Przejdź do głównej zawartości

Lothar cz. XXV - XXVII

XXV

Zaparkował przed garażem i wysiadł z samochodu. Mama zawsze zostawiała auto przed domem, zbyt często z niego korzystała, by za każdym razem otwierać garaż. Zatrzymał się przez chwilę na podwórzu i objął wzrokiem granatowego Peugeota. Od dawna nie pozwalała mu nim jeździć, zawsze obawiała się, że siądzie za kierownicą po alkoholu, albo po prostu sama potrzebowała samochodu. Na górze paliło się światło, pewnie zrobili sobie z Alkiem romantyczny wieczór korzystając z faktu, że nie było go w domu. Nie przeszkadzało mu to zupełnie i uśmiechnął się do tej myśli. Po raz pierwszy nie denerwował go fakt, że ten lalusiowaty fryzjer siedzi na górze w sypialni jego rodziców i pewnie pieprzy się z jego mamą – skoro ona tego chce... Pomyślał, że na spotkanie z Sarą nigdy nie pożyczyłaby mu samochodu. Była zadowolona, że spotyka się z Lidką, znała ją i uważała, że jest porządną dziewczyną. Każda matka chciałaby żeby jej syn spotykał się z kimś takim jak ona. Był dumny z tego, że wybrała się z nim do kawiarni – dumny i szczęśliwy jak nigdy dotąd. I pomyśleć, że tak długo zastanawiał się, czy do niej zadzwonić. Przez kilka dni wklepywał na komórce jej numer, a potem, kiedy wystarczyło już tylko nacisnąć przycisk tchórzył. Potem obiecywał sobie, że zadzwoni następnego dnia, musi najpierw sprawdzić siebie, przekonać się czy wytrzyma. Znów praca i te cholerne męki. Czuł, że własne ciało odmawia mu posłuszeństwa, ciągle był spocony i roztrzepany. Powinien wziąć kilka dni dni wolnego, pojechać gdzieś odpocząć. Potem znów przychodziło otrzeźwienie. Najpierw musi udowodnić sobie, że nie musi brać tego świństwa, że potrafi zarabiać jak normalny człowiek, że wcale nie jest gorszy od Piotrka, że też potrafi troszczyć się o innych – o matkę, o Lidkę, o samego siebie. Jeśli tylko nie będzie fascynował się proszkiem od Białego na pewno zdobędzie Lidkę – tak sobie postanowił, zaparł się i znosił to cholerne drżenie rak, bo nie jest gorszy od Lothara, jest taki jak on, czuje jak on i jest szlachetny jak on – jego poprzednie wcielenie, albo jego przodek. Jeśli tamta kobieta ma rację – a Tomek bardzo chciał w to wierzyć, więc jeśli ona ma rację musi być tak szlachetny jak on. Szkoda tylko, że nie może znów nim być, choćby przez jakiś czas. Myśl o tym, że nie dowie się, czy dotarł do wioski stawała się nieznośna, powodowała, że chwilami chciał porzucić swoje narzędzia, uciec z budowy i pobiec do Białego. Potem znów mówił sobie, że jest przecież umówiony z tamtym człowiekiem, a wtedy pozna dalsze losy Lothara, znów się z nim połączy, jednak będzie to prawdopodobnie zupełnie inne doświadczenie. Nie musi niszczyć swojego zdrowia, by znów nim się stać. Tamten człowiek wprowadzi go w trans hipnotyczny, dzięki czemu być może dowie się kim jest naprawdę i jaką rolę w jego życiu odgrywa tamten młody myśliwy. Codziennie wieczorem dzwonił do tamtej kobiety, nalegał, by spotkanie z jej znajomym odbyło się jak najszybciej.
Robię co mogę – zapewniała – ale on jest bardzo zajętym człowiekiem, nie rzuci wszystkiego żeby natychmiast spotkać się z tobą. Może jutro...zadzwonię, kiedy tylko czegoś się dowiem. Tymczasem wytrzymaj jeszcze troszkę.
Łatwo mówić. Rzucał telefonem zły na cały świat. W myślach wyzywał ją od starych, wstrętnych bab. Potem zdawał sobie sprawę z tego, że ona robi co może, minęły przecież dopiero trzy dni. Tymczasem coraz gorzej znosił samotne wieczory w swoim pokoju. Matka codziennie spotykała się z Alkiem. Wieczorami wychodzili na miasto, albo zamykali się na górze, a on przezywał katusze. Co chwila zrywał się, by pobiec do Białego, potem znów kładł się na tapczanie, albo przeglądał strony Internetowe. W końcu zadzwonił doi Lidki. Zgodziła się na spotkanie prawie od razu, bez stawiania warunków. Obiecał, że podjedzie po nią samochodem. Poszedł do matki spytać czy mu go pożyczy. W pierwszej chwili skrzywiła się,
Pewnie chcesz iść pić z koleżkami, a potem siądziesz za kierownicę i rozbijesz mi wóz.
Umówiłem się z Lidką,ta z twojego zakładu. Chcę pokazać się z najlepszej strony. Proszę, pożycz mi auto.
Spojrzała na niego zdziwiona. Nigdy dotąd nie mówił do niej w ten sposób, nie pokazywał, że mu na czyś zależy. To było takie niepodobne dco niego, że w pierwszej chwili zaniemówiła. „Coś dzieje się z moim synem i jest to coś dobrego: - pomyślała. Uśmiechnęła się do tej myśli. Może jej syn w końcu wydorośleje, a ona...może jednak nie jest taką złą matką, jak jej się wydawało.
Kluczyki leżą na parapecie w dziennym pokoju – poinformowała, a jej głos zabrzmiał tak ciepło, że sama była zaskoczona jego brzmieniem.
Dzięki, mamo – uśmiechnął się i pobiegł do gościnnego.
Zauważyła, że jest elegancko ubrany, założył nawet koszulę, choć wiedziała, że tego nie lubi.
Lidka przez cały czas zachowywała się bardzo powściągliwie, ale podobało mu się to. Chciał jej pokazać, że ma do czynienia z dżentelmenem. Kiedy zatrzymali się na parkingu przed kawiarnią wybiegł pierwszy z samochodu po to, by otworzyć przed nią drzwi. Czuł, że jest zadowolona, trochę zawstydzona, ale zadowolona. W środku uprzytomnił sobie jak dobrze czuje się w jej towarzystwie pomimo niewygodnego ubrania i tego miejsca. Dawniej stronił od takich lokali, wybierał puby, albo dyskoteki, śmiał się z kumpli, którzy zapraszali swoje dziewczyny do eleganckich restauracji, aby im zaimponować. Teraz pomyślał, ze Lidka pasuje do tej kawiarni, że należy jej się wszystko co najlepsze. Rozmawiali o pracy i o tym, że on chciałby w najbliższym czasie podjąć naukę w wieczorowej szkole. Spodobał jej się ten pomysł, a nawet stwierdziła, że zastanawia się nad tym, czy także nie zapisać się na zajęcia.
Pomagalibyśmy sobie wzajemnie w nauce.
Jakieś plany związane z jego osobą – spodobało mu się to. Razem mieliby większe szanse na skończenie szkoły i mogliby częściej się spotykać. Ani razu nie wspomniała o Sarze, był z tego zadowolony, za nic w świecie nie chciałby tłumaczyć się przed nią z tego, co łączyło go z tamtą dziewczyną.
Wkraczając do swojego pokoju czul się wolny, jakby był teraz zupełnie innym człowiekiem. Perspektywa kolejnej randki napawała go optymizmem, wierzył, że tego wieczoru rozmyślając o Lidce zaśnie w spokoju. Otworzył drzwi do przedpokoju i udał się by odłożyć na miejsce kluczyki. Sam nie wiedział dlaczego tak długo zwlekał z decyzją zadzwonienia do tej dziewczyny. Teraz, gdy okazało się, że wszystko było takie proste, wierzył, że jest uleczony i teraz wszystkie sprawy ułożą się po jego myśli - musi być po prostu cierpliwy. Zaczął nawet układać sobie w myślach rozkład zajęć, tak, aby pogodzić pracę ze szkołą, ze spotkaniami z Lidką i jeszcze, żeby zarezerwować sobie trochę czasu na na terapię u tego człowieka, z którym miał spotykać się po raz pierwszy lada dzień. Po szybkim prysznicu zajrzał do kieszeni spodni, gdzie miał schowany telefon, ale nadal nie znalazł w nim wiadomości o planowanym spotkaniu. Postanowił więc włączyć na chwile komputer, gdyż siedząc przed ekranem monitora często łapał się na tym, że oczy od razu mu się zamykają, gdy zaczyna przeglądać linki. Przewertował kilka stron, jednak szybko zaczęło go to nudzić. Portale społecznościowe, które kiedyś tak lubił, teraz drażniły go. Wyłączył więc komputer, zgasił światło i położył się do łóżka. Myślał o Lidce,o starej kobiecie i o Lotharze. Kilkakrotnie przed oczami stawał mu jak żywy tamten człowiek z gwiazd. Nie mówił do niego, tylko patrzył swoimi sztucznymi oczami ukrytymi za osłoną maski. Nie wiedział, czy wciąż na nowo budzi się i zasypia, czy wszystko dzieje się na jawie. Kręciło mu się w głowie, a w żołądku czul mdłości, które nasilały się czym bardziej usiłował zasnąć. Przewracał się więc z boku na bok modląc się o sen, który nie nadchodził. W końcu wstał i spojrzał po raz kolejny na komórkę. Było wpół do jedenastej. Biały z pewnością o tej porze jest w domu. Wzdrygnął się na samą myśl. Nie pójdzie tam, a już na pewno nie dziś, kiedy wreszcie udało mu się spotkać z Lidką. Nie pójdzie do Białego – przynajmniej nie teraz, kiedy lada chwila może zadzwonić tamta kobieta. Położył się znowu, ale prawie jednocześnie zrobiło mu się zimno, pewnie dlatego, że cały się spocił. Wstał więc i założył ubranie, może w spodniach i swetrze uda mu się zasnąć w fotelu. Wcisnął się w niego, ale po chwili znowu wstał. Postanowił wyjść na chwilę przed dom, świeże powietrze sprawi, że poczuje się lepiej. Kiedy znalazł się na zewnątrz zauważył, ze światło na górze zgasło. Mama z Alkiem położyli się do łóżka. Postanowił pójść na krótki spacer, wpierw jednak zawrócił do pokoju po pieniądze, gdyż pomyślał, że może zabraknąć mu papierosów. Sklep nocny, z którego czasem korzystał w podobnych potrzebach mieścił się dwie przecznice dalej. Zapalił przedostatniego papierosa i raźnym krokiem ruszył w tamtym kierunku. Był poddenerwowany, choć nie miał ku temu powodów, być może bezsenność sprawiła, że zachciało mu się palić. Zaciągał się dymem tak często, że papieros tkwiący w jego ustach osiągnął tak wysoką temperaturę, że zaczął palić go w wargi. Rzucił go ze złością na chodnik i wszedł do sklepu, żeby kupić nową paczkę. Stojąc przy kasie uświadomił sobie, że zabrał ze sobą cały portfel, w dodatku sklep, w którym właśnie się znajdował mieścił się w niewielkiej odległości od domu Białego. Coś bezwiednie ciągnęło go do tego sklepu, dziwnym zbiegiem okoliczności w tą samą stronę, gdzie Biały handlował swoimi proszkami. Oburzony tym , że dał się ponieść takim myślą zapłacił za papierosy i postanowił od razu zawrócić do domu. Wyszedłszy jednak na zewnątrz znów poczuł przemożną potrzebę palenia, sięgnął więc po ostatni papieros ze starej paczki. Zaciągnął się dymem i wolnym krokiem ruszył z powrotem. Przez chwilę wydawało mu się nawet, ze swędzą go powieki, co mogło oznaczać, że zaczyna mu się chcieć spać. Przymknął je, ale od razu zobaczył przed sobą człowieka z gwiazd. „ Jeszcze nie zwariowałem” - pomyślał zły sam na siebie. Teraz był już głęboko przekonany o tym, że za chwilę położy się spać. Odwrócił się w stronę głównej ulicy, by pobiec do domu, jednak nogi same powiodły go w odwrotną stronę, gdzie niczym ciemna, podłużna chmura majaczył z oddali dach domu Białego.

XXVI

Odprowadzali go tłumnie do lepianki wykrzykując jakieś pochwały pod jego adresem. Kobiety patrzyły na niego jak na bohatera, mężczyźni obrzucali go zazdrosnymi , a jednocześnie pełnymi podziwu spojrzeniami,dzieci próbowały sięgnąć zniszczonych od słońca i wilgoci skór na jego ciele, po to, by owo dotkniecie przyniosło im kiedyś szczęście i sławę podobną do tej, jakiej on teraz doświadcza. Obok kroczył wódz dumny ze swojego młodego myśliwego, który dokonał niemożliwego i na własne oczy widział posępną boginię bagien, a dalej szaman Bor z dumą raz po raz dotykał swojego cudownego amuletu, który jak mniemał przyniesie mu wkrótce wielkie zaszczyty i wiedzę znaną tylko bogom przyrody. Berenia, przeznaczona dla niego wybranka szamana trzymała się nieco z boku onieśmielona sławą i zaszczytami jakie przypadły jej przyszłemu mężowi. Czekała na swoją kolej, wiedziała przecież, że teraz jej ukochany bohater nigdzie już od niej nie ucieknie, nie wyślizgnie się z jej uścisków, a ni nie wzgardzi jej miłością. Ich zaślubiny są teraz kwestią krótkiego czasu, wyczuwała, że tak się stanie nawet kiedy nikt nie przypuszczał, że Lothar jeszcze kiedykolwiek powróci do osady – wiedziała wbrew niechęci rodziców, wbrew temu co mówiono na jego temat w osadzie. Wierzyła w niewinność swojego myśliwego, a teraz została ona potwierdzona przez samą boginię bagien. W jednej chwili jej ukochany z zabójcy stał się bohaterem, a ona, skromna dziewczyna zostanie żoną tego bohatera, będzie dzieliła z nim posłanie i wkrótce urodzi jego dzieci. Te myśli rekompensowały jej czas samotności, smutek i upokorzenie po niechlubnym odejściu Lothara z osady, kiedy został oskarżony o morderstwo. Lothar od czasu do czasu zerkał w jej stronę, zdawał sobie sprawę z tego, że uwielbienie ziomków jest kwestią czasu, a potem czeka go dorosłe życie – przede wszystkim ciężka praca, musi przecież odnowić lepiankę, zając się polem, które zarosło i niszczeje odkąd jego ojciec opuścił świat żywych, zaślubiny i życie z Berenią do końca jego istnienia. Nie jest już chłopcem, jedynakiem rozpieszczanym przez rodziców, nie jest już nawet młodzieńcem ciekawym świata, jest teraz mężczyzną, na którym ciąży odpowiedzialność.. Matka byłaby z pewnością bardzo dumna – kiedy o tym pomyślał znów poczuł ucisk w gardle. Był przygnębiony i samotny pomimo tych wszystkich otaczających go ludzi, pomimo obecności Berenii. Widząc z daleka swoją lepiankę przez chwilę miał wrażenie, że zaraz wyjdą ze środka jego rodzice, że Orest za chwilę obejmie Zalimę, a potem radośnie powitają syna wracającego z dalekiej podróży. Znów są razem – ta myśl stała się dla niego pociechą. Otaczający go ludzie wciąż zadawali mu jakieś pytania, byli ciekawi jego bohaterskich czynów w dalekim świecie, on jednak nie chciał o tym rozmawiać, nie czuł żadnej potrzeby dzielenia się z innymi swoimi przeżyciami. Milczał więc uparcie, choć wiedział, że nie podoba się to mieszkańcom osady. Po raz kolejny spojrzał z ukosa na wpatrującą się w niego z uwielbianiem Berenię. To ona otarła swoimi włosami stopy jego matce, pomogła jej przekroczyć bramy światów, towarzyszyła jej w ostatnią noc bytowania w osadzie. Czuł przez to wielka wdzięczność do tej dobrej dziewczyny, która jak nikt inny zasługiwała na jego miłość. Jaka szkoda, ze nie potrafił jej kochać tak jakby sobie tego życzyła. W każdym razie nigdy nie da jej odczuć tego, że nie jest dla niego tym, kim mógłby być ktoś taki jak Jowita. Tamto jest już tylko przygasłym wspomnieniem, młodzieńczym marzeniem, które nigdy nie miało racji bytu. Przed wejściem do swojego domostwa zauważył rozłożone dary, które z pewnością przynieśli mu ziomkowie zachęceni przez szamana. Teraz Bor zadowolony ze swojego amuletu próbował zaskarbić sobie łaski bohatera. Z pewnością wciąż zastanawiał się w jaki sposób ten nagi i bezbronny młodzieniec poradził sobie na stepie i na bagnach – w miejscu, gdzie uważany za nadczłowieka szaman nigdy nie był i nie potrafił nawet wyobrazić sobie jak mógłby przeżyć tam choć jeden dzień. Nie ulegało wątpliwości, że doszło tam do spotkania Lothara z wielkimi jaszczurami – musiało tak być skoro zdobył ząb stworzenia. Przez chwilę nawet zastanawiał się stary szaman czy aby syn Oresta rzeczywiście nie spotkał bogini bagien, tak jak o tym zapewniał. On przez całe życie próbował nawiązać jakikolwiek kontakt z bogami przyrody,. Czasem w chwilach największego skupienia zdawało mu się nawet, że słyszy ich szepty, nigdy jednak nie zrozumiał niczego, co próbowali mu przekazać. Na samą myśl o tym, że ten zwykły myśliwy mógł widzieć boginię bagien poczuł bolesne ukłucie zazdrości. Nie, to jednak niemożliwe – nawet szaman Protas, który mieszkał w pobliżu bagien nigdy jej nie widział. Gdyby ją spotkał pewnie już dawno nosiłby talizman z zębów jaszczura, pragnął go przecież równie mocno jak Bor, ale dla Protasa bagna były tylko bezładną, szarą masą, a bogini zamieszkująca te tereny była dla niego równie niedostępna jak dla Bora, który z dala widywał tylko zielone stepy. Ten młodzieniec miał po prostu dużo szczęścia, być może nawet nie natknął się na żywego jaszczura, ale odnalazł jego szkielet. Skąd jednak wziął sznur, na którym zawiesił zęby i jakim cudem wrócił odziany w skóry choć z osady wyruszył zupełnie nagi pozostało dla szamana niezbadana tajemnicą. Bor wiedział, że w pobliżu góry Keru mieszkają mali Lipusowie, nie przypuszczał jednak, by to oni pomogli Lotharowi, gdyż wszystkie historie jakie o nich słyszał dowodziły, że są oni nieprzychylnie nastawieni do rasy ludzi wysokich i dotąd nikomu, kto miał z nimi bliskie spotkanie nie udało się ujść z życiem. Dodatkowo ciekawość Bora rozpalała historia o tajemniczych światłach jakie podobno miały pojawić się na stepie w noc poprzedzającą powrót Lothara. Widzieli je niektórzy z mieszkańców osady, twierdząc, że tajemnicze ognie świeciły błękitnym blaskiem, a także wartownicy, którzy przybiegli zawiadomić wodza o tym zjawisku. Kiedy jednak szaman wraz wodzem udali się w pobliże bramy, by przyjrzeć się temu bliżej niczego już nie dostrzegli na ciemnozielonej plamie stepu.
- To bogowie przyrody zapowiadają, że jutro wydarzy się coś ważnego dla naszej osady – palnął, a potem nie mógł już do rana zmrużyć oka, zastanawiał się bowiem o czym ważnym miałby następnego dnia poinformować ziomków, by mogli nabrać pewności, że bogowie dali im jakieś przesłanie. A rankiem wrócił Lothar i szaman nie musiał już wymyślać żadnego przesłania, gdyż cała osada od razu zaczęła zgodnie twierdzić, że to bogini bagien dała im znać o przybyciu bohatera, który ofiaruje im wspaniały amulet chroniący wszystkich mieszkańców przed gniewem bogów przyrody.
Lothar zatrzymał się przed progiem lepianki i z radością obejrzał dary od przyjaciół. Kilku wyrostków wraz z Berenią pomogło mu wnieść do środka jedzenie i naręcza kwiatów. Szaman Bor oświadczył wszystkim, iż bohater powinien teraz odpocząć, by połączyć swoje myśli z duchem zmarłej matki. Ziomkowie więc chcąc nie chcąc zaczęli rozchodzić się do swoich zajęć. Nawet Berenia rzuciwszy Lotharowi tęskne spojrzenie udała się ze swoją rodziną do rodzinnej lepianki. Nie wypadało przecież, by młoda dziewczyna jeszcze przed ślubem przebywała sama w towarzystwie oblubieńca. Co prawda Berenia nie przywiązywała zbyt wielkiej wagi do tego, co mówili o niej sąsiedzi, odeszła jednak posłusznie obiecując sobie, że zajrzy znów do Lothara kiedy wszyscy rozejdą się, a ciekawskie oczy ziomków przestana śledzić każdy jej ruch. Tylko stara Matar, która także wyszła na spotkanie bohatera pozostała w pobliżu czekając aż ludzie odejdą. Lothar skinął na nią, kiedy zobaczył ja stojącą na uboczu, a ona zachęcona tym ruchem weszła za nim do lepianki. Jako jedyna w osadzie nie musiała słuchać nakazów szamana i jako jedyna mogła wejść tam, gdzie nikt nie miałby odwagi. Chciał być teraz sam, jednak towarzystwo Matar w jakiś niewyjaśniony sposób działało na niego kojąco,pomagało znów połączyć się z miejscem, które tak bardzo kojarzyło mu się z dzieciństwem i rodzicami, odtąd zaś będzie jego samotnią, przynajmniej do czasu aż Berenia nie zamieszka z nim jako jego małżonka. Przez chwilę bardzo silnie odczuwał obecność dusz obojga rodziców, a matka osady zawsze kojarzyła mu się ze światem pozazmysłowym i to odczucie nasilało się gdy patrzył na jej pochyloną lekko do przodu, drobną sylwetkę. Berenia musiała przychodzić tu często, gdyż wszędzie dookoła wyczuwało się tu kobiecą rękę. Pomyślał, że jego przyszła małżonka pragnąc zbliżyć się do niego podczas długiej nieobecności przebywała właśnie tu. Poczuł coś jakby uczucie wstydu i przykrości gdyż nie tęsknił za nią tak, jak na to zasługiwała. Mater przy była tu prawdopodobnie po to, by opowiedzieć mu o okolicznościach śmierci Zalimy, czekała jednak aż nadejdzie odpowiedni moment. Postanowił więc sam ją o to zapytać, była przecież najodpowiedniejsza osobą, by opowiedzieć mu o tym bez zbędnych kłamstw i uproszczeń.
Bardzo cierpiała? - zwrócił się do niej nie patrząc w oczy.
Wyprostowała się spoglądając niewidzącym wzrokiem.
Utraciła dziecko Kritesa, którego zresztą wcale nie pragnęła, zmarła z upływu krwi. Chciała połączyć się z Orestem, lepiej że ciebie tu nie było gdy to się stało.
Tam na stepie... - zamyślił się – nie czułem, że odchodzi.
Nie chciała cię martwić, pragnęła tylko żebyś szczęśliwie powrócił, życzyła sobie żebyś zamieszkał w tej lepiance z Berenią.
Z Berenią – powtórzył za nią jak echo.
Dziwna i uporczywa myśl o tym, że nie będzie tu szczęśliwy chodziła mu po głowie, nie potrafił jej zdławić. Czyżby matka chciała żeby był nieszczęśliwy? A może Matar , podobnie jak Bor wcale nie słyszy bogów, może jest tylko starą kobietą, która potrafi tylko snuć piękne opowieści.
Myślisz, że nasz świat może się niedługo skończyć? - spytał niespodziewanie.
Jakaś ostania nadzieja, że Matar wie więcej niż inni, że zna przyszłość tylko nie chce o niej mówić zagościła mu w głowie. Ona jednak spojrzała w stronę okiennicy, za którą mieszkańcy osady wracali do swoich zajęć i długo rozmyślała.
Nasz świat będzie trwał przez wiele pokoleń – odparła w końcu – Ty zestarzejesz się u boku Berenii. Będziesz uprawiał swoje poletko, urodzą się nowi mieszkańcy, a nasz świat będzie nadal trwał, nawet wtedy, gdy będziesz już pośród zmarłych
A światła na stepie?
Oznajmiały, że wrócisz w dobrym zdrowiu.

XXVII

Tomek! Spóźnisz się! - głos matki brzmiał jakby wołała go z bardzo daleka, jakby przyzwyczajała go do innej rzeczywistości.
Przetarł oczy. Czuł się bardzo zmęczony, miał wrażenie, że tej nocy nie zmrużył oka.” muszę z tym skończyć”- pomyślał. Znów przez cały dzień męczyć go będą wyrzuty sumienia. Jest słabym, pozbawionym silnej woli człowiekiem. Drzwi do pokoju były uchylone – mogło to oznaczać tylko jedno – matka wchodziła tu, by go obudzić.
Tomek! - znów ponowiła próbę.
Idę! - zerwał się z łóżka i pomknął do łazienki, nie chciał żeby zobaczyła, ze spał w ubraniu.
Byłe jeszcze gdzieś w nocy?
Nie mogłem zasnąć – odburknął zamykając za sobą kabinę.
Po chwili siedział już przy stole popijając w pospiechu herbatę. Kanapki na drugie śniadanie leżały przygotowane na stole, matka jednak ociągała się z makijażem. W końcu usiadła naprzeciwko.
Pokłóciłeś się z Lidką?
Nie. Dlaczego pytasz?
Jesteś jakiś nieswój. Nie, żebym się skarżyła – podkreśliła ostatnie słowo – doceniam fakt, że pracujesz i starasz się coś zmieniać w swoim życiu, ale martwię się. Mam nadzieję, że nie wpakowałeś się w jakieś kłopoty.
Czemu tak myślisz? - spojrzał na nią uważnie
Nie możesz spać, a rano nie można cie dobudzić, schudłeś i jesteś jakiś jakby nieobecny.
Jestem zmęczony – wzruszył ramionami.
Wydaje mi się, że jest coś jeszcze – zasępiła się – Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć, pomogę ci, jeśli tylko o to poprosisz. Kocham cię.
Wiem – wyszeptał.
Czuł jak zaciska go w gardle, wiedział, że matka będzie go wspierać, że może na nią liczyć. Wstała i zaczęła szykować się do pracy. Przez chwilkę patrzył na jej lekko pochylone plecy, miał wrażenie, że wstrząsają nimi dreszcze. Matka dużo przeszła – rozwód, nieudany romans, związek z Alkiem nieakceptowany przez całą rodzinę, to, że on porzucił szkołę -wszystko to wycisnęło na niej jakieś piętno, sprawiło, że jest w stanie znieść więcej niż inne kobiety. Nie chciał sprawiać jej więcej kłopotów, ale czul, że będzie jej musiał kiedyś powiedzieć o narkotykach.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx


To ja – zabrzmiało w telefonie, ale to wystarczyło, wiedział z kim rozmawia, poznałby jej głos wszędzie. Poczuł ulgę i radość, teraz nabrał pewności, że wreszcie znajdzie się ktoś kto mu pomoże. Wziął głęboki oddech. Kobieta przez chwilę milczała, zupełnie jakby czytała w jego myślach, wyczuła, że potrzeba mu chwili wyciszenia zanim usłyszy co chce mu przekazać.- On spotka się z tobą jutro, ale jest jeden warunek.
Zrobię wszystko – był pewien, ze dotrzyma słowa, był zdecydowany, bo ten człowiek był jedyna osoba, która może pomóc mu zrozumieć samego siebie.
Musisz zacząć walczyć z narkotykami, on skieruje cię gdzie trzeba. Będziesz musiał powiedzieć o tym najbliższym, żeby mogli pomóc ci w razie potrzeby. Zgadzasz się?
Tak.
Podała adres. Wystarczyło tylko udać się we wskazane miejsce. Był gotów, ale kiedy tylko schował telefon z powrotem do kieszeni poczuł narastający strach. Jak zareaguje matka? A Lidka? Czy zechce nadal spotykać się z kimś takim? Kto wie czy przez jakiś czas nie będzie musiał przebywać w jakimś ośrodku. Dotąd nigdy nie leżał w szpitalu, teraz też nie czuł się chory. Być może dowiedzą się koledzy z pracy, szef może go zwolnić. Czy znajdzie kolejne zajęcie, skoro nie skończył żadnej szkoły? Co prawda matka nie zostawi go bez środków do życia nie chciał jednak znów pozostawać na jej utrzymaniu. Przede wszytkim musi porozmawiać z Lidką, musi mieć pewność, że będzie go wspierać. Wyjął ponownie telefon z kieszeni i niewiele myśląc nacisnął na jej numer. Żeby tylko odebrała w przeciwnym razie nie znajdzie już w sobie dość odwagi żeby jej powiedzieć. Odebrała.
Lidka? Muszę powiedzieć ci o czymś bardzo ważnym. Czy możemy się spotkać dziś po południu?
Zgodziła się i teraz nie będzie już mógł się wycofać. Ulżyło mu, bo jeśli ona zrozumie, to już nic złego nie może się stać.
Tomek, co z tym pustakiem? - Piotrek zaczynał się niecierpliwić. Potrzebował jego pomocy i musi teraz skupić się na pracy.
Potem zastanowi się nad tym co powiedzieć dziewczynie. Schylił się i porwał kolejny kamień z podłoża, nikt inny nie zrobi tego za niego. U tego mężczyzny, do którego ma się udać też nikt nie może go zastąpić, nikt za niego nie zerwie z narkotykami, nikt nie może decydować za niego, nawet Lidka. Był głupi kiedy próbował uzależnić swoją decyzję od tego co powie. Przecież to jego życie niezależnie od tego z kim będzie ani co się wydarzy.

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Spotykamy się od niedawna, ale myślałam o tobie odkąd zobaczyłam cię po raz pierwszy w zakładzie u twojej mamy. Zależy mi na tobie i nie musisz martwić się o to, że wycofam się się w razie napotkania pierwszych trudności.- jej słowa ciągle brzmiały mu w uszach. Sprawiały, że czuł się teraz silny.
Tego dnia po raz pierwszy odważył się ją pocałować. Na taki pocałunek mógłby czekać jeszcze przez wiele miesięcy, nie chciał się śpieszyć,nie chciał, by z nią było jak z Sarą. Lidka zasługiwała na szacunek i choć bardzo chciał jeszcze bardziej zbliżyć się do niej wiedział, że nie warto niczego przyspieszać. Jest pięknie i niech wszystko samo toczy się swoim torem. Teraz pójdzie do swojego pokoju, położy się i będzie rozmyślać o przyszłości. Wierzył całym sobą, że może być dla niego szczęśliwa, poczuł nawet, że wszystko co do tej pory wydarzyło się w jego życiu miało sens. Nawet stosunki z mamą – choć tyle razem przeszli teraz mają dość czasu, by wszystko naprawić, poukładać sobie, on będzie miał okazję żeby powiedzieć jej co czuje, a matka będzie miała okazję, by go wspierać. Choć często nie wychodziło im we wzajemnych relacjach nadeszła szansa żeby to zmienić.
W kuchni paliło się światło, pomyślał więc, że u mamy jest Alek i właśnie jedzą kolację. Postanowił przyłączyć się do nich. Był głodny, nic nie jadł od drugiego śniadania, zostawił więc tylko wiatrówkę w swoim pokoju i pomaszerował do kuchni, z której dochodziły glosy dwojga osób. Matka usłyszała jego kroki, wstała więc od stołu, aby otworzyć mu drzwi. Od razu zauważył, że jest poddenerwowana. Powiódł wzrokiem po pomieszczeniu i już wiedział czemu w jej oczach zauważył ten dziwny błysk, który pojawiał się zawsze gdy ktoś wyprowadził ją z równowagi. Przy stole siedział Alek, a naprzeciwko ojciec, który wpatrywał się w znacznie młodszego od niego fryzjera z nieukrywaną odrazą. Pewnie nie spodziewał się go zastać w domu byłej żony.
Witaj, synu! - wstał, kiedy tylko go zauważył. Widać, że towarzystwo Alka irytowało go tak bardzo, że najchętniej uciekłby z kuchni gdzie pieprz rośnie. - Czekam na ciebie – dodał nie otrzymawszy odpowiedzi na swoje powitania – Możemy porozmawiać?
Jasne – wzruszył ramionami opanowując zdenerwowanie jakie zawsze towarzyszyło mu kiedy spotykał ojca. Jego widok od czasu rozwodu zawsze napawał go jakąś cholerna złością, której nie mógł opanować – Czego chcesz?
Może pójdziemy do twojego pokoju? - ojciec próbował panować nad głosem, który wyraźnie mu się trząsł – Twoja matka ma towarzystwo – tu obrzucił Alka pogardliwym wzrokiem – Nie będziemy przeszkadzać.
Ty masz swoje towarzystwo, ona ma swoje – nie mógł się powstrzymać, by nie rzucić kąśliwej uwagi.
To możemy przejść do twojego pokoju? - ojciec powstrzymywał się, by nie wybuchnąć.
Bez słowa odpowiedzi odwrócił się i pomaszerował z powrotem do pokoju. Ojciec posłusznie poczłapał za nim.
Nie sadzisz, że ten człowiek nie jest odpowiednim towarzystwem dla twojej matki? - musiał jednak wtrącić swoją uwagę, gdy tylko znaleźli się sami.
Dlaczego? - wzruszył ramionami. Podobało mu się, że ojca dotknęło to, co zastał w domu, który kiedyś zbudowali wraz z matką. „ Ma za swoje' - pomyślał z satysfakcją.
On jest znacznie młodszy od twojej mamy.
Podobnie jak twoja nowa żona od ciebie – stwierdził najbardziej obojętnym tonem jaki udało mu się z siebie wydobyć.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.