II
Przesunął
palcem po kaloryferze. Jego zdaniem nadal zalegał na nim kurz, choć wydawało mu
się, że tym razem sprzątaczka użyła choć raz swojej szmaty i nieco przetarła
poręcz i rurki wiodące do grzejnika. Zrobiła to jednak niedokładnie. Dobrze, że
przynajmniej umyła schody, a po klatce schodowej unosił się przyjemny zapach
płynu do podłóg. Pan Eugeniusz pomyślał jednak, że celowo wlała większą ilość
płynu, żeby przyjemny zapach zatuszował inne niedoskonałości. Skoro jednak
raczyła przyjść i jako tako wykonać swoje obowiązki, nie było sensu, by dzwonić
już do biura administracji osiedla, co nie zmienia faktu, że tego dnia przyszła
nieco później, niż zwykle.
Pan
Eugeniusz przekonał się niejednokrotnie, że uwagi, które wnosi u jej
przełożonych pozostają bez echa,
gdyż ludzie ci uparcie twierdzą, że
powinna wykonać swoje czynności w ciągu swojej dniówki i wcale nie musi to być
o określonej godzinie. Tak wiec, żeby nie stracić zupełnie humoru, lepiej było
nie zwracać uwagi pracownikom administracji na temat ich podwładnych. Kiedy
jednak nadarzy się ku temu okazja, pan Eugeniusz nie omieszka wtrącić swojego
zdania o tym, że sprzątaczka jest niedokładna, jeśli idzie o ścieranie kurzu i
mycie podłóg, nie wspominając już o
smugach na drzwiach wejściowych.
Pocieszony
nieco tą myślą, sięgnął do kieszeni po klucz do garażu, gdzie w południe
zostawił swoje nieco już wysłużone auto. Żona nieraz mawiała, że powinien
sprawić sobie nowy samochód, on jednak puszczał to mimo uszu. Jaki sens miałoby
kupowanie auta, które nie jest sprawdzone, a sprzedawca byłby pewnie
nieuczciwym człowiekiem? A potem… już tylko czekać, aż w takim, niby nowym
aucie zacznie wysiadać jedno po drugim, zaś jego niezawodny fiat Punto prawie
nigdy się nie psuł. Nie na darmo jego właściciel pielęgnuje go każdego dnia,
sprawdza czy wszystko w nim działa jak należy, konserwuje i czyści każdy
zakamarek. Jeśli dba się o coś należycie, to rzecz owa służy właścicielowi
przez długie lata.
Zamek w
drzwiach garażu nieco skrzypnął przy otwieraniu i pan Eugeniusz od razu
pomyślał, że po powrocie z działki musi go naoliwić. Zerknął okiem fachowca na
lakier swojego wozu, a wtedy na dachu nad przednią szybą zobaczył jakąś ciemną
smugę. Przejechał po niej palcem w obawie, że może to być jakieś niewielkie
zarysowanie. Tak bywa, gdy służby drogowe nie obcinają gałęzi drzew rosnących
przy jezdni, a potem takie niby to drobne gałązki spadają na dachy samochodów i
zarysowują je. A gdy poszkodowany kierowca chce domagać się pokrycia szkód, to
nigdy nie może znaleźć winnego. Pan Eugeniusz już przekonał się kiedyś, jak to
działa. Jego zdaniem wszystkie służby drogowe to jedna wielka mafia.
Na
szczęście, tym razem rysa na dachu okazała się być tylko jakimś drobnym
zabrudzeniem. Zapewne któryś z właścicieli domków jednorodzinnych z osiedla w
pobliżu jego działki dołożył do pieca i jakiś paproch z komina spadł na dach
jego auta. Że też jeszcze nikt nie
zrobił porządku z tymi trucicielami z domów jednorodzinnych?! To dlatego, że
nie ma odpowiednich kontroli. Pan Eugeniusz bardzo chciałby wiedzieć, jakie
piece centralnego ogrzewania mają właściciele posesji mieszczących się na osiedlu domków i czy mają
filtry na kominach. Czyżby nie mieli, skoro drobne zabrudzenia spadają prosto
na dachy samochodów? Powinno się coś zrobić w tej kwestii, dlatego pan
Eugeniusz powziął postanowienie, że jeśli jeszcze raz zobaczy na swoim aucie,
choćby podejrzenie zabrudzenia sadzą, zadzwoni do Straży Miejskiej. W końcu od
tego są, a więc niech chodzą i sprawdzają tych właścicieli posesji, zamiast
tylko kombinować, co by tu robić, żeby nic nie robić.
Skonsternowany
wsiadł do auta, ale kiedy tylko położył
dłoń na kierownicy zobaczył, że ma brudny palec. Ten fakt rozzłościł go na
dobre. Z powodu takiego jednego i drugiego truciciela i kopciucha, teraz musi
szukać chusteczki jednorazowej w kieszonce bocznej na drzwiach auta. Na
szczęście znalazł ją bez trudu, a wszystko dzięki temu, że sam osobiście dba o
porządek w swoim fiacie. Żonie nigdy nie chce się w nim sprzątać, zresztą pan
Eugeniusz woli robić to sam,
wiedząc z doświadczenia, że
kobieta uczyniłaby to niedokładnie i zapewne poprzestawiałaby mu wszystkie
rzeczy. Musiałby potem wszystkiego szukać.
- Jeśli masz
na kogo liczyć, licz sam na siebie. – mruknął do siebie skonsternowany.
Nareszcie
mógł wyjechać z garażu, droga główna też była wolna, nie musiał wiec dodatkowo
się denerwować czekając na swoją kolej.
Po drodze
wpadł w całkiem dobry nastrój, bo tak naprawdę lubił przebywać na swojej
działce, tylko tam mógł odpocząć po codziennych stresach, na które był narażony
każdego dnia mieszkając w domu wielorodzinnym, gdzie ciągle coś stukało,
pukało, piszczało i waliło po kaloryferach i wciąż ktoś chodził po klatce
schodowej wprawiając go w konsternację.
Wiedział, że
czeka go koszenie wilgotnej trawy, że nie będzie to łatwa czynność i zapewne po
kilku minutach go znudzi i że z pewnością zdenerwuje się, gdy zobaczy rozłożoną
na leżaku panią Lucynę z sąsiedniej działki, a jednak zaczął sobie nawet
podśpiewywać z cicha.
Było tak do
czasu, aż dotarł do miejsca, w którym boczna uliczka łączyła się z główną.
Wiodła ona pod górkę w stronę domków, z których jak podejrzewał, jeszcze
rankiem unosił się czarny dym niosący wraz z zanieczyszczonym powietrzem różne
paprochy i inne świństwa, które zabrudziły jego samochód. I kiedy właśnie
dojechał do tej bocznej ulicy, zobaczył wyłaniający się zza drzew rosnących
wzdłuż niej jakiś pokraczny, stary, ledwo trzymający się kupy rower, a na nim
siedzącego człowieka przewożącego mnóstwo obdartych , brudnych toreb, ubranego
w jaskrawą koszulę, która była chyba jeszcze bardziej obdarta i brudna,
niż te wszystkie torby, które taszczył
na swoim rupieciu. Stary grat, prawdopodobnie nie posiadał hamulców, gdyż menel
jadący na swoim złomie zaczął wykonywać nagle jakieś nieskoordynowane ruchy
świadczące o tym, że próbuje się zatrzymać przed pędzącym autem pana
Eugeniusza. Niestety jego zabiegi okazały się całkowicie nieudane i pomimo
tego, że doświadczony kierowca, jakim niewątpliwie był nasz bohater, nacisnął
gorączkowo na hamulec rozpędzony rower uderzył z całą mocą w bok samochodu po
jego prawej stronie.
Pan
Eugeniusz przez ułamek sekundy zobaczył w swojej przedniej szybie na wysokości
kierownicy lecące ponad maską nogi i dopiero w tej samej chwili udało mu się
zatrzymać auto. Kątem oka zobaczył rozłożoną na jezdni postać rowerzysty i
część siatek, które pofrunęły wraz z nim na drugą stronę pojazdu. Rower, który
z impetem uderzył o drzwi fiata odbił się od niego i wylądował pośród gęstych krzaków
rosnących wzdłuż drogi.
Pan
Eugeniusz zaklął głośno, po czym wysiadł i podszedł do leżącego na asfalcie
człowieka. Od razu zauważył cienką strużkę krwi sączącą się z jego skroni.
Poszkodowany jęczał z cicha, co świadczyło o tym, że nie stracił przytomności.
Jak to
zwykle w takich sytuacjach bywa, na ulicy od razy znalazły się jakieś inne
samochody. Jedne z nich mijały leżącego człowieka, zaś z pozostałych zaczęli
wysiadać kierowcy i pasażerowie zasypując pana Eugeniusza mnóstwem pytań.
- Tak,
wjechał w mój samochód z tamtej drogi. – informował gapiów, choć wcale nie miał
ochoty z nimi rozmawiać. - Nie wiem, czy trzeba dzwonić po pogotowie! –
denerwował się tym, że wszyscy wokół zajmowali się rowerzystom, zapominając o
tym, że on był osobą starszą, niż poszkodowany i być może, także potrzebował pomocy medycznej. Był
zdenerwowany i roztrzęsiony, tymczasem ludzie dręczyli go pytaniami, zajmując
się krwotokiem i głową rowerzysty.
Ktoś w końcu
zadzwonił po pogotowie, zapewne od razu przyjedzie też policja. Pan Eugeniusz
nie miał zamiaru dyskutować z ludźmi, którzy przecież nie byli uczestnikami
wypadku, a mieli najwięcej do powiedzenia. Widząc, że poszkodowany leżący na
drodze zaczyna wymachiwać rękami coraz bardziej uporczywie dopytując o jakieś
słoiki z zupą, które podobno były w jego brudnych torbach, skorzystał z
zamieszania i zaczął oglądać swój samochód. Od razu dostrzegł niewielkie
zarysowanie na masce – zapewne od kierownicy roweru, zaś na drzwiach kierowcy
rzucało się w oczy wgłębienie. Lakier był lekko zarysowany, jednak poza nim,
nikogo to nie interesowało. Bardzo go to zdenerwowało, podszedł więc do
leżącego i nachylił się nad nim.
- Jak można
jeździć po publicznej drodze na takim gracie?! – zwrócił mu uwagę – Mam
zniszczony lakier na samochodzie. Kto mi teraz za to zapłaci?
- Jestem
bezdomny. – wymamrotał poszkodowany przewracając oczami, jakby za chwilę miał
wyzionąć ducha.
- Pięknie! –
pokiwał głową pan Eugeniusz – Bezdomny spowodował wypadek, a ja mam zniszczone
auto.
Chciał
jeszcze zwrócić uwagę bezdomnemu, że to on spowodował kolizję i że z całą
pewnością, nie miał hamulców, jednak zgromadzeni wokół gapie nie dali mu dojść
do słowa, głośno wyrażając swoje oburzenie tym, że martwi się jedynie o swoje
auto, nie przejmując się stanem poszkodowanego. W tej sytuacji wsiadł do
swojego samochodu czekając na policję, która niewątpliwie za chwilę wyłoni się
zza zakrętu.
Pomyślał, że
teraz już na pewno nie zdąży dziś skosić trawy, zresztą po tym, co przeżył tego
dnia na ulicy z powodu człowieka, dla którego bezpieczeństwo nie miało żadnego
znaczenia, nie miał już ochoty, ani na koszenie, ani na spędzenie popołudnia na
działce.
Komentarze
Prześlij komentarz