Przejdź do głównej zawartości

Wampirzyca cz. I



I Czekając na drugiego człowieka.

„Wampir energetyczny –  ktoś, kto zabiera nam energię, czyli radość z życia, sens czy szczęście.  W dłuższej perspektywie wampiryzm może narazić na choroby oraz przyciągnąć pecha, zawsze jednak konfrontacja z nim pozbawia nas sił. U niektórych osób, które miały do czynienia z wampirem energetycznym mogą  pojawić się bóle głowynadmierna senność bóle brzucha W przypadku niektórych wampirów energetycznych jedynym sposobem na pomoc sobie jest zerwanie z nim kontaktu”.
Zamknęła książkę, poprawiła okulary. Właściwie wcale ich nie potrzebowała, ale będąc kiedyś w markecie zobaczyła okulary do czytania, pogrzebała wśród kolorowych oprawek i wybrała żółte z karteczką +1. Pomyślała, że kobieta w jej wieku czytająca książkę bez okularów wygląda dziwnie i zapewne ludzie oglądają się za kimś takim,  szepczą za jej plecami, że to nienormalne. Wszystkie szanujące się babcie w jej wieku noszą okulary z grubymi szkłami - nie wypada więc paradować bez nich, nawet we własnym domu i w dodatku chwalić się nienagannym wzrokiem. 
Nigdy nie chciała wzbudzać czyjegoś zainteresowania. Łapała się nawet na tym, że ukrywa przed ludźmi swój nienaganny stan zdrowia, jakby było to czymś wstydliwym. Z pewnością nie było to normalne. A przecież nigdy nie dążyła do jakieś perfekcji , wręcz przeciwnie – pragnęła być taka jak inni, przeciętna. I była taka, pozornie -  a jednak doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że była inna. Nie miała pojęcia, skąd się to wzięło, nie dążyła do tego, nie robiła niczego w tym kierunku. Taka się urodziła i już.
Po raz kolejny spojrzała na zegar ścienny w pokoju gościnnym. Wskazywał siedemnastą trzydzieści. Zaczęła się niecierpliwić. Schowała książkę do szuflady. Lepiej, żeby Monika nie widziała o czym czyta. Mogłaby jeszcze zacząć wypytywać o to, skąd u starszej pani takie zainteresowania, a ona – od słowa do słowa, mogłaby się przegadać. A tego nie chciała. Końcem palca wytarła łzę cisnącą się do oka.
- Dlaczego taka jestem?  Nie chcę tego – szepnęła sama do siebie.
Jej wzrok padł na plastikowy krzyżyk wiszący nad drzwiami
- Ty mnie taką stworzyłeś –mruknęła z wyrzutem. – Lepiej byłoby, gdybyś dawno temu odebrał mi życie, ale nie…wciąż mnie tu trzymasz, w tym domu, gdzie musze patrzeć na rzeczy, których dotykali moi bliscy. Czy to jest moja kara? – westchnęła z dezaprobatą.
Wiedziała, że nie otrzyma odpowiedzi. Zawsze tak było. Znów spojrzała na zegar. Pomyślała, że kiedyś,  dokładnie w taki sam sposób czekała na księdza Witka. Też się spóźniał, a ona powiedziała mu kilka dni wcześniej, że mu zazdrości. Samo to jakoś z niej wyszło…podobnie było ostatnio z Moniką.
- Gdzie jesteś? - szepnęła bezradnie.
Może coś jej, po prostu wyskoczyło. Jest młoda, ma swoja sprawy, a ona jest dla niej tylko obcym człowiekiem. Monika nie ma obowiązku tu przychodzić, mogła po prostu nie mieć ochoty odwiedzać starej kobiety. Pocieszona tą myślą poczłapała do kuchni, by zaparzyć sobie herbaty. Lubiła te swoje herbaciane rytuały. Kiedyś wyczytała w jakieś gazecie, że zielona herbata przedłuża życie. Potem doszły inne ziołowe smaki. W swojej szafce kuchennej miała ich cały arsenał . Piła je, głównie dlatego, że jej smakowały, lubiła wypróbowywać coraz to nowe smaki. Myśli o przedłużaniu sobie życia porzuciła już dawno, ale i tak czuła się zdrowa jak ryba, a życie samo jej się przedłużało, choć tyle przeszła. Wspomnienia bardzo bolały, ale nie rzutowały na jej stan zdrowia.
Wyjęła z półki zaparzacz do herbaty. Tym razem wybrała pokrzywę. Miała wrażenie, że po niej czuje się lżejsza, czasem nawet zastanawiała się, czy uda jej się wzlecieć do góry –może wtedy byłaby bliżej tych, których kochała.
Akurat, kiedy woda zaczęła bulgotać usłyszała dzwonek u drzwi. Poderwała się na jego dźwięk. A wiec jednak Monika przypomniała sobie o niej. Przyszła tu cala i zdrowa, a ona niepotrzebnie się zamartwiała. Odstawiła czajnik z palnika i pobiegła do drzwi. Po drodze pomyślała jednak, że osobie w jej wieku nie wypada tak biegać. Zwolniła więc kroku i świadomie odczekała dłuższą chwilę przed drzwiami zanim nacisnęła klamkę. Jakież było jej zdumienie, kiedy zamiast  zawsze uśmiechniętej twarzy Moniki, zobaczyła swoją wiecznie niezadowoloną z życia i narzekającą sąsiadkę.
- Traudka, to ty? – zdumiała się.
- A, co? Czekasz na kogoś? –na usianej siateczką zmarszczek twarzy pojawiło się dodatkowe wgłębienie u nasady nosa, świadczące o tym, że ciekawska kobieta chce jak najszybciej dowiedzieć się czegoś o tajemniczej osobie, która zamierza odwiedzić sąsiadkę.

Na szczęście Stefania nie dała jej długo czekać na odpowiedź.
- Czekam na córkę mojej opiekunki.
- Tej, która zmarła? – zmarszczka nad nosem pogłębiła się. – Utrzymujesz nadal kontakty z jej córką? Sprząta u ciebie? – zasypała ja gradem pytań i zapewne już zastanawiała się nad następnymi, jednak Stefa uprzedziła ją.
- Po prostu czasem mnie odwiedza, lubimy sobie porozmawiać.
- Z taką młodą dziewczyną? O czym z taką rozmawiać?
- O różnych rzeczach – machnęła ręką zniecierpliwiona. – A ty, przyszłaś na kawę? – też zadała pytanie, żeby uciąć jej ciekawość.
- O tej porze nie pijam kawy. Około osiemnastej jestem już słaba i źle się czuję. Przyszłam tylko  powiedzieć, że mój wnuczek jedzie jutro do biblioteki. Jeśli przeczytałaś już książki możesz mu je dać, a on  wypożyczy następne. Po co masz sama chodzić miedzy regałami, to przecież męczące.
Już otworzyła usta, żeby powiedzieć, iż dla niej chodzenie do biblioteki to czysta przyjemność i wcale jej to nie meczy, w porę jednak ugryzła się w język.
- Tak, ale sama sobie wolę wybrać  książki, zresztą tamtych jeszcze nie przeczytałam.
Doskonale wiedziała, że sąsiadka była ciekawa, jakie też książki czyta Stefa, jednak ona za nic w świecie nie chciała, żeby dowiedziała się o jej zainteresowaniach psychologią i wampirami energetycznymi. Już i tak rozpowiadała o niej plotki, o których często dowiadywała się od innych kobiet, też uwielbiających plotkować.  Gdyby wnuk Traudki zobaczył tytuły książek, zapewne od razu powtórzyłby je babci, a tego wcale nie chciała. Najchętniej sama poszłaby piechotą do tej biblioteki, wtedy nie musiałaby się nikomu z niczego tłumaczyć, jednak sąsiadka proponowała powózkę, a ona nie chciała być przecież postrzegana, jako samowystarczalna staruszka o niesamowitej kondycji fizycznej i krzepie.  Znów zaczęłyby się plotki o tym, że  kobieta w jej wieku biega po całym mieście i nie wiadomo skąd biorą się w niej takie siły. Dotąd zgadzała się wiec na podwózki, okazując, niby to wielką radość z tego faktu.
- Powtórz wnukowi, że jestem mu bardzo wdzięczna, ale jeszcze nie potrzebuję  nowych książek. Sama wiesz – wzrok już nie ten, wszystko we mnie szwankuje – dodała ciesząc się w duchu ze swojego sprytu.
- No tak. Rozumiem. Sama mam tyle chorób, a jestem od ciebie młodsza o dwadzieścia lat –westchnęła Traudka.
- Więc, na pewno nie wejdziesz? – wtrąciła mając nadzieję, że uda jej się zapobiec długim opowieściom o jej złym stanie zdrowia.
- Nie. Zaraz się całkiem ściemni, a ja mogę złamać nogę wracając od ciebie .
- Trzeba na siebie uważać – dodała rozglądając się po podwórzu.
Po Monice nadal nie było śladu.
- Podziękuj wnukowi za troskliwość – dotknęła klamki  w nadziei, że sąsiadka domyśli się, że nie jest tu za bardzo lubiana i zdecyduje się odejść tam, skąd ją wiatry przygnały.
Na szczęście pożegnała się i ruszyła z powrotem. Zamknęła drzwi z ulgą,  jednocześnie uświadamiając sobie, że towarzystwo niechcianych gości, nawet takich, którzy wpadają tylko na kilka chwil zaczyna ją nużyć. Może to w końcu jakaś oznaka starości? A może nie powinna zaprzątać sobie głowy takimi rzeczami. W końcu, każda kobieta w jej wieku życzyłaby sobie dobrego stanu zdrowia. Ruszyła więc  z powrotem do kuchni, by dokończyć zaparzanie herbaty. Posiedzi sobie, poogląda telewizję, nie będzie przejmować się tym, że Monika nie przyszła, choć obiecała, iż na pewno się zjawi.
Włączyła ponownie czajnik, który od razu zaczął wesoło gwizdać, zaparzyła herbaty i poszła do pokoju gościnnego pilnując się, by nie spoglądać na zegar. Pomyślała, że taka niecierpliwość z jej strony jest na pewno oznaką starości. A jednak nie – to nie była oznaka przewrażliwienia, czy niecierpliwości, to był strach przed samą sobą, strach przed tym, do czego była zdolna, choć wcale tego nie chciała.
Włączyła telewizję, zaczęła zmieniać kanały, po chwili jednak stwierdziła, że nic ją nie interesuje. Ruszyła więc do szuflady i po raz kolejny wyjęła książkę. Otworzyła ja na kolejnej stronie i zaczęła czytać na głos: „O ile fizyczny wampiryzm, ten z podań ludowych, nie istnieje, to wampiryzm energetyczny wydaje się być czymś rzeczywistym. Legendarny wampir żywił się cudzą krwią, wampir energetyczny żywi się cudzą energią.
. Efektem przebywania w towarzystwie wampirującego człowieka jest złe samopoczucie, wyraźnie odczuwalny spadek sił, skłonność do omdleń oraz osłabienie sprawności umysłowej. Dłuższe przebywanie w towarzystwie osoby wysysającej z nas energię może doprowadzić do zaburzeń w sferze psychiki, stanów lękowych, a nawet zatracenia wrażliwości na piękno i 
uczucia wyższe. od innych. Jest to tak zwany "wampir stuprocentowy". O ile przeciętny wampir energetyczny nie jest zbyt groźny, gdyż małe niedobory energii organizm wyrównuje bez problemu, o tyle spotkanie ze stuprocentowym wampirem może mieć katastrofalne skutki dla zdrowia. Jest on w stanie dokonać przestrzału energetycznego, który zabiera całkowicie energię z jakiegoś miejsca naszego ciała, tworząc dziurę w polu energetycznym. Efektem tego jest najczęściej długa i przewlekła choroba, a nawet śmierć.”
Przerażała ją myśl, że jest potworem. Zawsze uważała, że jest osobą dobrą – wmówili jej to rodzice, szczególnie matka, która wciąż powtarzała, że każdy człowiek rodzi się dobry i takim pozostanie, jeśli przez całe życie tą dobroć w sobie pielęgnuje. Chciała być dobrą osobą i bardzo długo myślała, że jej to wychodzi.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.