Przejdź do głównej zawartości

Siła myśli cz. IX i X


IX  Jedno się kończy, by mogło nowe nastąpić

Jolka nigdy nie przyszła spytać o Michała, nigdy też nie dowiedziałam się, czy urodziła zdrowe dziecko, jakiej było płci i co się z nim stało. Pewnego dnia jedna z moich klientek powiedziała mi, że dziewczyna wyjechała z miasta i nikt o niej więcej nie słyszał. Podobno nie miała tu żadnej rodziny, nie miała więc do kogo wracać, nie upomniała się też o alimenty na dziecko – przynajmniej nic mi o tym nie było wiadomo. Czasem zastanawiałam się, jak by to było, gdybym została ciocią. Może dziecko Michała polubiłoby mnie, może chodzilibyśmy razem na spacery, robilibyśmy wspólne wypady za miasto, tak samo, jak to było kiedyś z ojcem. A może Michał nie był wcale ojcem dziecka Jolki, może był nim zupełnie ktoś inny, ktoś bardziej odpowiedzialny niż mój brat i może ten ktoś zaopiekował się Jolką. Myślę, że na to zasługiwała i życzyłam jej z całego serca żeby ułożyła sobie życie tak, jak tego pragnęła.
Tymczasem mój brat nie dawał znaku życia, a mama słabła i co jakiś czas twierdziła, że będzie umierać, ale mijały dni i miesiące, a w naszym domu wszystko było jak dawniej. Mijał właśnie piętnasty rok odkąd zwolniłam się z pracy i zajęłam się opieką nad matką.  W moim życiu wciąż nic się nie działo, choć właśnie skończyłam trzydzieści pięć lat. Byłam dojrzała kobietą i czasem tęskniłam za prawdziwa miłością i za własną rodziną , taką z domem i z dziećmi, których pewnie już nie urodzę. Coraz częściej zdarzało mi się myśleć, że życie ucieka mi przez palce. Zdawałam sobie sprawę z tego, że siedząc po całych dniach w domu mam marne szanse na to, żeby coś zmienić, ale nie miałam odwagi, by gdzieś pójść, bo przecież ciągle byłam sama. Jedyne, co czasem się zmieniało, to moje klientki -  zdarzało im się gdzieś wyjechać, albo umrzeć. Czasem  przyprowadzały też swoje znajome, które były równie wymagające jak ich koleżanki. Uchodziłam za dobrą krawcową, bo przecież zawsze wszystko starałam się robić najlepiej jak tylko potrafiłam, więc nie brakowało mi zleceń. Dzięki temu mogłyśmy z mamą żyć na jako takim poziomie, bo pieniądze , które otrzymywałam za opiekę były naprawdę marne.
Z czasem mama stawała się coraz bardziej wymagająca dlatego zrezygnowałam z dodatkowego sprzątania domów, żeby spędzać z nią więcej czasu. W ten sposób przestałam prawie całkowicie wychodzić. Stałam się dziwolągiem, który boi się ludzi i robi wszystko, żeby ograniczyć do minimum kontakty z nimi. Co gorsza, doskonale zdawałam sobie z tego sprawę i nie robiłam niczego żeby to zmienić. Choć z materiałów , które przynosiły mi klientki potrafiłam wyczarować prawdziwe cudeńka ,sama ubierałam się  w czarne legginsy, albo w schodzone dresy, bo nie miałam dla kogo się stroić. Kiedy mama spała czysta, zadbana i najedzona kładłam się także do łóżka, patrzyłam godzinami w sufit i próbowałam wyobrazić sobie jak teraz wygląda mój anioł, czasem wyczuwałam jego obecność, jego stałą opiekę, ale nigdy do mnie nie przemawiał, nigdy też nie zobaczyłam jego pięknej, świetlistej postaci. Wiele razy pytałam go, kiedy wreszcie nastąpi czas gdy będę mogła zacząć robić te wielkie i wspaniale rzeczy, do których zostałam stworzona, ale wciąż nie dostawałam odpowiedzi. Jedna z moich najstarszych klientek, pani Basia, która była bardzo otwarta, gadatliwa osobą i w ogóle nie zrażało jej to , że odpowiadałam na jej pytania tylko półsłówkami wiele razy wspominała mi o tym, że ma znajomego, który podobnie jak ja jest osobą nieśmiałą i zamkniętą w sobie, ale za to bardzo pracowitą i dobrą i ów znajomy chciałby mnie poznać w celach matrymonialnych. Pani Basia proponowała nawet, że przyprowadzi go do naszego  mieszkania, żebyśmy mogli się poznać, ja jednak zawsze wpadałam w popłoch, kiedy słyszałam podobne propozycje. Od razu przypominał mi się Kazik, z którym całowałam się po raz pierwszy i kto wie czy nie ostatni w życiu i od razu kategorycznie odmawiałam jakichkolwiek spotkań z przedstawicielami płci przeciwnej.
         Jeśli zechce się z kimś spotykać, sama go sobie znajdę – mawiałam.
W końcu postawiłam na swoim i pani Basia przestała zupełnie wspominać o swoim znajomym.
Czasem zastanawiałam się jaki jest ten znajomy pani Basi, kto wie czy nie przypadlibyśmy sobie do gustu, ale zaraz potem nachodziła mnie myśl, że pewnie on uznałby mnie za osobę nieatrakcyjną i po prostu nudną. Zresztą nie było chyba na całym świecie mężczyzny, który mógłby zrozumieć czym jest moje czekanie na to, co ma się wydarzyć i pewnie nie ma na świecie mężczyzny, który mógłby zaakceptować to,kim będę, kiedy już stanie się co ma się stać. Wolałam więc czekać cierpliwie i w samotności na to, co ma się stać.
Niedługo potem stało się jednak coś, czego w ogóle się nie spodziewałam. Pewnego razu moja mama umarła. Jeszcze dzień wcześniej jak zwykle nakarmiłam ją, umyłam, podałam jej leki, zmieniłam pampersa i pocałowałam w czoło na dobranoc – wszystko zupełnie zwyczajnie jak każdego dnia. Jak każdego dnia odpowiedziała mi, że żadna noc nie jest dobra dla chorego człowieka, podobnie jak żaden dzień. Zgasiłam jej światło i nastawiłam budzik na pierwszą w nocy, żeby sprawdzić czy śpi spokojnie i czy nic jej nie dolega – zupełnie jak zawsze. Kiedy zajrzałam do niej w nocy usłyszałam jak ciężko oddycha – zupełnie jak zawsze. Zgasiłam więc ponownie światło i nastawiłam budzik na szóstą rano. O szóstej jednak matka leżała martwa na łóżku, które co dnia jej przebierałam żeby miała zawsze pachnącą i czystą pościel. Kiedy tylko otworzyłam drzwi do jej pokoju od razu wiedziałam, że nie żyje, choć ani we śnie, ani podczas ubierania się po przebudzeniu nie wyczułam niczego szczególnego. Mój anioł nie stanął nade mną i nie powiedział, że teraz wszystko się zmieni, nie dał mi żadnego znaku, a jednak, kiedy tylko spojrzałam z daleka na łóżko matki od razu wiedziałam, że nie żyje. Podeszłam do niej i pocałowałam ją w czoło na pożegnanie. Nie czułam smutku, ani strachu, nie wpadłam w panikę, pomyślałam tylko, że nadszedł czas, a ja nie jestem gotowa na zmiany. Zadzwoniłam po karetkę i tak, jak przewidywałam lekarz stwierdził zgon., Okazało się, że mama miała wylew nad ranem. Żeby mnie pocieszyć lekarz powiedział, że miała spokojną śmierć i że nie cierpiała, Powiedział to zupełnie nadaremno, bo ja i tak byłam pewna, że matka odeszła zupełnie spokojnie po to, by w moim życiu mogły nastąpić zmiany. Choć przez wiele lat próbowałam się przygotować do owych zmian, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że było to coś, czego się zupełnie nie spodziewałam. A przecież wiedziałam, że matka jest ciężko chora i że je stan nie będzie trwał wiecznie. Przerażało mnie tylko to, że czeka mnie  załatwianie wszelkich formalności związanych z pogrzebem, a ja nie wiedziałam jak się do tego zabrać.
Powinnam też była zawiadomić Michała. Próbowałam to zrobić, ale kiedy wykręcałam jego stary numer telefonu słyszałam jedynie w słuchawce, że nie ma takiego numeru.

X  Wyzwania zawsze coś wyzwalają.

Matkę zabrali obcy ludzie, którzy poinformowali mnie, że do czasu pogrzebu powinna przebywać w kostnicy. Byłam przerażona, zupełnie nie wiedziałam jak zabrać się za wszystkie sprawy, które musiałam załatwić, łącznie z powiadomieniem rodziny, której praktycznie w ogóle nie znałam. Matka wspominała kiedyś, że ma straszą siostrę, nigdy jednak nie utrzymywała z nią kontaktu. Rodzeństwo mojego taty nie tolerowało matki z nieznanego powodu. Przypuszczałam, że jej wieczne narzekania i dolegliwości miały coś wspólnego z ich awersją do niej. Pamiętam, że kiedy byłam małą dziewczyną czasem odwiedzał nas brat ojca,j ednak po jego śmierci nigdy już się nie pojawił w naszym domu. Nie miałam jego numeru telefonu, ani nie wiedziałam gdzie mieszka. Telefon Michał nadal milczał. Nie miałam kogo spytać, gdzie może przebywać mój brat, nie znałam jego przyjaciół, nie miałam też pojęcia, czy ktoś z jego dawnych znajomych ma z  nim jakiś kontakt.
W domu panowała zupełna pustka. Bezmyślnie wpatrywałam się w puste łóżko matki nie wiedząc dokąd pójść, ani co zrobić z moim dalszym życiem. Tego dnia żadna z moich klientek nie przyszła zrobić przymiarki, pewnie dowiedziały się, że matka nie żyje i nie chciały mi przeszkadzać  w przeżywaniu  żałoby.
Na szczęście pomoc nadeszła od strony pani Basi, tej samej, która chciała umówić mnie za swoim znajomym. Mimo tego, że nie była tego dnia umówiona zapukała do moich drzwi. Okazało się, że pani Basia domyśliła się, iż nie bardzo wiem jak zachować się w tej dramatycznej dla mnie sytuacji i przyszła, by pomóc mi zupełnie bezinteresownie. Byłam jej za to wdzięczna. Cierpliwie tłumaczyła mi jak zabrać się za załatwianie formalności związanych z pogrzebem. Wraz z córką, której wcześniej nie znałam zabrały mnie do firmy pogrzebowej, pomogły kupić odpowiedni strój żałobny, doradziły gdzie zorganizować stypę oraz jak przygotować uroczystości kościelne. Córka pani Basi, Marta okazała się być równie ciepłą osoba jak jej matka, w dodatku była tylko o kilka lat starsza ode mnie, dobrze więc mi się z nią rozmawiało. O dziwo! Zarówno przy pani Basi, jak i przy Marcie w ogóle nie czułam się zażenowana, ani zawstydzona, mogłam z nimi swobodnie rozmawiać i wcale nie brakowało mi tematów do rozmowy. Po raz pierwszy z w życiu miałam kogoś, z kim dobrze się czułam i komu mogłam szczerze opowiedzieć o swoich problemach. Miałam aż dwie przyjaciółki – coś, o czym dawniej mogłam tylko marzyć. Pomimo smutku jaki ogarnął moja duszę po śmierci matki zyskałam dwie bratnie dusze, przy których czułam się naprawdę dobrze.
Na pogrzeb przyszło wielu ludzi, których w większości wcale nie znałam. Rozpoznałam jedynie kilka moich klientek i kilku sąsiadów, których znałam tylko z widzenia. Na cmentarzu podszedł do mnie pewien starszy pan i przedstawił się twierdząc, że jest moim wujkiem. Pani Basia doradziła mi żeby zaprosić go na stypę. Niewiele jednak dowiedziałam się od niego, gdyż wyraźnie stronił od reszty gości, którymi były głównie moje klientki i sąsiedzi. Siostry mojej mamy nie zauważyłam pomiędzy żałobnikami. Być może nie wiedziała o pogrzebie, a ja nie miałam możliwości żeby ją o tym zawiadomić. Michał nie pokazał się ani na pogrzebie, ani na stypie, zupełnie jakby wszelki słuch po nim zaginał.
Pani Basia i Marta radziły mi jak najszybciej znaleźć pracę. Zasiłek opiekuńczy mamy skończył się wraz z jej śmiercią, a z samego szycia trudno byłoby mi się utrzymać, tym bardziej, że musiałam teraz sama utrzymać mieszkanie.  Początkowo pomyślałam o zakładzie, gdzie pracowałam zanim mama rozchorowała się na dobre, ale okazało się, że nie istnieje on już od kilku lat. Pomimo wrodzonej nieśmiałości musiałam przełamać się i zacząć naprawdę szukać nowej pracy, byłam przecież teraz zdana tylko na siebie. Z pomocą znów przyszła mi nieoceniona Marta. Sama pracowała jako sekretarka w dużej firmie, pisanie podań i wszelkiego rodzaju CV nie stanowiło więc dla niej żadnego problemu. W tamtym czasie bardzo się zaprzyjaźniłyśmy. Marta była szczęśliwą mężatką od dziesięciu lat, nie miała jednak dzieci, co zawsze napawało ją smutkiem. Jej mąż, spokojny, kulturalny pracownik biurowy cenił sobie wygodę i spokojne życie. Brak potomstwa nie stanowił dla niego problemu. Małżonkowie prowadzili ustabilizowane życie – raz do roku wyjeżdżali na wczasy zagraniczne, w sobotnie wieczory wychodzili do kina, albo do teatru, albo do jakiegoś przytulnego lokalu. Nie mieli wielu znajomych, ale tych, których nazywali przyjaciółmi nigdy nie zostawiali w potrzebie. Miałam wielkie szczęście zyskując  tak wspaniałą przyjaciółkę, jaką była Marta. Po raz pierwszy w życiu nie mogłam doczekać się na spotkania z drugim człowiekiem przy kawie i po raz pierwszy miałam na tych spotkaniach o czym mówić. Marta rozumiała mnie jak nikt na świecie, nigdy nie patrzyła na mnie jak na dziwoląga, czy ekscentryka, mimo mojego widocznego nieobycia pomiędzy ludźmi. Pomogła mi zredagować podanie o pracę i cierpliwie podpowiadała, gdzie jeszcze mogę roznosić swoje CV. Dzięki temu wkrótce zostałam przyjęta do pracy w niewielkim markecie.
Było to dla mnie nie lada wyzwanie.. Z dnia na dzień znalazłam się w miejscu, gdzie od rana do wieczora kręciło się mnóstwo ludzi, którzy zadawali mnóstwo pytań, a ja, osoba małomówna, musiałam być dla nich miła, odpowiadać na wszystkie ich pytania, na dodatek przez cały ten czas musiałam zajmować się swoją pracą, która polegała głównie na wykładaniu towarów na półki sklepowe, robieniu różnych zamówień i przygotowywaniu się do pracy kasjerki.  Musiałam się bardzo wiele nauczyć, ale starałam się jak mogłam. Musiałam być przecież perfekcyjną pracownicą, pokazać, że stać mnie na wiele, bardzo wiele. Wkrótce moje wysiłki zostały docenione i dostałam umowę o pracę na cały rok.
Nikt z klientów sklepu, a nawet z pracowników nie domyślał się jak wiele kosztowało mnie przyzwyczajenie się do tych wszystkich hałaśliwych ludzi, z którymi musiałam nauczyć się swobodnie rozmawiać, a także bycie zawsze miłą i uśmiechniętą.
Wracając do domu ćwiczyłam przed lustrem całymi godzinami sztuczne uśmiechy i miłe słówka, dzięki czemu szło mi coraz lepiej. Z biegiem  całkiem spora grupka stałych klientów wchodząc do sklepu, od razy mnie wypatrywała, gdyż zaczęto  uważać mnie  za pracownicę, która najlepiej potrafi obsłużyć osobę robiącą właśnie zakupy. Był to dla mnie powód do dumy, szczególną radością napawał mnie fakt, że ludzie chcieli ze mną rozmawiać czasem nie tylko na tematy związane z zakupami. Czułam się doceniona i szczęśliwa, tym bardziej, że zyskałam także przyjaciółkę w osobie Marty, z którą spotykałam się najczęściej w jej mieszkaniu co najmniej raz w tygodniu. Siadałyśmy sobie podczas takich spotkań na kanapie i wypijałyśmy filiżankę kawy plotkując i miło spędzając jakąś godzinkę, po czym każda z nas wracała do swoich zajęć.
Nadal miałam spora grupkę klientek, dla których szyłam, miałam więc co robić, nie tylko w godzinach pracy zawodowej. Co zaś najdziwniejsze w tym wszystkim, w ogóle nie czułam się zmęczona. Mogłam szyć do późnej nocy, a rano wraz z nastaniem świtu byłam na nogach rześka i wypoczęta, po czym biegłam z ochotą do pracy w sklepie.


Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.