Przejdź do głównej zawartości

Dom ze starą kobietą

Dom ze starą kobietą w środku


Cichy dym unoszący się znad szklanki rzedniał, rzedniał, gasł. Herbata stygła. Hildegarda wolno łowiła łyżeczką kawałek ciemnej , papierowej wkładki. Dzyń, dzyń, echo dzyńdzania zabrzmiało w pustym pokoju jak dzwon z kościelnej wieży. Znów cisza, a potem znienacka szttt…szttt od ulicy. Jest późno, więc szttt słyszalne często w ciągu dnia staje się rzadsze. Skrzypnięcie… tak, dobrze słyszy, przeciągłe skrzypnięcie. Więc wrócili wcześniej niż myślała. Szybko skończyli z urodzinowym przyjęciem, a miało być tak cicho, tak długo cicho, jak już dawno nie było.
- Święty Antoniczku, do ciebie smutni i boroczki uciemiężone często wzdychają. Racz mnie starą wspierać w utrapieniach moich, racz wejrzeć w serce synka mojego, któregoś jest patronem, coby mamulki swojej na poniewieranie nie oddawał..
Podniosła matowe oczy na prostokątny obraz Antoniczka, który wznosił ręce ku niebu. Wygolone kółko na głowie było szarawe. Kiedyś kółko było różowe, jak u zmarłego przed pięciu laty Joachima. Ale wtedy jeszcze wszystko było bardziej różowe i życie weselsze, a Józik taki mały i wyciągał drobny paluszek wskazując na Antoniczka.
- Amen. Bozia amen.
A mały Anteczek leżał w kolebce i podnosił zabawnie nóżki. O utropo! Utropo przebrzydła.
- Święta Rodzino pobłogosław moich synków, a tych okropnych ludzi, którzy chodzą teraz po sieni, po mojej sieni pokaraj, pokaraj za ich grzechy, za ich chodzenie po sieni tam i z powrotem.
Głośny śmiech rozdzwonił za drzwiami, właził w szpary, w dziurkę od klucza, przeleciał po pokoju niczym obrzydliwe pisklę nietoperza, nieudane i znienawidzone przez rodziców usiłujących wyrzucić z gniazda piszczącą poczwarę. Tupnięcia na schodach, świst czajnika w kuchni. Widać nie dość napełnili brzuchy przy urodzinowym stole. Właściwie cóż oni jej przeszkadzają? Niech tam sobie piją gorącą herbatę, niech zamawiają te swoje pizze na motorach i gotowe, upieczone kurczaki. Tylko niech je sobie zjadają w innym domu! Czemu wybrali właśnie ten, ze starą kobietą w środku, jak z czarnym kotem w worku, jak z jabłkiem, gdzie żyje sobie spokojnie biały, dojrzały robak, kochający ten gnijący już owoc. Oj nisko musieli synkowie wycenić dom z matką, że się na niego połaszczyli, oj, nisko. A ona teraz grzeszy, czuje, że grzeszy nienawidząc ich. A czy oni winni? Kto winien? Kto winien temu wszystkiemu?
- Święty Józefie patronie rodzin i synka mojego Józika, pozdrawiam Cię łaski Bożej pełen. A módl się tam w niebie za tego synka. Niech Ciebie choć słucha, jak matki nie chce uszanować.
Podniosła szklankę do ust, pociągnęła spory łyk, potem drugi i trzeci. Głośne dyń, dyń przestraszyło ją, omal nie wylała reszty herbaty na ziemię.
- Ja do mamy. Dobry wieczór.
Tak, to najmilszy głos jaki mogła usłyszeć, najcudowniejsze przerwanie ukochanej ciszy. Jeszcze kilka szurnięć po korytarzu i już drzwi otwierają się.
- Antek! Tyś przyszedł mamulkę nawiedzić?! – wstała gwałtownie, potknęła się o róg dywanu. O szczęście, szczęście zawitało w progi, o radość niezmierzona. Drzwi zamykają się i już Antoś całuje ją w oba policzki, już siada obok, uśmiecha się, o zdrowie pyta..
- Herbaty ci syneczku zrobić? – pyta rozpromieniona.
Nie chce herbaty, ani talerza zupy, która została od południa. Tak przyszedł, po prostu, odwiedzić starą mamulkę, poskarżyć się na ten los smutny, los psi i na żonę, która jak zawsze źle gotuje i jeszcze na dzieci co nie słuchają i uczyć się nie chcą, a na koniec na szefa okrutnego, który uparcie podwyżki dać nie chce. A przecież z niego, Antosia taki dobry pracownik, taki fachowiec, jakiego ze świeczką po całym świecie by nie znalazł. Tak, tak, a tu urodziny najstarszego Karolka za pasem. Jakiś prezent synkowi kupić by się należało. A za co? No za co, jak wypłaty mało.
- Mam już dla Karolka śliczny sweterek i koszulę do kompletu. Sąsiadkę poprosiłam żeby kupiła, pieniądze dałam, no i wyszukała…śliczny, granatowy sweterek i koszula w kratę.
Oj, ucieszył się Antoś ze sweterka i z koszuli też, ale przecież to prezent od babci, a on jako ojciec też coś dać musi w prezencie synkowi. Rower nowy sobie Karolek zażyczył. Nie trzeba się dziwić wszyscy u niego w klasie już takie mają, on Karolek nie może przecież być gorszy.
- Sięgnij synku tam do kredensu za tą czerwoną filiżanką jest czarny portfel. Podaj mi go. Na lekarstwo od ciśnienia miało być, ale co tam, niech ma Karolek rower. Babcia trochę dołoży, resztę niech rodzice uzbierają i będzie prezent dla kochanego chłopca.
Niezbyt szczęśliwą minę miał Antoś odbierając pieniądze, myślał że więcej będzie, Ale dobre i to.
- A porozmawiaj synku jeszcze z bratem, jeszcze nie wszystko stracone. Pogódźcie się, podzielcie domem rodzinnym, a starej matki nie oddawajcie do tego domu, gdzie tylko śmierć ją czekać może i cierpienie samo – szepcze drżącym głosem, choć przecież wie, że nie ma już odwrotu, oj nie. Dom sprzedany, ona sama w jednym pokoiku, sąsiedzi złym okiem patrzą, doczekać się nie mogą aż odejdzie. Na co im stara schorowana kobieta kiedy oni młodzi, kochający życie. Oni inaczej gospodarzą, kur nie hodują, wolą zamówić gorącego kurczaka z torebki, nawet gotować nie trzeba.
Patrzy Antek na zegarek raz i drugi, drapie się po głowie.
- Śpieszysz się synku?
Tak, musi iść, bo przecież już późno, w domu będą się denerwować.
- Idź synku, idź, bo niebezpiecznie na drogach, jeszcze cię kto napadnie. A masz tu czekoladę dla dzieci, dostałam niedawno od pani Kazi sąsiadki. Była mnie odwiedzić. Dobry uczynek chciała zrobić, tydzień miłosierdzia jest, a przecież sam Jezus powiedział: „Chorych nawiedzać”. Tak synku, a przyjdź jutro, albo pojutrze, przyjdź choć na chwilę, posiedzimy w izbie, gdzie się wychowałeś, może ostatni raz. Tu w rogu stało twoje łóżeczko. Wiem, wiem że doskonale pamiętasz. No nie denerwuj się, wiem że nie masz czasu, ale za tydzień już nie posiedzimy sobie w tym pokoju, już nigdy nie posiedzimy.
Znów pocałunek w oba policzki, ciche stuknięcie drzwiami i kroki w sieni. Pośpieszne „dobra noc” sąsiadom i znów cisza. Oj, poszedł zdenerwowany Antoś, nie chce rozmawiać o tym, co ma się stać za tydzień. Martwi się biedaczek o mamulkę, oj martwi, ale co się stało to się już nie odstanie. Widać tak być musiało i nie ma racji sąsiadka, która robi zakupy, że ona, Hildegarda sama to sobie zrobiła, że wolę nieboszczyka męża trzeba było uszanować. Szanowała, oj szanowała przez lata jego wolę we wszystkim co ustanowił. Co by miała nie szanować kiedy dobry był chłop, pracowity, nie pił, awantur nie robił. Tylko raz mu się zdarzyło kiedy Antoś pijany przyszedł i lustro w gościnnym pokoju stłukł.
- Siedem lat nieszczęścia nas teraz przez tego pijaka czeka! – krzyczał.
Zabobonny był i nieszczęście wykrakał. Teraz dom, który tyle lat, tyle długich ciężkich lat razem budowali w cudze ręce poszedł, a ona na dni ostatnie w poniewierkę będzie oddana.
Takie to nieszczęście wywróżyło to lustro i wola Joachima.
- Anek pijakiem jest i nic dobrego ciebie z nim nie czeka. Dom przepiszę na Józika, on rozsądny jest i pracowity, żonę ma dobrą, zaopiekują się tobą na stare lata, jak mnie już nie stanie na tym Bożym świecie.
- Ale chłopie! Dwóch synków mamy, dwóch rodzonych, a ty jednemu tylko chcesz ojcowiznę przepisywać? Chcesz pokrzywdzić Antka?! – krzyczała – Tak się nie godzi, nie godzi!
- Wiem ja co się godzi, a co nie, swój rozum mam – odpowiadał spokojnie Joachim – chory jestem. Jeśli nie zdążę zapisu sporządzić, ty musisz się tym zająć, według woli mojej, słyszysz babo! Rozmawiałem już z Józkiem, obiecał, że opiekę do końca twoich dni będziesz mieć zapewnioną.
Nie mogła na to pozwolić, matką przecież jest, matka nie skrzywdzi własnego dziecka. Ale wola męża! Tak, w głębi duszy czuła, że Joachim miał rację, o jej dobro mu przecież chodziło. Oj życie, życie marne tyś piekłem na ziemi. Święta Rodzino módl się za nami, módl się za mną Matko Niebieska, niepokalana i błogosławiona, o pani nasza, orędowniczko nasza…
Wstała z trudem, podpierając się o stół, sztt…sztt… woda ciurkiem wpadła do pustej szklanki, zabrała wraz z prądem brązowawy nalot, teraz szklanka lśni. Obróciła ją w rękach kilkakrotnie. Joachim lubił mocną herbatę, pił ją długimi łykami, delektował się jej smakiem, przepłukiwał usta nim wreszcie połknął. Oj, umarł chłop nie dopiwszy ostatniej szklanki. Stała potem ta szklanka i stała, patrzyła na nią i myślała, że może gdyby nie pracował przez tyle lat w kopalni to rak nie zjadł by mu płuc. Tam na dole czarny dym wgryza się w krtań, wchodzi do płuc, osiada, osiada, czeka cierpliwie, może gdyby…
Umarł Joachim, a ona przepisała dom na pół, sprawiedliwie było. Mogli się przecież synkowie podzielić, mieszkać razem, matką się opiekować. Ale oni woleli kłócić się, warczeć na siebie, warczeć na nią, tego ich przecież nie uczyła. Antoś z początku cieszył się, ale potem i on zaczął mówić, że nigdy nie pogodzą się z Józikiem, że nie pod jednym dachem, nie, bo Józik nie jest do zgody.
- Z pijakiem nie będę mieszkać – warczał Józik – oddałaś moją połowę, a ojciec obiecywał mi cały dom, cały. Teraz niech twój Antoś zapewni ci opiekę, nawet ślubu nie mają z tą swoją konkubiną.
O święta Agato, co chronisz domy przed pożarem, ochroń mnie przed palącym gniewem moich synków. Przecież oni obaj są moi, przecież kochali się kiedyś, przecież Józik trzymał braciszka za rękę, kiedy wychodzili razem do szkoły, przecież bawili się razem, przecież…
Podeszła do kredensu. W szerokiej filiżance przechowywała różańce. Ten jasnoniebieski dostała od matki, biały poświęcony podarował jej kiedyś proboszcz, gdy chodził z wizytą do chorych, zielony przeźroczysty przywiozła pięć lat temu z pielgrzymki z Ludźmierza, a czarnego już nie ma, włożyła go Joachimowi do trumny. Wyjęła biały poświęcony, usiadła, przebierała paciorki w pomarszczonych dłoniach. „ zdrowaś Maryjo, zdrowaś Maryjo”…
Głowa opadła na piersi, to zmęczenie daje znać o sobie. Spojrzała na zegar, było już bardzo późno, wszystkie szelesty i głosy z pokoju sąsiadów ucichły. Właściwie czemu ich tak nienawidzi? Przecież nie kłócą się z nią, nie wyganiają, siedzą sobie za ścianą i żyją swoim życiem. Synkowie też żyją swoim życiem, mają rodziny, mieszkania, pracę i pieniądze ze sprzedaży domu, właściwie Józik ma, bo biedny Antoś oddał jakieś stare długi i tak pozbył się pieniędzy, domu, a teraz pozbędzie się i matki. Stara matka jest przecież ciężarem, wciąż chce żeby ją dowozić do lekarzy, żeby przynosić zakupy, a już najbardziej potrzebuje ciszy. Jak tu wymagać ciszy od młodych, od dzieci, no jak.
- Tam będziesz miała przyjaciół – tłumaczył Antoś – nie będziesz się czuła taka samotna.
- Nie jestem samotna mam przecież was, dwóch synków z rodzinami, to jak mogę być samotna Antośku, jak?

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.