Przejdź do głównej zawartości

Wampirzyca cz. VIII


VIII
Celina.
Wczesnym rankiem Stefa lubi zaparzyć sobie dobrej kawy. Od lat źle sypia, wiele razy próbowała wmówić sobie, że jeśli uda jej się odpowiednio skupić myśli, albo wyciszyć, zaśnie ponownie. Teraz już wie,  że to nie ma sensu, dlatego , gdy nie może spać, wstaje bardzo wcześnie, snuje się po kuchni, rozmyśla, zaparza sobie dobrej kawy. Pijąc ją przypomina sobie o Monice. Ona też lubi dobrą kawę. Zastanawia się ile to czasu minęło, odkąd miała przyjść ją odwiedzić. Nadal nie daje znaku życia. Stefa wie, że powinna do niej zadzwonić, zapytać jak się czuje i co u niej słychać, nie ma jednak odwagi, by to zrobić. Wyobraźnia podpowiada jej najczarniejsze scenariusze. Wciąż zastanawia się, czy nie palnęła w jej obecności jakiegoś głupstwa, albo, co gorsza…czy źle o niej nie pomyślała. Nie przypomina sobie jednak niczego takiego. Lubi Monikę, uważa ją za bratnią dusze, nigdy nie pomyślałaby o niej źle. Może jednak cos jej się wymsknęło, niechcący? Dlatego nie ma odwagi zadzwonić. Jeśli ta dziewczyna nie odezwie się w najbliższych dniach chyba zwariuje, albo zrobi coś zupełnie nieobliczalnego.
I kiedy tak o tym myślała, zadzwonił telefon. Poczuła jak nogi uginają się pod nią. Jeśli to będzie jakaś zła wiadomość związana z Moniką rzuci się ze schodów – wiele osób zwracało jej uwagę, że schody w jej domu są strome i niebezpieczne – niech sobie myślą, że wykrakali. Na szczęście po drugiej stronie słuchawki usłyszała glos Erny.
- Szczynś Boże ciotko! – jak zawsze jej siostrzenica tryskała zapałem i optymizmem, sam jej głos sprawiał, że Stefa od razu odzyskiwała dobre samopoczucie – Dzisio jada do na grob, mono chcielibyście sie zy mnom zabrać.
- Zabiera się, jak po mnie przyjedziesz – zdecydowała od razu.
W końcu, odwiedzanie groby siostry nie mogło zwiastować żadnego nieszczęścia, a faktem było, iż od dawna nie była na cmentarzu. Pomyślała, że zabierze trochę drobnych i kupi jej po drodze piękny znicz. Kiedy przypomniała sobie o pieniądzach od razu pomyślała też, że powinna przygotować gotówkę na prezent ślubny dla Mili. Wesele zbliża się wielkimi krokami, a starej ciotce wypada dać godziwy prezent. Skorzystała wiec z okazji, że musi zajrzeć do swoich oszczędności i przeliczyła pieniądze, które odkładała co miesiąc w kopercie ukrytej w kredensie. Uzbierało się tego sporo. Nie miała komu dawać kieszonkowego odkąd zmarł jej wnuczek, a sama niewiele potrzebowała. Przełożyła sporą sumkę do drugiej koperty. Musi jeszcze kupić jakąś ładną kartkę ślubną, by włożyć do niej prezent.
Kiedy tak przyglądała się dwóm wypchanym kopertom zachciało jej się śmiać. Były czasy, gdy w najśmielszych snach nie przypuszczała, że uda jej się tyle odłożyć. Podczas choroby córki wciąż brakowało jej gotówki – ileż dałaby za taka kwotę, gdy Celinka potrzebowała wciąż na nowe leki i kolejne zabiegi.
A lekarze zapewniali, że nowotwór jest wyleczony. Przeżyła Zygfryda, jak przepowiedziała to Stefa. Ileż to razy przeklinała wtedy Boga, a potem prosiła, by to ją pokarał chorobą, zamiast córki – ale nie – on wolał zabrać jej jedynaczkę.
Długo trwało zanim w końcu powiedziała sobie, że widocznie tak miało być – właściwie powtórzyła to za księdzem Witkiem, bo ją o to poprosił. Powtórzyła, ale tak naprawdę nigdy nie pogodziła się ze stratą córki. Celinka była dla niej wszystkim -  nie miała przyjaciółek, prawie nigdy nie wychodziła, żyła tylko dla niej i dla wnuka, była silna tylko dla nich.
Celinka  niby to podniosła się z choroby nowotworowej, ale ciągle łapała jakieś infekcje. Siedem lat po wyleczeniu lekarze orzekli, że ma raka trzustki. Ratowała ją na wszelkie sposoby – lecząc, złorzecząc, zaklinając.
Celinka była silniejsza od niej. Pogodziła się  z chorobą, dopuszczała do siebie myśl, że będzie musiała odejść. Próbowała przygotować na to swojego syna, ale Marek był wtedy jeszcze małym chłopcem. Nie rozumiał, gdyż był przyzwyczajony do tego, że matce wciąż coś dolegało i że to babcia jest tą osobą, która zawsze ma dla niego czas, siły, nerwy i zawsze wszystkim się zajmie.
Tak miało pozostać. Ale ona nie zgadzała się z tym, co było nieuniknione. Zbyt wiele już przeżyła, zbyt wiele śmierci ją dotknęło. Postanowiła sobie, że nie pozwoli córce odejść.
- Chciałabych mieć twoja siła. – powiedziała kiedyś do niej w dobrej wierze.
Potem wiele razy myślała, że ktoś mógłby to zrozumieć opatrznie, że może tymi słowami znów wywołała wilka z lasu.
Kiedy z Celiną było już bardzo źle zięć powziął decyzję, że zostanie w domu, by opiekować się nią do końca. Postanowił nawet po wszystkim zmienić pracę, by móc więcej przebywać z synem.
Wtedy Stefa powzięła szaloną decyzję, by wyruszyć   z pielgrzymką do Wilna, do Ostrej Bramy. Nigdy nie wątpiła w to, że drzemie w niej jakaś wielka moc, która sprawia, że jej myśli mogą przybierać formę cielesną i zmieniać się w czyny. Nigdy tak bardzo w to nie wierzyła, jak wtedy, decydując się na tą pielgrzymkę.
- Nie jedzcie, nie zdążycie wrócić – prosił zięć.
Myślała o nim wtedy, że jest człowiekiem małej wiary. Wierzyła w siebie, wierzyła, że potrafi zmienić los,
- Uprosza Matka Bożo i zdarzy sie cud. –mówiła to z taką pewnością w glosie, że nawet zięć uwierzył.
Jej zaś dzwoniły w głowie własne słowa wypowiedziane w złej godzinie, słowa, które być może zabiły jej córkę, o tym, że chciałaby mieć jej siłę. Potrzebowała jej wiele po powrocie, ale przecież nie chciała jej zabrać Celinie, swojej jedynaczce, z którą nie pożegnała się przed śmiercią z powodu swojego uporu, głupoty i przekonania o tym, że może sprawić, iż los odmieni się komuś na lepsze. Ale to nie była prawda. Ona potrafiła tylko zsyłać na ludzi nieszczęście, a najgorsze w tym wszystkim było to, że często byli to jej bliscy.
Spłoszonym wzrokiem zerknęła na zegar. Za chwilę przyjdzie Erna, a ona siedzi przy otwartym kredensie nie ubrana. Szybkim ruchem schowała obie koperty i pobiegła do szafy, aby coś na siebie założyć. W sama porę, gdyż po kilku chwilach usłyszała dzwonek u drzwi.
Erna zamierzała ustroić grób matki, by pięknie wyglądał w dniu ślubu Milii.
- Niech sie mamulka radują i niech wiedzom, że najmłodszo wnuczka sie wydowo – stwierdziła z wrodzonym dla siebie optymizmem.
Po drodze wstąpiły do kwiaciarni, dzięki czemu Stefa mogła zaopatrzyć się w piękną kartkę ślubną dla córki siostrzenicy.
- A szaty kupujecie nowe, czy bydziecie szyć? – zagadnęła Erna.
Do tej pory nie zastanawiała się nad tym  w co ubierze się na uroczystość, pytanie Erny uświadomiło jej, że w jej szafie zalega sporo starych sukien, jednak wszystkie są niemodne i wymagające odświeżenia.
- Staro ciotka może iść w bele czym. – machnęła obojętnie ręką, jednak jak mogła przypuszczać, Erna od razu  zaproponowała jej wizytę u krawcowej, więc, żeby temu zapobiec stwierdziła
- Już se naszykowałach kostim.
Pomyślała jednak, że po powrocie do domu musi koniecznie zajrzeć do szafy, w końcu, jako osoba nie udzielająca się towarzysko nie miała zbyt wielkiego wyboru, jeśli idzie o kreacje  wyjściowe.
Erna chciała koniecznie zaprosić ją do siebie, żeby pochwalić się nowym mieszkaniem Milii, które zorganizowali z narzeczonym na piętrze domu rodziców. Stefa jednak za wszelką cenę postanowiła wywinąć się od tej wizyty. Nie chciała swoją obecnością  wywołać złego w nowo uwitym gniazdku miłości. Mila była w ciąży i na myśl o tym, że  jej obecność mogłaby źle wpłynąć na dziecko wprawiła ją w panikę. Zaczęła więc wymawiać się chorobą i złym samopoczuciem.
- A co wom jest? – dopytywała Erna – Może trzeba wos zawieźć do dochtora?
Biedna, dobroduszna siostrzenica nie miała pojęcia o tym, co tak naprawdę jej dolegało. Za żadne jednak skarby świata nie mogła dopuścić do tego, żeby domyśliła się prawdy – nie po to ukrywała się przed rodziną przez całe życie.
- Byłach u dochtora, mom lyki, wszystko mom – zapewniała gorąco.
- To co wom dolego? – Erna nie dawała za wygraną.
- A…nic…ciśnienie, cukrzyca, serce…choroby starego człowieka.
- Ale na herbata z tymi chorobami możecie do nas iść.
- Źle się czuja, ciśniyni mom wysoki. Na ślub przida, ale na weseli yno byście zy mnom utropa mieli.
-  Co też ciotko godocie! – oburzyła się – Musicie być na weselu.
- Źle się czuja, ni moga bele czego jeść, wszystko mi szkodzi. – starała się jak mogła.
Zauważyła, że Erna ma coraz bardziej zrezygnowaną minę.
- To, choć na obiedzie bydziecie.
- Ale yno na obiedzie. – ucieszyła się.
Była zadowolona. Ten ślub i obiad jakoś wytrzyma, jeśli będzie myśleć tylko o dobrych rzeczach, jeśli będzie nastawiona pozytywnie życząc wszystkim szczęścia, to nic złego nie może się stać. Kto wie – może Mila będzie żyć ze swoim mężem długo i szczęśliwie, a ona będzie z siebie zadowolona.


Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.