Przejdź do głównej zawartości

Miejsce w dłoni

Miejsce w dłoni

Janusz ze śmiechem posadził chłopca na kolanach.
- Och, jak urosłeś od chwili kiedy twoja mama po raz pierwszy odrysowała te małe paluszki. Ależ one sie wydłużyły! Czy pozwolisz mi też odrysować swoje palce? A kiedy twoje tak urosną, że ich końce połączą się z moimi znów wyjmiemy tę kartkę i będziemy wspominać te lata, które chciałbym... - wzruszenie na krótką chwilę odebrało mu głos. Spojrzał na Urszulę, widział jak się uśmiecha, to go ośmieliło - ktore chciałbym spędzić z wami - dokończył wciąż patrząc jej w oczy.
Położył swoją szeroką, spracowaną dłoń o krótkich palcach zakończonych równo obciętymi paznokciami na rysunku małej dłoni dziecka. Odrysował za pomocą flamastra. Teraz zdawało się, że maleńka dłoń spoczywa na tej ciężkiej, zapewniającej bezpieczeństwo i przyszłość.
To była zupełnie inna dłoń niż ta, ktora należała do Jerzego. Pamietała jak przyglądała sie jego długim, cienkim, wypielęgnowanym palcom. Wydawał jej sie taki inny niż chłopcy ze wsi, gdzie spędziła dzieciństwo. Zawsze marzyła, żeby sie stamtąd wyrwać, żeby uciec od ich głupich zaczepek i spluwania podczas niedzielnych spacerów. Miasto pachniało jej słodkim nieróbstwem, markowymi sklepami i pracą, która podobno leży na ulicy.
- Jeśli mi się nie uda z pracą wrócę, nie będę przecież siedzieć wam w kieszeni - pocieszała matkę, kiedy ta długo i cierpliwie tłumaczyła, że przecież na studia zaoczne wystarczy jeździć raz w tygodniu, w piątek, a w poniedziałek wracać.
- Jest tyle pracy w domu przy gospodarstwie. Stać nas z ojcem, żeby opłacić ci te studia, nie musisz pracować zawodowo - zawodziła wciąż o jednym i tym samym.
- Ale ja chcę pracować, chcę was odciążyć finansowo - upierała się , choć tak naprawdę myślała tylko o tym, żeby zacząć wreszcie żyć tak jak marzyła, z dala od domu, od tego cholernego gospodarstwa, od gnoju.
Udało jej się znaleźć pracę w pubie wieczorami, ale i tak rodzice musieli jej dokładać, mieszkania w wielkim mieście są takie drogie.
Mężczyźni przesiadujący w pubie nie rozmawiali o nadchodzących żniwach, ani o silnikach do traktorów. Widziała jak patrzą na nią , czuła, że jakaś siła każe jej kręcić pośladkami i uśmiechać się zalotnie kiedy goście zajadali gorzkie piwo solonymi orzeszkami.
Jerzy był najpiękniejszy. I te jego dłonie, były dłońmi urzędnika, człowieka miastowego. Nie musiał nawet prosić żeby zaczęła się z nim spotykać, modliła się przecież o to, by zaprosił ją na spacer. Zaniedbała dla niego naukę, ale kiedy okazało się, że jest w ciąży on po prostu odszedł nie powiedziawszy ani słowa.
Nie mogła wrócić do domu, nie na wieś, gdzie ludzie śmiali się z takich dziewczyn, co to zgrywały się na wielkie panie, a teraz straszą szpiczastym brzuchem, tego nie mogła zrobić matce.
Jakie to szczęście, że wujek Rysiek był ochroniarzem w wielkiej firmie, gdzie załatwił jej pracę sprzątaczki. W pubie nie mogła już pracować, teraz kiedy ciąża stała się widoczna. Kochany, dobry wujek, dzięki któremu miała stałe zatrudnienie i urlop macierzyński.
Mama pomagała jak mogła, ale i tak było jej piekielnie ciężko przez te wszystkie lata.
I właśnie teraz, kiedy była prawie pewna, że zapomniała już jak pachnie mężczyzna pojawił się Janusz z tym swoim szorstkim obyciem, z tymi kanciastymi, prawie kwadratowymi dłońmi, czerwonymi od mrozu, oprawionymi w grubą skórę, a jednak taki czuły i dobry. Mały Michał od razu oszalał na jego punkcie. Jak mogła dopuścic do tego, że przyszedł tu, do jej domu, tu, gdzie obiecała sobie, że żaden mężczyzna nie wkroczy między nią, a dziecko. Ale on nie chciał ich rozdzielać, nie chciał wiele wzamian za to co dawał.
Spojrzała na tę dłoń, którą przed chwilą odrysował na kartce papieru, a teraz zwisała ona bezradnie z fotela, podczas gdy jego płomienne oczy zdawały się pytać: " I co ty na to?". Zaczęło ogarniać ją jakieś niepojęte ciepło, którego od tak dawna już nie odczuwała. Pochyliła się nad głowami mężczyzny i dziecka, delikatnym, ale stanowczym ruchem włożyła swoją kobiecą, drobną dłoń w tę jego wielką, spracowaną, a wtedy mały Michał zrobił to samo i o dziwo, obie dłonie zmieściły się pomiędzy jego palcami. Trwali tak długo, zdawałoby się całą wieczność promieniując szczęściem i patrząc spokojnie w przyszłość - ich wspólną przyszłość.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.