XV Wampiry
też miewają wypadki.
- Dziękuję,
że powiadomiła mnie pani o pogrzebie – Monika czuła się zobowiązana dodatkowo
podziękować, mimo , że złożyła już Ernie kondolencje.
- To ja
dziękuję, że pani przyszła, – Erna powtórnie ucałowała ją w oba policzki –
ciotka bardzo panią lubiła, mówiła, że była jej pani bardzo pomocna.
Dziewczyna
zaczerwieniła się, miała wrażenie, że słowa Erny są na wyrost. Nigdy przecież
nie zrobiła staruszce zakupów, ani nie była z nią u lekarza, choć wszyscy wokół
są przekonani, że robiła to stale. Erna zadała sobie wiele trudu, żeby dowiedzieć się o jej adres, a potem osobiście
przyjechała powiadomić ją o pogrzebie. To wszystko było dla dziewczyny
przygnębiające, tym bardziej, że ostatnio bardzo zaniedbała wizyt u staruszki.
Być może, Stefa potrzebowała jej
towarzystwa, zapewne czekała na jej odwiedziny, ona zaś zajęta była w
ostatnim czasie swoją nową miłością. Umówiły się ze starszą panią jakiś czas
temu, ale ona po prostu zapomniała o swojej obietnicy. Nie poinformowała też
kobiety, że jakiś czas temu wyłączyła telefon stacjonarny zamieniając go na komórkę, gdyż było to dla nie wygodniejsze i tańsze w
utrzymaniu. Z drugiej jednak strony – Stefa nigdy do niej nie dzwoniła, po
prostu czekała na jej odwiedziny, nigdy się nie narzucała. Podobnie było za życia Agnieszki. Matka wielokrotnie mówiła, że staruszka płaci jej za nic nie
robienie. Kiedy przychodziła na umówione spotkanie, ta miała już dom
wysprzątany, a w pokoju gościnnym czekała zaparzona herbata. Mama nie była
osobą rozmowną, dlatego czasem prosiła ją,
by poszła z nią do Stefy. Monika rozumiała, że staruszka potrzebuje
jedynie towarzystwa.
Teraz
wyrzuty sumienia uciskały jej serce kamieniami bólu, który był niemal fizyczny.
Wyobrażała sobie Stefę leżącą w kałuży krwi, z rozbitą głową, ze złamaną
miednicą, cierpiącą. Podczas pogrzebu ksiądz porównał jej umieranie z droga
krzyżową. Monika wiedziała, że trafił w sedno – śmierć męża, córki, zięcia,
ukochanego wnuka – kolejne stacje tej drogi – wielogodzinne konanie u podnóża
schodów we własnym domu – ostatnia stacja odbywała się leżąc w pozycji skulonej z głową odwróconą w
kierunku pietra. Zapewne patrzyła na
drzwi do pokoju wnuka. Wiedziała, że idzie do swoich, ale jakże musiała
jej się dłużyć ta cholerna droga krzyżowa, ileż musiała znieść cierpienia,
zarówno fizycznego, jak i duchowego, nim doszła do celu.
Lekarz
stwierdził, że jej upadek najprawdopodobniej spowodowany był utratą równowagi
na schodach – wypadek starej kobiety, która zmierzała po coś na górę i po
prostu podwinęła jej się noga, albo zakręciło jej się w głowie. Monika jednak
nie była tego taka pewna . Koperta przygotowana na stole dawała do myślenia
- zupełnie, jakby Stefa przygotowała ją
na wypadek, gdyby po jej śmierci nie znaleziono jej przed ślubem siostrzenicy.
Poza tym Monika wiedziała, że kobieta
bardzo rzadko zaglądała do pokoi
na górze, a już wieczorem, nigdy tego
robiła. O tej porze najczęściej oglądała telewizję, albo piła wieczorną
herbatę. Tymczasem, telewizor był wyłączony. Może miała dość samotności, jednak
nawet, jeśli tak było, Monika nie mogła zrozumieć, dlaczego miałaby odebrać
sobie życie ( jeśli rzeczywiście to zrobiła) w tak okrutny dla siebie sposób –
zupełnie, jakby chciała siebie ukarać. A przecież nie zrobiła niczego złego,
nigdy nikogo nie skrzywdziła.
- Nie
smakuje?
- Tak… to bardzo dobra zupa. – wzdrygnęła się na
dźwięk głosu za plecami.
Nie chciała,
żeby wyglądało na to, że jest niezadowolona z posiłku. Wszystko wyglądało
przecież bardzo dobrze, zapewne rosół był smaczny, to tylko ona nie miała
apetytu. Obejrzała się do tyłu i zobaczyła za plecami sąsiadkę Stefy. Nie
lubiła tej kobiety. Wiedziała, że jest wścibska i tylko czeka na to, by móc
plotkować na temat bliźnich. Miała nadzieję, że po chwili wróci na swoje
miejsce, niestety ta jednak wykorzystała fakt, iż krzesło obok dziewczyny stało
puste. Bezceremonialnie usiadła na nim i bezczelnie gapiła się jej prosto w
oczy.
- Nie było
pani ostatnio u niej dość długo – rozpoczęła swoje dochodzenie.
- Byłam kilka
dni temu – skłamała, choć od razu pomyślała, że niepotrzebnie zataja prawdę.
Nie miała przecież obowiązku odwiedzania staruszki, a jednak cała ta sytuacja,
ci ludzie, którzy byli przekonani, że opiekowała się nią stale, wszystko to
sprawiało, że nie miała odwagi powiedzieć jak było naprawdę. Zresztą Stefa z
pewnością nie życzyłaby sobie tego. Nie widomo dlaczego to robiła, ale
najprawdopodobniej chciała sprawiać wrażenie osoby potrzebującej opieki i tą
opiekę miała zapewniać jej właśnie Monika. Może robiła to po to, by rodzina i
znajomi nie ingerowali w jej życie myśląc, że ma zapewnioną opiekę.
- Nie
zauważyłam, kiedy pani do niej wchodziła – sąsiadka świrowała ją swoimi
bystrymi oczkami, jakby chciała prześwietlić ją niczym zdjęcie rentgenowskie.
Wzruszyła
ramionami, pokazując w ten sposób, że zapewne przeoczyła jej wizytę. Chyba ten
gest nieco poskutkował, bo natrętna osoba nareszcie przestała jej się
przyglądać i zaczęła taksować wzrokiem osoby siedzące po drugiej stronie stołu.
- Dobrze, że
jej pani pomagała – stwierdziła ni stad, ni zowąd. – Nie była zbytnio lubiana i
nawet nie starała się o to, by ktoś ją polubił.
- Ja ją
lubiłam – stwierdziła z naciskiem. Tym razem była pewna swoich słów.
- Ale musi
pani przyznać, że była dziwna.
- Była
trochę ekscentryczna, ale wiele w życiu przeżyła, nie ma się tu czemu dziwić.
Znów poczuła
na sobie badawczy wzrok.
- Ludzie jej
się obawiali.
- Dlaczego!?
– teraz ta kobieta zaczęła naprawdę
ją irytować. Miała wrażenie, że jeśli
jeszcze coś doda od siebie, ona nie wytrzyma i powie jej kilka przykrych słów.
- No…wie
pani…- celowo przeciągała słowa, by wzbudzić jej ciekawość. – Ludzie mówili, że
przyciąga nieszczęście.
- Jak to?
- Gdy do kogoś przychodziła, to często potem w
jego domu działo się coś złego. – wyschnął kwiatek, zdechł pies, albo i gorsze
rzeczy.
- Żartuje
pani?! – teraz Monika spojrzała na nią, jakby chciała ją uderzyć.
Nie dość, że
kobieta miała ciężkie życie, była samotna i zdana tylko na siebie, to jeszcze
ktoś po jej śmierci opowiada takie brednie. Monika poczuła gniew, zupełnie,
jakby ktoś ją spoliczkował. Na szczęście sąsiadka w porę zauważyła jaka jest
wzburzona i postanowiła dać sobie spokój z tymi niedorzecznymi oskarżeniami
zmarłej.
- To pójdę
na swoje miejsce – stwierdziła nagle, a Monika z nieukrywaną satysfakcją
zauważyła, że nieco spąsowiała.
Powiodła
wzrokiem po żałobnikach siedzących za stołem. Rozmawiali o jakichś nieistotnych
sprawach, opowiadali żarty, zajadali się rosołem i z niecierpliwością
oczekiwali na kolejne danie – żadna z tych osób nie płakała nad grobem, tylko
Erna uroniła łezkę nad jej trumną.
I wtedy
pomyślała, że prawdziwe przyjęcie związane z osobą Stefy jest w zupełnie innym
miejscu. Nie na tej sali, gdzie garstka znajomych i dalekich krewnych wypełnia
swój obowiązek myśląc o tym, czym będzie zajmować się zaraz po wyjściu ze stypy i ciesząc się z faktu, że tego dnia
nie muszą gotować w domu obiadu.
Prawdziwe przyjęcie jest tam, gdzie właśnie Stefa wita się z dawno niewidzianą
córką, mężem i wnukiem. – zapewne opowiadają
tam sobie teraz o tych chwilach, które przegapili będąc po dwóch stronach
życia. Oby tylko oczekujący tam na Stefę byli jej życzliwi, oby znalazła tam
to, czego szukała tutaj przez całe swoje samotne i nieszczęśliwe życie.
Komentarze
Prześlij komentarz