Andrzej.
Tradycyjnie
na obiad przyrządziła sobie jajecznicę. Po posiłku zazwyczaj zaparzała sobie
herbaty, tym razem jednak na niczym nie mogła się skupić. Całą noc w głowie
szumiały jej słowa Erny o stroju, który miała włożyć na ślub. Co prawda na
weselu nie zabawi zbyt długo, nie może jednak pokazać się w starym, wyleniałym
kostiumie. Od dawna nie brała udziału w żadnej uroczystości, nie pamiętała już
kiedy robiła zakupy w jakimś sklepie odzieżowym,
a tym bardziej kiedy sprawiła sobie jakąś elegancką suknię, albo kostium. Chyba
ostatnio zdarzyło się to jeszcze za życia męża. Miała pieniądze i bez problemu
mogłaby sobie cos kupić, jednak wyjście na tego rodzaju zakupy przerażało ją.
Nie wiedziała od czego zacząć, nie chciała też nikogo prosić, by jej
towarzyszył w zakupach. Postanowiła więc dokładnie przejrzeć szafę. Dawniej
potrafiła nieźle szyć. Ileż to razy szyła piękne rzeczy dla Celinki i dla
wnuka, gdy jeszcze był małym chłopcem. Dopóki żył Marek, robili sobie czasem
wypad do sklepu, zawsze wtedy kupowała rzeczy dla niego, o sobie nie myślała,
jakby nie istniała – zawsze liczył się tylko wnuk, jej największa miłość. Teraz
po prostu nie dałaby rady iść i tak po prostu kupować w sklepach, gdzie on
przymierzał swoje ubrania.
Kiedy wiec
skończyła swoją herbatę ruszyła w kierunku szafy i zaczęła przegrzebywać
wszystkie swoje rzeczy. Ku swojemu przerażeniu stwierdziła, że nic nie nadaje
się, by to założyć na ślub. Stare sukienki były wyblakle, albo za duże, albo
zupełnie nie pasujące do podniosłej uroczystości. Po sukienkach poszły w ruch
stare, zażółcone bluzki i spódnice, które nadal pamiętały czasy swojej
świetności, ale dawno straciły blask. Zrezygnowana sięgnęła więc po kostiumy.
Na szczęście nadal panowała wiosna i kreacja nie musiała być letnia. Kostium świetnie
by się nadawał. Jedyną, względnie wyglądającą rzeczą, jaką znalazła była
zielona garsonka i spódnica do kompletu, które wciąż wyglądały jak nowe, tym
bardziej, że nigdy ich nie założyła.
Ten kostium
kupiła sobie na czterdzieste urodziny Celiny. Lekarze, a nawet zięć uważali, że
Celina nie dożyje swoich urodzin, ale ona była uparta. Na przekor
wszystkim kupiła sobie ten kostium
wierząc, że skoro już wisi w szafie, urodziny córki muszą dojść do skutku - był
jak talizman, który miał chronić Celę do czasu jej uroczystości. Niestety córka
nigdy nie zobaczyła jak kostium na niej leży, zmarła dwa miesiące przed swoim
jubileuszem.
Ściągnęła go
z wieszaka i długo mu się przyglądała. Postanowiła go przymierzyć. Minęło wiele
czasu od śmierci Celinki, czas nieco zaleczył rany. Była gotowa na to, by w
końcu założyć swój kostium, tym bardziej, ze nie miała wyboru, skoro nie
chciała jechać na zakupy, ani tym bardziej do krawcowej.
Okazało się,
że po kilku poprawkach będzie się nadawał. Pogrzebała ponownie w starych bluzkach
i znalazła jedną białą, nieco wyszarzałą, którą mogłaby założyć do kostiumu po
uprzednim wybieleniu. Do ślubu zostało jeszcze trochę czasu, zdąży więc nieco
zwęzić spódnicę i wybielić bluzkę, a wtedy kostium będzie wyglądał całkiem
efektownie – jeśli w ogóle w jej wieku można efektownie wyglądać. Poczuła się
nieco spokojniejsza i zaczęła chować swoje rzeczy z powrotem do szafy.
Ciekawe , co
powiedziałby zięć, gdyby ją teraz zobaczył? Doskonale pamiętała, jaki był
wściekły, gdy kupiła ten kostium. On nader szybko pogodził się z faktem, że
jego żona niedługo odejdzie z tego świata. Mówił, że Stefa niepotrzebnie robi
sobie nadzieje – był głupcem. Zresztą przez większość ich małżeństwa w ogóle
nie było go w domu, żył tylko tą swoją pracą, dlatego nie potrafił zrozumieć
tego, co ona przeżywała przebywając przez cały czas w domu z córką i wnukiem,
żyjąc ich życiem. Opamiętał się dopiero, gdy Celinie zostało kilka tygodni
życia. Wtedy dopiero pomyślał o Marku.
Chłopiec
miał wtedy dziewięć lat. Opiekowali się nim głównie dziadkowie, gdyż Celinka
wciąż przebywała w szpitalu, albo na rehabilitacji, a nawet , kiedy była w domu
musiała dużo wypoczywać, wciąż uważać, by nie złapać jakieś infekcji, która
mogłaby ją zabić wcześniej, niż jej nieuleczalna choroba.
Tak więc
Andrzej pomyślał o synu i postanowił zwolnić się z pracy, która zmuszała go do
ciągłego przebywania poza domem. Przyjął się do kopalni, dzięki czemu
popołudnia mógł spędzać rodziną. Jednak większość obowiązków względem chorej
córki i wnuka i tak spoczywała na Stefie. Przez to wszystko zżyła się z
Mareczkiem tak bardzo, że byłaby gotowa oddać za niego życie. Patrząc na
biedne, opuszczone dziecko ogarniała ją taka czułość i tkliwość, że oddałaby mu
wszystko.
Mając przy
sobie chorą matkę i ojca, który nie miał dla niego czasu oraz babcię
spełniającą wszystkie jego zachcianki, Marek wyrastał na rozpieszczone dziecko,
czego Stefa w ogóle nie chciała dostrzegać. Andrzej próbował nieco go
utemperować, co miała mu za złe i po każdym karcącym spojrzeniu ojca brała go
pod swoje skrzydła, jak zazdrosna kwoka, która za wszelką cenę chce bronić
swoje kurczątko przed całym złem tego świata. Po śmierci Celinki całą swoją
miłość przelała na wnuka.
Teraz
dopiero dostrzega, że Andrzej mógł czuć się wtedy zaniedbany i odtrącony – nie
dość, że stracił żonę i pracę, która
sprawiała mu satysfakcję i była dobrze płatna, to jeszcze, jego jedyne
dziecko buntowało się przeciwko jego metodom wychowawczym uciekając wciąż pod
skrzydła babci, która była dla niego bezkrytyczna i tolerowała wszystkie jego
wybryki.
Tak wiec,
kiedy Mareczek zaniedbywał naukę, ona na każdym kroku usprawiedliwiała go
twierdząc, że nauczyciele są dla niego
niesprawiedliwi, albo, że nauka za bardzo go obciąża. W dodatku nie
respektowała decyzji zięcia, nie przestrzegała żadnych kar, które dla niego
wyznaczał, rozpieszczała go wysokim
kieszonkowym nie sprawdzając na co wydaje pieniądze. Efekty takiego
postępowania nie dały długo na siebie czekać i Mareczek coraz częściej zamiast
przebywać w szkole, włóczył się z kolegami i coraz bardziej zaniedbywał swoje
obowiązki. Kiedy ojciec strofował go, od razu ruszał do babci na skargę.
Andrzej początkowo próbował tłumaczyć Stefie, że nie powinna wtrącać się do
wychowania jego syna, ale kiedy efekty tych napomnień przybierały odwrotny do zamierzonego skutek,
zaczął się wycofywać z ojcowskich obowiązków i coraz więcej czasu spędzać poza
domem. Stefie w ogóle to nie przeszkadzało. Dzięki temu, ze Andrzej wycofywał
się z wychowywania chłopca, ona miała na niego coraz większy wpływ i stawała
się dla niego najważniejszą osobą. Był to okres, kiedy czuła się bardzo
potrzebna i szczęśliwa w ogóle nie dostrzegając tego, że jej zięć był coraz
bardziej samotny i nieszczęśliwy
W tej
sytuacji nie powinien jej dziwić fakt, że Andrzej po kilku latach
wdowieństwa postanowił poszukać sobie
nowej towarzyszki życia. Marek miał prawie piętnaście lat, był dużym chłopcem,
a on dysponował całym piętrem domu teściowej. Uważał, że Stefa powinna zapisać
mu dom, gdzie będzie mógł wraz z synem i nową żoną ułożyć sobie życie. Będąc
przekonanym o tym, że tak się stanie, pewnego razu przyprowadził Marię.
Kobieta
miała imię po Matce Najświętszej, jednak charakterem przypominała raczej
Ksantypę, niż świętą. Tymczasem Andrzej pełen optymizmu i planów na przyszłość
przedstawił Stefie swoją kandydatkę na przyszła żonę, która, jak mniemał,
wkrótce wprowadzi się do ich domu. Reakcja teściowej nie była jednak taka , jak
się spodziewał.
Doskonale
pamięta dzień , kiedy Maria pierwszy raz przekroczyła próg ich domu. Od razu
wyczuła jakieś złe fluidy, które emanowały od tej kobiety. Do tej pory, nawet w
najgorszych koszmarach nie wyobrażała sobie, że Andrzej zechce zastąpić jej
ukochaną córkę inną kobietą. W dodatku ta osoba nie była zwykłym człowiekiem, a
jakimś złym duchem, który wtargnął do
jej domu i chciał rozciągnąć na wszystkich swoje podłe macki. Stefa wiedziała
to od razu, jak tylko ją zobaczyła, niestety inni w ogóle tego nie dostrzegali.
Najgorsze z tego wszystkiego było to, że Mareczek od pierwszej chwili bardzo
polubił Marię i nie miał nic przeciwko temu, by spotykała się z jego ojcem. Nie
było czemu się dziwić, chłopak od urodzenia przebywał z kimś, kogo inni
nazywali wampirem, albo czarownicą, nie mógł wiec dostrzec w oczach Marii tego,
co Stefa zobaczyła od razu. Przekonała się o tym już pierwszego dnia, gdy po
wyjściu ukochanej Andrzeja rozbolała ją głowa.
Maria miała
zły wpływ na ludzi, jednak posiadała cechy, których Stefie zawsze brakowało.
Potrafiła owinąć sobie dokoła palca tych, na których jej zależało. Wkrótce
przekonała się, że Andrzej jest w niej zakochany do szaleństwa, a Marek pozwala
nawet na to, by nazywała go swoim chłopcem. Na oczach Stefy zawładnęła tymi,
którzy byli jej bliscy. Ze zgrozą więc, wyobrażała sobie najgorszy scenariusz jaki
mógł niedługo potem wydarzyć się w ich domu. Próbowała przestrzec Marka przed
tą kobietą, jednak jej wnuk był ślepy i głuchy na wszystkie argumenty i
twierdził, że przemawia przez nią zazdrość. Andrzejowi zaś nawet nie próbowała
niczego tłumaczyć, gdyż tak bardzo zaślepiony był Marią, że gotów był dla niej
pokłócić się za Stefą, byleby tylko przypodobać się tej ladacznicy.
Coraz
częściej wszyscy domownicy zaczęli rozmawiać o ślubie, co gorsza nikt nie pytał
jej o zdanie. Z dnia na dzień jej wpływ na wnuka coraz bardziej słabł. Ze
zgrozą musiała więc patrzeć, jak ta obca kobieta zajmuje jej miejsce, nie
mówiąc już o tym, że zajęła już jakiś czas temu miejsce jej córki w sercach
Andrzeja i Marka.
Komentarze
Prześlij komentarz