Przejdź do głównej zawartości

Lothar cz. XIX - XXI

XIX

Ryba mignęła mu przed oczami, ledwo zdołał dostrzec jej obłe, srebrzyste ciało poddające się z łatwością szybkiemu nurtowi wody. Zazdrościł jej zdolności poruszania się pod jej powierzchnią, tej szybkości, zwinności i znajomości środowiska, które jemu było zupełnie obce. Woda w rzece była lodowata i przejrzysta, wyraźnie widział z brzegu sporej wielkości kamienie osadzone na dnie. Nie miał pojęcia czy miejsce, do którego dotarł jest tym, o którym wspominała Matar. Woda w tej części rzeki wydawała się być o wiele płytsza niż gdzie indziej, trudno było jednak to ocenić. Nie miał pojęcia czy wchodząc w nurt rzeki nie okaże się, że dno jest osadzone o wiele dalej niż wydaje się z miejsca, gdzie stał. Kamienie były z pewnością śliskie, trudno mu będzie przedostać się po nich na drugą stronę. Istniało wielkie niebezpieczeństwo, że potknie się i utonie. Nie wiedział tez czy zdoła oprzeć się porywistemu nurtowi, jednak skoro doszedł tak daleko nie było innego sposobu, by się o tym przekonać. Szkoda, że nie potrafi pływać jak ryba. Przez chwilę obserwował fale. Tuż przy brzegu zauważył leżącą prostą, niezbyt grubą, ale w miarę mocną gałąź, postanowił więc posłużyć się nią. Ostrożnie zamoczył nogi i wbił swoja podporę w dno rzeki, następnie oparł się o nią całym ciałem i wolno postępował naprzód. Poczuł silne oddziaływanie wody, rwący prąd parł na jego ciało i potrzebował nie lada sił, by nie upaść. Mądra Matar jak zawsze miała rację – woda w tej części rzeki sięgała mu powyżej pasa. Nie miał pojęcia czy jej informacje pochodziły od kogoś, kto odwiedził kiedyś to miejsce, czy tez powiedzieli jej o tym bogowie przyrody. Jeśli jednak matka osady dowiedziała się o tym od kogoś kto dotarł w te strony musiał on także powrócić do osady, by opowiedzieć jej o swojej przygodzie. Jeśli tak było, także i on ma szansę na przeprawę przez bagna i powrót do domu. Ta myśl dodała mu odwagi, sprawiła, że resztkami sił udawało mu się powstrzymywać napór wody. Duch ojca unosił się nad nim, dodawał mu hartu ducha, wiedział o tym i był wdzięczny Orestowi, który trwał przy nim, mimo tego, iż jego dusza mogła teraz krążyć w przestrzeniach odsalając się wolności od spraw tego świata. Droga przez rzekę wydawała mu się nie kończącą przeprawą. jak odchodzenie duszy do innego, nieznanego świata. W końcu wyczerpany i przemoczony dotarł jakimś cudem na drugi brzeg i opadł niby podcięte drzewo pomiędzy geste zarośla, które porastały dorzecze oddzielające rwącą wodę od cuchnących bagien., z którymi przyjdzie mu się zmierzyć. Na razie jednak wolał o tym nie myśleć. Musiał zebrać siły, osuszyć się w słońcu, skumulować w sobie jego dobroczynne promienie, aby zmierzyć się z losem, jaki pisany mu będzie na bagnach. Zdawał sobie sprawę z tego, iż teraz jest narażony na atak jaszczurów zamieszkujących tą część świata, ale wydawało mu się, że w tej chwili żadne wrogie stworzenie nie może mu zagrozić. Ojciec nie pozwoliłby na to, by w takim stanie przyszło mu się mierzyć z niebezpiecznymi bestiami. Wierzył, że Orest osłoni go jakąś niewidzialną powłoką i nawet gdyby zbliżyła się do niego jedna z bestii nie wyczułaby jego zapachu. Leżał więc spokojny, zadowolony z tego, że udało mu się zabrnąć tak daleko, choć bez pomysłu na to, w którą stronę teraz należy się udać.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Czuł się naprawdę podle. Był zmęczony i spocony bardziej niż zwykle, miał wrażenie, że praca na budowie zaczyna go coraz bardziej przerastać. Najbardziej denerwowała go nieustanna chęć Piotrka do wykonywania wszelkich dodatkowych czynności. Nigdy nie zniechęcał go fakt, że część krótkiego czasu przeznaczonego na zjedziecie drugiego śniadania trzeba jeszcze poświecić na drogę do pobliskiego sklepu po napoje. Kierownik wciąż o nich zapominał i Borek czuł nieodpartą ochotę, by mu uświadomić że wykorzystuje zmęczonych pracowników. Dla Piotrka było to jednak naturalne, podobnie jak to, iż godziny pracy były tu uzależnione od pogody. Czy on nigdy nie spieszy się do domu?! Tygodniowa pensja też przestała zadowalać Tomka i ciągłe myślał o tym, że powinien upomnieć się o podwyżkę. Wszystkie pieniądze zostawił u Białego, podświadomie czuł, że dzieje się z nim coś bardzo złego. Życie Lothara stało się jego życiem, bardziej niż życie Tomka Borkowskiego. Nie tęsknił też do Sary, nie potrzebował jej, było mu obojętne czy spotyka się z Zudelem. Skoro nie dzwoni do niego, on nie będzie jej prosił o spotkanie. Czasem tylko myślał o Lidce, choć nie robił niczego, by się z nią spotkać. Czuł się z tym wszystkim podle, wydawało mu się, że jego życie przestaje mieć jakikolwiek sens. Najchętniej zapadłby w letarg i pozostał w świecie Lothara, w tym trudnym, niebezpiecznym, a jednak tak fantastycznie ciekawym świecie. Tam przynajmniej wszystko miało jakiś sens, Lothar dążył do czegoś, próbował poznać otaczający go świat, chciał zmienić coś w swoim życiu. On zaś był jak automat – praca, jego pokój i odlot w krainę fantazji. Wiedział, że jeśli czegoś z tym nie zrobi wkrótce zwariuje, a już na pewno starci niedługo pracę. Nie był taki jak Piotrek, nie pogodzi się z takim życiem, nie wystarczy mu fakt, że może tu zarobić parę groszy. Ostatnie godziny były dla niego koszmarem, marzył tylko o tym, by znaleźć się w swoim pokoju. Piotrek zaczynał dostrzegać jego rozdrażnienie, pytał czy jest bardzo zmęczony, a to tylko dodatkowo go denerwowało.
Nie jestem maszyną – odpowiadał , na co tamten tylko wzruszał ramionami.
Jedziemy na tym samym wózku.
W nim jednak wszystko buntowało się przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Nie jest jak Piotrek, jego być albo nie być nie zależy od tej pracy, jego stać na coś więcej. Z drugiej jednak strony sam doprowadził do tego, że musi tu pracować. Matkę stać na to, by utrzymać go w szkole,sam jest sobie winien, więc skoro tak jest nie powinien teraz buntować się, nie może mieć pretensji do losu. Może powinien skontaktować się z ciotką Ludką. Ona przecież zna kogoś, kto pomoże mu cokolwiek zrozumieć, a może nawet wyrwać się z tego przedziwnego impasu, z tego uzależnienia od kogoś kto jest zupełnie obcy, a jednak jest nim. Po raz kolejny otarł pot z czoła, pomyślał, że poci się o wiele bardziej niż Piotrek.
Jeszcze godzinka – Piotrek wyczuwał jego konstelację i chciał go pocieszyć.
Nie rozumiał dlaczego to robi, był przecież dla niego niemiły i opryskliwy, coraz mniej przykładał się do pracy.
Lidka pytała wczoraj o ciebie – zrobił tą uwagę jakby przypominał sobie nagle o czymś zupełnie nieistotnym, co nie miało żadnego znaczenia.
Skąd wiedziała, że się znamy? - zainteresował się, jego zły humor odszedł od razu w niepamięć.
Czemu do cholery Pioterek nie powiedział mu tego rano?
Widziała cię tu kiedyś jak wracała z pracy.
O co pytała?
O nic szczególnego – przez chwilę w milczeniu przyglądał się zaprawie, którą właśnie rozsmarował na świeżo położony pustak – Pytała czy ciebie znam i czy tu pracujesz.
I co powiedziałeś?
A co miałem powiedzieć? Oczywiście, że cię znam. Prosiła, żeby cię pozdrowić.
A masz może jej numer telefonu?
Jasne, że mam , chodziliśmy do jednej klasy, wychowaliśmy się na jednym podwórku.
A mógłbyś mi go podać?
Wyjął komórkę z kieszeni, ale zaraz potem zastanowił się.
Ale żebyś nie dzwonił do niej z jakimiś głupimi propozycjami. Nie chcę żeby była zła za to, że dałem ci ten numer.
No co ty – oburzył się.
Oczywiście, że chce numer po to, by dzwonić z propozycją. Może zaprosi ją na spacer, albo na dyskotekę. W każdym razie spróbuje się umówić.
No dobra – znów się zastanowił – może lepiej nie mów jej, ze masz ten numer ode mnie.
Jasne – zapewnił – to dasz ten numer, czy nie?
Proszę bardzo – podał mu w końcu swój telefon.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx



Wrócił pełen sił w przekonaniu, że jednak warto zmieniać coś w swoim życiu. Mama zostawiła mu w kuchni kilka kanapek zapakowanych w przeźroczystą folię. Innym razem zdenerwowałby się, że znów nie ma obiadu, teraz jednak szybko i ze smakiem spałaszował suchy prowiant popijając herbatą – szybko, byle jak, byle tylko jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju. Musiał zdecydować do kogo wpierw zadzwonić. Korciło go, żeby wykręcić numer do Lidki. Umówi się z nią na jutrzejszy wieczór, skoro pytała o niego, być może zgodzi się na randkę. Kto wie, czy nie dowiedziała się, że nie spotyka się już z Sarą, zresztą wczoraj Biały powiedział mu, że widuje jego byłą dziewczynę z Zudelem. Swoją drogą tych dwoje pasuje do siebie i właściwie to złapał się na tym, iż nie ma do nich żalu. Po chwili pomyślał jednak, że chyba lepiej zrobi jeśli wpierw zadzwoni do ciotki Ludki Poprosi ją o kontakt z tą osobą, która może pomoc mu zrozumieć siebie. Jeśli chce się spotykać z Lidką powinien zacząć od zmiany nastawienia, od odrzucenia tego, co związane jest z białym proszkiem, którego wciąż bardzo potrzebuje. Już miał nacisnąć na kontakt, kiedy pomyślał, że ta tajemnicza osoba może być tylko jakąś wariatką, której wydaje się, że rozumie sny ludzi, może to po prostu nawiedzona, stara kobieta, która będzie go potem nachodzić i tylko napyta sobie przez nią kłopotów. A co będzie jeśli od razu zorientuje się, że wizje, które go nachodzą nie mają zbyt wiele wspólnego z marzeniami sennymi? Może powiedzieć o tym mamie, a wtedy przerażona rodzicielka będzie chciała umieścić go w jakimś zakładzie odwykowym. Opadł ciężko w fotelu wciąż nie wiedząc, który numer wybrać, tysiące myśli zaczęło przelatywać mu po głowie, a przecież jeszcze przed chwilą był taki zdecydowany, chciał coś zmienić, zacząć żyć w pełni. Musi coś z tym zrobić, ale najlepiej będzie odłożyć decyzję do jutra. Dziś po raz ostatni wyjmie z szuflady swoją porcję proszku, to przecież ostatnia, więcej nie pójdzie do Białego, niczego już od niego nie kupi.


XX

Stał lekko przechylony do przodu, nasłuchiwał. Wyglądał jak wielka kula błota, prawie zlewał się w jedno z ciemnymi, chlupiącymi bagnami. Przez chwile wydawało się Lotharowi, że jest jakimś przedziwnym tworem przyrody, wyrzeźbionym ręką samej bogini bagien. Ale jego ruchliwe, wyłupiaste oczy świadczyły o tym, że jest żywą istotą, tak przerażającą, że młody myśliwy nawet w najgorszych koszmarach sennych nie mógłby sobie wyobrazić straszniejszego stwora. Najciszej jak potrafił cofnął się w zarośla rosnące przy brzegu rzeki. W pobliżu bagien ziemia pozbawiona była roślinności, gdyż cuchnące wyziewy zatruwały tu wszystko pozwalając funkcjonować jedynie takim istotom jak jaszczury. I miała pewnie rację stara Matar kiedy opowiadała, że źli bogowie stworzyli to miejsce przed wiekami próbując zatruć życie ludzi i zwierząt, by usunąć ich z powierzchni ziemi. Według jej opowieści dobre bóstwa przyrody zatrzymały jednak wyciekającą z głębi ziemi maź i usypały w jej pobliżu posępna górę Keru, by zatrzymała jej bieg, z drugiej zaś strony granicą bagien stała się rzeka. Terenu tego strzeże od tego czasu straszna bogini bagien, która stworzyła owe jaszczury, by nie czuć się tu samotną. Matka osady nie wyjaśniła jednak dlaczego te posępne stworzenia, które zostały ulepione z bulgoczącego błota z przyjacielskich zwierząt domowych bogini stały się bestiami pożerającymi ludzi i zwierzęta. Widocznie pani bagien przedstawiana czasem przez szamanów jako wysoka kobieta o wydatnych piersiach jest także nieprzyjazna ludziom. W takim razie Lothar nie może liczyć na to, że władczyni tych terenów dobrowolnie odda mu szczękę jaszczura, a jako zwykły śmiertelnik nie mógł nawet marzyć o tym, by odebrać jej cokolwiek siłą. Teraz, kiedy pokonał dziki step, niebezpieczną rzekę nagi i bezbronny, a mimo tego nadal żywy nie wycofa się jak tchórz pomimo powagi sytuacji. Musiał chociaż spróbować. Przez chwilę przez głowę przeleciała mu myśl, że może uda mu się natknąć na jakiegoś martwego jaszczura, wtedy sprawa byłaby o wiele prostsza - sęk jednak w tym, iż nie wiedział czy te groźne stworzenia nie pożerają się nawzajem wraz z kośćmi, ani czy są one śmiertelne, skoro stworzyła je sama bogini bagien. Może są demonami, które istnieć będą aż do skończenia świata. Na szczęście pierwszy napotkany przez Lothara stwór odszedł gdzieś w kierunku góry Keru, a może po prostu zapadł się pod powierzchnią błotnistej lawy, by odpocząć w pałacu bogini zbudowanym na dnie tej cuchnącej substancji. Lothar wiedział, że musi iść przed siebie, bał się jednak wejść na otwartą przestrzeń. Tęsknym okiem objął pokryty krzewami i zieloną trawą stok góry leżącej po drugiej stronie bagien - gdyby i tu rosły geste krzewy miałby schronienie przed złym wzrokiem jaszczurów i samej bogini. Na razie teren wydawał się pusty, jaszczur zniknął gdzieś bez śladu, a innych stworów nie zauważył w zasięgu wzroku. Ruszył więc śmiało przed siebie w nadziei na jakiś cud. Może dusza Oresta sprawi, że nagle natknie się na leżącą szczękę stwora, może odnajdzie jakieś cmentarzysko padłych bestii, albo uprosi boginię, by podarowała synowi upragnione trofeum dla szamana Bora. Starał się trzymać blisko krzewów rosnących wzdłuż rzeki, tam przynajmniej miał szansę na schronienie w razie spotkania z drapieżnikiem. Słońce wolno chyliło się ku zachodowi i drugi szczyt, bliźniaczo podobny do góry Keru coraz bardziej zachodził mgłą. Lothar czuł głód. Tu w pobliżu bagien czuł się jeszcze bardziej obco niż kiedyś w lesie. Nie miał pomysłu jak zdobyć pożywienie, ani w którym miejscu przenocować.. Miał jedynie nadzieję, że wielkie drapieżniki nocą układają się do snu i nie mają w zwyczaju polować po ciemku. Co jakiś czas niepokoił go jakiś szelest, albo pisk pod stopami. Upewniwszy się, że to tylko szczury uspakajał się na krótką chwilę, by znów przerazić się cieniem wielkiego ptaka, których w pobliżu gór krążyło znacznie więcej niż nad stepem. Chętnie upolowałby jakąś myszkę, nie miał jednak przy sobie nawet ostrego kija, którym mógłby zaatakować szybkiego gryzonia. Wieczorny chłód coraz bardziej dawał mu się we znaki. Tu w pobliżu bagien i gór temperatura powietrza była niższa niż na stepie, zresztą lato miało się ku końcowi, a jesienią noce będą coraz chłodniejsze. Postanowił położyć się pod jakimś krzewem, by rano wcześnie wstać i kontynuować swoje poszukiwania. Czuł zmęczenie i niemal rozpacz zdając sobie sprawę z beznadziejności swojej sytuacji. W pewnym miejscu zauważył rozłożysty, niski krzew o wielkich liściach, jakiego nie spotkał do tej pory na stepie, ani nawet w lesie. Uznał, że będzie to dobre miejsce na odpoczynek. Nie czekając dłużej wymościł sobie pod nim posłanie i zwinął się w kłębek mając nadzieję, że pomimo chłodu i niewygody uda mu się zasnąć. Na bagnach z minuty na minutę zapadała noc rozświetlona tylko mdławym blaskiem księżyca przypominającego oko upiora, który naśmiewa się z bezbronnego człowieka. Kilka razy budził się słysząc groźne pomrukiwania – nie wiedział czy to rzeka tak tak szumi złowieszczo, czy wielki jaszczur wyszedł z cuchnącej gardzieli bagien, albo bogowie nocy ucztują w pobliżu nie przejmując się wcale znużonym stworzeniem leżącym pod nieznanym sobie krzewem, skazanym na los, który, oni znający przyszłość już mu zgotowali. Świt nadszedł blady i chłodny, spowity we mgłach wstających od bagien. Lothar obudził się zmęczony i skostniały z zimna. Chciało mu się zwyczajnie płakać, wiedział jednak, że musi wstać i iść przed siebie. Widoczność nie była najlepsza, ale postanowił od razu rozruszać skostniałe członki. Głód bardzo dawał mu się we znaki, jednak najgorsze było to, iż wątpił w to, że i tego dnia uda mu się zdobyć jakieś pożywienie. Starał się poruszać żwawo, by rozgrzać zziębnięte ciało, był zresztą prawie pewien, że dzień, który właśnie budził się do życia będzie pogodny kiedy tylko słońce przebije się przez mgły i rozświetli swym życiodajnym blaskiem mroczną krainę jaszczurów. Podbudowany nieco tą myślą postanowił przeczekać poranek, by potem spróbować upolować jakiegoś robaka, do których zdążył już się przyzwyczaić. By dodać sobie animuszu zaczął nawet podśpiewywać, gdy w niewielkiej odległości tuż nad chlupiącą mazią zobaczył we mgle dziwne błękitne światła. Migotały one z zawrotną szybkością, zupełnie jakby wszyscy bogowie zebrali się w tym miejscu i za pomocą niezwykłych zjawisk próbowali rozproszyć mgły. Zdezorientowany i przerażony Lothar zatrzymał się nie wiedząc czy uciekać jak najdalej od tego przedziwnego miejsca, czy też zbliżyć się do wszechpotężnych, którzy być może przybyli tu , by wesprzeć biednego wędrowca za namową Oresta przebywającego w krainie zmarłych. Bo przecież nie miał najmniejszych wątpliwości – to musieli być bogowie, żaden bowiem jaszczur, ani inne żyjące stworzenie nie byłoby w stanie wytworzyć tak jaskrawego światła, które chwilami zdawało się przechodzić z błękitnego na różowy kolor i wyraźnie unosiło się nad ziemią, by po jakimś czasie osiąść na powierzchni bagien. Kiedy już potężni bogowie zastygli w miejscu unosząc się nad bulgoczącą masą światła zgasły i zdumiony Lothar zobaczył wśród opadającej mgły przedziwny, sporej wielkości, szary, owalny kształt. Przypominał nieco zaokrąglone zbocze góry Keru, ale był od niej o wiele niższy. Przedmiot nie poruszał się, ani nie wydawał żadnego dźwięku. Jakiś czas stał tak Lothar onieśmielony spotkaniem z bogami i przyglądał się szaremu kształtowi kiedy za plecami usłyszał złowrogi pomruk. Pomyślał wpierw, że to inny bóg przyrody zbliża się na spotkanie przedmiotu, może to jego pałac, albo rydwan samego boga wszechświata, o którym opowiadała kiedyś Matar w osadzie. Co prawda ten wielki kształt nie płonął żywym ogniem, ale światła, które jeszcze przed chwilą płonęły w nim musiały być gorące i bardzo niebezpieczne. Lothar odwrócił się ku swemu przeznaczeniu spodziewając się za plecami istoty ze świata nadprzyrodzonego. Zamiast rogatego bóstwa zobaczył jednak wielkiego jaszczura, który szykował się właśnie, by pochwycić go w swoje potężne szczęki. W jednej chwili nieszczęsnemu myśliwemu stanęło przed oczami całe życie. Wiedział, że to koniec, nie ma żadnych szans ucieczki. Krzyknął przeraźliwie w tej ostatniej chwili kiedy miał oddać duszę bogom – on naga, słaba istota,bez żadnej broni przeciwko pradawnemu stworowi, który został stworzony tylko po to, by zabijać. Jaszczur jakby w odpowiedzi ryknął straszliwie i nachylił pokryty skamieniałymi łuskami łeb, by pochwycić ofiarę. Nagle jednak niczym grom z jasnego nieba uderzył w niego ogień, straszliwa wyjąca, płomienna strzała powaliła go w jednej, trwającej zaledwie mrugniecie oka chwili. Wielki zwierz upadł na jeden bok nie zdążywszy nawet zawyć z bólu. Ziemia pod jego wielkim cielskiem zatrzęsła się i Lothar nie wiedział czy ów wstrząs spowodowany był bardziej ciężarem jaszczura, czy tez siłą broni bogów.

XXI

Wielki, niezwyciężony jaszczur leżał rażony u stóp Lothara. Z lewego boku ogromnego cielska sączyła się strużka ciemnej masy, zupełnie jakby krew jaszczura została ugotowana przez płonącą strzałę, a Lothar czuł w nozdrzach zapach przypalonego mięsa. Oszołomimy i ogłuszony potwornym hukiem odwrócił się w stronę szarej kopuły – rydwanu boga wszechświata. Stał nadal w tym samym miejscu, zawieszony nad bagnami. Lothar widział go teraz bardziej wyraźnie gdyż mgła roztaczająca się nad bulgoczącą masa zaczęła nieco opadać zapowiadając piękny, słoneczny dzień. W pewnej odległości od swojego rydwanu dokładnie naprzeciwko Lothara stał on – wysoki, nadal trzymający w dłoniach okrytych dziwnym materiałem swoją błyszczącą nieziemską broń. Jego postać była nieco podobna do ludzkiej, twarz jego osłaniało błyszczące tworzywo, a cała postać odziana w ubiór dokładnie osłaniający ciało. Bóg wszechświata przez chwilę przyglądał się nagiemu wędrowcowi, któremu uratował jego śmiertelne, marne życie. Lothar stał zauroczony pięknem nieziemskiej postaci, nie mając odwagi postąpić do przodu, ani cofnąć się, tym bardziej, że za jego plecami leżało cielsko potwora, którego bóg zmiótł z powierzchni ziemi. Nie dosłyszał glosy, ani nawet szeptu bóstwa, ale czuł, że przemawia do niego gdzieś w środku, wewnątrz głowy, która opadła mu na piersi niczym kamień pod wpływem przekazywanych mu myśli bóstwa.
„Niedługo świat jaki znasz skończy się, przyjdę wówczas po ciebie, byś mógł rozpocząć nowe życie w innym miejscu. Bądź gotów i pamiętaj, że nie musisz się lękać”
Pod wpływem myśli boga Lothar osłabł i opadł na kolana nie mając sił utrzymać się dłużej na nogach. Nie mógł też dłużej spoglądać na świetlistą postać, która odchodziła w stronę swojego rydwanu. Nie widział tego, nie słyszał jego kroków,a jednak wiedział, że opuszcza go na jakiś czas. Czuł się szczęśliwy, a jednocześnie zawiedziony,wydawało mu się, że otaczają go dusze wszystkich zmarłych z jego osady. Na czele kręgu, który utworzył się wokół niego tańczyła dusza jego ojca, dodawała mu sił, zachęcała, by podniósł się z ziemi i podążał za nią do krainy zmarłych.. Chciał iść tam gdzie nie ma już bólu, ani cierpienia, a na tronie z gwiazd zasiada ten błyszczący bóg, który odszedł właśnie do swojego królestwa, pragnął tego z całego serca, a jednak coś powstrzymywało go przed przekroczeniem cichej krainy śmierci – to był rozkaz bóstwa, że powinien czekać. O jakim świecie mówił? Być może o tym, gdzie dusze uwolnione od trosk i chorób wędrują po niekończących się przestrzeniach czasu ciesząc się wolnością. Tu jednak Lothar nadal miał misję do wykonania. W osadzie czeka na niego brzemienna matka, wierna, dobra Berenia zapowiedziała, że odbierze sobie życie jeśli do niej wróci – nie może ich zawieść, ani nie może zawieść szamana Bora, który liczy na swój amulet, pokaże mu, że nie ma dla niego rzeczy, której nie mógłby dokonać w imię prawdy. I tylko Jowita – ta, o której myślał przez całą drogę przemierzając step, tylko ta, na której najbardziej mu zależy nie może liczyć na to, iż powróci do lasu, choć pragnął tego najbardziej na świecie. Teraz przez krótką chwilę wydawało mu się, że widzi jej piękną twarz, był nawet pewien pewien, że czuje dotyk delikatnych dłoni dziewczyny, która usiłuje podnieść jego bezwładnie opuszczoną na piersi głowę, mówi coś do niego, ale on nie rozumie jej słów. Twarz Jowity zamazuje się i dopiero teraz czuje promienie słoneczne na swoim ciele. Wracają mu siły i wzrok staje się ostrzejszy. Już nie słyszy wokół siebie szeptów dusz przybyłych z zaświatów, ani nie nie dostrzega twarzy ukochanej. Nad jego dziwnie pochyloną postacią stoją jacyś ludzie, są bardzo niscy, odziani w skóry. Na ich krótkich, przykurczonych szyjach Lothar dostrzega amulety z jaszczurczych zębów, zupełnie takie same, o jakich od dawna marzy szaman Bor. Rozgląda się jeszcze otępiałym wzrokiem, ale nie ma już wątpliwości. Ze wszystkich stron otaczają go Lipusowie – legendarni mali ludzie, mieszkańcy góry Keru, o których bajali jego przodkowie i o których od lat krążą legendy w jego rodzinnej osadzie.



Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx


Piotrek pobiegł do pobliskiego sklepu po wodę mineralną. Dzień był wyjątkowo upalny i przed dziewiątą zabrakło już napojów. Leniwie sięgnął do swojego plecaka po kanapki. Nie czul się głodny, ani zbytnio spragniony, raczej osłabiony i znużony pracą. Cieszył się, że wykonują już ostatnie wykończenia. Budowa na peryferiach miasta zaczynała go już nużyć – ciągle ten sam widok, te same czynności, te same twarze. Następnego dnia mieli zaczynać nowe zlecenie po drugiej stronie miasta. Może inne miejsce wprowadzi trochę kolorytu w monotonną, ciężką pracę. Głowa zaczęła opadać mu na piersi, powieki ciążyły – to ten cholerny upał tak działał. Przymknął na chwilę oczy, jak przez przytłumioną zaporę słyszał głosy od ulicy i rozmowy reszty brygady, która przysiadła po drugiej stronie ściany budynku.
Świat, jaki znasz niedługo się skończy – usłyszał wyraźny szept.
Ciemna postać ubrana w lśniący skafander wpatrywała się w niego. Czuł na sobie ten wzrok przebijający głowę na wylot, zabolały go od niego skronie,miał wrażenie, że cała czaszka za chwilę pęknie, albo zmieni się w ognistą kulę. Zamknięte powieki zaczęły go piec jakby słońce skierowało wszystkie swoje promienie tylko w to jedno miejsce. Z daleka usłyszał zbliżające się kroki Piotrka, ale nie mógł jeszcze otworzyć oczu, jakby postać wpatrująca się w niego sparaliżowała wszystkie jego zmysły.
Śpisz? - Piotrek potrząsnął go za ramię. To szarpniecie odblokowało go, postać zniknęła. - To od słońca – podał mu napój – Mówiłem, żebyś nałożył czapkę z daszkiem.
Taak – potwierdził niepewnym głosem.
Nie miał już ochoty ani na jedzenie, ani nawet na wodę. Zrozumial, że jego wizje coraz bardzie zaczynają wkraczać do jego rzeczywistego świata i że jest to dla niego coraz bardziej niebezpieczne. Ten dziwny człowiek, który dla Lothara zdawał się być bogiem jemu przypominał jakiegoś kosmonautę, który wkroczył do jego umysłu i nie chce go opuścić nawet kiedy staje się Tomkiem. Ból głowy był rzeczywisty, coś zostało w nim z tamtego świata i nie było to coś dobrego. Kątem oka spoglądał na Piotrka, który z jakimś spokojnym namaszczeniem pałaszował swoje kanapki. Dla niego wszystko było takie zrozumiałe i oczywiste. Zje je, a potem wróci do pracy, zaangażuje się w swoje zajęcie jak każdego dnia, by wieczorem wrócić do domu do matki i swojego rodzeństwa z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Zazdrościł mu tego spokoju i przeświadczenia, że wszystko jest takie jak być powinno.
Masz czapkę, zakładaj– podał mu swoje nakrycie głowy, poszukał jeszcze czegoś w plecaku – Tu jest tabletka od bólu głowy.
Zawsze myślał o wszystkim,był taki przezorny, ze aż denerwował go tą dbałością o drobiazgi, które Tomkowi nawet nie przyszłyby do głowy. Jego matka też pewnie nie pomyślałaby o czapce i tabletce od bólu głowy, a przecież była jego najbliższą i jedyną rodziną. Ojca nie zaliczał do swoich krewnych, po prostu ze wszystkich sił starał się wymazać go z pamięci. Piotrek zaznał wiele czułości ze strony matki, dlatego jest taki przyjazny, choć on w żaden sposób nie odwdzięczał mu się tym samym. Wręcz przeciwnie – był dla niego coraz bardziej arogancki i opryskliwy. To przez brak proszku – łapał się na tym, że coraz częściej myśli o nim w pracy. Przez niego już prawie w ogóle nie spotyka się z kumplami, zaczynają go coraz bardziej denerwować, bo nie może oprzeć się wrażeniu, że nikt go nie rozumie, a wizje wcale nie przynoszą mu wytchnienia – wręcz przeciwnie, czuje się przez nie zmęczony. Chciałby pewnego dnia wrócić do domu i wyrzucić do kosza kolejną działkę, wie jednak, że nie jest na tyle silny i potrzebuje pomocy. Pomyślał o matce, ale ona jest zbyt zajęta swoimi sprawami, zresztą ona i tak niczego nie zrozumie. Nadal ma jednak numer telefonu, który dała mu ciocia Ludka, wpisał go sobie do komórki i wciąż może zadzwonić.
Idziesz? - Piotrek był już gotów ze śniadaniem i zaczął zbierać narzędzia.
Pomyślał, że zadzwoni tam wieczorem. Chciał ruszyć za swoim towarzyszem i zabrać się z powrotem do pracy, ale nagle owładnęła go myśl, że jeśli nie zrobi tego teraz, wieczorem nie zdobędzie się na odwagę. Fakt, że proszek nadal leży w jego szufladzie był zbyt silnym magnesem, który sprawi, że powrocie od razu go sobie zaaplikuje.
Już idę, tylko najpierw gdzieś zadzwonię! - podjął natychmiastową decyzję.
Dobra – Piotrek wzruszył ramionami i zaczął wspinać się po drabinie.
Spojrzał na swoje dłonie. Drżały. Pomimo tego wyjął komórkę z kieszeni i szybko wystukał numer. Prawie natychmiast usłyszał w słuchawce kobiecy głos.
Tak? Słucham.
Mam ten numer od mojej cioci, Ludki, chciałbym się z panią spotkać. Chodzi o sny, które mnie prześladują. Czy może mi pani pomóc?
Jutro wieczorem o wpół do ósmej. Pasuje panu?
Bardzo mi pasuje – odetchnął z ulgą.
Był z siebie bardzo zadowolony, poczuł, że wykonał pierwszy krok na drodze do tego, by zrobić dla siebie coś dobrego.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.