VII
Postanowiła
ugotować obiad. Ostatnio rzadko gotowała, jednak czasem nachodziła ją ochota na
coś ciepłego. Najczęściej, kiedy miała chęć na ciepły posiłek gotowała zupę.
Tym razem jednak zobaczyła w sklepie świeże serca z kurczaka i pomyślała, że
przyrządzi sobie z z nich gulasz z ziemniakami i surówką. Kurze serca były
ulubionym daniem Zygfryda, jej męża. Kiedy wiec wyjęła z torby woreczek z zakrwawioną zawartością od
razu sobie o nim przypomniała.
Zygfryd
zawsze kojarzył jej się z sercem – był przecież jedynym mężczyzną, którego
kochała. Wszystkie wspomnieniu z nim związane były cieple, gdyż mąż w pełni zasługiwał na jej miłość. Choć rzadko
spotykała się z innymi kobietami, gdyż na ogół unikała damskich ploteczek, to i tak dość w swoim
życiu nasłuchała się narzekań na niewdzięcznych, nieczułych i leniwych mężów,
którzy myśleli tylko o sobie zaniedbując małżeńskie obowiązki, wszelkie
jubileusze, prace domowe, albo co gorsza – byli zwykłymi zdrajcami. Zygfryd nie
zaliczał się do żadnej z tych kategorii. Łapała się nawet na tym , że inne
kobiety patrzyły na nią podejrzliwie, gdy nie podejmowała tematu i nie
wtórowała im w utyskiwaniu na towarzyszy życia. Prawdę powiedziawszy, nie miała
żadnych powodów do narzekań. Całe szczęście, że Zygfryd był takim dobrym
człowiekiem, w przeciwnym razie kto wie, czy nie zapomniałaby się przy jakieś
kłótni – a wtedy nieszczęście gotowe.
I tak, gdy
tylko o tym pomyślała do razu nachodziły ją wyrzuty sumienia. Po koniec życia
powiedziała mu bowiem, że ich córka z pewnością go przeżyje. Były to feralne
słowa, gdyż wkrótce potem jej mąż dowiedziała się, że ma raka płuc. Mógł pożyć
o wiele dłużej – miał dopiero pięćdziesiąt pięć lat. Gdy o tym pomyślała od
razu łzy zaczęły cisnąć jej się do oczu.
Okres jego
choroby był dla niej prawdziwa gehenną, czymś zupełnie odwrotnym niż te
wszystkie lata, które szczęśliwie z nim przeżyła.
Wyjęła
rondel i zaczęła przygotowywać serca. Były drobne i trochę jej zeszło zanim
udało jej się wszystkie oczyścić. Skończywszy westchnęła głośno.
Zygfryd nie
był wymagający jeśli idzie o jedzenie. Preferował proste potrawy, a jeśli
zdarzyło jej się czasem nie ugotować obiadu nie robił z tego powodu problemu
–po prostu robił sobie jajecznicę z pajdą chleba i wracał do swoich zajęć. Dużo
jej pomagał. Mieli niewielkie gospodarstwo – kawałek pola, ogród, kilka kur w
przydomowym chlewiku. Nie było przy tym wiele pracy, tym bardziej, że nie
pracowała zawodowo, ale on i tak jej pomagał. Mawiał, że lubi grzebać w ziemi,
kochał kwiaty, lubił je pielęgnować, cieszył go ich widok, a kiedy przekwitły
zbierał nasiona, segregował je. Nie znosił gdy coś się marnowało, trudno było
mu pogodzić się ze stratą, z każdym odejściem – dlatego chciał zachować część
życia swoich ukochanych kwiatów, żeby wiosną powtórnie je wskrzesić.
- Szkoda ,
że ludzie odchodzą raz na zawsze i nie ma od tego odwołania – mawiał, dlatego ze wszystkich sił starała
się ukryć przed im fakt, że czasem przez swoje nieostrożne myśli, lub słowa
pomagała bliźnim rozstać się z tym światem.
Na
szczęście, Zygfryd był zbyt ufnym i dobrym człowiekiem, by podejrzewać ją o
cokolwiek – nawet o złe myśli. Był też wspaniałym ojcem, Celina go uwielbiała,
lubiła z nim przebywać ,uczyć się od niego. A ona uwielbiała na nich patrzeć.
Myślała wtedy o tym, że spotkało ją wielkie szczęście, a nawet zdawało jej się
czasem, że cale to swoje przekleństwo sama sobie wymyśliła, uroiła – bo
przecież, gdyby naprawdę przynosiła pecha, jej najbliżsi nie byliby tacy
szczęśliwi, nie prowadziliby tak harmonijnie ułożonego życia.
Zygfryd był
osobą towarzyską, jednak z uwagi na to, że ona nie lubiła otaczać się ludźmi
zadawalał się towarzystwem najbliższych. Czasem jednak brakowało mu rodzeństwa.
Nie miała nic przeciwko temu, żeby ich odwiedzał, sama jednak unikała wizyt,
nawet wśród krewnych. Podczas większych jubileuszy rodzinnych dawała się
namówić na takie spotkania. I tym sposobem jakoś się dogadywali. Nie kłócili
się, bo nie mieli o co. Mieli wyraźnie podzielone obowiązki. On utrzymywał
rodzinę, ona zajmowała się domem, przez cały czas swojego małżeństwa
uzupełniali się w tych obowiązkach.
Kiedy
Celinka skończyła szkołę spotkała swoją wielką miłość i wkrótce potem
oznajmiła, że zamierza wyjść za mąż. Zygfryd od razy zaakceptował przyszłego
zięcia, choć zdawał sobie sprawę z tego, że przez większą cześć czasu będzie on
w domu tylko gościem z racji wykonywanego zawodu. Zaproponował córce żeby po
ślubie zamieszkali z mężem na piętrze ich domu. Jej zgoda uszczęśliwiła go,
zapewne myślał, że będzie zawsze na miejscu, gdy będzie potrzebny do pomocy.
Mąż Celinki
był zawodowym kierowcom, wiele czasu przebywał poza domem. Plan Zygfryda był
więc dobry i przemyślany. Dzięki temu, że Celina mieszkała z rodzicami, nie
czuła się tak bardzo samotna, kiedy jej ukochany był w trasie.
Stefa
pomagała jej w wychowywaniu jedynego syna. Kochała wnuka do szaleństwa. Czasem
miała żal do zięcia za to, że nie był dla Celiny takim oparciem jak dla niej
Zygfryd, pilnowała się jednak żeby nie myśleć o nim źle. Powtarzała sobie, że
jej córka kocha swojego męża i że byłaby nieszczęśliwa gdyby coś mu się
przytrafiło, ona zaś kocha swoją córkę, tak bardzo, że nie pozwoli na to, by
była nieszczęśliwa.
Tak było do czasu
aż Celinka zachorowała. Kiedy wyczuła niewielki guzek na piersi przyszła z tym
do matki.
- Że tyż
twojigo chłopa nigdy ni ma w doma. Jakby wiyncyj z tobom lygol, downo wymacołby
już ta buła – pozwoliła sobie na okazanie złości ten jeden raz.
Nie chciała
obarczać zięcia wina za chorobę córki –
w końcu, to podróżowanie było jego pracą. Robił to po to, by utrzymać rodzinę,
zresztą nawet ona musiała przyznać, że
dzięki tym jego delegacjom Celina nie musiała pracować i mogła cały swój czas
poświęcać dziecku.
Musisz się
lyczyć. – zdecydowała nim jeszcze córka pomyślała, że to niewinnie wyglądające,
bezbolesne zgrubienie może być początkiem poważnej choroby.
Wkrótce
potem Celina musiała poddać się mastektomii, a jakiś czas później usunięto jej
także macicę. Zygfryd załamał się już podczas pierwszej chemii, był człowiekiem
słabym psychicznie, do szaleństwa zamartwiał się o córkę i o przyszłość wnuka,
płakał po nocach, strach zabijał go, kaleczył, sprawiał, że sam zaczął czuć się
niezdrów.
Stefa zaś,
nigdy nie należała do osób użalających się nad sobą. Uważała, że nie czas ma
łzy, gdy trzeba było zająć się córką,
podnosić ją na duchu, wnukowi zastąpić matkę i ojca. Zabrała się ostro do
wypełniania tych wszystkich obowiązków. Dwoiła się i troiła biegając pomiędzy
szpitalem, a domem. Celinka musiała mieć najlepszą opiekę, a wnukowi nie mogło
niczego zabraknąć. Niestety Zygfryd zamiast wspierać ja w tych trudnych
chwilach zupełnie się załamał i nie pomagał
tu nawet fakt, że córka zaczynała powoli dochodzić do siebie, a lekarze
coraz lepiej rokowali w sprawie jej choroby.
- Nie
przeżyja tego, jak ona umrze – jęczał po nocach. – Czy ona chneda umrze? -
zadawał bezsensowne pytania, na które mógł odpowiedzieć jedynie sam Bóg.
I wtedy
właśnie powiedziała, że Celinka z pewnością jego przeżyje, że ona jest tego
pewna i że Bóg nie pozwoli jej umrzeć przed nim.
Rzeczywiście,
Celina wracała do zdrowia. Zięć, który od pewnego czasu przebywał na urlopie
opiekuńczym wrócił do pracy – kuracja jego żony była kosztowna, ktoś musiał
przecież na to zarobić. A Zygfryd sam
zaczął potrzebować pomocy lekarskiej. Wciąż był przeziębiony, choć zima dawno
minęła , a pogoda była prawdziwie wiosenna. Nawet Celina zaczęła chodzić na
długie spacery, leczenie zaczęło przynosić dobre efekty. Zygfryd kaszlał i był
coraz słabszy. Namawiali go żeby się przebadał, on jednak zwlekał. Miała w domu
dwoje chorych ludzi i dziecko, z tym, że jeden z chorych uporczywie odmawiał
leczenia twierdząc, że wyzdrowieje, kiedy jego córka wróci do dawnej formy.
Kiedy w
końcu Stefa z córką zaprowadziły go na badania, okazało się, że ma zaawansowany
nowotwór na płucach.
- Przecach
nigdy nie kurzył! – buntował się.
Lekarze
bezradnie rozkładali ręce, ona zaś wiedziała swoje.
- Rak nie
jest jeszcze wyrokiem – mawiali specjaliści, może po to, by pocieszyć rodzinę,
a może dlatego, żeby wierzyć, iż ich leczenie nie jest pozbawione sensu.
Celinka
powróciła do zdrowia, Zygfryd zaś odszedł po półrocznej walce z chorobą. Miał
dopiero pięćdziesiąt siedem lat, mógł sobie jeszcze pożyć. Może gdyby nie
powiedziała, że córka go przeżyje…może byłoby inaczej.
Komentarze
Prześlij komentarz