Przejdź do głównej zawartości

Siła myśli cz. VII i VIII

VII Światło nie jest tłuścioszkiem.

 

Było ich tak wielu, że światłość bijąca od ich lśniących postaci zupełnie mnie poraziła. Dopiero po jakimś czasie mogłam przyjrzeć się temu nieprzebranemu tłumowi dostojnych, prawie przeźroczystych postaci, u których nie potrafiłam rozpoznać rysów twarzy, ani nawet nie dostrzegłam ich strojów, choć wiedziałam, że są śnieżnobiałe, byłam też pewna, że wszystkie postacie są pełne ciepła, dobre i że pragną mojego szczęścia, a także szczęścia innych ludzi. Choć było ich tak wielu wyraźnie odczuwałam pomiędzy nimi obecność mojego braciszka. Dopiero teraz zrozumiałam jak bardzo zanim tęskniłam, jak był mi bliski, zupełnie jakbyśmy byli jednością, jakbym bez niego nie mogla istnieć.

Niektórzy nieco różnili się od innych, choć nie potrafiłam określić w jaki sposób, ale wiedziałam, że byli bardziej dostojni, choć w ludzki, zwykły sposób nie można zrozumieć jak można być jeszcze bardziej dostojnym od tych wspaniałych, świetlistych postaci. Zrozumiałam jedynie, że niektórzy z nich zajmowali wyższe miejsca w hierarchii, jednak nie nie była to hierarchia podobna do ludzkiej, gdzie jedni spoglądają z wyższością na innych.  Tu wszyscy byli tak samo ważni, wspaniali, niepowtarzalni, mieniący się światłem, na określenie którego nasuwało mi się tylko jedno słowo – dobro. To dobro skumulowane w nich poraziło mnie, napełniło jakąś niewypowiedziana tkliwością i spokojem.

Odtąd potrafiłam ich nazwać. Nareszcie wiedziałam, że mój cudowny opiekun, dobry braciszek jest aniołem, moim aniołem. Obudziłam się zrelaksowana, przepełniona jakąś niewymowną słodyczą, która dawała mi pewność, że zawsze pokonam wszystkie trudności, wszystkie przeciwności losu, bo jestem kimś niezwykłym, kimś kto widział rzeczy niewidzialne dla innych ludzi zajętych swoimi przyziemnymi sprawami. Ta pewność mojej niepowtarzalności napełniła mnie taka siłą, dzięki której wszystkie czynności, które co dnia musiałam wykonywać nie były dla mnie wcale uciążliwe. Nie jestem jak dawne znajome ze szkoły i z pracy i jak moje klientki, jak wszyscy ci ludzie, którzy skupiają się na rzeczach błahych, na małych przyjemnościach, które dają im radość. Jestem stworzona do wielkości, a czas, który mi pozostał jest czasem oczekiwania, dlatego muszę bardzo się starać żeby wszystko robić jak trzeba. Co dnia to samo – pielęgnowanie matki, wysłuchiwanie jej narzekań, szycie i wysłuchiwanie klientek stawiających wciąż nowe wymagania, dwa razy w tygodniu sprzątanie domów sąsiadek, a wszystko z wielkim pośpiechem, bo w domu zawsze czekała chora matka – leżąca, niezadowolona, cierpiąca, wymagająca.

Do pracy w zakładzie krawieckim już nie wróciłam. Po krótkim pobycie w szpitalu matka wróciła do domu, by położyć się w łóżku, z którego już nie wstała. Wszystko odtąd było na mojej głowie, łącznie  z Michałem, który w domu zjawiał się tylko po to, by porządnie zjeść, wyspać się i wyłudzić ode mnie choćby parę groszy na swoje potrzeby. Czasem przyprowadzał na noc swoje dziewczyny i przyjaciółki. Adę, której tak nie lubiłam zamienił na inną, która była tylko raz w naszym domu i nawet nie poznałam jej imienia, potem były kolejne i kolejne. Nawet nie pytałam kim są i gdzie je poznawał – było mi to obojętne. Pojawiały się i znikały, więc nie było sensu pytać o ich imiona. Jedynie matka zawsze interesowała się kobietami Michała. Wciąż o nie pytała, a ja zawsze nazywałam je imieniem Ady, jego pierwszej dziewczyny. W ten sposób matka nigdy nawet nie zorientowała się ile dziewczyn przewinęło się przez łóżko mojego brata.

Jeśli miałam chwilę wytchnienia, gdy matka spała, a na mojej maszynie nie leżała sterta kolejnych materiałów wymykałam się z domu w poszukiwaniu aniołów. Nie znalazłam ich w książkach, ani na niebie podczas ładnej pogody. Postacie z rysunków były młodymi kobietami o szlachetnych rysach, albo młodzieńcami odzianymi w stroje starożytnych wojowników. To nie były moje anioły. Tamte anioły w niczym nie przypominały zwykłych ludzi, którzy niezależnie  od stroju i epoki w jakiej zostali narysowani uśmiechali się dobrotliwie. Pomyślałam, że może w kościołach odnajdę moje anioły. W tym celu obeszłam wszystkie świątynie w mieście, ale znalazłam w nich tylko grube aniołki przypominające słodkie bobaski z podwójnymi podbródkami o tłustymi rączkami złożonymi do modlitwy. Te śliczne cherubinki z usteczkami ułożonymi w podkówki też nie były moimi świetlistymi braćmi. Czułam się zawiedziona. Czyżby moje anioły nie odwiedzały innych ludzi w ich snach? Nikt nie próbował przedstawić ich na obrazach w pełni ich świetlistego piękna, widocznie więc ci wszyscy znani malarze, artyści, ludzie natchnieni i święci nie mają pojęcia czym jest ich niewyobrażalne piękne, ich spokój, ich dostojność. Ci , którzy chcieli ich przedstawić nie mają tak naprawdę pojęcia czym są. Mnie jednak – skromnej, nieśmiałej dziewczynie z małego miasteczka zechciały ukazać się w swej chwale. To może oznaczać tylko jedno – mój dobry, cudowny braciszek wybrał mnie do rzeczy wzniosłych, takich, które wstrząsną całym światem, a wtedy dopiero wszyscy poznają, że nie jestem tym, kogo wydaje im się, że znają, ale kimś o kim świat dopiero się dowie, a kiedy już to nastąpi wszyscy będą powtarzać moje imię. Dopóki jednak ten czas nie nadszedł muszę wykonywać skrupulatnie swoje obowiązki, szczególnie jeśli idzie o opiekę nad matka, w przeciwnym razie anioły mogą uznać, że nie nie jestem godna zaszczytu, który mnie czeka. Najdzie kiedyś czas, że i mój brat, rozpieszczony i bezmyślny pozna się na mnie, a wtedy zobaczy jak puste i głupie są jego dziewczyny.

Takie myśli dodawały mi sił w pokonywaniu przeciwności losu. Dzięki nim bez większych problemów wytrzymywałam nieustanne utyskiwania mamy, jej wiecznie pełne pampersy, delikatną skórę na plecach, którą wciąż trzeba było masować i  masować ciągle od nowa,  by moja nieznośna rodzicielka nie dostała odleżyn. Po codziennych zabiegach higienicznych i kosmetycznych, karmieniu, przyjmowaniu domowych wizyt lekarzy przez dziesięć długich lat nigdy nie usłyszałam słów wdzięczności. Jeśli moja matka chciała komuś okazać odrobinę ciepła, to tym kimś był zawsze mój brat.

Tymczasem Michał pomimo tego, że ukończył szkołę i zaczął pracować jako lakiernik samochodowy w niewielkim zakładzie blacharskim nadal pozostał tym samym  samolubnym, potrzepanym chłopcem, który nie potrafił się ustatkować. Jego największą miłością nadal były pojazdy mechaniczne, a główni motory, na które wydawał wszystkie swoje oszczędności. Nawet w połowie nie dbał tak o swoje liczne kobiety, które przez lata zmieniały się na rude, blondynki, brunetki, farbowane, głupie, wesołe i zupełnie głupie, ale matka nadal uważała, że jej kochany synek spotyka się z jedną dziewczyną o imieniu Ada.

Raz tylko zdarzyło się mojemu bratu spotykać z pewną dziewczyną przez dłuższy czas. Na imię miała Jolka, często przychodziła do naszego domu i ...o dziwo! - nawet ją polubiłam. Po pewnym, czasie owa Jolka zaczęła ostro przybierać na wadze, a Michał zaczął przebąkiwać coś o tym, że wkrótce zostanie tatą. Niedługo potem znaleźli sobie mieszkanie i przez jakiś czas nie musiałam codziennie oglądać swojego nieznośnego braciszka.

 

 

VIII     Rutyna jest czekaniem.

 

Pewnego ranka zegar zatrzymał się. Była dokładnie czwarta pięćdziesiąt pięć, kiedy jego wskazówki zastygły w miejscu. Obudziła mnie cisza. Uświadomiłam sobie, że nie słyszę tykania. Pomyślałam wtedy, że chyba już waruję od tej samotności, która mnie otacza. Byłam młodą kobietą, a żyłam jak staruszka. Prawie nie wychodziłam z domu, a zwykłe zakupy były dla mnie wyprawą, która starannie planowałam. Nie spotykałam się za znajomymi, bo ich nie miałam. Rozmawiałam tylko z matką, głównie o jej chorobach i o Michale, którego prawie nie widywałam odkąd wyprowadził się z domu. Jego dziewczyna niedługo miała rodzić, ale kiedy wpadał na kilka chwil nie wspominał o niej nawet słowem. Byłam pewna, że już mu się znudziła, a mieszka z nią nadal jedynie dlatego, że nosi jego dziecko. Nie wyobrażałam go sobie w roli ojca. Nigdy nie pytałam go ani o Jolkę, ani o to, czy są przygotowani jako rodzice do powitania dziecka w swoim życiu. Prawdę mówiąc ta mała istotka, która miała niedługo pojawić  się w życiu mojego brata w ogóle mnie nie interesowała. Nie myślałam o sobie jako o przyszłej cioci, po prostu wypierałam myśl o tym, że nią będę Uważałam, że narodziny dziecka to sprawa Michała, do której nie powinnam się wtrącać, zresztą mój brat z pewnością nie życzyłby sobie tego, bo gdyby było inaczej powiedziałby mi o tym. Ale on nigdy nie opowiadał o swoim życiu, wpadał tylko żeby pożyczyć parę groszy, czasem przywitał się z matką, ale nigdy nie pytał jej jak się czuje.

Pamiętam doskonale, że tego poranka kiedy zatrzymał się zegar postanowiłam zrobić coś ze swoim życiem. Pomyślałam, że powinnam nawiązać kontakt z dawnymi  znajomymi  ze szkoły, albo z  byłej  pracy, nie mogłam jednak przypomnieć sobie choćby jednej osoby, która chciałaby pójść ze mną na kawę, albo po prostu umówić się na zwykłe, koleżeńskie pogaduchy.

Miałam kilka stałych klientek, które szyły u mnie ubrania, a także sąsiadki, którym sprzątałam domy, ale one  rozmawiały ze mną jedynie o przymiarkach i o tym, co trzeba jeszcze zrobić, potem płaciły za moje usługi i szybko wychodziły. Nigdy nie próbowałam zatrzymać żadnej z nich, nigdy żadnej nie zaproponowałam niczego do picia, nigdy żadnej z nich o nic nie pytałam, sama byłam więc sobie winna.

Tego dnia,kiedy zatrzymały się wskazówki zegara postanowiłam coś zmienić, ponieważ uznałam, że wydarzyło się coś niezwykłego. Nakręciłam zegar wieczorem jak co dnia,a mimo tego on zatrzymał się, jakby chciał oznajmić, że o godzinie czwartej pięćdziesiąt pięć mój czas stanął i już nic nie wydarzy się w moim życiu. Wiedziałam, że zegar się myli. W moim życiu wydarzą się jeszcze rzeczy,o których nikomu się nawet nie śniło. Po to przecież przyszłam na świat żeby robić rzeczy niezwykłe, na to czekałam wiele lat i teraz źle odebrałam fakt, ze zegar zatrzymał się, bo może oznacza to, ze czas niezwykły właśnie się rozpoczął. Kiedy pomyślałam o tym w ten sposób poczułam wielkie podniecenie, ubrałam się szybko i poszłam zerknąć na matkę do drugiego pokoju,. Kiedy jednak podeszłam do jej łóżka zobaczyłam, że leży w dziwnej pozycji, jakby chciała zwinąć się w scyzoryk ze strachu, albo z bezsilności. Jej kołdra leżała na ziemi, a z ust wydobywała się biała piana. Mama dusiła się i dziwnie charczała, jakby za chwilę miała wybuchnąć, szybko wiec podbiegłam do telefony i zadzwoniłam na pogotowie.

Mama miała zawał serca i została zabrana do szpitala. Zastanawiałam się w jaki sposób zawiadomić Michała, dopiero kiedy znalazłam się w sytuacji, gdzie zagrożone było życie mamy uświadomiłam sobie, że nie wiem, gdzie on mieszka, nie znam tez numeru jego telefonu – po prostu nigdy go o to nie pytałam. Pozostała więc nadzieja, że mojemu bratu zabraknie pieniędzy, albo, ze znajdzie jakiś inny powód, by zajrzeć do rodzinnego domu.

Tymczasem mama została w szpitalu przez kilka dni, po czym lekarz oddziałowy oświadczył, że jej stan się poprawia i wkrótce zostanie wypisana do domu. Odetchnęłam z ulgą.

kiedy zostałam w domu całkiem sama poczułam się zupełnie bezużyteczna i samotna jak nigdy dotąd. Próbowałam zabić czas szyjąc i robiąc porządki w mieszkaniu, ale i tak pomimo tego, ze codziennie odwiedzałam mamę w szpitalu nie miałam nic do roboty.

Oddawałam się więc rozmyślaniom  nad sensem życia i w końcu stwierdziła, że popadłam tak bardzo w rutynę, że brak codziennych,jednych i tych samych obowiązków stawał się dla mnie nieznośny. Wtedy zaczęłam myśleć o tym, co będzie kiedy mamy  zabraknie na dobre. Mimo jej ciągłych narzekań przyzwyczaiłam się do do jej obecności w tym samym miejscu, dlatego co kilkanaście minut wchodziłam do jej pokoju i wpatrywałam się w puste łóżko choć wiedziałam, że jej tam nie zastane. Zrozumiałam, ze rutyna jest czekaniem na to, co ma dopiero się wydarzyć. A w moim życiu wydarzy się jeszcze wiele – nadal byłam o tym głęboko przekonana.

Wieczorami znów zaczęłam przywoływać mojego braciszka, który był wciąż obecny przy mnie, a jednak nadal nie mogłam go dostrzec. Miałam nadzieję, że mi się przyśni, albo, że usłyszę jego kojący,ciepły głos, który podobnie jak to było w latach dzieciństwa znów zapewni mnie o tym, że jestem stworzona do rzeczy wielkich, że jestem niezwykła i wyjątkowa.

Po kilku dniach pobytu w szpitalu matce wszczepiono rozrusznik serca po czym wróciła do domu słaba, wyczerpana i jeszcze bardziej potrzebująca mojej opieki. Kilka dni później zjawił się Michał. Choć nigdy z nim zbyt wiele nie rozmawiałam i zawsze uważałam, że nie byliśmy zżytym rodzeństwem tym razem jednak najpierw bardzo się ucieszyłam z jego wizyty, potem jednak naskoczyłam na niego.

–         Mama miała zawał – stwierdziłam ze zbolałą mina, ale zaraz potem dodałam podnosząc głos - czy ona cię w ogóle nie obchodzi? Nie było cię w szpitalu, nie spytałeś jak się czuje i czy w ogóle jeszcze żyje.

Mama, która leżała w drugim pokoju od razu usłyszała mój podniesiony ton głosu, a potem oczywiście nie omieszkała mnie zbesztać za to, że podobno nakrzyczałam na jej ukochanego synka. Michał tym razem jednak nie zrobił tego, co zwykł czynić – nie odwrócił się do mnie plecami i nie wyszedł, a zaczął się tłumaczyć. Była to najdłuższa rozmowa jaką przeprowadziłam z bratem od czasu naszego dzieciństwa. Okazało się, że Michał zostawił swoją ciężarną dziewczynę – po prostu nie był gotów na tak wielką odpowiedzialność, jaką było ojcostwo. Najgorsze jednak było to, że nie poczuwał się do obowiązku, by wspomagać Jolkę materialnie.

–          Co chciała, to ma. – skwitował, kiedy wspomniałam mu o poczuciu obowiązku.

Od jakiegoś czau Michał mieszkał już u nowej dziewczyny. Zaproponowałam mu, żeby wrócił do domu, matka z pewnością ucieszyłaby się mając go przy sobie. Wyśmiał mnie jednak tylko stwierdzając, że ten etap ma już za sobą. W ten sposób mój brat chciał mi pokazać, że jest już dorosły i nie ma zamiaru wracać do rodzinnego domu. Szkoda tylko, że nie był na tyle dorosły, by radzić sobie finansowo. Jeszcze tego dnia pożyczył ode mnie gotówkę, jak zwykle zapewniając, że odda, kiedy tylko stanie na nogi. Zdawał sobie sprawę z tego, że byłam przekonana, iż to nigdy nie nastąpi, ale w ogóle tym się nie przejmował. Potrzebował pieniędzy i nic więcej go nie obchodziło.

–         Niedługo wyjeżdżam za granicę – skwitował na odchodne – Udało mi się załatwić pracę we Francji.

–         A mama?! - wybuchnęłam prawie z płaczem.

Pomyślałam, że mama zupełnie się załamie, kiedy Michał przestanie ją odwiedzać.

–         Nic jej nie mów – machnął tylko ręką – Ona i tak nie wie co się wokół niej dzieje. Kiedy wrócę pewnie pomyśli, że nie było mnie dwa dni.

–         A wrócisz? - próbowałam się pohamować, żeby zupełnie się nie załamać.

Nie chciałam żeby przepadł na zawsze, mimo wszystko tęskniłam za nim i cieszył mnie jego widok, kiedy wpadał do domu, choćby tylko po to, żeby pożyczyć pieniądze.

–         Oczywiście, że wrócę -poczochrał mi włosy, jakbym była małą dziewczynką – Jeśli Jolka będzie o mnie pytać powiedz, że nie masz ze mną kontaktu – dodał na odchodne.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.