Przejdź do głównej zawartości

Posty

Górnicze tęsknoty

Górnicze tęsknoty Kiedy rozbierałem cię jeszcze dłońmi znałem liczbę guzików w każdej bluzce. w ciemnych sklepieniach kamiennych chodników widywałem regularny zarys brwi. torami biegłem do twego łona a dalej już światło brązowych oczu. latem trzmiele brzęczały wraz z tobą gdy słońce wygrywało na twych włosach sonety całego wszechświata który leżał na twoich wargach niczym zielony ognik. teraz rozbieram cię tylko słowami. rzeźbię nimi pręgi na twojej skórze. uciekam do podziemnego świata zamykam się w ciszy jak mały piesek nadal łaknący pieszczot. lubię zawodzić pod twoim oknem. lubię patrzeć na kobiety z autobusu ściskające torebki pomiędzy kolanami. w ich oczach odbijają się światła przydrożnych latami. ty jesteś matowa jak bułka z serem. chciałbym ją rozkruszyć rozgryźć ale pęcznieje pęcznieje już nie pasuje do moich ust. Górnicze tęsknoty II Czarny chrząszcz cicho porusza pancerzykiem nigdy nie usłyszę jego wołania. długo tęskniłem do lata do

Utopek Lojzik

Utopek Lojzik ze Źródlanki. I Na łące Any obok lasu Hermaniok Łąka nad rzeczką Źródlanką. Dookoła rosną kolorowe kwiaty, brzęczą owady. Nad rzeczką stoi utopcula Frida, młoda małżonka Berta, zielona jak młoda trawka, wygląda bardzo łagodnie i uroczo. Frida; Dziś taka piękna pogoda, powinnam być szczęśliwa. Mój małżonek, Bert, dawniej postrach lasu i okolicznych wiosek zbiera kolorowe kwiaty dla mnie, swej małżonki. Już nie czatuje w pobliskich zaroślach na zbłąkanych wędrowców, którzy nieopatrznie zapuścili się w las Hermaniok, aby pochwycić ich w swoje oślizłe dłonie i wrzucić do wody, nie naprzykrza się zwierzętom przychodzącym do wodopoju, nie straszy ptaków, a nawet nie przegania rybek. Teraz utopiec Bert codziennie rano gimnastykuje się przez piętnaście minut, a po południu zawsze pomaga mi suszyć pierzyny na krzewach rosnących wzdłuż rzeki. No, cóż, osiągnął właśnie wiek, w którym każdy porządny przedstawiciel jego gatunku pragnie zostać ojcem i to mnie najbardziej ciesz

Dziwne przipadki Zigusia Kryki cz. II

II Zigusiowe zolyty. „Momy tukyj dziołcha na wydaniu, nic niy myśli, yno o kochaniu” - śpiywoł Ziguś przigrywając na swoji cyji, kiero od mamulki na dziewiąte urodziny dostoł na geszyng. We szkole nauka mu niy szła, do roboty sie nigdy niy cis, ale do muzyki i śpiywanio boł dycko piyrszy. Łodkąd skończoł szesnoście rokow nojbardzij rod śpiywoł o przociu i gryfnych frelkach, bo tżz o niczym inkszym niy myśloł yno o zolycyniu.Nigdy niy boł wymyślaty i podobasły mu się jednako wszystki dziołszki – i czerwiono po licach, lukato Kornela i okrągło jak bal Katarzinka i wysoko jak brzoza Cilka i Hyjdla, tako blado i licho, że szło by jom chyba jak colsztok poskłodać i jeszcze wszystki inksze frelki z cołkij szkoły i z cołkij wsi i jeszcze z inkszych dziedzinow. Lotoł Ziguś jednako za wszystkimi tymi dziołchami, ale som szczynścio do tego zolycynio ni mioł, choć fest sie staroł. Jak skończoł siedminoście ropkow przestoł frelki za warkocze ciągnyć, bo som już uznoł, że za traki rzeczy yno sie

Wiosny

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx Kolejne dziecko Marii rodzi się z nieznanego ojca najgorsze że nie dostała urlopu. na mieście upał w korytarzach sądu nieprzyjemny chłód. pięcioletni Pawełek nadwyrężył ramię. wieczorem kosa księżyca zmiotła część gwiazd po prawej stronie nieba. wielka niedźwiedzica płacze. boczek z targu znów okazał się nieświeży a Pawełkowi uciekł chomik na drugą stronę ulicy. kolejni żołnierze wyjechali na wojnę. wyrywam Pawełkowi z ręki plastikowy pistolet czuję się usprawiedliwiona. wieczorem odwiedzam Marię. to dziewczynka. nie zrobię jej wesela – skarży się – nie będzie mnie stać. wieczorem gwiazdy wróciły a księżyc nieco utył z radości. Pawełek cieszy się z nowego miecza. jutro Dzień Matki. upiekę dla siebie i Marii tort orzechowy z kremem śmietankowym. Wiosny Wczesną wiosną chciałam pójść z dziećmi do parku obserwować przylot bocianów. kiedy zmarł papież zmieniłam zdanie. wybacz mi wiosno. sąsiad sprowadzał po schodach żon

Hazok

Baranki Stojom rajom baranki lukate Zaglądajom spod plota na ludzi Idom, idom ludzie z palmami A wiosynka nad nimi sie budzi Niesom ludzie swiyze kocianki Wiosynka je colko w zocy Zaglądajom spod plota lukate baranki Czakajom swiat Wielkij Nocy Hazok W zegrodeczce kole krzoczka Maly hazok swidrzi loczka Czy tyz go niy zejrzom dzieci Z maszketami wartko leci Tu podlozy apluzyna Kurka z cukru…już go niy ma Zajs pokoze się na chwilka Szekuladka tu mo Tilka Maly Hynio mo bombony A ta lalka dlo Iwony Bydom sie radowac dzieci Zajs kaj indzij hazok leci Jajca Siedzom starka schyloni Warzom na twardo jajca Szkubiom szupy z cebule Ciepiom cwikla do garca Siedzom bajtle przi stole Dropiom na jajcach szlaczki Dropiom male kokotki Kwiotka, drobne listeczki Siedzom starka schylono Malujom jajca farbami Pon Boczek Zmartwychwstaly Podzieli nos kroszonkami

Meluzyna ze snu

Meluzyna ze snu. I Tego dnia Meluzyna była już bardzo zmęczona. Nie ma się czemu dziwić, wymiotła przecież dwanaście wysokich kominów z czerwonej cegły, około trzynastu zwykłych kominów na dachach chat, zapukała do mnóstwa okien i przez całe dwanaście minut wirowała w konarach leśnych drzew, a jej ciemna, roztrzepana czupryna sama pozaplatała się w cienkie warkoczyki przeróżnej długości. To ci dopiero wyczyn! - Zaparzę nam malinowej herbatki, zasłużyliśmy chyba na taki rarytas , prawda? - zwróciła się wieczorem do zaspanego Bzionka, który dopiero co wylazł spod łóżka. Choć każdy mieszkaniec tej bajki wiedział, że Bzionek był leniwy i po całych dniach wylegiwał się pod łóżkiem pomrukując sobie z cicha, to Meluzyna o swej wietrznej pracy zawsze wyrażała się w liczbie mnogiej nie chcąc urazić przyjaciela, bo dla Bzionka leżenie pod łóżkiem i mruczenie było pracą jaką wykonywał. Podobnie jak dla Beboka pracą było zatykanie kominów, robienie dziur w dachach, zaplątywanie koron drzew

W pokoju wypełnionym bielą

Zbyt daleko stoją dzieci o twarzach jak skórka razowego chleba. właśnie wyrzucam resztki nie dojedzonego obiadu. Ceausescu został obalony dawno temu ale im jest to obojętne. śnieg czarny jak u mnie za oknem sadze z komina jednakowo tańczą. zima niedługo odejdzie. obok ich domu zakwitnie różowy kwiat dyni jego korzeń wrośnie w mój talerz sięgnie gardła lecz nie urodzi nasienia. mam przecież własne sprawy. W pokoju wypełnionym bielą świecą małe śmieszne główki z wielkimi oczami wpatrzonymi w niebyt. na ścianie przysiadł mały pajączek w pokoju idealnie zdezynfekowanym ma się dobrze. karmią go z rurki wypełnionej powietrzem bardziej przejrzystym niż to za oknem gdzie świat zwariował. jakiś czas temu mógł wsiąść do tramwaju i zwyczajnie odjechać tam gdzie owłosiona kobieta przykucnęła w bramie i wysikała się jak dziecko. dalej impreza zakrapiana – pożywka dla brudnego pajączka. on jednak czeka na Zmartwychwstanie. tak samo mocno jak wszyscy bezwłosi wierzy w przyszłość której nie da się ob