Przejdź do głównej zawartości

Lothar cz. XV - XVIII

XV

Stara kobieta czekała na nich z tyłu za swoim domostwem.
Pośpieszcie się – ponaglała.
Chciała wrócić jak najszybciej do swego domu, by nie wzbudzić podejrzeń ziomków z osady, nie mogła jednak doczekać się powrotu wnuczki.
Gdzie Jowita? - rozejrzała się trwożnie wokół.
Została z tyłu – poinformował Lothar – Wyprowadź moją matkę poza osadę i wracaj do lepianki, ja wrócę po twoją wnuczkę – wyszeptał jej prosto w twarz i nie czekając na dalsze pytania staruszki pognał z powrotem. Serce biło mu jak oszalałe. Wiedział, że nie powinien zostawiać dziewczyny samej w lepiance Kritesa, jednak troska o matkę przemogła wszelkie obawy. Teraz wiedząc, że uda jej się wyjść poza teren osady drżał z lęku o Jowitę. Pełen złych przeczuć dotarł do miejsca, gdzie musiał przebiec na drugą stronę ścieżki pomiędzy lepiankami. Przez cały czas miał jeszcze nadzieję, że zobaczy postać dziewczyny wynurzającą się z mroku, kiedy jednak rozejrzał się po ścieżce zrozumiał, że jest ona nadal w środku. Zdecydowanym ruchem uchylił niedomkniętą przegrodę w wejściu. Zacisnął mocno swoją dzidę w dłoni i wkroczył odważnie do środka. Widok jaki zobaczył przeraził go do tego stopnia, że serce zamarło w jego ciele jakby nie było żywym, poruszającym się organem, a jakimś twardym głazem, który zaciążył mu w piersiach tak bardzo, że prawie upadł w progu lepianki Kritesa. Czuł, że oblewa go zimny pot, gdy w mrocznym pomieszczeniu ujrzał rozciągnięte, nagie ciało z krwawą raną na piersi. Nad sztywnym Kritesem klęczała Jowita. W dłoni trzymała zakrwawiony, zaostrzony przedmiot, podobny nieco w swoim kształcie do dzidy, ale o wiele krótszy i wystrugany z jakiegoś nieznanego mu materiału. Przedmiot w dłoni Jowity mienił się srebrzystą poświatą w niewielkiej stróżce światła bijącej od wielkiego księżyca zawieszonego na niebie, która przedostała się do środka przez otwór wejściowy. Nad ciałem myśliwego stały jeszcze trzy kobiety. Dwie nieco starsze Lothar widział kiedy był tu po raz pierwszy, trzecia, zupełnie naga, jeszcze młoda i piękna pochylała się nad kochankiem, z którym jeszcze przed chwilą leżała na jednym posłaniu. Była to z pewnością Daila, jego najmłodsza żona, ta, o której pozostałe kobiety tak nieprzychylnie się wyrażały. Obie starsze żony od razu zauważyły wejście Lothara, najmłodsza jednak zdawała się go nie dostrzegać, widać było, że bardzo obeszła ją śmierć mężczyzny, gdyż łkała głośno zasłaniając oczy dłońmi.
Uciekajcie – nakazała Luca – A ty – teraz zwróciła się do Dailii – okryj się
Kobieta dopiero teraz zobaczyła Lothara, nie było w niej jednak ani odrobiny wstydu z powodu swojej nagości, była w szoku i najwyraźniej tylko dlatego nie podniosła dotąd krzyku na cała osadę.
Zabiliście Kritesa, mojego męża – załkała.
Widziałaś jak cię potraktował – zwróciła się do niej Jowita – Uwolniłam was od tyrana – dodała nakazując Lotharowi dłonią by opuścił lepiankę.
Szybkim ruchem schowała swoje dziwne narzędzie zbrodni za pas i nie tracąc zimnej krwi pchnęła swojego towarzysza ku wejściu podążając za nim.
Zabiliście mojego męża – wyła coraz głośniej kobieta – Ona go zabiła! - wołanie nasilało się.
Szybko! - Jowita niczym łania cicho i niezwykle szybko przebiegła ścieżkę, wyprzedziła Lothara, który nadal nie mogąc się pozbierać po tym co przed chwilą zobaczył nie potrafił dotrzymać jej kroku. Tysiące myśli chodziło mu po głowie, najważniejsza jednak była ta, iż musi biec jak najszybciej, by zdążyć dotrzeć do otworu za lepianką babki dziewczyny. Daila postawi za chwilę na nogi całą osadę. Nawet nie wiedział kiedy znalazł się tuż obok Jowity usiłującej przecisnąć się przez otwór. W osadzie dały się słyszeć pierwsze głosy zbudzonych ze snu sąsiadów Kritesa. Babki dziewczyny nie było w pobliżu, zdążyła już pewnie wrócić na swoje posłanie. Po drugiej stronie otworu czekała przestraszona Zalima.
Jesteście – odetchnęła z ulgą zobaczywszy dwie ciemne postacie.
Ruszajmy! - Jowita nadal zachowywała się bardzo odważnie – Za mną i ani słowa! - dodała swoim rozkazującym tonem do którego Lothar już zdążył się przyzwyczaić.
Oboje z matką posłusznie wykonywali jej polecenia. Z dala dawało się słyszeć coraz więcej głosów, jednak oni oddalali się od miejsca zbrodni. Poruszali się bardzo szybko, toteż szum dochodzący od strony rzeki wkrótce przemienił się w bardziej spokojny odgłos płynący od lasu. Lothar obawiał się, że mieszkańcy osady mogli wyruszyć w poszukiwaniu zbiegów przez główna bramę , a wtedy ktoś mógłby dostrzec ich po drugiej stronie polany kiedy zdążą już okrązyć osadę, tym bardziej, ze Zalima zwolniła nieco tempa będąc już zmęczoną szybkim marszem.
Daj mi rękę, matko – Lothar próbował jej pomóc widząc, że Jowita coraz bardziej oddala się od nich. Choć nie pokazała po sobie jak bardzo jest wzburzona, domyślał się, że dziewczyna musi być w szoku. Zabiła przecież człowieka, mężczyznę, którego nawet nie znała i zrobiła to dla obcej kobiety i młodego myśliwego, o którym prawie nic nie wiedziała. Lothar był jej niezmiernie wdzięczny, ale jednocześnie czuł wstyd i upokorzenie. To on powinien był rozprawić się z mordercą ojca, niepotrzebnie zgodził się na to, by Jowita została sama w tamtej lepiance. Postąpił jak tchórz – zamiast wysłać obie kobiety przodem, a sam pozostać, by rozprawić się z Kritesem, czmychnął jak złodziej z jego domostwa. Z drugiej jednak strony nie mógł przecież spodziewać się takiego obrotu spraw. Wierzył, że Jowita, jako kobieta zdoła przekonać żony myśliwego, by pozwoliły odejść jego matce. Tymczasem oczyma wyobraźni widział jak Krites wstaje ze swego posłania i wraz z najmłodszą małżonką zastają młodą kobietę w sąsiednim pomieszczeniu. Musiała wywiązać się z tego wielka awantura, w wyniku której dziewczyna pchnęła go swoim dziwnym narzędziem. Musiało być ono bardzo skuteczne skoro jednym pchnięciem uśmierciła tak silnego mężczyznę. Lothar domyślał się iż ową niezwykłą broń otrzymała od swojego ojca. Ludzie mieszkający z dala od stepu i bagien muszą posiadać wiele niezwykłych umiejętności i wielką mądrość skoro władają taka bronią. Dobrze, że nie zawędrowali na te tereny, kto wie czy nie zechcieliby wtedy podbić obie osady. Dobrze, że świat jest taki wielki i że jest na nim dość miejsca dla wszystkich stworzeń.
Te i inne myśli zaprzątały głowę Lothara do tego stopnia, że nawet nie zauważył kiedy Jowita przystanęła nasłuchując. Czekała aż wraz z matką dołącza do niej.
Z tej strony osady jest cicho – szepnęła kiedy stanęli tuż obok – Czas skręcić w las. Poczekamy do świtu na tej samej polanie, gdzie oczekiwaliśmy nocy. Dopóki jest zupełnie ciemno nie możemy zapuszczać się głęboko pomiędzy drzewa, gdyż mogłyby nas dopaść wilki. Kiedy tylko niebo nieco się rozjaśni poprowadzę was do mojej chaty, tam odpoczniecie.
Nie możemy cię dłużej narażać – zaoponował Lothar – I tak już wiele dla nas zrobiłaś. Ludzie z osady będą nas szukać, jeśli dotrą do twojej chaty wszystkich nas czeka śmierć.. Powinniśmy odejść stad jak najdalej, ty też nie możesz tu pozostać, tamte kobiety rozpoznają cię.
Starsze żony nie wydadzą mnie, młodszej zaś powiedziałyśmy, że jestem boginią z bagien, do której modliła się Zalima. Przybyłam, by ją uwolnić, a ty akurat się napatoczyłeś. Pamiętajcie, by podtrzymywać tę wersję kiedy wrócicie do swojej osady.
Nie zostawię cię tu samej! - Lothar tym razem nie mógł pozwolić na to, by dziewczyna miała kolejne kłopoty z jego powodu. - Żyłaś długo sama w lesie i chyba nie do końca rozumiesz jacy są ludzie. Oni dotrą do twego domu kiedy tylko się rozwidni, znajdą nas , a wtedy nikt już nie uwierzy, że jesteś boginią, choć nie odbiegasz od niej urodą. - dodał nieco się czerwieniąc .
Moja chata leży w miejscu, gdzie nie krzyżują się żadne ścieżki, nikt z osady dotąd nie zapuścił się w jej pobliże i jestem pewna, że po tej stronie lasu nie będą was szukać. Odpoczniecie u mnie jeden dzień, a potem odprowadzę was do stepu, byście mogli bezpiecznie wrócić do domu.
Ona ma rację – Zalima powstrzymała syna, który znów chciał przytaczać Jowicie swoje racje. Nie podobało mu się, że musi ja zostawić w lesie. Zapragnął pozostać z nią na zawsze, albo zabrać gdzieś daleko stąd. - Musimy wrócić do domu, w przeciwnym razie myśliwi z obydwu osad będą nas szukać i może zdarzyć się, że w końcu odnajdą chatę Jowity. Jeśli zaś zabierzemy ją do naszej osady wszyscy rozpoznają w niej śmiertelną kobietę i nikt nie uwierzy, że jest boginią bagien.,
Więc wrócisz sama do osady, a ja zabiorę Jowitę daleko stąd.
Nie możesz opuścić matki, nie ma przecież nikogo prócz ciebie! - zbuntowała się dziewczyna.
Teraz Lothar zrozumiał, że takimi słowa pozbawia matki wszelkiej nadziei. Dotąd nawet nie zapytała o ojca, być może bała się usłyszeć najgorszego. Teraz nie miało już sensu o nic pytać, Zalima zrozumiała i Lothar wiedział o tym, dlatego nie odezwał się już ani słowem i posłusznie pozwolił zaprowadzić się Jowicie na polanę, gdzie mieli czekać do świtu.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Kobiety – te, na których najbardziej nam zależy są najczęściej nieosiągalne, albo co najmniej trudne do zdobycia. Jowita- Lidka- Lothar- Borek. Cholera!
Na dworze było zupełnie widno, a przecież powinna być ciemna noc, noc w szumiącym lesie. Cholera! Powinien zapadać mrok.
Tomek zerwał się na równe nogi. Powinien iść do pracy. Mama z Alkiem są poza domem i nikt go nie obudził, nikt nie przygotował drugiego śniadania. Spojrzał na zegarek. Dochodziła ósma, od dwóch godzin powinien być w pracy. Pobiegł do łazienki, przemył twarz i szybko założył ubranie robocze. Szkoda, że mama zabrała samochód, pożyczyłby go sobie, a tak, musiał teraz biec przez pół miasta. Wybiegł z domu bez śniadania w pośpiechu zamykając za sobą drzwi.. Przez całą drogę myślał tylko o tym, że ludzie oglądają się za nim – biegnącym w ubraniu roboczym. Miał nadzieję, że nie spotka kolegów idących do szkoły, pewnie przez długi czas stroiliby sobie z niego żarty. Borek, zawsze taki luzak, przejęty tym, że dostanie mu się od szefa. Na szczęście koledzy mieli chyba na późniejszą godzinę, bo nie spotkał żadnego z nich. Rozbolały go płuca nim dotarł na miejsce. Z daleka usłyszał odgłos pracujących maszyn. Na jego nieszczęście szef krzątał się między pracownikami i od razu dostrzegł biegnącego.
A, ty, co? - nie krył złości – Dostałeś pierwszą wypłatę i już się spóźniasz?
Przepraszam – nie mógł złapać tchu – Zaspałem.
Masz odpisane trzy godziny i żeby mi się to więcej nie powtórzyło! - pogroził mu ręką – Idź do Piotrka, od rana nie ma mu kto pustaków nosić.
Zacisnął zęby ze złości, nie przywykł do takiego traktowania. Miał wielką ochotę odpyskować szefowi, biegł przecież taki kawał drogi, facet musiał przecież widzieć, ze jest cały spocony i zziajany. Zdawał sobie jednak sprawę, że jeśli teraz odpowie mu jakąś złośliwością szef każe mu iść do diabła. Mimo wszystko potrzebował tej pracy, choćby dlatego, by udowodnić mamie i samemu sobie, że potrafi zatroszczyć się o siebie i nie potrzebuje niczyjej łaski. Nie odezwał się więc ani słowem i posłusznie poczłapał w stronę Piotrka, który układał właśnie zaprawę na kolejnej warstwie pustaków.
Myślałem, że już nie przyjdziesz – uśmiechnął się przyjaźnie.
Zależy mi na pracy – odburknął zły sam na siebie zdając sobie sprawę z tego, że czeka go teraz ciężka dniówka na słońcu i w dodatku bez sniadania.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Po południu zadzwonił do Sary. Niech przyjdzie i rozładuje jego napięcie. Zrozumiał, że nastąpiły w nim jakieś zmiany, nie wiedział czy to z powodu Lothara – jego drugiej osobowości, w której chciał pozostać na stałe, zawitać do tamtego świata, pozostać tam, czy też zmiany te nastąpiły samoistnie, dlatego, że przestał być dzieckiem. Nie był pewien czy były to dobre zmiany, nie wiedział czy ich pragnie, nie chciał cierpieć z ich powodu, a coraz bardziej uświadamiał sobie, że prowadzą one do cierpienia. Być może Sara rozweseli go, sprawi, że poczuje się lepiej, pewniej – zawsze przecież tak było. Po co mu błądzić za miłością, która zmusi go tylko do wyrzeczeń, po co mu ta chęć usamodzielnienia, skoro jest taka niewygodna i prowadzi tylko do ciężkiej pracy. Nigdy tego nie chciał i nie rozumiał skąd takie pragnienie przemiany. Lepiej zapomnieć o Lidce – to na początek, a potem postara się jakoś inaczej ułożyć sobie życie.

XVI


Ale dzisiaj niczego u ciebie nie piję ani nie zażywam i tak mam dość kłopotów z ojcem – roześmiała się.
Nawet nie spytała dlaczego nie odpisał na jej wczorajszego SMS – a. Przyszła do jego domu żeby się kochać, widocznie nie obchodziło jej co robił poprzedniego dnia. I taką ją właśnie lubił, za to, że nigdy nie pytała o inne dziewczyny i sama tez z niczego się nie tłumaczyła. Przysunął ją do siebie.
Dzięki, że przyszłaś – wyszeptał i pochylił się do jej ust.
Połaskotała go tym swoim kolczykiem na języku, dokładnie w ten sam sposób, który zawsze sprawiał, że dostawał gęsiej skórki na całym ciele. Tym razem poczuł jednak tylko zimny metal.
Włącz jakąś muzę – poprosiła.
Chętnie oderwał się od niej, by włączyć wieżę. Wiedział jak lubi poruszać się w rytm swoich ulubionych piosenek. Zanim zdążył nacisnąć przycisk zdjęła bluzkę. W samym tylko biustonoszu zaczęła poruszać się w takt muzyki ukazując swój seksowny brzuszek. Stał przez chwilę wpatrując się w nią. Była piękna i z pewnością teraz każdy mężczyzna byłby na jego miejscu zachwycony. Też powinien być zachwycony i bardzo podniecony, wiedział o tym, dlatego zbliżył się, by objąć ją wpół. Znów zaczęła się wyginać pod jego dłońmi. Czekała na pieszczoty przeciągając się jak kotka. Zbliżył twarz do jej twarzy i spojrzał jej prosto w oczy. Przez chwilę miał wrażenie, że patrzy w zielonkawe oczy Lidki, właściwie nie był pewien czy Lidka ma zielone oczy, niebieskie, czy szare, ale wydawało mu się, że są to właśnie jej źrenice przymykające się na znak zadowolenia. Przestraszył się, bo wydawało mu się, ze Lidka teraz patrzy na niego, widzi go z Sarą i powtarza.
Ty masz już dziewczynę, masz Sarę.
Odsunął się od jej twarzy, spojrzała na niego ze zdziwieniem.
A może jednak zażylibyśmy coś – zaproponował, choć wcześniej obiecywał sobie, że nie zrobi tego już nigdy z Sarą. Nie chciał mieć więcej kłopotów ze strony jej ojca, przecież ostatnim razem oboje od razu zapadli w letarg i z seksu nic już nie wyszło. Teraz jednak pomyślał, że nie da rady, ośmieszy się tylko jako mężczyzna jeśli nie pomoże sobie jakąś używką. Sara jednak nie miała problemów z uzyskaniem podniecenia, nie zrozumiała o co mu chodzi.
Po co? Przecież tak jest fajnie – znów zbliżyła się do niego.
Ale byłoby jeszcze lepiej – delikatnie acz stanowczo odsunął ją od siebie.
O co ci chodzi? Nie chcesz? - zdenerwowała się.
Chcę...ale...jakoś...
Co?!
Nie wiem – poczuł, ze się czerwieni.
Więc jak będziesz wiedział to zadzwoń – podniosła bluzkę z podłogi – Tylko nie wtedy, gdy będzie twoja mama – dodała i po chwili już jej nie było w pokoju.
Poczuł się jak idiota. Sam przecież zaprosił ją do siebie, chciał z nią być, chciał się z nią kochać, był o tym głęboko przekonany. Nie miał pojęcia czy to z powodu Lidki miał taki zamęt w głowie ( przecież nigdy jej nawet nie dotknął), czy przez Lothara, przez to, że on był taki inny, a jednak ten sam. Nie rozumiał tego, za choler tego nie rozumiał i dlatego wydawało mu się , że jest idiotą. Nie tego spodziewał się po proszku od Białego, chciał tylko poczuć się wolny, a teraz zdawał sobie sprawę z tego, ze jest coraz bardziej skrepowany, związany życiem Lothara, teraz jest jego częścią i coraz bardziej czuje się nim. Ton dlatego podoba mu się ktoś taki jak Lidka i dlatego nie może już być z taka dziewczyną jak Sara. A może gdyby został nim na zawsze?...Może wtedy były szczęśliwszy? Nie miał jednak z kim o tym porozmawiać, a sam nie rozumiał tak wiele.
Mama z Alkiem wrócą tej nocy – tak przynajmniej twierdzili przed wyjazdem. Przynajmniej miał pewność, że matka nie pozwoli mu jutro zaspać do pracy. Zrobiło mu się jakoś niedobrze i od razu pomyślał, że ulgę tylko może mu przynieść ów proszek, po który ostatnio sięga coraz częściej. Wiedział, że nie powinien tego robić, ale nie chciał teraz myśleć o tym co jest dla niego dobre, wiedział tylko, że powinien o tym z kimś porozmawiać, ale nie chciał by tym kimś była mama, ani Sara, ani Piotrek, ani nawet Lidka. Potrzebował kogoś, kto wyjaśni mu cokolwiek, kogoś kto przeżył coś podobnego i zna lekarstwo na to, by nie być obiema osobami naraz.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx-

Wrócę do ciebie – własny głos wciąż jeszcze brzmiał mu w uszach, a przed oczami nadal miał piękną twarz Jowity, jej drgający podbródek, kiedy poruszała nerwowo głową w geście zaprzeczenia i oczy zachodzące wilgocią – te oczy mówiły co innego. Nigdy nie porzuciłby tych oczu, gdyby nie fakt, że matka pragnęła wrócić do swoich, nie widziała dla siebie innej przyszłości, niż ta w miejscu, gdzie spędzili z Orestem najpiękniejsze lata życia. Dopiero w domu Jowity, gdy odpoczywali przed podróżą zobaczył, że jest brzemienna. Była to z pewnością dopiero pierwsza połowa ciąży, ale jej zawsze idealna figura zaokrągliła się już nieco i Lothar w końcu to zauważył. Brzemienna kobieta nie mogła błąkać się po lesie, potrzebowała domu i pomocy doświadczonych niewiast, które znały się na rodzeniu dzieci. I choć wszystko w Lotharze buntowało się przeciwko takiemu stanowi rzeczy musiał przyznać ze względu na szacunek do matki, iż musi wracać, by zaopiekować się rodzicielką, pomimo tego, że dziecko zostało z całą pewnością spłodzone przez Kritesa. Kobiety brzemienne zawsze w osadzie były traktowane z szacunkiem, nie musiał więc obawiać się, że życie jego matki będzie zagrożone kiedy wrócą. O siebie nie dbał, choć zdawał sobie sprawę z tego, że złamał prawo i zostanie potraktowany z całą surowością. Nawet jeśli jakimś cudem szaman Bor i Wielka Rada darują mu winy czeka go życie u boku Berenii, jego wiernej i oddanej towarzyszki, która nigdy wobec niego niczym nie zawiniła, a teraz z pewnością czeka na jego powrót. Nie może jej zranić, dlatego czeka go życie w kłamstwie, bo przecież zawsze będzie kochał tylko Jowitę.
Matka z trudem poruszała się w wysokiej trawie, na jej czoło wystąpiły kropelki potu, szła jednak dzielnie naprzód, choć bardzo spowalniała ich marsz. Od chwili wyjścia z lasu nie odezwała się ani słowem, a on wiedział, że rozważa w swoim sercu wszystkie za i przeciw. W dużym stopniu to od niej będzie zależeć jak Wielka Rada potraktuje Lothara, będzie musiała przekonać mieszkańców osady co do swoich racji, będzie musiała ratować swoją reputację, a także życie syna. Mogła przecież pozwolić mu odejść z Jowitą gdzieś w daleki świat, ale nadal wierzyła w święte prawa bogów i w to, że to właśnie Berenia jest przez nich wyznaczona do życia z Lotharem. O Oresta nie spytała ani razu, a syn rozumiał jej milczenie. Wiedział, że straciła wszelką nadzieję na ujrzenie go żywym – kto wie czy bogowie nie ukazali jej we śnie jego śmierci, albo być może dusza jej męża unoszona wiatrem popłynęła do niej, by pocieszać ją w nieszczęściu i dodawać sił. Mogło tak być, tym bardziej, że Lothar od momentu dotarcia do osady za bagnami przestał wyczuwać przy sobie jej obecność. Tłumaczył to sobie w ten sposób, że Orest towarzyszy teraz żonie i nie opuści jej do czasu aż połączą się na wieki w wiecznej wędrowce drogami poprzez wielki wszechświat pełen tajemnic, które znają tylko bogowie przyrody.
Dawno już minęło południe i Lothar zaproponował w końcu matce, by usiedli i posilili się. Ona jednak pomimo swojego stanu nie chciała odpoczywać, postanowiła bowiem, że dotrą do osady przed zmrokiem i nie ustawała w marszu aby tak się stało.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Idących zaczynał ogarniać mrok. Szarość wchodziła pomiędzy trawy, nakrywała ciemniejącą łapą zielone połacie stepu kiedy ich oczom ukazały się sztywne zarysy osady.
Bogowie przyrody ochronili nas przed dzikimi zwierzętami, niech więc i teraz uratują nas przed gniewem ludzkim, jeśli tak jest ich wola – zawyrokowała matka wpatrzona w ciemniejące kształty miejsca, gdzie przeżyła wraz z mężem tyle szczęśliwych chwil.
Zdawała sobie sprawę z tego, że teraz nic już nie będzie takie samo, a jednak odważnie kroczyła ostatkiem sił w stronę bramy głównej. Wartownicy z pewnością zauważyli już nadchodzących, gdyż na wieżyczce Lothar dostrzegł ruch, a po chwili coraz wyraźniej mógł już dosłyszeć odgłosy nawołujących. Niedługo potem brama została otwarta, co świadczyło o tym, że zostali rozpoznani. Matka przystanęła na chwilę, objęła troskliwym wzrokiem syna, oboje wiedzieli, że teraz muszą trzymać się razem. Po drugiej stronie zobaczyli kilka postaci. Byli oczekiwani. Lothar od razu rozpoznał wodza i stojących obok dwóch szamanów – a więc delegacja zza bagien zdążyła przybyć przed nimi. Nic dziwnego, spędzili przecież u Jowity cały dzień. Lothar przez całą drogę miał jednak nadzieję, że ludzie zza bagien będą ich najpierw szukali wokół swojej osady, że zdążą przed nimi dotrzeć za step i uda im się do czasu przybycia szamana Protosa i jego ziomków wytłumaczyć cokolwiek swoim. Teraz nadzieja okazała próżną mrzonką.
Czym bardziej dwoje znużonych podróżników zbliżało się do bramy, tym lepiej dostrzegali oni marsowe miny oczekujących.. Wkroczywszy do środka usłyszeli za sobą szum zamykanej bramy. Lothar słyszał też jak matka głośno przełyka ślinę zbliżając się do szamanów. W ostatniej chwili podtrzymał ją kiedy zatoczyła się ze zmęczenia i o mało nie upadła.
Pójdziecie z nami do lepianki wodza – groźnym głosem nakazał szaman Bor.
Posłusznie wykonali jego polecenie. Podczas tego krótkiego marszu matka tak bardzo osłabła, że Lothar musiał ją podtrzymywać. Zgadywał, że nie tylko zmęczenie odbierało jej siły. To miejsce i przeświadczenie o tym, że nic dobrego może ich tu nie spotkać sprawiało, że Zalima ledwo trzymała się na nogach. Szamani szli w milczeniu nie zważając na matkę z synem wolno człapiących za nimi. W lepiance wodza zobaczyli szeroko uchylone podwoje wejścia. Naprzeciwko otworu wejściowego siedziała kobieta. Lothar rozpoznał w niej Dailę, najmłodszą żonę Kritesa. Domyślił się, że pozostałe dwie żony nie chciały świadczyć przeciwko Zalimie, albo szaman Protas uznał, że najmłodsza i najsilniejsza szybciej przemierzy wraz z nimi drogę do osady za stepami.
Niech twoja matka spocznie – oświadczył uroczyście wódz – Widać, że jest zmęczona. Brzemienna kobieta i to jeszcze w jej wieku nie powinna zapuszczać się w tak daleką drogę.
Zalima opadła ciężko na skóry dzielnie wytrzymując pełne nienawiści spojrzenie Daili.
Wiecie o co jesteście oskarżeni? - szaman Bor jako gospodarz osady pierwszy miał prawo głosu.
Jesteśmy niewinni – szepnęła matka patrząc prosto w oczy żonie Kritesa, która wydawało się, że za chwilę rzuci się na nią z pięściami.
Złamaliście nasze prawa i zostaniecie za to ukarani. Zalima jako brzemienna jest pod ochroną do czasu porodu, ty jednak Lotharze musisz ponieść karę za swoją zbrodnię – szaman Protas wskazał na niego środkowym palcem zakończonym pazurem wielkiego ptaka.

XVII

Brama osady wolno zamykała się za nim. Stał nagi, bezbronnymi, bez żadnej ochrony przed dzikimi zwierzętami. Nie bał się, wierzył w los. Jeśli ma zginać w paszczy wielkiego kota, lub jaszczura z bagien niech tak się stanie. Najważniejsze, że jego matka jest bezpieczna i może w spokoju urodzić dziecko Kritesa – życie za życie, jak wspomniała Matar, która na szczęście dla nich obojga także została poproszona do lepianki wodza. Przybyła z Berenią i tylko dzięki jej towarzystwu biedna dziewczyna nie umarła ze strachu. Nie śmiał spojrzeć jej w oczy. Nie dość, że narobił jej kłopotów, to jeszcze świadomość tego, że pokochał Jowitę podczas, gdy ona przez cały czas czekała z utęsknieniem sprawiała mu niewiarygodny ból.
Czy tą kobieta była w lepiance Kritesa kiedy zginął? - szaman Protas pomimo tego, że sam wódz zapewniał, iż Berenia nie opuszczała osady upierał się, by dla pewności zadać żonie zabitego to pytanie.
Nie, tamta była piękniejsza, choć ubrana po męsko – kobieta rzuciła niedbałe spojrzenie na dziewczynę.
Obaj szamani najwyraźniej nie mogli zrozumieć skąd w domostwie Kritesa wzięła się młoda kobieta nie należąca do żadnej ze społeczności.
Rana została zadana bardzo ostrym i cienkim przedmiotem, nie mogła to być dzida, ani strzała, która wbija się głęboko w ciało – szaman Protas uważał, że zna się na rzeczy. Od lat przyglądał się poranionym przez dzikie zwierzęta i w zawodach.
Mówiłam, że to była bogini z bagien, miała ze sobą ząb jaszczura, stąd ta rana.
To dlaczego Krites zapragnął ją posiąść. Odrzucił mnie, choć byłam naga i nadal spragniona jego pieszczot, chciał posiąść siłą tę kobietę, kiedy ją tylko zobaczył! - przez Dailę przemawiała nie tylko rozpacz z powodu śmierci męża, ale i zazdrość o Jowitę.
Teraz Lothar mógł już domyślić co wydarzyło się tamtej nocy, kiedy wraz z matką wyszli w stronę przejścia. Krites z pewnością obudził się kiedy Jowita rozmawiała z kobietami, zobaczył piękną dziewczynę i postanowił skorzystać z okazji. Nie mógł przypuszczać, że dziewczyna nosi nie tylko męski strój, ale ma tez harde, odważne serce wojownika zaprawione w walkach z wilkami i w walce o przetrwanie.
Szaman Bor od dawna interesował się bagnami. Nigdy tam nie był, nie widział dotąd jaszczura nawet z daleka, ten przywilej mieli tylko mieszkańcy osady za bagnami i to przy sprzyjającej pogodzie, kiedy wielkie bestie zbliżały się do rzeki, by ugasić pragnienie. Szaman słyszał opowieści ludzi zza bagien jakoby szczeki jaszczurów uzbrojone były w kły o wiele potężniejsze niż szczęki samego wielkiego kota, najpotężniejszego drapieżnika na całym stepie. Zawsze marzył o posiadaniu takiego kła. Pióropusz z piór wielkiego ptaka miało wielu myśliwych, pazury posiadali nieliczni, podobnie jak naszyjniki z kłów wielkiego kota, ale kieł jaszczura – to było coś, czego nikt nie posiadał, nawet w osadzie za bagnami.
Niezależnie od tego, czy owa kobieta była boginią czy tez nie, Lothar winien jest złamania naszych starodawnych praw. - zawyrokował szaman Protas – Jako członek waszej osady musiał wiedzieć, że wygrana w zawodach jest rzeczą świętą. Zamiast poczekać do kolejnych świąt i walczyć o matkę jak przystało na prawdziwego myśliwego wolał włamać się do naszej osady niczym szpieg i jak tchórz pod osłoną nocy wykradł Zalime z lepianki jej prawowitego właściciela. Musi za swój czyn ponieść karę najsroższą. Domagam się tego w imieniu naszej Wielkiej Rady i bogów, których obraził. Zalima zaś jako kobieta brzemienna może pozostać w waszej osadzie, by urodzić dziecko Kritesa. Ów myśliwy odszedł do świata zmarłych i nie jest już jej panem, dlatego bogowie chcą, by zwrócić jej wolność.
Na takie słowa szaman Bor uśmiechnął się nieznacznie i katem oka spojrzał na mdlejącą matkę Lothara, której dobra Matar od razu pospieszyła z pomocą. Spodobało mu się, że Zalima została uniewinniona. Osada za stepem potrzebowała nowych członków, a dziecko tak silnego i dzielnego człowieka jak Krites może kiedyś zostać równie potężnym myśliwym, który doda splendoru swym ziomkom. Wobec Lothara miał jednak inne plany. Wyprostował się dumnie,wiedział bowiem, że następne słowa należą do niego.
I do mnie przed chwilą przemówili bogowie przyrody. – zaczął sprytnie – Potwierdzają, że rację ma szaman Protas. Zalima nie jest niczemu winna i może wracać do swojej lepianki, gdzie zajmie się nią rodzina zmarłego Oresta. Lothar zaś, co prawda zasłużył na śmierć, jednak bóg wiatru wyszeptał mi do ucha, że bogini bagien gniewa się. Nie chcesz chyba szamanie Protasie, by ten gniew obrócił się przeciwko waszej osadzie?
Szaman Protas powiódł zdziwionym wzrokiem po Borze, a następnie po zgromadzonych w lepiance, którzy kiwali z aprobatą głowami Oczywiście doskonale wiedział, że żaden bóg nie przemówił do tego spryciarza, nie mógł jednak dać znać tego po sobie. Nie po to jednak przebył tu taki kawał drogi, by pozwolić dać ujść z życiem Lotharowi. Ziomkowie z jego osady żądali przecież zemsty za zabójstwo Kritesa, nie chciał, by szemrali przeciwko swojemu szamanowi zarzucając mu opieszałość w wymierzeniu kary.
Nie chcemy jej gniewu, ale inni bogowie przyrody żądają śmierci tego myśliwego.
Bóg wiatru mówi, że Lothar powinien być wygnany z osady – Bor nie dał się jednak łatwo zbić z tropu i udając wejście w trans zaczął przemawiać do zgromadzonych natchnionym głosem – Ma być nagi i pozbawiony jakiejkolwiek obrony. Niech rusza bez broni w kierunku bagien. Jeśli uda mu się tam dotrzeć i przynieść do osady kieł jaszczura, ten sam, którym bogini zabiła Kritesa, jego winy zostaną darowane, będzie to bowiem oznaczać, że Zalima mówiła prawdę o tym, co wydarzyło się w waszej osadzie. Niech osądzą go bogowie przyrody. Jeśli nie ma dla niego przebaczenia niech poniesie śmierć na stepie, albo na bagnach, jeśli zaś łaskawa bogini bagien zechce darować mu życie, podaruje mu ów kieł i pozwoli powrócić zwycięsko do osady. Wtedy będzie mógł dożyć swych dni wraz z naszą społecznością u boku Berenii, która jest mu przeznaczona.
Stojąc teraz za zamykającą się za nim bramą wciąż miał w uszach te słowa. Serce podpowiadało mu, by uciec przez step w stronę lasu. Żaden z szamanów nie domyślił się przecież, że w lepiance Kritesa była z nim Jowita. Gdyby teraz udało mu się do niej dotrzeć mogliby żyć razem w lesie, albo w jakąkolwiek innym miejscu w wielkim świecie, gdzie dość jest miejsca dla wszystkich istot. Sumienie jednak nie pozwalało mu podjąć tej tchórzliwej decyzji. Przed oczami stanęła mu matka zdana teraz na łaskę rodziny Oresta, nie może jej zostawić bez opieki. Jest jeszcze Berenia, jej zapłakana twarz i słowa
Jeśli nie wrócisz odbiorę sobie życie.
Lothar wierzył, że mogłaby spełnić tę mroczną obietnicę, ona, niewinna, ufna, kochająca go mimo przeciwności losu.
Pamiętaj, że to ona jest ci przeznaczona – szepnęła Matar, a Matar nigdy nie wypowiadała słów nadaremno.
Idź na wschód, nie zbaczaj z drogi a dotrzesz do miejsca gdzie rzeka jest na tyle płytka, że można ją przekroczyć wpław. Tak dotrzesz do bagien – wyszeptała mu do ucha zanim brama osady zatrzasnęła się za nim. Matki, ani Berenii nie było w pobliżu – jeszcze tej samej nocy zostały odesłane do swoich lepianek. Lotharowi nakazał szaman Bor wyruszyć o świcie, zaś delegacja z osady za bagnami miała wracać po porannym posiłku.
Nie mógł tak stać pod bramą, robiło się coraz widniej i zdawał sobie sprawę z tego, że za chwilę wartownicy zaczną sobie stroić żarty z nagiego, bezbronnego myśliwego. Za radą Matar ruszył na wschód w nadziei, że jakimś cudem uda mu się dotrzeć do płycizny, o ile wcześniej nie umrze z głodu, lub sam nie stanie się czyimś pożywieniem.
Step budził się do życia. Nie bał się jego odgłosów jak było to za pierwszym razem, kiedy opuszczał sam osadę. Zaczął zauważać zmiany wśród roślin, które nie olśniewały już kolorowym kwieciem. Trawa stała się bardziej szara, a błękitne niezapominajki przekwitły. Zaczynało się lato i już po kilkudziesięciu minutach poczuł przyjemne ciepło, które zaczynało rozgrzewać jego nagie ciało. Rosa zeszła o wiele szybciej, niż kiedy podążał do osady za bagnami. Nad stepem unosił się majestatyczny cień wielkiego ptaka, który zapewne nadleciał od strony góry Keru, by polować. Na niewielkim wzniesieniu zobaczył niewielką postać świstaka, który niczym nieruchomy głaz nasłuchiwał. Szybko zorientował się, że nadchodzi człowiek i po kilku chwilach zniknął gdzieś w zieloności traw, które rzedniały czym bardziej kroczył na wschód. Z czasem zmieniły się w zbite kępki, a czym dalej szedł tym częściej napotykał na pojedyncze, niskie krzewy. Z daleka dostrzegł kilka antylop obgryzających pędy wyrastające z ziemi. Cieszył go fakt, że trawy były tu niższe, w ten sposób miał większe szanse, by wcześniej zauważyć wielkiego kota, jeśli będzie przechadzał się gdzieś w pobliżu. Na razie jednak step tętniący życiem owadów i przemykających pod stopami niewielkich gryzoni wydawał się spokojny i w miarę bezpieczny. Około południa zaczął doskwierać mu głód, pomyślał, że mógłby pożywić się dżdżownicami, lub chrząszczami, które można tu było wszędzie spotkać. Normalnie jego współbratymcy brzydzili się robakami, sam także na ich widok czuł niesmak, nie miał jednak żadnej broni. Potrzebował sił, by dotrzeć do rzeki, bez pożywienia mogłoby mu ich zabraknąć. Postanowił jeszcze poczekać, aż głód zacznie doskwierać mu na tyle, iż stanie się nie do zniesienia. Wtedy łatwiej będzie mu pokonać obrzydzenie. W pewnym momencie usłyszał z dala groźny ryk. Nie miał wątpliwości, że to wielki kot. W razie spotkania z tak groźnym drapieżnikiem nie miałby żadnych szans. Postanowił nieco odpocząć, położyć się na jakiś czas na ziemi, przeczekać aż wróg stworzeń żyjących na stepie odejdzie polować gdzie indziej. Słońce coraz mocniej prażyło jego nagie ciało, nie miał gdzie się schronić, jednak nie chciał ryzykować dalszej wędrówki kiedy wielki kot był w pobliżu. Od gorąca rozbolała go głowa, mimo tego trwał rozciągnięty na ziemi w bezruchu. Obok dłoni zauważył spokojnie spacerującą stonogę i choć jej widok napawał go odrazą podniósł ją w stronę ust i nie zastanawiając się długo połknął w całości ruszające się w palcach niewielkie stworzenie.

XVIII

Tomek, zapomniałam ci powiedzieć, że idziemy dziś na imieniny do cioci Ludki. Zobacz co jej kupiłam- mama była rozpromieniona.
Dawno jej takiej nie widział. To pewnie chęć spotkania z siostrą tak ją odmieniła. Nie dziwił się, sam także bardzo lubił ciotkę, zawsze powtarzał, że jest ona jedyną normalną osobą w rodzinie. Z zaciekawieniem obejrzał śliczny, srebrny naszyjnik, który mama z nieukrywaną dumą zaprezentowała mu na swojej szyi.
Piękny, prawda? - uśmiechała się zadowolona.
To dlatego jesteś dzisiaj wcześniej – kiwnął głową odwzajemniając uśmiech.
Tak i dobrze się składa, że ty też wcześniej skończyłeś. A już martwiłam się, że rano nie powiedziałam ci o urodzinach, ale byłeś taki nieprzytomny, nie można cię było dobudzić..
Szef puścił nas wcześniej, bo leje, byliśmy już cali przemoczeni. - ugryzł wielki kęs bułki, którą przygotowała zamiast obiadu. No, cóż , był już przyzwyczajony do takich posiłków.
W innym przypadku, gdyby zaproponowała mu wspólne wyjście wymówiłby się zmęczeniem, ale z ciotką Ludką zawsze spotykał się chętnie. Tylko ona była zawsze taka wesoła, nikogo nie osądzała i można było z nią porozmawiać dosłownie o wszystkim.
To jak? Idziesz ze mną? - wyczuł nutkę nadziei w głosie mamy.
Dobra – wzruszył ramionami, choć tak naprawdę cieszył się z faktu, że mama chce go zabrać gdzieś z dala od Alka i swojej pracy, która jak mu się zawsze zdawało jest dla niej ważniejsza od niego. Skończył swoją bułkę i zaczął się szykować widząc, że matką zabrała się już za robienie makijażu.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Uśmiechnął się kiedy pochwaliła go przed babką, od dawna tego nie robiła. Teraz stwierdziła, że jest dumna z syna, bo ciężko pracuje.
Marzy mi się jeszcze żeby Tomek poszedł w przyszłym roku do technikum wieczorowego – dodała patrząc na niego z miłością.
Od dawna nie czuł na sobie takiego spojrzenia mamy, teraz zrozumiał jak bardzo mu tego brakowało i jak bardzo zazdrościł Alkowi tego jak ona na niego patrzy.
Babka z mamą miały sobie wiele do opowiedzenia, nie widziały się przecież od dawna. Mama wiecznie zapracowana i zajętą swoim młodym kochankiem nie miała czasu na odwiedziny , mieszkała zresztą w innym mieście. Tomek właściwie nigdy nie tęsknił za babcia, nie łączyły go z nią więzi, jakie zazwyczaj miewają wnuki ze swoimi dziadkami, którzy nieustannie otaczają je miłością i troską. Nie czuł tego, ponieważ babka nigdy specjalnie nie interesowała się jego losem, taka już była, zajęta sobą, własnym domem, chorobami i trójką kotów. Nie przypominał sobie, by kiedykolwiek w dzieciństwie przychodziła do córki zajmować się jej jedynakiem. Mama dawniej radziła sobie dobrze, nie musiała tak dużo pracować kiedy jeszcze był z nimi ojciec, dopiero gdy odszedł zaczęła poświęcać tak wiele czasu swojej firmie. Ciocia Ludka była mu o wiele bliższa niż babka, ale bynajmniej nie dlatego, że często odwiedzała siostrę, albo specjalnie interesowała się jego losem. Sama nigdy nie wyszła za mąż i nie miała dzieci, jednak Tomek lubił w niej te bezpośredniość, której mamie i babce zawsze brakowało. Ludka była doskonałym obserwatorem, od razu potrafiła dostrzec, kiedy miał jakieś problemy, albo gdy był przygnębiony, jednak nigdy nie rozmawiała z nim o tym w towarzystwie mamy,potrafiła dochować tajemnicy i zrozumieć kogoś takiego jak on, pomimo różnicy wieku. Teraz też od razu zauważyła, że zaczęła go już nudzić rozmowa z mama i baką, które rozmawiały głównie na temat zakładu fryzjerskiego. Babka była nim zainteresowana głównie ze względu na swoją mocno już przerzedzoną fryzurę zniszczoną długoletnim farbowaniem. I tak od słowa do słowa zaczął się najnudniejszy temat niekończącej się listy dolegliwości babki, która potrafiła rozwodzić się nad tymi zagadnieniami całymi godzinami.
Może pójdziemy do ogrodu, Tomek? Zapalimy sobie – zaproponowała Ludka.
Jej propozycja ucieszyła go niezmiernie.
Jesteś jakiś zamyślony, blady, masz podkrążone oczy – zauważyła kiedy już usadowili się na ławce w ogrodzie.
Pomyślał, że tez mógłby czasem posiedzieć na ławce przed swoim domem, nigdy jednak nie czuł takiej potrzeby. Nawet kiedy przychodziła Sara nigdy nie miał ochoty posiedzieć z nią pod rozłożystą lipą, która rośnie tuż za ścianą jego pokoju, raczej stara się od razu zaciągnąć dziewczynę do łóżka. Inaczej byłoby z Lidką, z nią chętnie posiedziałby na takiej ławce.
Hej, znów się zamyśliłeś -poczuł lekkie szturchniecie w bok. Jesteś zakochany?
Raczej zmęczony – próbował się wymigać.
Mnie nie nabierzesz – uśmiechnęła się
Jest jedna dziewczyna, ale do zakochania jest jeszcze daleko – machnął ręką.
Więc jest coś jeszcze? - nie dawała za wygraną
Nie...no, może tylko takie głupie myśli, o których nie warto mówić – opuścił wzrok, ale poczuł ogromną potrzebę opowiedzenia komuś o swoich doznaniach. Pomyślał jednak, że nawet ciotka Ludka nie jest w stanie tego zrozumieć.
Jakie myśli? - przyglądała mu się badawczo.
Nie warto o tym mówić.
Może jednak warto.
Kiedy nie wiem jak – skapitulował.
Spróbuj – wciąż nie dawała zbić się z tropu – Dobrze wiem, że jestem jedyną osoba z którą możesz szczerze pomówić.
Tak, doskonale to wiedział – tylko ona nie wyśmieje go, nie stuknie się w czoło i nie powie, że zwariował. Nie chciał jednak, by dowiedziała się, że coś bierze.
Chodzi o moje sny – skłamał, ale uznał, że będzie to tylko kłamstwo częściowe.
A, to ciekawe.
Głupie – parsknął śmiechem, ale wyszło jakoś okropnie żałośnie.
Niekoniecznie. Opowiedz o tym.
Nie chcę.
Opowiedz – nalegała
Nie zrozumiesz.
Może znam kogoś, kto zrozumie. Podobno marzenia senne odzwierciedlają stan duszy. Usłyszałam to od pewnej kobiety, która sny i marzenia traktuje bardzo poważnie.
Naprawdę? Kto to taki? - zainteresował się.
Jedna moja pacjentka. Jeśli chcesz mogę dać ci jej numer telefonu, ona może spróbować objaśnić twój sen, jeśli powtarza się co jakiś czas.
Ciotka była pielęgniarką na oddziele nefrologii, spotykała tam różnych ludzi. Tomek był przekonany, że teraz też nowi poważnie.
A nie obrazi się, ze dajesz jej numer obcej osobie?
Powiem jej, że chcesz się z nią spotkać. To miła, ciepła osoba, na pewno spróbuje ci pomóc.
Dobra – podjął decyzję. Może będzie potrafiła choćby częściowo objaśnić mu dlaczego wydarzenia z życia Lothara są od pewnego czasu częścią jego historii.
Tomek! Ludka! Gdzie jesteście? - babka chyba dopiero teraz zauważyła ich nieobecność, stanęła więc w otwartym oknie i zaczęła nawoływać zbiegów. Pewnie już nie mogła doczekać się, aż jej młodsza córka poda kolację.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Słyszał jak mama za drzwiami rozmawia z Alkiem przez telefon, zdaje mu relację z wizyty u ciotki. Wszystko wróciło do normy. Przynajmniej nie musi martwić się, że zaśpi do pracy, bo zrobi mu rano pobudkę i naszykuje śniadanie. Pewnie za chwilę pójdzie do łazienki i weźmie wieczorną kąpiel. Do niego już nie zajrzy. Otworzył więc szufladę, gdzie czekała na niego kolejna porcja proszku od Białego.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Po dwóch, długich upalnych dniach - kolejnym deszczowym, kiedy jasne przerażające błyskawice kilkukrotnie rozrywały niebo, a potworny bóg piorunów ryczał swoim wielkim głosem, przed którym drżą nawet najpotężniejsze bestie - po dwóch upiornych, zimnych nocach na dzikim stepie zobaczył upragnioną rzekę. Więc jednak dobra, mądra Matar nie myliła się kiedy kazała mu iść na wschód. Warto było leżeć przyczajonym do wilgotnej ziemi, gdy w pobliżu przechadzał się wielki kot, warto było marznąc nocami, jeść robaki i ssać trawę wczesnym porankiem w nadziei, że znajdzie się na niej choć kilka kropelek rosy. Znowu duch ojca czuwał nad nim przez całą drogę i gdyby teraz pochwalił się któremuś ze swych dawnych przyjaciół, z którymi trenowali zapasy jako dzieci, gdyby teraz któremukolwiek z nich pochwaliłby się tym, iż po raz trzeci przemierzył step bez towarzystwa innych myśliwych z pewnością nikt by mu nie uwierzył. Sam nawet nie wierzył własnemu wzrokowi, gdy ujrzał po raz pierwszy cienistą dolinę porośniętą gęstymi, niskimi krzewami, środkiem której ciągnął się szeroki, lśniący pas rzeki, nie uwierzyłby gdyby nie znajomy szum wody. Dokładnie tak samo szumiała, gdy wraz z Jowitą zbliżali się do osady za bagnami. Stąd nie było jej widać – przypuszczał, że zapuścił się o wiele dalej, tym bardziej, że z tego miejsca góra Keru , która wydawała się wznosić tuż za rzeką otoczona chlupiącymi, ciemnymi bagnami widoczna była prawdopodobnie z drugiej strony. Był niemal pewien, że stąd jej szczyt wydawał się bardziej płaski, a zbocze porośnięte gęstym lasem było o wiele łagodniejsze niż to widoczne w pobliżu osady za bagnami. Jednego był pewien – nigdy dotąd nikt z jego osady nie widział góry Keru z tak bliskiej odległości. Tu niebo wydawało się niższe, a z daleka wyraźnie mógł dostrzec jeszcze jeden szczyt. W pierwszej chwili pomyślał, iż bogowie przyrody stroją sobie z niego żarty. Przez całe dotychczasowe życie pewien był bowiem, iż Keru jest jedyną górą na całym wielkim świecie – tak nauczał szaman Bor i nawet stara Matar nigdy temu nie zaprzeczała. Jak to możliwe, że gdzieś z daleka wynurza się teraz przed nim druga góra, bliźniaczo podobna do Keru? Świat pełen jest tajemnic i nieodkrytych miejsc, o których zdaje się, że nawet szamani nie mają zielonego pojęcia. Teraz przypomniał sobie opowieść Jowity o jej ojcu, który przyszedł kiedyś do lasu z dalekiego świata. Być może gdzieś tam w pobliżu tej drugiej góry mieszkają jego ziomkowie, a może i oni nie wiedzą o istnieniu Keru, ani o bagnach, które ją otaczają. Być może także przypuszczają, że są jedynymi mieszkańcami wielkiego świata, podobnie jak i jego ziomkowie i mieszkańcy osady za bagnami. Chyba, że ojciec Jowity powrócił do nich przed laty i opowiedział im o pięknej dziewczynie z lasu i jej ziomkach z osady.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.