Przejdź do głównej zawartości

Lothar cz. VII - IX

VII

Dziękuję ci Matar, że zgodziłaś się przyjść. Tylko do ciebie mam zaufanie. - Lothar wprowadził staruszkę do wnętrza lepianki.
Ze środka buchnął w ich stronę zapach potu i zjełczałych opatrunków. Orest, wychudzony i zmieniony nie do poznania leżał sztywno wyprostowany na kozich skórach z nieruchomymi oczami wpatrując się w sufit.
Byleś u szamana? - matka osady pochyliła się nad leżącym i chłodną dłonią dotknęła jego czoła pokrytego kroplami potu.
Nie chce do niego iść.
Spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
Powiedział, że ojciec niedługo wyzdrowieje, a jest coraz gorzej. Nie wierzę już, ze on rozmawia z bogami.
Nie mów o tym nikomu jeśli nie chcesz popaść w jeszcze większe kłopoty – wypowiedziała te słowa głośno, bez strachu. Sama nie musiała obawiać się ani szamana, ani nikogo w osadzie. Wszyscy darzyli ją zbyt wielkim szacunkiem, żeby mogła poczuć się zagrożona w tej społeczności. Z węzełka, który przyniosła ze sobą wyjęła jakieś pachnące zioła i podała je Lotharowi.
Zaparz to ojcu, pokrzepią go, choć powiem ci szczerze, iż choroba, która go trawi jest bardziej raną duszy niż ciała. Jeśli ojciec sam nie zechce wyzdrowieć moje zioła nic tu nie pomogą. Obejrzę ranę – podniosła opatrunek założony mu tego ranka przez Berenię.
Dziewczyna przychodziła ostatnio codziennie pomagać Lotharowi. Jako jego przyszła małżonka czuła się w obowiązku udzielać mu wszelkiej pomocy. Nie zraziło jej nawet to, że rodzina Oresta, przegranego w zawodach była teraz tematem wszelkich plotek w osadzie. Ludzie szeptali, że dzielny wojownik pozwolił sobie zabrać żonę Kritesowi zza bagien, znanemu ze swoich licznych miłostek. Teraz Zalima, jako jego nałożnica musi usługiwać temu podstarzałemu już nieco mężczyźnie, podczas gdy jej małżonek leży chory w swojej lepiance.
W otworze na boku Oresta ukazała się szara, cuchnąca plama ropy, przykry zapach podrażnił nozdrza Matar
Rana jątrzy się, trzeba ją przemyć – zawyrokowała matka osady – Czy ktoś pomaga ci w opiece nad ojcem?
Berenia
To ładnie z jej strony, będzie dla ciebie dobra żoną – pokiwała głową z uznaniem.
Wiem, że jej rodzina nie jest zadowolona z tego, że tu przychodzi. Teraz, kiedy ojciec popadł w niełaskę bogów nie jestem już dla niej tak dobra partią jak kiedyś.
Nie przejmuj się tym – zwinnymi ruchami oczyściła ranę.
Orest nawet nie drgnął, choć najprawdopodobniej sprawiła mu ból.
Jesteś silnym młodzieńcem – spojrzała mu w oczy – a niedługo będzie z ciebie wielki myśliwy. Rodzina Berenii doceni to.
Czy tak powiedzieli ci bogowie? - patrzył jej w twarz, wierząc , że tylko stara Matar potrafi nawiązywać z nimi kontakt.
Oni niczego nie mówią ani mnie, ani szamanowi – zamyśliła się – Bogów nie obchodzi nasz los, sami musimy decydować o tym, co jest dla nas dobre. Tak samo jest z twoim ojcem – podała Orestowi do picia zioła, które zdążyły się już zaparzyć. Jęknął tylko z cicha i nawet nie tknął podstawionego napoju.
Sam zdecydował, że nie chce już walczyć.
Więc ja będę walczył za niego – wyprostował się dumnie – nie pozwolę mu umrzeć i pozwolę na to, by matka została u Kritesa przez cały rok.
Musisz być tu, żeby się nim opiekować – spojrzała na niego podejrzliwie.
Nie zamierzam go opuścić – kiwnął smętnie głową.
To dobrze, bo on ciebie potrzebuje – uśmiechnęła się – Później spróbuj podać mu napój,który przygotowałam.
Kiwnął tylko głową.
Wrócę jutro, jeśli będzie taka potrzeba – spojrzała na niego łagodnie – Musisz być silny – poklepała go po ramieniu – Twoja matka by tego chciała.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Patrzył w niebo od wielu godzin. Nie starczyło mu łez, by należycie obmyć stopy ojca. Gwiazdy trwały nieruchomo nieczułe na losy świata targanego wiatrem pod ciemną połacią nieba. Jedna z nich oderwała się od reszty materii niczym pióro z ozdoby głowy ojca. Potoczyła się jednostajnym ruchem gdzieś w bok, wpadła w przepaść prosto do mrocznej krainy podziemi, gdzie brodaty, ponury bóg rządzący krainą cieni użyje jej jako świetlistej spinki do swojego pióropuszu. A może nie była to spadająca gwiazda, a płonący rydwan boga wszechświata. Wszystko jedno – Lothar wciąż miał w głowie słowa starej Mater o tym, iż bogowie nie interesują się losami ludzi. Sami tworzymy swoją przyszłość a jednak Matar i tak wiedziała więcej niż inni, od razu domyśliła się, że nie będzie już musiała przychodzić do ojca, wyczuła, że ta noc będzie dla niego ostatnią. Teraz on trwa przy Oreście w zastępstwie matki - to ona powinna tu być, by opłakać mu stopy, on nie ma w sobie dość łez i teraz ojciec porani sobie nogi, kiedy będzie musiał przechodzić przez bramy czasu. Od strony lepianek usłyszał szelest kroków, odwrócił się. To Berenia zaczekała aż jej rodzina zmorzona snem przestała być czujna.
Przyszłam pomóc ci opłakać ojca – stanęła obok nóg wychudzonego i zmienionego nie do poznania nieboszczyka z dumnym pióropuszem wielkiego ptaka na głowie, który jeszcze tak niedawno był silnym i pięknym mężczyzną, członkiem Rady, nieustraszonym myśliwym.
Dziękuję – wyszeptał wzruszony jej oddaniem.
Lotharze – dotknęła jego dłoni – od dawna cię kocham i wiedz, że pragnę zostać twoją żoną niezależnie od wszystkiego – zapewniła gorąco, po czym pochyliła się nad zmarłym, by wetrzeć opadającą z jej oczu łzę w jego bose stopy.
Odetchnął z ulgą. Tyle przynajmniej mogli na razie dla niego zrobić, ale Lothar wiedział, że musi spełnić jeszcze jedną wolę ojca.
Idź i sprowadź matkę – to były jego ostatnie słowa.
On, który nie odezwał się ani słowem od chwili przegranych zawodów przemówił do syna przed śmiercią.
Zrobię to – zapewnił Lothar.
I tak już wcześniej obiecał sobie, że nie zostawi Zalimy w objęciach Kritesa, jego matka nie będzie przebywała w osadzie za bagnami jako niewolnica. Była przecież prawowitą żoną znamienitego myśliwego, który szanował ją i kochał nad życie, była jego matką, a on jest jej jedynym synem, jedyna osobą, która powinna upomnieć się o nią wbrew temu, co mówił szaman Bor. Lothar od dawna nie wierzył już w jego nauki, a teraz Matar do końca rozwiała wszelkie wątpliwości. Szaman był tylko uzurpatorem, a teraz i ojciec przekona się o tym, widzi przecież bogów, jest po drugiej stronie i nic nie ukryje się przed jego świetlistą duszą, która odkąd przekroczy bramy czasu będzie mogła pokonywać dalekie przestrzenie nie zatrzymywana przez żadne przeszkody.
Gwiazdy powoli zaczęły przygasać i Berenia musiała wracać do swojej lepianki. W samo południe cała osada zbierze się, żeby pożegnać duszę Oresta. Lothar nadal będzie przy nim czuwał, aż wraz z płomieniami uderzającymi w górę odejdzie do nowej , lepszej rzeczywistości. Potem pod osłoną nocy Lothar odejdzie z osady nikomu o tym nie wspominając, a po jakimś czasie wróci tu wraz z matką, choćby miał pozabijać wszystkich członków osady za bagnami, choćby tak miało być zrobi to i nic go nie powstrzyma.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Po suficie przesuwały się cienie jak stada szarych myszek. Najpierw myślał, że to gwiazdy, w które spoglądał Lothar tak poszarzały, po chwili dopiero zorientował się, że jest w swoim pokoju. W domu jest zupełnie cicho, nastała noc, a mama ze swoim kochasiem z pewnością śpią na górze. Ciągle jeszcze miał wrażenie, że tuż obok leżą zwłoki Oresta. Rozejrzał się po pokoju, ale nie zauważył niczego prócz ciemnych sylwetek znajomych mebli i monitora komputera, przy którym klawisz myszki świecił mdłym, pomarańczowym punkcikiem. Poruszył dłonią, wydawało mu się, że nadal czuje w niej dotyk nagich stóp ojca, tamtego ojca. To on jest Lotharem, czuje jego dotyk w swoim ciele, płacze jego oczami, kocha jego sercem, myśli jego rozumem. To on jest Lotharem, zrozumiał to, kiedy jeszcze w nozdrzach czuł zapach skóry, w którą owinięty był wychudzony trup, nad którym czuwał przez całą noc. Miał go w pamięci,potrafił przypomnieć sobie rożne zdarzenia z jego życia, nie mógł tylko zrozumieć dlaczego nie czuje go w sobie, kiedy to, co zażywa przestaje działać, dlaczego nie czuł go wcześniej i gdzie on teraz jest, gdzie jest Lothar kiedy znów jest Tomkiem Borkowskim, chłopcem żyjącym w rozbitej rodzinie, chłopcem, który nigdy nie miał takiego ojca jak Orest. Pomyślał, że chciałby tam wrócić, ale tak na zawsze żeby już nie musiał oglądać tego cholernego sufitu i nie musiał nasłuchiwać czy mama wróciła i czy jest na górze z kimś takim jak Alek. Usiadł na tapczanie, nie czuł śpiący. Trochę bolała go głowa. Ruszył do kuchni żeby zrobić sobie herbaty. Na stole nadal leżał kawałek niedojedzonej pizzy, obok kilka kanapek, pewnie mama zrobiła dla Alka. Zjadł jedną, choć była już trochę wysuszona i zaparzył sobie herbaty. W kieszeni spodni poruszyła się komórka. SMS od Sary.
Śpisz, bo ja nie mogę?
Więc, przyjdź – odpisał.
Jutro o osiemnastej u mnie – dostał odpowiedź prawie natychmiast.
Nie lubił odwiedzać jej w tamtym domu. Rodzice Sary nie darzyli go sympatią i czuł tą niechęć zawsze kiedy przekraczał próg jej mieszkania. Być może jutro wybierają się gdzieś i dlatego go zaprosiła. W pierwszej chwili chciał odpisać, że nie przyjdzie, ale zaraz potem przypomniał sobie, że pojutrze zaczyna pracę na budowie, kto wie czy będzie miał czas na spotkania z dziewczyną. Po namyśle postanowił więc, że złoży jej wizytę, nie robił tego przecież często. To Sara zazwyczaj przychodziła do niego do domu.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

W parku jest impreza. Idziemy – stała w drzwiach gotowa do wyjścia, niecierpliwie spoglądała na komórkę.
Myślałem, że będziemy u ciebie, zabawimy się.
Starzy są w domu, mieli jechać do ciotki, ale rozmyślili się – machnęła ręką – Zudel dał mi znać. To idziesz?
Objął ją wzrokiem, miała ostry, wyzywający makijaż, ale przecież to mu się w niej podobało, że była zawsze taka seksi. Nie podobało mu się tylko słowo Zudel. Zawsze na widok tego głupka ogarniała go wściekłość. Od dawna przystawiał się do Sary i nie starał się nawet tego ukryć. Teraz też poczuł ukłucie zazdrości, kiedy dziewczyna o nim wspomniała, wiedział jednak, że ona i tak zrobi po swojemu. Jeśli nie będzie chciał iść, pójdzie sama, taka już jest – niezależna i nie słucha nikogo.
Dobra – przytaknął, nie mając właściwie innego wyjścia, nie puści jej przecież prosto w łapy tego bezczelnego Zudela.
Po drodze Sara kilka razy wydzwaniała do niego żeby dopytać o miejsce tej imprezy. Okazało się, że towarzystwo baluje na łączce za parkiem. W parkowych alejkach łatwo było natknąć się na straż miejską, na łączce można było spotkać co najwyżej jakiegoś menela, albo dzikiego kota. Kiedy dotarli na miejsce balujący byli już nieźle podchmieleni. Większości osób nawet nie znał, były tam jakieś pijane małolaty, no i oczywiście rej wodził Zudel, który od razu podbiegł do Sary i zaproponował jakieś tanie wino, które pociągali prosto z butelki. Zgodziła się bez oporów, a po kilkunastu minutach była już wstawiona jak reszta towarzystwa.
Borek, czemu nie pijesz, darmowe jest? - śmiała się podając mu butelkę.
Zrobił tylko kilka łyków, nie miał ochoty ani na wino, ani na przebywanie w tym towarzystwie. Zaproponował Sarze żeby poszli do niego, ona jednak nie chciała go słuchać. Najwyraźniej dobrze się bawiła i kiedy Zudel włączył jakąś tandetną muzykę z empetrójki poderwała się do tańca. Zaczęła te swoje seksowne wygibasy, a Zudel patrzył jakby chciał pożreć ją wzrokiem. Borek zapalił kolejnego papierosa, był zły, że dał się namówić na tą imprezę w dodatku jakaś piegowata małolata zaczęła się do niego przystawiać. Zudel zaś wstał i zaczął kleić się do Sary. Najwyraźniej nie miała nic przeciwko temu, bo dała mu się objąć i zaczęła poruszać wraz z nim w takt muzyki.
Sara, idziemy! - wstał w końcu, był coraz bardziej zdenerwowany.
A, co chcesz robić? - roześmiała się.
Pójdziemy do mnie.
Nie dzisiaj – warknęła na niego.
Wiedział już, że nie uda mu się namówić jej do opuszczenia tego miejsca i i nagle zrobiło mu się to zupełnie obojętne czy pozwoli jej tu zostać i czy ten Zudel jej nie przeleci.
Ja idę – otrzepał spodnie.
To idź – roześmiała się i jeszcze bardziej wtuliła się w tego głupka.
Ruszył na przełaj przez park prosto do domu, jedyne o czym potrafił teraz myśleć to fakt, że w szufladzie w pokoju czeka na niego następna działka, przyspieszył kroku żeby dobrać się do niej jak najszybciej.

VIII

Kiedy znalazł się za bramą osady była jeszcze głęboka noc. Tuż za drewnianą obudową i wbitymi w ziemię palami chroniącymi mieszkańców przed nieproszonymi gośćmi zaczynał się step, daleki, groźny, pełen dzikich zwierząt i nieprzyjaznych istot. Lothar zadrżał na całym ciele kiedy spojrzał w niekończącą się dal, za którą rozpoczynał się nieznany mu, wielki świat - ten sam, o którym bajała Matar i rodzice przestrzegali go przed jego ogromem i niebezpieczeństwami. Teraz po raz pierwszy w życiu wyrusza samotnie pod osłoną nocy w obcą dal. W wysokich trawach stepu czaił się tygrys podobny do tego, który na jego oczach pozbawił życia Fabina Teraz obraz jego gasnących oczy znów stanął przed nim jak żywy. Odrzucił od siebie tę przerażającą myśl, był przecież młodym wojownikiem, niegodnym byłoby zlęknąć się duchów nocy i dzikich zwierząt. Poprawił łuk na plecach i zacisnął mocno dłoń na dzidzie ojca, którą zabrał ze sobą, by przyniosła mu szczęście. Dzięki tej broni należącej kiedyś do niego Orest czuwał będzie nad jego wyprawą, choć jest ona szalona i nieprzemyślana. Orszak wodza zmierzający co roku do osady za bagnami wyruszał zawsze o świcie. Wojownicy wraz z żonami nocowali podobno po drugiej stronie stepu wzdłuż lasu rozciągającego się za linią traw. Rozniecali wtedy wielkie ogniska, żeby odstraszyć dzikie zwierzęta i spali w półkolu dla bezpieczeństwa nigdy nie oddalając się od grupy. Lothar jest zdany tylko na siebie, nie ma żądnych sprzymierzeńców, nikt nawet nie odważyłby się poprzeć jego wyprawy. Wystąpił przecież przeciwko odwiecznemu prawu obydwu osad, zbuntował się przeciwko szamanom i wodzowi. Tylko Berenia wiedziała o jego postanowieniu, ale ona obiecała milczenie. Wczorajszego wieczora po uroczystościach pogrzebowych Oresta przyszła do jego lepianki. Zrozumiał wtedy, że jednak szaman Bor nie pomylił się jeśli chodzi o tę dziewczynę. Berenia będzie dla niego dobrą żoną, wierną i oddaną niezależnie od tego czy cała osada będzie mu nieprzychylna odwróci się od niego, czy też zaakceptuje jego wyczyn, jeśli oczywiście uda mu się sprowadzić matkę i uzna go za bohatera, który nie boi się wkraczać w obcy, pełen niebezpieczeństw teren. Niedługo zacznie świtać, Lothar musiał ruszyć przed siebie, by nie zostać zauważonym przez wartowników. Zbliżało się lato, noce były coraz krótsze, trawa pod stopami chłodziła wilgocią, upajała zapachem bylicy - wszędobylskiej rośliny. Czym bardziej zapuszczał się w step, tym głębiej brodził w niedotykanych stopami ludzi roślinach. Dwoje żółtych oczu mignęło tuż nad jego głową. W pierwszej chwili zląkł się, ale zaraz potem zrozumiał, że to tylko sowa kończyła swoje nocne łowy na gryzonie, od których roił się step. Przyspieszył kroku wsłuchując się jednocześnie w odgłosy nocy. Gwiazdy nad jego głową bledły. W morzu zieleni raz po raz dawały się słyszeć dźwięki, które przerażały go. Nie był pewien czy to spłoszony jeleń podrywał się do biegu, czy tylko płochliwy zając umykał spod jego stóp. Z dala usłyszał przeraźliwy śmiech kojota, od którego zadrżał na całym ciele. W zieloności traw roiło się od owadów, które nawet nocą uparcie koncertowały nie pozwalając skupić myśli. Nadchodził świt i nad stepem wzniósł się szary skowronek racząc struchlałe serce Lothara kojącym śpiewem. Mógł już nawet dojrzeć niewielkie stado chomików przecinające mu drogę. Jedno z tych zwierzątek przystanęło na chwilę przyglądając się ciekawie wędrowcowi, miało napełnione do granic wytrzymałości wole toteż poruszało się bardziej niezgrabnie niż pozostali towarzysze. Pomimo strachu Lothar uśmiechnął się do małego mieszkańca stepu, ten ciekawski gryzoń o przenikliwych, ciemnych oczkach nie wiadomo dlaczego tchnął w niego ducha odwagi. Skoro tak niewinne i bezbronne istoty jak ten malec są zdolne tu żyć i przetrwać to i on jest w stanie dotrzeć do granicy stepu gdzie zaczyna się las, za którym ciągną się bagna, a podobno w ich pobliżu, jak zapewniał Orest i inni , którzy co roku chodzą na święto jesieni rozpoczyna się osada ludzi zza bagien. Lotharowi na pewno uda się tam trafić, wystarczy tylko iść przed siebie, a potem prostą, najkrótszą linią przeciąć las. Słońce wznosiło się coraz wyżej i wyżej, źli bogowie nocy zapadli się w wilgotną jeszcze glebę żeby przeczekać w niej do następnego zmroku. Strach towarzyszący młodemu myśliwemu od chwili opuszczenia osady ustąpił miejsca ciekawości i zachwytowi nad pięknem przyrody. Nigdy dotychczas sam nie opuścił swoich ziomków, by kroczyć w ciszy pośród dzikich połaci stepu pokrytych różnobarwnym kwieciem, pomiędzy nieprzebraną czeredą dzikich pszczół, szarańczaków, bąków, czarnych, ruchliwych chrząszczy, zajęcy umykających mu spod stóp, różnobarwnego ptactwa zamieszkującego te tereny. Przestał nawet myśleć o krwiożerczym wielkim kocie i wydającym przeraźliwe dźwięki kojocie, po prostu wierzył, że nie spotka ich na swojej drodze. Pośród naturalnych dźwięków wydawanych przez szum traw i buczenie owadów czuł obecność Oresta. Ojciec czuwał nad nim, jego wolna dusza porusza się w pobliżu i nie dopuści do spotkania z groźnymi zwierzętami. Z dala zobaczył majestatyczne poroże jelenia, nie usłyszał wcześniej jego tętniących kroków, choć starsi i bardziej doświadczeni członkowie osady uczyli go rozpoznawać odgłosy przyrody. Była to niezbędna umiejętność potrzebna każdemu myśliwemu, a Lothar był przecież prawie dorosłym mężczyzną i tylko czekać aż w jego lepiance zjawi się szaman Bor i oznajmi, że niedługo odbędą się jego zaślubiny z Berenią. Nie obawiał się tego, taka była przecież kolej rzeczy i od dziecka był w tym uświadamiany przez rodziców. Teraz porządek jego świata zachwiał się, ale nadal wierzył gorąco w to, że nadejdzie czas, kiedy wszystko znów będzie takie jak być powinno. Aby jednak tak było musi wpierw sprowadzić matkę, bo to ona poprowadzi go przed oblicze Bereni gdy nadejdzie dzień sprowadzenia oblubienicy do ich lepianki. Niedaleko miejsca wydeptanego przez jakieś większe zwierzę Lothar dojrzał cietrzewia. Widok ptaka, na którego często polowali myśliwi z jego osady uzmysłowił mu, że jest głodny. Wychodząc ze swojej lepianki zabrał ze sobą kilka placków, które upiekła dla niego Berenia, miał też suszone mięso i bukłak z wodą i choć uświadamiał sobie, że nadejdzie chwila kiedy będzie bardziej głodny postanowił usiąść w miejscu gdzie stał i posilić się nieco. Był przecież młodym człowiekiem, jego organizm domagał się pożywienia. Na szczęście żyło tu tyle zwierzak, że w każdej chwili mógł zapolować i nie musiał obawiać się, że zabraknie mu zapasów. Siedząc w kucki i spożywając placek Berenii zauważył wolno przesuwającego się w swoją stronę węza. Gdyby akurat poruszał się mógłby nie zauważyć jego obłego ciała przesuwającego się zygzakowatym ruchem. Gad z pewnością zaatakowałby i kto wie jak skończyłoby się to spotkanie. Siedząc bez ruchu spokojnie obserwował gada, który minąwszy go ukrył się po chwili w trawie. Znów poczuł nad sobą przemożną opiekę ojca. Być może będąc teraz niewiedzionym duchem zaskarbił sobie łaski dobrotliwych bóstw przyrody, może i one będą teraz sprzyjać Lotharowi aż do granic osady za bagnami., gdzie groźny szaman Protas nie dopuszcza obecności samotnych dusz za drewniany mur. Młody myśliwy nie wierzy w to jednak do końca i kto wie czy ulotna myśl Oresta nie dotrze za nim i do wnętrza osady.
Skończył posiłek i czas było ruszać w dalszą drogę, zaplanował sobie, że dotrze do granicy lasu nim słońce przesunie się na zachodnią stronę nieba. Ziomkowie jego zawsze wyruszali w drogę o świecie i nocowali po drugiej stronie lasu. Zdążyli więc w ciągu jednego dnia przemierzyć step i przemierzyć lasu, którego Lothar dotąd nie widział, podczas polowań bowiem myśliwi nie zapuszczali się tak daleko. Wielkie skupisko drzew ciekawiło go, ale nocowanie pośród nich napawało go przerażeniem. Orest opowiadał , że w zaroślach czyhają na podróżników niebezpieczne bestie, dlatego tez nocą nie warto się tam zapuszczać. Skoro ludzie z jego osady potrzebowali dnia na przebycie stepu, to i Lothar powinien tam dotrzeć przed zmrokiem. Słońce dawno już minęło środek nieboskłonu zaczął więc wytężać wzrok w poszukiwaniu zielonej linii drzew. Niczego jednak nie dostrzegał. Co jakiś czas zatrzymywał się przez chwilę wsłuchując się w kroki większych zwierząt, na szczęście były to tylko ruchliwe jelenie i antylopy, albo czasem niewielki tchórz umknął w gąszcz trawy, nie natknął się na niebezpieczeństwo, przy którym pojedynczy myśliwy nie ma szans na ucieczkę. wielkiego kota. Dopiero po wielu godzinach wypatrzył z dala nierówną linię lasu. Odetchnął z ulgą, obawiał się już bowiem, że zboczył z drogi. Niestety, choć zdawało mu się, iż lada chwila dotrze do pierwszych drzew do lasu był jeszcze kawał drogi. Podobnie było z górą Keru. Choć doskonale widoczna z osady położona była od niej o wiele dni drogi. Wierzchołki drzew ze stepowej równiny też były doskonale widoczne, a jednak Lothar dotarł tam dopiero po wielu godzinach drogi. Nadchodził zmierzch, zastanawiał się jak to się stało, ze droga przez step zajęła mu tyle czasu. Widocznie wojownicy z jego osady znający dobrze drogę do osady za bagnami podążali jakimś innym, krótszym szlakiem. Zrozumiał, że nie uniknie spędzenia nocy w lesie. Na myśl o tym mocniej zacisnął dłoń na rękojeści dzidy ojca i mimowolnie poprawił luk na ramieniu. Dotąd dopisywało mu szczęście, oby także w lesie nie spotkał drapieżnych zwierząt przed którymi trudno będzie mu się obronić. Przyspieszył kroku, choć bolały go nogi, a głód coraz bardziej dawał się we znaki. Zbliżała się noc, po drodze spotkał wiele zwierząt, teraz żałował, że nie upolował żadnego z nich. W lesie będzie musiał rozpalić ogień, by ochronić się przed wilkami, przy tej okazji mógłby upiec na ogniu kawałek jakiegoś mięsa. Szczęście jednak dalej go nie opuszczało. Nie wiedział już czy to tylko przypadek, czy przemożna opieka Oresta sprawiła, że nagle zauważył królika, który wymościł sobie wśród traw wygodne legowisko. Jego dotychczas niezawodny słuch tym razem nie zdążył jeszcze pochwycić zbliżających się kroków Lothara. Myśliwy zatrzymał się i patrzył starając się nie wykonywać zbędnych ruchów. Bardzo,bardzo wolno zdjął łuk i błyskawicznie naciągnął cięciwę.
Pomóż mi ojcze – wyszeptał tak cichutko, że tylko lekki wiatr delikatnie poruszający źdźbłami traw usłyszał jego słowa.


IX

W lesie noc zapada o wiele szybciej niż na stepie. Pomiędzy koronami drzew panuje nieustanny mrok. Dziwne, nieznane odgłosy mieszają się ze sobą, jakby cała czereda niewidzialnych duchów kłóciła się nieustannie ze sobą, albo biegała dokoła biednego, zagubionego myśliwego szemrząc pomiędzy gałęziami i stąpając po leśnym runie próbując przyprawić go o utratę zmysłów. Lothar szedł naprzód chcąc przejść w jak najkrótszym czasie jak najdłuższą część nieznanego sobie terenu. Kiedy już nie będzie widać nic na wyciągnięcie ręki usiądzie na jakieś polanie i roznieci ogień. Na jego plecach wisi przecież smakowity kawałek mięsa, co prawda jeszcze nie oprawiony, ale Lothar szybko sobie z tym poradzi. Nie na darmo ojciec uczył go przez całe lata jak postępować będąc poza osadą. Co prawda nie przewidział on, że syn znajdzie się zupełnie sam w lesie, ale umiejętności nabyte przez lata ćwiczeń przydadzą się w każdej sytuacji. Rozpalenie ognia zajmuje sprawnemu myśliwemu niewiele czasu, nie martwił się więc tym, że będzie głodował, bardziej trapił go fakt, że zapach zabitego królika może zwabić dzikie zwierzęta. Nie mylił się, gdyż po jakimś czasie marszu pomiędzy zaroślami usłyszał złowrogie wycie. Najpierw dobiegało ono z daleka, ale Lothar już wiedział, że oznaczać może ono tylko jedno. Wizja spotkania watahy wilków przerażała go, nasłuchał się na ich temat zbyt wiele opowieści, które mogły zmrozić krew w żyłach nawet u najodważniejszego myśliwego. Doskonale pamiętał opowieść Matar sprzed kilku lat o królowej wilków, pięknej i strasznej bogince stojącej na czele watahy. Była ona córką samego boga lasu i wielkiej, starej wierzby, która urodziła ją w swej wykrzywionej, pustej i pokrytej sczerniałym mchem dziupli. Wilki były dziećmi boginki. Kiedy dopadały dzielnego myśliwego królowa wyrywała mu serce zanim zdążył oddać ducha i takie nadal żyjące i ciepłe pożerała, by odebrać mężczyźnie jego ducha waleczności. W ten sposób piękna królowa stawała się coraz bardziej niepokonana. Biada temu kto stanie na drodze jej i watahy. Lothar wiedział, że wilki boja się ognia, tak uczył go ojciec. Kiedy więc usłyszał wycie nie czekał dłużej na lepszą okazję i od razu zabrał się do jego rozniecania. Starał się zrobić to jak najszybciej, coraz bardziej czuł bowiem jak ciarki chodzą mu po plecach, a zimny pot występuje na czoło. W blasku płomienia za chwilę dojrzy przyczajone kształty czworonożnych stworów. Pocierając o siebie patyki w sposób jaki uczył go Orest prosił jego ducha o pomoc w tej pracy. I chyba tak się też stało, gdyż nawet podczas zawodów młodzieńców, którzy wciąż konkurowali ze sobą w osadzie pokazując nabyte umiejętności Lotharowi nigdy tak szybko nie udało się rozniecić ognia. Niewielki płomień oświetlił najbliższą okolicę i teraz musiał postarać się o suchy mech i gałęzie, by podtrzymać ogień. Starał się je zbierać w pobliżu ogniska , przerażające wycie nasilało się bowiem coraz bardziej i młody myśliwy nie miał wątpliwości, że groźne bestie zbliżają się. Żar podnosił się coraz wyżej i nie minęło wiele czasu kiedy zobaczył wynurzające się z mroku zielonkawe, złe ślepia. Lothar nigdy dotąd nie widział wilka, trudno więc było mu sobie wyobrazić co takiego czai się nieopodal. Wiedział tylko, że stwory z lasu są krwiopijcami uzbrojonymi w ostre zęby, które potrafią skruszyć kości najsilniejszego myśliwego. Nie przypuszczał, by były to zwierzęta wielkiego wzrostu, oczy ich były bowiem osadzone na niewielkiej wysokości, a jednak było ich tak wiele, że potworny strach paraliżował całe jego ciało. W odruchu ochronnym ujął w dłoń płonący kij, który zdążył się już zająć ogniem. Miał wielką ochotę rzucić bestiom nie oporządzonego jeszcze królika i uciekać jak najdalej z tego miejsca, wiedział jednak, że wilki rzuca się za nim w pogoń. Pamiętał przecież doskonale słowa ojca, który mówił o tym, że wilki są szybkie niczym błyskawica i żaden człowiek nie zdoła na własnych nogach przed nimi uciec. Jedyną obroną jest ogień. Czy zdoła go jednak utrzymać aż stwory odejdą? Nie zdążył uzbierać dostatecznej ilości drewna zanim nadeszły. Podniósł w górę swoje pochodnie, a wtedy zobaczył jednego z czworonogów, który zbliżył się do niego na niewielką odległość groźnie szczerząc kły. Pewnie był przywódcą watahy - silny, potężnie zbudowany, ukazywał groźnie górną szczękę, jego oczy lśniły nienawiścią. Lothar zobaczył w nich głód i wtedy zrozumiał, że nie zdoła przetrwać tu do rana, przy tym niewielkim ognisku, które niedługo przygaśnie na tyle, by ośmielić drapieżców. Zamachnął się swoim płonącym kijem, a wtedy wilk cofnął się. Obrócił się i zauważył, że wokół ognia zebrało się wiele stworów, a wszystkie wpatrywały się w swoją przyszłą zdobycz.
Ojcze, pomóż – wyszeptał wierząc, że jedynie duch Oresta może jeszcze uratować go od śmierci.
Nie może przecież tu tak marnie zginąć, jako żer dla tych stworzeń. Jego matka, Zalima czeka na ocalenie, co noc musi kłaść się pod pożądliwym ciałem Kritesa, zabójcy jej męża, tego, którego kochała nad życie. Ojciec nie pozwoli mu tu zginąć, wie, że tylko on może uratować matkę, sam mu przecież to nakazał przed śmiercią. Zamachnął się jeszcze raz swoją pochodnią.
Odejdźcie bestie! - wykrzyknął groźnie – Jestem Lothar, syn Oresta, jestem dzielnym myśliwym! Nie dostaniecie mnie, krwiopijcy!
Zdjął łuk z pleców i wycelował w najbliżej stojącego samca. Nie chybił, był dobrym łucznikiem, jednym z najlepszych pośród młodzieży w osadzie. Wilk zawył przeraźliwie i pokuśtykał w ciemność. Zranił go tylko i rozwścieczył pozostałe bestie. Warczały groźnie jeden przez drugiego. Zielonkawe oczy zbliżały się, blask ognia nieco przygasł, zachęciło je to do ataku.
Wybacz ojcze, że nie dotrzymałem słowa – zwrócił się do ducha ojca, zrozumiał bowiem, że nie ma już dla niego ratunku.
Jeden z najbliżej stojących samców zawył straszliwie i gotów do skoku zamierzał właśnie rzucić się na Lothara, kiedy nagle prychnął niczym zarzynane koźlę i przewrócił się na prawy bok. W jego ciele tkwiła płonąca strzała. Lothar nigdy dotychczas nie widział żeby jakiś myśliwy posługiwał się taką bronią. Po krótkiej chwili następny zwierz podzielił los swego poprzednika i jeszcze jeden. Pozostałe wilki cofnęły się w las , a Lothar zobaczył dziewczynę.
Królowa wilków – wyszeptał przerażony – To musiała być ona, piękna i niebezpieczna.
Rozwścieczył ją fakt, że jej poddani chcieli uszczknąć ofiary przed swoją panią. Teraz straszliwie zemściła się na swoich bestiach przyprawiając je o śmierć.
Rzucił na ziemię kij, który już zupełnie przestał się palić, stanął bez ruchu gotów na to, co przyniesie los.
Co tak stroisz? Chodź za mną! - zawołała dziewczyna o długich, kruczoczarnych , rozwianych włosach – Zabierz łuk, jeszcze może ci się przydać.
Zrobił co nakazała. Zupełnie nie rozumiał dlaczego królowa wilków zamiast rzucić się na niego, by wyszarpać serce z jego bijącej piersi nakazuje mu iść w nieznanym kierunku.
Pośpiesz się! - ponaglała – Wycofujemy się.
Podniósł z ziemi dzidę Oresta. Wyglądało na to, że duch ojca po raz kolejny próbuje ratować mu życie. Pobiegł za dziewczyną korzystając z tego , że wilki cofnęły się przestraszone nagłą śmiercią swoich ziomków.
Szybko! - ponaglała – Ukryjemy się w moim domu.
Teraz dopiero zobaczył dziwny blask pomiędzy drzewami. To płomień pochodni w oknie lepianki, która w niczym nie przypominała tych ulepionych z gliny w osadzie za stepem. Ten dom zbudowany był z drewna. Dziewczyna szybkim ruchem pchnęła drzwi, które widocznie zostawiła uchylone, kiedy w pospiechu opuszczała dom, bo otwarły się prawie natychmiast.
Do środka! - zawołała i zdumiony Lothar od razu usłuchał jej polecenia.
Nigdy dotąd nie widział, by jakakolwiek kobieta potrafiła posługiwać się bronią , wszystkie znane mu dziewczyny przez całe życie przygotowywały się do rol żon i matek, nie do pomyślenia było, by dotykały broni. Nawet matka, choć wiele razy pomagała Orestowi w przygotowaniach do polowań nigdy nie dotykała jego dzidy. Lothar był zdumiony zachowaniem tej dziewczyny, która bez trudu położyła trupem trzy drapieżne bestie. I jeszcze ten dom! Nigdy dotąd nie widział budowli z drewna. Materiału tego jego ziomkowie używali jedynie do wyrabiania broni i ciosania pali chroniących wioskę, a także jako budulca do muru chroniącego osadę przed napaścią dzikich zwierząt. Rozejrzał się po schludnej izbie, w której pachniało ziołami i smakowitą pieczenią. W rogu zauważył niewielką zagrodę, z której spoglądała na niego zwykła koza, podobna do tych hodowanych w jego osadzie. Wszystko tu było niby takie zwyczajne, a jednak niepojęte i nieznane. To musiał być dom leśnej boginki, nikt przecież nie mieszka sam w lesie, a tym bardziej dziewczyna , piękna wojowniczka zachowująca się jak mężczyzna.
Nie martw się, tu wilki nie wejdą – zapewniła widząc jak stoi bez ruchu zmieszany i zapatrzony w to dziwne miejsce.
Odłożyła łuk i zaczęła krzatac się przy piecu, zupełnie jakby była zwykłą kobietą troszczącą się o jedzenie dla swojego gościa.
Kim jesteś? - zapytał nadal nie wiedząc jak się zachować i czy lepiej nie byłoby dla niego pozostać przy gasnącym ognisku razem z wilkami gotowymi go pożreć.
Jestem Jowita, mieszkam sama w lesie odkąd zmarła moja matka. - uśmiechnęła się przyjaźnie – a kim ty jesteś, wędrowcze?
Zachowywała się bardzo swobodnie i Lothar zaczynał rozumieć, że nie chce zrobić mu krzywdy.
Jestem Lothar z osady za stepem - odwzajemnił uśmiech.
Usiądź za stołem Lotharze zza stepów. Z pewnością jesteś głodny. - wskazała mu miejsce na niskim pieńku, po czym postawiła przed nim kubek z mlekiem i kawałek pieczeni. - Posilił się pieczenią z sarny i chlebem – obok mięsa starannie ułożyła dziwny, ciemny placek, który różnił się wyglądem od kukurydzianych wypieków jakie przygotowywały kobiety w jego osadzie.
- Upiekłam go z ziaren pszenicy – poinformowała jakby od razu odgadła jego zdziwienie spowodowanie pojawieniem się na stole nieznanej mu potrawy.
Może jednak jest boginką, skoro zgaduje moje myśli – zastanawiał się.
Boginki jednak zawsze kojarzyły mu się z przezroczystymi istotami, bezcielesnymi duchami, ta zaś była z krwi i kości, miała duże, wypukłe piersi i szerokie biodra, zupełnie jak Isar tańcząca niegdyś podczas święta w osadzie. Do tej dziewczyny z lasu czuł taki sam pociąg, nie mógł wprost oderwać oczu od jej zgrabnego ciała. Choć ubrana po męsku była o wiele bardziej kobieca niż drobna Berenia, która była mu przeznaczona.
Czy to roślina rosnąca w lesie? -zainteresował się po ugryzieniu wypieku, bowiem ów chleb wydał mu się wyjątkowo smaczny.
-Nie – uśmiechnęła się wpatrując się jak pałaszuje naprędce przygotowany posiłek – Z tyłu za domem mam niewielkie poletko, dawno temu moja matka wypaliła w tym miejscu kawałek lasu i zasiała ową pszenicę, którą przyniósł dla niej mój ojciec.
Gdzie on teraz jest? - zainteresował się.
Odszedł – zasępiła się – Przybył tu kiedyś z dalekiego świata, zamieszkał z matką w tym domu, który pomógł jej wpierw zbudować, nauczył ją siać pszenicę i wypiekać chleb. On także pokazał matce jak wytwarzać płonące strzały, by polować na wilki. Matka była z nim bardzo szczęśliwa, ojciec wciąż jednak tęsknił za swoimi. W końcu odszedł pozostawiając ją brzemienną.
Myślałem, że nie ma innych ludzi w wielkim świecie prócz mieszkańcłów osad za stepami i za bagnami. - zamyślił się głęboko – są jeszcze Lipusowie, ale tych nikt z naszych nie widział.
Daleko stąd mieszkają inni ludzie, mój ojciec był jednym z nich. - usiadła naprzeciwko patrząc mu prosto w oczy. Poczuł jak od tego patrzenia przechodzą go dreszcze, nie były one jednak nieprzyjemne. Jowita miała w sobie coś, co sprawiało, ze Lothar czuł się mężczyzną, czuł , że budzi się w nim coś czego dotychczas nie rozumiał, to coś ojciec z pewnością odczuwał względem matki, on jednak nie czuł tego do Berenii- tym czymś była namiętność.
- Kiedy byłam mała – ciągnęła dziewczyna – chciałam do nich pójść, obiecywałam sobie, że kiedy dorosnę, odnajdę ojca. Teraz jednak, choć jestem wolna i nie mam nikogo na świecie nie chcę widzieć ojca. Zrozumiałam, że zostawił matkę w momencie, kiedy go najbardziej potrzebowała, unieszczęśliwił ją i uciekł do swoich. Nie chcę go znać- rzekła sucho i beznamiętnie.
Zrozumiał, iż długo myślała nad tym czyt warto szukać człowieka, który opuścił ją kiedy jeszcze przebywała w łonie matki. Teraz, kiedy mu o tym opowiadała nie odczuwała już emocji na myśl o ojcu.
Jak twoja matka znalazła się w tym lesie? - opowieść dziewczyny wzbudziła w nim coraz większą ciekawość.
Pochodziła z osady za bagnami, była córką jednego z członków Wielkiej Rady. Matka nie była jednak taka jak inne kobiety. Dawno temu upomniał się o nią jeden z myśliwych. Szaman wraz z moim dziadkiem obiecali mu jej rękę. Matka miała być jego czwartą żoną. Ona jednak zbuntowała się przeciwko prawu, nie chciała być kolejną kobietą podstarzałego lubieżnika. Ona była taka od dziecka – nie chciała uczyć się gotowania i niańczenia dzieci. Interesowała się bronią, marzyła o tym, by uczestniczyć w polowaniu, była jak mężczyzna – sama chciała o sobie decydować. Oczywiście, mój dziadek nie chciał o tym słyszeć Próbował zmusić ją do małżeństwa wierząc , ze będąc żoną szanowanego myśliwego zmieni się i wkrótce stanie się uległa jak inne kobiety. Ona jednak uciekła na dzień przed ślubem. Był to wielki cis dla dziadka, wielki wstyd. Wyklął wyrodną córkę i zabronił jej pokazywać się w swoim domu. Babka chciała potajemnie pomagać mojej matce, ale ta była osobą dumną. Zamieszkała w lesie z daleka od ludzi, zbudowała dla siebie szałas, w którym z trudem przychodziło jej bronić się przed wilkami. Kiedy przybył tu ojciec pomógł jej zbudować ten dom, nauczył ją też wielu pożytecznych rzeczy, dzięki niemu mogła tu przetrwać i wychować mnie.
Czy matka nigdy nie wróciła do osady?
Chodziłyśmy tam czasem, zabierała mnie do babki, wiem jak przedostać się do środka będąc nie zauważoną.
Naprawdę? - zainteresował się jeszcze bardziej.
Zdaje się, że duch Oresta nadal czuwał nad nim i właśnie podsunął mu kolejną okazję do zrealizowania swoich planów.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.