- Zrób mi
kiełbasę po węgiersku. – zwrócił się do żony stając w drzwiach tak samo
niespodziewanie, jak w południe wyszedł na działkę zły i głodny.
- A, obiad?
Pani
Wiesława tego dnia wielokrotnie odgrzewała mężowi obiad nie wiedząc o której
wróci, a kiedy już to nastąpi, to czy pan Eugeniusz nadal będzie głodny.
Okazało się, że był głodny i jeszcze bardziej zły, niż w chwili opuszczenia
domu, tylko, że tym razem, zażądał całkiem innego dania.
- Sama sobie
jedz obiad. – warknął na nią.
Nie lubił
przecież odgrzewanych potraw, a ona wiedząc o tym powinna przygotowywać posiłki
o takich porach, żeby były świeże.
- To trochę
potrwa, zanim usmażę kiełbasę, poza tym nie wiem, czy mam przecier pomidorowy.
– wyliczała przeszkody, co jeszcze wzmogło jego frustrację.
- Przecier
kupiłem w zeszłym tygodniu, o ile wiem, to jeszcze go nie zużyłaś, więc
pośpiesz się, bo jestem głodny.
Nie miał
siły, ani ochoty dłużej z nią dyskutować. Powlókł się do pokoju i zamknął za
sobą przezornie drzwi, żeby nie zadawała mu więcej pytań. Włączył komputer, a
potem przez chwilę usiłował skupić się na swojej grze z marnym jednak skutkiem.
Z kuchni dochodziły odgłosy stukania garnkami. Pani Wiesława dwoiła się i
troiła, żeby jak najszybciej przygotować posiłek. Po chwili poczuł zapach
duszonej cebuli, co jeszcze wzmogło uczucie głodu. Nie chciał i nawet nie mógł myśleć o przykrym incydencie z
tajemniczym mężczyzną, który co jakiś czas staje na jego drodze, a potem nagle
znika. By odciążyć umysł od tych spraw począł przeglądać rachunki,
zastanawiając się, czy nie pominął jakieś opłaty w tym miesiącu. Wszystko
jednak było w porządku – jak zawsze.
Poszedł do
łazienki, postanowił bowiem wziąć kąpiel przed posiłkiem, a potem od razu
położyć się do łóżka, choć zazwyczaj o tej porze przebywał jeszcze na działce.
Tego dnia czuł się wyczerpany, choć nie
zajmował się żadną pracą. Sprawcą tego wszystkiego był ów bezdomny,
który najwidoczniej uwziął się na niego. Najgorsze w tym wszystkim było to, że
nie wiedział ,czego jeszcze może się spodziewać po takim typie. Po głowie
chodziły mu najgorsze warianty zdarzeń, jakie mogą się wydarzyć, jeśli ten
człowiek nie zostawi go w spokoju.
Kiedy
wychodził z łazienki, jego żona kończyła właśnie pieczenie kiełbasy. Poczuł woń
ostrych przypraw, udał się więc do pokoju, żeby założyć piżamę. Kiedy wrócił do
kuchni, pani Wiesława objęła go zdziwionym wzrokiem.
- Jesteś
chory? – chciała podejść, żeby przyłożyć mu dłoń do czoła.
On jednak
widząc, co zamierza cofnął się i zaprzeczył, żeby od razu rozwiać jej
wątpliwości. Nerwowymi ruchami nałożyła mu posiłek na talerz.
- Jeśli
idzie o naszą córkę… - chciała wrócić do rozmowy, żeby oswoić go z myślą o
adopcji.
On jednak
nie chciał nawet o tym myśleć. Ostatecznie, Mariola ze swym godnym pożałowania
mężem i tak zrobią, co sami uznają za słuszne. Nie mógł jednak zrozumieć, po co
żona wtrąca się w ich sprawy.
- Nie chcę o
tym rozmawiać. – uciął krótko.
Nie miał
zamiaru przedstawiać jej swoich racji -
i tak pewnie przekręci wszystko po swojemu.
- Niech
robią co chcą. – dodał, co jak zauważył, ucieszyło panią Wiesławę.
Pewnie, jego
obojętność uznała za przyzwolenie. Jest zbyt głupia, by zrozumieć jego tok
myślenia.
Zjadł swoją
porcję kiełbasy - bardziej z głodu, niż ze smakiem. Żona mogła bardziej się
postarać. Danie nie było dostatecznie dobrze doprawione, a kiełbasa za mało
przypieczona. Nie chciało mu się nawet zwracać jej uwagi, tyle razy przecież
powtarzał, że kiełbasę trzeba piec na osobnej patelni, oddzielając ją od
cebuli, a dopiero na koniec wszystko zmieszać. Pewnie żona wrzuciła wszystko
razem, jakby gotowała dla psa, a nie dla własnego męża. Kiedy kończył, jeszcze
bezczelnie spytała, czy mu smakowało, jakby nie dostrzegała swego braku talentu
kulinarnego. Przewrócił tylko oczami, pomyślał, że jeśli jeszcze raz go o to
spyta, to wyrzuci talerz przez okno. Na szczęście, nie spytała. Odłożył więc
talerz na środek stołu i pomaszerował do sypialni.
- Zachowuj
się cicho, chcę się położyć. – zwrócił jej uwagę, wiedząc, że za chwilę zacznie
bębnić talerzem o zlew. Musiała przecież od razu za nim pozmywać, bo pan
Eugeniusz nie znosił widoku brudnych naczyń zalegających w kuchennym zlewie.
Był to tylko żer dla much i innych owadów roznoszących zarazki. Latem zawsze
coś tam wleciało do mieszkania, choć co roku przezornie rozwieszał siatki
przeciw owadom w kuchennym oknie.
Kiedy tylko
położył się i nakrył kocem ( za dnia żona chowała wszystkie kołdry i poduszki w
skrzyni pod tapczanem), od razu zmorzył go sen. Oddał się z lubością w
dobroczynne ramiona Morfeusza. Było mu ciepło i przyjemnie, zapewne śnił, ale
kiedy nagle przebudził się, nie pamiętał już o czym. Na dworze nadal było
widno, a z kuchni dochodziły odgłosy przytłumionej rozmowy. Pan Eugeniusz od
razu rozpoznał glos sąsiadki, co wprawiło go w złość. Nie dość, że ta bezczelna
kobieta przychodzi tu plotkować kiedy nie ma go w domu, to jeszcze nachodzi ich
mieszkanie, gdy odpoczywa za ścianą. W pierwszej chwili, chciał zwrócić uwagę
żonie, że nie powinna przyjmować gości, kiedy on śpi, gdyż to go rozprasza i nie
pozwala odpocząć. Nie chciało mu się jednak wychodzić z łózka, nie chciało mu
się nawet odezwać, uznał więc, że to objaw zmęczenia, którego nie pozbył się
nawet podczas snu. Nie czuł się zrelaksowany, dlatego spróbował ponownie
zasnąć. W tym celu przewrócił się na drugi bok układając się tyłem do ściany.
Wtedy właśnie, ze zdumieniem dostrzegł, że na jego ulubionym fotelu naprzeciwko
łózka, ktoś siedzi i bezczelnie gapi się na niego. Wytrzeszczył oczy
zastanawiając się, czy nadal śpi, a może rozmowa za ścianą, także należy do
tego snu. Jednak, choć kilkakrotnie otwierał i zamykał oczy, ktoś wciąż
siedział na jego fotelu. Podniósł lekko głowę i wtedy z przerażeniem dostrzegł
tego samego kloszarda, którego już raz spotkał tego dnia na swojej ławce, gdy
przebywał na działce.
- Czego
chcesz? – zadał mu pytanie, jakie zapewne każdy zadałby w takiej sytuacji,
próbując jednocześnie uszczypnąć się w policzek. Niestety jakimś cudem nic mu
nie wychodziło, pomimo usilnych starań.
- Zawołam
żonę! – wymyślił nagle.
Ale choć
kilkakrotnie wymawiał imię kobiety, robił to prawdopodobnie zbyt cicho, albo,
co gorsza, pani Wiesława była tak zajęta plotkowaniem, że niczego nie
usłyszała. Mężczyzna w jaskrawej koszuli najwidoczniej w ogóle nie przejął się
jego zabiegami i przyglądał mu się ze stoickim spokojem, nadal nie ruszając się
z miejsca.
- Kim ty
jesteś? Jak wszedłeś do mojego mieszkania? Zaraz zadzwonię po policję! – Pan
Eugeniusz wiedział, że musi w jakiś sposób go nastraszyć, inaczej nadal będzie
go prześladował.
- Policja
nic tu nie pomoże. – odparł nie zwracając uwagi na to, że pan Eugeniusz wije
się ze złości i rzuca się na łóżku jak szalony.
- Jak to?! –
oburzył się.
- Po prostu.
– westchnął tamten wyraźnie znudzony.
- Kim
jesteś? – powtórzył pytanie.
- Waldemar,
jestem. – przedstawił się wykonując szarmancki gest ręką, zupełnie, jakby
spotkali się w eleganckim lokalu, a nie w ciasnej sypialni na osiedlu
mieszkaniowym – Ten…Waldemar. – dodał, jakby teraz wszystko było jasne.
- Ten…to
znaczy, kto? – zdumiał się pan Eugeniusz.
- Ten ,
którego potraciłeś. – uśmiechnął się, jakby chodziło o wypicie herbatki, a nie
o wypadek.
- To już
wiem, nie jestem ślepy! – pieklił się nadal leżący na łóżku – Ale z tym
potraceniem było na odwrót. To ty wjechałeś w moje auto, tym swoim gratem.
- Ale to ja,
byłem poszkodowanym. – stwierdził niezwykle spokojnie.
Tego było
już za wiele. Przecież w tej całej sytuacji, pan Eugeniusz czuł się najbardziej
poszkodowaną osobą.
- A co z
moim odrapanym autem? A co ze zszarpanymi nerwami?! – wymieniał.
- A co z
moim życiem? - opowiedział kloszard także pytaniem – Przez ten wypadek,
straciłem je.
- O czym ty
mówisz? – mężczyzna najwyraźniej bredził, albo ćpał jakieś świństwo.
- Już
tłumaczę. – uśmiechnął się łagodnie, wprawiając tym sposobem leżącego na łóżku
w stan najwyższej irytacji. – Może rzeczywiście, ten wypadek nie wyglądał
groźnie. Ty miałeś lekko podrapaną karoserię, ja zaś leżałem na ulicy z rozbitą
skronią. Mój rower był pokrzywiony, a w środku w głowy zrobił mi się krwiak, który początkowo nie
dawał znać o sobie. Zabrano mnie do szpitala, ale po dwóch dniach wyszedłem i
wróciłem do mojej kobiety.
- Masz
kobietę? – zdumiał się pan Eugeniusz. W głowie mu się nie mieściło, że ktoś
taki mógł mieć kobietę - No…chyba, że
jest ślepa.
- Nie jest ślepa
i ma na imię Jola. – objaśnił pan Waldemar – Po jakimś czasie ów krwiak, o
którym wspomniałem pękł i umarłem zastawiając moją kobietę samą na świecie.
Teraz jest bez opieki i środków do życia.
- To, ty
miałeś jakieś środki?! – zbulwersował się pan Eugeniusz, gdyż teraz nabrał
całkowitej pewności, że ten cwany kloszard chce wyłudzić od niego pieniądze.
Kiedy o tym pomyślał, zaczął szarpać się na łóżku tak długo, aż wreszcie udało
mu się usiąść i obudzić, a kiedy znów spojrzał na swój fotel po tajemniczym
znajomym nie było już śladu.
Komentarze
Prześlij komentarz