Przejdź do głównej zawartości

Mruk cz. X

 

X

 

Wracając do domu z wiaderkiem napełnionym czarnymi porzeczkami, natrafił  przed blokiem na młodszą córkę sąsiadki z parteru. Miała na sobie wyzywającą bluzkę z wielkim dekoltem i krótkie spodenki uwydatniające jej ogromne, krągłe pośladki. Pan Eugeniusz zupełnie nie rozumiał, jak można się tak ubierać. Niektórzy ludzie nie mają chyba w domu luster! Dziewczyna skłoniła się grzecznie i pozdrowiła go ukazując swoje równe, białe zęby w szerokim uśmiechu. Zbył ją jednak obojętnym wzrokiem i nie odpowiedział na jej powitanie.

Zbliżając się do drzwi wejściowych od razu zauważył , że są one zamknięte. Zaklął z cicha. Była przecież ciepła, w miarę słoneczna pogoda, osoby wychodzące  na zewnątrz mogłyby pomyśleć o tym, że w taką pogodę należałoby wywietrzyć korytarze i tym celu, uchylić nieco drzwi wejściowe. Można je oprzeć na specjalnie do tego przeznaczonej podpórce. Owszem, w godzinach wieczornych, pan Eugeniusz często osobiście zamyka drzwi, gdyż o późnej porze ktoś niepowołany mógłby wejść na klatkę, jednak, kiedy jest widno, trzeba wietrzyć i oczywiście pilnować, żeby jakaś młodzież nie zbierała się na korytarzach i aby czasem nie wchodziły tam jakieś bezpańskie psy.

W tej sytuacji musiał położyć na schodach swoje wiaderko i zacząć szukać klucza po kieszeniach, bo jeśli naciśnie na domofon, będzie musiał długo czekać, zanim jego wolna żona ruszy się, by mu otworzyć.

- Że też nikogo tu nie ma, gdy chcę wejść. – mruknął z cicha.

W końcu uporał się z kluczem i postanowił sam zadbać o wietrzenie, skoro inni nie troszczą się o swój własny dom. Kiedy jednak sięgnął nogą po podpórkę natrafił na pustkę. Zdumiony schylił się nad miejscem, gdzie zamiast wygodnego podparcia tkwiła urwana sprężyna wraz ze śrubą. Po podpórce nie było śladu. Nie znalazł jej ani na zewnątrz, ani na skrzynkach pocztowych, gdzie zazwyczaj kładziono rzeczy zepsute. Widząc taki wandalizm, pan Eugeniusz wpadł w wielką złość.

- Wszystko tym ludziom przeszkadza! – zawołał mając nadzieję, że ktoś go usłyszy.

Dokoła jednak nie było nikogo, nikt też nie zainteresował się brakiem podpórki. Wściekły i zbulwersowany tą sytuacją musiał podtrzymać ciężkie drzwi jedną nogą, by wciągnąć pozostawione na zewnątrz wiadro. Gdy w końcu uporał się z tym, zobaczył, że ktoś schodzi na dół po schodach. Domyśliwszy się, że to któryś z sąsiadów, postanowił głośno wyrazić swoją niechęć wobec ludzi, którzy nie szanują rzeczy należących do całej wspólnoty mieszkańców bloku, a jest to przecież dobro należące do wszystkich. Mężczyzna schodzący w dół głośno zakaszlał, dlatego pan Eugeniusz domyślił się, że to sąsiad z góry, który często kaszle w swoim mieszkaniu, co słychać czasem u niego w pokoju. Pan Eugeniusz był jednak człowiekiem wyrozumiałym dla chorych, dlatego do tej pory nigdy nie zwrócił mu uwagi na to, że zakłóca jego spokój.

- Ktoś oderwał podpórkę przy drzwiach. – poinformował, zanim jeszcze sąsiad ukazał się na zakręcie schodów. Wtedy dopiero przyjrzał mu się z bliska i ze zgrozą stwierdził, że ma on twarz pana Waldemara, kloszarda, który go prześladował.

- Co jest?! Co to znaczy? – warknął na niego, a wtedy sąsiad zdumiony jego zachowaniem odezwał się swoim głosem, takim samym, jaki miewał zazwyczaj.

- Dzień dobry. Czemu się sąsiad denerwuje?

Pan Eugeniusz ponownie spojrzał na niego i w okamgnieniu stwierdził, że sąsiad odzyskał swą dawną twarz.

- Nic…ktoś oderwał stópkę. – wyjaśnił próbując zatuszować swoje wcześniejsze zdumienie.

- Pewnie młodzież. – rzucił przez ramię sąsiad i już go nie było.

- Albo ktoś z mieszkańców. – wyraził swoje powątpiewanie.

Normalnie, oburzyłby się zachowaniem sąsiada. Teraz  jednak był  porażony tym, że wszędzie widział twarz kloszarda. Ten typ osiągnął swoje – sprawił, że nie może przestać o nim myśleć. Musiał jakoś sobie z tym poradzić. Nie może być tak, że zamknie się ponownie  w domu i będzie unikać ludzi żeby go nie spotkać.

Kiedy tylko wszedł do mieszkania od razu zażyczył sobie frankfurtek drobiowych na kolację.

- Są tylko wieprzowe. – oznajmiła żona.

- Przecież tydzień temu kupiłem drobiowe. Myślałem, że kilka zamroziłaś, wiesz, że lubię drobiowe.

- Wiem, ale się skończyły. Też miałam na nie ochotę i zjadłam kilka.

Przewrócił tylko oczami. Nawet nie miał zamiaru komentować tego, że własna żona zjadła jego ulubione wędliny, bo pewnie od razu poskarżyłaby się sąsiadce, albo Marioli i już zaczęłaby się rozmowa o tym, że nie życzy jej tych kilku kiełbasek.

- Zrobię ci wieprzowe. – pani Wiesława już szykowała się, by odgrzewać kiełbaski, ale powstrzymał ją ruchem ręki.

- Pojdę do sklepu i kupię drobiowe, bo tylko na takie mam ochotę.

Zrobiła zdumioną minę.

- Przecież nigdy nie chodzisz do sklepu wieczorem.

- Zrobię wyjątek. – zakomunikował.

To, że zawsze robił zakupy rano, nie oznaczało, że ma rezygnować z tego, na co ma ochotę. Poza tym postanowił sobie, że nie będzie się więcej ukrywał w domu – nie boi się, ani pana Waldemara, ani nikogo. Stać go na to, by spoglądać ludziom w twarz i nie widzieć w nich swoich lęków. Umył więc ręce i udał się do pokoju, by założyć czystą koszulę. Zawsze dbał o higienę i nie lubił przepoconych ubrań. Zerknął też do lustra, by poprawić swą, nieco już przerzedzoną fryzurę. Uznał, że wszystko jest w porządku.

Po drodze, jeszcze raz zerknął w stronę drzwi z odstającą śrubą w miejscu podpórki. Pożałował, że nie zabrał z domu młotka. Jeszcze ktoś skaleczy się o tą odstającą cześć. Postanowił, że jutro z samego rana zadzwoni do administracji osiedla i zażąda, żeby konserwatorzy przywieźli nową podpórkę i natychmiast ją zamontowali. Miał nadzieję, że nie trzeba będzie czekać przez kilka dni i martwić się, czy ktoś w tym czasie nie zrobi sobie krzywdy. Ci z administracji zawsze wymawiają się jakimiś awariami, a potem nie można się doprosić o podstawowe rzeczy.

Kiedy zamknął za sobą drzwi, dostrzegł wracającą córkę sąsiadki - tą samą, która wychodziła gdy on wracał z działki. Miał ochotę powiedzieć jej, że powinna ubierać się bardziej stosownie, bacząc przynajmniej na swoją tuszę. Ugryzł się jednak w język. Nie chciał robić sobie wroga z sąsiadki, tym bardziej, że ludzie już i tak szeptali za jego plecami, że jest nieznośny i mrukliwy. Wiedział o tym, ale nie przejmował się tym zbytnio – znał przecież siebie, znał też innych ludzi i wiedział, że lubią oni tych, którzy prawią im fałszywe komplementy i nie mają odwagi powiedzieć im prawdy prosto w oczy. Pan Eugeniusz straciłby do siebie szacunek i ucierpiałaby jego duma, gdyby nie potrafił powiedzieć tego, co jego zdaniem, było słuszne. Prawda bywa czasem nie do przyjęcia dla niektórych osób, dlatego nie chcą jej słyszeć. On jednak nie bał się otwarcie głosić swoich poglądów. Zdarzało się jednak czasem, że wolał przemilczeć uwagi, które cisnęły mu się na usta. Tak było w przypadku tej dziewczyny w upiętych, krótkich spodenkach wciśniętych  w odstający i wyglądający nieapetycznie tyłek. Żeby dłużej na to nie patrzeć spojrzał w górę  na ciemniejące niebo. Dziewczyna jednak ponownie go pozdrowiła, choć ostatnim razem nie raczył odpowiedzieć ani na jej słowa, ani na jego zdaniem, sztuczny i fałszywy uśmiech. Mimowolnie powiódł więc wzrokiem po jej twarzy, a wtedy znów zobaczył twarz kloszarda. Odwrócił gwałtownie głowę w drugą stronę i szybkim krokiem wyminął dziewczynę podążając do sklepu.

- Nie próbuj robić ze mnie szaleńca, bo nim nie jestem. – szepnął do samego siebie, a właściwie do niewidzialnego pana Waldemara, który co rusz, ukazywał mu się w twarzach ludzi mijanych na ulicy.

Tego wieczora przekonał się o tym jeszcze dwa razy – raz mijając jakiegoś obcego mężczyznę zmierzającego na pobliski parking w stronę swojego samochodu i ponownie - w sklepie, wpatrując się w twarz kasjerki. W tej sytuacji pospiesznie kupił pół kilo frankfuterek drobiowych i ruszył z powrotem w stronę swojego bloku.

Na korytarzu sąsiadka, Sabina plotkowała z  tym pijakiem z parteru, którego podejrzewał o kradzieże żarówek. Skrzywił się na ich widok, pomyślał bowiem, że być może, plotkują na jego temat, albo, co gorsza, ta bezczelna kobieta powtarza sąsiadowi oszczerstwa, które usłyszała  z ust jego żony. Już tyle razy zwracał uwagę pani Wiesławie, żeby nie wpuszczała tej kobiety do domu, jednak jego słowa wciąż uderzały jak groch o ścianę.

Zobaczywszy go, oboje skinęli głowami, on zaś mruknął  tylko coś pod nosem. Nie miał zamiaru, ani ochoty przystawać i wdawać się z nimi w dyskusje. Tacy ludzie, jak oni zajmują się zazwyczaj tylko nieistotnymi sprawami, o których pan Eugeniusz nie miał czasu, ani ochoty rozmawiać.

 

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.