Przejdź do głównej zawartości

Lothar cz. XXVIII - XXX

XXVIII

Był wściekły. Chciał w przyjemny sposób spędzić resztę wieczoru, zamierzał zjeść coś konkretnego, a teraz zupełnie stracił apetyt. Do kuchni nie chciał nawet wchodzić- wiedział, że matkę rozzłościła wizyta ojca, nie miał zresztą ochoty tłumaczyć jej po co przyszedł. Zapraszać go na swoje urodziny, które chce obchodzić z nową rodziną! Czy do tego człowieka nic nie dociera?! Nie rozumie, że on nienawidzi tej dziwki, którą teraz nazywa żoną? Tomek aż wzdrygnął się z obrzydzenia na myśl o tym, że miałby podawać jej rękę na powitanie, albo temu swojemu przyszywanemu bratu. Czy ojciec myśli, ze już zapomniał jak matka płakała, gdy odszedł bez słowa?
Jesteś dupkiem – odpowiedział na jego zaproszenie i wcale tego żałuje... chyba nie żałuje.
Na tyle tylko cie stać? – odpowiedział mu.
Czyżby nie spodziewał się takiej reakcji ze strony syna? Być może liczył na to, że jest mu wdzięczny za załatwienie pracy i zapomni o starych urazach.
Przemyśl to, moja żona ucieszy się jeśli przyjdziesz – dodał i zaczął zbierać się do wyjścia.
Twoja żona siedzi teraz w kuchni ze swoim kochankiem – rzucił mu na odchodne.
Musiał w jakiś sposób się uspokoić. Włączył muzykę, ale tylko go denerwowała, więc po chwili wyłączył magnetofon. Jego wzrok padł na szufladę. Tego wieczora miał wyrzucić ostatnią porcję proszku od Białego. Jutro rozpoczyna terapię...jutro. Uchylił lekko drzwi do przedpokoju. W kuchni zrobiło się cicho, matka z Alkiem pomaszerowali na górę. Poczuł do niej wdzięczność za to, że nie przyszła tu wypytywać o ojca, widocznie zdecydowała, że poczeka, aż sam jej o wszystkim powie. Pomyślał, że wybierze się na krótki spacer, jednak tak naprawdę nie miał ochoty ruszać się z pokoju – był zmęczony, głodny, wyczerpany. Najrozsądniejszą rzeczą jaka mógłby teraz zrobić byłoby pójście do kuchni i przygotowanie sobie czegoś do jedzenia, jednak nie chciało mu się ruszać z miejsca. Opadł ciężko na fotel, jego wzrok ponownie padł na szufladę.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Wchłonął pełną piersią chłodne, poranne powietrze. Był spokojny, choć czujny. Uśmiechnął się do siebie obserwując pozostałych myśliwych. Mają broń i towarzyszy wokół siebie, a jednak są przestraszeni. Step przeraża ich swoja dzikością, ogromem i tym co nieznane. Tylko on wiedział jak to jest kroczyć samotnie, bez broni i odzienia, dlatego nie bał się nawet spotkania z wielkim kotem – panem tutejszych ziem. Marzył o polowaniu w gronie ziomków kiedy kroczył pomiędzy trawami głodny, zmarznięty i niepewny jutra. Myśliwi idący przodem już po raz kolejny zwietrzyli antylopę. Będzie następnym kawałkiem mięsa zdobytym na jego weselny stół. Dziś polowali przede wszystkim dla niego. Nadchodziła zima i zbliżał się najlepszy czas na założenie rodziny. Szaman Bor wyznaczył datę zaślubin na jutrzejszy wieczór, zbliżała się pełnia, dlatego bogini księżyca obdarzy szczególnymi łaskami małżonków, którzy po raz pierwszy połączą się ze sobą w miłosnym uścisku. A Lothar nigdy dotąd nie posiadł kobiety. Chwila, która miała nadejść ciekawiła go i pociągała. Przestał żałować zbliżającego się końca młodości, przestał nawet myśleć o Jowicie, swojej niespełnionej miłości. Postanowił patrzeć w przyszłość, tak jak życzyłaby sobie tego jego matka i jak radziła mu dobra Matar, która odwiedzała go czasem w jego lepiance.
Niedługo już to miejsce zapełni się ciepłym głosem kobiety i radosnym śmiechem dzieci, a ty będziesz szczęśliwy, bo przecież zasługujesz na szczęście – mawiała, a on chciał jej wierzyć całym swoim młodym sercem. Chciał wierzyć w radosną przyszłość zgodnie z wolą jego zmarłych rodziców i zgodnie z prawami osady. Starał się nie myśleć o tajemniczym człowieku z gwiazd, starał się wyprzeć ze swoich wspomnień jego przestrogę i tajemnicze zwiastowanie końca tego świata przez starca z jaskini. Bladym świtem kiedy szykował się na polowanie Berenia przyszła do jego lepianki, by podać mu odzienie z kozich skór i przygotować jedzenie podobnie jak niegdyś czyniła to jego matka gdy Orest wyruszał na łowy. Kiedy narzuciła na jego prężne plecy skórę po raz pierwszy poczuł, że Berenia jest jego kobietą. Zatrzymał jej dłoń kiedy chciała ją cofnąć i złożył na niej pocałunek. Przysunęła się do niego niego tak blisko, że poczuł jej zapach i wtedy zrozumiał, że jej ciało przemawia do niego. Berenia nie jest już szczupłym podlotkiem, który wpatruje się w niego maślanymi oczami, ale dojrzałą kobietą emanującą erotyzmem i on, Lothar czuje, że jej pragnie. Przysunął twarz do jej twarzy i zbliżył swoje wargi do jej miękkich ust. Poczuł przyjemne ciepło rozlewające się po całym ciele, coś jakby lekkie drżenie przepływające przez mięśnie, zatrzymujące się w podbrzuszu, łaskoczące jego skórę. Więc matka miała jednak rację mówiąc, że tylko z Berenią może stworzyć udaną rodzinę i chyba zaczyna czuć do niej coś podobnego, co czuł Orest do swojej ukochanej żony. Berenia ciekawiła go i podniecała, wiedział, że jutrzejsza noc będzie dla niego wspaniałym przeżyciem, a wszystkie kolejne tylko utwierdzą go w przekonaniu, że szaman Bor ma wspaniałe wyczucie, kiedy wybiera towarzyszki życia dla poszczególnych myśliwych w osadzie.
Myśliwi przystanęli i zamarli w bezruchu. Ponad szarym o tej porze roku płaszczem traw Lothar zobaczył poruszające się poroże jelenia. Taki zwierz będzie ukoronowaniem dzisiejszego polowania. Stojący na przedzie naciągnął cięciwę. Pozostali starali się nie poruszyć, by nie spłoszyć zwierza, który zdaje się nie podejrzewał obecności ludzi w pobliżu. Lekki, chłodny wiatr wiał w ich kierunku, jeleń nie wyczuł więc ich zapachu. Lothar wytężył słuch, jednak nie dosłyszał nawet oddechów towarzyszy. Byli zaprawieni w polowaniach, potrafili poruszać się cicho, lekko, wiedzieli, że to ich ziemia. Ponad szarością traw zauważył stado ciemnych, niewielkich ptaszków. Znał je od dziecka, przylatywały tu tylko na zimę gdzieś z dalekiego świata, albo jak twierdziła Matar od góry Keru, która zimą nie była dla nich gościnnym miejscem. Zima na stepie nie była zbyt mroźna, ptaszki miały więc dobre warunki, by przeczekać tu niedogodny dla nich czas. Czyżby gdzieś daleko stąd za górami, które widział Lothar ziemie były chłodniejsze i bardziej niegościnne? Świat to nie tylko step, bagna i góry, świat musi być o wiele ciekawszy, bardziej urozmaicony, myślał. On jednak teraz cieszył się z tego, że miejsce, gdzie przyszło mu żyć jest sprzyjające dla ludzi z osady. Cichy szelest wypuszczonej strzały przeszył powietrze. Poroże zachwiało się i Lothar usłyszał odgłos walącego się ciała. Myśliwi z okrzykami triumfu pobiegli w tamtą stronę.
Wtedy poczuł zapach dymu. Na początku spalenizna tylko lekko popieściła jego nozdrza, przez chwilę nawet zdawało mu się, że to ułuda, jakieś dalekie wspomnienie drzewa powalonego przez piorun w letni, skwarny dzień. Wciągnął powietrze i upewnił się pomimo tego, iż wiatr wiał w stronę gdzie leżała osada. Odwrócił głowę. Myśliwi zadowoleni z upolowanej zwierzyny jeszcze nie wyczuli niebezpieczeństwa, pochylali się nad zwierzęciem głośno wyrażając swój podziw nad jego rozmiarami. Na horyzoncie pojawiła się szara smuga dymu. Po chwili także jeden z myśliwych ją dostrzegł, pchnął w ramię towarzysza pochylonego nad jeleniem. Tymczasem smuga gęstniała, stawała się coraz wyraźniejsza. Po chwili wszyscy stali już zapatrzeni w nią, zdumieni pożarem o tej porze roku.
Step się pali – ktoś głośno wyraził swoja opinię.
To od strony osady, zupełnie jakby...- ktoś inny nie miał odwagi dokończyć zdania.
Pali się step w pobliżu naszych lepianek, albo osada – zaczęli powtarzać sobie z ust do ust.
Jeszcze przez chwilę zastanawiali się, czy porzucić upolowaną zwierzynę i pobiec jak najszybciej w stronę swych domostw, czy też zanieść na żerdziach ciało jelenia, co w zacznym stopniu opóźniłoby ich powrót, jeszcze sprzeczali się nad ta kwestią kiedy usłyszeli huk – potężny, powalający na kolana, a potem wielką, jasną smugę światła. Zamarli w bezruchu nie śmiąc nawet myśleć co może oznaczać ten przerażający odgłos, brzmiący jakby wszyscy bogowie sprzymierzyli się przeciwko ludziom. Tylko Lothar słyszał już kiedyś coś podobnego – tamten huk także powalił go na ziemię. Po pojedynczym wystrzale ze straszliwej broni rozległy się kolejne. Lothar zyskał pewność. Myśliwi mimo przerażenia porwali się do szaleńczego biegu w stronę osady pozostawiając na stepie upolowaną zwierzynę.

XXIX

Wielka czerwona kula ognia uniosła się w górę, sięgała nieba, wysoko nad horyzontem rozprysła na boki kształtem przypominając grzyb, podobny do tych, jakie widział w lesie, kiedy Jowita oprowadzała go po swoim królestwie. Sycząca noga tego grzyba wyrastała z ziemi zmieniając miejsce, z którego wychodziła w popiół. Lothar wyobraził sobie jakie piekło muszą teraz przeżywać jego ziomkowie. W osadzie zostali jego przyjaciele, sąsiedzi i Berenia, ta sama, której dopiero zaczął pragnąć, z którą właśnie zaczęło łączyć go uczucie. Może jednak wybuch ominął osadę – nadzieja dodawała mu sił. Rozejrzał się, ale jego przyjaciele wyprzedzili go w biegu porzuciwszy swoje dzidy. Został z tyłu sam przerażony ogromem zniszczeń jakich musiał dokonać ten ogień – sprawka ludzi z gwiazd. Przybyli tu, aby zgładzić członków jego osady – przepowiedzieli przecież kiedyś swój powrót. Zapowiedzieli Lipusom, że nastąpi koniec świata, a teraz dążą do spełnienia swojej przepowiedni. Nie rozumiał tego – świat jest przecież taki wielki, wystarczy na nim miejsca dla wszystkich. Czyżby ci ludzie z gwiazd, a może bogowie wszechświata, lub demony, które sprzeciwiły się dobrym bóstwom przyrody chcą zagarnąć dla siebie wszystkie ziemie? Mogą przecież podróżować w swoich ognistych rydwanach pomiędzy gwiazdami. Musi wspomóc swoich w walce przeciwko tym potworom, choćby za chwilę miał zginąć. Jest młody, silny, za chwilę dogoni pozostałych, a nawet ubiegnie ich gnając na ratunek. Nagle jednak potężny ból powalił go na ziemię, sprawił , ze nie mógł się ruszyć, choć ze wszystkich sil próbował znów poderwać się do biegu. Jego ciało stało się wiotkie, bezwładne, patrzył tylko bezradnie w górę na smugi dymy wolno rozpraszające się po bezchmurnym, jesiennym niebie. Wydawało mu się, że na tle tego dymu widzi ciemną postać. Osoba tylko przyglądała mu się nic nie mówiąc, nie próbując nawet przekazać mu swoich myśli, a jednak wiedział, że to ten sam stwór nie z tego świata, ten, którego spotkał na bagnach, a potem widywał go w swoich myślach. Bóg wszechświata, albo człowiek z gwiazd unieruchomił go nie pozwalając biec na ratunek Berenii.
Ojcze, pomóż – szeptał, choć wiedział, że jego szept nie może być słyszalny, nie mógł bowiem poruszać ustami,wargi miał sztywne, jakby były martwe, jakby w ogóle nie należały do niego. Duszy Oresta nie było w pobliżu, odeszła wraz ze śmiercią matki w inne , lepsze światy na zawsze opuszczając Lothara. Oczy piekły go od patrzenia w jedno miejsce, gdzie szary dym zataczał coraz szersze kręgi bielejąc i ukazując błękitne niebo, a na jego tle majestatyczną sylwetkę wielkiego ptaka, który nie przejmując się losem ludzi zawisł wysoko nad skuloną postacią myśliwego. Być może pan przestworzy zwietrzył krew upolowanej zwierzyny i teraz przyglądał się pozostawionym w pobliżu łupom zastanawiając się, czy warto posilić się mięsem. W końcu z wielkim trudem udało mu się przymknąć powieki. Ogarnęła go ciemność i spokój, obrazy znad stepu rozmyły się, przestał myśleć o wielkim ptaku, a nawet o Berenii, która być może czeka na niego wciąż w osadzie licząc na to, że ocali jej życie. Nie mógł myśleć o niczym, tkwił w bezruchu niczym wielka kłoda drewna próchniejąca i bezużyteczna. Świadomość przyszła nagle. Nie wiedział jak długo leżał w trawie, czul tylko, że człowiek z gwiazd odszedł pozostawiając go samego. Zamrugał powiekami i otworzył szeroko oczy. Powietrze było czyste i przez chwilę myślał, że spał, a ogień był tylko senną marą, o której za chwilę zapomni, jeśli tylko uda mu się usiąść. Uczynił to bez problemu, a potem wstał i rozejrzał się dokoła. Wkoło było pusto, tylko dalekie ćwierkanie świergotka świadczyło o tym, że nadal jest na stepie. Zawrócił w miejsce, gdzie jak mu się zdawało powinny leżeć zabite sarny. Brakowało jednej i nie potrafił ustalić, czy to któryś z myśliwych wrócił, czy wielki ptak uniósł zdobycz w kierunku góry Keru. Przypomniał sobie o Berenii, przez chwilę zdawało mu się nawet, że słyszy jej krzyk wzywający go na pomoc. Domyślał się, że leżał tu przez dłuższy czas, gdyż dym po pożarze całkowicie się ulotnił. Wciągnął głęboko powietrze, a jednak nadal wyczuwał z daleka lekki swad, ujął w dłoń swoją porzuconą w trawie dzidę i ruszył w kierunku osady. Nie uszedł jednak zbyt daleko gdy usłyszał kroki. Zatrzymał się gwałtownie i nasłuchiwał. To byli ludzie, był tego pewien, około dziesięciu. Szli wolno i zdaje się, że też usłyszeli wcześniej jego kroki, gdyż zatrzymali się. Postanowił wyjść im naprzeciw, gdyż przypuszczał, że mogli to być jego ziomkowie, nadchodzili przecież z kierunku od osady. Nie nastroszyli dzid w jego kierunku, domyślili się, że ktoś idący tak śmiało im naprzeciw nie może mieć złych zamiarów, a może po prostu wiedzieli, że to on. Poznał ich od razu – myśliwi, którzy brali z nim udział w polowaniu, jeszcze dwoje innych mężczyzn i Matar pośrodku nich. Wszyscy tak bardzo przygnębieni, jakby tego dnia ich świat zawalił się, albo przestał istnieć.
Wasz świat się kończy – znów usłyszał w myślach złowieszcze słowa.
Lothar! - Matar zdumiona jakby zobaczyła ducha, ale wyraźnie wzruszona wyciągnęła do niego pomarszczone dłonie.
Gdzie byleś?
Co się z tobą działo? - mężczyźni poruszeni spotkaniem zadawali pytania jeden przez drugiego.
Nie wiem jak to się stało, ale chyba zgubiłem drogę – nie potrafił odpowiedzieć na ich pytania, zbył więc wszystkich wymijającą odpowiedzią.
Normalnie pewnie byliby zdziwieni, ale teraz byli zbyt przygnębieni, by zastanawiać się nad tym co powiedział.
Co tam się wydarzyło? Czemu idziecie w tę stronę?
Idziemy schronić się do ludzi za bagnami. Naszej osady już nie ma, nikt nie przeżył prócz tych dwojga – jeden z myśliwych wskazał na mężczyzn nie należących do uczestników polowania.
Mięliśmy nadzieję, że spotkamy po drodze ciebie – Matar ciężko oparła się na kiju, którym podpierała się przez całą drogę – Tera,skoro się odnalazłeś pójdziesz z nimi. Ja wracam w pobliże osady, tam jest moje miejsce. Muszę opłakać, tych, którzy zginęli, by godnie mogli przekroczyć bramy dalekich światów. Idź z nimi, spieszcie się – mówiła ze strachem – i obyście nie spotkali na swej drodze okrutnych bogów wszechświata.
Ruszamy – jeden z idących skinął na pozostałych – już południe, a czeka nas daleka droga. Żegnaj, Matar.
Nigdzie nie pójdę dopóki nie dowiem się co stało się w osadzie, poza tym nie mam czego szukać za bagnami, tam nienawidzą mnie z powodu śmierci Kritesa.
Musimy iść, opowiemy ci wszystko po drodze – niecierpliwili się myśliwi.
Idźcie więc sami i niech bogowie przyrody szczęśliwie was prowadzą. Matar opowie mi o wszystkim, a potem ruszę w daleki świat, jest wielki i nie kończy się na bagnach. Znajdę sobie nowe miejsce do życia.
Zginiesz bez niczyjej pomocy, - myśliwi jeszcze próbowali go namawiać – chodź z nami..
Ruszajcie, bo droga daleka – zatoczył koło swą dzidą jakby chciał objąć nią cały, wielki świat, który czekał na niego.
Odeszli nie nalegając dłużej. Został z Matar, mieli dużo czasu, nie było już dokąd się spieszyć. Usiadł w kucki w miejscu, w którym stał zachęcając gestem Matar, by uczyniła to samo.
Kto zniszczył osadę? - zaczął ostrożnie.
Bogowie wszechświata – odpowiedziała z trwogą w głosie – Pamiętasz historię o kobiecie, która modliła się do boga wszechświata i o rydwanie płonącym , w którym przybył?
Pamiętam – skinął głową
Legenda powtórzyła się, Lotharze w czasie kiedy wyruszyliście na polowanie. Bóg wszechświata w towarzystwie swojej świty przybył w świetlistym rydwanie. Byłam akurat po drugiej stronie osady w polu, gdy zobaczyłam światło bijące od głównego placu. Wiedziałam, że to znak od bogów, byłam pewna, że wydarzy się coś, o czym nasi ziomkowie nigdy nie zapomną. Ruszyłam czym prędzej w stronę placu, zewsząd nadchodzili ludzie, gromadzili się wokół placu spoglądając z najwyższą czcią na wielki rydwan. W pobliżu stał przerażony szaman Bor wpatrujący się w straszliwego boga, który raczył wyjść wraz z kilkoma innymi bóstwami jemu podobnymi. Przemawiał do szamana głosem swoich myśli, Bor zaś przez długą chwilę stał bez ruchu wsłuchując się w to , co ma mu do przekazania. W końcu zwrócił się do zebranych drżącym głosem.
Bogowie chcą zabrać do swego rydwany trzech młodych mężczyzn wraz z żonami i dziećmi. Przekazują nam, iż kończy się świat jaki znamy. Trzy rodziny, które mam wyznaczyć ocaleją.
Na takie słowa wszyscy członkowie osady podnieśli wielki krzyk grozy, tysiące pytań cisnęło się na usta zgromadzonych.
Czyżby pozostali mieli zginąć? Czy ci bogowie przybyli, by ocalić nielicznych, a pozostałych unicestwić?
Doszło do tego, że młodzi myśliwi zaczęli kłócić się między sobą o pierwszeństwo w wyznaczeniu ich rodziny w rydwanie bogów. Niewiele brakowało, a doszłoby do rozlewu krwi. Stałam pomiędzy nimi przerażona tym co widziałam, czułam, że nikt kto wsiądzie do rydwanu nie wyjdzie z niego żywym, młodzi myśliwi, którzy teraz za wszelką cenę chcą ocalić swe rodziny spłoną wraz z nimi w pojeździe bogów.
Opamiętajcie się! - podniosłam krzyk – Czyż nie pamiętacie mojej opowieści o naszych poprzednikach? Ich też bogowie zabrali do ognistego rydwany. Każdy kto tam wejdzie natychmiast spłonie!
Moje nawoływania nie spodobały się bogom, gdyż bez słów nakazali szamanowi wygnać mnie za bramę osady. Tylko dzięki temu przeżyłam.
A pozostali? Co wydarzyło się później? - Lothar nie do końca wierzył w legendy Matar. Widział przecież jak człowiek z gwiazd wchodzi do swojego rydwanu. Poza tym, matka osady przepowiedziała mu spokojną przyszłość u boku Berenii – teraz zaś jego niedoszła małżonka nie żyje podobnie jak jego ziomkowie. Wiedział już, ze Matar jest tylko zwykłą, starą kobietą, której wydaje się, że ma jakiś kontakt ze światem nadprzyrodzonym. Nie potrafi przewidywać przyszłości, ani wpływać na losy ludzi, podobnie jak szaman Bor, który próbował tylko utrzymać swoją władze nad członkami osady.

XXX

Wpatrywał się w przygarbioną postać Matar, która w końcu zniknęła gdzieś w gąszczu traw. Nie przeżyje tu zbyt długo sama, stara i bezbronna, nie widział jednak sensu w tym, by nalegać, aby poszła z nim do lasu. Ona należała do osady za stepem, była jej opiekunką i nieodłączną częścią tego miejsca, skoro ta część świata zniknęła bezpowrotnie, Matar musi odejść wraz z nią. Ludzie z osady, pomimo wygnania matki osady za bramę zapewne też czuli, że nie może ona zbyt długo przebywać poza nią, dlatego wysłano po nią tych dwoje mężczyzn, którym udało się przeżyć, by sprowadzili ją po tym , jak skłóceni ziomkowie Lothara zaczęli napierać na rydwan boga wszechświata, by ten zabrał ich wszystkich.. Bogowie byli jednak nieugięci. Szaman Bor zdeterminowany i przerażony zamiast uspokajać ludzi, także zaczął domagać się miejsca dla siebie tłumacząc się, że tym, którzy przetrwają potrzebny będzie przywódca duchowy. Ludzie z gwiazd nie otworzyli jednak podwojów swego pojazdu dla nacierającej tłuszczy. Aby rozproszyć członków osady jeden z nich wystrzelił w górę ze swojej potężnej broni. Błyskawica rozjaśniła niebo, a wielki huk sprawił, iż ziomkowie Lothara pokładli się na ziemię, nawet wódz, zawsze taki waleczny i nieustraszony ukrył się w swojej lepiance. Bor, choć nie mniej ogłuszony niż pozostali wpadł w niebywałą wprost dla siebie furię. Oszalały ze strachu i zdeterminowany do ostateczności porwał dzidę najbliżej stojącego obok siebie myśliwego i wbił ją w ciało boga wszechświata, tego samego, który przemawiał do niego za pomocą myśli. I wtedy stała się rzecz niebywała. Ponoć nieśmiertelny i wieczny bóg przechylił się do przodu przebity na wylot, zakrwawiony i umierający zaczął wić się w przedśmiertnych konwulsjach zupełnie jakby był zwykłym człowiekiem. Dwaj mężczyźni, którzy w tym momencie pobiegli ile sił za bramę osady, by sprowadzić Matar usłyszeli już tylko za plecami straszliwy huk. Gromy powtarzały się raz za razem, wielki ogień trawił ludzi, ich broń i lepianki. Matka osady widziała za bramą jak wielki, ognisty rydwan uniósł się w górę plując ogniem i piorunami. Dwaj myśliwi dobiegli do miejsca, gdzie stała w ostatniej chwili ratując swoje życie. Osada zniknęła z powierzchni ziemi, potężny ogień strawił wszystkich, którzy byli w środku. Nikt nie ocalał. Tak pomścili bogowie z gwiazd śmierć jednego ze swoich. Berenia, kobieta, z którą Lothar miał spędzić resztę życia także dołączyła do swoich przodków zostawiając go samego na świecie, a Matar, która z takim przekonaniem twierdziła, że spędzi on resztę swoich dni w osadzie otoczony kochającą rodziną myliła się. Świat jaki znał kończył się, tak jak przepowiedział mu to starzec z jaskini, a on stracił już teraz wszystko co było mu drogie. Teraz musi zawierzyć Matar, bo tylko ona została, by opłakać zmarłych. Jak dobrze, że mógł, choć przed polowaniem zakosztować jak smakuje pocałunek Berenii. Odwrócił się od miejsca, gdzie jeszcze niedawno, tuż za trawami stepu był jego dom rodzinny i zwrócił się twarzą do lasu. Tam jest jeszcze ktoś z kim musi pożegnać się nim wszystko się skończy.
Świat jaki znasz niedługo się skończy, zostało niewiele czasu – natrętny głos w jego głowie rozpraszał myśli o Jowicie, która została sama w lesie i o Berenii, którą właśnie stracił, stawał się nie do zniesienia. Naprężył wszystkie siły by znów nie upaść, nie utracić świadomości, wytężył całą swoją wolę, by nie powtórzyło się to co miało miejsce tego ranka. Musi iść przed siebie, nie może czekać tu na stepie na to, co nieuniknione.
Obaj jesteśmy podróżnikami, wędrowcami – teraz głos brzmiał łagodniej, nie atakował już wszystkich komórek mózgu, uspokajał – Obaj jesteśmy samotnikami, jesteśmy do siebie podobni, wyczułem to tam na bagnach, dlatego chcę cię zabrać. Nie lękaj się, nie jestem jak ci, którzy zniszczyli waszą osadę, należę do innego miejsca, a jest ich wiele, prawie tak wiele jak gwiazd na niebie. Pomyśl, że każda z nich jest odrębnym światem, podobnym do tego jaki znasz, albo zupełnie innym – wiele z nich jest domem dla takich jak my, albo jak tamci, którzy zaatakowali waszą osadę. Jedne takie światy dopiero się tworzą, inne zaś kończą swoje istnienie, przemijają podobnie jak życie ludzkie. Wszystko jest przejściowe i ty zdajesz sobie z tego sprawę tak samo jak ja, który widziałem wiele światów. Spójrz na niebo – stamtąd nadciąga zagłada twojego świata, ale zagląda jednego nie oznacza końca wszystkiego – wiesz przecież o tym doskonale. Widziałeś jak dziki zwierz pożera jednego z twoich ziomków, ale wasza osada istniała nadal, bo zagłada jednego oznacza tylko koniec pewnej części. Są inne miejsca, tak dalekie, że żaden z ludzi nie może tam dotrzeć, ale ja mogę cię tam zabrać moim pojazdem. Widziałeś go na bagnach i wiesz już, że może unosić się w powietrzu. Powiem ci więcej – może lecieć o wiele, wiele wyżej niż ptaki i o wiele, wiele szybciej niż najbardziej rącza strzała, może wznieść się ponad gwiazdy. Wierzysz mi, Lotharze?
Wierzę.
Tamci też wiedzieli, że z wysoka nadlatuje kawałek ognistej gwiazdy – resztka świata, który skończył się dawno temu. Ten ognisty odłamek uderzy w wasz świat, wtedy wszystko utonie w ogniu, a wasza ziemia rozpadnie się na wiele kawałków. To co wydarzyło się w waszej osadzie nie było zamierzone. Przybysze chcieli ocalić kilku wybrańców, by wasza rasa mogła przetrwać. Niestety zabrali się do tego nieudolnie, a teraz zrezygnowali ze swojego planu i odlecieli. Ja też muszę odlecieć, mogę jednak ocalić ciebie, jeśli zgodzisz się lecieć ze mną, by rozpocząć nowe życie w innym miejscu.
Nie chce żyć sam jako ostatni rozbitek z mojego świata, nie chce być jak stary Lipus z jaskini, który zdaje sobie sprawę z tego, że nic po nim nie zostanie kiedy już odejdzie. Nie warto żyć bez nadziei.
Zawsze warto żyć. Twoja kobieta zginęła w osadzie, ale gdyby żyła zabrałbym i ją, byście mogli spłodzić dzieci, które byłyby nadzieją, o której mówisz.
Jest ktoś, kogo mógłbyś zabrać ze mną – Lothar nagle ożywił się. Nowa nadzieja zaświtała mu w głowie.
Mamy niewiele czasu – upierał się tamten.
To niedaleko. Skoro twój rydwan potrafi w krótkim czasie pokonywać wielkie odległości czym jest dla niego droga do lasu za stepem. Polecimy tam i zabierzemy ze sobą kobietę, która może być dla mnie nadzieją, o której mówisz.
Zgoda – kiwnął głowa tamten – Pośpieszmy się więc.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Przymknął oczy. Próbował wyobrazić sobie, że jest znów Lotharem, chciał przywołać pamięć stepu, soczystą zieleń traw w środku lata, odgłos brzęczących trzmieli, bezchmurne niebo, które przesłania majestatyczny cień wielkiego ptaka – obraz był jednakże tylko namiastką tego, co przeżywał jeszcze nie tak dawno. Wciąż nurtowało go pytanie o dalsze losy swojej drugiej połowy, postanowił jednak, że nie będzie przywoływał wizji, skoro tak chce jego przeznaczenie, w które coraz bardziej i coraz goręcej wierzył. Czas działa na jego korzyść, musi tylko zaakceptować siebie takim jaki jest, musi zaakceptować swoją rzeczywistość i swoje życie, które w gruncie rzeczy wcale nie jest takie złe. Największym sukcesem do tej pory było właśnie przyznanie się do tego stwierdzenia, że wcale nie jest przegranym człowiekiem, który nie ma porządnej pracy, ani przyszłości i że wcale nie jest poszkodowany przez życie tylko dlatego, że opuścił go własny ojciec, a matka uwikłana w romans z młodszym od siebie mężczyzną poświęca mu zbyt mało uwagi. Nie zauważył w tym wszystkim tego, że on sam jest już dorosły i tylko on sam może odpowiadać za swoje życie. Te proste fakty pomogła mu uświadomić sobie grupa wsparcia i człowiek, dzięki któremu mógł coś zrobić dla siebie – ten sam, na którego tak bardzo liczył i nie zawiódł się, choć uzyskał zupełnie inną pomoc niż się tego spodziewał. Idąc do niego miał nadzieję uzyskać odpowiedzi na wszystkie pytania, miał nadzieję na szybkie i bezbolesne rozwiązanie swoich problemów. Niestety nie ma szybkiego sposobu na rozwiązanie kłopotów, na które pracowało się przez całe życie. Teraz nie sięga po narkotyki pomimo tego, że wprowadzenie go w stan hipnozy nie przyniosło efektów jakich się spodziewał. Kilka seansów, którym się poddał ujawniło jego problemy emocjonalne, pomogło zrozumieć stan psychiczny po odejściu ojca – niestety nie udało mu się dowiedzieć niczego o Lotharze. Terapeuta, który z nim pracował chciał przywołać jego dawne wspomnienia, być może migawki z poprzedniego życia, niestety mimo wielu prób niczego nie udało się osiągnąć w tym względzie. Lothar został zamknięty gdzieś w nim w środku i nie udało siego przywołać raz jeszcze W końcu terapeuta stwierdził, że był on tylko wytworem wyobraźni Tomka, żywą wizja tego kim chciałby, albo kim mógłby być gdyby żył w zupełnie innej rzeczywistości. Tomek jednak jest pewien, iż jego druga połowa jest nie tylko mrzonką, która znika po otwarciu oczu. Lothar istniał naprawdę i nadal jest w nim. Pozostał i choć może się zdarzyć , że już nigdy się nie spotkają i nigdy nie dowie się co stało się z nim i z Jowitą, ile lat spędzili razem, ile mieli dzieci, ani innych rzeczy z jego późniejszego życia, to jednak cieszył się z tego, że mógł poznać go choć w pewnej części, bo przecież był on jego drugą połową o własnej osobowości. Być może ta część dotyczyła czasów zamierzchłych, a może żyje on gdzie nadal pośród miliona gwiazd, albo pośród bogów wszechświata, nazywanych przez Lipusów ludźmi z gwiazd, może tak być, ale najważniejsze dla Tomka Borkowskiego jest to , że ta jego część jest w nim i będzie on z niej czerpał wszystko co najlepsze.
Spojrzał na zegarek – dochodziła dwudziesta pierwsza. W kuchni zrobiło się cicho, pewnie matka z Alkiem poszli na górę. Przestało mu to przeszkadzać, podobnie jak nie przeszkadzało mu już to, że jego ojciec ma nowa żonę i dziecko. To ich życie, a on nie ma wpływu na ich decyzje, ani na to jak zamierzają spędzić dalsze lata. Kilka dni temu odwiedził ojca. Trochę bolało kiedy przedstawiał mu swoją nową rodzinę, ale przełknął ten kielich goryczy. Teraz czuje się z tym lepiej, jest mu lżej od kiedy przełamał się i podał rękę kobiecie, której tak nienawidził. Dzięki szkole życia jaką dali mu rodzice wie teraz lepiej czego pragnie dla siebie i jak bardzo musi się starać, by nie dopuścić do tego, by i jemu nie przydarzyło się to, co rodzicom, by kiedyś jego dzieci nie musiały przeżywać tego, czego on doświadczał. On już oswoił się z bólem, przetrawił go, zdobył się na wybaczenie i sam i wybaczenie poprosił. Teraz jego natchnieniem i miłością jest Lidka, ale jedno wie – nie można polegać jedynie na miłości, choć jest ona potężnym motorem, który napędza życie tych, którzy potrafią kochać, jest łaską, ale trzeba ją pielęgnować, po to, by nigdy nie stała się przekleństwem.
Jutro umówił się ze swoja dziewczyną – pójdą razem złożyć podania do szkoły. Lidka także chciałaby uzupełnić swoje wykształcenie, dlatego postanowili, że zapiszą się do tej samej szkoły. Dzięki temu będą mogli częściej się widywać i pomagać sobie wzajemnie w nauce, tak jak to zaplanowali na początku swojej znajomości. Oboje zdają sobie sprawę z tego, .że nie będzie im łatwo, pracują przecież zawodowo, ale wspólnymi siłami z pewnością uda im się zdobyć średnie wykształcenie. Tomkowi udało się w sprawie pracy – przyjął się do solidnej firmy, gdzie otrzymał umowę o pracę, cieszy go to tym bardziej, że nowa praca nie jest tak wyczerpująca jak poprzednia. Najbardziej jednak dumny jest z faktu, że udało mu się zatrudnić samodzielnie, bez żadnych znajomości, bez pomocy członków rodziny Teraz jego życie stało się bardziej stabilne, a jeśli uda mu się ukończyć szkołę może liczyć na awans. Dzięki temu jego świat stał się bardziej poukładany, choć nadal każdego wieczora siada w fotelu i próbuje się skupić, gdyż wierzy, że może nagle kiedy zamknie oczy zobaczy przed sobą Lothara, albo tajemniczego człowieka z gwiazd, który szepcze mu do ucha swoim niesłyszalnym głosem, że jego świat dopiero się zaczyna i będzie trwać dopóki, dopóty Tomek Borkowski będzie postępował zgodnie z jego porządkiem i ze swoim sumieniem, bo przecież cały wszechświat zawsze był i zawsze będzie miał swój stały porządek, gdzie jedne światy kończą się dając początek nowym, ale najważniejsze jest to, żeby tu i teraz żyć tak, by nie musieć niczego żałować. I to jest chyba najważniejsza istota człowieczeństwa,

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.