Przejdź do głównej zawartości

Mruk cz. V

 

V

 

Na korytarzu znów wysiadła żarówka. Pan Eugeniusz wyraźnie słyszał jak coś w niej pyknęło, kiedy wieczorem wychodził, żeby wyrzucić śmieci. Swoją drogą, ową czynność powinna wykonywać jego żona i gdyby nie to, że tego dnia był  piękny wieczór, a on bardzo lubił tą porę dnia i chętnie wychodził na podwórko, żeby się przewietrzyć – wiec, gdyby nie ten pogodny wieczór z pewnością wymusiłby na pani Wiesławie wyrzucenie śmieci. W niepogodne dni zawsze to robiła, jednak gdy było tak pięknie uprzedził ją, by polepszyć sobie samopoczucie przed snem. Niestety, jak na złość, akurat popsuła się żarówka. Korytarz, a właściwie ta jego cześć, która sąsiadowała z jego mieszkaniem osnuły egipskie ciemności i teraz trzeba było bardzo uważać, żeby nie potknąć się na schodach.

Na pierwszym stopniu, który był już nieco lepiej oświetlony, gdyż żarówka  wisząca na środku korytarza działała, przystanął i zaczął przyglądać się lampie, w której usadowiona była przepalona szklana bańka.

Od dawna uważał, że ktoś kradnie żarówki z korytarza, miał nawet pewne podejrzenia.

Jego sąsiad zajmujący mieszkanie poniżej był zwykłym leniem i nierobem. Rodzinę  utrzymywała jego małżonka, kobieta, którą pan Eugeniusz cenił za pracowitość. Jednak ta cecha, nie była wprost proporcjonalna do  naiwności, za którą kobiecie należał się wielki minus. Bo, jak można żyć przez tyle lat z mężczyzną, który jest zwykłą gnidą wykorzystującą bliźnich? Zdaniem pana Eugeniusza, takich ludzi powinno się eliminować, a nie, jeszcze ich utrzymywać i przymykać oko na ich lenistwo. Efekty takiego postępowania nie dają na siebie długo czekać. I w ten sposób, sąsiad z dołu po całych dniach przebywa głównie  w barze za rogiem, a z korytarzy znikają żarówki.

Kiedyś sąsiad z trzeciego pietra zostawił w worku ziemniaki przed swoją piwnicą i te ziemniaki także zniknęły. Oczywiście wtedy też złodzieja nie złapano, ale pan Eugeniusz miał na to własną teorię. Podzielił się nawet swoimi spostrzeżeniami z poszkodowanym, ten jednak uparcie wierzył w niewinność typa z parteru. No, cóż – nikt nie chce przyjąć prawdy, jeśli nie jest ona po jego myśli. Tak, więc sąsiad z góry winą za ziemniaki obarczył młodzież, która czasem wałęsa się po korytarzach i piwnicach. Pan Eugeniusz jednak wiedział swoje.

Teraz  też, przyglądał się bardzo uważnie lampie chcąc upewnić się , czy nikt w niej nie grzebał. Jednak było zbyt ciemno, żeby coś zauważyć. Tak więc, mocniej zacisnął w dłoni worek ze śmieciami i ruszył w dół po schodach.

Kiedy jednak znalazł się na zewnątrz,  stwierdził z niezadowoleniem, że na ławce blisko kontenera zebrała się grupka młodzieży, która zachowywała się, jego zdaniem, skandalicznie. Chłopcy opowiadali jakieś sprośne dowcipy, z których dziewczęta głośno się śmiały. Pan Eugeniusz zatrzymał się przed drzwiami wejściowymi i zaczął uważnie przyglądać się wesołej kompanii. Od razu zauważył, że nie są mieszkańcami okolicznych bloków. Na szczęście dla siebie, nie mieli przy sobie alkoholu – gdyby tak było pan Eugeniusz od razu zadzwoniłby na policję. Skoro jednak zachowywali się głośno, musiał zwrócić im uwagę.

- Nie mieszkacie tu, więc nie jesteście uprawnieni do korzystania z tej ławki. – poinformował grzecznie i rzeczowo, mając nadzieję, że od razu pójdą sobie gdzie indziej opowiadać swoje sprośne dowcipy.

Oni jednak spojrzeli na niego ze zdumieniem.

- Nie rozumiecie?! – tym razem jego głos zabrzmiał bardziej groźnie – Macie sobie stąd iść, zakłócacie spokój mieszkańcom.

- Nic złego nie robimy. – jeden z chłopców nie dał się zbić z tropu.

- To nie wasza ławka! – teraz głos pan Eugeniusza nie znosił sprzeciwu.

Jednak bezczelny chłopiec nie dawał za wygraną.

- Ani nie pańska! – odpowiedział w chamski sposób.

- Jestem mieszkańcem tego bloku, więc jest moja. Zaraz zadzwonię po policję. Zakłócacie spokój!

- Nic nie robimy! – chłopak także się zdenerwował – Proszę sobie dzwonić, gdzie pan chce.

Na szczęście siedząca obok dziewczyna była bardziej rozsądna.

- Daj spokój. – poklepała go po ramieniu – Pójdziemy gdzie indziej.

Młodzi ludzie, za jej przykładem wstali, obdarzając pana Eugeniusza pogardliwymi spojrzeniami.

- Stary zgred. – usłyszał za plecami, kiedy ruszył w stronę kontenera.

Nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Zawsze wiedział, że młodzież jest bezczelna i źle wychowana, a wszystko to wina ich rodziców. Nie interesują się dziećmi i potem są tego efekty. Była prawie dwudziesta druga. O tej porze młodzi ludzie powinni już przebywać w domu, zamiast włóczyć się po czyichś ławkach. Nic dobrego z tego wyniknąć nie może.

Dobrze, że są jeszcze na świecie ludzie, którzy mają odwagę wytknąć błędy bliźnim. Gdyby tylko pan Eugeniusz znał rodziców tych młodych ludzi, od razu poszedłby zwrócić im uwagę. Niestety, ci młodzieńcy przyszli tu z innego osiedla, zapewne , by nikt ich nie rozpoznał. A rodzice zapewne siedzą  i gapią się w telewizory, albo piją wódkę w pobliskim barze, albo , co gorsza kradną żarówki z korytarzy.

- Takie teraz mamy społeczeństwo. – mruknął do siebie – Mówienie o tym jest, jak rzucanie grochem o ściany, bo wszyscy dokoła siedzą i gapią się w telewizory. Nikogo tu nic nie obchodzi.

Rozmyślając o tych sprawach z rozmachem wrzucił worek ze śmieciami do kontenera, a potem ruszył w drogę powrotną. Choć bardzo uważał i tak potknął się na ostatnim schodku z powodu ciemności na korytarzu.

- Cholerni złodzieje. – mruknął pod nosem tracąc humor na resztę wieczoru.

Pani Wiesława kręciła się po pokoju w koszuli nocnej. Na stoliku obok łózka, jak zwykle położyła szklankę herbaty. Pan Eugeniusz lubił się czasem napić w środku nocy. Męczyło go chrapanie i od tego zupełnie zasychało mu w gardle. Widząc zabiegi żony, obdarzył ją obojętnym wzrokiem i poczłapał do drugiego pokoju. Komputer z włączoną grą zachęcał do kontunuowania kolejnych rozgrywek, jednak , choć rozsiadł się przed nim wygodnie, zajście przed blokiem i przepalona żarówka skutecznie odjęły mu ochotę na cokolwiek. Wyłączył wiec grę i  i udał się do łazienki na wieczorną toaletę. Kiedy z niej wyszedł żona już spała. Założył wiec piżamę i położył się obok, bez nastawiania budzika. Czasem lubił się wyspać, choć zazwyczaj wieczorem robił sobie plan zajęć na kolejny dzień i nastawiał zegar na wczesną godzinę, żeby zdążyć ze wszystkim.

Zamknął oczy mając nadzieję, że sen szybko nadejdzie, czuł się zmęczony, w dodatku ostatnio dokuczały mu stawy, chciał więc wykorzystać to, że być może z powodu zszarpanych nerwów w tej chwili  nic go nie bolało. Sen jednak nie chciał od razu nadejść. Zaczął więc liczyć od jeden do tysiąca, jak to miał w zwyczaju w takich sytuacjach. Kiedy i to nie pomogło zastanawiał się nad rachunkami, które miał w niedługim czasie uiścić. Pomyślał, że w tym miesiącu trzeba będzie uregulować rachunek za światło. Potem zastanawiał się czy nie wstać i nie włączyć komputera, skoro i tak nie może zasnąć. W końcu zaczął wpatrywać się w jeden punkt na nocnym, ciemnym niebie za oknem. Zdawało mu się, że słyszy na zewnątrz jakieś hałasy. Co jakiś czas,  przejeżdżający w pobliżu, lub parkujący pod blokiem samochód zakłócał mu skupianie się na dźwiękach dochodzących z zewnątrz. Prócz tych dźwięków i jeszcze jakichś innych pohukiwań i odgłosów nocnych zwierząt, słyszał wyraźnie przytłumioną rozmowę. To skutecznie oddaliło jego zmęczenie i wprawiło go w stan nerwowego podniecenia. Był prawie pewien, że to młodzi ludzie wrócili na ławkę pod blokiem, teraz zapewne robią sobie niewybredne żarty ze starszego pana, który zwrócił im słuszną uwagę.

Pani Wiesława pochrapywała z cicha, co dodatkowo go rozzłościło, dał jej więc kuksańca w bok. Poskutkowało i żona odwróciła się tyłem, po czym od razu ucichła, choć na szczęście nie przerwało to jej snu. Pan Eugeniusz wstał i podszedł do okna. Z miejsca, gdzie stał wyraźnie widział ławkę. Była pusta, a dźwięki, które jeszcze przed chwilą nie dawały mu spać, zupełnie umilkły. Może tamci poszli sobie wreszcie do domu.

Postanowił, że od tej pory będzie baczniej obserwował, co dzieje się wieczorem na tej ławce. Powiódł jeszcze wzrokiem po opuszczonym parkingu, by upewnić się, czy na pewno rozmawiający pod oknem poszli sobie na dobre i wtedy zobaczył mężczyznę, który stał po drugiej stronie parkingu wpatrując się w jego okno, zupełnie, jakby wiedział, że pan Eugeniusz stoi w ciemności i wypatruje czegoś na zewnątrz. Jaskrawa koszula mignęła w świetle latarni. Pan Eugeniusz mógłby przysiąc, że była to ta sama koszula i ten sam mężczyzna, którego widział kilka dni temu w pobliżu swojej działki w przyrożnych krzakach. Tak go to zbulwersowało, że zaczął nerwowo otwierać okno, by wykrzyczeć mu na całe gardło, iż nie życzy sobie, by go śledził, gdyż teraz nabrał pewności, że jest notorycznie obserwowany. Kiedy jednak uporał się z oknem, po mężczyźnie nie było już śladu.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.