Przejdź do głównej zawartości

Irka cz. I i II


„Być może, iż dokoła ciebie krąży zawsze niewidzialny duch,
żądny twego towarzystwa, który w atmosferze twego umysłu
znajduje spokój i bezpieczne schronisko, którego gdzie indziej
znaleźć nie może, a w tym obcowaniu z tobą pochłania twoje
myśli i świadomość. Uczucie ulgi, jakie taki dezinkarnowany
duch  doświadcza w pokrewnym sobie, obdarzonym ciałem,
porównać można z uczuciem wytchnienia, jakiego doznajemy
w skwarny, letni dzień, wchodząc do zacisznego domu, choćby
pustego i niezamieszkałego.”
                                                                                                         
Prentice Mulford


I Irka

Najpiękniejszą jest melodia ciszy, cudownie napawać się jej spokojem, bo prawdziwa harmonia jest tylko w ciszy. Tak długo tego nie dostrzegałam, chciałam być w centrum, w nieustannym zgiełku, pośrodku świateł. Teraz widzę piękno prawdziwego światła, jego ciepło – oni są ciepłem, nie mogę ich dotykać a i tak tworzymy jedność, najwspanialsze zespolenie. Nie można poczuć tego ciałem, a jednak nadal coś pociąga mnie w ciałach, choć tak naprawdę wcale tego nie potrzebuję... jednak brakuje mi ciała, jego ciała. Wiem, że tu jest, ale nie ma go przy mnie. Kiedyś odchodził od mojego silnego ciała do tego słabego, chorego, teraz też przebywa wśród tamtej jasności – z daleka, nadal z daleka. Ten niedosyt  jego światła powoduje we mnie tęsknotę do ciała. Gdzieś jest ciało, które mnie słucha, a ja jestem jego głosem i jasnością, której tamto ciało nie może zobaczyć. Głos jednak ma wielką moc, może stać się słyszalny dla ciała, które otaczam, któremu szepczę. I choć tamto ciało nie zdaje sobie z tego sprawy słyszy mój głos i dzięki temu staje się częściowo mną , staje się Marią.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Powiodła powłóczystym wzrokiem w stronę kelnera, był zabójczo przystojny, opasany zielonym fartuchem prawie do łydek w białej koszuli, która pięknie kontrastowała z brązem świeżej opalenizny. Pewnie dorabiał gdzieś na budowie, bo na wczasy w ciepłych krajach raczej nie było go  stać, tym bardziej, że dopiero zaczynał się maj – dokoła kłębił gąszcz zieleni, pachniały bzy i słońce tak cudownie łaskotało po twarzy. Czas na miłość, ale nie dla kogoś takiego jak ona, bo ona powinna to mieć za sobą. Czemu więc wzdycha patrząc na kogoś takiego jak kelner stanowczo zbyt młody? Nawet nie zwrócił na nią uwagi, z przylepionym do twarzy sztucznym uśmiechem spytał czym może służyć obojętny na wygłodniałe spojrzenia. Westchnęła.
         Czego się napijesz? - zwróciła się do Ewy, która zapatrzona w jakiś niewidzialny dla niej punkt za oknem nawet nie zwróciła uwagi na kelnera, zupełnie jakby właśnie podszedł do niej kawałek kotleta, albo gruba kobieta o męskim głosie.
         Kawy – odpowiedziała zakrywając usta dłonią. Ziewnęła.
Takiej to dobrze, jest na tyle przyziemna, że kawa  zapewni jej przez chwilę pełnię szczęścia. Irka najchętniej napiłaby się szampana, w końcu wczoraj miała urodziny, ale Ewa była abstynentką od kilkunastu lat i musiała to uszanować, podobnie jak fakt, że przyjaciółka wciąż opowiadała jej o swojej abstynencji, obnosiła się z nią w każdej sytuacji bez przerwy posługując się sloganami wyjętymi z mitingów AA, a nawet jakiś czas temu udało jej się namówić Irkę do uczestnictwa w spotkaniu Al Anon. Ale Ewa była jej jedyną przyjaciółką, tylko jej mogła opowiedzieć o tym co ją trapi, za czym tęskni i czego jej brak w jej jałowym małżeństwie z Marianem, które od jakiegoś czasu było dla niej tylko wspólną wegetacją, przebywaniem w pobliżu siebie.
         Dwie kawy z szarlotką – zwróciła się do kelnera jednocześnie dostrzegając sporą, obwisłą brodawkę pod jego lewym uchem.
Odwróciła się z niesmakiem. Jakże często to, co w pierwszej chwili wydaje się takie atrakcyjne w kolejnej powszednieje, jak całe to życie wokół niej.
         Jak twoje uczestnictwo w mityngach? Pomaga coś? - oczywiście Ewa nie mogła się powstrzymać, by nie zacząć swojego ulubionego tematu.
W pierwszej chwili chciała wzruszyć ramionami i powiedzieć, że jest całkiem fajnie, ale właśnie uświadomiła sobie, że dla Ewy temat mityngów był tym, czym dla niej rozmowa o swoim małżeństwie, czyli tematem, który mogła poruszać tylko z kimś komu ufała.
         Nie czuję się tam dobrze – wyznała szczerze – Właściwie to nie chcę tam chodzić, uważam, że to nie dla mnie.
         Dlaczego? - przyjaciółka otworzyła szeroko oczy ze zdumienia.
Była osobą, która nie znosiła, gdy ktoś negował jej pomysły, była przekonana, że nikt lepiej od niej nie zna się na ludzkich charakterach, dlatego potrafi stwierdzić najtrafniej czego danej osobie w tym momencie najbardziej trzeba. Zawsze była szczerze zawiedziona, jeśli ktoś miał na dany temat odmienne zdanie. Potrafiła wtedy całymi godzinami przekonywać, że to jej pomysł jest recepta na całe zło tego świata. A teraz uznała, że przyjaciółce najbardziej potrzebna jest grupa wsparcia. Irka wiedziała, że tak łatwo nie odstąpi od swojego pomysłu i już wyobraziła sobie batalię, jaką będzie musiała stoczyć, by wybić jej to z głowy.
         W ogóle nie czuję więzi z tymi kobietami – zaczęła ostrożnie – One są takie smutne, bite, poniżane, a ich mężowie często agresywni, albo piją całymi tygodniami i nic ich nie interesuje.
         Ale przecież sama mówiłaś, że Marian coraz częściej sięga po kieliszek i też czujesz się zaniedbywana. To tylko kwestia czasu aż zacznie cię poniżać, a ty nie będziesz wiedziała jak się bronić.
         Patrzą na mnie jak na dziwoląga, kiedy mówię, że rzadko ze mną sypia. W ich przypadku jest odwrotnie, one uciekają od bliskości, boją się mężów, albo brzydzą się nimi. Uśmiechają się z politowaniem, kiedy opowiadam, że w domu wszystko jest na mojej głowie, a mąż unika obowiązków domowych. One mają tak od zawsze, na dodatek ich mężowie w domu urządzają im awantury. Źle się tam czuję i nie mogę dłużej słuchać ich opowieści, jestem potem tak przygnębiona, że nie potrafię normalnie funkcjonować. Taka terapia mi w niczym nie pomaga.
         Skoro tak... - rozłożyła bezradnie dłonie.
Nie przypuszczała, że Ewa podda się tak łatwo, to nie w jej stylu, chyba, że...ma jeszcze coś innego w zanadrzu.
         Ale sama przyznajesz, że masz problemy małżeńskie, prawda? I  twierdzisz, że twój mąż nadużywa alkoholu?
         Oczywiście, wiesz przecież.
         Pamiętasz jak ostatnio opowiadałam ci, że uczęszczam na zajęcia takiej nieoficjalnej grupy? Oni też nie czuli się dobrze wśród społeczności AA, chcieli czegoś więcej niż tylko sztywnych spotkań, chcieli gdzieś razem pojechać, spędzać ze sobą więcej czasu, zaprzyjaźnić się, no i niektórym z nich nie odpowiadało to, że do tradycyjnej grupy przychodzili ciągli nowi, tacy, którzy dopiero zaczynają staż abstynencki, a oni nie piją od lat i czasem meczy ich przerabianie wciąż wszystkiego od nowa. Rozumiesz?
Siknęła głową, chyba zrozumiała o co jej chodziło. Sama też chętnie pojechałaby na wycieczkę ze znajomymi. Od razu w głowie zaczęła przeliczać od jak długiego czasu nie byli z mężem na żadnym wyjeździe, a przecież tak lubiła zwiedzać ciekawe miejsca, choćby nawet miałyby to być jakieś zapadłe dziury. Marian nie miewa ochoty na takie wypady, w ogóle nie ma ochoty na spędzanie z nią wolnego czasu – woli siedzieć przed telewizorem, albo uciekać do tych swoich wychowanków. Oni teraz bardziej są jego rodziną odkąd dzieci zaczęły żyć własnym życiem, a ona chyba nie jest dla niego już tak ważna jak dawniej.
         Może chciałabyś do nas dołączyć? - głos Ewy brzmiał jakby mówiła do niej zza ściany.
         Słucham?
          Mówię, że mogłabyś dołączyć do naszej grupy.
         Ale przecież nie jestem alkoholiczką.
         Ale masz w domu problem z alkoholem. Czuję, że moi znajomi od razu cię zaakceptują, jesteś przecież taka ciepłą osobą.
         Wszyscy mi to powtarzają, ale chyba nie jestem na tyle ciepła, by wzbudzić podobne uczucia w moim mężu.
         Wiesz, że to nieprawda – Ewa wolno upiła łyk kawy – To jak będzie? Pójdziesz ze mną, a jeśli ci się nie spodoba nikt nie będzie miał o to żalu – dodała to z takim naciskiem, że Irka westchnęła zrezygnowana.
Może nikt nie będzie miał żalu prócz Ewy. Trudno wytrzymać z taką przyjaciółką, ale prawdopodobnie i tak nigdy nie będzie mieć lepszej.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx
Zapomniałam już jak to jest oddychać. Łatwiej jest nie oddychać, choć kiedyś chyba wydawało mi się, że oddychanie jest przyjemnością. Teraz wiem, że przyjemnie jest nie oddychać, choć ci, którzy zostali gdzieś tam myślą zapewne, że nie oddychanie jest równoznaczne z końcem wszystkiego. Tymczasem dopiero kiedy przestajemy oddychać zaczyna się wszystko, co jest prawdziwe, bo w pełni zaczynamy odczuwać kiedy już nie czujemy tego co dotykalne i bolesne. Dotykalne jest zawsze bolesne. Teraz też czuję ból, ale nie jest on związany z niczym co dotykalne, teraz mój ból wiąże się tylko z tym co było kiedyś. Gdybym wiedziała jak łatwo było uchronić się przed tym bólem, gdyby inni wiedzieli mieliby receptę, wiedzieliby co robić, by pozbyć się bólu – nie tego dotykalnego, ale tego, który nie przemija. Dlatego czasem chciałabym im o tym powiedzieć, ostrzec ich. Próbuję, ale oni mają swoją prawdę. Może gdzieś jest ktoś, kto chce usłyszeć choćby niewielką część mojej prawdy. Chcę by tak się stało, dlatego próbuję powiedzieć komuś w imieniu dawnej Laury, bo tylko ona mogłaby być kimś kogo mogą posłuchać. Szkoda, że mądrość którą posiadam teraz przychodzi zbyt późno. Mój ból i ból kogoś, kogo chcę uchronić zlewają się w jedno. A przecież mogłabym być taka spokojna i wolna. Może kiedyś tak będzie, bo wieczność nie ma granic, a rozwój naszych myśli nigdy się nie kończy. I to właśnie jest największym darem jaki otrzymaliśmy kiedy zostaliśmy stworzeni.

II
Wieczorem zadzwoniła Małgosia. Nie wraca w tym tygodniu na weekend, ponieważ jadą ze swoim chłopakiem, Arturem do jego rodziców.
         Oni mieszkają w takim urokliwym miejscu, na wsi. Odpoczniemy przez te dwa dni – w głosie córki wyczuła podniecenie i radość.
Dobrze, że choć ona jest szczęśliwa. Odkąd zaczęła spotykać się z tym Arturem stała się taka pełna życia. Irka domyślała się, że dzielą jeden pokój w akademiku, ale nigdy jej o to nie pytała. Wiedziała, że Marian byłby temu przeciwny, więc wolała nie poruszać tego tematu. Swoją drogą jej to w ogóle nie przeszkadzało. Śmieszyła ją ta podwójna moralność męża. Zapewne zdawał sobie sprawę z tego, że Małgosia jest na tyle dojrzałą kobietą, iż dzieli łóżko ze swoim chłopakiem, jednak wolał traktować ją jak małą dziewczynkę i udawać , że o niczym nie wie. Podobnie było z synem kiedy jeszcze chodził ze swoja przyszłą żoną – potem udawał wielkie zaskoczenie, kiedy dziewczyna oznajmiła, że jest w ciąży.  Darek ożenił się i wkrótce potem wyjechali z żoną do Szwecji w poszukiwaniu lepiej płatnej pracy. Teraz zostali sami – ona i jej mąż, który żyje sobie własnym życiem, zajęty pracą w otoczeniu kolegów, poświęcając się swoim pasją. W takich chwilach jak ta, kiedy córka dzwoni z wiadomością, że znów zostają sami w czasie wolnym od pracy najboleśniej to odczuwała. Nie potrafiła nawet wyjaśnić samej sobie jak to się stało, że tak bardzo się od siebie oddalili. Dawniej często gdzieś razem wyjeżdżali, lubili spędzać czas ze sobą. Teraz Marian najczęściej wyjeżdżał z dziećmi ze swojego klubu, to na jakieś obozy, to na zawody, a ona zostawała w domu. Z kolei, kiedy chciała pojechać odwiedzić swoją rodzinę, zbywał ją krótkim, że będzie się tam nudził, ona przecież powinna wiedzieć, że nie lubi jej kuzynek, a jej siostry po prostu go drażnią. Jechała więc sama, najczęściej nawet nie zastanawiając się co robi w tym czasie. Dobrze byłoby gdzieś pojechać, tak po prostu – nie do rodziny, ale ze znajomymi, z którymi miałaby wspólne tematy. Ela zawsze wyjeżdżała ze znajomymi z klubu AA. A może gdyby i ona zaczęła tam chodzić miałaby jakąś odskocznię, podobnie jak Marian.
Teraz siedział w drugim pokoju i rozwiązywał krzyżówki, nawet nie zareagował na dźwięk telefonu. Pomyślałaby, że mogłaby go zdradzać za drzwiami, a on nawet by tego nie zauważył. Postanowiła oznajmić mu o decyzji Małgosi. Nawet nie podniósł głowy znad gazety.
         Aha – mruknął tylko.
Po chwili, kiedy jednak w końcu dotarło do niego, że córka jedzie gdzieś z mężczyzną, którego niezbyt dobrze zna podniósł wzrok i stwierdził lakonicznie.
         Chyba nie zrobi jakiegoś głupstwa.
         Jest dorosła – odparła także jakby od niechcenia i wtedy dotarło do niej, że tak może być już zawsze.
Małgosia pewnie niedługo wyjdzie za mąż i wyprowadzi się na dobre, a oni zostaną sami, czy może raczej samotni, bo przecież nie robią nic w tym kierunku, by cokolwiek zmienić, by bardziej zbliżyć się do siebie. Spojrzała z ukosa na męża. Wciąż siedział nad swoja gazetą nie zwracając na nią uwagi. Kiedyś mówiono o nich, że są ładną parą – on wysoki, wysportowany, starszy od niej o sześć lat ( najbardziej ceniła w nim to, że jest taki dojrzały i odpowiedzialny), ona ładna, wesoła, przydawała mu blasku. Koleżanki patrzyły na nią z zazdrością – nie dość, że przyciągała spojrzenia innych mężczyzn, to jeszcze miała przystojnego i dobrego męża. Nadal nazywa się ją ładną, a ona uwielbia podkreślać swoją urodę, zawsze ubiera się elegancko, nigdy nie wychodzi z domu bez makijażu, lubi kokietować, ale zawsze stara się trzymać zarówno mężczyzn, jak i kobiety na dystans. Wyjątkiem jest Ewa, ale ona ma wielu przyjaciół, czasem jest nawet o to trochę zazdrosna, może nawet bardziej niż o męża. Odkąd Marian skończył pięćdziesiąt pięć lat wmówiła sobie, że już na nic go nie stać, bo żadna kobieta nie spojrzałaby nawet na takiego starszego, posiwiałego, śmiertelnie poważnego pana. A może się myli? Kiedyś miała poważne podejrzenia co do jego wierności, kiedy zorientowała się, że często widywał się z ich wspólną znajomą – jej zdaniem zbyt często. Ostatecznie jednak niczego mu nie udowodniła, a jedyne co udało jej się osiągnąć przy użyciu różnych spekulacji, to kłótnia z koleżanką i fakt, że kobieta nigdy więcej nie odezwała się słowem ani do niej, ani do jej męża. To było jednak ponad dziesięć lat temu. Od tego czasu stała się bardziej stonowana jeśli idzie o podejrzenia, tym bardziej, że zauważyła, iż Marian bardziej preferuje towarzystwo kumpli, z którymi zresztą częściej niż kiedyś chętnie sięga po kieliszek, a także dzieci w wieku szkolnym, dla których prowadzi kółko szachowe w miejscowym domu kultury.
W końcu zauważył, że przygląda mu się od dłuższej chwili.
         Coś jeszcze? Chodzi o Małgosię?- spojrzał na nią zaciekawiony.
Brakowało jej tego spojrzenia, teraz przynajmniej przez chwilę udało jej się skupić jego uwagę na sobie. Uśmiechnęła się do tej myśli.
         Z Małgosią wszystko w porządku. Rodzice tego chłopaka mają podobno dom w pięknej okolicy.
         A więc chce przedstawić swoją dziewczynę rodzicom. - także się uśmiechnął – To chyba dobrze, prawda?
         Tak – nagle przyszło jej do głowy, że skoro zostaną sami może wykorzystać ten czas, żeby zrobić coś razem. - Pomyślałam, że skoro Małgosia nie przyjedzie, to może wybierzemy się gdzieś we dwoje, na kawę. - zagadnęła.
         Kawę możemy wypić w domu.
W pierwszej chwili chciała wyjść z pokoju, coś ją jednak tknęło, jakiś wewnętrzny niepokój kazał jej podtrzymać temat.
         Jest piękna pogoda, moglibyśmy pojechać do tej kawiarenki za miastem posiedzieć na świeżym powietrzu. Kiedyś lubiliśmy tam spędzać czas.
         To może w przyszłym tygodniu pojedziemy tam z Małgosią. Jutro jestem umówiony z sąsiadem na partyjkę szachów.
         Znów będziecie pić! - wybuchnęła – A co ja mam robić?
         Możesz przecież wybrać się gdzieś z Ewą. A sąsiadowi już obiecałem, poza tym kilka kieliszków to nie żadne picie.
Odwróciła się i od razu poszła do kuchni po komórkę.
         Ewa? Cześć, mówiłaś coś o niedzieli – palnęła od razu kiedy tylko usłyszała głos w telefonie.
         O niedzieli? A...tak – jak zwykle musiała najpierw przypomnieć sobie o co chodzi – Mówisz o mityngu? Tak, spotykamy się w niedzielę. W tygodniu nie ma zbyt wiele czasu, wszyscy pracują. A w tej grupie większość osób jest samotnych, więc niedziela jest w sam raz. To jak, idziesz? Podjechać po ciebie?
         Też jestem cholernie samotna – odezwała się z goryczą w głosie.
         Coś się stało? Pokłóciliście się z Marianem?
         Żeby się pokłócić trzeba najpierw z sobą rozmawiać – palnęła – Podaj mi adres, dojadę tam swoim samochodem, tylko czekaj na mnie przed wejściem, nikogo tam nie znam. Nie chcę żeby pytano ;” A pani w jakiej sprawie?'
         Nie martw się – usłyszała perlisty śmiech przyjaciółki – Nikt nie będzie cię o nic pytać, ale oczywiście będę czekać, tylko bądź punktualnie.
         Będę – teraz jej głos brzmiał pewnie.
Może w końcu spędzi trochę czasu w miłym towarzystwie.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Teraz jesteś Marią. Jesteś jak ona – samotna, wciąż tęsknisz za czymś co nieosiągalne. Na pozór jesteś spokojna, ale cierpisz, bo brakuje ci tego co potrzebne takiej kobiecie jak ty – jak my. Nadal chcesz być pociągająca i adorowana, choć wszystko się zmienia. Nie znosisz tego, co powszednie, tego zmienia się w zwykłe bytowanie. Wydaje ci się, że wszystko dokoła jest takie piękne, ale ty jesteś poza tym. Wciąż jesteś piękną kobietą. Pokaż to wszystkim i korzystaj z uroków życia dopóki to możliwe, zasługujesz na wszystko co najlepsze. Pamiętaj, że piękne chwile są ulotne jak powiew wiatru. Kiedyś wiatr nie będzie ci już potrzebny, nie będziesz go czuła, może nie będziesz nawet za nim tęsknić, ale teraz poddaj się tym powiewom, dopóki to możliwe, dopóki nie jesteś tu. We mnie nie ma już wiatru, jestem mgiełką, ulotnym wspomnieniem, jestem przeszłością, ale wciąż jestem żeby ci powiedzieć, że warto dać się porwać, rzucić się w wir, czerpać pełnymi garściami. W takich chwilach ja będę w tobie, by poczuć twój wiatr. Mnie on nie jest potrzebny, ale wciąż go pragnę. Jestem blisko dopóki przypominasz mi siebie.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.