Przejdź do głównej zawartości

Lothar cz. I i II

Lothar

I

Masz coś do picia? - Sara przeciągnęła się jak kotka.
Lubił kiedy tak robiła, od razu zaczynał myśleć tylko o jednym. Teraz jednak w pokoju byli jeszcze Biały i Radło. Wagarowali tego dnia i zamelinowali się u niego. Wszyscy wiedzieli, że u Borka jest najlepsza meta. Jego rodziców nigdy nie było w domu. Tata wyprowadził się jakieś cztery lata temu, a mama ciągle pracowała. Rozkręcała tę swoją firmę i całkiem dobrze jej szło, tyle, że dla syna nigdy nie miała czasu.
Mam trochę coli za tapczanem, sięgnij sobie.
Napiłabym się herbaty – Sara nie dawała się zbyć byle czym, zawsze taka była - przekorna.
Nie mam.
To idź do kuchni.
Nie da rady. – skrzywił się – Mama wkurzyła się o tą kasę, którą jej ostatnio podwędziłem i zamknęła drzwi do mojego pokoju. Teraz nie mam wstępu do tamtej części domu.
Dobrze, że masz wyjście na zewnątrz. – zaśmiał się Radło – Inaczej byłbyś całkiem uwięziony. Kurcze! - stuknął się w czoło – Drzwi do kuchni ci zamknęła, to co masz niby jeść?
Dała mi trochę pieniędzy żebym sobie coś kupił.
Kurcze! - Biały na słowo pieniądze od razu się ożywiał – To czemu nic nie mówisz? Skoczę po coś co nas rozkręci.
Tak, a ja będę cały dzień głodny chodził.
Mam kanapki do szkoły, częstuj się. – sięgnął do torby – Jadłem śniadanie w domu – rozpakował kromki z szynką zawinięte starannie w folię aluminiową – A dla Sary jabłuszko, proszę – podał jej szarmancko sporej wielkości dojrzały owoc.
Dzięki – ucieszyła się.
To jak będzie z tą kasą? - niecierpliwił się – Borek niechętnie sięgnął do kieszeni kurtki.
Trochę mało, ale złożymy się i starczy – Biały pogrzebał w spodniach.
Też coś mam - Sara wyjęła z plecaka banknot dwudziestozłotowy.
O! - zdziwił się Borek – Czy to jakieś święto, że ty masz pieniądze?
Dostałam od ojca na kosmetyki.
Po co ci kosmetyki?! - Biały stuknął się w czoło – Jesteś seksy i niczego nie potrzebujesz, żeby to podkreślić.
Biały był coraz bardziej napalony, wszyscy wiedzieli, że kiedy ten wysoki, chudy rudzielec coś sobie ubzdura, to nie ma od tego odwrotu. Szybko przeliczył pieniądze – a ty Radło?
Mam tylko trochę drobnych – chłopak wysypał z piórnika niewielką ilość bilonu – Kieszonkowe – poinformował.
Tyle co kot napłakał – Biały nie był zadowolony – Też się dokładam – wyjął banknot dwudziestozłotowy i dorzucił go na kupkę – To na dzisiaj załatwię coś ekstra – jednak ucieszył się z końcowego efektu – Poczekajcie tu, wrócę za jakieś pół godziny.
Ty, Biały – Radło jakoś nie dowierzał koledze – Żebyś tylko nie zniknął z tą kasą.
Jaja sobie robisz?! - Biały poczuł się urażony – Powiedziałem, że będę za pól godziny.
Dobra – Radło zawstydził się.
Znał Białego nie od dziś, wiedział jak lubi wszelkie używki. Nikt inny z jego znajomych nie miał takiego dojścia do zioła. Biały od zawsze kręcił się w podejrzanym towarzystwie, miał dziwnych kumpli, takich, co to nagle pojawiają się pod szkołą, albo w dyskotece, robią jakieś interesy z małolatami, a potem znikają i Radło nigdy nie wiedział kim są, ani gdzie ich szukać. Nigdy zresztą nie zależało mu na tym specjalnie żeby się dowiedzieć, bo i tak rzadko kiedy miał pieniądze. Wiadomo. W domu pracował tylko ojciec, matka wiecznie zmęczona, miała na głowie czwórkę dzieci i wciąż łamała sobie głowę jak przetrwać do następnej wypłaty. Rzadko więc dostawał kieszonkowe. Co innego Biały. Jego zawsze trzymały się pieniądze - jeśli nie dostawał ich od rodziców, sam potrafił się o siebie zatroszczyć. Wiecznie robił jakieś interesy, o których nie mówił zbyt wiele kumplom. Borek też nie mógł narzekać, matka wynagradzała mu brak czasu dając pieniądze. A jeśli buntowała się w takich sytuacjach, jak chociażby wtedy, gdy porzucił szkołę i tak podbierał jej jakieś drobne. Często nawet nie zorientowała się, że coś znikało jej z portfela. Sara była rozpieszczoną jedynaczką, rodzice już dawno położyli na niej krzyżyk widząc, że córka i tak do niczego w życiu nie dojdzie. Ciągłe kłopoty w szkole, zadawanie się z niewłaściwymi ludźmi, chłopcy, tacy jak Borek, to wszystko sprawiło, że jej rodzice już tylko czekają aż dziewczyna znajdzie sobie jakiegoś normalnego chłopaka i wyprowadzi się do niego. Na nic innego nie mogli już liczyć. Radło nie był do końca taki jak reszta towarzystwa, mimo wszystko chciał skończyć szkołę, żeby odciążyć matkę i zacząć zarabiać własne pieniądze. Tyle razy obiecywał sobie, że weźmie się w garść, przestanie wagarować i do czegoś w życiu dojdzie. Cóż, kiedy tacy jak Radło i Borek przyciągali go niczym magnes. Teraz wolałby nawet, żeby Biały nie wrócił z tym nowym gównem, które będzie chciał z nimi wypalić, wypić, albo może nawet wstrzyknąć sobie w żyłę. Nie miałby wtedy dylematu i nie musiałby się tłumaczyć przed kumplami, jeśli nie zdecyduje się tego zażyć. Ciekawość jednak nie pozwalała mu wyjść z domu Borka, choć tamten właśnie ostro zaczął przystawiać się do Sary nie zwracając uwagi na to, że Radło wciąż tu jest. Widząc co się dzieje zapragnął dla odmiany żeby Biały wrócił jak najprędzej, krępował go fakt, że musi patrzeć jak tych dwoje oblizuje sobie języki, a Borek dotyka dziewczynę w niestosowny sposób. Na szczęście Bały wrócił dość szybko. Był zadowolony.
I co, masz? - Borek nareszcie odsunął się od dziewczyny.
Mówiłem, że będzie coś ekstra. - Biały wydawał się być wniebowzięty – Przygotujcie się na niezłe doznania. - wyjął z kieszeni woreczek z białym proszkiem.
To narkotyki, – Radło był rozczarowany – nie chcę tego gówna.
Jesteś głupi – Biały był oburzony – Najpierw spróbuj , potem oceniaj.
Nie chcę – zaprotestował – Nie pozwolę się kuć – wstał z kanapy zapinając jednocześnie guziki koszuli jakby obawiał się, że Biały zmusi go do zażycia narkotyku.
Nie chcesz, to spierdalaj! - kumpel najwidoczniej wkurzył się nie na żarty.
Radło dotychczas zawsze chętnie próbował tego co miał mu do zaoferowania, teraz przestraszył się jak jakiś mięczak. - I tak dałeś najmniej – syknął na niego.
Mam to w dupie, idę do szkoły – powziął nagłe postanowienie.
I tak już nie zdążysz – roześmiał mu się w twarz.
To pójdę na drugą lekcję.
Idź, na co czekasz? - Biały był naprawdę zdenerwowany – Ale , jeśli dowiem, że komuś pierdoliłeś...! - stanął przed nim jakby chciał go uderzyć.
Nic nie powiem, chyba ci odwaliło – Radło odwrócił się do niego tyłem, zabrał plecak z podłogi i po chwili już go nie było.
Debil. – podsumował go Biały – A wy bierzecie? - zwrócił się do parki, która jak gdyby nigdy nic znów zajmowała się sobą.
Jasne – Borek wyjął rękę spod bluzki Sary – Dawaj, co tam masz.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Trzymaj się blisko mnie – ociec po raz ostatni sprawdził wytrzymałość i giętkość swojej dzidy.
Drugą, nieco krótszą podał Lotharowi i jeszcze łuk. Nakazał policzyć strzały, powinno być ich dwanaście – to nie za mało i na tyle dużo, żeby kołczan nie ciążył dorastającemu chłopcu. Strzały są lekkie i ostre, Lotar doskonale wiedział jak należy się nimi posługiwać. Podczas polowania liczy się nie tylko celność, ale i szybkość z jaką myśliwy potrafi wyjąć broń i wycelować. Ojciec był pewien za niego, przez wiele lat uczył go sztuki polowania, a także zwinności i tej giętkości, dzięki której nawet postawny mężczyzna potrafi poruszać się szybko i cicho jak dziki kot. Pomimo tego Orest patrzył na syna z troską – to jego pierwsza nagonka na wielkiego kota, nie powinien się więc wychylać. Inaczej wygląda polowanie na sarny i gazele, te niegroźne zwierzęta są bezbronne wobec ostrza dzidy i grotu strzały. Co innego zwinny, szybki wielki kot, który jednym ciosem powala najsilniejszego wojownika, jednym pociągnięciem olbrzymich, ostrych pazurów rozrywa klatkę piersiową, jednym kłapnięciem ciężkiej, mocnej szczęki przebija skórę powodując szybką śmierć przeciwnika.
Nie wychylaj się – zwrócił mu uwagę po raz ostatni.
Lothar spogląda na ojca z podziwem. Jest nieco wyższy od pozostałych myśliwych, nadal silny i męski, jeden z najlepszych w osadzie. Nic więc dziwnego, że od lat zasiada w Wielkiej Radzie, poważany i podziwiany nawet przez samego wodza. Lothar ma szczęście - jego ojciec jest wielkim myśliwym, matka zaś piękną kobietą, która wciąż przyciąga wzrok wielu mężczyzn. Oczy matki jednak nieustannie wpatrzone są tylko w męża. Lotar od urodzenia był świadkiem ich wielkiej miłości, której jest częścią. Nadal czuł na swoim czole ciepło pocałunku, którym obdarzyła go matka przed wyprawą. Widział w jej oczach lęk, ale i dumę z jedynaka. Za nic na świecie nie chciałby sprawić jej zawodu, nie chciałby jej zranić. Tego dnia będzie więc bardziej obserwatorem niż myśliwym, choć bardzo chciałby pokazać jaki jest odważny, chciałby być podziwianym jak ojciec, w głębi duszy jednak wie, że jego czas jeszcze nie nadszedł. Nie ulega wątpliwości, że kiedyś i on stanie się dumnym i silnym myśliwym jak Orest. Poślubi wtedy Berenię, dziewczynę, którą przeznaczyli dla niego szaman Bor i rodzice. Lotar jeszcze nie wie czy ją kocha, czy byłby w stanie żyć z nią tak, jak ojciec żyje z matką, jest jednak przekonany, że wybór Berenii nie jest dziełem przypadku. Skoro nawiedzany przez bogów szaman oświadczył jego rodzicom, że to właśnie Berenia jest mu przeznaczona, to musi tak być, bo w osadzie wszyscy zgodnie twierdzą, iż Bor nigdy się nie myli. Teraz też bogowie przekazali mu wiadomość, którą podzielił się z resztą osady. To właśnie ów wielki kot polujący na swą zdobycz w niskich trawach szerokiego stepu jest przyczyną znikania owiec i kóz z osady. Myśliwi od kilku dni przygotowywali zasadzkę na dzikiego zwierza. Głęboki rów pokryty suchą trawą i liśćmi został wykopany w ciągu jednej nocy tak, jak zlecił im to Bor. Teraz wystarczy zagnać zwierza w ową pułapkę, by jego ciężkie cielsko napełnione wnętrznościami owiec opadło bezładnie na dno pokryte zaostrzonymi palami. Tak skończy złodziej owiec i kóz - wszyscy byli tego pewni, pewni zwycięstwa, które zagwarantował im Bor i jego bogowie ukryci w magicznych siłach przyrody, tańczący w mocnych porywach wiatru nadchodzącego od mrocznej, wysokiej góry Keru, odwiecznej siedziby małych ludzi, których nikt z żyjących obecnie ludzi w osadzie nigdy nie widział. A jednak wszyscy przekonani są, że mali Lipusowie zamieszkują dzikie, niedostępne zbocza, że potrafią polować na wielkie jaszczury żyjące w niedalekich bagnach i że śą dzicy jak karłowate drzewa na zielonych stokach, zimni jak odwieczny śnieg widoczny w pogodne dni z osady, śnieg, który leży na samym czubku góry. Czasem nawet Lotar wyczuwa ich obecność wraz z chłodnym wiatrem wiejącym od szczytu. Późną jesienią, kiedy wicher zrywa się i dociera nawet do środka lepianki Oresta można wyczuć ich zapach podobny do zapachu owiec. Szaman Bor twierdzi, że słyszy wtedy tupot stóp małych, złośliwych Lipusów, jedyny znak ich obecności w niedostępnych jaskiniach góry Keru. Nikt jednak nie może potwierdzić jego słów, ponieważ dotąd nie znalazł się śmiałek, który zapuściłby się na tamte tereny, a nawet gdyby taki się znalazł, to kto wie czy nie zostałby przeklęty przez bogów przyrody. Stare legendy mówią bowiem, że pradawni mieszkańcy osady, praprzodkowie plemienia zawarli przed wiekami pakt z Lipusami, na mocy którego nie wolno im przekraczać zakazanej granicy, w zamian za to także i mali ludzie nie niepokoją mieszkańców nizin. Zdaje się, że niscy mieszkańcy ogromnego wzniesienia są ludźmi honoru, gdyż przez wieki żaden z nich nie naruszył tego prawa. Na ziemiach pomiędzy stepami, bagnami, lasem, a góra Keru jest dość miejsca dla wszystkich stworzeń – tak uczył Lotara jego ojciec i nie było powodu, żeby w to nie wierzyć, każdy jednak musi znać swoje miejsce i swoje prawa. Dla tych, którzy je łamią nie ma litości. Podobnie jest z wielkim kotem. Już nie wystarczały mu wielkie stada gazel pasących się na stepie, postanowił zakosztować mięsa owiec i kóz i musi za to ponieść karę.
Myśliwi rozdzielili się na grupy. Część z nich będzie okrążać step od strony południowej, pozostali ruszą w przeciwnym kierunku. W ten sposób kolistym ruchem okrążą miejsce, gdzie według zapewnień szamana znajduje się wielki kot, okrąg będzie się zmniejszał do czasu, aż rozjuszony zwierz, poganiany wciąż w stronę przygotowanej pułapki nie nabije się na pale sterczące w środku głębokiej jamy. Szaman Bor wykonuje tajemne znaki mające zapewnić wojownikom powodzenie w walce i ochronić ich przed groźnymi kłami i pazurami zwierza. Lothar wpatrywał się przez długi czas w śmigające pomiędzy trawą nagie pięty ojca, jest pewien, że w razie niebezpieczeństwa Orest zdoła go ochronić jeśli tylko będzie w pobliżu. Nie czuje strachu, raczej targa nim ciekawość, nigdy dotąd nie widział martwego wielkiego kota, a jest pewien, że za chwilę zobaczy sapiącą paszczę ociekającą krwią i pianą wykręconą w przedśmiertnych konwulsjach. Ciało zwierza pozostanie w pułapce przez wieki, nikt z wojowników nie ośmieli się wydobyć go na zewnątrz, gdyż tak nakazał szaman. Jego mięso zjedzą robaki , a dusza nigdy nie dotrze do dalekich krain zamieszkałych przez upierzone bóstwa zwierzęce o ostrych dziobach i twardych szponach. Tak ma być ku przestrodze, bo odwiecznie nakazanych praw nie wolno łamać nawet zwierzętom.
Idący przodem naganiacz kilkakrotnie pociąga głośno nosem, on pierwszy wyczuje zapach zwierza, a kiedy to nastąpi da znak pozostałym, wtedy polowanie rozpocznie się na dobre, a Lothar będzie świadkiem tego co nieuchronnie nastąpi. Po powrocie do osady opowie matce o tym jaki był dzielny, a ona obdarzy go pocałunkiem w sam środek czoła.

II

Borek zobaczył nad głową wielki, biały prostokąt. W prawym rogu poruszała się niewielka, ciemnoszara pajęczyna. To był sufit w jego pokoju, poznał go po pajęczynie, wiedział, że tam jest od jakiegoś czasu. Wczoraj nawet obiecał sobie, że zrzuci ją za pomocą miotły, która stała zawsze w podłużnym schowku w przedpokoju, potem jednak pokłócili się z mamą i zdenerwowana rodzicielka w napadzie złości zamknęła przed nim drzwi. Wiedział, że w końcu minie jej ta złość, zawsze tak było, teraz należy tylko odczekać jakiś czas. Mama zawsze miękła kiedy zaczęły się w niej odzywać wyrzuty sumienia, bo przecież nie opiekuje się synem jak należy.
Sara leżała obok, jeszcze spała, wiedział o tym, bo wyczuł jej rękę tuż przy swojej, a jednak tańczyła. Widział wyraźnie jak porusza się seksownie, tak jak tylko ona to potrafi. Zarzuca na plecy swoje długie, ciemne włosy, jej usta rozchylają się i wysuwa z nich czerwony język, na którego końcu usadowiony jest lśniący, mały punkcik - błyszczący kolczyk, którym potrafiła łaskotać jego język w ten intymny sposób. Uwielbiał to, ale teraz nie chciał o tym myśleć. Ten dziki, pradawny, niezrozumiały dla niego świat, który pozostawił w swojej wizji nęcił go i przyzywał. Pragnął dowiedzieć się o nim czegoś więcej, pragnął zobaczyć, poznać i poczuć. Tam niebo było takie błękitne, trawa taka zielona i ci ludzie, którzy darzyli go miłością i zaufaniem – czymś, czego dotychczas nie doświadczył w swojej marnej egzystencji. Tamten ojciec, o jakim Borek porzucony przez rodzica zawsze marzył. To nic, że nie było tam tego sufitu, pajęczyny, komputera i muzy, której tak lubił słuchać. Tamta muzyka – szum traw, śpiew ptaków, odgłos kroków myśliwych brodzących wśród morza zieleni. Czy można wyobrazić sobie piękniejszą melodię? Zamknął oczy, ale wizja nie wracała, był tylko sufit i Sara tańcząca na jego tle, naga i zgrabna, a jednak odepchnął ją, wyrzucił w końcu ze swoich myśli. Pajęczyna puchła, powiększała się, obawiał się, że nagle zobaczy na jej błyszczącej nieco w świetle dnia za oknem materii wielkiego, brzuchatego, ciemnego pająka z długimi, włochatymi odnóżami i kto wie czy nie także z maleńkimi, czerwonymi ślepkami wpatrzonymi w niego. Na szczęście jednak przejrzysta siatka ciągnąca się teraz aż do podłogi była pusta, przysłoniła Sarę, sufit i cały pokój. Ta jednolita szarość rozlała się przed jego oczami, sprawiła, że uspokoił się nieco, jego myśli zaczęły błądzić gdzieś daleko od matki, jej nowego kochanka, Alka, wiecznie pustego domu i od wszystkiego co jest z nim zawiązane.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx


Szaman Bor stał przed bramą osady w tej samej pozycji w jakiej zostawili go wiele godzin temu, wciąż medytował, rozmawiał ze swoimi bogami i szeptał jakieś niezrozumiałe dla nadchodzących zaklęcia. Zdawał się nie widzieć poranionego łapami wielkiego kota Fabina, który jakiś czas temu wydał z siebie ostatnie tchnienie. Teraz leżał sztywny, unoszony przez silne ramiona myśliwych. Wszyscy wydawali się nieporuszeni ta nagłą śmiercią, choć Bor zapewniał, że jedynym pokonanym w tej wyprawie będzie dziki zwierz. Czemu ten wielki czarownik, któremu bogowie powierzali swoje tajemnice nie przewidział tego, że rozjuszony kot nagle jak duch zaklęty w zieleni traw wyłoni się zza niskiego krzewu, czemu nie przestrzegł polujących? Lothar nie mógł pogodzić się z tą bezsensowną śmiercią. Widział wyraźnie jak z szybkością błyskawicy potężne cielsko runęło na niczego nie spodziewającego się Fabina, jak wielkie, uzbrojone w potężne szpony łapy opadły na jego nagą klatkę piersiową rozrywając skórę i wbijając się w głąb jego bladego ciała, widział jak z głębokich bruzd wypływa krew, jak ciężki łeb zwierza w jednej chwili styka się z przerażonymi oczami myśliwego, a ostre kły wbijają się w przechyloną do tyłu szyję. Krzyk przerażenia i bólu i nawoływania rozproszonych ludzi zlewał się w jedno z przeciągłym rykiem potwora. Kilka włóczni w przeciągu chwili utkwiło w cętkowanym ciele, ale dla Fabina i tak nie było już nadziei. Mężczyźni ruszyli za oddalającym się kotem, by zagnać go w miejsce przeznaczenia. Teraz kiedy poraniony, słaniający się na nogach zwierz zataczał się z bólu nie było to już takie trudne. To nic, że w końcu polowanie zakończyło się sukcesem, a złodziej owiec i kóz został ostatecznie pokonany. Nie to przecież obiecywał Bor. Mówił o pełnym sukcesie, o tym, że zbrodnia zostanie ukarana. A gdzie w tym wszystkim była śmierć Fabina, młodego mężczyzny i ojca kilkumiesięcznego syna? Lothar po raz pierwszy w życiu zwątpił w prorocze słowa szamana. Zarówno rodzice, jak i wszyscy członkowie plemienia zawsze zgodnie twierdzili, że Bor jest nieomylny. Jak więc do ich słów ma się ta śmierć? Lothar przeżył ją bardzo głęboko, on tylko bowiem słyszał jego ostatnie słowa zastygające na ustach w przed śmiertelnych konwulsjach.
Zostań z nim! - nakazał Orest kiedy wojownicy ruszyli za rannym zwierzem. Posłusznie wykonał zadanie. Znał Fabina i lubił go, wychowywali się razem, razem ćwiczyli siłowanie na ręce, czasem próbowali się na włócznie, albo celowali z łuku do wielkich ptaków, które od czasu do czasu zapuszczały się w pobliże osady zagrażając jej mieszkańcom. Fabin najczęściej wygrywał w walkach wręcz, ale był starszy od Lothara o dobrych kilka lat, dlatego dorastający chłopak nie uważał tych przegranych za afront, ani brak męskości ze swojej strony. Przeciwnie – uczył się od Fabina zręczności i celności. Ostatnio o wiele rzadziej zdarzało im się razem ćwiczyć, Fabin pojął bowiem za żonę Dagnę, którą przeznaczył dla niego szaman Bor, a potem urodził mu się syn. Lothar nie wiedział czy Fabin pojął Dagnę z miłości, nigdy o tym nie rozmawiali. Po prostu od dawna wiedział, że dziewczyna jest mu przeznaczona i jak każdy młody mężczyzna w osadze godził się z decyzją Bora i rodziców. Teraz Lothar zaczął także wątpić w to, czy rzeczywiście bogowie podpowiadają szamanowi kto jest komu przeznaczony. A jeśli jego wątpliwości są uzasadnione, to kto wie czy on powinien związać się na zawsze z Berenią. Owszem, dziewczyna jest piękna, ale jeszcze bardzo młoda, rozkwitająca w niej kobiecość dopiero zaczynała się ujawniać. Przez prawie przeźroczystą suknię, tak jak nosiły wszystkie mieszkanki osady Lothar widział jej małe piersi. Spostrzegł , że nie dorównują wybujałym piersią matki ze sterczącymi, wielkimi brodawkami na końcach. Biodra Berenii były wąskie jak u chłopca, ale twarz miała piękną i pogodną, a długie, gęste włosy niczym czarny płaszcz okrywały jej szczupłe ramiona. Dagna, którą poślubił Fabin także miała gęste włosy, była wesoła i pracowita, zdaje się, że bardzo kochała męża, gdyż na jego widok zawsze uśmiechała się w podobny sposób jak czyniła to matka na widok ojca. Teraz Dagna straci na zawsze ten wesoły uśmiech - Lothar był o tym głęboko przekonany. Co jej powie, gdy spyta jakie były ostatnie słowa jej męża.
Powiedz Dagnie... - młody myśliwy nie zdołał wypowiedzieć nic więcej.
Lothar nie dostrzegł kiedy jego oczy zastygły, kiedy pokryły się mgłą jak niegdyś oczy jego dziadka gdy odchodził, ponieważ twarz Fabina była zniekształconą przez zęby wielkiego kota. Wyczuł jednak , że młody mężczyzna odszedł właśnie pomiędzy tych, którzy na własne oczy oglądać mogą bogów przyrody i nie potrzebują szamana, by móc z nimi rozmawiać. Jego ciało zadrżało po raz ostatni i wyprostowało się. Teraz Lothar sam będzie musiał dopowiedzieć jego słowa Dagnie – będzie przecież o to pytać.
Fabin powiedział, że kochał cię z całego serca i że odtąd jego wolny krążący nad ziemią duch będzie się wami opiekować, będzie czuwać nad tobą i waszym synkiem.
Dagna chyba doznała niewielkiej ulgi słysząc te słowa. Tyle tylko mógł dla niej zrobić, dokończyć myśl Fabina w ten sposób, jak sam to sobie wyobraził.
Po zakończonym polowaniu na wielkiego kota w osadzie miały odbyć się uroczystości ku czci bogów – tak zapowiedział szaman Bor. Kobiety wcześniej już przygotowały kolorowe girlandy kwiatów uzbieranych wczesnym rankiem wokół osady, kiedy jeszcze świeże krople rosy siedzą na alabastrowych płatkach niczym dalekie gwiazdy na pogodnym niebie. Takie kwiaty mają magiczną moc i długo utrzymują świeżość. Teraz jednak uroczystości zostały przesunięte z powodu pogrzebu Fabina. Dusza myśliwego nadal tkwiła na stepie w miejscu, gdzie zwierz pozbawił go życia. Szaman Bor będzie musiał wezwać ją do osady, po to, by mogła swobodnie wirować z wiatrem pomiędzy przodkami i zająć w ich szeregu należne miejsce. Ciało Fabina ułożono na wielkim stosie. Kobiety okryły je kwiatami, które uprzednio przeznaczone były na uroczystości związane z pokonaniem wielkiego kota. Teraz będą one towarzyszyć duszy młodego myśliwego, by mogła ulecieć w dalekie światy pomiędzy mgiełki tworzone na niebie przez bóstwa powietrza w jasne, bezchmurne noce. Dagna przez całą dobę czuwała nad zwłokami męża wraz ze swoim małym synkiem, musiała dostatecznie opłakać małżonka, by okrasić łzami jego stopy, które czekała teraz daleka droga. Tylko okrycie z łez mogło ochronić je przed ranami kiedy przekraczać będzie pokryte kolczastymi krzewami bramy światów.
Wczesnym rankiem wszystkie kobiety prócz Dagny wyruszyły na obrzeża osady , by uzbierać nowych kwiatów na uroczystość, której szaman Bor nie chciał zaprzestać nawet w obliczu śmierci Fabina. Powiedział, że taka jest wola bogów. Tańce odbędą się tego samego dnia wieczorem, kobiety w skupieniu więc zbierały swoje kwiaty, tworzyły z nich barwne girlandy podczas gdy Dagna szykowała się do pożegnania z mężem.
W samo południe gdy słońce stało na szczycie nieba i ozłacało swym życiodajnym blaskiem daleki szczyt góry Keru szaman Bor wezwał duszę Fabina, by wraz z odchodzącym w dalekie przestrzenie ciałem odpłynęła ku swym przodkom. Wszyscy mieszkańcy osady w skupieniu przyglądali się jego zabiegom mającym na celu zakończenie ziemskiej podróży mężczyzny. Dusza jego przybywa wraz z wiatrem płynącym od stepu i wszyscy przez chwilę mogli poczuć ją na swych twarzach. Tak żegnała się z tymi, którzy byli jej bliscy i z tymi, których kochała za życia. Przez krótką chwilę tańczyła we włosach Dagny. Lothar wyraźnie widział jak bawiła się pojedynczymi kosmykami po czym osiadła na ciele zmarłego, by wraz ze swoją dawną powłoką odejść w nieznane światy. Szaman rozpalił stos. Po chwili Lothar wyczuł przykrą woń palącego się ciała. Ludzie przez dłuższą chwilę przyglądali się płonącemu stosowi po czym każdy z nich odszedł do swoich zajęć pozostawiając na miejscu ostatniego pożegnania wpatrującą się bezradnie w niebo Dagnę i jej małego synka kwilącego na jej rękach z wyczerpania i z głodu. Lothar nie zbliżał się do niej, wiedział, że jeszcze tego samego dnia rodzina Fabina zabierze ją do swojej lepianki i od tej pory będzie żyć z nimi, a bracia zmarłego myśliwego będą opiekować się wdową do chwili aż szaman wybierze dla niej nowego męża.
Jeszcze nie ostygł stos Fabina kiedy cała osada zaczęła przygotowywać się do wieczornych uroczystości związanych z z pokonaniem dzikiego zwierza. Bor nakazał wszystkim, by zebrali się po drugiej stronie osady. Nie chciał, by śpiewy i tańce przeszkodziły duszy Fabina w ostatecznym odejściu. Nikt przecież dokładnie nie wiedział kiedy przeźroczysta materia na kształt kropli wody, która była myślą myśliwego w jego doczesnym życiu, a teraz jest osobnym bytem zniknie stąd na wieki. Tak więc, kiedy gwiazdy wzeszły na niebo, a blady księżyc oświetlił równiny stepów rozpoczęły się tańce. Każda z kobiet mieszkających w osadzie, prócz kalek i zgrzybiałych staruszek miała swój udział w uroczystościach, każda prócz Dagny, ktorą szaman zwolnił z tego obowiązku. Wychodziły więc jedna po drugiej na udeptane półkole utworzone ze wszystkich mieszkańców osady i kolejno wykonywały przed całą społecznością rytualne tańce. Kiedy przyszła kolej na Zolimę, matkę Lotara wszystkie oczy zwróciły się ku niej, a szept podziwu zabrzmiał w ustach myśliwych. Poruszała się tak wdzięcznie i lekko jakby unosiła się nad ziemią. Lothar kątem oka spojrzał na ojca, widział jak pręży się dumnie, z jakim zachwytem spogląda na żonę świadom tego, że wszyscy mężczyźni mu jej zazdroszczą. Wkrótce potem przyszła także kolej na Berenię. Widać było, że uczyła się tańca, od kilku dni zapewne próbowała różnych figur i pląsów. Chciała przypodobać się Lotharowi, widział jak mierzy go płomiennym wzrokiem, ale ku swojemu zdumieniu nie przeniknął go żar pożądania, a ogień miłości nie potrafił rozniecić się w jego sercu. Być może jeszcze nie nadszedł czas. Berenia gładko uczesała włosy, ale teraz pląsał w nich wieczorny wiatr i Lotar musiał przyznać, że wygląda wdzięcznie. Po niej tańczyła piękna Isar, przeznaczona Aurelowi, czwartemu synowi Cyprina, członka Wielkiej Rady. Isar miała duże, wybujałe piersi, szerokie biodra i Lotar patrząc na nią poczuł dreszcz na całym ciele. Aurel jest wielkim szczęściarzem, szaman przeznaczył dla niego prawdziwą piękność. Gdyby Berenia była taka kusząca jak Isar być może poczułby do niej ten sam żar ogarniający wszystkie członki, łaskoczący podbrzusze. Ale Berenia była jeszcze dzieckiem, a Isar prawie dorosłą kobietą, której dni do chwili zaślubin były policzone.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.