Przejdź do głównej zawartości

Wampirzyca cz. IX


Andrzej.
Tradycyjnie na obiad przyrządziła sobie jajecznicę. Po posiłku zazwyczaj zaparzała sobie herbaty, tym razem jednak na niczym nie mogła się skupić. Całą noc w głowie szumiały jej słowa Erny o stroju, który miała włożyć na ślub. Co prawda na weselu nie zabawi zbyt długo, nie może jednak pokazać się w starym, wyleniałym kostiumie. Od dawna nie brała udziału w żadnej uroczystości, nie pamiętała już kiedy robiła zakupy w jakimś sklepie odzieżowym, a tym bardziej kiedy sprawiła sobie jakąś elegancką suknię, albo kostium. Chyba ostatnio zdarzyło się to jeszcze za życia męża. Miała pieniądze i bez problemu mogłaby sobie cos kupić, jednak wyjście na tego rodzaju zakupy przerażało ją. Nie wiedziała od czego zacząć, nie chciała też nikogo prosić, by jej towarzyszył w zakupach. Postanowiła więc dokładnie przejrzeć szafę. Dawniej potrafiła nieźle szyć. Ileż to razy szyła piękne rzeczy dla Celinki i dla wnuka, gdy jeszcze był małym chłopcem. Dopóki żył Marek, robili sobie czasem wypad do sklepu, zawsze wtedy kupowała rzeczy dla niego, o sobie nie myślała, jakby nie istniała – zawsze liczył się tylko wnuk, jej największa miłość. Teraz po prostu nie dałaby rady iść i tak po prostu kupować w sklepach, gdzie on przymierzał swoje ubrania.
Kiedy wiec skończyła swoją herbatę ruszyła w kierunku szafy i zaczęła przegrzebywać wszystkie swoje rzeczy. Ku swojemu przerażeniu stwierdziła, że nic nie nadaje się, by to założyć na ślub. Stare sukienki były wyblakle, albo za duże, albo zupełnie nie pasujące do podniosłej uroczystości. Po sukienkach poszły w ruch stare, zażółcone bluzki i spódnice, które nadal pamiętały czasy swojej świetności, ale dawno straciły blask. Zrezygnowana sięgnęła więc po kostiumy. Na szczęście nadal panowała wiosna i kreacja nie musiała być letnia. Kostium świetnie by się nadawał. Jedyną, względnie wyglądającą rzeczą, jaką znalazła była zielona garsonka i spódnica do kompletu, które wciąż wyglądały jak nowe, tym bardziej, że nigdy ich nie założyła.
Ten kostium kupiła sobie na czterdzieste urodziny Celiny. Lekarze, a nawet zięć uważali, że Celina nie dożyje swoich urodzin, ale ona była uparta. Na przekor wszystkim  kupiła sobie ten kostium wierząc, że skoro już wisi w szafie, urodziny córki muszą dojść do skutku - był jak talizman, który miał chronić Celę do czasu jej uroczystości. Niestety córka nigdy nie zobaczyła jak kostium na niej leży, zmarła dwa miesiące przed swoim jubileuszem.
Ściągnęła go z wieszaka i długo mu się przyglądała. Postanowiła go przymierzyć. Minęło wiele czasu od śmierci Celinki, czas nieco zaleczył rany. Była gotowa na to, by w końcu założyć swój kostium, tym bardziej, ze nie miała wyboru, skoro nie chciała jechać na zakupy, ani tym bardziej do krawcowej.
Okazało się, że po kilku poprawkach będzie się nadawał. Pogrzebała ponownie w starych bluzkach i znalazła jedną białą, nieco wyszarzałą, którą mogłaby założyć do kostiumu po uprzednim wybieleniu. Do ślubu zostało jeszcze trochę czasu, zdąży więc nieco zwęzić spódnicę i wybielić bluzkę, a wtedy kostium będzie wyglądał całkiem efektownie – jeśli w ogóle w jej wieku można efektownie wyglądać. Poczuła się nieco spokojniejsza i zaczęła chować swoje rzeczy z powrotem do szafy.
Ciekawe , co powiedziałby zięć, gdyby ją teraz zobaczył? Doskonale pamiętała, jaki był wściekły, gdy kupiła ten kostium. On nader szybko pogodził się z faktem, że jego żona niedługo odejdzie z tego świata. Mówił, że Stefa niepotrzebnie robi sobie nadzieje – był głupcem. Zresztą przez większość ich małżeństwa w ogóle nie było go w domu, żył tylko tą swoją pracą, dlatego nie potrafił zrozumieć tego, co ona przeżywała przebywając przez cały czas w domu z córką i wnukiem, żyjąc ich życiem. Opamiętał się dopiero, gdy Celinie zostało kilka tygodni życia. Wtedy dopiero pomyślał o Marku.
Chłopiec miał wtedy dziewięć lat. Opiekowali się nim głównie dziadkowie, gdyż Celinka wciąż przebywała w szpitalu, albo na rehabilitacji, a nawet , kiedy była w domu musiała dużo wypoczywać, wciąż uważać, by nie złapać jakieś infekcji, która mogłaby ją zabić wcześniej, niż jej nieuleczalna choroba.
Tak więc Andrzej pomyślał o synu i postanowił zwolnić się z pracy, która zmuszała go do ciągłego przebywania poza domem. Przyjął się do kopalni, dzięki czemu popołudnia mógł spędzać rodziną. Jednak większość obowiązków względem chorej córki i wnuka i tak spoczywała na Stefie. Przez to wszystko zżyła się z Mareczkiem tak bardzo, że byłaby gotowa oddać za niego życie. Patrząc na biedne, opuszczone dziecko ogarniała ją taka czułość i tkliwość, że oddałaby mu wszystko.
Mając przy sobie chorą matkę i ojca, który nie miał dla niego czasu oraz babcię spełniającą wszystkie jego zachcianki, Marek wyrastał na rozpieszczone dziecko, czego Stefa w ogóle nie chciała dostrzegać. Andrzej próbował nieco go utemperować, co miała mu za złe i po każdym karcącym spojrzeniu ojca brała go pod swoje skrzydła, jak zazdrosna kwoka, która za wszelką cenę chce bronić swoje kurczątko przed całym złem tego świata. Po śmierci Celinki całą swoją miłość przelała na wnuka.
Teraz dopiero dostrzega, że Andrzej mógł czuć się wtedy zaniedbany i odtrącony – nie dość, że stracił żonę i pracę, która  sprawiała mu satysfakcję i była dobrze płatna, to jeszcze, jego jedyne dziecko buntowało się przeciwko jego metodom wychowawczym uciekając wciąż pod skrzydła babci, która była dla niego bezkrytyczna i tolerowała wszystkie jego wybryki.
Tak wiec, kiedy Mareczek zaniedbywał naukę, ona na każdym kroku usprawiedliwiała go twierdząc, że  nauczyciele są dla niego niesprawiedliwi, albo, że nauka za bardzo go obciąża. W dodatku nie respektowała decyzji zięcia, nie przestrzegała żadnych kar, które dla niego wyznaczał, rozpieszczała go  wysokim kieszonkowym nie sprawdzając na co wydaje pieniądze. Efekty takiego postępowania nie dały długo na siebie czekać i Mareczek coraz częściej zamiast przebywać w szkole, włóczył się z kolegami i coraz bardziej zaniedbywał swoje obowiązki. Kiedy ojciec strofował go, od razu ruszał do babci na skargę. Andrzej początkowo próbował tłumaczyć Stefie, że nie powinna wtrącać się do wychowania jego syna, ale kiedy efekty tych napomnień  przybierały odwrotny do zamierzonego skutek, zaczął się wycofywać z ojcowskich obowiązków i coraz więcej czasu spędzać poza domem. Stefie w ogóle to nie przeszkadzało. Dzięki temu, ze Andrzej wycofywał się z wychowywania chłopca, ona miała na niego coraz większy wpływ i stawała się dla niego najważniejszą osobą. Był to okres, kiedy czuła się bardzo potrzebna i szczęśliwa w ogóle nie dostrzegając tego, że jej zięć był coraz bardziej samotny i nieszczęśliwy
W tej sytuacji nie powinien jej dziwić fakt, że Andrzej po kilku latach wdowieństwa  postanowił poszukać sobie nowej towarzyszki życia. Marek miał prawie piętnaście lat, był dużym chłopcem, a on dysponował całym piętrem domu teściowej. Uważał, że Stefa powinna zapisać mu dom, gdzie będzie mógł wraz z synem i nową żoną ułożyć sobie życie. Będąc przekonanym o tym, że tak się stanie, pewnego razu przyprowadził Marię.
Kobieta miała imię po Matce Najświętszej, jednak charakterem przypominała raczej Ksantypę, niż świętą. Tymczasem Andrzej pełen optymizmu i planów na przyszłość przedstawił Stefie swoją kandydatkę na przyszła żonę, która, jak mniemał, wkrótce wprowadzi się do ich domu. Reakcja teściowej nie była jednak taka , jak się spodziewał.
Doskonale pamięta dzień , kiedy Maria pierwszy raz przekroczyła próg ich domu. Od razu wyczuła jakieś złe fluidy, które emanowały od tej kobiety. Do tej pory, nawet w najgorszych koszmarach nie wyobrażała sobie, że Andrzej zechce zastąpić jej ukochaną córkę inną kobietą. W dodatku ta osoba nie była zwykłym człowiekiem, a jakimś  złym duchem, który wtargnął do jej domu i chciał rozciągnąć na wszystkich swoje podłe macki. Stefa wiedziała to od razu, jak tylko ją zobaczyła, niestety inni w ogóle tego nie dostrzegali. Najgorsze z tego wszystkiego było to, że Mareczek od pierwszej chwili bardzo polubił Marię i nie miał nic przeciwko temu, by spotykała się z jego ojcem. Nie było czemu się dziwić, chłopak od urodzenia przebywał z kimś, kogo inni nazywali wampirem, albo czarownicą, nie mógł wiec dostrzec w oczach Marii tego, co Stefa zobaczyła od razu. Przekonała się o tym już pierwszego dnia, gdy po wyjściu ukochanej Andrzeja rozbolała ją głowa.
Maria miała zły wpływ na ludzi, jednak posiadała cechy, których Stefie zawsze brakowało. Potrafiła owinąć sobie dokoła palca tych, na których jej zależało. Wkrótce przekonała się, że Andrzej jest w niej zakochany do szaleństwa, a Marek pozwala nawet na to, by nazywała go swoim chłopcem. Na oczach Stefy zawładnęła tymi, którzy byli jej bliscy. Ze zgrozą więc, wyobrażała sobie najgorszy scenariusz jaki mógł niedługo potem wydarzyć się w ich domu. Próbowała przestrzec Marka przed tą kobietą, jednak jej wnuk był ślepy i głuchy na wszystkie argumenty i twierdził, że przemawia przez nią zazdrość. Andrzejowi zaś nawet nie próbowała niczego tłumaczyć, gdyż tak bardzo zaślepiony był Marią, że gotów był dla niej pokłócić się za Stefą, byleby tylko przypodobać się tej ladacznicy.
Coraz częściej wszyscy domownicy zaczęli rozmawiać o ślubie, co gorsza nikt nie pytał jej o zdanie. Z dnia na dzień jej wpływ na wnuka coraz bardziej słabł. Ze zgrozą musiała więc patrzeć, jak ta obca kobieta zajmuje jej miejsce, nie mówiąc już o tym, że zajęła już jakiś czas temu miejsce jej córki w sercach Andrzeja i Marka.


Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.