Przejdź do głównej zawartości

Mruk cz. I


I
Klatka schodowa była brudna, pan Eugeniusz zauważył to od razu, gdy tylko wszedł do bloku. Było południe. O tej godzinie sprzątaczka powinna już umyć schody. Cały blok składa się na to, żeby klatka była czysta, a tu okazuje się, że kobiecie, która otrzymuje pensję za swoją pracę, po prostu nie chce się wykonywać swoich obowiązków.
Kiedy pan Eugeniusz o tym myślał wszystko w nim się gotowało od złości. Przejechał palcem po kaloryferze i okazało się, że ten również nie lśni czystością. Nie dość, że leniwa kobieta nie umyła klatki schodowej, to na dodatek nie ściera regularnie kurzu, choć on, jako lokator wielokrotnie dzwonił do administracji osiedla i informował o tym, że podłogi nie są myte na czas, szyby w drzwiach wejściowych niejednokrotnie są brudne, a nawet, kiedy kobieta ściera je co jakiś brudną szmatą, to można zauważyć na nich smugi. Pan Eugeniusz chciałby zobaczyć jakich to płynów używa do mycia ta kobieta. Widocznie nie są one zbyt dobrej jakości, skoro klatce schodowej daleko do ideału. Może wreszcie znajdzie się ktoś z tych nierobów w biurze, którzy tylko siedzą i biorą pieniądze za nic, kto zajmie się tą sprawą. Pan Eugeniusz chciałby choć raz, wracając z działki zastać swój blok w takim stanie, w jakim by sobie tego życzył.
Tymczasem wycieraczka pod jego drzwiami znów była przekrzywiona. Z pewnością, któryś z sąsiadów wytarł w nią nogi. Pan Eugeniusz już dawno obiecał sobie, że kiedyś przypilnuje tej wycieraczki i nakryje winowajcę. To, że mieszka na parterze nie znaczy, iż wszyscy mogą wycierać swoje brudne i pełne bakterii buty do jego wycieraczki.
- Jeszcze człowiek nie wejdzie do domu, a już musi się denerwować – mruknął do siebie, po czym rozejrzał się po klatce schodowej.
Oczywiście, wokół nie było żywej duszy. Osoba, która wytarła buty  bezczelnie poszła w swoją stronę nie przejmując się tym, że ktoś będzie musiał teraz wytrzepać brudną wycieraczkę.
Sięgnął do kieszeni w poszukiwaniu klucza. Jak na złość ten zaplątał się w zakamarkach materiału i musiał się nieźle namachać ręką, żeby go w końcu wydobyć.
Nareszcie wszedł do środka. Był zupełnie wyczerpany, nie tylko pracą na działce, ale i wydarzeniami z wycieraczką i kluczem, dlatego zapach obiadu mile połaskotał jego nozdrza przypominając mu, że jest bardzo głodny. Ściągnął wiec buty i od razu pomaszerował do kuchni, gdzie jego żona krzątała się przy garnkach.
- Jestem głodny. – oświadczył na powitanie – Nalej mi zupy.
- Obiad będzie za dwadzieścia minut. – pani Wiesława przelękła się nie na żarty widząc w drzwiach wygłodniałego męża. Wiedziała, że nie lubi czekać na jedzenie. Pomyślała, że nie spodoba mu się fakt, iż zupa nie od razu zostanie podana i nie pomyliła się.
- Mówiłem ci przecież, kiedy wychodziłem z domu, że wrócę w południe. – zdenerwował się – Dlaczego jeszcze nie ma obiadu?
- Chciałeś cynaderki, a one się długo gotują. – rozłożyła bezradnie ręce.
- I co z tego? – rozzłościł się na dobre – Gotujesz od lat i chyba wiesz, że cynaderki długo się gotują. Trzeba było wcześniej zabrać się za gotowanie. Pewnie znów była u ciebie Sabina. Ta kobieta ma wiecznie czas, jej plotkowanie nie ma żadnych ograniczeń. Dobrałyście się, jak w korcu maku. – rozkręcił się na dobre – Tylko plotki i plotki! Nie ma już chyba nikogo w tym mieście, kogo nie zdołałyście oczernić.
- Nikogo nie oczerniamy. – zbuntowała się pani Wiesława – A, tak w ogóle, to nikogo tu nie było. Jestem sama od rana.
- Jakoś w to nie wierzę. – westchnął głośno -  Szkoda słów.
- Więc daruj sobie ten wykład. Umyj ręce, obiad będzie niedługo.
- Niedługo… już widzę, to niedługo, chyba wcześniej umrę z głodu. – znów westchnął i wyszedł z kuchni.
Narzuta na jego ulubionym fotelu była pognieciona. Zapewne żona przez poł dnia gapiła się w telewizor, zamiast gotować. Pozostawił ten fakt bez komentarza, choć wszystko się w nim gotowało ze złości.
- Szkoda słów. – westchnął tylko do siebie  i włączył komputer.
Przynajmniej w nim nic tego dnia nie szwankowało i to była dla niego jedyną pociechą. Włączył swoją ulubioną grę. Bawił się nią od prawie dwóch lat, uspakajała go i skutecznie zajmowała jego wolny czas, który dzielił na pracę na działce, drobne prace domowe oraz mnóstwo rzeczy związanych z mieszkaniem na osiedlu, domowym budżetem i załatwianiem rachunków , które musiał i chciał załatwiać osobiście. Zawsze uważał bowiem, że tylko on sam najlepiej wie, jak załatwiać różne sprawy,  bo żona w ogóle się do tego nie nadawała. Właściwie, to uważał, że pani Wiesława nie zna się kompletnie na niczym, lepiej wiec nie dopuszczać jej do załatwiania czegokolwiek, gdyż od razu wszystko sknoci. Jedyną rzeczą, na której się znała było gotowanie, a i tak często zdarzały się sytuacje (jak choćby dziś), że coś nie było gotowe na czas, albo, że obiad nie był tak smaczny, jak życzyłby sobie tego pan Eugeniusz.
Żeby się odstresować, oddał się z całym zapałem zdobywaniu kolejnych punktów w swojej grze. Wyznaczył sobie cel, jakim było zdobycie ostatniej rundy. Trzeba zawsze mieć  jakiś cel, a pan Eugeniusz zawsze trzymał się wytyczonego planu i swoje przedsięwzięcia, nawet jeśli były one tylko zabijaniem wolnego czasu, starał się doprowadzać do końca. Tym razem jednak , pomimo pory, o jakiej można było zastać niewielu graczy, zdobywanie kolejnych rund nie szło mu zbyt dobrze. Pewnie działo się tak dlatego, że był bardzo głodny. Zaplanował sobie, że zje obiad w samo południe, potem, po kilkunastu minutach gry, miała być krótka drzemka, a następnie podwieczorek, a potem znów chciał wybrać się na działkę.
Była połowa maja, a pogoda nadal nie rozpieszczała, co wprawiało go, jako zaprawionego działkowca w ponury nastrój. Już w zeszłym tygodniu miał zamiar skosić trawę, tymczasem prawie codziennie pod wieczór padało. Trawa była mokra, w dodatku rosła jak szalona i pan Eugeniusz bardzo się tym stresował, gdyż obawiał się, że będzie zbyt wysoka i coraz trudniej będzie ją skosić za pomocą kosiarki elektrycznej, która miała już przecież swoje lata i w każdej chwili mogła się popsuć.  Ponadto sąsiad , pan Tomasz, człowiek leniwy i gnuśny, w dodatku lekkoduch, nie kosił zbyt często swojej działki graniczącej z jego płotem, zrobionym ze zwykłej, metalowej siatki, przez co, chwasty zalegające działkę sąsiada pyliły i rozsiewały  się na działce pana Eugeniusza. Wiele razy zwracał na to  uwagę sąsiada, upominał też jego żonę, która wciąż tylko wylegiwała się na leżaku, zamiast zabrać się za prace polowe, jednak wszystkie te napomnienia oboje puszczali mimo uszu. Pan Eugeniusz nie mógł zrozumieć, jak można tak zaniedbywać swój ogród. Mógł jeszcze w jakiś sposób usprawiedliwić pana Tomasza, który nadal pracował zawodowo i nie miał zbyt wiele czasu, ale dla jego żony brakowało wprost słów potępienia.
- Jak można przez pół dnia leżeć, kiedy wokół plenią się chwasty, a trawa sięga łydek. – mamrotał pod nosem, kiedy zbliżał się do płotu, starając się robić to w ten sposób, by sąsiadka usłyszała, co o niej myśli.
Niestety, leniwa kobieta udawała zazwyczaj głuchą i ślepą, co dla pana Eugeniusza było oznaką arogancji i chamstwa. -  zapewne żona pana Tomasza cieszyła się z tego, że człowiek, który osiągnął już pewien wiek i jest nieco schorowany, musi ciężko pracować głównie dlatego, że jej nie chce się zadbać o swoją własność.
Kiedy o tym wszystkim myślał, zdobywanie kolejnych  punktów w grze szło mu coraz gorzej. Zastanawiał się nawet, czy tego dnia młodzież nie ma jakiegoś wolnego w szkole, gdyż jak mniemał, w tą samą grę, która tak polubił grało również wielu młodych ludzi, którzy są coraz bardziej leniwi i zamiast zajmować się czymś pożytecznym, wolą klikać w klawiaturę tylko po to, by robić na złość poważnym ludziom, którzy też może, chcieliby sobie zagrać  i skutecznie uniemożliwiają im zdobywanie kolejnych rund i poziomów.
- Obiad na stole!
Nareszcie pani Wiesława  skończyła przygotowywanie cynaderek i zadowolona z siebie, zupełnie, jakby wszystko odbyło się jak należy,  zawołała męża do stołu.
- Nareszcie. – jęknął.
Właściwie teraz nawet ucieszył się, że żona właśnie  podała mu obiad, gdyż był już bardzo zmęczony tym, że wciąż nie udawało mu się ukończyć rundy. Wyłączył wiec komputer i pomyślał, że zaraz po jedzeniu pójdzie się na chwilę położyć. Czuł się zmęczony, a dzień, który  mijał z godziny na godzinę uważał za wyjątkowo nieudany, tym bardziej, że za oknem znów zaczęło się chmurzyć.
Obiad zjadł w milczeniu, choć korciło go, by zwrócić uwagę żonie, że cynaderki nie są niestety takie, jak być powinny.  Z pewnością leniwa kobieta nie dość długo je moczyła i teraz ich smak  pozostawia pewien niedosyt. A szkoda, bo już od kilku dni miał ochotę, na dobre, porządnie wymoczone i odpowiednio doprawione cynaderki. Wolał jednak ugryźć  się w język. I tak ostatnio żona wciąż narzeka, że za wszystko ją strofuje. Słyszał nawet, jak skarżyła się tej plotkarze, sąsiadce, że przez jego narzekania chyba wpadnie w depresję. Chciało mu się śmiać, gdy o tym usłyszał, bo jak można tak przejmować się słusznymi uwagami! Czy nie lepiej byłoby po prostu dostosować się do jego rad?
Kobiety zawsze wymyślają sobie jakieś problemy, a żona sama jest sobie winna. Gdyby bardziej się starała, on nie musiałby zwracać  jej uwagi. Zresztą , gotuje już tyle lat i nic innego nie ma do roboty przez cały dzień , a i tak robi to niedokładnie. Rozmyślając o tych rzeczach, przełknął w końcu z niesmakiem ostatni kawałek obiadu.
- A , gdzie kompot? - zerknął na pustą szklankę stojącą obok talerza.
- Mam dla ciebie dziś sok owocowy, zamiast kompotu. – nieśmiałym gestem położyła na stole karton.
- To nie ma kompotu?! – zdenerwował się nie na żarty – Mamy przecież na działce całą masę owoców, a ty robiłaś przecież jesienią słoiki.
- Tak, ale się skończyły. – wzruszyła bezradnie ramionami.
- Co za dzień. – mruknął zdesperowany -  Że też człowiek nie może nawet napić się zwykłego kompotu, kiedy ma na niego ochotę.
Pani Wiesława przystanęła na chwilę naprzeciwko stołu, jakby chciała powiedzieć jeszcze coś, ale najwyraźniej brakowało jej odwagi. Wiedziała, że mąż nie lubił, gdy przerywała mu posiłek niespodziewanymi informacjami. Jednak on zauważył jej wahanie i spojrzał pytającym wzrokiem.
- Mówili w „Wiadomościach”, że Stany Zjednoczone ostrzelały jakieś cele w Syrii.
Zatrzymał wzrok na jej twarzy, aż poczerwieniała, opuściła powieki.
- Jakie cele? –spytał po prostu.
- No…strategiczne. – jęknęła wzruszając ramionami.
- I…co? – nie spuszczał z niej karcącego wzroku.
Wzruszyła więc tylko ramionami, nic nie odpowiedziała.
-  Na korytarzu jest brudno, sprzątaczka nic nie robi, nie przygotowałaś obiadu na czas i w dodatku nie ma kompotu! – walnął ręką w stół, aż żona podskoczyła ze strachu – A ty mówisz o jakieś wojnie w Syrii, która jest daleko. A co mnie to obchodzi, skoro tu dzieją się rzeczy ważniejsze, do cholery jasnej! – wybuchnął – To nie mieści się w głowie, czym ta kobieta się zajmuje, żeby tylko wykręcić się od gotowania. – dodał zupełnie już rozdrażniony i wstał od stołu nie dojadając swoich ulubionych cynaderek.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.