Przejdź do głównej zawartości

Mruk cz. IV

 

IV

Na jabłoni, pod którą ustawił zreperowaną ławkę usiadła sroka. Nigdy nie przepadał za tymi ptakami – wyjadają jaja z gniazd i pisklęta innych ptaków, podobno lubią błyskotki, bo są urodzonymi złodziejkami.

 A pan Eugeniusz brzydził się wszelkim złodziejstwem, prawie tak samo mocno, jak lenistwem. Zawsze mawiał, że połowa ludzi na świecie jest zwyczajnymi leniami, z czego kolejna połowa, to złodzieje, którzy kradną z powodu swojego lenistwa. Ono sprawia, że nie starają się zarabiać swoich pieniędzy w uczciwy sposób. Podobnie jest ze zwierzętami. Sroki są złodziejkami z powodu swojego wrodzonego lenistwa. Są przy tym głośne i nieznośne, a pan Eugeniusz cenił sobie spokój i nie lubił, ani ludzi, ani zwierząt, które go zakłócały.

Sroka na jabłoni zachowywała się jednak dość spokojnie, dzięki czemu obserwator mógł stwierdzić, że pomimo swoich licznych wad jest pięknie upierzona. Przez dłuższą chwilę przyglądał się ptakowi mając przy tym mieszane uczucia. Miał nadzieję, że siedząca na gałęzi sroka nie zabrudzi swoimi odchodami świeżo pomalowanej ławki, której reperacji poświęcił wiele czasu i uwagi. Wiadomym jest, że wszystkie ptaki brudzą i to w najmniej spodziewanych momentach. Ten właśnie moment nie był dobry na ubrudzenie ławki, wiec pan Eugeniusz zdecydował się odgonić ptaka. W tym celu zaczął prychać na niego i klaskać w dłonie. Efekt tych czynności był  zadawalający i sroka odleciała na drzewo sąsiada. On i tak nie dba o swoją działkę, więc nie zrobi mu to różnicy – niech tam sobie ptak wydala, a sąsiad i tak nie zauważy, jeśli tu i owdzie okrasi mu altankę, albo leżak jego wiecznie prażącej się na słońcu żony.

Na szczęście, teraz nie było jej w pobliżu. Cieszyło go to – nie lubił jej towarzystwa, choć prawie nigdy nie odzywała się do niego, a nawet udawała, że go nie dostrzega, kiedy pielił swoje rabaty. Pan Eugeniusz najbardziej lubił  przebywać i pracować na swoich włościach w godzinach dopołudniowych, gdyż wtedy wiecznie wrzeszczący i rozpalający swoje śmierdzące grille użytkownicy innych działek przebywali w pracy, albo byli zajęci innymi czynnościami, niż wypoczynek na świeżym powietrzu. Wtedy czuł się zrelaksowany, choć jako pracowity, zaradny człowiek wiecznie coś robił, poprawiał, pielił, obcinał gałązki, reperował. Nikt tego nie doceniał prócz niego samego, nawet żona, która bardzo rzadko się tu pokazywała. Zresztą pan Eugeniusz niechętnie ją tu zabierał, uważając, że miejsce kobiety jest w kuchni.

Teraz patrząc na srokę spacerującą po działce sąsiada upewnił się, że dobrze zrobił przeganiając  ją. Był pewien, że ptak zrobił już swoje, a on ma przynajmniej czystą ławkę. Postanowił ją wypróbować. Nie, żeby dotychczas nie przesiadywał w cieniu jabłoni, teraz jednak, kiedy ławka  znów była jak nowa z pewnością wygodniej będzie mu się na niej opierać. Należała mu się przerwa po wypieleniu rabaty z młodą pietruszką. Postanowił nawet zerwać trochę naci dla żony, kiedy już wypocznie, choć pomyślał też, że pani Wiesława powinna sama zadbać o to, by mieć co wrzucić do zupy i przyjść sobie od czasu do czasu piechotą po swoje warzywa. Z drugiej jednak strony – jeśli zacznie tu przychodzić i co gorsza, przesiadywać na jego ławce, to nigdy już nie zazna spokoju od jej paplaniny. Gdyby tak jeszcze sprowadziła tu sąsiadkę, wtedy na pewno oszalałby ze złości.

Myśląc o tych wszystkich rzeczach. rozsiadł się wygodnie, ale zaraz potem spojrzał na zegarek. Żona pewnie gotuje dla niego obiad, a natrętna sąsiadka – i tu pan Eugeniusz dałby sobie rękę uciąć, jeśli się myli – siedzi już u niej od jakiegoś czasu i namiętnie plotkują. Szczerze nie znosił tej baby , kilka razy nawet wspomniał o tym żonie, uparta kobieta wciąż jednak powtarzała, że Sabinka jest jej jedyną przyjaciółką, bratnią duszą, która się nią interesuje, oczywiście nie licząc córki, Mariolki. Myślałby kto, że ta plotkara jest komukolwiek przyjazna, skoro od rana do wieczora zajmuje się tylko oczernianiem bliźnich. Z pewnością, po każdorazowym wyjściu z ich mieszkania biegnie do kolejnej sąsiadki tylko po to, by oczerniać jego naiwną żonę. Kobiety  są jednak niezbyt inteligentne. Zupełnie nie rozumiał, jak jego żona może nie widzieć tego, co oczywiste. Może dlatego, że sama ciągle plotkuje. Pewnie teraz właśnie plotkuje na jego temat, a może nawet skarży się tej babie, że jest dla niej niemiły. Kiedy o tym pomyślał, od razu jego dobre samopoczucie związane z dobrze wykonaną pracą, odeszło w niepamięć. Postanowił sobie, że po powrocie od razu spyta, czy sąsiadka była z wizytą, a potem wyrazi swoje niezadowolenie.

Za płotem od strony drogi pojawił się jakiś człowiek. Miejsce to było oświetlone przez słońce do tego stopnia, że   oślepiło ono  pana Eugeniusza, dlatego widział tylko zarys sylwetki przechadzającej się wzdłuż drogi. Cmoknął z niesmakiem, gdyż obawiał się, że to sąsiad , pan Tomasz zawitał na swoją działkę. Po chwili jednak porzucił tą myśl. Pan Tomasz podjeżdża zazwyczaj samochodem, a potem długo i głośno parkuje przed swoją furtką, co zdaniem pana Eugeniusza powinno być zabronione. On sam, zawsze parkuje  na miejscu do tego przeznaczonym, przed bramą główną. Ale on, choć jest o wiele starszy od swojego sąsiada, nie jest leniem i nie przeraża go krótki spacer w stronę swojej parceli.

Tymczasem postać poruszająca się na drodze  zboczyła w stronę pobliskich krzaków i pan Eugeniusz nie zdążył rozpoznać, z kim ma do czynienia. Czasem zdarzało się, że na teren ogródków działkowych wkraczały jakieś osoby nieuprawnione. Ktoś nie zamknął głównej bramy wjazdowej i od razu znalazł się jakiś spacerowicz, albo, co gorsza - młodzież, która tu zawitała. Tacy ludzie byli najczęściej złodziejami, którzy wkładali ręce za płoty i zrywali z ogródków kwitnące kwiaty, wyrywali z ziemi warzywa, albo zbierali dojrzale owoce. Jeśli pan Eugeniusz zobaczył takiego gagatka, od razu przepędzał go i wszczynał alarm. Należało przecież ustalić, które osoby zachowywały się na tyle nieodpowiedzialnie, żeby nie zamykać za sobą bramy na klucz. Takich najemców, jego zdaniem należało pouczyć, a nawet napiętnować przez wyszczególnienie na tablicy ogłoszeń ich nazwisk. Kto wie, czy jakiś czas temu, ktoś beztrosko nie zapomniał zamknąć kłódki – i proszę, na efekty nie trzeba było długo czekać.

Pan Eugeniusz od razu postanowił się o tym przekonać. Wstał więc ze swojej ławki, podszedł do płotu i wytężył wzrok. Nie ulegało wątpliwości, że osoba spacerująca uprzednio po drodze, teraz zaszyła się w pobliskich krzakach. Przez chwilę mignęła mu w ich gąszczu jaskrawa koszula. Pan Eugeniusz nie potrafił dokładnie określić jej koloru z powodu słońca, które uparcie nie chciało się schować za chmurami. Przechylił głowę, a z dłoni, którą oparł na czole zrobił daszek dla przysłonięcia słonecznego światła. Jaskrawa koszula migała w krzewach, zupełnie, jakby ktoś brodził w ich gąszczu tam i z powrotem. Nagle przyszło mu do głowy, że delikwent, który tak uparcie chowa się w gąszczu przyszedł tu, żeby sobie ulżyć. Ta myśl napawała pana Eugeniusza obrzydzeniem. Pomyślał, że nie może do tego dopuścić – fetor z krzaków będzie ulatniał się jeszcze przez wiele dni.

- Ludzie są gorsi od zwierząt. – powiedział głośno, sam do siebie, a następnie postanowił działać.

W tym celu najszybciej, jak tylko potrafił i na ile pozwalał mu jego, nieco już zaawansowany wiek ruszył do furtki. Po chwili znalazł się na drodze wiodącej do nieco dalej położonych ogródków. Miał nadzieję, że z tego miejsca lepiej dostrzeże nieproszonego gościa, tym bardziej, że słonce znalazło się teraz za jego plecami.

- Halo! – zawołał, mając nadzieję, że osoba ukrywająca się w  gąszczu zieleni spłoszy się i wyjdzie na drogę. – Kto tam jest? Proszę natychmiast wyjść, to teren prywatny!

Teraz pan Eugeniusz upewnił się, że czający się w rowie człowiek ma złe zamiary, gdyż odpowiedziała mu tylko cisza. Być może delikwent akurat właśnie oddawał mocz, albo robił coś jeszcze gorszego, skoro udawał, że nie słyszy jego donośnych nawoływań. Ta myśl jeszcze bardzie rozsierdziła pana Eugeniusza, wiec postanowił nastraszyć łobuza.

- Proszę natychmiast wyjść, bo zaraz zadzwonię po policję. Jest pan nieuprawniony do przebywania na tym terenie!

Skoro nikt nie odpowiadał na jego przestrogi, pan Eugeniusz zaczął poważnie rozważać sprawę powiadomienia  policji. W końcu, ten człowiek mógł być niebezpieczny. Rozejrzał się na wszystkie strony w nadziei, że może pojawią się jacyś inni użytkownicy ogródków działkowych. Jednak nikogo nie było  w pobliżu.

- Halo! – jaskrawa koszula znów zamigotała w krzakach. Teraz pan Eugeniusz zobaczył całą postać. Nie mylił się – osoba, której wypatrywał była mężczyzną, jakimś zaniedbanym, brudnym pijakiem, albo bezdomnym, zupełnie podobnym do tego, którego jakiś czas temu potrącił swoi samochodem. Mógłby nawet przysiąc,  że człowiek ten miał na sobie ubrania identyczne, jak ten, który spowodował wypadek. Fakt ten zainteresował, ale jednocześnie też zaniepokoił pana Eugeniusza. Kim był ten człowiek? A może ten brudny typ uważa, że jest mu coś winien?

Musiał przekonać się o co w tym wszystkim chodzi, ruszył  więc szybkim krokiem w kierunku człowieka, którego coraz wyraźniej dostrzegał w gąszczu zieleni. Kiedy jednak zrobił kilka kroków, musiał przeskoczyć rów oddzielający drogę od gęstych zarośli. Wtedy na krótką chwilę stracił z oczu człowieka stojącego nieopodal. Gdy znalazł się po drugiej stronie rowu zrozumiał, że tamten ulotnił się jak kamfora.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.