Zwykły niezwykły
Przez lekko uchylone drzwi słychać równomierne chrapanie. Wydalany oddech świszczy jednostajnym rytmem, brzmi to nawet usypiająco jak miarowy śpiew kołysanki do chwili aż nagły ryk, wściekłe wypchniecie wichru z wąskiego otworu ust Ani postawiłoby na nogi umarłego. Chrapanie jest takie pospolite, podobnie jak to, ze żona utyła zbyt mocno w ciąży, a teraz kiedy dziecko od kilku miesięcy jest już na świecie nie zrzuciła zbędnych kilogramów. Bardzo chciałbym umieć nie przywiązywać do tego wagi, wciąż powtarzam sobie, ze to naturalne, zwykła kolej rzeczy, to tycie, brak romantyzmu i to chrapanie, ale ty jeden aniele tylko wiesz jakie to trudne. Marze o tym, by móc podejść do niej, tak spontanicznie objąć ją, zapewnić o swojej miłości, sam nie wiem, co mnie przed tym powstrzymuje, czy to głupie chrapanie, zakola potu na białej bluzce, czy może ciągłe narzekanie, zrzędzenie, wypominanie, że nie mam stałej pracy. Ta radość, ze mała zrobiła dużą kupkę, albo, ze odbiło jej się po jedzeniu, to nie moja radość, to nie moje życie. Tak nie miało być.
Owinięta mlecznym szalem mgły
włosy gałęzie plączących wierzb
wchodzisz przejrzysta prawie
skąpana w poświacie księżyca
jak polna nimfa zbrukana zwykłością
tego pokoju prawie nie dotykam
poduszki prawie nie czuję twych dłoni
gdy wchodzę w krainę szczęśliwości.
Nie był na tyle dobry, by zachwycić kogoś prócz niej, pospolitej ani zajętej układaniem menu dla weselnych gości. Wtedy wydawało mi się to takie romantyczne. A może dla mnie nie ma krainy szczęśliwości, nie na tym świecie, coraz częściej o tym myślę.
To dziwne, że dziecku nie przeszkadza chrapanie. Śpi słodko niczym mała boginka, kiedy nie płacze, nie wymiotuje i nie robi siku w pampersa. Kiedyś będzie taka jak matka, być może także utyje przedwcześnie.
Białe piórka umykają spod krzyża zamordowanego
białe piórka niczym śnieg okrywają pola Golgoty
powiedz mi czy jesteś aniołem czy demonem
ty który przyglądasz się kaźni.
Numer 173. Sporo ich, szkoda, że są takie nieżyciowe.. poezja jest taka nieżyciowa – motto mojej zony. Dla niej życiowe są tylko pieniądze, zmora takich jak ja, zmora w postaci demona. Powiedz mi czy jesteś aniołem czy demonem, ty, którego wyczuwam w tym pokoju, którego inni zwą weną, albo szlachetną muzą. Nie jesteś szlachetny, nie pozwalasz mi pracować, nie na tyle wydajnie, by utrzymać rodzinę, nie pozwalasz mi kochać, nie pozwalasz mi żyć ani umrzeć.
Kiedyś próbowałem się przeziębić, miałem nadzieje, że dostane zapalenia płuc, ze zobaczę go i on uwolni mnie od tych wszystkich leków. Pewnie śmiałeś się wtedy do rozpuku, śmiałeś się, gdy stałem tak w samych tylko krótkich spodenkach bez koszuli na mrozie, zataczałeś się wprost ze śmiechu, kiedy ludzie patrzyli na mnie jak na wariata, kiedy Ania błagała, bym zlazł z balkonu. I co? I nic! Nawet nie kaszlałem! Jestem tak cholernie silny, to niepodobne do artysty.
Jego cień odbija się w lustrze
ono jest otchłanią studnią bez dna
nie mogę tam wejść ani przebić
otchłani nie mogę nic
pozornie silny nie mogę nic.
Łóżko trzeszczy kiedy Ania przewraca się na drugi bok. Zawsze trzeszczało, gdy chciałem w nią wejść, niepowtarzalna chwila zmieniała się wtedy w zwykłe rżniecie, mozolne i wulgarne pocenie się, wymiana płynów ustrojowych.
Gdyby tak choć raz jeden z moich wierszy zyskał prawdziwe uznanie i nie chodzi tu o wyróżnienie w regionalnym konkursie, którym nikt poza kilkoma osobami zgromadzonymi na sali gimnastycznej jakieś zapyziałej szkoły podstawowej się nie interesuje. To musi być prawdziwe uznanie, zachwyt nad każdym słowem, zachwyt nad moim umysłem. I jeszcze ta książka jako nagroda. Może nawet cieszyłbym się, gdyby nie ironiczny uśmieszek Ani. Od razu skalkulowała cenę biletu za dojazd do tamtej szkoły i tę cholerną książkę. Nawet czytać się odechciało.
Tam po drugiej stronie chmur
moje myśli wystukują wiersz
na maszynie słońca
jestem ponad czas ponad wiatr
i ponad tych ludzi co wciąż wołają
chleba chleba i chleba
jestem młotkiem w reku Boga
albo demona który wykuwa
w mojej głowie wiersz.
Szkoda, że moja córka nigdy nie będzie mogła być ministrantem. To głupie, że dziewczynką nie wolno służyć. Moje doświadczenia duchowe z ministranckich czasów ukształtowały mnie jako człowieka i jako poetę. Widziałem wielu umarłych w tamtych czasach, tak wielu, ze przestałem ich się bać, w końcu stali mi się bliscy jak rodzina. Nic nie mówili, niczego nie można było wyczytać z ich oczu, z chwila śmiercią stali się szczerzy, pozbawieni fałszu, pozbawieni kłamstwa. Oni stali już twarzą w twarz ze swoim aniołem, albo ze swoim demonem. Nie byłem pewien czy to ten sam, którego jestem taki ciekaw.
Po śmierci ludzie będą kreatywni, będą tworzyć, ale tak naprawdę tworzyć – powiedział pewien młody ksiądz.
Zawsze zastanawiało mnie skąd o tym wiedział. Czyżby spotkał już swojego anioła? Gdybym miał pewność, że będę taki, gdybym wiedział na pewno to po co dalej żyć.
Nie jest czarna. kir jest szatą żywych
mają czarne myśli ciemne słowa i mózgi.
umarli są biali. są szczęśliwsi
tak myślę. umarli są biali.
Gdybym tak otworzył teraz szafę, mógłbym owinąć sobie szyję krawatem, tym samym, którego nigdy dotąd nie użyłem. Zawsze obiecywałem sobie, ze założę go na specjalna okazje. Teraz już wiem, że nigdy nie spotka mnie nic wspaniałego, nic z czego mógłbym się bezgranicznie cieszyć. Zbyt wiele odmów, zbyt wiele pustych dni w oczekiwaniu na list z wydawnictwa, który nigdy nie nadejdzie, na jakikolwiek list. Więc gdybym tak owinął sobie szyję krawatem, a drugi koniec zawinął o drążek na wieszaki. To szalony pomysł, bardzo szalony.
Nie jest smutna. płacz jest dla żywych
i ból jest dla żywych podobnie jak rozpacz
beznadziejna jak pogorszenie pogody.
szczęście jest tylko dla umarłych
bezgraniczna radość i śmiech
który nie zasycha jak rosa
jak łzy na policzkach żywych.
wieczne szczęście jest dla umarłych.
Przez lekko uchylone drzwi słychać równomierne chrapanie. Wydalany oddech świszczy jednostajnym rytmem, brzmi to nawet usypiająco jak miarowy śpiew kołysanki do chwili aż nagły ryk, wściekłe wypchniecie wichru z wąskiego otworu ust Ani postawiłoby na nogi umarłego. Chrapanie jest takie pospolite, podobnie jak to, ze żona utyła zbyt mocno w ciąży, a teraz kiedy dziecko od kilku miesięcy jest już na świecie nie zrzuciła zbędnych kilogramów. Bardzo chciałbym umieć nie przywiązywać do tego wagi, wciąż powtarzam sobie, ze to naturalne, zwykła kolej rzeczy, to tycie, brak romantyzmu i to chrapanie, ale ty jeden aniele tylko wiesz jakie to trudne. Marze o tym, by móc podejść do niej, tak spontanicznie objąć ją, zapewnić o swojej miłości, sam nie wiem, co mnie przed tym powstrzymuje, czy to głupie chrapanie, zakola potu na białej bluzce, czy może ciągłe narzekanie, zrzędzenie, wypominanie, że nie mam stałej pracy. Ta radość, ze mała zrobiła dużą kupkę, albo, ze odbiło jej się po jedzeniu, to nie moja radość, to nie moje życie. Tak nie miało być.
Owinięta mlecznym szalem mgły
włosy gałęzie plączących wierzb
wchodzisz przejrzysta prawie
skąpana w poświacie księżyca
jak polna nimfa zbrukana zwykłością
tego pokoju prawie nie dotykam
poduszki prawie nie czuję twych dłoni
gdy wchodzę w krainę szczęśliwości.
Nie był na tyle dobry, by zachwycić kogoś prócz niej, pospolitej ani zajętej układaniem menu dla weselnych gości. Wtedy wydawało mi się to takie romantyczne. A może dla mnie nie ma krainy szczęśliwości, nie na tym świecie, coraz częściej o tym myślę.
To dziwne, że dziecku nie przeszkadza chrapanie. Śpi słodko niczym mała boginka, kiedy nie płacze, nie wymiotuje i nie robi siku w pampersa. Kiedyś będzie taka jak matka, być może także utyje przedwcześnie.
Białe piórka umykają spod krzyża zamordowanego
białe piórka niczym śnieg okrywają pola Golgoty
powiedz mi czy jesteś aniołem czy demonem
ty który przyglądasz się kaźni.
Numer 173. Sporo ich, szkoda, że są takie nieżyciowe.. poezja jest taka nieżyciowa – motto mojej zony. Dla niej życiowe są tylko pieniądze, zmora takich jak ja, zmora w postaci demona. Powiedz mi czy jesteś aniołem czy demonem, ty, którego wyczuwam w tym pokoju, którego inni zwą weną, albo szlachetną muzą. Nie jesteś szlachetny, nie pozwalasz mi pracować, nie na tyle wydajnie, by utrzymać rodzinę, nie pozwalasz mi kochać, nie pozwalasz mi żyć ani umrzeć.
Kiedyś próbowałem się przeziębić, miałem nadzieje, że dostane zapalenia płuc, ze zobaczę go i on uwolni mnie od tych wszystkich leków. Pewnie śmiałeś się wtedy do rozpuku, śmiałeś się, gdy stałem tak w samych tylko krótkich spodenkach bez koszuli na mrozie, zataczałeś się wprost ze śmiechu, kiedy ludzie patrzyli na mnie jak na wariata, kiedy Ania błagała, bym zlazł z balkonu. I co? I nic! Nawet nie kaszlałem! Jestem tak cholernie silny, to niepodobne do artysty.
Jego cień odbija się w lustrze
ono jest otchłanią studnią bez dna
nie mogę tam wejść ani przebić
otchłani nie mogę nic
pozornie silny nie mogę nic.
Łóżko trzeszczy kiedy Ania przewraca się na drugi bok. Zawsze trzeszczało, gdy chciałem w nią wejść, niepowtarzalna chwila zmieniała się wtedy w zwykłe rżniecie, mozolne i wulgarne pocenie się, wymiana płynów ustrojowych.
Gdyby tak choć raz jeden z moich wierszy zyskał prawdziwe uznanie i nie chodzi tu o wyróżnienie w regionalnym konkursie, którym nikt poza kilkoma osobami zgromadzonymi na sali gimnastycznej jakieś zapyziałej szkoły podstawowej się nie interesuje. To musi być prawdziwe uznanie, zachwyt nad każdym słowem, zachwyt nad moim umysłem. I jeszcze ta książka jako nagroda. Może nawet cieszyłbym się, gdyby nie ironiczny uśmieszek Ani. Od razu skalkulowała cenę biletu za dojazd do tamtej szkoły i tę cholerną książkę. Nawet czytać się odechciało.
Tam po drugiej stronie chmur
moje myśli wystukują wiersz
na maszynie słońca
jestem ponad czas ponad wiatr
i ponad tych ludzi co wciąż wołają
chleba chleba i chleba
jestem młotkiem w reku Boga
albo demona który wykuwa
w mojej głowie wiersz.
Szkoda, że moja córka nigdy nie będzie mogła być ministrantem. To głupie, że dziewczynką nie wolno służyć. Moje doświadczenia duchowe z ministranckich czasów ukształtowały mnie jako człowieka i jako poetę. Widziałem wielu umarłych w tamtych czasach, tak wielu, ze przestałem ich się bać, w końcu stali mi się bliscy jak rodzina. Nic nie mówili, niczego nie można było wyczytać z ich oczu, z chwila śmiercią stali się szczerzy, pozbawieni fałszu, pozbawieni kłamstwa. Oni stali już twarzą w twarz ze swoim aniołem, albo ze swoim demonem. Nie byłem pewien czy to ten sam, którego jestem taki ciekaw.
Po śmierci ludzie będą kreatywni, będą tworzyć, ale tak naprawdę tworzyć – powiedział pewien młody ksiądz.
Zawsze zastanawiało mnie skąd o tym wiedział. Czyżby spotkał już swojego anioła? Gdybym miał pewność, że będę taki, gdybym wiedział na pewno to po co dalej żyć.
Nie jest czarna. kir jest szatą żywych
mają czarne myśli ciemne słowa i mózgi.
umarli są biali. są szczęśliwsi
tak myślę. umarli są biali.
Gdybym tak otworzył teraz szafę, mógłbym owinąć sobie szyję krawatem, tym samym, którego nigdy dotąd nie użyłem. Zawsze obiecywałem sobie, ze założę go na specjalna okazje. Teraz już wiem, że nigdy nie spotka mnie nic wspaniałego, nic z czego mógłbym się bezgranicznie cieszyć. Zbyt wiele odmów, zbyt wiele pustych dni w oczekiwaniu na list z wydawnictwa, który nigdy nie nadejdzie, na jakikolwiek list. Więc gdybym tak owinął sobie szyję krawatem, a drugi koniec zawinął o drążek na wieszaki. To szalony pomysł, bardzo szalony.
Nie jest smutna. płacz jest dla żywych
i ból jest dla żywych podobnie jak rozpacz
beznadziejna jak pogorszenie pogody.
szczęście jest tylko dla umarłych
bezgraniczna radość i śmiech
który nie zasycha jak rosa
jak łzy na policzkach żywych.
wieczne szczęście jest dla umarłych.
Komentarze
Prześlij komentarz