XIII W domu
pełnym dusz.
Bolały ją
plecy. Wstała , by je rozprostować i zajrzała do okna. Na zewnątrz ulica
zionęła pustką, tylko latarnie mrugały w ciemności rozświetlając mrok. Było
późno, ale jej przecież nigdzie się nie śpieszyło, nie była też śpiąca. Co
wieczór zwlekała z położeniem się do łóżka. Jeśli robiła to zbyt wcześnie
budziła się w nocy i potem długo nie mogła zasnąć. Teraz czuła się nieco
zmęczona, pomyślała wiec, że może tej nocy będzie łatwiej.
Najpierw
jednak musiała sprawdzić efekty swej pracy. Udała się więc do przedpokoju,
gdzie na ścianie wisiało największe w całym domu lustro i zaczęła przymierzać
swoją kreację. Efekt jej starań był zadowalający i byłoby całkiem dobrze, gdyby
nie fakt, że jej twarz pokryta była zmarszczkami, a włosy bieliły się na
głowie. Zbliżyła się do tafli lustra i zamiast oceniać dopiero co przeszyty
kostium zaczęła przyglądać się swojej twarzy. Gdyby dokładała więcej starań
do zachowania dobrego wyglądu, gdyby na
przykład stosowała regularnie krem do twarzy, albo, gdyby używała odżywki do
włosów, być może wyglądałaby całkiem młodo jak na swoje osiemdziesiąt trzy
lata. Nigdy jednak nie przykładała wagi do takich rzeczy, zapewne dlatego, że
większość swojego życia spędziła w czterech ścianach swojego domu stroniąc od
ludzi. Nie zależało jej na dobrej opinii
bliźnich. Przez długie lata mieszkała tu z duchami, a one nie mają wyglądu i
zapewne nie zwracają uwagi na wygląd śmiertelników, takich jak ona.
Znów
sięgnęła pamięcią do czasu śmierci księdza Witka i wtedy uświadomiła sobie, że
to właśnie od tamtej chwili duchy znajomych i krewnych zaczęły odwiedzać ją
regularnie. Teraz kiedy patrzy w lustro widzi w nim tylko swoje odbicie, ale
zdarza się, że widuje w nim cienie. Potrafiła rozpoznawać do kogo należą, choć
nigdy do niej nie przemawiały, ani nie dawały jej znaków. Nie wiedziała czy
chcą jej coś przekazać, czy przychodzą, żeby po prostu ją odwiedzić. Nie bała
się zmarłych – wręcz przeciwnie, dzięki ich towarzystwu czuła się mniej
samotna. Początkowo obawiała się, że niektórzy z nich zechcą się na niej
zemścić, za jej dar, który przyczynił się do ich śmierci. Nie przerażała jej
wizja własnego końca i chętnie poddałaby się karze, jeśli byłoby nią
uśmiercenie. Jednak zmarli najwidoczniej nie przychodzili po to, by szukać
zemsty. Mieli wiele ku temu okazji, nigdy jednak żaden z nich nie zrobił jej
najmniejszej krzywdy, choć wyczuwała ich a w najdziwniejszych sytuacjach , o
różnych porach i w różnych miejscach,. Przyzwyczaiła się do nich tak bardzo, że
czasem, próbowała z nimi rozmawiać. Przekonawszy się jednak, że nie mają
zamiaru odpowiadać na jej pytania, sama zaczęła opowiadać im historie. Byli
wśród nich tacy, których traktowała jak dzieci, gdyż zmarli młodo i - jak
sądziła - takimi pozostali. Z innymi rozmawiała o sprawach poważnych.
Najbardziej lubiła towarzystwo córki i męża. Nie miała przed nimi teraz już
żadnych tajemnic, mówiła im o sprawach, o których nie miała odwagi powiedzieć
im za życia. Tak więc Celinka i Zygfryd dopiero po swojej śmierci dowiedzieli
się, że najbliższa im osoba była wampirem energetycznym, który wysysał z nich
siły witalne, a ostatecznie również i życie.
Nie
wiedziała, czy którykolwiek z tych duchów jej wybaczył, a jednak czuła, że musi
im bardzo szczerze o wszystkim opowiedzieć. Najbardziej zaś cieszyła się z
wizyt Marka. Najczęściej wyczuwała go w okolicy schodów, albo na piętrze.
Kiedyś pomyślała, że przyjemność sprawiłoby mu posiedzenie, choćby przez chwilę
przed swoim komputerem i posłuchanie ulubionej muzyki. Od jego śmierci niczego
nie zmieniła w jego pokoju. Znalazła kilka jego ulubionych płyt i czasem
włączała dla niego muzykę. Zadawała mu mnóstwo pytań i choć nigdy na nie, nie
odpowiadał łapała się na tym, że sama udzielała sobie odpowiedzi, a potem
zastanawiała się, czy wnuk jest z nich
zadowolony, czy też myśli zupełnie innymi kategoriami, niż to sobie wyobraża.
Kiedyś odtwarzacz przestał działać. Próbowała go naprawić, jednak jej zabiegi
na nic się zdały. Przestała więc puszczać ulubione piosenki Marka i pomyślała,
że słucha on teraz anielskich śpiewów, które są zapewne o wiele piękniejsze niż
te, wykonywane przez ludzi. Uznała, że wnuk nie gniewa się na nią za ten brak
muzyki, gdyż nadal od czasu do czasu wyczuwała jego obecność.
Czasem
myślała, że będzie tak żyć wiecznie, zapomniana przez ludzi w towarzystwie tych
wszystkich dusz, które ją odwiedzają. Niestety , ludzie żyjący, też co jakiś
czas dawali o sobie znać, Szczególnie natrętna sąsiadka Traudka nie pozwalała
jej o sobie zapomnieć, zwłaszcza od czasu, gdy sama została wdowom i miała dużo
czasu. Część tego czasu poświęcała na utrudnianie życia Stefie. Ubzdurała
sobie, że zaprzyjaźni się z nią i nachodziła ją czasem, nawet kilka razy w
ciągu tygodnia, uprzykrzając jej życie opowieściami o swoich dolegliwościach.
Stefa nie miała żadnych dolegliwości, przez to czasami udawała przed Traudką,
że coś ją boli, albo, że musi wybrać się do lekarza z jakąś chorobą, która ją
trapi. Niestety, udawanie też nie wyszło jej na dobre, gdyż Traudaka zaczęła
martwić się o nią i sugerować, że powinna znaleźć sobie opiekunkę. W efekcie,
Stefa zaczęła jej unikać tłumacząc się częstymi wizytami u lekarza, albo złym
samopoczuciem. Niestety, sąsiadka zamiast dać jej wreszcie upragniony spokój,
stawała się coraz bardziej natrętna. Posunęła się nawet do tego, że zadzwoniła
do jej siostrzenicy, Erny, by wyrazić swoją troskę z powodu złego stanu zdrowia
i samotności Stefy. Odtąd już nie tylko Traudka, ale i Erna zaczęła ją
nachodzić z propozycjami zrobienia zakupów, albo spędzania z nią czasu, by nie
czuła się samotna.
Zaczęła czuć
się coraz bardziej osaczona przez obie kobiety. Pewnego razu, będąc na zakupach
spotkała starą znajomą, która
opowiedziała jej o swojej opiekunce Agnieszce. Podobno kobieta nie
lubiła plotek, robiła swoje, inkasowała zapłatę i wracała do swojego domu.
Takie traktowanie podopiecznej nie podobało się znajomej, dlatego stwierdziła,
że znajdzie sobie nowa opiekunkę, która będzie spędzać z nią więcej czasu i
będzie bardziej rozmowna.
Wtedy Stefę
olśniło. Ktoś taki, jak ta Agnieszka mógłby jej się bardzo przydać, tym
bardziej, że kobiecie groziła utrata pracy. Poprosiła znajomą o numer do tej
Agnieszki. Pomysł okazał się trafiony. Znajoma była zadowolona, że pozbędzie
się niechcianej opiekunki, zaś Stefa zyskała osobę, dzięki której pozbyła się
zarówno wścibskiej Traudki, jak i nadopiekuńczej Erny.
Agnieszka
nie wtrącała się do jej życia, ani do jej zwyczajów. Stefie bardzo to
odpowiadało, tym bardziej, że odkąd Erna i Traudka zaczęły narzucać jej swoje
towarzystwo, duchy zmarłych przestały ją odwiedzać. Widocznie nie lubiły głośno zachowujących się
kobiet. Dzięki Agnieszce Erna dała jej spokój i zadowolona z obecności
opiekunki, mogła zająć się swoją rodziną, zaś Traudka nadal uprzykrzała jej
życie, ale nie była już tak bardzo nachalna jak dotychczas. Jej wnuk zaczął
podwozić ją do biblioteki, a ona odwdzięczała mu się zawsze jakąś gotówką, co także
satysfakcjonowało Traudkę na tyle, że sama przychodziła z wizytami z mniejszą
częstotliwością.
Od chwili pojawienia się Agnieszki zniknął również problem
lekarzy i specjalistów, gdyż mogła odtąd
zapewniać sąsiadkę, że opiekunka podwozi ją na te wszystkie wizyty. Pozostała tylko biblioteka, ale Stefa lubiła
wnuka Traudki, gdyż nie był wścibski, jak jego babka. Tak więc, pozostało to
tradycją, gdyż Stefa zawsze lubiła czytać książki – to z nich czerpała wiedzę o
ludziach, wraz z bohaterami książek mogła śmiać się i płakać, bo byli całkiem blisko, ale tak naprawdę
nie istnieli, więc nie mogli jej oceniać, ani niczego jej narzucać, ani nawet
obserwować jej zachowania z boku. Takie towarzystwo zupełnie jej odpowiadało,
przypominało towarzystwo duchów – tyle, że bohaterów książek nie można było
przepłoszyć i niczego nie oczekiwali w zamian za to, że po prostu istnieją.
Komentarze
Prześlij komentarz