Przejdź do głównej zawartości

Renia cz.I i II


Renia.


Siedzi w ciemności przy uchylonych drzwiach wychodzących na niewielki taras, wsłuchuje się w noc. Niektórzy ludzie twierdzą, że na wsi nocą jest bardzo cicho – ci ludzie są najczęściej mieszczuchami, którzy spędzają na  wsi tylko  okres wakacji, albo odwiedzają mieszkających tam znajomych. Renia wychowała się na wsi, rozumie szepty przyrody, rozpoznaje tupot nocnych stworzeń, słyszy głosy wiatru, nawet kiedy gałęzie drzew wydają się nieruchome jak zaklęte, baśniowe stwory. Lubi noc i wie, że nie jest wcale cicha, nawet w największej głuszy, gdzie nie ma żywego człowieka w pobliżu. Noc uspokaja, daje nowe tchnienie światu, pozwala skupić się myśli i nabrać sił na kolejny dzień. Nocą Renia nie musi się martwić, że marnuje czas w gospodarstwie, bo noc jest po to, by móc marnować czas, a nawet, by moc się nudzić, ale przede wszystkim noc jest, by móc wspominać i by móc planować pomimo tego, co już było i pomimo tego, co poprzedniego dnia skończyło się raz na zawsze. Renia żyje na tym świecie już dość długo, by wiedzieć, że zawsze kiedy coś się kończy, daje to początek czemuś nowemu. Na wsi widać to lepiej niż gdziekolwiek indziej, gdy obserwuje się zwierzęta i rośliny, a Renia potrafi obserwować i potrafi patrzeć w ten sposób, by móc z owych obserwacji wysunąć ważne dla siebie wnioski. To dlatego nigdy nie wpada w rozpacz kiedy widzi, że coś się kończy, albo, że coś omija ją właśnie bezpowrotnie, bo wierzy w sens tego, co inni nazywają losem ludzkim. Renia cieszy się z tego, że nic nie dzieje się nadaremno i wie, że tej nocy też nie siedzi w ciemności tylko po to, by zażyć spokoju, ale wierzy, że ta noc nie jest dla niej stracona i że napełni jej serce nową nadzieją, pomimo tego, że tylko słucha odgłosów – to jej wystarczy, by następnego dnia zmierzyć się z tym, co nastąpi.
Dzisiejsza noc jest jej szczególnie potrzebna. Musi uspokoić nerwy, pogodzić się z myślą, że jutro wraz z pogrzebem, na który wybiera się ze swoją rodziną coś się skończy po to, by ona mogła dalej żyć, planować i po to, by nastąpiły zmiany w jej egzystencji. Gdyby mieszkała w mieście, być może wcale nie zauważyłaby, że jej sąsiadka właśnie zmarła, bo w mieście miałaby całe mnóstwo znajomych, była przecież osobą ciepłą i lubianą. Tu w pobliżu stały jednak tylko dwa domy i teraz jeden z nich będzie opustoszały.
Oczywiście ta sytuacja nie będzie trwać wiecznie, dom z pewnością wkrótce zostanie sprzedany i z pewnością wtedy Renia zyska nowych sąsiadów, ale będą to zupełnie inni ludzie, o innym wyglądzie, innych zainteresowaniach, więc  wszystko będzie już zupełnie inne. Nie martwiło ją to zbytnio, bo przecież wiedziała, że będzie to tym, co ma się zacząć, kiedy jedno się skończy. Tej nocy jednak była smutna, musiała pożegnać się z sąsiadką, musiała gdzieś w sobie, w środku zakończyć jedno, by móc zacząć nowe. To dlatego siedziała po ciemku, naprzeciw drzwi prowadzących na taras, choć w drugim pokoju jej mąż ciepły i zaspany oddychał równomiernie dając jej w ten sposób poczucie bezpieczeństwa i tej chwilowej pewności, że w jej domu tej nocy wszystko jest takie jak być powinno. Nawet córki tej nocy śpią za ścianą, zupełnie jak kiedyś, gdy przychodziły ze szkoły, odrabiały lekcje, a potem miała tą pewność, że zawsze są w pobliżu, że nic im nie grozi i w razie jakichkolwiek problemów mogą przyjść do niej i poprosić o radę. Zawsze miała z nimi dobry kontakt, nawet teraz, gdy wciąż przebywają poza domem studiując w mieście często znajdowały okazję, żeby po prostu porozmawiać. Nie ma już jednak tego poczucia, że w  każdej chwili może do nich podejść, objąć je, bo teraz mają na nie wpływ również inni ludzie, także tacy, których ona nie zna, nic o nich nie wie. Może tak właśnie powinno być – dziewczynki muszą poznać także inne życie, poza wsią, domem, tym wszystkim czego ich uczyła. Jak każda matka obawiała się wpływu na nie  innych ludzi, a jednak wierzyła gorąco w to, że wartości jakie w nich zaszczepiła pozostaną na zawsze, bo przecież znała swoje dzieci, a raczej wierzyła, że zna je na tyle, by mieć pewność, że w trudnych, życiowych sytuacjach zachowają się tak, jakby sobie tego życzyła.
Zupełnie inaczej było z mężem. Zna go i kocha od tak dawna, że powinna być pewna jego słów i czynów. A jednak wciąż jest dla niej nieodgadnioną kartą. Co prawda, ma pewność, że nie zawiedzie jej w interesach, zna się na handlu lepiej od niej i zawsze robi dobre interesy, kupuje po atrakcyjnych cenach, ma też prawdziwy talent jeśli idzie o swój niewielki warsztat stolarski, zawsze ma sporo klientów, nie oszukuje jej jeśli idzie o pieniądze. Właściwie to nigdy niczego jej przy nim nie brakowało, a jednak nic o nim nie wie, pomimo tego, że zna jego rodziców, dziadków, zna jego historie z dzieciństwa i wie, że Damian jest osobą, która nie zawiedzie jej , ani dzieci. Wie o tym wszystkim, o czym jej dopiero co zmarła sąsiadka ciągle jej przypominała, zupełnie jakby zależało jej na ich małżeństwie, choć sama do wiernych żon nie należała. Renia nie końca wiedziała czemu zawsze tak broniła Damiana, może po prostu bardzo go lubiła.
Od strony sypialni usłyszała kroki, być może Damian wyczuł jej nieobecność, a może też nie mógł spać. Od chwili śmierci Natalii był niespokojny, tłumaczyła to sobie faktem, że był do niej przywiązany. Natalia nie mogła się bez niego obejść, wciąż chciała, żeby przerabiał dla niej jakieś meble, albo żeby remontował któryś z pokoi. Była zadowolona z faktu, że sąsiadka dawała mu zarobić, ona także przychodziła do jej domu  raz w tygodniu sprzątać, a jednak nie mogła oprzeć się wrażeniu, że Natalia zawsze bardziej ceniła sobie rady i towarzystwo Damiana. Nigdy nie kupowała nowych sprzętów bez zasięgania jego rady, wiele razy zabierała go do miasta, by pomógł jej wybrać nowe meble, czy choćby  kuchenne dodatki, gdyż jak twierdziła, on zna się na wszystkim. Była dobrą klientką i Renia nigdy nie mogła narzekać na wynagrodzenie, które wraz z mężem otrzymywali od niej w zamian za pomoc. Teraz już nie przybiegnie bez zapowiedzi, jak zwykła to czynić i nie zacznie wykrzykiwać w progu, że ma wspaniały pomysł na udoskonalenie swojego domu i że do wcielenia w życie tego pomysłu niezbędny jest jej Damian. Zawsze jednak pytała ją o zgodę, nie miała zwyczaju porywać jej męża, jeśli akurat miał coś ważnego do zrobienia, rozumiała to i w takich sytuacjach czekała cierpliwie na swoją kolej. Damian lubił ją i nie ukrywał, że jej pochwały sprawiają mu radość. A ona była zadowolona, bo wiedziała gdzie i z kim jest, wiedziała też, że w razie wyjazdu do miasta Natalia będzie miała go na oku, a ona będzie miała ten komfort, że spokojnie zajmie się gospodarstwem bez nieprzyjemnego ukłucia zazdrości, które towarzyszyło jej zawsze, gdy wyjeżdżał, a potem długo nie wracał.
         Dlaczego siedzisz tu sama po nocy? - światło lampy oślepiło ją, wręcz sprawiło jej ból.
         Zaraz się kładę. Zgaś! - zerwała się z krzesła uświadamiając sobie równocześnie, że jutro będzie niewyspana.
         Wracaj do łóżka, bo jutro będziesz miała wory pod oczami – zgasił sprawiając jej ulgę.
         I tak będę miała, - obruszyła się – idę przecież na pogrzeb.
         Nie musisz o tym ciągle przypominać – poskarżył się jak dziecko – Wszyscy idziemy i dla nikogo nie będzie to łatwe. Rano musisz jeszcze zająć się zwierzętami – przypomniał, choć przez cały okres ich małżeństwa nigdy nie zdarzyło się, by nie wykonała swoich obowiązków.
         Dlaczego wstałeś?
Damian nie miał w zwyczaju chodzić nocą po domu, zdarzało mu się nie wracać na noc, ale kiedy już położył się do łóżka nie ruszał się z niego aż do świtu.
         Pomyślałem, że trzeba będzie porozmawiać z tą siostrą Zbigniewa -  zaczął nieśmiało opuszczając wzrok, kiedy spojrzała na niego zdziwiona – Zostawiłem w domu Natalii trochę narzędzi, chciałbym je odzyskać.
         Na pewno wszystko odda, nie będzie z tym problemu.
         Mam nadzieję, że pozwoli mi zabrać swoje rzeczy. Powiedz jej o tym, gdy będziecie rozmawiały. A teraz wracaj do łóżka.

II

Towarzystwo Magdaleny peszyło ją. Mimochodem wciąż poprawiała włosy. Żałowała, że nie zdążyła zrobić sobie makijażu, ale przecież tak rzadko stosowała kosmetyki. Lubiła wszelakie kremy do twarzy, ale źle się czuła upiększając usta pomadką, albo nakładając cienie na powieki. Damian zawsze twierdził, że makijaż ją postarza i że woli, kiedy kobieta jest naturalna. Nie wierzyła tak do końca w te jego wywody, ale sama również ceniła wygodę i całkowity brak skrępowania, który dawał jej brak środków upiększających. Teraz jednak przy wyperfumowanej, wystrojonej, wymalowanej Magdalenie czuła się jak brzydkie kaczątko, na dodatek nie potrafiła się tak pięknie wysławiać jak dystyngowana siostra Zbigniewa. Mimo swojego młodego wieku w porównaniu z tą kobietą czuła się staro i szaro. Była więc poddenerwowana pomimo tego, że Magdalena była przemiłą, starszą panią, która uśmiechała się słodko wspominając swojego zmarłego pięć lat temu brata. Od razu widać było, że byli ze sobą blisko, mimo sporej odległości jaka ich dzieliła przez sporą część życia.
         I kto by pomyślał... – ciągnęła swoje wywody Magdalena.
Renia nagle uświadomiła sobie, że wpatruje się w jej ruchliwe usta wypowiadające stek słów, a nie słucha tego, co do niej mówi. Przeraziło ją to, bo nie widziałaby co jej odpowiedzieć, gdyby Magdalena zadała jej jakieś pytanie. Na szczęście kobieta najwidoczniej nie potrzebowała żadnych odpowiedzi na pytania, które od lat nosiła na sercu.
         I kto by pomyślał. – powtórzyła jak robot – Kto by się spodziewał, że w pięć lat po moim bracie Bóg zabierze Natalię, która była przecież o dwadzieścia lat młodsza od Zbigniewa. Zawsze myślałam, że ona przeżyje także i mnie. Wielka szkoda, że Zbigniew z Natalią nie mieli dzieci – skrzywiła się.
I wtedy Renia pomyślała, że Magdalena nigdy nie lubiła Natalii. To pewnie dlatego tak rzadko odwiedzała brata kiedy jeszcze żył i pewnie dlatego nie było jej tu od czasu jego śmierci.
         Teraz cały majątek,  kamienice w mieście i ten dom zostaną na mojej głowie. Nie potrzebuję tego, dla mnie to kłopot, sama nie mam dzieci, mnie niczego nie trzeba, wszystkiego mam aż zanadto, jestem starą, bezdzietną kobietą. - tu przerwała, by sięgnąć po kolejnego papierosa.
Wtedy przyjrzała jej się uważnie i pomyślała, że niepotrzebnie ta kobieta ją onieśmielała. Dopiero teraz zwróciła uwagę na jej zmęczoną twarz, drobną siateczkę zmarszczek okalającą jej ściągnięte w jakiś nieodgadniony grymas usta, opuchnięte, obwisłe powieki czyniące jej małe oczka prawie niewidocznymi. Uderzył ją smutek wymalowany na tej twarzy i zrobiło jej się żal Magdaleny. To przykre, że ani ona, ani jej brat nie mieli dla kogo gromadzić tych wszystkich rzeczy, o które zabiegali przez całe życie, nie mieli już kogo kochać, ani o kogo się troszczyć. Przyszło jej wtedy na myśl, że jednak to ona jest szczęściarą, większą od Natalii, której tak naprawdę zawsze zazdrościła życia pełnego luksusu, tego, że nigdy nie musiała ciężko pracować, że wszystko przychodziło jej w lekki sposób, wszystko dostała podane na tacy i że nigdy nie musiała o nic walczyć. A teraz to ona może cieszyć się z tego, że może przejmować się czy jej mąż dowiezie córki szczęśliwie na uczelnie, czy wystarczy im kieszonkowego do czasu, aż wrócą do domu , żeby odpocząć od zgiełku miasta. Zrozumiała, że dobrze jest czasem martwić się o swoich bliskich i dobrze jest pracować mając świadomość tego, że robi się to dla tych, których się kocha.
Tymczasem Magdalena po raz kolejny zaciągnęła się papierosem rozsiewając wokół smugi dymu tytoniowego i czyniąc powietrze w pokoju Natalii coraz bardziej gęstym.
         Wiem, że Zbigniew chciał przed śmiercią spisać testament, początkowo nie bardzo rozumiałam dlaczego chce to robić, przecież i tak wszystko po nim miała odziedziczyć Natalia, teraz jednak zastanawiam się czy nie zamierzał wspomóc jakieś fundacji, albo Domu Dziecka. Oczywiście nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że ten dom chciał zostawić żonie, miałaby po nim emeryturę i zabezpieczenie do końca życia. Zbigniew miał jednak jeszcze kilka kamienic w mieście z czasów, gdy prowadził firmę budowlaną, a potem wynajmował te kamienice i dobrze na tym zarabiał. Czy wiedziałaś o tym, Reniu?
         Tak, Natalia często korzystała z pomocy mojego męża, kiedy załatwiała w mieście formalności z tym związane. Po śmierci pana Zbigniewa nadal je wynajmowała.
         I nie wspominała o żadnym testamencie?
         Nie. – zapewniła – Nie miałam o tym pojęcia, zresztą Natalia o takich sprawach rozmawiała tylko z Damianem, zawsze uważała, że mój mąż zna się na interesach, a on...nie mówił mi, co załatwiali w mieście.
Zauważyła, że Magdalena spojrzała na nią dziwnie i pokiwała głowa z politowaniem. Poczuła, że robi jej się gorąco. Najwyraźniej obie pomyślały o tym samym. Natalia zawsze otaczała się mężczyznami. Kiedy żył Zbigniew robiła to dyskretnie, ale po jego śmierci nawet nie kryła faktu, że od czasu do czasu lubi komuś wskoczyć do łóżka. Z Renią jednak rozmawiała o tym tak otwarcie, że do głowy by jej nie przyszło, że miałaby czelność robić to z jej mężem. Była piękną, elegancką kobietą, na pewno miała wygórowane wymagania jeśli idzie o swoich kochanków, a Damian był zwykłym stolarzem, jej sąsiadem, w dodatku był mężem kobiety, która u niej sprzątała. Nigdy nawet nie pomyślała, że taka kobieta jak Natalia mogłaby zabierać Damiana do miasta w innym celu, niż w interesach. Zresztą nigdy nie zostawali tam na noc, nie zauważyła też, żeby sąsiadka spoglądała na niego, jak zauroczona nim kobieta. Kiedy o tym wszystkim pomyślała wydało jej się śmieszne, że Magdalena ma jakieś podejrzenia. Owszem była o niego zazdrosna, nawet cholernie zazdrosna, ale owa zazdrość nie dotyczyła Natalii, która zresztą była od Damiana o dziesięć lat starsza, a jego nigdy nie interesowały stare kobiety. Renia była zazdrosna, ponieważ Damian zostawał czasem na noc w mieście, ale było to zawsze, kiedy jechał tam sam, a potem nigdy się z tego nie tłumaczył. Mówił, że wiele czasu zajęło mu załatwianie interesów, a potem był zbyt zmęczony żeby jeszcze wracać. Musiała przyjąć jego tłumaczenia, choć to nie zmniejszało zazdrości, która z czasem coraz bardziej wdzierała się do jej serca. Wiele razy nawet obiecywała sobie, że będzie go śledzić, zawsze jednak w końcu rezygnowała z tego pomysłu. Nie wiedziała przecież, czy akurat tym razem nie wróci, ani dokąd konkretnie jedzie i gdzie go może zastać, nie mówiąc już o tym, że mogli zwyczajnie minąć się gdzieś po drodze. To nie miałoby sensu i Damian też doskonale o tym wiedział, co dawało mu poczucie, że żona nie jest w stanie sprawdzić tego, co robi w mieście po nocach.
         W każdym razie, – Magdalena ciągnęła swoje – uważam, że powinnam w imieniu mojego brata przekazać pieniądze ze sprzedaży kamienic na jakąś fundację. Chcę też sprzedać ten dom, działkę  i cały ten majdan. Oczywiście zatrzymam pamiątki po bracie i pieniądze za dom i działkę. Chcę jednak uczcić pamięć brata przekazując część jego majątku, po to, by ktoś dobrze go wspominał. Niech te pieniądze posłużą szczytnej sprawie – skończyła bardzo zadowolona ze swojego pomysłu.
Renia przyjrzała się jej uważnie i zauważyła, że jej twarz pojaśniała, a przez to wydała jej się teraz znacznie młodsza. Podziwiała ją, zastanawiając się, czy sama byłaby zdolna do takiego gestu, tym bardziej, że brat nie dał jej wyraźnych wskazówek jak ma postąpić z jego majątkiem.
         Po pogrzebie muszę wracać do Niemiec. – wyjęła z paczki kolejnego papierosa – Na pewien czas chciałabym po prostu zamknąć drzwi tego domu. Wrócę za kilka tygodni i zajmę się wszystkim, tymczasem mam do ciebie wielką prośbę.
Utkwiła w niej pytające spojrzenie.
- Chciałam cię prosić, żebyś na czas mojej nieobecności miała na wszystko oko. Byłaś jedyną sąsiadką Natalii, ona miała do ciebie pełne zaufanie. Ja także ci ufam i chciałabym ci powierzyć klucze do domu. Oczywiście odwdzięczę się za twoją troskę. Czy mogę na ciebie liczyć, Reniu?
         Oczywiście, wszystkiego dopilnuję – zapewniła skwapliwie.


Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.