VI
Prosto z
poczty, pan Eugeniusz udał się na działkę. Miał nadzieję, że zatapiając się w
pracy, pośród przyrody podreperuje zszarpane nerwy. Udając się do jakichkolwiek
urzędów, czy instytucji, trzeba uzbroić się w anielską cierpliwość, której
ostatnio mu brakowało i zdawał sobie z tego sprawę. Nie był już
młodzieniaszkiem, a na poczcie zawsze ta sama długa kolejka i ludzie marudzą
przy okienkach kasowych - nie wiedzą gdzie coś podpisać, o niczym nie mają
zielonego pojęcia. Pan Eugeniusz nie mógł tego zrozumieć. Kiedy on udawał się
regulować rachunki, miał zawsze przygotowane, wypisane i podpisane wszelkie
druczki i blankiety. A tu – przychodzi taki jeden z drugim, robi głupie miny i
tylko blokuje kolejkę. Kiedy tylko o tym pomyślał, nadal wszystko się w nim gotowało.
W domu też
trzeba się ciągle o coś denerwować. Dobrze więc, że teraz jest już za miastem i
zaraz znajdzie się na swojej ukochanej działce, gdzie wszystko jest o wiele
prostsze. Człowiek wie, co trzeba wypielić, co przyciąć, albo zreperować, a
potem można sobie odpocząć w cieniu jabłoni. Gdyby nie ten kawałek ziemi, już
dawno by zwariował.
Zerknął na
tylne siedzenie samochodu, żeby po raz kolejny sprawdzić czy motyka, którą
niedawno zakupił nie porysuje mu tapicerki. Ale wszystko było w porządku i
teraz już nie mógł się doczekać, aż wypróbuje tą nową motykę.
Rozmyślając
o tym dojechał do miejsca, gdzie jakiś czas temu bezdomny zajechał mu drogę,
powodując kolizję. Zawsze będąc w tym miejscu, przypominał sobie o tym przykrym
zdarzeniu i mimochodem zerkał w boczną ulicę w nadziei, że nie nadjeżdża stamtąd ktoś, kto zechce znów
zajechać mu drogę.
Tym razem
ulica była pusta i spokojna, jednak zerknąwszy w stronę pobliskiego płotu
zobaczył rower. Trudno było nazwać rowerem tą kupę złomu, która tylko psuła
krajobraz, jednak panu Eugeniuszowi stary rupieć od razu skojarzył się z
pojazdem tamtego kloszarda, dlatego zwolnił nieco, by lepiej mu się przyjrzeć.
Kierownica była wygięta, podobnie jak przednie koło, co jeszcze bardziej
upewniło go w przekonaniu, że to ten sam rower. Zatrzymał się wiec w pobliskiej
zatoczce i ruszył w stronę rupiecia, by lepiej mu się przyjrzeć. Rozejrzał się
wkoło, ale nigdzie nie było śladu właściciela
pojazdu. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy rower nie został tu od czasu tamtego zajścia, ale w
końcu porzucił tą myśl. Od tego czasu minęły przecież trzy miesiące, a on
przejeżdżał tedy wiele razy. Niemożliwym było, by przy swojej spostrzegawczości
nie dojrzał go ani razu, tym bardziej, że nieraz spoglądał na ten płot. Zaczął
zastanawiać się, czy fakt odkrycia roweru był dziełem przypadku, czy też ktoś
złośliwie go tu pozostawił , by wzbudzić w nim wyrzuty sumienia, albo jeszcze
jakieś jeszcze inne, niedorzeczne odczucia.
W ogródku,
obok domku, którym ogrodzony był nieszczęsny plot kręciła się jakaś kobieta.
Pan Eugeniusz nie zauważył jej wcześniej, ponieważ była pochylona,
prawdopodobnie pieliła jakąś przydomową rabatę. Przez chwilę przyglądał się
pochylonej jeszcze nieco postaci, jednak kobieta nie zwróciła na niego uwagi.
- Halo!
Proszę pani! – zawołał w nadziei, że wyjaśni mu skąd wziął się rower oparty o
jej płot.
Kobieta
wyprostowała się i zaczęła przyglądać się człowiekowi, który wymachiwał rękami,
chcąc upewnić się , czy to ją woła. W
końcu ruszyła wolno w jego kierunku.
- Słucham? –
przyłożyła dłoń do brwi, robiąc z niej daszek zasłaniający światło słoneczne,
które ją oślepiało.
- Kto
zostawił tu ten rower? – spytał pan Eugeniusz – Od kiedy tu stoi?
- Nie wiem.
– wzruszyła ramionami – Nie widziałam go wcześniej.
- Dziękuję.
– pan Eugeniusz skłonił się uprzejmie.
Kobieta
wzruszyła ponownie ramionami zła, że oderwał ją od pracy. Przez chwilę
przyglądała mu się jak obchodził pojazd ze wszystkich stron, w końcu ponownie
wróciła do swoich zajęć.
- Co to ma
znaczyć, do licha? – westchnął pan Eugeniusz.
Widząc, że
niczego tu się więcej nie dowie, ruszył z powrotem do swojego samochodu. Jeśli
ktoś zostawił tu ten rower po to, by go zobaczył i przejął się faktem jego
istnienia po tak długim czasie, osiągnął to, na czym mu zależało, bowiem pan
Eugeniusz stracił zupełnie humor i przestał go nawet cieszyć fakt posiadania
nowej motyki.
Będąc już na
działce, nie miał nawet ochoty wypróbować nowego narzędzia, usiadł na ławce i
zaczął rozmyślać. Jak na złość nad jego głową znów usiadła sroka, zaczęła
wiercić się i wydawać z siebie swoje denerwujące dźwięki. Pan Eugeniusz odgonił
ją klaśnięciem w dłonie. Kiedy jednak ponownie usiadł, usłyszał muzykę. Zaklął głośno, pomyślał bowiem, że to pani
Lucyna, żona sąsiada, znów szykuje się do wylegiwania na leżaku. Nie pomylił
się i po chwili zobaczył tłustą kobietę,
jak rozkłada ten swój przyrząd do leniuchowania. Najgorsze było jednak to, że
tym razem przytaszczyła ze sobą radio, które oczywiście włączyła na cały
regulator. Tego było już za wiele. Pan Eugeniusz wstał z ławki i podszedł do
płotu.
- Proszę
wyciszyć radio! – zwrócił jej uwagę – Przyjechałem tu, żeby słuchać odgłosów przyrody i relaksować się, a nie po to, by wysłuchiwać głośniej muzyki.
Kobieta
obejrzała się, a wtedy mógł zobaczyć jej wykrzywioną złośliwie twarz.
- Wszystko
panu przeszkadza! – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
Pomyślał, że
gdyby mogła, pogryzłaby go teraz, niczym wściekła suka.
- Nie wszystko,
ale także jestem użytkownikiem ogródków działkowych i nie życzę sobie, żeby mi
zakłócano spokój. – odpowiedział grzecznie, mimo tego, że poczuł niewyobrażalną
wprost złość na tą głupią kobietę.
Zrobiła
obrażoną minę i bez słowa przeprosin podreptała w stronę altanki, gdzie ukryła
swoje nieszczęsne radio.
Po chwili
znów wokół zapanowała błoga cisza. Pan Eugeniusz zadowolony z siebie wycofał
się w stronę swojej ławki. Oparł się wygodnie i przez chwilę wsłuchiwał się w
odgłosy przyrody. Niestety wspomnienie stojącego pod płotem roweru
prześladowało go, być może zupełnie niepotrzebnie, gdyż pozostawienie go tam
przez nieznaną mu osobę, mogło być dziełem przypadku. Być może jakaś inna osoba
miała bardzo podobny rower, a że był pokrzywiony i porysowany, zostawiła go pod
tym płotem, gdyż nie nadawał się już do użytku. Jednak fakt, że stał on tam i
był bardzo podobny do tamtego roweru, nie dawał panu Eugeniuszowi spokoju i
sprawiał, że nie był w stanie odpocząć w cieniu drzewa.
Pomimo
wszystko postanowił jednak wypróbować nową motykę. Tylko praca w ziemi mogła
teraz ukoić jego nerwy. Wstał więc w
zamiarze udania się do altanki, gdzie ukrył swój nabytek w postaci motyki,
jednak za płotem zamajaczył mu jakiś jaskrawy strzęp materiału. Pan Eugeniusz
zamarł w bezruchu. Po chwili już zupełnie wyraźnie zobaczył postać ubraną w
jaskrawą, brudną koszulę. Osobnik był bliźniaczo podobny do kloszarda, który
spowodował kolizję drogową. Nie ulegało wątpliwości, że typ prześladuje go, by
go okraść, albo bezczelnie wyłudzić od niego pieniądze, lub jakieś inne dobra
materialne.
Mężczyzna
stał i przyglądał się panu Eugeniuszowi
przez dłuższą chwilę, aż ten nie wytrzymał napięcia i ruszył żwawym krokiem w
stronę płotu. Czym jednak bardziej zbliżał się do ogrodzenia, tym bardziej,
bezczelny facet oddalał się od niego w kierunku drogi dojazdowej i pobliskich
krzewów.
- Halo!
Proszę pana! Czego pan tu szuka? – zawołał donośnym głosem, lecz w tym samym
momencie potknął się o jakieś wgłębienie w ziemi. Zaklął głośno, a następnie obejrzał
się w stronę działki sąsiadów. Pani Lucyna wstała ze swojego leżaka i
przyglądała mu się z ciekawością.
- Widzi
pani? – zwrócił się do niej.
Nie
odpowiedziała, nadal oburzona za to, że śmiał
upomnieć ją w sprawie radia. Widząc, że sąsiadka w niczym mu nie pomoże,
zwrócił się z powrotem w stronę oddalającego się człowieka, jednak nie został
już po nim ślad. Oburzyło go to i zupełnie rozdrażniło. Nie mógł zrozumieć,
dlaczego ten człowiek za każdym razem, gdy próbuje dowiedzieć się, czego od
niego chce, ulatnia się jak kamfora. W dodatku nic nie mówi, a przecież czegoś
chce. Może powinien zgłosić ten fakt na policję – żeby jednak to zrobić,
potrzebował jakiegoś świadka, który potwierdzi, że mężczyzna śledzi go i nęka w
jakichś niecnych zamiarach. Obejrzał się na sąsiadkę, która nadal stała i
gapiła się na niego. Zdenerwowało go jej wścibstwo, jednak pomyślał, że może mu
się teraz przydać, choćby po to, by przekonać się, że jeszcze nie oszalał.
- Widziała
go pani?! – zawołał zwracając się do niej.
Wzruszyła
ramionami. Gdyby nie jego pragnienie potwierdzenia tego, co zobaczył, pewnie z
jego ust posypałaby się teraz wiązanka przekleństw. Ta kobieta drażniła go tak
bardzo, że najchętniej rzuciłby w jej stronę jakimś kamieniem, albo patykiem.
Zamiast tego jednak zapytał grzecznie.
- Czy
widziała pani tego mężczyznę za płotem?
- Nikogo nie
widziałam. – pokiwała głowom i wróciła na swój leżak.
Brakowało
tylko, żeby puknęła się znacząco w czoło. Co za beznadziejna, leniwa i w
dodatku ślepa kobieta! Pan Eugeniusz był tak bardzo oburzony jej zachowaniem,
że przestał nawet myśleć o tym kloszardzie, który prześladuje go i zamierza
okraść.
- Bo jest
pani ślepa! – stwierdził bardziej sam do siebie.
Kobieta albo
nie usłyszała, albo udała, że nie słyszy. Rozłożyła swoje tłuste uda na słońcu,
co wywołało w jej sąsiedzie niesmak, a potem oddala się słodkiemu nieróbstwu.
Komentarze
Prześlij komentarz