Przejdź do głównej zawartości

Smocza góra cz. III

III

Wiesz, Ambrozjo, – powiedziała Martynka do klaczy pewnego ranka, kiedy po nocnym odpoczynku ruszyli właśnie w dalszą drogę – zastanawiam się czy te wszystkie życzenia i marzenia , do których dążyły wszystkie zwierzęta proszące swoje dobre duchy o pomoc nie zostały spełnione w momencie, gdy znalazły się na szczycie góry. W normalnym świecie nie ma przecież tak pięknych miejsc, takich niespotykanych roślin, takiego krajobrazu, zawsze cudownej pogody i nieba jak z bajki. Zwierzęta, które tu trafiły cierpiały ból, głód, albo przytrafiały im się inne nieszczęścia, których sprawcami często byli ludzie. Tu nikt nie czuje głodu, pragnienia, ani bólu, poza tym nie ma tu ludzi, a te istoty, które zwykle dla siebie bywają wrogami, albo pożerają się nawzajem, tu potrafią żyć w harmonii. Nikt tu nikogo nie krzywdzi, ani nie wygania z miejsc, które wybrał sobie na dom. Takim przykładem może być koza, która spełniła tu swoje marzenia, Fafik, bezdomny kundelek marzący o przyjacielu, tu odnalazł moje towarzystwo, Bolek właśnie tu poznał Franię, arogancką, samolubną mysz, która dzięki niemu zrozumiała co znaczy kochać i być kochaną oraz jak można być szczęśliwą nie zasmucając przy tym swoich bliskich. I ty też Ambrozjo odnalazłaś tu swój raj, bo nie musisz zamartwiać się o Maksa wierząc, że tu czas stoi w miejscu niezależnie od tego jak długo tu pozostajesz, tak długo w świecie Maksa nic się nie zmienia. Nie wiem jeszcze na razie jak to wszystko ma się do mojej osoby i co takiego może dać mi tu szczęście, choć nie ma tu rodziców, ani babci, wiem tylko, że dzięki spotkaniu takich przyjaciół jak wy czuję się lepszą osobą. Podobnie jest chyba z ministrem, który nauczył się, że najważniejsze jest dobro zwykłych obywateli i uczciwość.
Mówiąc bez przerwy i nie obserwując przy tym zmieniającego się krajobrazu Martynka nie zauważyła, że właśnie minęli ostatnie wzgórze, za którym czerniała tylko głęboka przepaść. Na szczęście inni uczestnicy wyprawy zachowali dość zimnej krwi, by zauważyć niebezpieczeństwo i ostrzegli dziewczynkę.
- Spójrzcie! – zawołał minister, tam po drugiej stronie przepaści widać tylko błękitne niebo i ciemne zarysy drzew w dole, o wiele niżej niż teren, na którym stoimy.
- Powinniśmy podejść bliżej i przyjrzeć się temu dziwnemu miejscu – stwierdziła Ambrozja – Być może stamtąd wyłania się smok.
- Nie wygląda mi to na pieczarę. – Martynka nie dowierzając własnym oczom wolno i ostrożnie zbliżyła się do krańca przepaści, by nie stracić równowagi przytrzymała się Ambrozji, która wraz z nią dzielnie zbliżyła się do niebezpiecznego miejsca i wychyliła łeb, by lepiej przyjrzeć się temu, co znajdowało się poniżej
- Ojej! – krzyknęła zdumiona klacz – to przecież krawędź Smoczej Góry! Spójrz tylko Martynko!
Dziewczynka jeszcze bardziej kurczowo zacisnęła dłonie na karku przyjaciółki, wplotła palce w jej bujną grzywę i wychyliła się lekko. Poniżej rozciągała się zielona plama łąki, tej samej , gdzie spotkała Ambrozję po raz pierwszy. W pobliżu lasku okalającego łąkę dostrzegła nawet kolorową plamę będącą pozostałością balonu szczurów, które zostały na zawsze uwiezione w oknie jednego z pięter Smoczej Góry.
- To ściana budynku, znajdujemy się na jej krańcu – potwierdziła słowa klaczy – Doszliśmy do kresu.
- Jak to? – wierny Fafik zbliżył się do jej stop i otarł się przymilnie o łydkę merdając przyjaźnie ogonkiem – Powinniśmy teraz zawrócić poprzez góry i obrać inną drogę wzdłuż jezior tak jak planowaliśmy poprzednio.
- Myślę, że nie będzie takiej potrzeby – usłyszeli gruby, ale ciepły głos – Dość już nauczyliście się i myślę , że po powrocie staniecie się inni, myślę, że zasłużyliście na to, by wasze życzenia zostały spełnione.

XIV

Smoki z bajek , o których opowiadała babcia były ogromne, groźne i często więziły piękne księżniczki, albo zionęły ogniem podczas walk z dzielnymi rycerzami, dlatego Martynka usłyszawszy ten gardłowy głos przeraziła się nie na żarty nie śmiąc obejrzeć się za siebie. Przed nią w dole ciemniała przepaść, nie było odwrotu, ani ucieczki. Kątem oka spojrzała na Ambrozję, jednak klacz nie wyglądała na przerażoną, wręcz przeciwnie, stała odwrócona tyłem do przepaści i wzrokiem pełnym nadziei wpatrywała się w postać, która wyłoniła się nie wiadomo skąd. Ten, którego tak długo szukali, teraz sam ich odnalazł i znów daje im nadzieję, na spełnienie życzeń.
- Nie widzę cię zbyt wyraźnie, – zagadnęła Ambrozja bardziej zbliżając się do jaszczura, którego tak bardzo bała się Martynka.
Jednak w końcu i ona zdobyła się na odwagę, by wolno odwrócić się i przyjrzeć się legendarnemu, dobremu smokowi. I rzeczywiście, Ambrozja miała rację. Wielki, zielony gad, podobny nieco do prehistorycznych dinozaurów z obrazków ze starej kolorowanki Martynki wyglądał raczej jak cień, niż żywe stworzenie, był prawie całkowicie przeźroczysty niczym jakaś zjawa.
- Bo żyję już tak długo w waszych snach. – odpowiedział, a jego głos rozpływał się w powietrzu odbijając się echem po dalekich szczytach gór, które wędrowcy niedawno przebyli – Wy też jesteście w moim śnie, a ja jestem w waszym, ale wy jesteście tu krótko, dlatego widzę was bardzo wyraźnie.
- Jak to? – zdumiał się minister – Czy to oznacza, że my po prostu śnimy? A co z naszymi życzeniami?
- Nic nie dzieje się nadaremno. – odpowiedział smok – Znaleźliście się w naszym wspólnym śnie dzięki waszym dobrym duchom opiekuńczym, sami je o to prosiliście.
- O, tak! – zawołał Fafik – Prosiłem je wiele razy, bardzo chciałem cię zobaczyć smoku. Czy znasz moje życzenie?
- Tak. – smok poruszył swoim wielkim cielskiem przez co uniósł się nieco w ten sposób, że teraz trwał jakby zawieszony w powietrzu – Pragniesz mieć przyjaciela, chcesz mieć kogoś, kto będzie się tobą opiekował, karmił cię i kochał. Twoje życzenie zostanie spełnione szybciej niż myślisz, nie będziesz już głodnym , bezpańskim psem.
- Dziękuję! – ucieszył się Fafik – Podobnie jest z myszą Franią, która też pragnęła mieć przyjaciela i odnalazła Bolka.
- Ale Bolek chciał pozostać w tym śnie. – dorzuciła swoje trzy grosze Martynka
- Bolek musi nauczyć się stawiać czoło problemom. Jest wrażliwy i delikatny, ale dzięki Frani będzie patrzeć na życie bardziej realistycznie. Nie tylko Frania nauczyła się czegoś od swojego narzeczonego, ale i on potrzebował kogoś, kto pokaże mu, że życie to nie tylko marzenia. Tych dwoje będzie się świetnie uzupełniać.
- A co kozą, która żyje marzeniami?
- Spełniła już marzenie swojego życia. Kiedy obudzi się z wielką radością zajmie się swoim potomstwem i będzie pożytecznym zwierzęciem dla swoich gospodarzy. – teraz smok opadł z powrotem na ziemię jakby nigdy nie wisiał w powietrzu i nawet Martynce wydawał się teraz nieco wyraźniejszy.
- A twoje życzenie,dziewczynko? – zagadnął – Czy nadal pragniesz dostać nowa sukienkę do rodziców?
- Właściwie… - zawahała się – jeszcze się nad tym nie zastanawiałam.
- Dobrze. – odparł dobrotliwie smok. – Wiem, że Ambrozja pragnie, by jej syn przeżył. Zapewniam, że Maks nie zostanie przerobiony na kiełbasy. Rzeźnik daruje mu życie.
- Dziękuję. – odetchnęła z ulgą klacz – Ale czy będę mogła wkrótce go zobaczyć? Czy wróci do mnie?
- To już drugie życzenie. – poruszył wielką, zieloną głową – Każdemu z was mogę spełnić tylko jedną prośbę.
- Więc, nigdy go nie zobaczę? – zapłakała gorzko.
- Zobaczysz! – Martynka nabrała teraz całkowitej pewności co do swojego życzenia. Już wiedziała dlaczego się tu znalazła, wszyscy, którzy próbowali jej to uświadomić mieli rację. Nic nie dzieje się nadaremno i ona też w jakimś celu przybyła na szczyt Smoczej Góry.
- Moim życzeniem jest, by Maks wrócił do Ambrozji. – wypowiedziała jednym tchem – Czy możesz to sprawić?
- Ambrozjo, – powiedział uroczyście smok – nie musisz się martwic o swojego syna. Kiedy położyłaś się wieczorem zatroskana w stajni w domu twojego gospodarza wybuchła gorąca dyskusja na temat Maksa. Otóż, córka gospodarza, mała Ola bardzo pokochała twojego syna, wszak pamiętasz jak chętnie bawiła się z nim, jak szczotkowała jego lśniącą sierść.
- To prawda! – zawołała natchniona nową nadzieją klacz – Ola spędzała z Maksem dużo czasu, tej dziewczynce nigdy nie przeszkadzało to, że jest on kulawy.
- Ola też sporo choruje, dlatego czuje szczególną więź z tym źrebakiem. Wczoraj wieczorem poprosiła rodziców, by pozwolili jej zatrzymać Maksa.
- Ale przecież zabrała go ciężarówka.
- Jutro rano ta sama ciężarówka przywiezie go z powrotem. Odzyskasz swojego syna. W ten sposób zostaną spełnione dwa życzenia, Maks będzie żył, a ty odzyskasz go, ponieważ Ola prosiła, by wrócił do twojego boksu.
- Wybacz, szlachetny smoku, – teraz odezwał się minister – chciałbym wiedzieć co z moim życzeniem.
- Przybyłeś tu, – dobry jaszczur objął wzrokiem drobną postać zgarbionego szczurzego polityka – bo pragnąłeś większej władzy. Czy tak było?
- Tak – odparł zawstydzony minister – Teraz jednak pragnę jedynie mądrze rządzić, być sprawiedliwym dla wszystkich, wspierać tych, którzy potrzebują pomocy, by ród szczurzy był silny mądrością i wspaniałomyślnością.
- I tak będzie. – smok był wyraźnie zadowolony z postawy ministra – Twoje działania zostaną poparte i choć nie dorobisz się wielkiego majątku odnajdziesz szczęście i zadowolenie z tego co robisz. Pamiętaj tylko, aby trwać w swoim postanowieniu.
- Będę pamiętał. – zapewnił minister – A co się stanie z Poldkiem i Tito? Oni utknęli pomiędzy piętrami Smoczej Góry.
- Utknęli w swoich snach. Tacy jak oni potrzebują wielkiego wstrząsu, by spojrzeć krytycznie na swoje życie. Trudno pomóc komuś, kto nie chce niczego zmieniać. Tito i Poldek prosili swoje dobre duchy, aby przeniosły ich do miejsca zwanego Smoczą Górą, która, jak słyszeli jest rajem dla zwierząt. Pragnęli za pomocą oszustw przemocą zawładnąć tą krainą. Nie wiedzieli, że snami nie da się rządzić, one przychodzą kiedy chcą i odchodzą kiedy chcą. Ich sen trwał będzie zapewne jeszcze długo, ponieważ opuściły ich duchy opiekuńcze, a zrobiły to dlatego, że nigdy nie słuchali ich głosów.
- Więc, co z nimi będzie? – zasmucił się minister.
- Jeszcze nie wiem. Być może pozostaną w tym stanie aż zrozumieją, że źle robią, w każdym razie nie pozwolę na to, by wdrapali się na szczyt Smoczej Góry. A teraz oddalcie się od przepaści, byście nie przestraszyli się podczas przebudzenia.
Martynka, która usilnie wpatrywała się w jego potężne kształty, teraz zdała sobie sprawę z tego, że zarys wielkiego jaszczura coraz bardziej rozpływał się w powietrzu, podobnie jak stojąca obok Ambrozja, a także Fafik i minister, którzy usiłowali coś do niej mówić, ale ich słowa stały się dla niej niesłyszalne. Zrobiło jej się bardzo przyjemnie i ciepło i wtedy przypomniała sobie o swoim Aniele Stróżu, być może dlatego, że wydawało jej się, że słyszy nad sobą cichutki łopot niewidzialnych skrzydeł.

XV

- Hej! Wstawaj śpiochu! – mama miała zmartwioną minę, widać, że długo rozmyślała o wczorajszym zajściu z sukienką i o tej przykrej sprawie z Agatą – Dobrze się czujesz, maleńka? – zagadnęła – Nawet nie zjadłaś kolacji.
- Która godzina? – przetarła oczy.
- Jest prawie dziesiąta! – zawołała mama zupełnie jakby pobudka o tej porze w środku tygodnia była czymś zupełnie normalnym.
- Jak to? – przeraziła się Martynka – A szkoła?
- Wczoraj wieczorem postanowiliśmy z tatą, że nie pójdziesz do szkoły – poczochrała ją po zmierzwionej grzywce - Masz przecież bardzo dobre stopnie i wzorową frekwencję i nic się nie stanie, jeśli zrobisz sobie dzień wolnego, tym bardziej, że i ja mam dzisiaj urlop.
- A co z akademią? Co z moim wierszem? – zmartwiła się
- Umiesz go przecież i pani doskonale o tym wie. Akademia jest dopiero jutro, a dzisiejszy dzień wykorzystamy , by pójść na zakupy – uśmiechnęła się tajemniczo.
- Po co? Dlaczego? – rozłożyła bezradnie dłonie. Nie mogła uwierzyć, że zakupy były dla mamy ważniejsze niż szkoła.
- Kupimy ci nową sukienkę,tak jak chciałaś.
- Co? – zdawało jej się, że nie wierzy własnym uszom.
Oddała przecież swoje życzenie Ambrozji, poza tym jest jeszcze babcia. Jak mamie udało się przekonać starszą panią do zakupu,któremu była tak przeciwna.
- A co na to babcia? - spytała nieśmiało.
- Babcia ma dzisiaj badania. Wyszła rano do lekarza, wróci koło południa.
A wiec mama nie miała odwagi powiedzieć babci, że jej rozpieszczona wnuczka znów dostanie to, co sobie wymarzyła. Wraz z tatą wykorzystali fakt, że nie będzie jej w domu, by spełnić jej zachciankę, bo jak zwykle rodzice nie potrafią oprzeć się jej kaprysom.
- A teraz biegnij zjeść śniadanie i umyć zęby. – zachęcała mama.
Uczyniła więc wszystko o co ją poprosiła, a kiedy skończyła pić kakao, zjadła jogurt malinowy i bułkę z serem podeszła do mamy, objęła ją i szepnęła do ucha.
- Mamo, chciałabym ciebie o coś bardzo, ale to bardzo gorąco poprosić.
- Tak? – pogłaskała ją po głowie.
- Ja bardzo proszę, byś pozwoliła mi oddać kilka sukienek Agacie, w tym także tę jasnobłękitną, która założyłam tylko raz. Myślę, że Agacie będzie w niej bardzo do twarzy.
- Kochanie, oczywiście, że się zgadzam, – mama była mile zaskoczona – a kiedy babcia się o tym dowie, też będzie się cieszyć, że masz takie dobre serduszko.
- Po prostu zrozumiałam, że nie wszystkie dzieci mają szczęście urodzić się w takiej rodzinie jak ja. Niektórzy maja liczne rodzeństwo i ich rodziców nie stać na kupowanie im modnych ubrań. Mam nadzieję, że Agata nie będzie czuć się urażona tym, że chcę jej oddać swoje sukienki.
- Myślę, że się ucieszy, jeśli powiesz jej, ze to prezent za to, że powiedziałaś te przykre rzeczy na temat jej ubrań.
- Tak zrobię, mamo. – ucieszyła się – Jesteś wspaniała, powiem jej, że to na przeprosiny.
Teraz pełna zapału zaczęła szykować się do wyjścia na zakupy. I dobrze, że uczyniła to akurat w tym czasie kiedy mały, bezpański piesek przybłąkał się pod jej blok, kiedy wraz z mamą wychodziły właśnie z klatki.
- Fafik! – zawołała przejęta – Fafik, chodź do mnie piesku!
Przybiegł od razu łasząc się i machając ogonkiem zupełnie w ten sam sposób jak zwykł był to czynić gdy razem wędrowali po szczycie Smoczej Góry.
- Fafik, piesku, jak dobrze, że mnie odnalazłeś. – głaskała go.
- Widziałaś już tego pieska? – zdumiała się mama widząc jak tuli brudnego kundla błąkającego się po osiedlu.
- Wyśniłam go sobie. – odparła ze łzami w oczach
- Jak to? – matka przyglądała się córce jak gdyby dopiero poznawała ją na nowo.
- On jest taki samotny, szuka przyjaciela.
Naprawdę? Skąd wiesz?
On śnił mi się dziś w nocy , mamo, błagam, pozwól mi go zatrzymać.
- Ale… - wzruszyła ramionami – Kto będzie go wyprowadzał?
- Ja będę i będę go karmić i kąpać i dbać o niego, obiecuję!
A, babcia?
– Przekonam ją, proszę. – rzuciła się mamie na szyję całując ją w oba policzki.
- No …nie wiem… dobrze, – zgodziła się bez przekonania – ale pamiętaj co obiecałaś.
- Pamiętam, pamiętam – zapewniła gorąco.
A potem spojrzała w górę na okna swojego bloku i dach przypominający nieco szczyt Smoczej Góry i szepnęła sama do siebie
Dziękuję ci dobry smoku.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.