Przejdź do głównej zawartości

Siła myśli cz. III i IV

 

III Światło nad głowom.

 

Moja praca nad pokonywaniem, własnych demonów, które co jakiś czas wyłaziły gdzieś spod podłogi i namawiały mnie do buntu oraz codzienne ślęczenie nad książkami przynosiły dobre efekty. Kiedy kończyłam podstawówkę mogłam zdawać do każdej wybranej przez siebie szkoły, gdyż moje oceny nie były wcale gorsze od ocen zdolnych, popularnych w szkole koleżanek, które traktowały mnie jak powietrze, gdyż nikt w szkole nie uważał mnie za osobę godna uwagi. Nachodziły mnie myśli, że powinnam pokazać wszystkim ile jestem warta i chodziło tu nie tylko o zadufane w sobie koleżanki, ale też o wpatrzoną w mojego brata matkę, która w ogóle nie dostrzegała tego, że Michał wpadał w coraz gorsze towarzystwo i włóczył się po całych dniach przychodząc do domu tylko po drobne, gdyż nawet on wiedział, że w naszym domu na większą gotówkę nigdy nie można było liczyć. Jemu też chciałam pokazać , że tak naprawdę nie jestem nudną, beznadziejnie głupią siostrą., ale kimś zdolnym i ciekawym, z kogo cała rodzina powinna być dumna. Furtką do tej drogi, która miała się dopiero przede mną otworzyć miała być przede wszystkim szkoła średnia, po niej studia, a potem już cały świat mógł stać przede mną otworem.

Przeszkodą były pieniądze, a raczej ich brak. Bardzo chciałam je zarobić, głównie po to, by matka mogła związać koniec z końcem, a najkrótszą drogą do ich zarobienia była szkoła zawodowa i po jej ukończeniu szybkie podjecie pracy.

Wybrałam krawiectwo – głównie dlatego, że matka zawsze mawiała iż krawcowa nigdy nie umrze z głodu, ponieważ zawsze znajda się ludzie, którzy będą chcieli ubrać się w coś wyjątkowego uszytego na ich miarę.

Wkroczyłam więc w niezbyt dla mnie ciekawy świat wykrojów, ściegów, wzorów i maszyn do szycia.. Starałam się robić wszystko bardzo dokładnie i przykładać się do nauki szycia, dlatego efekty mojego zaangażowania nie dały długo na siebie czekać. Ładne sukienki, które szyłam dla siebie, przyciągały wzrok przechodniów i początkowo były wystarczającą zapłatą za mój trud. Dzięki nim poczułam się nareszcie atrakcyjną osobą, a z czasem także inni prawdopodobnie chcieli czuć się równie dobrze, gdyż jeszcze w trakcie chodzenia do szkoły zaczęły przychodzić do naszego domu osoby, które pragnęły żebym uszyła dla nich coś ładnego. Matka była z tego zadowolona, a ja nareszcie mogłam zobaczyć od czasu do czasu uśmiech na jej twarzy.

Kiedy nie szyłam, oddawałam się rozmyślaniom na temat mojej przyszłości, która jawiła mi się, jako coś niezwykłego, coś , co dopiero miało się wydarzyć. Chciałam wiedzieć, co takiego wydarzy się w moim życiu, siedziałam więc całymi godzinami wpatrując się jeden punkt na ścianie – liczyłam bowiem na to, że zobaczę w ten sposób choćby cień przyszłości, która mnie czeka. Ze wszystkich sił próbowałam znów poczuć obecność mojego niewidzialnego braciszka, wsłuchiwałam się w odgłosy za oknem, nasłuchiwałam czekając aż usłyszę jego głos. Chwilami nawet wydawało mi się, że słyszę niewyraźne szemranie, nie mogłam jednak rozróżnić pojedynczych słów, które wypowiadał. Zdawało mi się, że stoi tuż obok, czasem nawet zdawało mi się, że mnie obejmuje, gdyż byłam pewna że nadal mnie nie opuścił Z czasem zaczęłam przypatrywać się sobie w lustrze mając nadzieję, że zobaczę jak stoi tuż za mną. Były nawet chwile, kiedy dostrzegałam jakąś jasność nad swoją głową, byłam wtedy przekonana, że to jego świetlista postać stojącą nade mną. Pytałam go, kiedy nastąpi to coś wyjątkowego, on jednak przemawiał do mnie tylko głosem serca. Tylko w okolicy serca czułam jego ciepło, kiedy widziałam nad sobą jego blask. Wtedy zdawało mi się , że w środku, we mnie coś szepce, że myśli mają wielką moc i że w nich drzemie moja siła.

Obserwując jasność nad swoją głową zauważyłam, że pulsuje ona cienkimi strużkami, albo rozprasza się na boki promieniując kolorowym blaskiem, w którym wyraźnie rozpoznawałam kolory fioletowy i błękitny. Im bliżej głowy, tym światło było intensywniejsze i połyskiwało żółtą poświatą. Wtedy zrozumiałam, że pulsujące strużki są moimi myślami, które przyciągają mojego niewidzialnego towarzysza. On zaś jest częścią tych myśli i przemawia do mnie za ich pośrednictwem.

Z czasem zaczęłam obserwować podobne do mojej, poświaty u innych ludzi. Zauważyłam, że różniły się od siebie kolorami i wielkością. Bardzo chciałam wiedzieć czy inni ludzie także mają swoich niewidzialnych braci, o których istnieniu nie mówią nikomu Wytężałam wzrok i myśli żeby ich zobaczyć, nigdy jednak mi się to nie udało.

Zastanawiałam się, czy jestem wyjątkowa, ponieważ tylko ja posiadam niewidzialnego towarzysza, czy też dlatego, że dostrzegam światło nad głowami ludzi., czy jeszcze z jakiegoś innego powodu. Zaczęłam chodzić do biblioteki i czytać książki na ten temat. Wkrótce zrozumiałam, że to co widzę jest aurą tych ludzi. Z książek dowiedziałam się również, że postrzeganie aury nie jest tak wyjątkową umiejętnością jak mi się wydawało i przede mną dostrzegało ją wielu innych. Zmartwiło mnie, że zdolność, którą posiadłam nie jest niczym a z tak wyjątkowym, siedziałam więc nadal całymi godzinami przed lustrem w nadziei, że zobaczę coś jeszcze, coś, czego nikt inny przede mną nie widział. Jednak moje zabiegi na nic się zdały.

Tymczasem mój młodszy brat Michał w ogóle nie przejmował się sprawami, które nie dotyczą ciała. Zaczął dorastać i w związku z tym pożądał różnych rzeczy, które posiadali jego rówieśnicy. Najpierw suszył mamie głowę o różne,modne ubrania, potem zażądał roweru twierdząc, że bez niego będzie uchodził za głupka i nieudacznika, ponieważ wszyscy chłopcy w jego wieku mają fajne rowery. Kiedy matka zaczynała spełniać jego prośby mimo tego, że tak naprawdę nie stać nas było na jego zachcianki żądał kolejnych rzeczy. Jego koledzy robili sobie wypady w góry, albo gdzieś nad rzekę,on więc także chciał wyjeżdżać wraz z nimi. Oczywiście zawsze wtedy kłócił się z matka o pieniądze. Żeby ją uspokoić, kiedy pod wpływem ciągłych awantur prowokowanych przez Michała wciąż narzekała i zalewała się łzami, a także z obawy, ze niedługo zacznie nam brakować na chleb zaczęłam sprzątać za niewielką opłata mieszkanie naszej sąsiadki, a z czasem dom kolejnej znajomej mamy z naszej dzielnicy i dom jednej z moich klientek, która szyła u mnie ubrania. Kobiety te miały do mnie zaufanie, twierdziły, że jestem uczciwa i czysta – cokolwiek to znaczyło. Sprzątając domy osób, które miały rodziny żyjące na odpowiednim poziomie i zarabiające odpowiednie pieniądze miałam okazję żeby przyjrzeć się ludziom, którzy nie mieli problemów podobnych do moich. Pieniądze za sprzątanie oddawałam matce, a ona wydawała je najczęściej na rosnące potrzeby Michała. Nigdy nie dawała mu wszystkiego, żeby nie roztrwonił od razu całej gotówki i po kilku dniach nie przyszedł po kolejne pieniądze, ale i tak, to, co zarobiłam trafiało w końcu do jego kieszeni.

Czasem matka wydawała niewielką część mojego zarobku na niezbędne leki. Cieszyłam się wtedy, że mogę jej pomóc w trudnym procesie powrotu do zdrowia.- jeśli istniała jeszcze jakaś nadzieja, że matka kiedykolwiek powie, iż czuje się wyśmienicie.

 

IV

 

Motylki w brzuchu.

 

 

Okres uczęszczania do szkoły zawodowej minął równie szybko jak czas mojej poprzedniej edukacji. Nadal nie miałam koleżanek, a o przyjaciółce nawet nie śmiałam marzyć - kto chciałby się przyjaźnić z osoba nudną, zajmującą się w młodzieńczym wieku, który wszyscy wspominają jako najwspanialszy czas w życiu rzeczami, którymi zajmują się zazwyczaj tylko dorośli. Wiedziałam, że koleżanki naśmiewają się za mnie, bo sprzątam mieszkania po lekcjach, a w czasie wolnym szyję ubrania jak zawodowa krawcowa, wieczorami zaś ślęczę nad książkami.

Nadal wciąż myślałam o przyszłości. Wydawało mi się, że wszystko zacznie się, kiedy tylko skończę szkołę. A po jej ukończeniu od razu poszłam do pracy.

Miałam wiele szczęścia, ponieważ w naszym niewielkim mieście mieścił się zakład krawiecki, w którym zgodzono się mnie zatrudnić, głównie dlatego, że miałam wtedy już spore doświadczenie, jeśli idzie o szycie, a poza tym szef owego zakładu, w którym szyto głównie pościel i firany był krewnym jednej z moich klientek, niezwykle zresztą wymagającej. Kobieta twierdziła, że jestem jedyną osobą, która ma dość cierpliwości, by dogodzić jej wybrednym gustom i pewnie dlatego też poleciła mnie swojemu krewniakowi.

Tak więc zaczęłam pracę na dwie zmiany, w miejscu, gdzie zatrudniano kilkanaście kobiet. Tuż obok, za szklanymi drzwiami znajdowało się niewielkie biuro, które zajmował szef, jego sekretarka i dwóch młodych mężczyzn, którzy raz raz opuszczali biuro, gdyż zajmowali się załatwianiem zleceń na nasza pościel i firany.

Pomieszczenie, gdzie znajdowały się głównie maszyny do szycia, które były jednocześnie naszymi stanowiskami pracy i długie bele materiału przeznaczonego do szycia dzieliło się na dwie części. Każdą z nich opiekowała się brygadzistka, która była krawcową, podobnie jak pozostałe pracownice. Nasza brygadzistka była młodą, ładną, zadbaną kobietą o wyjątkowo niemiłym usposobieniu. Pozostałe dziewczyny nawet nie kryły się z tym, że jej nie znosiły i nazywały ją czerwoną wiedźma z uwagi na jej kolor włosów, które z pewnością farbowała. Czerwona wiedźma rzadko się uśmiechała, choć zauważyłam, że ma ładne, równe,białe zęby, które tak rzadko prezentowała przed dziewczynami. Jednak, kiedy na dział wchodził któryś z pracowników biura od razu pokazywała swój równy zgryz błyszczący jak oddział rycerzy w lśniących zbrojach. Mimo swoich wad, trzeba było przyznać, że była osobą rzeczową pracowitą. Szybko i sprawnie wprowadziła mnie w arkana wiedzy o naszym zakładzie, a potem równie szybko wróciła do swojego szycia.

Zakład był dla mnie pewną odskocznią od naszego domu, gdzie zarówno moja schorowana matka, jak i wiecznie niezadowolony brat chodzili wciąż sfrustrowani i niezadowoleni– matka, głównie ze stanu swojego zdrowia, natomiast Michał z faktu, że wciąż chciał gdzieś wychodzić, na co ciągle brakowało mu gotówki.

Po ukończeniu podstawówki mój brat również wybrał szkołę zawodową. Zrobił to jednak głównie dlatego, że oceny nie pozwalały mu na jakikolwiek inny wybór. Był już w takim wieku, że zaczynał interesować się dziewczętami, potrzebował więc nowych zabawek, by wydać im się bardziej atrakcyjnym. Kiedy tylko zaczęłam pracować w zakładzie krawieckim zaczął suszyć matce głowę , że potrzebuje lepszego środka transportu, by móc szybciej dotrzeć do nowej szkoły, która mieściła się po drugiej stronie miasta. Najlepszym rozwiązaniem byłby zakup motoru. Wiedział, że zarabiam więcej, od kiedy zaczęłam pracę w zakładzie i oczywiście doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie wydam tych pieniędzy na własne potrzeby. Uznał więc, że czas zacząć domagać się droższych rzeczy, niż tylko ubrania i kieszonkowe na wypady za miasto. Właściwie to było mi obojętne, czy matka kupi mu ten motor, czy też wyda moje pieniądze na inne rzeczy, gdyż nie miałam czasu, ani ochoty o tym myśleć skupiając się na pracy, moich klientkach, które nadal przychodziły po południami do mnie szyć i na własnych rozmyślaniach na tematy bardziej wzniosłe, niż przyziemne potrzeby mojego brata.

Szef był ze mnie zadowolony, szybko więc dostałam umowę o pracę i mogłam mieć pewność, że co miesiąc będę uzyskiwać stałe dochody. Koleżanki z pracy początkowo próbowały zapraszać mnie na jakieś wyjścia na miasto po skończonej dniówce, szybko jednak stwierdziły, że jestem nudną, małomówną osobą i przestały zwracać na mnie uwagę.

Czasem do naszego działu wpadali panowie z biura, a wtedy wszystkie dziewczyny poprawiały włosy i uśmiechały się zalotnie próbując poderwać któregoś z nich. Szczególnie ożywiały się, gdy wchodził Jarek. Był naprawdę przystojny i muszę przyznać, że na mnie też zrobił oszałamiające wrażenie. Wysoki, ciemnowłosy , z wiecznym uśmiechem na twarzy, wpadał nagle i zwykle pozdrawiał nas.

  • Witam piękne panie!

    Potem dziewczyny jedna przez drugą zaczynały z nim flirtować, rzucać mu zalotne spojrzenia i robić uwagi, które moim zdaniem czasem były zupełnie nie na miejscu – wszystko po to, by przystanął na dłużej przy jednej z nich. Czerwona wiedźma też jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieniała się nagle w miłą i bardzo wesołą dziewczynę i raz po raz poprawiała swoje czerwone włosy mrugając przy tym długimi, przyklejonymi do powiek, sztucznymi rzęsami. Łapałam się na tym, że z czasem zaczynało mnie to coraz bardziej irytować, tym bardziej, że Jarek zawsze przystawał obok stanowiska czerwonej wiedźmy i przez chwilę półgłosem o czymś ze sobą rozmawiali. Miałam nadzieję, że dyskutują na temat naszego zakładu, w końcu czerwona wiedźma była tu brygadzistką. Doprawdy nie mogłam zrozumieć dlaczego obecność Jarka za każdym razem przyprawiała mnie o gęsią skórkę i dziwne pragnienie, żeby choć raz podszedł do mojego stanowiska. Co prawda nie wiem o czym mogłabym z nim rozmawiać, ale wystarczyłoby mi, gdyby spojrzał na mnie tak, jak za pierwszym razem, gdy byłam tu nowa, a on odwiedził akurat nasz dział. Od razu mnie wtedy zauważył, przystanął tuż obok i spytał.

  • Nowa?

    Poczułam, że się czerwienię, ale zebrałam w środku całą swoją wolę, dygnęłam grzecznie i odpowiedziałam

  • Tak.

  • Jak masz na imię? - znów zagadnął.

  • Nina – odpowiedziałam pospiesznie.

  • Ja jestem, Jarek – podał mi dłoń, a kiedy poczułam dotyk jego miękkiej skóry przeniknął mnie dziwny dreszcz, którego nie poczułam dotąd nigdy przy dotykaniu żadnego człowieka.

    Nasz ojciec, którego przecież tak bardzo kochałam nie natchnął mnie nigdy taką czułością jaką poczułam przy dotknięciu Jarka. On jednak szybko odwrócił się i zaczął flirtować z innymi dziewczynami przesuwając się w kierunku czerwonej wiedźmy po to, by przez chwilę dyskutować z nią o czymś zawzięcie półgłosem.

    Od tej pory Jarek już nigdy do mnie nie podszedł, a ja , choć próbowałam się hamować ciągle wodziłam za nim wzrokiem pełnym uwielbienia, kiedy tylko pojawiał się w szklanych drzwiach. Nawet kiedy wracałam do domu nie mogłam przestać o nim myśleć. Wieczorami, kiedy już leżałam w łóżku wyobrażałam sobie jak spacerujemy po ulicy trzymając się za ręce. Nie mogłam przestać uśmiechać się do tej myśli. Zastanawiałam się wiele razy, czy i mój niewidzialny braciszek polubił Jarka równie mocno.

    Rankiem idąc do pracy oglądałam się za siebie mając nadzieję, że spotkam go podążającego do biura. Nigdy jednak to się nie zdarzyło, prawdopodobnie dlatego, że zazwyczaj przychodził później do pracy niż dziewczyny z naszego działu.

    Codziennie przez całą dniówkę szyłam zapamiętale próbując skupić się na pracy, wciąż jednak mój wzrok wędrował w stronę szklanych drzwi, gdzie czasem zamajaczyła wysoka, szczupła sylwetka ciemnowłosego chłopca.

    Dziewczyny z naszego działu wiele rozmawiały na temat swoich romansów, randek, związków i wieczornych wypadów, a te, które były już zamężne zamęczały nas opowieściami z życia swoich rodzin.

    Czułam, że nie mam wiele do powiedzenia, nie miałam przecież wcale życia towarzyskiego, ani rodzinnego, najczęściej więc milczałam. Wiedziałam, że nie jestem lubiana, głównie dlatego, że niewiele mówię, ale tak było przecież zawsze, w każdym środowisku, nawet moje klientki, które wychwalały moje umiejętności krawieckie w trakcie swoich wizyt rozmawiały głównie z moją matką.

    Czasem zastanawiałam się, kiedy nareszcie nadejdzie chwila, ze ktoś uzna mnie za osobę godną uwagi. Tak było aż pewnego dnia po skończonej dniówce zaczepił mnie Kazik.

    Był nieco starszy od Jarka, nie taki przystojny, ale i tak wydal mi się dość miły. Kiedy wychodziłam na zewnątrz po prostu podszedł i spytał czy nie miałabym ochoty wybrać się z nim jutro do kawiarni, która znajdowała się w bliskiej odległości od naszego zakładu po drugiej stronie ulicy.


 

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.