ją ostatnio z Zudelem.
– Nie obchodzi mnie to – machnął dłonią i ze zdziwieniem stwierdził, że rzeczywiście nie ma to dla niego żadnego znaczenia.
– Biały mówił, że czasem przychodzisz do niego – badał go wzrokiem, jakby chciał wymusić na nim stwierdzenie, że nic go już nie obchodzi poza białym proszkiem. Biały z pewnością wspomniał o tym w szkole, to dlatego teraz Radło wpatruje się w niego ze swoim głupkowatym uśmieszkiem na twarzy. Zaczęło go to drażnić, nie miał zamiaru tłumaczyć się przed tym tłumokiem ze swojego życia.
– Czasem – chciał zakończyć już tę rozmowę i ruszyć w swoja stronę.
– Przyjdziesz dzisiaj do pubu? - Radło za wszelka cenę chciał podtrzymać rozmowę.
– Nie, jestem umówiony, zresztą muszę już iść.
– A jutro, albo w niedzielę?
– Może.
Teraz nawet ktoś tak nieskomplikowany jak Radło musiał zrozumieć, że nie chce mu się z nim gadać.
– To cześć – ruszył w swoja stronę zły, ze tak go potraktował, ale Tomka nie obchodziła jego złość. Śpieszył się do domu. Miał zamiar zjeść coś ciepłego i udać się na umówione spotkanie. To , że trafił na Radka dało mu jednak do myślenia. Coś rzeczywiście zmieniło się w nim do czasów kiedy wałęsał się z kumplami po dyskotekach, zaciągał Sarę do łóżka na szybki seks i nie przejmował się niczym i nikim. Problemy kumpli przestały go zupełnie interesować, nie zabiegał o niczyje towarzystwo, czuł się dobrze jedynie kiedy był sam w swoim pokoju i w każdej chwili mógł przenieść się w świat swoich iluzji. Ten nowy etap w jego życiu, stan , w którym się znalazł fascynował go i jednocześnie przerażał. Z jednej strony ze wszystkich sił pragnął dowiedzieć się czegoś więcej o sobie, poznać choć w części tą nieodkrytą dotąd drugą stronę swojej natury, bał się jednak, że doprowadzi go to tylko do obłędu. On - chłopak, który dotychczas do pełni szczęścia potrzebował tylko towarzystwa kolegów i imprez stał się samotnikiem uciekającym w stan swojego umysłu, który prawdopodobnie płatał mu jakieś figle zmieniając go w kogoś kim nigdy nie mógłby być. Coraz bardziej identyfikował się z Lotharem, z jego pragnieniami, a przecież był przeciwieństwem tamtego młodzieńca. Czuł, że jedynie ktoś, kto przeżył coś podobnego mógłby go teraz zrozumieć, wyjaśnić mu to, co obecnie się z nim dzieje, czuł, że jest kimś wyjątkowym, że innym ludziom nie zdarzają się takie rzeczy, nawet jeśli zażywają narkotyki. Pragnął ze wszystkich sił porozumieć się z tamtą kobietą, ale jednocześnie bał się, że nie będzie ona w stanie w niczym mu pomóc. Co wtedy zrobi? W żadnym razie nie uda się do jakiegoś psychologa od siedmiu boleści. Tylko tamta kobieta, ta,która bada miraże podobne do jego stanu, gdy jest w transie, tylko ona może go zrozumieć. Przekonany co do słuszności swoich rozważań przyspieszył kroku, gotów spotkać się z nią, przynajmniej po to, by przekonać się, czy jest ona kimś kogo tak bardzo teraz potrzebuje.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

– Nie opowiadasz mi o snach, one są jak migawki różnych zdarzeń, nigdy nie spotkałam kogoś, kto miałby tak poukładane sny. To co mi opisujesz, to wydarzenia kolejno następujące po sobie, sen może się powtarzać, ale nikt nie zapamiętuje tak wiele i tak dokładnie jak ty. - kobieta spojrzała na niego przenikliwym wzrokiem. Coś w jej oczach sprawiało, że nie potrafił przy niej kłamać. Była stara, ale nie dlatego czuł się przy niej jak dziecko - może fakt, że nosiła dumnie podniesioną głowę, a może to jej oczy, które świdrowały go na wylot, sprawiały, że czuł się nagi i bezbronny. - Nie wiem, czy wydarzenia, które mi opowiadasz są wytworem twojej wyobraźni, czy też widzisz je pod wpływem jakiegoś środka odurzającego. Słyszałeś o reinkarnacji? - przyglądała mu się ani razu nie spuszczając z niego wzroku. Zdawało mu się nawet, że jest pozbawiona powiek, nie zauważył bowiem, żeby mrugała, albo poruszała gałkami ocznymi. Była jak sztywna lalka. Nie wiadomo dlaczego kojarzyła mu się ze starą Matar, choć zewnętrznie nie była wcale do niej podobna.
– Słyszałem, iż niektórzy wierzą, że byli kiedyś jakimiś roślinami, a kiedyś być może staną się zwierzętami. To bez sensu - machnął ręką
– Nie o to mi chodzi – uśmiechnęła się dobrodusznie – Są ludzie, którzy utrzymują, że żyli już kiedyś, niekoniecznie jako osoby tej samej płci. Znam kogoś kto za pomocą hipnozy robi takie badania.
– To głupie – przewrócił oczami na znak dezaprobaty.
– A czy to, że zażywając jakieś środki stajesz się nagle kimś innym ma sens? Sam powiedziałeś, że świat, który widujesz jest pozbawiony cywilizacji, a sceny, w których bierzesz udział jako Lothar rozgrywają się w jakieś dalekiej przeszłości.
– To prawda, ale nigdy nie słyszałem o Lipusach, ani o olbrzymich jaszczurach, które żyłyby w tym samym czasie co ludzie.
– Nie wiesz przecież gdzie i kiedy rozgrywały się te sceny – nie przestawała się w niego wpatrywać, jakby sama chciała zahipnotyzować go wzrokiem – nie masz pojęcia w jakich czasach się rozgrywają, w jakiej rzeczywistości, ani w jakim wymiarze. Nic nie wiesz.
– To prawda – skinął głową.
– Ale chcesz się dowiedzieć, prawda? Chcesz dowiedzieć się czegoś o sobie i o tym, co łączy cię z tamtym człowiekiem, który prawdopodobnie od dawna nie żyje.
– Nigdy w ten sposób o tym nie myślałem. Lothar jest młody – zamyślił się. Przerażająca wydała mu się myśl, że być może czuje ciałem trupa, po którym nie została już nawet garstka popiołu.
– Uważam, że to o czym mi opowiadasz jest niezwykłe i że jesteś kimś wyjątkowym.
– Ja? - zdumiał się. Nigdy nikt nie mówił do niego w ten sposób, nikt nie dał mu tego do zrozumienia.
– Tak – uśmiechnęła się – To, że odczuwasz wraz z nim ból, chłód, radość i strach jest tak niezwykłe, że aż wierzyć się nie chce. Ale ja ci wierzę, wierzę, że nie mógłbyś mnie okłamywać.
– To prawda – miała rację, nie mógłby w tej chwili kłamać, a to, że nie został przez nią wyśmiany sprawiło mu wielka ulgę. Podzielił się z nią tym spostrzeżeniem i dostrzegł w jej oczach zadowolenie.
– Znam kogoś kto może spróbować pomoc ci przywrócić do życia Lothara bez stosowania używek. To osoba bardzo doświadczona i możesz jej zaufać. Ja nie mogę ci pomóc, ale myślę, że możesz dowiedzieć się czegoś więcej o tym co cie spotkało w tamtym życiu, musisz jednak skończyć z ćpaniem. Co ty na to?
Zastanowił się. Trudno było mu pogodzić się z myślą, że kolejna osoba dowie się o jego problemach. Już i tak miał trudności, by przełamać się i przyjść do tej kobiety, żeby jej opowiedzieć o swoich największych tajemnicach. Nie chciał, żeby wszyscy dowiedzieli się, że jest ćpunem chowającym się w świecie iluzji, żeby uciec od normalnego życia. Nigdy nie opowiadał nawet matce o swoich sekretach, a teraz ma znów się zwierzać kolejnemu facetowi. Z drugiej jednak strony zdobył się już na tak wiele przychodząc tu, nie chciał tego zmarnować, nie chciał pozbawiać się szansy dowiedzenia się czegoś o sobie. Żaden lekarz, ani psycholog nie uwierzy w to, że zmienia się w innego człowieka będąc na haju, od razu stwierdzą, że mu odbiło i zamkną go u czubków.
– Dobra, ale nikt więcej nie może się o tym dowiedzieć.
– To poważny człowiek, nie będzie nikomu opowiadać o twoich wizytach Ja ufam mu całkowicie, pomógł już wielu ludziom.
– Dobra – kiwnął głową na znak, że się zgadza.
– W takim razie umówię cię z nim i dam ci znać w najbliższym czasie. Ale pamiętaj – koniec z używkami!
– Dobra – zaczął zbierać się do wyjścia. Będąc już w drzwiach zatrzymał się jeszcze przez chwilę – Nie chce żeby moja mama dowiedziała się o tym.
– Ja jej nie powiem – stuknęła się w piersi i Tomek od razu uwierzył w jej słowa.
Pobiegł do domu jak na skrzydłach. W szufladzie nie było kolejnej porcji, wiedział więc, że nie będzie go korciło żeby cokolwiek zażyć. Dostosuje się do rad tej kobiety, ona z pewnością zadzwoni jutro – najpóźniej pojutrze, a potem pójdzie do tego człowieka. On pomoże mu rozwiązać tajemnicę Lothara, a potem nie będzie już ćpać. Pomyślał o Lidce – może umówi się z nim jeśli będzie uczciwie pracować, może jeśli zapisze się do szkoły. Nie potrzebuje przecież tego świństwa od Białego, ono zatruwa mu tylko umysł i powoduje, że na niczym mu nie zależy. Będzie teraz taki jak Piotrek i Lidka na pewno to doceni. Zbliżał się do miejsca gdzie mieszkał Biały. Było już późno, ale w pokoju wciąż paliło się światło.
– Co mnie to obchodzi – pomyślał na głos – Moja noga więcej tam nie postanie. Nie będę ćpał! - uderzył się w piersi. Nie pójdę już nigdy więcej do Białego – zapewniał sam siebie, ale nogi same zaczęły go unosić w kierunku domu kumpla – Nie pójdę tam – zapewnił ponownie sam siebie i już chciał zawrócić kiedy przed oczami stanął mu jak żywy człowiek z gwiazd – Odejdź! - szepnął do niego, ale ten nie odpowiedział tylko zaśmiał mu się w twarz – Nie śmiejesz się – machnął dłonią żeby go odegnać – Nie widać przecież twarzy, więc nie mogę widzieć , że się śmiejesz.
Zjawa zniknęła tak szybko jak się pojawiła, ale Borek czuł ją nadal gdzieś w głowie, pod powiekami, otworzył więc szerzej oczy, nie była przecież prawdziwa – Nie pójdę tam! - postanowił głośno po raz kolejny naciskając jednocześnie dzwonek u drzwi Białego.

XXIV

Znów stał nad rzeką odziany w skóry, najedzony, zaopatrzony w suszone mięso i wodę. Lipusowie odprowadzili go do krzewów porastających brzegi rzeki w pobliżu miejsca, gdzie przekraczał ją kierując się do bagien, po czym bez zbędnych pożegnań oddalili się w kierunku swoich jaskiń. Przez całą drogę miał wrażenie, że za chwilę któryś z nich zajdzie go od tyłu, by zadać cios w plecy, albo, że nagle wszyscy razem ruszą na niego. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, najwidoczniej darzyli zbyt wielkim szacunkiem swojego starca, by sprzeciwić się jego woli. Przez całą drogę nie wymienili między sobą ani jednego słowa, po prostu odprowadzili go mając nadzieję, że nigdy więcej się nie spotkają. Kiedy zawrócili odetchnął z ulgą. Po raz kolejny dotknął amuletu na swojej szyi. Poprosił o niego starca widząc jak wiele zębów padłych jaszczurów poniewierało się po jaskini. Tamten najwidoczniej nie przywiązywał do nich zbyt wielkiej wagi, gdyż nakazał zawiesić jednemu ze swoich ludzi na wiklinowym sznurku kilka takich zębów. Lipusowie nosili je traktując je raczej jako ozdoby niż przedmioty kultu. Teraz z amuletem na szyi będzie mógł wrócić do osady z podniesioną głową. Cieszył się, że być może niedługo znów zobaczy matkę – oczywiście jeśli uda mu się po raz kolejny szczęśliwie przebyć step. W osadzie czeka Berenia, stęskniona wybranka szamana Bora. Po powrocie z amuletem na szyi Bor z pewnością cofnie wszystkie swoje oskarżenia przeciwko niemu, stwierdzi, że jest on odważnym myśliwym i będzie starał się doprowadzić do jak najrychlejszych zaślubin z Berenią. Dziewczyna osiągnęła już wiek, w którym jej rówieśnice zostają żonami myśliwych, on zaś został jedynym mężczyzną w lepiance ojca, właścicielem pola Oresta, będzie także opiekunem matki i potomka zabitego przez Jowitę Kritesa. Tak musi się stać, bo takie są prawa osady i nic tego nie może zmienić. I tylko jakiś żal, wielki żal, że już nigdy nie spotka się z Jowitą mieszał mu myśli, sprawiał, że duma z dobrze spełnionego obowiązku bledła jak niebo, które tego dnia przypominało mleko kóz z jego osady. Pewnie będzie padać i Lothar powinien spieszyć się, by przekroczyć rzekę nim spadnie deszcz. Bez trudu odnalazł miejsce, gdzie za pierwszym razem ją przebył. Nie zwlekając postarał się o długą gałąź, by uczynić to w podobny sposób. Obawiał się nieco, że po tej stronie może znów spotkać jakiegoś wygłodniałego jaszczura, a wtedy mógłby nie mieć już tyle szczęścia co za pierwszym razem. Zastanawiał się jak radzą sobie z tym niebezpieczeństwem Lipusowie, doszedł jednak do wniosku, że ci mali ludzie poznali na tyle zwyczaje drapieżników, iż wiedza jak ich unikać. Starzec z jaskini mieszkał w miejscu,do którego stwory przychodziły, by zakończyć swoje życie. Wiedział, że w takich sytuacjach nie bywają groźne, podobnie było z pewnością z jaszczurami spacerującymi wzdłuż bagien – Lipusowie wiedzieli o jakich porach dnia lepiej nie chodzić tam, gdzie ich drogi mogą krzyżować się z wędrówkami jaszczurów. Teraz pomyślał, że mali ludzie choć potrafili dostosować się do zwyczajów groźnych stworzeń i żyć z nimi na jednym terytorium, to z ludźmi takimi jak on nie byli w stanie żyć w pokoju. Była to z pewnością wina wysokich, którzy nie tolerowali przedstawicieli innych ras. Jeśli słowa starca z jaskini o krańcu tego świata miały się ziścić mogłoby to oznaczać, iż bogowie nie życzą sobie waśni pomiędzy rasami. Skoro chcą zniszczyć piękny świat, który niegdyś podarowali ludziom, to muszą mieć ku temu ważne powody. Takim powodem może być właśnie to, że rasa wysokich chce zawładnąć całym światem, chce zabrać bogom ich przywileje, zupełnie jakby wysocy sami chcieli zostać bogami. Tu Lothar przypomniał sobie wielkiego kota, którego z nakazu szamana Bora zabili, a potem przed oczami przemknęły mu stada kóz, antylop, ptaków i innych stworzeń zabijanych dla mięsa, piór, lub amuletów. Teraz szaman Bor zażądał amuletu z jaszczura, być może marzy mu się w przyszłości polowanie na te stwory. W ten sposób wysocy pokonaliby najbardziej niebezpieczne istoty chodzące po świecie. Kto wie czy bogowie nie mają już dość zaborczości jego i jemu podobnych. Z drugiej jednak strony, może starzec z jaskini się myli. Jeśli bóg wszechświata, czy też człowiek z gwiazd ( jak nazywał go starzec) przybył tu, by zniszczyć wszystko co żyje, to po co ratowałby życie tak marnej istoty jak on. I znów Lothar próbował przypomnieć sobie wygląd boga, zamknął oczy usiłując wyobrazić sobie jego twarz. I nagle jakby olśniony jakimś dziwnym światłem zobaczył go tak wyraźnie jakby stał przed nim w tej samej pozycji jak po zabiciu jaszczura. Przyglądał mu się przez chwilę po czym usłyszał w swojej głowie jego głos, który właściwie nie był głosem, a jakimś echem, które czuł w skroniach, choć zdawał sobie sprawę z tego, że właściwie człowieka z gwiazd wcale tu nie ma.
– Bądź gotów opuścić znajome ci miejsca niezależnie od tego co się wydarzy.
Dalej usłyszał przeciągły świst w uszach. Nie wiedział czy to odgłos rzeki, czy może zbłąkany jaszczur zapuścił się w te strony i wydaje dźwięki, które ciążą mu w czaszce do tego stopnia, że musi przyklęknąć. Szybko jednak doszedł do siebie, za wszelką cenę chciał być bowiem czujny. Nie mógł przecież pozwolić sobie na pozostanie w tym niebezpiecznym miejscu. Powstał więc z klęczek i przeciągnął wzrokiem ponad bagnami, gdzie jak mu się zdawało widział poprzedniego dnia podniebny rydwan boga wszechświata. Niczego jednak nie dostrzegł poza oparami unoszącymi się nad cuchnącą mazią i niebem, które z wolna szarzało, co wróżyło deszcz. Zebrał w sobie wszystkie siły i wszedł w nurt lodowato zimnej wody podpierając się żerdzią. Czuł jak prąd wody wciąga go, usiłuje przewrócić, miał wrażenie, że od czasu ostatniej przeprawy ubyło mu sił pomimo tego, ze Lipusowie nakarmili go. Drugą ręką starał się przytrzymywać zapasy przytwierdzone do pasa. Choć jedzenie namokło to zdawał sobie sprawę z tego , że na stepie może uratować mu życie. Raz po raz opuszczał głowę usiłując zerknąć na amulet zawieszony na szyi, za nic w świecie nie chciał go stracić. Na szczęście woda w tym miejscu sięgała mu zaledwie powyżej pasa i cenne trofeum nie było narażone na porwanie przez rwące prądy rzeki. Droga na drugą stronę wydawała mu się wiecznością. Jak na złość akurat teraz przypomniał sobie opowieść starej Matar sprzed kilku lat o wodnych stworach zamieszkujących dno rzeki. Zadrżał na samą myśl o tym, że mógłby spotkać któregoś z nich . On, istota lądowa nie miałby szans w takim starciu. Tylko bogowie przyrody wirujący ponad nim w powietrzu w postaciach bzyczących owadów i kropelek mgły wiedzieli ile wysiłku kosztowała go ta przeprawa. I być może tylko dzięki temu, że wraz z dusza Oresta, która znów zaczął wyczuwać w pobliżu popychali go do przodu nie upadł i nie utonął w odmętach wzburzonej topieli. Najtrudniejszą rzeczą, która spotkała go podczas przeprawy było wdrapanie się na drugi brzeg. Nie chciał jednak ani chwili dłużej stać na niebezpiecznym dnie i dołożył wszelkich starań, by wydrzeć swoje osłabione ciało istotom zamieszkującym rzekę. W końcu udało mu się postawić stopy na suchym brzegu. Przeprawa osłabiła go jednak tak bardzo, że wyłożył się jak długi nie mając sił wdrapać się pomiędzy zarośla porastające brzegi. Za tymi krzewami rozciągał się step. Choć wiedział, że czeka go jeszcze długa droga pośród morza traw tu poczuł się już jak w domu. Gorąco wierzył w to, że najtrudniejsza część wyprawy pozostawił za sobą. Wzburzone fale rzeki szumiały jednostajnym nurtem, ale on słyszał już inny szum – oznajmiający poruszanie się traw, szum, który przypominał mu jego osadę, lepiankę i matkę oczekującą jego powrotu. Z trudem odwrócił twarz ku niebu. Namoczone skóry ciążyły na nim i zdawał sobie sprawę z tego, że minie jeszcze wiele godzin słońce już nie tak silne o tej porze roku wysuszy podarowane mu przez Lipusów odzienie. Po niebie przesuwały się kłębiaste, gęste chmury, a na ich tle zamajaczył cień wielkiego ptaka zmierzającego w kierunku góry Keru. Był chyba jedynym członkiem swojej osady, któremu dane było zobaczyć gniazda tych stworzeń żyjących w pobliżu bogów nieba. Być może one widzą ludzi z gwiazd częściej niż ludzie przytwierdzeni do ziemi przez całe swoje życie. Kto wie czy ten piękny ptak nie wie więcej o o nich niż starzec z groty jaszczurów – chciałby go o to spytać, jednak skrzydlaty cień zniknął tak szybko jak pojawił się na niebie. Od strony stepu dał się słyszeć uszom Lotara groźny pomruk. Młody myśliwy słyszał już ten dźwięk i na jego brzmienie zadrżał na całym ciele. Postanowił pozostać nadal w bezruchu w nadziei, że wielki kot, do którego z pewnością należał głos ominie zarośla i za chwilę z powrotem zanurzy się w wilgotną zieleń traw na stepie. Tymczasem groźny zwierz wychylił się zza krzewów w pewnej odległości od niego.
Wiatr wiał w kierunku rzeki, dlatego mężczyzna miał nadzieję, że nie wyczuje jego zapachu. Wyraźnie widział jego dumnie wyprostowane ciało, silne łapy i gruby ogon, który spokojnie zwisał z tyłu jego tułowia. Był wielki i majestatyczny. Przez chwilę nasłuchiwał, by po krótkim czasie wolno zbliżyć się do rzeki niedaleko miejsca, gdzie leżał Lothar. Myśliwy przywarł do ziemi, zwierz był na tyle blisko, że w razie ataku nie miałby najmniejszych szans ucieczki. Po chwili, która myśliwemu zdawała się być wiecznością stanął na brzegu, pochylił ogromny łeb i zaczął spokojnie pić.
– Ojcze spraw, by mnie nie zobaczył – wyszeptał ciszej niż szum traw poruszanych łagodną bryzą.
Wielki kot nasycił w końcu swoje pragnienie i wolnym krokiem ruszył z powrotem w strona zarośli nie zwracając uwagi na leżącego w pobliżu człowieka.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.