Przejdź do głównej zawartości

Dziewczyna z sąsiedztwa

Dziewczyna z sąsiedztwa

Właśnie podjechała sto dwunastka. Nigdy dotąd nią nie podróżowała, a znała większość podmiejskich autobusów i dość dobrze orientowała się w ich kursach. Ileż to razy dojeżdżała do rożnych dzielnic odwiedzając adresy mężczyzn. Znała te dzielnice jak mało kto, może i lepiej, niż ci, którzy się tu urodzili. A mieszka tu zaledwie od roku.
Było zimno i wiało, cholernie wiało po nagich łydkach, żałowała, że nie założyła rajstop w mieszkaniu Leona. Niech to szlag! To były drogie rajstopy, kupione w sklepie u pani Mirki, a ona ma tylko porządne rzeczy – porządne to i drogie. I już po rajstopach, przepadły. Pieniądze, rajstopy, wszystko przepadło.
Niewiele myśląc wskoczyła do tej sto dwunastki, która wciąż jeszcze tkwiła na przystanku, nie wiadomo dlaczego. Kierowca obrzucił ją dziwnym spojrzeniem. To po co tyle czasu stał na tym przystanku, jakby właśnie na nią czekał, a teraz gapi się jak ciele na malowane wrota. I pasażerowie się gapią. Ach, to pewnie przez sińce na twarzy. Była pewna, że ma posiniaczoną twarz, choć nie zdążyła zajrzeć do lustra, ale piekł ją prawy policzek tuż pod okiem. A niech to....!Byle tylko oko za bardzo nie zsiniało. Jutro musi przecież iść do pracy, co powiedzą klientki. I Pani Marlena, ona może się wściekać. Zawsze wymaga dobrej prezencji od pracownic, ale z drugiej strony, nie chce, żeby klientki za bardzo interesowały się sprzedawczynią. Nie ma przecież umowy o pracę i co gorsze jest małolatą, a za takie coś pani Marlena mogłaby mieć przerąbane. Jeśli szefowa będzie mieć choćby małe kłopoty, to ją czekają ogromne problemy. Dobrze wie jak to jest żyć na ulicy. Teraz mając własny pokój zrobi wszystko, żeby go zatrzymać.
Usiadła całkiem z tyłu, tu może się schować przed wścibskim wzrokiem kierowcy i pasażerów. Wcisnęła się w kąt, pociągnęła w dół spódniczkę, właściwie to nie dało się jej pociągnąć była cholernie krótka. Być może to właśnie z powodu tej spódniczki i braku rajstop tak się na nią gapią. No, cóż, nie pierwszy i nie ostatni raz. Właściwie to nigdy takie spojrzenia nie krepowały jej, kiedy chłopcy wlepiali wzrok w jej zgrabny tyłek, była zadowolona. Mama też o tym wiedziała i dlatego wciąż ją strofowała. Mama byłaby zadowolona, gdyby chodziła ciągle w spodniach z dresu i w wełnianym półgolfie do połowy uda. Nigdy nie miała fajnych ciuchów, wystarczyło tylko na nią spojrzeć, żeby od razu każdy wiedział, że jej ojciec jest rencistą, nieudolnym, niezaradnym życiowo człowiekiem.
Julka była do niej podobna, ale ona chociaż miała tatę na etacie. Właściwie to Julka była fajną koleżanką, zawsze kiedy jej mama upiekła cisto przynosiła kawałek do autobusu. A potem opychały się drogą do szkoły i powtarzały lekcje. dla Julki był to może i fajny okres w życiu, ale ona miała inne aspiracje. W miasteczku, gdzie dojeżdżały do szkoły średniej, dziewczyny chełpiły się tym, że są bardziej na czasie , niż one. Nazywały je wieśniarami. Ależ to bolało! Wtedy właśnie obiecała sobie, że będzie kiedyś dziewczyną z miasta, bardziej na czasie, niż one wszystkie razem wzięte i będzie miała ciuchy o jakich te głupie dupy mogły tylko pomarzyć. Zresztą, co tu dużo gadać, żadna z tych panienek z małego miasteczka nie miała ani w połowie takiej figury. Nie ma się co dziwić, że Dawid też od razu ją wypatrzył w tłumie licealistek. Nie patrzył na te z trzeciej klasy z wielkimi cyckami, a zauważył ją, skromną wieśniarę z drugiej B. Zagadał do niej po lekcjach, zauroczył. Był z miasta. Nie z tego małego, zapyziałego miasteczka, gdzie najważniejszymi budynkami była szkoła, kościół i kino z odpadającym tynkiem na czołowej ścianie, ale z naprawdę wielkiego miasta, gdzie ludzie są anonimowi, wszyscy ubierają się w fajne ciuchy i nikt nie zwraca uwagi na zbyt wykrojone dekolty, ani na zbyt krótkie spódniczki i gdzie po ulicach chodzi mnóstwo przystojnych chłopaków, takich jak on - w modnych spodniach, wytartych pod kolanami w czarnych bejsbolówkach na głowach i z łańcuszkami z przodu, takimi jakie noszą chłopaki z angielskich teledysków. Dawid był taki czadowy i powiedział do niej
No, jak tam mała? Fajne z ciebie ciasteczko.
Fajne ciasteczko! To było ekstra! Darek nigdy by tak nie powiedział, nie nazwałby ją ciasteczkiem, ani nawet małą. Mama była wniebowzięta kiedy przychodził. Tak, ona też go lubiła, choć nigdy nie miał szałowych ciuchów, ani nawet włosów nie stawiał na żelu. A jednak miał w sobie coś, co docenia coraz bardziej teraz, kiedy na wylot poznała tych chłopaków z wielkiego miasta, za którymi tak tęskniła. Kiedyś nawet nie marzyła o tym, że będą lepić się do niej, błagać o spotkania, że będą zapraszać ją do kawiarni i wpychać pieniądze do kieszeni po to, by przyszła do ich mieszkania. Teraz wie, że to nie jest takie fajne, że oni wcale nie są fajni, ani na czasie, ani do przodu. A Darkowi , to nie sięgają nawet do pięt, daleko im do jego kultury, wychowania, a przede wszystkim wrażliwości. Gdyby tak mogła teraz pobiec, rzucić mu się w ramiona, wtulić się w niego jak mała, niewinna dziewczynka, taka, jaką była zanim poznała Dawida, Marka, starego Leona i innych, zanim stała się zwykłą szmatą, wielkomiejską, głupią szmatą do podłóg. Wtuliła się jeszcze bardziej w zimną szybę. W autobusie panował półmrok. Nieliczni podróżni wsiadali i wysiadali, kierowca chyba zapomniał o niej, stawał co jakiś czas na wyznaczonych przystankach i podążał swoim kursem jak automat,byle do końca szychty.

II

- I never promised you a happy ending - powtarzała przed lustrem prężąc się i wydymając usta. Wszyscy mówią jej, że jest podobna do Britney, tylko...te ciuchy. W końcu tamta też od razu nie miała kupy forsy. I jeszcze raz, noga do tyłu, lekki skłon, ruchy w stylu prawdziwej gwiazdy.
Arleta! Koza coś głośno meczy! Wyjrzyj przez okno, czy nie obwiązała się łańcuchem dokoła karku!
- Sama se wyjrzyj – szepcze – Już patrzę! Nie, nie zaplątała się!
Włosy to ma zupełnie w stylu Britney, żeby je tylko tak trochę ścieniować i dobrze byłoby zafarbować na bardziej intensywniejszy i bardziej błyszczący kolor.
To idź na podwórko, zaciągnij ją bliżej płota, gdzie trwa wyższa! Meczy, bo pewnie żarcia mało ma!
Ach, ta kurewska koza! Czasem myśli sobie, że mamie bardziej zależy na tej czworonożnej, niż na niej. O tacie, to lepiej nie wspominać. Trochę pokopie w ogrodzie i już buch na tapczan, a ona nawet nie ma komputera jak wszyscy jej rówieśnicy. I jak tu uczyć się bez komputera? Ale, cóż, tacie nie chce się pracować, woli siedzieć na rencinie i stękać, że ciągle coś go boli. Matka mu wierzy, nawet Darek kiwa głową i mówi, że przecież chory jest, nie może pracować.
A szkoda, bo gdyby mu się chciało, to może zrobiłabym karierę jak Britney, na wszystko forsy trzeba – machnęła z rezygnacją ręką, nachyliła się nad Darkiem
- I never promised you a happy ending - zanuciła mu do ucha
Jesteś lepsza niż ta Spears, ona nie dorasta ci do pięt.
Śmiała się, kiedy łapał ją za ręce i próbował delikatnie cmoknąć w usta. Podobało jej się to, ale zastanawiała się, co by było, gdyby Dawid zechciał ją pocałować.

Jak tam, mała? - pomachał jej ręka, kiedy wychodziły z Julką po lekcjach – Pójdziesz ze mną na lody?
- Uchm, – była zachwycona – ale zabierzemy Julkę.
- Nie. – koleżanka na szczęście od razu domyśliła się, że nie powinna przeszkadzać – Ja, muszę jeszcze zawrócić po coś do szatani.
- Dobra – zgodziła się zbyt szybko – To idziemy sami.
Autobus zatrzymał się na ostatnim przystanku, kierowca jeszcze przez chwilę czekał.
To jak? Wysiadasz, bo chcę zamknąć drzwi?
- Koniec jazdy?! - zawołała z ostatniego siedzenia
Koniec.
Wysiadła na jakimś placu. Wyglądało to jak zajezdnia, bo wokół zaparkowane w rzędach stały inne autobusy. Nie bardzo wiedział w której dzielnicy miasta się znajduje. Dokoła stały tylko prywatne domki, ani śladu przystanku. Jakaś para szybkim krokiem zmierzała w stronę bocznej uliczki.
Przepraszam, jaka to dzielnica?! - zawołała za nimi.
- Złote Łany.
- A, do centrum daleko?
Obrzucili ją krótkim spojrzeniem
- Daleko, ale już za późno na autobus.
- To, w którą stronę trzeba iść?
- Tą ulicą w prawo, dalej do ronda i w lewo, a potem dojdziesz do osiedla i zapytasz.
- Dziękuję.
Szybkim krokiem ruszyła w prawo. Było cholernie zimno. I po co wsiadała do tej sto dwunastki? Chyba jakiś diabeł ją opętał. Teraz pół nocy będzie szła w stronę centrum. Żeby choć tak zimno nie było.
Wtedy pod szkołą też było zimno. Dlaczego Dawid zabrał ją na lody w taka pogodę?
Zaraz mi gardło zamarznie – poskarżyła się. - Jutro będziesz pod szkołą? - zagadnęła.
Cisza trwająca od kilku minut męczyła ją.
Ostatni raz.
- Jak to?! - spytała zbyt głośno
Uśmiechnął się, chyba zrozumiał, że jej zależało.
Skończyłem tu interesy, zresztą rodzice wracają z wczasów i muszą zastać mnie w domu.
- Czyli gdzie?
- Oooo! – roześmiał się – Daleko stąd.
- Też chciałabym mieszkać daleko stad – rozmarzyła się – w wielkim mieście. Nawet nie wiesz jak źle jest na wsi.
- Możesz jechać ze mną, zabiorę cię do miasta.
- Jak to?- przystanęła
- Zwyczajnie. Znam trochę ludzi, moglibyśmy po-balangować.
- A, szkoła?
- Szkoda na to czasu – roześmiał się – Z taka urodą mogłabyś zrobić karierę.
- Co? - zaczerwieniła się po same uszy.
- No, jak chociażby taka, Britney Spears – uśmiechnął się szelmowsko
- Skąd wiesz, że ją uwielbiam?
- Nie wiem, ale jesteś do niej podobna, bardzo.

Na ulicy było zupełnie pusto. Gdyby tak pojawiła się nagle jakaś taksówka. W pokoju pod swetrami miała trochę oszczędności, od facetów, bo pieniądze, które zarabiała w sklepie ledwo wystarczały na opłacenie czynszu i na przeżycie. Ale dobre i to. Kiedy siedziała w pociągu z Dawidem nie miała przecież ani grosza. Tylko bilet miesięczny na autobus. Ale po co bilet na autobus jadący w odwrotną stronę? Dopiero, kiedy minęli kilka stacji pomyślała, że właściwie popełnia szaleństwo. Jeśli nie zawróci teraz, nie będzie miała po co wracać. Ojciec nie wybaczy porzucenia szkoły i domu, matka jak zwykle nie powie nic, tylko będzie płakać, ale kieszonkowego też nie da, nie pozwoli kupić spódniczki mini, tylko spodnie z dresu i golf, albo bluzeczkę w czerwone grochy, podobno najlepszą dla młodej dziewczyny ze wsi, która nie posiada nawet krowy.
Koza to pożyteczne zwierzę – mawiała matka
Boże, jak ona nienawidziła tej kozy!
Przysuń się mała – Dawid widział, że się martwi i przytulił ją – Chcesz? - podał jej banana
- Dzięki. – uśmiechnęła się – A, co tam będę robić?
- Praca leży tam na ulicy, nie to, co tutaj. Załapiesz się w jakimś pubie.
- A, gdzie będę spała?
- Na razie możesz u mnie, potem się zobaczy. Z takim ciałem coś znajdziesz. A jeśli nie, to zawsze możesz wrócić do budy.

III

Szary, okrągły cień i ulice uciekające w rożne strony. Jest rondo! Z daleka widać szare kolosy bloków. Nareszcie! Tak bardzo zmarzła, zarys tych bloków daje nadzieję na dotarcie do centrum, gdzie ludzie nie zwracają uwagi na takich jak ona, każdy podażą w swoją stronę, żyje swoim życiem, myśli tylko o sobie. Teraz najchętniej zdjęłaby buty na wysokim obcasie, ale jest za zimno, lodowaty wiatr wdziera się za kołnierz i chłoszcze nagie uda. Żeby tylko się nie rozchorować. Najchętniej pobiegłaby kawałek, ale jest za bardzo zmęczona. Jakiś samochód skręcił w lewo, gdyby zorientowała się wcześniej, spróbowałaby go zatrzymać. Ale czy chciałby zabrać rozczochraną małolatę z posiniaczoną twarzą, bez rajstop? Temu kierowcy była obojętna, ale przecież tę cechę najbardziej ceniła sobie w mieście, obojętność.
-Mała, musisz spadać. Mama dzwoniła, już jadą z lotniska.
-Ale, dokąd?
-Co, dokąd?
-No, dokąd mam iść?
-Nie wiem. Idź szukać pracy, albo jakiegoś schroniska dla bezdomnych. Tu nie możesz zostać.
Mówiłeś, że mi pomożesz.
- Niczego nie obiecywałem. Zabrałem cię do miasta, zapłaciłem za bilet, karmiłem przez dwa dni. Czy to mało?
- Myślałam, że ci zależy – rozpłakała się.
- Na czym? - jego głos był pełen zniecierpliwienia – No, dobrze... - zaczął grzebać w kieszeni spodni – Masz to parę groszy, więcej nie mam. Chciałem ci dać działkę, nie chciałaś. No, to co mam jeszcze zrobić?
- Nie musiałam niczego zażywać , żeby się z tobą kochać.
- To fajnie, że nie musiałaś się zmuszać – przewrócił oczami jak człowiek, który ma wszystkiego dość, pomógł jej załadować kilka drobiazgów do plecaka – Fajnie było, ale się skończyło. No, mała z takim ciałem dasz sobie radę – klepnął ją w pośladek
wtedy po raz pierwszy poczuła się jak szmata.
Możesz iść na stację, starczy ci na bilet – dodał zatrzaskując za nią drzwi.
Wtedy też zorientowała się, że nie ma rajstop. Na szczęście w plecaku były dresowe spodnie, te same, których tak nienawidziła. Matka życzyłaby sobie, żeby nosiła je zawsze, teraz przydały się.
Była zdecydowana wracać, choć palił ją wstyd, paraliżował strach. Rodzice pewnie byli na policji i zgłosili jej zaginięcie. Być może Julka domyśliła się, widziała jak poszła z Dawidem na lody. Kiedy tak szła ubrana w dresowe spodnie w stronę dworca myślała, że policja być może zrobi nalot na jego mieszkanie, akurat kiedy wrócą jego rodzice. Ale się zdziwią się, gdy dowiedzą, się, że ich syn zamiast pilnować mieszkania i chodzić do szkoły jeździł po Polsce i handlował narkotykami?
Na Marka i jego paczkę natknęła się w przejściu podziemnym prowadzącym do dworca. Świetnie grali, Marek najlepiej. Miał piękną twarz, jak z obrazu, niejedna dziewczyna mogłaby mu pozazdrościć takiej twarzy. Zwróciła uwagę tylko na niego, a on zaintonował
I never promised you a happy ending
- You never said you wouldn't make me cry - dokończyła
- Gdzie lecisz, mała? - zagadnął
- Donikąd – uśmiechnęła się
- Chcesz, to siadaj, możesz śpiewać, albo zbierać drobne do czapki.
Była mu wdzięczna, tak cholernie, cholernie wdzięczna.
Na dworcu było mnóstwo rożnego elementu. Ciągle trzeba było uważać na kieszonkowców, potrafili zabrać nawet kromkę chleba.. Bodzia poznała w nocy, bo Marek miał mieszkanie u rodziców i reszta też. Na dworcu tylko spędzali czas i próbowali zarobić na piwo, albo na papierosy. Bodzio był zwykłym kloszardem, ale czasem podzielił się jedzeniem zupełnie bezinteresownie i pilnował jej, gdy spała. Marek potrafił patrzeć na nią godzinami, a kiedyś przyniósł jej sukienkę od mamy. Sukienka w ogóle się nie przydała, bo na dworcu było zimno, ale cieszyła się z prezentu. Kumple Marka nie byli tak wspaniałomyślni. Najbardziej bała się Olka. Był drobny, niepozorny, ale cholernie zawzięty. Wiedziała, że był wściekły na Marka za dzielenie się z nią zyskami.
Do niczego się nie przydaje, nawet śpiewać nie potrafi, fałszuje, aż rzygać się chce – narzekał.
Uważaj na niego – ostrzegł ją kiedyś Bodzio.
Miał rację, bo Olek przyszedł kiedyś w nocy. Chciał ją przegonić, myślał, że postraszy nożem , tę, jak się wyrażał, głupią cipę, kiedy będzie spała. Bodzio wyszedł akurat za potrzebą do mało uczęszczanego korytarza. Ktoś poklepał ją po ramieniu. Myślała, że to Bodzio, ale jego nie było. Wcale się nie bała, ta, dziewczyna, która pochylała się nad nią nie miała zamiaru jej okraść, była tego pewna, choć nie wiedziała dlaczego. Wydawało jej się, że już kiedyś ją widziała. To było przy studni. Bawiła się laką, matka zapomniała zakryć ciężkie wieko. Widziała z góry sznur, patrzyła na niego, nie mogła jednak dostrzec zawieszonego gdzieś na końcu wiadra. Lalka spadła, pochyliła się, chciała ją pochwycić. Wtedy też poklepała ją po ramieniu. To nie mogła być ta sama osoba, na pewno pomyliła ja z kiś innym.
Bodzio! Bodzio!
Pobiegła w boczny korytarz. Olek stał w następnym . Zaklął i spłynął pod nogi. Tam, gdzie pobiegła kręciło się kilka osób. Pozostało czekać. Podczas takiego czekania, to najczęściej znika cały zapał, a jeśli nawet nie, to i tak cała sprawa się komplikuje. Tak było i tym razem. Kiedy wreszcie udało mu się ją dopaść w jakimś zaułku najpierw sam się skaleczył, a w końcu przegonił go Bodzio, większy i silniejszy, chociaż zwykły kloszard.

IV

Była zmęczona. Nie dniówką w sklepie, choć pani Marlena była po południu po utarg i zauważyła siniec, z którego skruszył się nadmiar pudru.
Masz siniec pod okiem. – jej głos brzmiał złowrogo – Idź, przypudruj to. Coś ty robiła w nocy?
Do końca zepsuła jej humor. Sama sobie była winna winna, że przez cały dzień chciało jej się spać. A zdawało jej się, że jest już tak zahartowana w tym mieście i nic jej nie ruszy. Jeszcze wczoraj zdawało jej się, że po tak długim spacerze nocą nerwy na Leona mina bezpowrotnie, ale stojąc dziś w sklepie i myśląc o tym, co się wydarzyło wczoraj utwierdziła się w przekonaniu, że nie puści tego płazem temu obskurnemu staruchowi. Właściwie dopiero teraz zdała sobie w pełni sprawę z tego jakie obrzydzenie w niej wzbudzał. Ten wielki, szpiczasty brzuch, osadzony na pałąkowatych, chudych nogach, te ręce pokryte plamami, żółte zęby i wargi białe, na których często pojawiała się śliska, jasna kropla śliny. Tylko to, że płacił więcej niż inni sprawiało, że nie wymiotowała za każdym razem, kiedy ją dotykał. Takie poświecenie dla pieniędzy, żeby kupić sobie tę krótką spódniczkę i rajstopy, które teraz zostały u niego na fotelu. Za każdym razem obiecywała sobie,że więcej tam nie pójdzie, ale sterta banknotów pod górą markowych swetrów w górnej szafce rosła i to głównie za sprawą Leona. Być może założy kiedyś własny biznes. Za niecały miesiąc będzie pełnoletnia, zamacha dowodem i kto wie, może i ona dorobi się własnego butku, jak pani Marlena. A wtedy podejdzie do niej i powie.
Patrz stara krowo, patrz i ucz się jak się prowadzi interes, bo teraz puszczę cię z torbami.
Najpierw jednak skończy z tym starym zboczeńcem, nie daruje mu tego, że pobił i nie zapłacił.
To chyba Bodzio przedstawił jej kiedyś tego chudego, brzydkiego narkomana.
To Alek, dziecko ulicy. On może wszystko.
- Tak? A co? - spytała z drwiną w głosie
- Nie śmiej się. – skarcił ją – U niego można zamówić działkę.
- Nie ćpam – obruszyła się
- I co z tego? Ale możesz potrzebować innych rzeczy.
- Czego mogę na przykład potrzebować? - rozzłościła się – Mieszkam na dworcu, jem, co podaruje mi kloszard. Czego mogę więcej pragnąć!
- Alek może ci pomóc, zna rożnych ludzi, takich, którzy mogą wyciągnąć cię z dna i takich, którzy pomogą komuś zniknąć na zawsze. Rozumiesz?
Spojrzała na niepozornego chudzielca trzymającego zanurzone prawie do połowy ręce w przepastnych kieszeniach spodni.
- Uciekłam z domu – powiedziała bardziej do siebie niż do chudzielca.
- Aga szuka współlokatorki, być może ona ci pomoże. - piskliwym głosem odezwał się Alek – Jeśli jej się spodobasz.
- Gdzie ona jest?
- To tu, to tam – pokiwał głową, gwizdnął i zwyczajnie sobie poszedł.
Patrzyła za nim, nie wiedziała czy go gonić, czy zwyczajnie machnąć ręką na to, że tak ją olał.
Może ją tu przyślę! - zawołał kiedy był już daleko. I tyle go widziała.
Teraz mogłaby go poprosić o przysługę. Na pewno zna takich, którzy za odpowiednią opłatą porachują Leonowi gnaty.
Ucieszyła się kiedy pani Marlena powiedziała, żeby dzisiaj zamknęła o godzinę wcześniej. Dzień taki jakiś jałowy, pogoda daremna i przez to może klientów prawie nie ma, utarg diabła wart, po co ma jeszcze płacić jej za tą ostatnią godzinę skoro i tak nic nie uhandluje. Normalnie, to klęłaby w duchu na szefową, nazwałaby ją starą sknerą, życzyłaby jej skrętu kiszek i innych takich, ale nie dziś. Wyjdzie dwie godzinki wcześniej, nikt się nie zorientuje, bo skoro pani Marlena już raz była, to nie wróci przed zamknięciem sklepu, a te wredne krowy z sąsiednich sklepów jeśli nawet poskarżą, że wyszła wcześniej, to powie, że za jej zgodą.
Bodzia nie było tym razem na jego stałym miejscu, zmartwiło ją to. Może zachorował, albo zwyczajnie poszedł się odlać, bo przecież nie udał się do noclegowni, nie on. Poczeka przez chwilę, na pewno zjawi się przed szóstą, kiedy kręci się tu najwięcej podróżnych. Przysiadła na ławce, lepiej tu poczekać, niż ganiać za nim po ulicach. To było dobre miejsce, pomyślała, samemu jest się niezbyt widoczną, a można obserwować podróżnych zmierzających w rożne strony Przy informacji jak zwykle tłoczy się kolejka, jadąc pociągiem łatwo pomylić się podczas przesiadki. Niektórzy wiele razy macają się po kieszeniach, tylu się tu kreci cyganów, pijaków i rożnych takich. Czasem w bocznych przejściach stoją tacy jak Alek, ale oni potrafią stawać się niewidzialni. Od kiedy odszedł wtedy z rękami w kieszeniach nie zobaczyła go więcej, ale Aga przyszła. Miała okrągłe kształty, modne ciuchy i nienaganny makijaż, a fryzura chyba prosto z salonu. Nachyliła się nad nią akurat, kiedy ogryzała paznokcie w prawej ręce. Wyjęła pomarańczę i zaproponowała
Zjedz lepiej to, paznokcie są ciężkostrawne – a potem uśmiechnęła się bardzo szeroko ukazując równy rząd białych jak śnieg zębów i ciemny, błyszczący okrąg kolczyka na języku – Jestem Aga. – przedstawiła się – Alek o tobie opowiadał
Co? - rzuciła się na pomarańczę.
- Że szukasz partnerki i mieszkania
- Tu na razie mieszkam – objęła wzrokiem dworzec.
- Właśnie, – poczochrała ją pachnącą dłonią po jasnych włosach – to powinno się zmienić. Ależ jesteś brudna – dodała nie przestając się uśmiechać.

V

Hej, mała, to ty?! - Bodzio cieszył się za całego serca, biegł do niej w rozdartych wzdłuż prawej nogawki spodniach, lepiącym się od brudu swetrze i w śmiesznej przepasce na głowie. pomyślała, że powinna była przynieść mu jakiś ciuch ze sklepu szefowej, albo choć piwo i zrobiło jej się głupio.
- No, pokaż się mała! - obrócił ją kilka razu wokół siebie dosłownie porywając ją z ławki wysoko w górę – No, nie pogadasz! Ameryka!- cmoknął z uznaniem – Hollywood! - chwalił bez cienia zazdrości – Mieszkasz dalej u tej, agi? - i tu też nie wyczuła sarkazmu.
- Mam swój pokój, tylko mój.
- Super! A z czego go opłacasz? - puścił jej oko.
Zrozumiała.
Nie, nie to. – machnęła ręką – Pracuję.
- To dobrze Arletko, to bardzo dobrze – teraz przemawiał do niej jak do dziecka – Jakie to miłe, że przyszłaś odwiedzić starego zgreda.
Zawstydziła się. Odkąd stad odeszła nigdy nie przyszło jej do głowy go odwiedzać.
No... chciałam zapytać o tego, Alka.
- Masz kłopoty – spojrzał jej prosto w oczy
- Właściwie to, chciałam dać komuś nauczkę.
- Ale chyba wiesz, że za takie coś trzeba zapłacić jemu i jego koleżkom?
- Mam trochę oszczędności – szepnęła.
Wciąż żałowała, że nie przyniosła mi choćby pączka wiedząc, że wyjada resztki ze śmietnika.
Najlepiej powiedz mi wszystko, a ja załatwię z Alkiem. Nie wiemy przecież gdzie go teraz szukać. – uprzedził jej pytania – Przyjdź jutro pod wieczór, to powiem ci czy coś załatwiłem.
- Dobra – zgodziła się nie patrząc mu w oczy.
Kiedy odchodziła, wiedziała, że stoi i patrzy za nią, ale nie odwróciła się, nie dziś. Kiedy odchodziła z Agą było inaczej, wtedy o nic by ją nie poprosił, szła przecież w nieznane. Nie miała pewności czy następnego dnia znów nie wyląduje na dworcu.
Czasem przychodzą do mnie faceci. – mówiła Aga – Tu są dwa pokoje, zamelinujesz się w tym drugim kiedy będę miała klienta. Ale oni są tylko dla pieniędzy, rozumiesz? - pogłaskała ją po policzku – Nie mogą mi dać prawdziwej miłości, są zbyt brutalni, zaborczy, tacy sztywni i obleśni, wszyscy, nawet ci młodzi. Myślą tylko o sobie. Jedynie inna kobieta może zrozumieć kogoś takiego jak ja, – paplała – ale rozgość się, nie krępuj się, tam jest łazienka. Och, ty pewnie jesteś głodna, weź sobie coś z lodówki, albo nie, dzisiaj ja coś przygotuję, coś wyjątkowego.
Aga w sumie nie była taka zła, dzieliła się wszystkim co miała, nawet klientami. To dzięki niej zaczęła zarabiać pierwsze pieniądze. Nie, żeby było łatwo, bo dawać komuś swojej ciało bez miłości, to jak rozrywać się na kawałki bez krwi, ran, ale nie bez bólu. Nie to z facetami było jednak najtrudniejsze. Oni przynajmniej coś od niej kupowali, dostawali to, płacili, czasem byli nawet mili, zdarzało się, że przystojni, przychodzili i odchodzili. Aga była przez cały czas, dawała wiele i żądała wiele. Arleta wiedziała, że nigdy nie będzie mogla jej dać tego, czego naprawdę oczekiwała, ale trwała w tym mieszkaniu, korzystała z jej lodówki, łazienki i łóżka. W końcu układ z nią też był pewnego rodzaju handlem, przynajmniej dla niej. Jak to dobrze, że ma wreszcie swój pokój, ze wspólną łazienką i kuchnią, z której właściwie i tak nigdy nie korzysta, ale jest. Ludzie mieszkający obok w tym samym mieszkaniu w ogóle nie interesują się współlokatorką, dopóki płaci, dopóty nikogo nie obchodzi co robi i kogo przyjmuje w swoim pokoju. Ona stara im się odwdzięczać tym samym, stara się być cieniem, którego prawie nie dostrzegają, z łazienki korzysta tylko w nocy, przez większość dnia przebywa w pracy, wieczorami często znika, czasem wraca nad ranem, prześpi się i znów ucieka do pracy. Byle tylko były pieniądze, żeby regulować czynsz, byle był tylko ten pokój z daleka od ulicy, pana Bodzia, kolegów Marka z podziemnego przejścia i Agi, która nigdy więcej nie położy swoich rozpalonych dłoni na jej piersiach.

Nocą śniła jej się matka. Szła przez pola z wielkim plecionym koszem, takim na ziemniaki. Na worze padał śnieg, chciała pobiec za nią, zawołać, że przecież zimą nic na polu nie urośnie, ale coś jakby lodowatymi dłońmi zasznurowało jej usta. Matka szła na to niewielkie poletko pod lasem, stamtąd widać było wieżę kościoła parafialnego. Długo wpatrywała się w wieżę, tak długo aż płatki śniegu, które coraz gęściejszym szalem kładły się wokół pokryły zupełnie jej włosy. Chciała podać jej chustkę, wiedziała, że leży w górnej szufladzie w komodzie, ale czuła, że jest zbyt daleko, że nie dosięgnie do tej komody choćby nie wiem jak bardzo wyciągała dłonie. W końcu matka pochyliła się i zaczęła zbierać coś do kosza. Szła tak wzdłuż pola, jakby zbierała kartofle i podnosiła jakieś wąskie, czarne przedmioty. Arleta wytrzeszczała oczy chcąc przejrzeć się tym rzeczom, które czerniały na białym śniegu. Matka nie miała rękawic i Arleta wiedziała, że marzną jej dłonie. Nareszcie dojrzała przedmioty, których było już pół kosza. To były niewielkie, czarne krzyżyki, takie wystrugane z drewna, zupełnie czarnego drewna. Tam, po drugiej stronie pola pod samym lasem stał jeszcze ktoś, ale nie był to ojciec. Od tego kogoś biło ciepło i dobroć. Arleta nie dostrzegła jego twarzy. Obudziła się szczękając zębami z zimna. Wieczorem zapomniała zamknąć okna, była zmęczona i spała tak mocno, że chłód nie obudził jej. Teraz podeszła do szyby. Na dworze leżał gesty, biały śnieg.

VI

Halo! A jak to dzielnica? Dobrze, przyjadę, ale około dziewiątej, nie wcześniej, jeszcze muszę coś załatwić.
- Znowu dzwonisz w pracy! - pani Marlena zawsze miała takie głupie szczęście, że wchodziła akurat kiedy ona umawiała się z klientami. - Mówiłaś, że nie utrzymujesz kontaktu z rodziną, a wciąż dzwonisz. Do kogo można tak bez przerwy wydzwaniać? - nadawała jak katarynka.
O co jej do cholery chodzi! Ciągle jest niezadowolona. Najlepiej jakby ją przywiązała do tej lady, wtedy nigdzie by nie wychodziła, nawet po bułkę i nigdzie nie mogłaby zadzwonić.
- A gdzie Lena? - spojrzała podejrzliwie.
- Na bieliźnie.
Oczywiście pobiegła w tamtą stronę niczym pies gończy, wszystko zawsze musi sprawdzić. A przecież we dwie mają teraz o wiele więcej pracy. Nie chce jednak jej na to zwracać uwagi, sama przecież kilka miesięcy temu doprowadziła do tego żeby były tylko we dwie. Kiedy przyszła tu pierwszy raz była jeszcze Iza.
- To ty jesteś od pana Genka? - wtedy też szefowa patrzyła podejrzliwie.
Nie podobało jej się, że Arleta jest taka młoda.
- Możesz przyjść kilka razy na próbę, ale umowy na razie nie dostaniesz.
Umowy nie ma do tej pory, ani razu jej pani Marlena nie spytała ile ma lat, lepiej nie pytać.
Dostaniesz trzy czwarte stawki pozostałych dwóch dziewcząt, jako początkująca.
Widać, że pani Marlena miała jakiś dług wdzięczności wobec Genka, tego durnowatego zboczeńca, który uwielbia malinki i mazanie się czekoladą, ale podobno ma hurtownię obuwia i czegoś tam jeszcze. Lena stała głównie na bieliźnie, nic nie obchodziła ją nowa, żyła sobie swoim życiem i nie wdawała się w niepotrzebne dyskusje ani z szefową , ani ze współpracownicami. Za to Iza ciągle wypytywała o chłopaka, rodzinę, o mieszkanie. Denerwowało ją to, ciągle musiała kłamać. Iza studiowała zaocznie pedagogikę. Skończy te cholerne studia, wyrwie się ze sklepu i będzie przemądrzałą panią nauczycielką, dlatego jest taka wścibska. Iza brała wolne w soboty i niedziele,wtedy chodziła do tej swojej szkoły,a ona, Arleta zostawała wtedy sama na bluzkach i spodniach. W te soboty i niedziele dostawała pełna stawkę, podobało jej się to. Pani Marlena, o dziwo, trzymała ją najpierw kilka dni, a potem przedłużyła do jeszcze kilku.
Jest mniej kradzieży kiedy jesteście we trzy – stwierdziła kiedyś i nadal nie pokazała jej drzwi. Ta sielanka nie mogła jednak trwać wiecznie. W końcu Iza miała dom, rodziców, którzy dokładali jej do szkoły, karmili ją, ma co jeść i ma gdzie spać. Bez pracy da sobie radę ,a ona nie, bo jej nikt za darmo nie da i nikt jej w niczym nie pomoże prócz kilku obskurnych facetów i tej lesbijki, Agi, której też coraz bardziej miała dość. Jeśli zostanie w tym sklepie wynajmie sobie pokój u znajomych Genka, mówił, że to fajni ludzie, że nie wtrącają się do czyjegoś życia, nie interesują się niczyją moralnością, ani tym co kto ma w kieszeni, byle tylko dostali co im się należy za pokój i tyle.
Pani Marlena najbardziej nienawidziła złodziejstwa, bo który prywaciarz lubi, kiedy się go okrada. Iza zawsze przed zamknięciem sklepu przeliczała kasę i wypłacała wszystkim trzem dziewczyną za dniówkę. Ona trzymała kasę, była za nią odpowiedzialna, więc jak z tej kasy coś zniknie, będzie na Izę! I zniknęło kilka razy. Kiedy pani Marlena kilka godzin wcześniej zaglądała do sklepu jeszcze było, a na koniec dniówki już brakowało. Iza była naiwna, wierzyła wszystkim na słowo.
Pani Izo, tu kładę pięćdziesiąt t złotych za bluzeczkę i już znikam! – wołała klientka, która nie mogła doczekać aż dziewczyna skończy doradzać innej pani podczas mierzenia gorsetu.
Nawet nie spojrzała
Arletko, włóż do kasy te pięćdziesiąt.
I Arletka włożyła jak się patrzy.
Ale kiedy zawołała – Lena, włóż tam do kasy siedemdziesiąt złotych.
Szybko wyjęła dziesięć złotych i ułożyła resztę tak jak leżała. Lena zgarnęła banknoty i wrzuciła do pudelka.
Udało się kilka razy pod rząd. Pani Marlena przyjeżdżała sobie czasem, kiedy sklep był już zamknięty, liczyła kasę. Nie zgadzało się. Najpierw myślała, że może Iza się pomyliła, nie chciało jej się wierzyć.
Kiedyś udało jej się wyjąć dwadzieścia złotych przez samym końcem dniówki. Pani Marlena postanowiła tego dnia sprawdzić kasę.
Iza, wypłaciłaś już dziewczyną? - zadała na pozór nic nie znaczące pytanie.
- Tak
- A sprawdzałaś kasę?
- Tak
- Brakuje dwadzieścia złotych.
- Niemożliwe!
Szefowa wybuchła. Cala złość,którą kumulowała w sobie od jakiegoś czasu uszła z niej.
To musiała być Lena – łkała Iza – Z tego co pani mówi pieniądze znikały w te dni, kiedy ona chowała je do kasy.
Ani słowa,ani cienia podejrzenia w jej kierunku. Teraz są we dwie, to do niej szefowa najczęściej zwraca się, żeby policzyła kasę, albo żeby wzięła z niej wypłaty dla siebie i Leny, wie, że jest uczciwa, nigdy nie brakuje ani grosza,bo zależy jej na tej pracy. Dzięki niej może mieszkać w pokoju, który załatwił dla niej Genek.

VII

Taksówkarz dosłownie wlókł samochód po oblodzonej ulicy. Jak to zwykle bywa w takie dni, służby drogowe nie wyrabiały się z posypywaniem jezdni. Rano napadało śniegu, potem deszcz, chlapa, a teraz przymrozek i gołoledź.
- Może pan jechać szybciej? Umówiłam się na dziewiątą. - poganiała go.
- Jak wyjedziemy z centrum – mruknął niezadowolony.
Dała spokój, w końcu i tak powinna być zadowolona, że facet wysłał po nią taksówkę. Oparła się wygodniej na tylnym siedzeniu i zaczęła poprawiać makijaż przed lusterkiem, z którym się nigdy nie rozstawała. W domu nie miała zbyt wiele czasu, by przygotować odpowiednią fryzurę i tapetę. Śpieszyła się na dworzec, umówiła się przecież z panem Bodziem. Nie zawiodła się. Jak zwykle okazał się słowny. Może i jest włóczęgą i kombinatorem, ale słowa dotrzymuje. Sprawa z Alkiem była już załatwiona.
- Musisz dokładnie wytłumaczyć gdzie ten Leon mieszka, o której wychodzi z domu i takie tam – poinformował ją -A jutro, zanim pójdziesz do pracy, powiedzmy ósmej rano, przyniesiesz połowę forsy, reszta po wykonanej robocie.
- Komu mam zapłacić? – przestraszyła się, że być może Bodzio chce ją wyrolować i sam zgarnąć forsę..
od razu ją wyczuł.
- Nie musisz niczego mi dawać, pomagam ze względu na starą znajomość. Jutro będzie czekał na ciebie Alek, tam, obok naszej ławki, wytłumaczysz mu co i jak i przekażesz forsę.
- Skąd mam wiedzieć, że jak zapłacę, to zrobią swoje?
Nie możesz tego wiedzieć, – roześmiał się – ale Alek nie wyroluje cię jeśli będzie czuł drugą połowę forsy.
- Oby – mruknęła
- Jak chcesz – machnął ręką – W każdym razie on będzie czekał.
Teraz musi odrobić, to co zapłaci temu zdzirusowi. Z iloma facetami będzie musiała się przespać, żeby stos banknotów pod swetrami wrócił do dawnego stanu? A może nie powinna mścić się na Leonie, w końcu ryzyko jest wpisane w to, co robi. Kiedy jeszcze mieszkała u Agi, ta często opowiadała o dziewczynach pracujących na ulicy, o tym ile razy widywała je pobite, albo zgwałcone.
Dlatego lepiej mieć mniej klientów, – mawiała – ale takich na telefon, czystych takich, których można w każdej chwili wyrzucić z mieszkania..
To wszystko prawda, ale Arleta nie ma swojego mieszkania, tylko pokój u znajomych Genka, nie mogła pozwolić siebie na to,by pod ich okiem przyjmować facetów. Teraz miała klientów stałych, do których można dotrzeć autobusem, abo taksówką. Do Leona też tak dojeżdżała, wiedziała, że tylko od jego dobrej woli zależało czy ona dostanie swoją dolę. W końcu zdecydował, że zamiast pieniędzy dostanie po mordzie, myślał, że może ja wyrzucić na zbity pysk, jak zużyte rajstopy, które zastawiła u niego na fotelu. Jednak to ona ma rację, nie jest przecież byle jaką szmatą, nie jest robakiem, którego można rozdeptać, a Leon być może już jutro dowie się, że nie warto poniżać kobiet, nawet jeśli puszczają się za pieniądze.
Teraz mogę trochę przyśpieszyć, – głos kierowcy wyrwał ją z odrętwienia – tu ulica wydaje się być odśnieżona.
- To dobrze – ucieszyła się i spojrzała na zegarek.
Była nieco spóźniona, ale z doświadczenia wiedziała, że czekanie tylko wzmaga apetyt, ale oczywiście bez przesady.
Dojeżdżali do kolejnego ronda, kierowca wyraźnie przyśpieszył, był pewien swojego samochodu i doświadczenia. Za oknem zamajaczyły w ciemności niskie domki. Zdaje się, że już niedaleko. Samochód zakręcał właśnie na rondzie, by za chwilę wjechać w boczną ulicę prowadzącą do domu całkiem nowego klienta, którego polecił jej Genek. Nie pierwszy raz tak robił i nigdy do tej pory nie musiała narzekać na tych jego znajomych. Właśnie o tym pomyślała i jeszcze o tym, że być może już najwyższy czas podnieść stawkę, w końcu przez ostatni rok zdobyła w tym względzie trochę doświadczenia, kiedy samochód zaczął tańczyć na oblodzonej jezdni. Kierowca wpadł w panikę, koniecznie chciał wykręcić widząc przed sobą światła samochodu, którego prowadzący też prawdopodobnie stracił panowanie nad kierownicą. Zaczęła krzyczeć, wydawało jej się, że ta cała okropna sytuacja zaraz się skończy. Potem usłyszała złowrogi huk i poczuła ból, wielki, rozsadzający czaszkę i wszystkie pozostałe członki ciała. Przez chwilę zdawało jej się, że znalazła się w pozycji do góry nogami, bo torebka, którą trzymała na kolanach fruwała w powietrzu, widziała wyraźnie jak jej zawartość rozpryskiwała na wszystkie strony. A potem nastała cisza.

VIII

Zdaje się, że spała nieskończenie długo, a może tylko chwilę, ale raczej bardzo długo, bo już nie czuła bólu, ani nawet zimna, choć nie wiadomo czemu znalazła się na zewnątrz, a tam było przecież bardzo zimno. To wszystko przez szok, to nerwy, pomyślała, na szczęście teraz jest już zupełnie spokojna, mimo mnóstwa świateł, jakie krążą wokół. To z samochodu policyjnego i z pogotowia. Więc jednak długo spała, bo w ogóle nie pamięta kiedy przyjechała policja. Teraz poczuła się zagubiona, ale na szczęście obok stała jakaś dziewczyna, uśmiechała się życzliwie.
Nie chcę żeby policjanci mnie zobaczyli. – szepnęła do niej – Uciekłam z domu, nie mogą mnie rozpoznać.
- Więc chodź – skinęła na nią.
Posłusznie poszła nie patrząc na przechodniów i gapiów stojących nad taksówką, nie myślała o tym, żeby wrócić do mieszkania, albo żeby sprawdzić co z taksówkarzem, po prostu szła za tą obcą dziewczyną nie zastanawiając się dokąd ją prowadzi.
Jak masz na imię? – spytała w końcu
- Lidka
- Znamy się?
- Tak – uśmiechnęła się – Ty jesteś, Arleta
- Gdzie się spotkałyśmy? - spytała, ale nagle przypomniała sobie, że to tę dziewczynę widziała wtedy przy studni, to właśnie ona obudziła ją kiedyś na dworcu, gdy Olek chciał jej zrobić krzywdę.
- Jesteś jak anioł – uśmiechnęła się i pomyślała , że rzeczywiście ta dziewczyna jest piękna i dobra jakby wysłał ją do niej sam Bóg.
- Znam twojego ojca – powiedziała dziewczyna nie patrząc na nią.
Nawet ją to nie zdziwiło, skora zna ją, to pewnie pochodzi z tej samej wsi, albo choć z tej samej gminy – niedawno widziałam się z nim – dodała.
Czy bardzo się na mnie gniewa?
- Nie, – uśmiechnęła się i znów tak jej ulżyło na sercu , że aż poczuła radość – ale jest smutny, – dodała – bardzo chciałby żebyś wróciła do domu.
- Ale...on mi nie wybaczy – pokiwała głową i znów poczuła żal.
- Już ci wybaczył i pragnie żebyś opiekowała się matką. Ona cię potrzebuje.
Szły tak w milczeniu dłuższą chwilę, wydawało jej się nawet, że Lidka celowo milczy dając jej czas na przemyślenie niektórych spraw.
To prawda, matka jej potrzebuje, prócz wiecznie chorego ojca ma tylko ją, to ona była jej zadzieją na przyszłość, z nią wiązała wszystkie swoje plany i marzenia, wszystko co robiła, czyniła zawsze z myślą o niej. W końcu była jej jedynym dzieckiem, jej największą miłością i jedyną radością w całym smutnym życiu przeplatanym biedą, troskami, pracą w polu i chorobą ojca. Pamiętała, jak razem potrafiły się śmiać z takich prostych rzeczy, cieszyć się i smucić z powodu zwykłych, małych, nic nie znaczących spraw z jakich składało się ich bezbarwne, proste życie. Mama na pewno od razu wybaczyłaby jej ucieczkę, a nawet rozwiązłość, byleby wróciła. Ale co z ojcem? On był taki poważny i surowy, niewiele się odzywał. Arleta zawsze uważała go za nieudacznika, nawet go nie lubiła, czuła tylko przed nim respekt. Wiedziała, że on nie będzie tak wspaniałomyślny jak matka, choć sam od lat siedział na rencie, nigdy nie zgodziłby się na to, by córka nie uczyła się i nie pracowała. A szkolę już zawaliła, więc jakie szanse miałaby na pracę na wsi? Zresztą nie tylko mama mawiała jej, że jej potrzebuje. Aga też twierdziła, że nie może bez niej żyć, że nieba jej uchyli byle tylko została z nią. Aga chyba naprawdę ją kochała, ale to była chora miłość. Chciała mieć ją tylko dla siebie, ale jednocześnie sprowadzała klientów dla nich obu. Mówiła, że są tylko po to, by zaspakajać ich potrzeby materialne. Kiedy okazało się, że jest w ciąży, Aga była pierwszą osobą, która się o tym dowiedziała.
Nie zabezpieczyłaś się? - wybuchła – Jak mogłaś być tak lekkomyślna! No, ze mną, to przynajmniej nie ma takiej możliwości, żeby zajść w ciążę – uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła, że płacze, zmiękła, pogłaskała ją po głowie – Zaradzimy coś. W każdej pracy wypadki się zdarzają, prawda?
Kilka dni później pomachała jej przed nosem dwoma biletami i zawołała
Jedziemy na wycieczkę. Tylko ty i ja!
- Myślisz, że teraz mam ochotę myśleć o wypoczynku? - spojrzała na nią z wyrzutem.
- A kto tu mówił o wypoczynku. No, moja kochana, ty na pewno nie wypoczniesz.
Miała rację. To była najgorsza wycieczka w jej życiu, z której przyjechała chora , obolała i okaleczona psychicznie. Aga przez cały czas próbowała podtrzymywać ją na duchu, ocierała jej spocone czoło, pocieszała, a potem przez wiele dni pielęgnowała jak małe dziecko, gotowała dla niej rosół, przynosiła rożne przysmaki. Wszystko, żeby jej ulżyć, żeby zapomniała. Jednak mimo jej zabiegów złość Arlety skupiła się właśnie na niej. Nie chciała się na nią gniewać, wiedziała, że wszystko co czyni, robi z miłością, że stara się jak może, ale choć chciała myśleć pozytywnie coraz bardziej wzbierał w niej żal, żal do Agi, do tej zdawałoby się cudownej istoty, która wciąż jej pomagała. Nie wiedziała czemu akurat teraz sobie o tym przypomniała, czemu rozmyśla o swoim nienarodzonym dziecku, tu i teraz w obecności Lidki,dziewczyny, która nagle pojawiała się w jej życiu, nie wiadomo skąd, ani dlaczego, ale kiedy ją odnajdywała ratowała ją z rozmaitych opresji.. i chyba dlatego czuła się przy niej taka spokojna i bezpieczna.


IX


Dokąd idziemy? - po jakimś czasie zorientowała się, że znalazły się z Lidką w centrum miasta.
Z miejsca, gdzie dojechała taksówką był to naprawdę niezły kawał drogi, aż wierzyć się nie chce, że doszły tu w tak krótkim czasie, a może to przez te wspomnienia o rodzicach, Adze i dziecku czas jej tak szybko minął. Właściwie nie wiedziała czemu teraz wciąż rozmyślała o dziecku. Od czasu, gdy wróciły z Agą starała się zagłuszać w sobie wszystkie wyobrażenia o rozrywaniu maleńkiego ciałka na kawałki, tak jak opowiadała jej o tym matka, wiele razy.
To najgorszy grzech – mawiała
Udało jej się wyprowadzić od Agi, zabić wszystkie wspomnienia,wszystkie wyobrażenia. Wydawało się, że nauczyła się z tym żyć, wmówiła sobie, że był to tylko wypadek, że płód nie miał przecież ojca, nie miałby szans na normalne życie, a ona nie miałaby szans na normalne życie z nim. Już była wyleczona, uzdrowiona ze strasznych wspomnień, aż do teraz. To dziwne, ale nie miała żalu do Lidki o to, że przywołała te wspomnienia, choć nie powiedziała na ten temat ani słowa, być może nie przypuszczała nawet, że Arleta była kiedyś w ciąży.
- Nawet najgorsze rzeczy , które przytrafiają się w naszym życiu mogą zrodzić dobro. Nawet najbardziej odrażające czyny, których się dopuszczamy możemy naprawić, albo choć spróbować naprawić. Kto próbuje czyni słusznie. - powiedziała nawet nie spoglądając na swoją towarzyszkę, jak gdyby nie chcąc oczerniać ją wzrokiem.
Czemu to powiedziała? Czyżby czytała w jej myślach? Podążała wciąż przed siebie jakby szukała jakiegoś miejsca, do którego obie miały dotrzeć.
Dokąd idziemy? - Arleta jakoś do tej pory nie zastanawiała się nad tym, teraz zaczęła o tym myśleć.
- Do szpitala
- Nie jestem ranna! -zbuntowała się
- Przykro mi, ale musisz tam iść. – nareszcie spojrzała jej w oczy – Nie obawiaj się, wszystko będzie dobrze.
- Co z taksówkarzem? - przypomniała sobie.
Nie zauważyła czy nadal był w samochodzie kiedy opuszczała miejsce wypadku.
Nie żyje.
- Skąd wiesz?
Nie opowiedziała, ale Arleta nie ponowiła pytania. Była coraz bardziej zdezorientowana. Teraz dopiero uświadomiła sobie, że wyszła z rozbitego samochodu, obok którego stał radiowóz policyjny, a teraz podąża za dziewczyną twierdzącą, że niedawno widziała się z jej ojcem i nawet nie pytała ją dokąd idą, na dodatek okazuje się, ze Lidka widziała także kierowcę po wypadku, choć jej wydawało się, że dopiero co przyszła, kiedy ona ocknęła się. Czuła, że zaraz wpadnie w panikę, ale nadal posłusznie szla za swoją przewodniczką kierując się do głównych drzwi szpitala., by w chwilę później człapać za nią po schodach na piętro. Nikt nie zwracał na nie uwagi, nikt ich nie zatrzymywał, ani o nic nie pytał. Nareszcie weszły do jasnego pokoju, gdzie kręciło się kilka pielęgniarek i jacyś lekarze. Arleta oniemiała ze zdziwienia i z przerażenia. Na łóżku otoczonym przez cały ten personel medyczny leżał ktoś podłączony do rożnych urządzeń szpitalnych, komu właśnie ratowano życie. Obejrzała się, ale Lidki nie było przy niej. Poczuła się samotna i bezradna, chciała podejść bliżej do łózka żeby sprawdzić czy to nie ów taksówkarz leży tam, ale nagle zrobiło jej się słabo, bardzo słabo choć nadal nic ją nie bolało, jednak nogi zupełnie odmówiły jej posłuszeństwa. Próbowała jeszcze nachylić się, by dostrzec twarz osoby lezącej na łóżku, ale zrobiło jej się ciemno przed oczami.
Trwało to jakiś czas, aż wreszcie zorientowała się , że też leży w tym samym pokoju, do którego niedawno weszła w towarzystwie Lidki. Pewnie kiedy zasłabła lekarze zauważyli, że znalazła się w niepowołanym miejscu i zajęli się nią. Widziała jak pochylali się nad nią, mówili coś do siebie, gruba pielęgniarka sprawdzała coś na monitorze komputera, który znajdował się po prawej stronie łóżka. Wszyscy byli ożywieni, zajmowali się nią tak troskliwie, jakby na sali nie było tej drugiej osoby, którą przywracali do życia zanim ona zemdlała. Być może tamta osoba już poczuła się lepiej, pomyślała, albo umarła. Och, to byłoby okropne leżeć ze zmarłym na jednej sali. Po chwili chyba jej stan się ustabilizował,bo lekarze i pielęgniarki klepali się z zadowoleniem po ramionach, jakby wykonali kawał dobrej roboty i jeden po drugi zaczęli opuszczać salę. W końcu została z nią tylko gruba pielęgniarka, która przedtem ciągle patrzyła w ekran komputera. Wolno, bardzo wolno zarówno twarz pielęgniarki jak i biły sufit sali zaczęły zlewać się w jedno. Czas odpocząć, myślała, powieki same kleiły się, cisza panująca w sali po wyjściu personelu medycznego grała jej w uszach. Jaka szkoda, że Lidka odeszła, że nie poznały się bliżej. Dlaczego nie spytała jej o sytuacje z dworca kolejowego, ani o ten moment przy studni dawno temu? Ale czy wtedy mogła to być ona? Wyglądała tak samo jak dziś, a ona, Arleta była mała dziewczynką. Przecież są mniej więcej w tym samym wieku.

X

Jak się czujesz, Arleto? Tak masz na imię, prawda? - starszy, miły pan w białym kitlu pochylał się nad nią, w ręku trzymał prostokątną kartę choroby.
Raz po raz przyglądał się to Arlecie to tej karcie. Rozejrzała się wokół poszukując wzrokiem grubej pielęgniarki, jednak nie było ani je,j ani monitora po prawej stronie. Wyglądało na to, że została przeniesiona na inną salę w czasie, kiedy zasnęła.
Skąd wiecie jak się nazywam? - wyszeptała.
- Nie było łatwe ustalenie twoich danych – uśmiechnął się lekarz najwyraźniej zadowolony, że jest na tyle przytomna, by z nim rozmawiać.
- Nie miałaś przy sobie ani dowodu osobistego, ani żadnego innego dokumentu.
- Więc...skąd?
- Policja się wszystkim zajęła, ale nie martw się, – poklepał ją widząc jak bardzo przeraziła się na wspomnienie o policji – jest tu twoja mama.
- Mama. – powtórzyła jak echo – Tak, mama się wszystkim zajmie, ona nie pozwoli mnie skrzywdzić.
Już mama wymyśli coś, żeby wszyscy dali jej spokój, pomyślała i spokojna jak nigdy przedtem zasnęła. Śniła jej się Aga. Była zapłakana jak wtedy, gdy oznajmiła jej, że odchodzi.
Mam pracę w sklepie, sama mogę sobie opłacać swój pokój.
- Jaki pokój?! - przeraziła się – Chyba nie chcesz mnie porzucić?
- Porzucić? Nie przypominam siebie, żebym kiedykolwiek ci coś obiecywała. Nie jestem twoją własnością, ani ty nie jesteś mi nic winna. Nie będziesz musiała się już więcej ze mną niczym dzielić, będzie ci lżej – uśmiechnęła się, choć wcale nie czuła się radosna. Nie darzyła Agi ani wielka sympatią, ani nie chciała czuć do niej wdzięczności, kiedyś lubiła ją na swój sposób, z czasem zaczęła ją nużyć, nie potrafiła jej współczuć. Aga jednak nie mogła być tak obojętna wobec niej.
- Jak możesz myśleć, że nie chcę się czymkolwiek z tobą dzielić! – rozpłakała się – Pragnę dzielić się z tobą wszystkim co mam, pragnę dzielić z tobą życie. Kocham cię.
- Jesteś dziewczyną! - wybuchnęła, teraz wcale nie było jej żal Agi – Nie możesz mnie kochać. Znajdź sobie jakiegoś faceta, jego kochaj. Słyszysz!
- Moja miłość do ciebie... - znów zaczęła, ale Arleta przerwała jej
- To chora miłość! Zabiłaś moje dziecko! Ja nie mogę cię kochać, ja cię nienawidzę! Brzydzę się taką miłością! Brzydzę się tobą! To, co robiłyśmy było nienormalne.
Aga płakała, dokładnie tak samo jak teraz we śnie. Czyżby nadal czuła się nieszczęśliwa z jej powodu?
Dwie młode pielęgniarki wpychały na salę łóżko na kółkach, na którym leżała przykryta cienkim prześcieradłem starsza kobieta. Pacjentka spała poruszając lekko na wpół otwartymi ustami, miała zapadnięte wargi i wąski nos, który sterczał w gorę nad mizerną, pomarszczoną twarzą.
Nie będę samotna, pomyślała, dokładają mi towarzyszkę niedoli. Pielęgniarki zajęte swoją pacjentką nie zwracały uwagi na to, że nie śpi i że je obserwuje . W pewnym momencie jej wzrok uciekł w bok i dopiero wtedy zauważyła osobę siedzącą na krzesełku obok łózka. Nic nie mówiła tylko uśmiechała się leciutko, a po zmęczonych policzkach spływały łzy.
- Mamo – szepnęła.
Chciała jeszcze coś powiedzieć, wytłumaczyć się, dlaczego przez cały rok nie dawała znaku życia, dlaczego była dla niej taka zła, ale wzruszenie odebrało jej mowę, zacisnęło gardło i tylko zdołała leciutko podnieść dłoń. Mama od razu zauważyła ten gest, uścisnęła jej rękę, pochyliła się pocałowała ją. Poczuła wilgoć na dłoni i zrobiło jej się wstyd, tak ogromnie wstyd i żal, że nie mogła opanować łkania, które targało jej ciałem.
Wybacz – zdołała w końcu wykrztusić z siebie.
- To nic. – szepnęła matka nie przestając głaskać i całować na zmianę jej rąk i policzków. -Oczywiście, że ci wybaczam córciu, najważniejsze, że żyjesz, że jesteś cała z i znów mogę cię zobaczyć.
- A ojciec?
Matka w jednaj chwili uspokoiła się, wyprostowała, spojrzała na nią bardzo poważnym wzrokiem. Pokiwała tylko posępnie głową.
Co? Co z ojcem?
- Jesteś jeszcze zbyt słaba na to, by rozmawiać o ojcu.
- Mamo! – spojrzała jej prosto w oczy – Rozmawiałam z kimś, kto kilka dni temu widział się z ojcem
- Jak to? - matka oniemiała. Otworzyła szeroko usta jakby nie mogła złapać powietrza – - - Nie mógł widzieć się z nim!
- To była dziewczyna.
- Kłamała – matka ukryła twarz w dłoniach
- Nie! – Arleta była pewna, wiedziała, że Lidka nie byłaby zdolna do kłamstwa – Ona nigdy nie kłamie.
- Więc się pomyliła.
- Mamo, – zebrała w sobie całą odwagę i siłę, by podnieść rękę, gwałtownym ruchem odgarnęła jej dłoń z twarzy – powiedz mi, jestem silna.
- Ojciec był chory
- Jak zawsze
- Tak, umarł w zeszłym miesiącu.
- W zeszłym miesiącu – powtórzyła
Ale Lidka powiedziała, że z nim rozmawiała, może to było wcześniej, może przed dwoma miesiącami.
Tak nagle?
- Co? - matka nie chciała o tym rozmawiać. Jeszcze nie teraz.
- Nagle zmarł?
- Nie, nie wstawał z łóżka
- Więc ona was odwiedzała? - nie dawała za wygraną.
- Kto?
- Lidka.
- Nie znam żadnej Lidki.
Matka nie znała Lidki, a ojciec zmarł, przez nią, myślała. Będzie musiała wiele rzeczy naprawić, bardzo wiele, by moc żyć dalej.

XI

Aga wracała z pracy o kilka godzin wcześniej niż zamykano sklepy, bo pracowała w biurze. Po drodze zazwyczaj robiła zakupy, a potem szykowała obiad. Kiedyś robiła to dla siebie i dla Arlety. Najbardziej lubiła te wspólne obiady. Wieczorem najczęściej przychodzili klienci do któreś z nich i rzadko zdarzało się, by mogły razem spędzać czas do późna. Dopiero kiedy panowie wychodzili, Aga najczęściej biegła do pokoju Arlety i wślizgiwała się do jej łóżka. Wiedziała, że ukochana nie miała wtedy ochoty na seks. Była zmęczona i zniesmaczona po wieczorze spędzonym z jakimś wygłodniałym kobiecego ciała samcem. Aga rozumiała to. Wystarczało jej przytulanie. To były piękne chwile. Kiedyś myślała, że dla nich obojga, teraz zdawała sobie sprawę z tego, że tylko ona czerpała radość z bliskości ukochanej osoby.
Arleta wiedziała, że po południu Aga powinna być już w domu. Nie miała pewności, czy nie zastanie u niej jakieś kobiety, która być może zdołała ją zastąpić. Właściwie było jej to obojętne. Chciała tylko porozmawiać z Agą, choć bała się, że ta, wyrzuci ją za drzwi. Powiedziała jej tyle przykrych słów, teraz chciała to odwołać, chciała wyjechać pogodzona z byłą partnerką.
Nie pomyliła się. Aga jadła akurat obiad, sama. Nie zobaczyła zaskoczenia na jej twarzy, ale też nie była to obojętność.
- Zjesz coś? - przyjrzała jej się uważnie – Źle wyglądasz, masz wielki siniec na policzku. Ktoś cię pobił?
- Byłam w szpitalu.
W szpitalu? - przestraszyła się.
- Już wszystko w porządku, – próbowała ją uspokoić – miałam wypadek, ale już po wszystkim.
Usiadła przy stole, na tym samym miejscu co zawsze. Nie była głodna, ale nałożyła sobie na talerz dla towarzystwa.
Ryż z wątróbką – uśmiechnęła się
- Taki jak lubisz – Aga spojrzała jej głęboko w oczy – Masz kłopoty?
- Nie, – machnęła ręką – wracam na wieś, do mamy.
- Naprawdę? - zdziwiła się – Ale, jeśli tego nie chcesz...
- Naprawdę, chcę.
- Rozumiem.
Aga jak zawsze myślała tylko o jej szczęściu. Nie miała w sobie niczego z egoistki. Arleta wiedziała o tym, wiedziała, że naprawdę ją rozumie.
Chciałam cię przeprosić – zaczęła nieśmiało.
Z tym przecież przyszła
Nie, to była moja wina. Nie powinnam była namawiać cię na usuniecie ciąży – jak zawsze wszystkim chciała obarczać siebie.
- Nieprawda! – zaprotestowała – To nie twoja wina. Ty byłaś zawsze dobra, chciałaś jak najlepiej.
Widziała jak z oczu Agi spływają dwie krople, była wzruszona tą odrobiną wdzięczności, na którą po stokroć zasłużyła.
Chcę, żebyś wiedziała, że cię kocham, zawsze będę kochać, ale jako przyjaciółka. Rozumiesz?
Skinęła głową
- Nie mogę cię kochać tak, jak byś tego chciała, ale i tak jesteś mi bardzo droga. Chcę, żebyś o tym wiedziała.
Aga chciała, żeby została jak najdłużej, tego dnia nie miała żadnego klienta, chciała po raz ostatni spędzić z nią czas, po prostu posiedzieć, wypić kawę, pogawędzić. Arleta też tego chciała, ale w pokoiku, który wynajmowała czekała matka. Dziewczyna wiedziała, że to właśnie ona najbardziej potrzebuje jej opieki. Musiało jej być naprawdę ciężko po śmierci ojca. Tak bardzo schudła, a na skroniach i na czubku głowy pojawiło się mnóstwo siwych włosów.
Zafarbuję ci włosy na fajny kolor, kiedy będziemy już w domu – próbowała żartować widząc , że matka jest wciąż smutna i spięta.
- Och, co by ludzie na wsi powiedzieli. – westchnęła smutno – Pewnie, że wdowa po Józefie Wańku całkiem ogłupiała na starość.
- Nie jesteś jeszcze stara – zaprotestowała.
- Jestem do niczego.
- Wcale nie!
- Ależ, tak.
- Nie! - tupnęła nogą – Dlaczego tak myślisz?
- Też jestem chora, – wyznała – będzie coraz gorzej, córuś. Do pracy nie będę mogła pójść, bezie nam ciężko.
- Mam trochę oszczędności, zresztą ja pójdę do pracy, może uda mi się coś znaleźć.
- Córciu, – pogłaskała ją po policzku – kiedy leżałaś nieprzytomna, tego dnia, gdy miałaś wypadek skończyłaś osiemnaście lat, to były twoje osiemnaste urodziny .Myślałam o tym dużo. Jesteś pełnoletnia i jeśli tego nie chcesz nie musisz ze mną wracać. Tu masz pracę i swoje życie.
- To nie jest dobre życie , mamo – dotknęła jej dłoni ślizgającej się po jej policzku.
- Nie?
- Nie. Zrozumiałam to, gdy byłam nieprzytomna.
- Jak mogłaś coś rozumieć kiedy leżałaś w śpiączce?
- A jednak, mamo. Jestem pewna, że powinnam wrócić z tobą, tego chce ojciec...tego chciałby ojciec – poprawiła się.
Wiedziała, że mama nie zrozumiałaby o co jej chodzi.
- Mamo, – nagle przypomniała sobie jeszcze o czymś – czy została ci jeszcze choć odrobina tego mleka, które przywiozłaś mi do szpitala?
- No, został jeden litrowy słoik. Ty nie chciałaś pić, -ożywiła się – zamroziłam go, żeby się nie skisło. Ma już kilka dni. A właściwie po co ci to mleko?
- Chciałam dać znajomemu, on nigdy nie dostaje prezentów, a sam jest bardzo dobry i dzieli się wszystkim, choć ma naprawdę niewiele. Pójdę do niego jeszcze dziś i kupię mu pączki. Ucieszy się.
- Na pewno, córciu, na pewno – matka pogłaskała ją po głowie jakby nadal była mała dziewczynką – Jakaś ty dobra.
- Nigdy nie byłam dobra, – uśmiechnęła się smutno – ale od dziś bardzo chcę taka być, a zacznę od tego, że zrezygnuję z zemsty na pewnym starszym panu. Wybaczam mu z całego serca.


XII

-Jeszcze pół chleba, ale żeby był dobrze wypieczony – pani Żabińska przychodziła kilka razy dziennie.
Kupowała zazwyczaj dwie rzeczy, cmokała z niedowierzaniem, marudziła, w końcu pakowała do jednorazówki niewielki kawałek sera, albo jakąś margarynę psiocząc, że sprzedawczynie oszczędzają na tych darmowych workach, klientką dając te, które od razu po wyjściu ze sklepu rozrywają się, a same zabierają do domu te lepsze i mocniejsze. Machnęła na to ręką. Cóż, jeśli chce się pracować trzeba wytrzymać gderanie pani Żabińskiej i podobnych jej kobiet. Tu na wsi, gdzie wszyscy się znają każda nieuprzejmość z jej strony byłaby od razu wyolbrzymiona przez wciąż plotkujące gospodynie i kto wie czy informacja o niemiłej sprzedawczyni nie dotarłaby do szefowej. Arleta nie mogła sobie pozwolić na takie rzeczy, co powiedziałaby mamie, gdyby szefowa wyrzuciła ją z pracy. A wylecieć można za wszystko. I tak cudem udało jej się zahaczyć w tym spożywczaku, jedynym w okolicy. No cóż, być może jesienią zapisze się do liceum wieczorowego i mimo wszystko zdobędzie średnie wykształcenie. Bardzo by tego chciała, po gimnazjum jest naprawdę ciężko. Na szczęście do sklepu przychodziły nie tylko klientki podobne do pani Żabińskiej, czasem zdarzali się bardzo mili ludzie, a nawet młodzi chłopcy. Nie, żeby miała jakieś niecne myśli, z tym skończyła i cieszy się, że nikt tu nie domyśla się, czym zajmowała się w mieście, ale porozmawiać z kolegą w podobnym wieku jest zawsze przyjemnie. O Darku starała się nie myśleć, nawet nie zapytała o niego mamy. On z pewnością chodzi teraz z inną dziewczyną, z taką, na jaką zasługuje. Nigdy nie przypuszczałaby, że nagle stanie w drzwiach sklepu, był przecież z sąsiedniej wsi, gdzie mają swój sklep spożywczy. Czyżby więc przyszedł tu z jej powodu? Nie, to nie możliwe, on z pewnością jej nienawidzi za to, że uciekła od niego bez słowa pożegnania.
Ładnie wyglądasz – zagadnął.
Poprawiła grzywkę, wiedziała, że to nieprawda, od rana nie ogarnęła fryzury, a fartuch był wygnieciony i cuchnął tanią kiełbasą i sałatką śledziowa.
Długo się nie widzieliśmy, wydoroślałaś – próbował rozmawiać o czymkolwiek.
- Tak – speszyła się.
Miała wrażenie, że czyta teraz wszystko z jej twarzy jak z otwartej księgi. Ilu to mężczyzn ją miało odkąd wyjechała ze wsi ponad rok temu? Trudno byłoby zliczyć, a Darek, jej chłopak, z którym chodziła przez ponad dwa lata tylko kilka razy odważył się ją pocałować. Przez pierwszy rok tylko patrzył na dyskotekach. Wiedziała, że czekał w każdą sobotę aż zjawi się w rozpadającej się remizie strażackiej w zapadłej wsi pod lasem - dziewczyna z sąsiedniej wioski, jego wymarzona dziewczyna. Tylko kilka razy odważył się poprosić ją do tańca, ale nigdy nie zaproponował drinka, nie zaczął rozmowy.
To jakiś ułom, wieśniak i tyle – naśmiewała się z niego, kiedy koleżanki szturchały ją.
Patrz, Arleta ten tam, pod ścianą znów się na ciebie gapi. Zapytać chłopaków jak ma na imię?
- A po co? -parskała ze złością – Jest beznadziejny.
Ale tak naprawdę czuła do niego miętę, podobał jej się, choć nigdy nie był fajnie ubrany, podobało jej się to, że ją uwielbia, że był jej fanem, adoratorem. Czuła się wtedy jak prawdziwa Bratny Spears. Kiedy wreszcie pewnego wieczora spytał czy może ją odprowadzić do domu nie mogla uwierzyć, że w końcu się odważył. Chciała tego, cholernie tego chciała, choć nigdy nie przyznałaby się do takiej słabości przed koleżankami.
Idź z nim, my pojedziemy autem z Arturem Fajkowskim – dały jej wolna rękę rzucając oczami.
Była zawiedziona, że nie pocałował jej na pierwszej randce. Wtedy jeszcze nie potrafiła docenić tego, że ją szanuje, że myśli o niej zbyt poważnie, by tak od razu obcesowo zalecać się. A droga do domu była długa. Rozmawiali o szkole, o koleżankach, nawet plotkowali na temat wspólnych znajomych. Dopiero później złapała się na tym, że naprawdę fajnie się z nim czuła, że on potrafi ją rozbawić i zrozumieć. Wcale nie śmiał się z tego, że jej tata jest na rencie i że nie ma w domu komputera.
Jeśli będziesz kiedyś potrzebować coś wydrukować, albo poszukać informacji w internecie, to służę pomocą. - powiedział.
Nie przechwalał się tym, że ma internet, po prostu chciał jej pomóc. Taki był zawsze, pomagał w lekcjach, aż czasem zastanawiała się co by było, gdyby ciągle nie tłumaczył jej matematyki. Teraz na pewno skończył już technikum, zawsze był dobrym uczniem. Nie to, co ona.
Będziesz miała chwilę czasu po pracy? - spytał – Chciałem z tobą porozmawiać.
- Muszę iść do domu, mama będzie się martwić – czuła, że się czerwieni.
Było jej tak cholernie wstyd, nie wiedziała o czym z nim rozmawiać, nie zasłużyła sobie na drugą szansę.
Odwiózłbym cię do domu, byłabyś wcześniej, nie chcę przecież , żeby twoja mama się martwiła.
- Nie wiedziałam , że masz samochód.
- Już pracuję, zaoszczędziłem trochę pieniędzy. – uśmiechnął się – To jak? Mogę na ciebie poczekać?

XIII

Koza wierciła się, przestępowała z nogi na nogę wyraźnie niezadowolona z faktu, że znów ta nieporadna, młoda osobna próbuje ją wydoić. Arleta nie mogła postawić garnka na mleko na klepisku w obawie, żeby zwierze nie wywróciło go. Matka potrzebowała tego mleka. Sama słyszała jak lekarz mówił, że chorzy na raka powinni pić kozie mleko. To takie niesprawiedliwe! Matka przez całe życie hodowała kozy, piła to słonawe mleko, które podobno neutralizuje wszystkie rakotwórcze pierwiastki, a i tak zachorowała. I teraz jest tak słaba, że Arleta musi doić tę głupią kozę, która jest na nią wściekła, że miętosi jej strzyki, z których wylatują tylko pojedyncze krople mleka. Zaczęły sztywnieć jej palce. Jak matka to robiła, że dojenie szło jej tak sprawnie? Zniecierpliwione zwierzę znów podniosło w górę jedną nogę, Arleta walnęła ją, a ta naglę znów włożyła jej kopyto do garnka.
- Ty kurwo jedna! - dziewczyna zupełnie straciła cierpliwość – Bo cię na kiełbasy przerobię.
- Daj, ja pomogę.
Zrobiło jej się okropnie wstyd, że Darek słyszał jak przeklina. On nigdy nie używał wulgaryzmów, a teraz jeszcze okazało się, że potrafi znakomicie doić kozy.
- Dobrze ci idzie – uśmiechnęła się.
-Mama mnie nauczyła. Kiedyś też hodowaliśmy kozy, ale potem z tego zrezygnowaliśmy i teraz mamy tylko krowy.
- Acha. – znów się uśmiechnęła.
Kiedyś wyśmiałaby go, gdyby opowiadał jej o krowach, ale teraz była wdzięczna, że pomógł jej w tym dojeniu. Właściwie, to chyba Darek tak naprawdę uratował jej życie. Teraz nie będzie już musiała zamartwiać się tym że nigdy nie uda jej się odkupić swoich win, że już zawsze męczyć ją będą wyrzuty sumienia względem ojca i jej nienarodzonego dziecka. To, że odważyła mu się o tym powiedzieć było dla niej wielka próbą, wyczynem nie do pobicia. Przedtem przyrzekała sobie, że zapomni o tym co wydarzyło się w mieście, że będzie to jej największa tajemnicą. Co sprawiło, że powiedziała Darkowi? Nie chciała tego robić, bała się, że go straci, że on, taki porządny nie będzie w stanie tego darować, że nigdy jej nie wybaczy, a jednak nie mogła go okłamywać.
Byłam w ciąży, zabiłam dziecko, usnułam ciążę.
Długo rozmyślał, patrzył tylko w okno jakby było tam naprawdę coś ciekawego, zamiast porośniętego wymiętoszoną przez kozy trawą na podwórku. Już zastanawiała się co powie matka, jak zareaguje, kiedy zobaczy, że Darek , jej ulubieniec zbiega na dół po schodach, ucieka z jej domu bez słowa pożegnania, wsiada do swojego nowego samochodu i nigdy nie wraca.
- Mam nadzieję, że będziemy mieli jeszcze dużo dzieci. Miłość do nich pozwoli ci zapomnieć, wszystko będzie dobrze, zobaczysz.
Przytulił ją i delikatnie pocałował w czoło.
Pomyślała o Lidce. Kiedy tak szły ciemna nocą przez miasto, ona rozmyślała o tych wszystkich rzeczach, które powinna zmienić, naprawić. A potem, kiedy okazało się, że leży w szpitalu i Lidki tam wcale nie ma, jakby nie istniała w realnym świecie, nawet matka nigdy o niej nie słyszała. Od chwili, kiedy wyszła z tego szpitala zaczęła myśleć, że Lidka jest jej aniołem stróżem, ale teraz zaczęła zastanawiać się, czy to czasem nie Darek, czy to nie ten cudowny, wspaniałomyślny chłopiec, którego coraz bardziej kochała.
- Wiem, że nie są to oświadczyny twoich marzeń, ale czy nie zgodziłabyś się wyjść za mnie? Nie, nie tak od razu, chcę dać ci trochę czasu do namysłu , no i muszę kupić pierścionek, powiedzieć rodzicom, bo oni jeszcze o niczym nie wiedzą i jeśli chcesz,.... tak, jeśli chcesz to wiedz, że nie będę robił ci żadnych przeszkód, żebyś mogła skończyć szkołę wieczorową, tak jak o tym marzyłaś – wyliczał, a jej zadawało się, że los podarował jej drugie życie, a może to Lidka podarowała jej lepszą przyszłość wtedy, gdy szły w kierunku szpitala. Jakie to szczęście, że wtedy zapragnęła wszystko zmienić.
Dobrze by było, żeby ślub odbył się jeszcze w tym roku ze względu na twoją matkę, jest coraz bardziej chora. A może wyzdrowieje do tego czasu? - myślał o wszystkim, planował ich wspólne życie nie patrząc na przeszłość, na wszystko o czym oboje chcieli teraz zapomnieć i nigdy do tego nie wracać.

XIV

Niektóre cmentarze przylegają do kościoła parafialnego okalając go, inne ciągną się półkolem po jednej jego stronie, abo są w pewnym oddaleniu od świątyni parafialnej, a wtedy wyprawa na grób bliskiej osoby po pogrzebie trwa dość długo. Na pewno kondukt żałobny ojca Arlety jakiś czas kroczył w milczeniu nim dotarł na miejsce, bo cmentarz w sąsiedniej wsi był położony daleko od kościoła. Wraz z Julką umówiły się, że po mszy niedzielnej nie będą wracać autobusem do domu, a wybiorą się na grób ojca Arlety. W końcu nie widziały się cały rok, a miały sobie mnóstwo rzeczy do opowiedzenia. Przyjaźniły się od zawsze i po raz pierwszy w życiu rozstały się na tak długo. Już od dłuższego czasu chciały się spotkać , ale Arleta po całych dniach siedziała w pracy, Julka zaś wybierała się na studia i przygotowania się do wyjazdu do akademika zajmowały jej sporo czasu. Arleta na grobie ojca była dopiero raz z matką. Nie spędziły tam zbyt wiele czasu, gdyż matka czuła się wtedy nie najlepiej i w ogóle, ciągle mówiła o tym, że wkrótce dołączy do męża. Córka pocieszała ją jak mogła, jednak na niewiele to się zdało. Postanowiła więc jak najszybciej zabrać ją do domu. Dopiero teraz z Julką mogły spokojnie pomyśleć i powspominać ojca. Następny autobus odjeżdżał dopiero za godzinę.
Przejdźmy się po cmentarzu. – zaproponowała – Tak naprawdę nigdy dotąd nie spacerowałam tu, nie interesowało mnie kto tu spoczywa. Teraz, kiedy ojciec jest jednym z tych lezących zaczyna mnie ciekawić ten kawałek poświęconej ziemi.
- Szkoda, że nie ma tu w pobliżu kawiarni. – zagadnęła Julka niezbyt zainteresowana nagrobkami obcych ludzi – Pogawędziłybyśmy sobie przy kawce.
A w mieście pochodziłybyśmy po sklepach i pooglądały ciuchy.
- Tęsknisz za miastem? - spojrzała jej głęboko w oczy.
- Nie - uśmiechnęła się.
- Ty, która zawsze nienawidziłaś wsi? - roześmiała się przyjaciółka
- Teraz to się zmieniło.
- Niewiele mi opowiedziałaś o tym mieście. Co robiłaś? Czym się zajmowałaś? Gdzie mieszkałaś? - Julka była ciekawa, sama nigdy nie wyjeżdżała stąd dalej jak do miasteczka, gdzie mieściło się liceum. Teraz pojedzie daleko, na całe pięć lat.
Jednak Arleta nie chciała wracać do przeszłości. Nawet Julka mogłaby się z czymś wygadać, a wtedy kobiety ze wsi zaszczułyby ją.
Nie ma o czym opowiadać, – machnęła ręką – pracowałam w sklepie, niewiele zaoszczędziłam. Ale lepiej ty, opowiedz o szkole. Co robiliście przez ten czas gdy mnie nie było?
- W szkole nic ciekawego. Aha, – przypomniała sobie – pamiętasz tego Dawida, co to zawsze stał pod szkołą, a kiedyś zaprosił cię na lody?
- Jasne, że pamiętam. – odparła starając się nie okazywać zdenerwowania. Nie chciała, by kojarzono z nim jej ucieczkę. Julka zmierzyła ją ciekawskim spojrzeniem
- Jak wyjechałaś to i on zniknął.
- Zbieg okoliczności – zapewniła czując jak czerwienią się jej uszy.
- Po kilku miesiącach wrócił – zrobiła tajemnicza mnę.
- Tak? I co?
- Okazało się , że handlował trawką pod naszą szkołą.
- Ach, tak. – uśmiechnęła się niewinnie
- Policja go złapała. Wypytywali go też o ciebie, – paplała – ale on cię słabo znał
- To prawda. – kiwnęła głową – Skąd miałby wiedzieć dokąd wyjechałam.
- Tak – potwierdziła bez przekonania.
Zdaje się, że Julka wiele spodziewała się po spotkaniu z Arletą, teraz była rozczarowana.
Może pójdziemy już powoli w stronę bramy? - zaproponowała widząc, że niczego nie dowie się od przyjaciółki.
- Dobrze, ale chodźmy tą druga stroną. Chciałabym jeszcze obejrzeć tamte nagrobki.
Właściwie nie wiedziała czemu była taka ciekawa tych ludzi, których ciała leżały w pobliżu ciała jej ojca. Odkąd wydarzył jej się wypadek w mieście, bardziej niż kiedy fascynowała ją śmierć, to co może czekać ja po drugiej stronie. Właściwie po tym, co jej się wtedy przytrafiło przestała bać się, była także spokojna o to, co może czekać matkę, kiedy już odejdzie stąd na zawsze. Dokładnie naprzeciw, prawie na środku chodniczka, którym podążały w pobliżu krzyża górującego nad nagrobkami zobaczyła mogiłę młodej dziewczyny. Wtedy w oczy rzuciło jej się niewielkie zdjęcie w dolnej części jasnego krzyża z wizerunkiem twarzy umęczonego Jezusa pośrodku. Miła, nieco zaokrąglana buzia, grube, kasztanowe włosy upięte z tyłu, nieco potargana, łobuzerska grzywka dodająca uroku tej ładnej, dobrej twarzy, błyszczące ciemnobłękitne oczy. Znała tę twarz. Nazywała się Lidia Pikulska, zmarła po długiej chorobie mając zaledwie osiemnaście lat, jak głosił napis na pomniku. Julka nawet nie zainteresowała się tym, dlaczego Arleta przystanęła przy tym grobie. Dokładnie na skos po drugiej stronie cmentarza widać było stąd nagrobek jej ojca. Julka, która prawie już dotarła do cmentarnej bramy obejrzała się do tyłu.
Idziesz!? - zawołała zniecierpliwiona
- Tak! - Arleta kiwnęła ręką – zaraz cię dogonię.
Jeszcze raz przyjrzała się fotografii.
- Dziękuję ci – szepnęła i pobiegła za Julką.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.