Przejdź do głównej zawartości

Wampirzyca cz. IV


IV Kobieta z porodówki.

Właśnie zaparzyła sobie herbaty z pokrzywy, kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi. Poderwała się gwałtownie i z wrażenia przelała wodę w filiżance. Wyjęła ścierkę i zajęła się rozlaną palmą, pamiętając o tym, że wskazane jest odczekać chwilę, żeby pokazać, iż potrzebuje trochę czasu, by pokonać odcinek od kuchni do wiatrołapu. Pomyślała, że być może, Monika lepiej się poczuła i przyszła do niej zajrzeć, tym bardziej, że była to pora, w której najczęściej się pojawiała.
Ku swojemu zaskoczeniu w drzwiach zastała  swoją siostrzenicę, Ernę, córkę Trudki wraz ze swoją najmłodszą latoroślą, Emilią i jeszcze jakimś młodzieńcem, który, jak się domyśliła, musiał być jej chłopakiem.
- Szczęść wom  Boże, ciotko! –Erna była zawsze wylewna i za to ją najbardziej lubiła.
Była też jedyną siostrzenicą, która o niej pamiętała.
- Erna! – ucieszyła się – I Mila przyszła z galanym. Wlyźcie do pojstrzodka.
Goście nie dali się długo prosić i już po chwili rozsiedli się na kanapie wśród chaotycznych opowieści o jakimś wypadku drogowym, który mijali jadąc do ciotki.
Jednym uchem słuchając ich opowieści poczłapała do kuchni zaparzyć kawy całemu towarzystwu. Na szczęście, będąc rano w sklepie kupiła kilka opakowań suchych herbatników  , dzięki czemu miała co podać swoim gościom.
- A do sklepu was niy trza zawozić? Dowocie se rada? – terkotała Erna.
- Mom opiekunka, Monika, ona mi robi zakupy i we wszystkim pomogo.
- A, to dzięki Bogu. Ale, jakby co trza było…
- Niczego mi nie trza. Raduja sie, że was widza. – powiedziała całkiem szczerze.
Rzeczywiście od jakiegoś czasu brakowało jej towarzystwa przyjaznych ludzi, tym bardziej, że Monika nadal się nie pojawiała.
- A my was chcemy na wesele zaprosić. Mila sie wydowo! – gruchnęła z radosną wieścią Erna – A to jeji galan, Adaś – wskazała na uśmiechniętego młodego człowieka, który zrobił na Stefanii bardzo dobre wrażenie. – Tu mocie zaproszynie, bydzie to za miesiąc.
- Ale jo…staro ciotka…byda yno zawadzać – próbowała się wykręcić.
Adaś przypominał jej nieco zmarłego wnuka. Marek też zawsze się uśmiechał, był taki miły i przystojny. Gdyby nie straszny wypadek, być może  też byłaby na jego ślubie. Mógłby już mieć gromadkę dzieci. Choć bardzo lubiła Ernę, pomyślała, że taka uroczystość  tylko przywoła  przykre wspomnienia, znów ją to zrani, po raz kolejny. Niestety Erna nie pomyślała nawet, że ciotka mogłaby nie chcieć wziąć udziału w ceremonii.
- Som żejście teroz najstarsi w rodzinie. Musicie być na tym weselu i ni ma tu ani żodnej godki.
- Kie tak…- otarła brutalnie cisnącą się łzę do oka – kie tak godocie, to przyjada.
- Przyjadymy po was, a jak sie wom zmierznie tańcować, to was zajś odwiezymy – roześmiała się Erna.
Za to ją właśnie lubiła – zawsze o wszystkim potrafiła mówić w lekki i przyjemny sposób, przez co wszystkie trudności od razu wydały się błahostkami.
Tą pogodę ducha odziedziczyła najwyraźniej po ojcu, gdyż Trudka była  osobą przewrażliwioną i lękliwą, zupełnie jak ich matka.
Wizyta siostrzenicy przywróciła jej dobry nastrój, a dzięki temu, że wraz z córką przyjechały ją zaprosić, przez chwilę poczuła się ważna i potrzebna. Dzięki temu zapomniała o swoich problemach i z rozkoszą oddala się wesołej rozmowie z gośćmi. Była przecież ciekawa co też słychać u pozostałych dzieci Erny, toteż wiele rozpytywała o to, jak im się wiedzie i jak rozwija się ich potomstwo. Okazało się, że Erna była już szczęśliwą babcią i od razu rzucało się w oczy, iż cała jej rodzina, a szczególnie wnuki uskrzydlają ją i czynią z niej osobę spełnioną. Stefania daleka była od zazdrości, choć kilka razy podczas rozmowy łza zakręciła jej się w oku. Starała się jednak nie myśleć o tym, że jej nie dane było  cieszyć się licznym potomstwem, a jej jedyna, ukochana córka zmarła  jako  młoda osoba, która miała jeszcze tak wiele do zrobienia w życiu. Niestety, wszystkie jej plany legły w gruzach, nie mówiąc już o tym, jak musiało być jej ciężko odchodzić pozostawiając dziewięcioletnie dziecko. Stefania nie mogła jednak zazdrościć Ernie, lubiła ją tak bardzo, że nigdy nie darowałaby sobie, gdyby jej, albo jej rodzinie przytrafiło się coś złego.
Kiedy o tym pomyślała do razu przyszło jej na myśl, że być może ktoś taki jak ona nie powinien przyjmować tego zaproszenia. Wskazane raczej byłoby, gdyby wcale nie ruszała się z domu i nie pokazywała ludziom na oczy, żeby nie kusić losu. A nóż, coś palnie na tym weselu, albo pomyśli o kim źle? Będzie musiała się bardzo kontrolować, żeby do niczego nie dopuścić.
- Ciotko! - nagle złapała się na tym, że nie słucha, podczas, gdy Mila pytała o coś.
To dlatego, że podświadomość już zaczęła pisać najgorszy scenariusz, tego, co może zdarzyć się na tym weselu, albo krótko po jego zakończeniu. Tymczasem Mila chciała po prostu udać się do toalety.
- Chyba pamiyntosz kaj mom łaziynka – na wszelki wypadek wskazała jej drzwi po drugiej stronie korytarza.
Kiedy jednak Mila wstała ze swojego miejsca uderzyło ją, że ma sporej wielkości wypukły brzuszek, którego wcześniej nie zauważyła. A więc,  Mila jest w ciąży. To dlatego tak nagle gruchnęli wiadomością o ślubie. Oczywiście, nie była to jej sprawa, wiec dyskretnie przemilczała fakt odkrycia wypukłego brzuszka. Kiedy jednak goście wyszli naszły ją wspomnienia własnej ciąży i porodu, kiedy to  powiła swoją córkę Celinę.
Tak bardzo cieszyła się z tej ciąży. Zygfryd, jej mąż zawsze marzył o gromadce dzieci. Był dobrym, troskliwym człowiekiem i miał stałą pracę. Wkrótce po ich ślubie zaczęli planować potomstwo. Jej mąż pochodził z tradycyjnej, śląskiej rodziny, sam miał piątkę rodzeństwa, które wspierało się w różnych życiowych sytuacjach. Jego rodzice szybko zaakceptowali Stefę, choć była wtedy sierotą, która sama musiała sobie w życiu radzić. Jej siostry wcześnie powychodziły za mąż, brat miał już sześcioro dzieci, ona zaś całkiem dobrze sobie radziła. Pracowała wtedy w kuchni kopalnianej. Wraz z kilkoma innymi dziewczynami wydawały górnikom flaps. Miała wtedy wielu adoratorów. W kopalni pracowali przecież głównie młodzi mężczyźni. Ona jednak była ostrożna i przezorna w wyborze życiowego partnera. Owszem, uśmiechała się grzecznie do prawiących jej komplementy, jednak, w przeciwieństwie do koleżanek z nikim nie umawiała się na randki. Dziewczyny wciąż wychodziły wieczorami na tańce, a potem szybko wychodziły za mąż , rodziły dzieci i najczęściej nie wracały już do gotowania flapsów.
Zygfryd ujął ją spokojem i opanowaniem. Przychodził jak inni, patrzył na nią, kiedy nalewała zupę, uśmiechał się, dziękował i odchodził. Nikomu nie powiedziała, że wpadł jej w oko, czekała. Pewnego razu zapytał, czy może ją odprowadzić po skończonej szychcie. I tak się zaczęło.
Kiedy zaszła w ciążę byli już od dwóch lat po ślubie. Od razu powiedział, że po porodzie nie wróci już do pracy, stać go przecież na utrzymanie żony i dziecka. Nie oponowała. W latach pięćdziesiątych  podział ról w małżeństwie był jeszcze wyraźnie podzielony. Dopiero w ostatnich latach wszystko się pomieszało. Teraz młode matki pracują zawodowo, oddają małe dzieci do żłobków, dzielą się obowiązkami ze swymi partnerami. Może to i lepiej. W czasach jej młodości kobiety dążyły do tego by zdobyć męża, który zapewni im utrzymanie w okresie macierzyństwa i nie wyrywały się do pracy. Ona także cieszyła się, że cały swój czas będzie mogła poświęcać rodzinie.
Ciąża przebiegała prawidłowo, jednak poród był trudny. Stefa cieszyła się, że nadeszły czasy, kiedy kobiety mogły rodzić w szpitalach, a przy porodzie Celinki wyniknęły komplikacje. Okazało się, że dziewczynka ułożona jest pośladkowo, w dodatku pępowina owinęła jej się dokoła szyi. Strach pomyśleć, co byłoby, gdyby Stefa rodziła w domu, jak jej matka.
Po porodzie dziecko było słabe i drobne. Nie to, co piękna, dorodna córeczka kobiety, która rodziła tuż obok. Rozmawiały przez chwilę ze sobą przed rozwiązaniem. Tamta kobieta była silna i nie bała się porodu, tym bardziej, ze  urodziła już wcześniej dwoje dzieci. Stefania zazdrościła jej odwagi i dobrego samopoczucia, chyba nawet o tym wspomniała podczas  ich rozmowy. Kiedy po porodzie spojrzała na rumianą, dużą dziewczynkę, poczuła lęk o swoją Celinkę.
- Szkoda, że moje dziecko nie jest takie duże i piękne, jak twoja córeczka – powiedziała do kobiety, kiedy położna przyniosła dzieci do karmienia.
- Nie martw się, dzieci szybko rosną – pocieszała ją kobieta. – Twoja córka niedługo nabierze sil.
Stefania jednak nie potrafiła pozbyć się lęku. W nocy tamta kobieta dostała krwotoku, którego lekarzom nie udało się zatamować. Spoglądała potem na plączącą, dorodną córeczkę nieboszczki i myślała o tym, że to ona ma jednak wielkie szczęście.
Jej córka, tak, jak przepowiedziała jej tamta kobieta wyrosła na piękne, rumiane dziecko, a tamta dziewczynka zmarła podobno w wieku niemowlęcym.


Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.