Przejdź do głównej zawartości

Stefania - Martyna

Stefania – Martyna
16.04.2011

I

Jest sobota, piąta rano, kroki na klatce schodowej, skomlenie psa. Coraz rzadziej budzą mnie hałasy za drzwiami, chyba zaczynam się przyzwyczajać. Przeciągam się kilka razy, nie mogę zasnąć, zupełnie jakbym była znerwicowaną sześćdziesięciolatką, codziennie sprawdzam przed lustrem czy nie robią mi się zmarszczki, czy włosy nie siwieją. Nic jednak nie zmienia się w moim wyglądzie, nadal jestem ładną, zgrabną osiemnastolatką, błękitnooką blondynką. Włosy mam chyba nawet ładniejsze niż przedtem, bardziej geste i ślicznie falują przy każdym gwałtowniejszym ruchu, jestem też smuklejsza( taka teraz moda). Najtrudniej przyzwyczaić się do tych upiętych spodni, ale doceniam to, że są takie wygodne i doskonale podkreślają sylwetkę.
Wszyscy jeszcze śpią, słyszę ich równomierne oddechy, w takim niewielkim mieszkaniu, gdzie ściany są cienkie, a drzwi nie domykają się nie można liczyć na prywatność, chyba , że wstaje się we wczesnych godzinach rannych gdy domownicy śpią twardo jak kamienie. Ich nie drażnią odgłosy z klatki schodowej, ani pojedyncze klaksony samochodów z ulicy, spędzili przecież całe życie w tym bloku, jest im tu dobrze i wygodnie, nie mogą zrozumieć co znaczy tęsknota za odrobiną przestrzeni i za łąką, po której można biegać mając wrażenie, że jest się jednością z otaczającą przyrodą.
Wchodzę do łazienki. Kosmetyki mają teraz rewelacyjne, przy takich kremach i odżywkach można wyglądać młodo przez wiele lat. Na razie nie mam problemu ze starzeniem się, jestem przecież młodą dziewczyną o rumianej twarzy, mam śliczny, lekko zadarty nosek, idealny zarys brwi i nie mam wcale piegów( jak to dobrze ich nie mieć!). Po raz kolejny stwierdzam z satysfakcją, że jestem ładniejsza niż kiedyś. Obrysowuję sobie usta konturówką mamy, ładnie podkreśla moje lekko wydęte wargi, wypełniam je malinowym błyszczykiem. Ślicznie pachnie i usta wyglądają jakby błagały o pocałunek. Chciałabym żeby ktoś zlizał z nich teraz ten błyszczyk. Przez chwilę zastanawiam się czy tym kimś miałby być Kuba, Rafał, czy może Bolek. Uśmiecham się do siebie, założę się, że każdy z tych trzech skusiłby się. Ścieram błyszczyk i konturówkę wacikiem – ładna rzecz , pomysłowa. Pamiętam jak kiedyś starłam szminkę ścierką do naczyń. Mama była zła, zawsze zresztą robiła mi bure za szminki, mówiła, że mam jeszcze czas na takie rzeczy. Tu nikomu nie przeszkadza jeśli umaluję sobie usta, nikt nawet nie zwraca na to uwagi. Z jednej strony jest to naprawdę fajne, z drugiej jednak, myślę sobie, że żadne zabiegi mające na celu poprawienie urody tu nie zostaną docenione.
Chyba zbyt wiele czasu poświęcam na swój wygląd podczas gdy powinnam zająć się nauką. Samo wspomnienie szkoły powoduje stres. Dobrze, że dziś sobota, ale to nie zmieni faktu, że nie zdam do następnej klasy pomimo zabiegów mamy, korepetycji z matematyki i zatroskanej nauczycielki, której tak trudno zrozumieć, że dobra uczennica nagle przestaje cokolwiek rozumieć z materiału, z którym przecież dawniej dobrze sobie radziła. Dobrze, że wiele rzeczy można zwalić na karb wypadku, podczas poważnej kolizji można przecież stracić pamięć, albo może nagle przestawić się coś w głowie, bo w końcu uderzyłam się w głowę i choć lekarze nie stwierdzili żadnego większego urazu prócz wielkiego, fioletowego sińca, po którym nie został już nawet ślad, nigdy nie wiadomo co może wydarzyć się z ludzka psychiką poddaną takiemu stresowi. Na szczęście nie robią mi wielkich awantur z powodu nauki. Cała rodzina starała się zrozumieć dziwne zachowanie, a ja zrobię wszystko, by dostosować się do tego miejsca gdzie przyszło mi żyć. Już wiem, że nie ma sensu buntować się, ani tłumaczyć im cokolwiek. Oni przecież nigdy nie zrozumieją, nikt tutaj nie jest w stanie zrozumieć tego co mi się przydarzyło, ani lekarze, ani rodzina, ani moi rówieśnicy, ani nawet pani psycholog, która bardzo chciała pomóc. Postanowiłam, że nie będę się jej więcej zwierzać z tego, co tak niespodziewanie przydarzyło się w moim pogmatwanym życiu, to i tak niczego nie zmieni. Pozostało mi więc tylko przystosować się do obecnej sytuacji, choć jest to takie trudne. Nawet Bolesław uważa , że go okłamuję. Wiem, że bardzo chciał uwierzyć w moje słowa, ale on ma za sobą kawał życia, obcego mi życia. Teraz nareszcie wiem, że nie chcę się z nim więcej spotykać. Mam to już za sobą. Nadal ciągle zadaję sobie pytanie dlaczego właśnie mnie to spotkało, nie jestem nikim wyjątkowym, nie posiadam żadnych specjalnych zdolności, ani talentów, jestem normalną nastolatką, która chciała być po prostu szczęśliwa. Nie ma chyba w tym nic złego. Gdyby to spotkało jakąś wybitną osobę, kogoś, kto posiada cechy wyróżniające go w społeczeństwie, to może miałoby jakiś sens. Jestem jeszcze taka młoda, nie jestem w stanie przekonać nikogo, że nie urodziłam się w roku1993, choć moja mama jest o tym przekonana, wydała mnie przecież na świat. Jak mam jej powiedzieć, że się myli? W sumie, może to wszystko nie jest takie złe. Jakoś przyzwyczaję się do tego świata, który jest o wiele wygodniejszy niż ten, jaki nadal tak dokładnie pamiętam.
Miasto bardzo zmieniło się od tamtego czasu, rozbudowało się, trudno rozpoznać znajome miejsca, nie ma już studni gdzie czerpałam wodę dla krów, nie ma już nawet tamtych krów, tamtych kur, a dom, którego codziennie dotykały moje stopy zmienił się nie do poznania. Rodzice nie żyją od lat, a mój brat jest podstarzałym mężczyzną. Ominął mnie jego ślub, ominęły wszystkie wydarzenia rodzinne, a nawet własny pogrzeb. Ale mam przecież drugą szansę. A jest tu tyle ciekawych rzeczy - komputery, różnorodne programy telewizyjne, cały ten sprzęt, nowoczesne samochody i tak wiele przedmiotów, do których nie miałam kiedyś dostępu, a teraz są na wyciągnięcie ręki. I moja nowa rodzina, którą muszę nauczyć się kochać, bo przecież oni kochają mnie nad życie, robią wszystko by mnie uszczęśliwić, nie mogę tego nie doceniać, nie mogę ich zawieść. W moim pokoju stoi piękny komputer podłączony do Internetu. To wspaniała rzecz, pomogła mi poznać cały ten świat, wpisuję tylko zapytanie o to, co mnie interesuje, czego chciałabym się dowiedzieć i już mogę poznawać nawet najbardziej oddalone zakątki. Z taką rzeczą nauka nie może być taka trudna. Muszę więc zmobilizować wszystkie swoje siły, by nadrobić cały ten stracony czas. Zrobię to, bo pragnę tego całym swoim osiemnastoletnim sercem. Mam wiele czasu, ale nie wolno mi stracić ani chwili. Najważniejsza jest nauka i ukończenie szkoły, ale chcę też czerpać z życia ile się da, bo jest ono piękne niezależnie od tego gdzie przyjdzie go spędzić.
Więc może jednak jestem kimś wyjątkowym, nie każda przecież osiemnastolatka ma za sobą takie doświadczenia, muszę je wykorzystać i zrobię to. Wspomnienia są tylko moje, ukryję ten skarb w najgłębszych zakamarkach duszy i wykorzystam, by uczynić swoje życie bardziej wartościowym.
Chyba położę się jeszcze, choćby na godzinkę, rodzice znów będą pytać, czy dobrze się czuję, będą się martwić gdy zauważą , że nie mogę spać, a nie chcę przysparzać im więcej zmartwień. Obiecuję sobie, że będę dobra córką i takim człowiekiem jakiego wszyscy wokół chcieliby widzieć. Zrobię to dla mojej rodziny i dla Kuby, bo dla niego warto zdobyć się na każdy wysiłek. Jestem wdzięczna losowi, że postawił go na mojej drodze. Może ta miłość, która budzi się we mnie nie jest tak porywcza i płomienna jak to było z Bolkiem, ale to piękna i czysta miłość i potrafię ją docenić, zupełnie jak kobieta, która ma już sobą życiowe doświadczenie.

II

Na łóżku znów rzucam się na wszystkie strony. Nie ma sensu tak leżeć kiedy za oknem wiosna, śpiewają ptaki, promienie słoneczne wpychają się do pokoju przez wypolerowaną szybę. Mama umyła okna na święta, zbliża się Wielkanoc. Kiedy o tym pomyślę boję się, że wspomnienia tamtych świąt spędzanych w domu na Centnerowcu, (którego nikt już chyba tak nie nazywa)będą mnie prześladować w tym szczególnym okresie. Na pewno będzie gorzej niż zwykle, ale uporam się z tym. Co dzień przecież bardziej przyzwyczajam się do tego bloku i do ludzi, którzy mnie otaczają.
Ostatnie pożegnanie mam już za sobą. Jutro znów wybieram się na cmentarz, ale już nie będę płakać na grobie rodziców. A swoją drogą, ciekawe jak bardzo zdziwili się, kiedy wkroczywszy w krainę śmierci nie zastali mnie tam czekającej. Pewnie spodziewali się tego przez resztę życia od mojego wypadku, wmawiali sobie, że ktoś przywita ich gdy znajdą się po drugiej stronie - ich własna córka.
Zaczynam się zastanawiać czy nie spisać tych moich wspomnień. Pewnie i tak nikt nie uwierzy w to, że są prawdziwe, raczej jeśli ktoś je przeczyta uzna mój pamiętnik za jakieś opowiadanie fantastyczne, ale i tak warto, choćby po to, by ktoś zastanowił się nad tajemnicą życia i zagadką czasu, albo choćby po to, by mnie było lżej, bym mogła sobie lepiej wszystko poukładać.
A więc znów wychodzę z tego nieszczęsnego łóżka, staram się to robić cicho, by nikogo nie zbudzić. Biorę do reki czysty zeszyt w kratkę i długopis. Nie bardzo wiem od czego zacząć, chyba od chwili kiedy mama kazała mi iść do sklepu po cukier, bo umyśliła sobie, że będzie piec pączki. Też była wtedy sobota. Wczesnowiosenny poranek zapowiadał piękny dzień. Choć noce ( co jest normalne o tej porze roku) były chłodne, wszystko wskazywało na to, że wiosna 1968 roku będzie wyjątkowo piękna i słoneczna. Na podwórzu zalegało błoto. Dzień wcześniej ojciec wyrzucał obornik z chlewa, wokół więc wyczuć było można jego słodkawy, nieprzyjemny zapach. Na podwórku parowała sporej wielkości kupa ciemnego gnoju. Nie był to widok miły dla oka, ale byłam do tego przyzwyczajona. Odkąd pamiętam mieliśmy krowy. Właściwie tylko jedna z nich dawała mleko, ale matka zawsze trzymała cielaka do momentu, aż urósł na tyle, że można było oddać go do skupu. No i zawsze była też koza. Matka stale powtarzała, że kozie mleko jest najzdrowsze, no i koza wygryzała rowy, do których krowa nie miała dostępu, albo nieużytki gdzie wybredne podniebienie krasuli nie dopuszczało nawet myśli, żeby poczęstować się byle jakimi chwastami. Koza była bardziej przywiązana do ludzi niż krowa, o wiele zabawniejsza i można było się z nią zaprzyjaźnić. Nazywałam ją Cigą, podobnie zresztą jak większość Ślązaków mawiało tak na swe kozy. Kiedy wychodziłam z domu Ciga od razu wyczuła moja obecność na podwórku o czym dała głośno znać. Pobiegłam do Zdroju mijając po drodze stację kolejową, gdzie często obserwowaliśmy wysiadających z pociągu kuracjuszy zmierzających do uzdrowiska, które w tamtym czasie jeszcze jako tako funkcjonowało, choć wszyscy już wiedzieli, że dobre czasy ma za sobą ustępując miejsca wszechpotężnemu przemysłowi węglowemu. Na deptaku tuż za schodami rozgraniczającymi mój ukochany Centnerowiec ze Zdrojem zobaczyłam Bolka. Pewnie też wybrał się do sklepu. Wyraźnie ucieszył się kiedy mnie zobaczył. Wyglądał pięknie nawet o tak wczesnej porze, kiedy ludzie na szybko załatwiają swoje sprawunki nie dbając zupełnie o wygląd. Mimowolnie poprawiłam włosy i pożałowałam, że nie założyłam lepszej sukienki. Zaczekał na mnie, a ja nie mogłam oprzeć się przykremu wrażeniu, że nasiąknęłam obornikiem z naszego podwórka.
Idziesz do sklepu? - zagadnął.
Byliśmy umówieni na wieczorną zabawę w kasynie. Przez cały poprzedni wieczór zastanawiałam się czy włożyć na siebie tę nową sukienkę, princeskę w duże, czerwone grochy, czy tę nieco mniej modną, ale z odkrytymi ramionami, do której mogłabym założyć biustonosz bez ramiączek. Był to ostatni krzyk mody i niewiele dziewczyn miało takie biustonosze, ja swój dostałam w zeszłym tygodniu od mamy, kiedy wróciła z targu w Wodzisławiu. Mama miała manię kupowania mi rzeczy na wiano, jak to zwykła była mówić.
Teraz się śmiejesz, – groziła mi palcem kiedy uśmiechałam się pobłażliwie na widok następnego ręcznika kupionego za jajka od naszych kur, albo obrusa, których miałam już kilka i kolejny wydawał mi się zupełnie niepotrzebny – kiedyś jednak docenisz wartość tych rzeczy. – dodawała – Sama widzisz, że z towarem w sklepach coraz gorszy.
Przyznawałam jej rację w duchu, ale jednocześnie wierzyłam gorąco w słowa towarzysza Gomółki, który zapewniał naród, że wkrótce wszystkie problemy zostaną pokonane przez system socjalistyczny, a burżuazyjne narody Zachodu przekonają się, że nasz kraj przy pomocy Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich stanie się potęgą, z która prędzej czy później będą musiały się liczyć inne narody. Nie zwracałam uwagi na ojca, kiedy z uchem przyklejonym do radia słuchał Wolnej Europy i wygłaszał swoje poglądy, z którymi my, młodzi nie mogliśmy się pogodzić. Widzieliśmy przecież jak wokół rodzi się wielki przemysł, mieliśmy przedsionek tej potęgi, o której mówił towarzysz i lokalni działacze partyjni.
Tego dnia jednak, gdy patrzyłam na wyprostowaną sylwetkę Bolka, w jego piękne, ciemne oczy i silne dłonie, w których tak bardzo chciałabym ukryć moje szczupłe, dziewczęce palce nie myślałam ani o potędze socjalizmu, ani o wywodach ojca na temat Wolnej Europy, myślałam tylko o tym, że nie wyglądam tak dobrze jak bym sobie tego życzyła i że wieczorem Bolek zobaczy jaka jestem piękna kiedy założę moją nową sukienkę i dotknę jego ramienia zataczając się na sali kasyna podczas upojnego tańca.
To pójdę z tobą - stwierdził nie czekając na moją odpowiedź.
Zarumieniłam się. Nie cierpiałam tego, ale nic nie mogłam poradzić. Zawsze rumieniłam się na jego widok i nie mogłam temu zapobiec, podobnie jak piegom, które pojawiały się w większej ilości na moim nosie i na policzkach zawsze na wiosnę.
Potem odprowadzę cię do domu – znów stwierdził, po czym ruszył wolnym krokiem idąc tuż obok.
Wzruszyłam ramionami jakby było mi to obojętne, choć oczywiście bardzo chciałam, żeby towarzyszył mi w drodze do sklepu mimo mojego porannego wyglądu, który pozostawiał wiele do życzenia. Szliśmy w milczeniu choć korciło mnie żeby spytać go o pracę. Bardzo chciałam zagadnąć go o jego zmiany w kopalni, ale głos jakoś grzązł mi w gardle. Obawiałam się, że nie potrafię tak dobrze wysławiać się jak Bolek, w każdym moim zdaniu przebijała się gwara, z której przyjezdni się naśmiewali. Wiedziałam, że Bolek nie był taki, ale i tak bałam się o cokolwiek pytać.
To jesteśmy umówieni na wieczór? - spytał w pewnym momencie, a ja kiwnęłam twierdząco głową znów czerwieniąc się jak burak. Pomyślałam, że jednak założę tę sukienkę z odkrytymi ramionami, w końcu biustonosz bez ramiączek to było coś, co nawet Bolka, który przejechał kawał kraju i widział co nieco mogło zaskoczyć. Nie każda matka dałaby się namówić na kupno takiego biustonosza rezygnując z kolejnych zasłon do okna. Bo swoją drogą mama była naprawdę fajna. Szkoda, że już jej nie ma.

III

Po południu przyszła Adela. Pochwaliła mamę za pyszne paczki, dzięki czemu rodzicielka była mniej zagniewana na mnie za to, że nie pomogłam jej w szorowaniu podłogi w kuchni. W końcu Adela też miała sporo pracy w domu i rzadko mnie odwiedzała, mama więc machnęła tylko ręką kiedy pobiegłyśmy do drugiego pokoju żeby sobie pogadać.
Widziałam jak Bolek wczoraj gadał z Walerią – gruchnęła od razu kiedy tylko zamknęłam za nami drzwi
Z tą Walerią?! - krzyknęłam oburzona.
A znasz inszą? - syknęła ironicznie.
Kaj?
Co, kaj? - spojrzała na mnie
Kaj gadali?
Kole Żuroka.
Przy lesie? - nie wierzyłam własnym uszom
A znosz inszy Żurok? - pokiwała głową w pożałowania godnym geście.
Byłam zdruzgotana. O czym mój Bolek mógł rozmawiać z Walerią, o której wszędzie krążyły plotki i to tuż obok lasu, wiosenną porą, kiedy wystarczy tylko w jakimś suchym miejscu rozciągnąć koc i już można na nim robić nieprzyzwoite rzeczy. A Waleria znana była z tego, że robiła z chłopcami takie rzeczy, o których porządne dziewczyny wolały nawet nie myśleć. Waleria przyjechała niedawno za pracą, podobnie jak wielu młodych mężczyzn, ale nie szukała jej na kopalni. Choć w Zdroju mieszkała niedługo, już zaczęły o niej krążyć rozmaite wieści.
Ona przyjechała za robotą, no, wiecie jaką... - mrugały do siebie porozumiewawczo dziewczyny, a żony bardziej niż zwykle pilnowały swoich mężów odkąd ta młoda, ładna dziewczyna zaczęła pokazywać się w pobliżu barów i innych miejsc gdzie gromadzili się górnicy.
Dziwka, motyka! - spluwały za nią kobiety
A teraz Bolek, pracowity, nieskazitelny wpatrzony we mnie jak w obrazek zadaje się z taką.
O czym gadali? Co jeszcze robili?Szli potem gdzie?
Zasypywałam Adelę tysiącem pytań.
Nic nie robili – wzruszyła ramionami – Gadał z nią. Widziałam, to jestem, żeby ci powiedzieć, cobyś se go pilnowała. Czy kaj szli, nie wiem, nie zaglądałam potem za nimi – zrobiła tajemniczą minę.
To dało mi do myślenia. Miałam zepsute całe popołudnie i cały wieczór. I jak tu teraz zastanawiać się którą sukienkę założyć? Właściwie już zdecydowałam - założę tę z nagimi ramionami, niech wie co straci jeśli będzie zadawał się z tą Walerią. Adela jeszcze chwilę pokręciła się po domu, w końcu przypomniało jej się, że musi jeszcze pomóc mamie oskubać kurę na jutrzejszy, niedzielny obiad i poszła.
Ta Adela od zawsze lubiła plotki. Kiedy jeszcze chodziły razem do szkoły zawsze pierwsza wiedziała który z ojców koleżanek przyszedł pijany do domu, kto zrobił awanturę w karczmie, kto z kim romansował i takie tam. A kiedy zaczęła się wojna w dalekim Wietnamie Adela pierwsza biegała od koleżanki do koleżanki i powtarzała wymyśloną przez jakieś dzieciaki przyśpiewkę;
„ Wietnam, Wietnam pali się,
kukurydza smaży się”
Skąd Adela czerpała te wszystkie informacje dla mnie zawsze pozostawało tajemnicą. Ciekawa jestem co też teraz się z nią dzieje. Szkoda, że nie spytałam o to brata, ale on przecież uznał mnie za jakąś nawiedzoną wariatkę. Nie ma się co dziwić. Też tak zareagowałabym, gdyby nagle ni stad ni zowąd przyszła do mnie jakaś młoda dziewczyna, którą widziałabym po raz pierwszy w życiu i wypytywałaby o znajomych, z którymi dawno temu straciłabym kontakt, albo o takich, którzy już nie żyją.
W każdym razie odkąd Adela odeszła skubać tę kurę na niedzielny obiad, więcej jej nie zobaczyłam. Wtedy jednak o tym nie mogłam wiedzieć. Pełna sprzecznych uczuć i emocji, które targały mną przez całe popołudnie zaczęłam szykować się na spotkanie z Bolkiem. Mama nie była zadowolona, że spotykam się z przyjezdnym.
To już nie ma naszych synków? - mawiała.
Ja jednak odparowywałam, że mama widzi tylko domy, gospodarstwa i ocenia ludzi po ilości krów. W pewnym stopniu mama miała rację, to znaczy miałaby, gdybyśmy nadal żyli w wiosce, gdzie bogaty świat grubych kuracjuszy i uzdrowisk wyraźnie oddzielał się od skromnego bytu miejscowych skupionych na swoich gospodarstwach i pracy mężczyzn w dalekich, rybnickich kopalniach, do których trzeba było dojeżdżać pociągiem. Nie wiem czemu mama nie chciała dostrzegać zmian. Widziała przecież coraz większe rzesze przyjezdnych, którzy raz po raz przychodzili pytać o stancje, widziała hotel robotniczy, budowę bloków i wielkie kopalnie, które rozrastały się i potrzebowały coraz więcej pracowników. Mówiłam jej, że już niedługo morgi i krowy zupełnie przestaną mieć znaczenie.
Zrobię swoje godziny, a potem mogę odpoczywać. To nie to samo, co zacofane gospodarstwo w mojej wsi. Tam pracowaliśmy od rana do nocy za marne wyżywienie – mawiał Bolek.
Widzisz, mamo, on też ma morgi i gospodarstwo – mówiłam.
– Jakie morgi? - pukała się w czoło – Morgi ma jego rodzeństwo. Tam jest dość gąb do wyżywienia. To po co tu przyjechał, jak ma morgi?.
Żeby lepij żyć – tupałam nogą.
Bo mu się robić na gospodarce nie chce – dodawała kąśliwie.
Oj, mama nie rozumiała co to znaczy chcieć żyć lepiej i wygodniej. Mimo wszystko byłam pewna, że i tak w końcu zaakceptuje Bolka Kochałam go, a ona chciała, żebym była szczęśliwa, zresztą wkrótce przekona się, że on jest pracowitym i porządnym człowiekiem. No, chyba, że będzie zadawać się z tą latawicą, Walerią, wtedy nie chcę go znać, a mama w końcu postawi na swoim. Denerwowałam się bardziej niż zwykle, w końcu nie co dzień dowiaduję się, że mój ukochany zadaje się z innymi dziewczynami. Poza tym miałam jakieś złe przeczucia, jakieś dziwne wrażenie, że mogę go stracić. Tłumaczyłam to sobie tym, że być może Waleria spodobała mu się i kto wie czy nie znudził się miejscową dziewczyną. Z drugiej jednak strony tego dnia rano jego oczy mówiły co innego. Więc co znaczył ten dziwny niepokój, jakbym miała go więcej nie zobaczyć? Nie rozumiałam tego wtedy. Teraz wiem, że przeczucie mnie nie myliło, następnego dnia miałam utracić Bolka na bardzo długo.
Przyszedł punktualnie, jak zawsze. Przyniósł mi gałązkę bazi, które już puściły pączki na łące obok torów. To było słodkie. Pomyślałam wtedy , że żaden z miejscowych chłopców nie wpadłby na taki pomysł.
Włóż do wazonu, rozkwitną i będziesz miała do palmy – uśmiechnął się.
Miał rację. Wiedział już, że Ślązaczki robią palmy tylko z żywych roślin, a bazia w takiej palmie jest obowiązkowa. Pewnie Bolek dowiedział się tego od starej Mazurki, u której mieszkał na stancji. Mazurka kilka razy chwaliła go przed matką. Mówiła, że jest czysty i pracowity, czasem pomaga jej w polu.
Widzisz – mrugnęłam do niej porozumiewawczo – Pomaga w polu.
Ale sam pola nie ma – skwitowała jak zwykle.
Będzie miał -chciałam mieć ostatnie słowo.
W końcu matka dała za wygraną i wróciła do swoich zajęć.

IV

Na ulicy bili się przyjezdni z kieleckiego z częstochowskimi, których tutejsi nazywali „medalikarzami”. Kieleccy sami siebie nazywali „scyzorykami”. Takie walki uliczne pomiędzy regionami były tu na porządku dziennym, wieczorami więc strach było wychodzić. Oczywiście nasi miejscowi chłopcy także przyłączali się do takich utarczek. Dla nich jednak wszyscy niezależnie od tego z jakiego regionu przybyli byli gorolami i często zdarzało się , że hanysy ( jak nazywano miejscowych) bili się ogólnie ze wszystkimi przybyszami, albo po prostu wyzywali się wzajemnie stojąc naprzeciwko przyjezdnych, czasem takie wyzwiska prowadziły do regularnej walki, albo zwykłej bieganiny po uliczkach i zagajnikach. Dziewczyny raczej nie przyłączały się do takich starć, romansowały zarówno z jednymi jak i z drugimi, a miały spory wybór, bo chłopców w naszej miejscowości był wielki dostatek i wciąż przybywali nowi za pracą. Kiedy więc usłyszałam hasło medalikarzy ;” Na scyzoryki!” przestraszyłam się czy Bolek nie zechce przyłączyć się do grupy z kieleckiego. Pochodził przecież z tego województwa, pewnie ciągnęło go, by wesprzeć swoich. Teraz jednak złapał mnie mocno za rękę i pociągnął w stronę deptaka nie wtrącając się do walki. Pobiegliśmy ile sił w nogach, by ominąć pole bitwy, czekała nas przecież zabawa i chcieliśmy się dobrze zaprezentować. Podczas gonitwy zgubiłam jedną z klamerek podtrzymujących moje włosy. Byłam zła, miałam wrażenie, że moja fryzura jest zupełnie zniszczona, poza tym bardzo chciałam wreszcie zapytać Bolka o tę Walerię. Nie zapomniałam przecież o tym , co usłyszałam od Adeli nawet kiedy najadłam się strachu omijając zwaśnione grupy przyjezdnych. Przed kasynem zobaczyliśmy sporą grupkę młodzieży wesoło o czymś rozprawiającej. Jakoś straciłam ochotę na tańce, wolałabym zostać z Bolkiem sam na sam i szczerze z nim porozmawiać .Zauważyłam, że on także nie kwapi się z wejściem do środka.
Pochodzilibyśmy lepiej po parku -zaproponowałam.
Przyjął moją propozycję z ochotą.
Też chciałbym z tobą porozmawiać – uśmiechnął się.
Odetchnęłam z ulgą, nie chciałam, by pomyślał, że proponuję mu obściskiwanie na ławeczce za krzewem jaśminu. Za nic na świecie nie chciałam żeby myślał o mnie jak o łatwej zdobyczy, jednak w głębi duszy marzyłam o tym, by znaleźć się na tej ławeczce. Bolek był taki elegancki i ładnie pachniał. Wpierw jednak musiałam wyjaśnić sprawę Walerii.
Adela widziała cię wczoraj z Walerią koło lasku – postanowiłam od razu przejść do rzeczy, kiedy tylko znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od zebranych przed kasynem.
I co z tego? - wybałuszył na mnie oczy – Waleria pochodzi z moich stron, znałem ją jeszcze kiedy była dzieckiem.
Cyganisz – odburknęłam zła sama na siebie. Nie chciałam, by pomyślał, że jestem zazdrosna. - Kłamiesz – poprawiłam.
Czemu tak myślisz? - spytał z wesołym tonem w glosie – Jesteś zazdrosna? - zdaje się, że cieszyła go moja złość.
Wszyscy o niej gadają.
Co mówią?
Że zadaje się z chłopakami, a nawet z żonatymi.
To jej sprawa – próbował złapać mnie za rękę, ale cofnęłam się – Znam ją jeszcze ze szkoły. Ty jesteś między swoimi – spojrzał mi w oczy – Na wyciągnięcie reki masz rodzinę, wszystkie ciotki, koleżanki, a ja jestem daleko od domu, też chciałbym porozmawiać z kimś kto pochodzi z mojej wioski. To prawda, że rozmawiałem z Walerią, wspominaliśmy szkołę, nasze strony i moje rodzeństwo.
Uwierzyłam mu. Też byłoby mi ciężko, gdybym musiała opuścić moje strony i żyć gdzieś daleko między obcymi.
Dobrze, że mam tu choć ciebie – dodał, a ja zupełnie zmiękłam.
Pal licho z ta Adelą, pomyślałam, ta plotkara ze wszystkiego zrobi sensację. Bolkowi zależy na mnie i powinnam się tym cieszyć.
Tam jest ławka – wskazałam na tą, która stała za krzewem jaśminu.
Teraz marzyłam już tylko o tym, żeby Bolek przytulił mnie na tej ławce, gdzie nikt nas nie zobaczy wieczorową porą.
Kocham cię – wyznał kiedy tylko usiedliśmy i wtedy poczułam jakby cały świat zawirował wokół nas. Też chciałam wyznać mu miłość, zapewnić, że jest mi najdroższy na świecie, że moim jedynym pragnieniem jest, abyśmy nigdy się nie rozstali. Brakło mi jednak słów, coś dusiło je w środku, nie dało wymówić ani słowa. Przytuliłam, się do niego z całych sił nie bacząc na to, co mnie pomyśli. Kochałam go i on mnie kochał, reszta nie miała żadnego znaczenia.
Chciałbym cię o coś zapytać, Stefka.
Spojrzałam mu w oczy, ale było zupełnie ciemno i jedyne co mogłam, zobaczyć, to błyszczące białka jego oczu, które wpatrywały się we mnie.
Zamarłam w bezruchu, przeraziłam się, że ten oficjalny ton nie wróży nic dobrego.
O co? - spytałam przejęta.
O naszą przyszłość – szeptał, a ja odetchnęłam z ulgą.
A więc wyobrażał sobie przyszłość u mojego boku. To cudownie.
Dobrze zarabiam na kopalni – zaczął – Niedługo mogę liczyć na mieszkanie. Gdybyś się zgodziła, na jesień moglibyśmy się pobrać, a latem – rozmarzył się – zabrałbym cię w moje strony, przedstawiłbym cię rodzicom, na pewno będą zadowoleni, że żenię się z taka pięknością.
Nazwał mnie pięknością i chciał się żenić! Czyż mogło mnie spotkać większe szczęście? Nie miałam już ochoty tego wieczora brać udziału w zabawie. To były cudowne, magiczne chwile, które chciałam przedłużyć, zapragnęłam, żeby ten wieczór nigdy się nie skończył, a jeśli już miałby nadejść ten moment, kiedy trzeba będzie wracać do domu nie chciałam żeby było tak, po prostu.
Zwykle Bolek odprowadzał mnie pod same drzwi i całował w policzek. Wiedziałam, że mama czai się wtedy za firanką i obserwuje to nasze pożegnanie. Nie miałabym odwagi pozwolić Bolkowi na więcej niż przyjacielski całus kiedy ona nas obserwowała. Gdy pukałam do drzwi przybiegała natychmiast i udawała, że przed chwilą zdrzemnęła się w kuchni, ale ja zawsze potrafiłam rozpoznać, że kłamie. Mama była zbyt ciekawa moich relacji z Bolkiem, by choć raz darować sobie obserwację naszego pożegnania. Ten wieczór nie mógł jednak skończyć się zwykłym cmoknięciem w policzek. To co wydarzyło się na ławce miało zbyt doniosłe znaczenie. Wylądowaliśmy więc w naszej stodole. Musieliśmy się cichutko skradać, żeby koza nie wyczuła naszej obecności, nie chciałam, by zaczęła głośno beczeć, to mogłoby wywołać mamę z domu. Na szczęście nasz Burek znał na tyle Bolka, że przywitał nas tylko radosnym merdaniem ogona.
Tego wieczora na sianie w naszej stodole straciłam dziewictwo. Bolek był dla mnie bardzo delikatny i wyrozumiały, byłam pewna, że będzie cudownym mężem. Wszystkie moje późniejsze zabiegi , by doprowadzić się do jako takiego porządku warte były zachodu. Bolek pomógł mi wyłuskać z włosów i garderoby każdą najmniejszą nawet drobinkę siana, wspólnie doprowadziliśmy do porządku moje włosy. A ból wcale nie był taki nieznośny jak opisywały to koleżanki, które miały to już za sobą. Tamtej soboty nigdy nie zapomnę i pomimo tak dużych zmian w moim życiu nikt nie może odebrać mi tych cudownych wspomnień.

V

Zaprosiłam Bolka na niedzielny obiad. Mama gniewała się, że wcześniej jej o tym nie poinformowałam, w końcu jednak udało mi się ją obłaskawić.
Będą rolady, a rolady są podzielne. – przekonywałam – Po co potem kury mają resztę klusek dziubać.
Mamie jednak nie chodziło o to, że może nie wystarczyć jedzenia, a o zasady.
Czy ty chcesz się za niego wydać, że go na obiad niedzielny prosisz?! - biadoliła.
Uśmiechnęłam się tajemniczo, a ona tylko pokiwała głową z rezygnacją. Zastanawiałam się, czy mama już pogodziła się z tym, że mój ukochany jest wandrusem (tak nazywaliśmy przyjezdnych) i że nie jest właścicielem gospodarstwa. Mnie to wcale nie przeszkadzało, choć nie miałam zamiaru przeprowadzać się po naszym ślubie do jednego z tych nowo budowanych mieszkań w blokach, o czym Bolek wspominał. Wiedziałam, że rodzice dawno temu postanowili , że zapiszą mi dom.
Tadek przyżeni się na chałpa, albo będzie stawiał, robi na grubie to będzie go stać – mawiali – A Stefa dostanie dom.
Ojciec postanowił, że zapisze bratu kawał łąki w pobliżu lasu, który miejscowi nazywali Żurokiem.
To dobre miejsce.
Rzeczywiście, miejsce było piękne, dużo zieleni i blisko do głównej drogi. Tadek był pracowitym chłopcem, z pewnością zdecyduje się na budowę domu na działce, którą wyznaczyli mu rodzice. W takim razie Bolek zamieszka ze mną w domu rodziców. Byłam, pewna, że mój ukochany wkrótce przypadnie im do gustu i w końcu stwierdzą, że będzie zięciem o jakim marzyli. Pochodzi przecież z gospodarstwa i z łatwością poradzi sobie ze wszelkimi remontami i z pracą w polu. Trzeba będzie jeszcze tylko przekonać Bolka, że takie rozwiązanie będzie dla nich najlepsze. Zastanawiałam się, czy zdecyduje się dziś na zaręczyny. Potem jednak doszłam do wniosku, że to niemożliwe. Opisałam mu przecież dokładnie jak powinno to wyglądać w tradycyjnej, śląskiej rodzinie. Ojcu powinien wręczyć pół litra wódki, mamie kwiaty, a mnie pierścionek. Wątpliwą rzeczą było, by zdążył przygotować te wszystkie rzeczy w jedno niedzielne do południe, tym bardziej, że sklepy były zamknięte, a o wódkę nawet w tygodniu było trudno nie mówiąc już o pierścionku. Nie zdziwiło mnie więc, że nie wspomniał o zaręczynach. Nie omieszkał jednak przynieść mamie kwiatka. Prawdziwy z niego dżentelmen. Mamie chyba też się to spodobało, bo rozchmurzyła się i dokładnie o szesnastej, czyli jak należało zaparzyła po filiżance kawy i położyła na talerzu kilka pączków. Bolek był dobrze wychowany, zachwalał obiad i mamine pączki, raz po raz twierdził, że od dawna nie jadł niczego tak pysznego, co jeszcze bardziej ją ucieszyło.
Czas szybko leciał i tata raz po raz zaczął oglądać się na zegar wiszący w przedpokoju. W końcu stwierdził, że musi iść zajrzeć na zwierzęta gospodarskie i bardzo szybko ulotnił się z pokoju. Mama też kręciła się niespokojnie na krześle, widać jednak było, że nie chciała zostawić nas samych. Wydało mi się to śmieszne, szczególnie kiedy przypomniałam sobie wczorajszy wieczór w stodole. Kiedy o tym pomyślałam, mój wzrok bezwiednie opadł na dłonie Bolka obejmujące delikatnie ucho filiżanki, od razu przypomniałam sobie, co te dłonie robiły wczoraj z moim ciałem i zrobiło mi się gorąco. Bolek zauważył, że mama rozgląda się bezradnie po pokoju i zaczął zbierać się do wyjścia.
A może poszlibyśmy na spacer – zaproponowałam nagle, choć wcale tego wcześniej nie planowaliśmy.
Mama zmierzyła mnie piorunującym wzrokiem, jej sztywne, starodawne zasady nie dopuszczały, by dziewczyna narzucała się chłopcu, nawet jeśli byłoby to coś tak niewinnego jak zwykły spacer. Bolek jednak nie zauważył jej oburzenia i ucieszył się z mojej propozycji.
To ja wrócę za dwie godziny – spojrzałam przelotnie na mamę bojąc się zetknąć z jej wzrokiem.
Myślałam, że pomożesz mi wydoić krowę wieczorem – zwróciła się do mnie ostrym tonem. Nie miała innego pomysłu by mnie zatrzymać.
Ja jednak byłam sprytniejsza.
Pomogę, ale jeszcze jest dużo czasu do wieczora – wzruszyłam ramionami i wybiegłam ciągnąc za sobą Bolka, który jeszcze w drzwiach zatrzymał się, by podziękować za poczęstunek.
To gdzie idziemy? - spytałam szczęśliwa, że wreszcie udało mi się być z nim sam na sam.
Chciałbym do stodoły, - mrugnął do mnie porozumiewawczo – ale wiem, że to niemożliwe.
Zaczerwieniłam się jak burak. Bolek pochylił się jakby chciał mnie pocałować, ale odsunęłam się. Wiedziałam, że mama stoi i patrzy.
Idziemy stąd, mama stoi w oknie! - zawołałam i ruszyłam żwawo w stronę ulicy.
Bolek pobiegł za mną. Na ulicy spotkaliśmy Antka Rducha i jego brata. Taszczyli wielki, błyszczący motor. Antek od razu zwrócił uwagę na idącego obok Bolka, jego ciemne, błyszczące oczy zetknęły się z jego błękitnymi jak niebo. Wiedziałam od dawna, że podobam się Antkowi, choć on wcale tego nie okazywał. Wiele razy jednak w kościele i na ulicy czułam na sobie jego wzrok. Nigdy nie rozumiałam takich chłopców jak Antek. Skoro uważał mnie za atrakcyjną, to czemu nigdy nie podszedł, nie spróbował się umówić? Nawet na zabawach wiejskich zawsze tylko patrzył, ani razu nie poprosił mnie do tańca. Teraz zauważyłam w jego oczach gniew, widocznie nie wiedział, że spotykam się z Bolkiem. Mimo wszystko kiwnął do mnie głową na powitanie i zagadnął.
Idziecie na spacer?
Skinęłam twierdząco , zupełnie nie wiedziałam o czym z nim rozmawiać. Za to Bolek myśląc zapewne, że Antek jest moim dobrym znajomym od razu zaczął go wypytywać o motor, który ciągnął za sobą.
To junak od ojca – tłumaczył Antek.
Po chwili ze zdumieniem zauważyłam, że dwaj chłopcy rozmawiają ze sobą jakby znali się od dawna i jakby mnie nie było tuż obok. Byłam nawet zadowolona, pomyślałam, że teraz Antek wiedząc o tym, że mam kogoś przestanie wreszcie się tak na mnie gapić. A Bolek znów okazał się wspaniałym i mądrym chłopcem. W kilka chwil potrafił zjednać sobie tak zadufanego w sobie chłopaka jakim był Antek, znany przecież z tego we wsi, że nie lubi przyjezdnych. To prawdziwy cud, pomyślałam i jeszcze raz spojrzałam na mojego cudownego Bolka rozmarzonymi oczami.
Mogę się ze Stefką przejechać, to zobaczysz jak chodzi – słowa Antka wyrwały mnie z zamyślenia.
- Ja pojadę z tobą, Stefka będzie się bała siadać na motor. - Bolek nie chciał pozwolić mi się narażać.
Stefka się nie boi – stał w półrozkroku, trzymał dłonie w kieszeniach i patrzył wyzywająco w moją stronę. - Stefa, boisz się? - uśmiechał się złośliwie
Nie, nie boję się – stwierdziłam odważnie, choć wcale nie miałam ochoty wsiadać na ten jego stary motor.
To, jak? - nie dawał za wygraną – My się ze Stefką karniemy, ty obejrzysz, a potem dam się tobie przejechać.
Ze Stefką?
Ze Stefką – zaśmiał się jakoś nieprzyjemnie.

VI

Wystarczy! Stój! Antek! - krzyczałam jak opętana.
Wreszcie zatrzymał się na Dolnym obok kina w małej zatoczce. Byłam przerażona tą szaleńczą jazdą i jego gniewem. Przejechał otwartą dłonią po ramieniu, przypuszczam, że skaleczyłam go, kiedy z całych sił wbiłam paznokcie w jego skórę.
No co ty?! Oszalałeś?! - nie mogłam się uspokoić.
Zeskoczył zaraz po mnie z tej piekielnej maszyny, która napędziła mi tyle strachu. Złapał mnie za ramiona.
Czemu on?! Ten gorol! - dyszał mi w twarz.
Bałam się cokolwiek mu odpowiedzieć więc milczałam. Jego oczy sypały skry
Czyś ty tego nie widziała, Stefa? - teraz jego głos złagodniał, zobaczyłam łzy
Czego? - spytałam głupio, choć doskonale wiedziałam o co mu chodzi.
Tego, że cię kocham...od zawsze. Ożenię się z tobą, a on niech idzie do diabła.
Teraz naprawdę mnie wkurzył. Co on sobie wyobraża?!Nigdy nawet nie podszedł do mnie, nie porozmawiał, a teraz chciałby mi coś narzucać. Jak on śmie mówić o ożenku ze mną skoro nigdy nie był moim chłopakiem, a teraz naraża mnie na niebezpieczeństwo i jeszcze uważa, że ma do mnie jakieś prawo! Odepchnęłam jego dłonie, które położył na moich ramionach.
Wydam się tylko za niego, za Bolka. – odpowiedziałam hardo – A ty nie masz nic do tego , nigdy żeś mnie nigdzie nie zaprosił, nie zagadałes ani razu, nic ci nie jestem winna.
Stał jeszcze przez chwilę ze wzrokiem wbitym w ziemię. Odwróciłam się od niego, ruszyłam przed siebie z powrotem na Centnerowiec, gdzie czekał Bolek, z pewnością był już zaniepokojony naszym zniknięciem.
Stefa! - zawołał za mną skruszonym głosem – Stefa, nie uciekaj, zawiozę cię.
Zawahałam się, droga na Centnerowiec była daleka i prowadziła pod górkę, kto wie czy Bolek nie pomyślał sobie, że coś mnie łączy z tym Antkiem i nie zawrócił do domu zagniewany. Jeśli tam nie wrócę jeszcze gotów nabrać pewności, że nie chcę się już z nim spotykać.
Stefa! - Antek stal nadal w tej samej pozycji, wydawał się skruszony i załamany.
Ale pojedziesz ostrożnie? - spytałam nieśmiało
Skinął głową
Weź mój kask.
- Nie trzeba – machnęłam lekceważąco dłonią i po chwili znów siedziałam za jego plecami.
Wygodnie ci? - spytał jeszcze jakby martwił się o mnie, jakby zależało mu na moim bezpieczeństwie.
Wygodnie – zapewniłam.
Maszyna ponownie zawarczała i znów poczułam gwałtowny pęd powietrza smagający moją twarz. Nie czułam już takiego lęku jak poprzednio, gdyż Antek wydawał mi się teraz jechać nieco wolniej, poza tym wiedziałam, że zaraz znajdę się obok Bolka bezpieczna, choć nadal bardzo zdenerwowana. Bardzo szybko dotarliśmy do zakrętu, a kiedy po lewej stronie zobaczyłam linię torów byłam już pewna, że siedzący przede mną zaraz zatrzyma się i dokończymy wraz z moim ukochanym brutalnie przerwany spacer. Po krótkiej chwili mignęła mi przed oczami granatowa kurtka Bolka, miałam ochotę zeskoczyć z motoru i rzucić się w ramiona mojego narzeczonego, jednak Antek zamiast zwolnić mocno przyśpieszył, widok rywala podziałał na niego jak czerwona płachta na byka. Wyraźnie widziałam jak Bolek wymachuje rękami, chce nas zatrzymać, coś krzyczy. Nic jednak nie słyszałam, maszyna Antka gnała z coraz większą prędkością. Chciałam krzyczeć, przeklinać tego chłopaka, błagać żeby się zatrzymał jednak głos uwiązł mi w gardle. Miałam wrażenie jakby jakaś niewidzialna, wielka , lodowata dłoń dotknęła mojej twarzy, osunęła się po szyi do serca i ścisnęła z całych sił ten tłukący się bezwiednie organ w moim wprawionym w nieprawdopodobną szybkość ciele. Tego co poczułam nie można nazwać nawet przerażeniem, to była jakaś ogromna trwoga, żal i bezradność, to było coś takiego, co można poczuć jedynie przed śmiercią. Ostatnią rzeczą, o której pomyślałam było to, że mimo wszystko wybaczam Antkowi, nie miałam pojęcia, że jest we mnie tak szaleńczo zakochany. Jaka szkoda, że nigdy nie znalazł w sobie dość odwagi, żeby mi o tym powiedzieć, kto wie czy wtedy wszystko nie potoczyłoby się inaczej. W tej ostatniej, strasznej chwili, kiedy otoczyły nas drzewa, a wyglądały jak potężna ściana, która zamyka za nami naszą młodość, nasze wspomnienia i wszystko co kochaliśmy i było nam bliskie, wtedy pomyślałam o mamie, o tym, że będzie jej smutno i że mnie będzie smutno rozstawać się z nią. Mama była dla mnie bardziej przyjaciółką niż surowa rodzicielką, choć zawsze trzymała rękę na pulsie i lubiła wiedzieć o wszystkim co mnie dotyczy, to jednak starała się nie prawić mi morałów, a dążyła do tego, bym sama zrozumiała swoje błędy. I ta jej obsesja na punkcie mojego posagu, to zbieranie jajek i ciułanie tych wszystkich firanek, obrusów, pościeli i bielizny, teraz to wszystko pójdzie na marne. Jest jeszcze Tadeusz, on dostanie te wszystkie drobiazgi i dom. Mama tak bardzo chciała mieszkać z córką - jak łatwo można zmienić czyjeś plany.
Teraz wiem , że lepiej niczego nie planować, bo i po co? Tadek w końcu został w domu moich rodziców, jego żona wprowadziła się do niego i to ona otrzymała te rzeczy, które mama przez lata ciułała dla swojej córeczki. Teraz zastanawiam się, jak mama czuła czuła się, gdy to wszystko przekazywała synowej, o czym mogła wówczas myśleć. A może nie było to dla niej aż tak trudne, w końcu czas leczy rany. Wiele wydarzeń wymazuje się z pamięci tak, jak zupełnie już nie potrafię przypomnieć sobie tego okropnego bólu jaki poczułam kiedy doszło do wypadku. Trwało to krótko, a potem tylko głucha cisza i ciemność, żadnego białego światła, żadnego tunelu, jakbym wcale nie doświadczyła przejścia na drugą stronę. To było zupełnie jakbym straciła przytomność na jakiś czas, a potem obudziłam się w szpitalu. Leżałam na jakimś twardym łóżku podłączona do aparatury jak jakiś robot, wszystko mnie bolało, przypuszczałam, że jestem cała opuchnięta, posiniaczona, być może nawet połamana, albo przeszłam jakąś skomplikowaną operację. Być może wszystko to trwało bardzo długo, albo bardzo krótko byłam nieprzytomna i dlatego nie mogłam skojarzyć ludzi stojących nade mną.
Kobieta była zadbana, miała ostry makijaż i wyzywające ubranie, ale nie w ten sposób jak nosiły się dziewczyny typu Walerii, które chodziły w wydekoltowanych princeskach poruszając biodrami. Ta kobieta, choć już nie taka młoda ubrana była w obcisły sweterek i spodnie ciasno przylegające na biodrach. Nie widziałam dotąd, by ktoś w weku mojej mamy tak się ubierał. Pochyliła się nade mną kiedy tylko otworzyłam oczy i uśmiechnęła się słodko, jej oczy były pełne łez.
Jak się czujesz, Martynko? - spytała.
Pomyślałam, że to jakaś pomyłka, ta kobieta i mężczyzna stojący tuż obok przyszli pewnie do kogoś innego, mylą mnie ze swoją znajomą. O, Boże! - pomyślałam, czyżbym była aż tak poraniona, że nie można mnie poznać? Wolno podniosłam rękę i dotknęłam swojej twarzy, nie wyczułam jednak opuchlizny, ani śladów szwów, tylko na lewej skroni wyczułam bolesne miejsce. Nie bardzo wiedziałam co mam odpowiedzieć tej obcej kobiecie, która nazwała mnie jakimś dziwnym imieniem więc milczałam. Tamta jednak najwyraźniej nie dostrzegła swojej pomyłki, gdyż kiwała nade mną głową z politowaniem i tłumaczyła stojącemu obok mężczyźnie, że z pewnością doznałam szoku. Tak ,to prawda, byłam w szoku, nie miałam przecież pojęcia gdzie jestem i czego chcą ode mnie ci dziwni ludzie.

VII

Jutro po południu przyjedzie po mnie Kuba. Ma zabrać mnie do swojego domu. Kiedy o tym pomyślę czuję się zestresowana, poznam przecież jego rodziców. Nie bardzo wiem jak się zachować w takiej sytuacji, tu wszystkiego muszę uczyć się od nowa. Bardzo chcę wywrzeć dobre wrażenie na rodzinie Kuby, ale zdaję sobie sprawę z tego, że teraz ludzie są o wiele bardzie wyluzowani i nie wypada mi siedzieć z zamkniętą buzią rumieniąc się przez cały czas. Powinnam jakoś nawiązać rozmowę z rodzicami Kuby i to w ten sposób, by pomyśleli o mnie, że jestem miłą i sympatyczną dziewczyną. Szkoda, że nie mogę powiedzieć o sobie, iż jestem dobrą uczennicą. Kuba jest studentem na drugim roku, jest taki mądry, dobrze wychowany, a jednocześnie wesoły i wyluzowany. Nawet nie ma mi za złe tego, że przez dwa lata chodziłam z Rafałem i podobno sypiałam z nim. Kuba domyśla się tego, ale zachowuje się tak, jakby to nie miało dla niego znaczenia. Dla mnie też czas spędzony z Rafałem nic nie znaczy, bo przecież nie pamiętam ani jednego pocałunku, ani jednej chwili kiedy byliśmy ze sobą, ale Kuba tego nie może wiedzieć. Nie ma przecież pojęcia, że to była tamta Martyna i co najgorsze nie mogę mu o tym powiedzieć. Nie chcę przecież żeby myślał o mnie jak o osobie chorej psychicznie. Powiedziałam mu tylko, że nie chcę mieć z Rafałem więcej do czynienia i to mu wystarczyło, na szczęście. Jutro zobaczę dom Kuby, będzie to dla mnie namiastką mojego domu. Po raz pierwszy odkąd znalazłam się tutaj wejdę do budynku, który przypominał mi będzie rodzinny dom. Mieszkania w bloku nie można do tego porównać. Tu żyje obok siebie tak wielu ludzi, którzy czasem nawet o sobie nic nie wiedzą. A ja znałam wszystkich sąsiadów tych z naszej ulicy, a nawet tych z sąsiednich dzielnic. Tu wszyscy są anonimowi, ale powoli przyzwyczajam się do tego, a nawet dostrzegam dobre strony takiego stanu rzeczy. Początkowo próbowałam sobie wyobrazić, że wyjechałam gdzieś do innego kraju, gdzie wiele rzeczy różni się od naszej miejscowości i to mi pomagało. Teraz łatwiej mi zrozumieć Bolka, który także kiedyś musiał opuścić rodzinne strony, wyjechać za pracą do zupełnie nieznanej miejscowości, żyć pośród obcych ludzi i próbować się za klimatyzować w tym nieznanym mu świecie. Jestem teraz w bardzo podobnej sytuacji z tym, że muszę jeszcze przyzwyczaić się do tych nowych sprzętów, do naszej szkoły i do tych super szybkich samochodów, których po ulicach porusza się tu mnóstwo. Teraz chce mi się śmiać kiedy przypomnę sobie dumną minę sąsiada Wali, który przechwalał się wszystkim wokół swoją wypolerowaną syrenką. Gdyby zobaczył te samochody stojące na parkingu przed naszym blokiem zaczerwieniłby się pewnie ze wstydu i schowałby ten swój wóz głęboko do garażu. Już nikt nie jeździ takimi syrenkami, po prostu zniknęły gdzieś w mrokach przeszłości. Kuba też ma fajny samochód, nazywa się Seat Cordoba, właściwie należy do jego ojca, ale on pozwala Kubie nim jeździć. Rafał nie ma auta, czasem do szkoły przyjeżdża skuterem, proponował mi kiedyś, żebym się z nim zabrała po lekcjach, ale obiecałam sobie, że już nigdy nie wsiądę na żaden motor. Rafał nie mógł zrozumieć dlaczego nie chcę z nim jechać, twierdził, że wiele razy podwoził mnie skuterem. Kiedy powiedziałam, że to z powodu wypadku roześmiał się tylko.
Przecież jechaliście wtedy samochodem. Do samochodu jakoś nie boisz się wsiadać – machnął tylko na mnie ręką, po prostu wsiadł na swój skuter i odjechał.
Od tego czasu przestał ze mną rozmawiać. Ulżyło mi. Rafał w ogóle nie podobał mi się fizycznie, nie mogę zrozumieć co takiego widziała w nim tamta Martyna. Jest arogancki i ciągle podrywa inne dziewczyny w mojej obecności. Wczoraj widziałam jak na korytarzu pocałował Angelikę. To dobrze, życzę mu, żeby znalazł szczęście w objęciach innej. Nie poczułam nawet najmniejszego ukłucia zazdrości, choć wiem, że na to liczył. Rafał z pewnością także czuje się trochę zagubiony i nie rozumie o co w tym wszystkim chodzi. Dziewczyna, z która spotykał się przez dłuższy czas i pewnie wydawało mu się, że dobrze ją zna zmieniła się w jednej chwili jak za dotknięciem czarodziejskie różdżki. Nigdy nie zapomnę jego rozwartych ze zdumienia oczu kiedy przyszedł odwiedzić mnie w szpitalu. Zjawił się w najgorszym momencie, akurat kiedy przezywałam koszmar. Obcy ludzie, których widziałam po raz pierwszy w życiu twierdzili, że są moją najbliższą rodziną, ludzie wokół ubrani byli według jakieś nieznanej mi mody, w szpitalu posługiwano się sprzętem jakiego dotąd nie widziałam, pacjenci wokół mieli maleńkie telefoniki na baterie, których nie sposób było nawet zobaczyć i bez przerwy rozmawiali i pisali przez nie maleńkimi literkami. Na dodatek nie znałam nikogo w tym wielkim szpitalu, a lekarz, który prowadził moją chorobę twierdził, że doznałam zaniku pamięci, który z pewnością niedługo minie, gdyż obrażenia jakich doznałam w trakcie wypadku nie były zbyt groźne. Co
najdziwniejsze, od pielęgniarki dowiedziałam się, że jechał samochodem z moim tatą, tym samym mężczyzną, którego w ogóle nie znałam. Podobno ojciec wyszedł z wypadku bez szwanku, a ja z wstrząśnieniem mózgu i chwilową utrata przytomności trafiłam na oddział, głównie celem obserwacji. Nic o czym mówili mi lekarze i pielęgniarki nie miało sensu. Początkowo pytałam o Antka, Bolka, moją rodzinę, ale personel szpitala i moja nowa rzekoma mama wytrzeszczali tylko oczy ze zdumienia, a lekarz prowadzący zlecił dodatkowe badania, ponieważ uznał., ze doznałam jakieś nietypowej amnezji w wyniku której wydaje mi się, że jestem inna osobą. Najgorsze jednak chwile przeżyłam kiedy spojrzałam w lustro. Na łóżku zamiast mnie siedziała jakaś obca dziewczyna w podobnym do mojego wieku. Nikt nie może wyobrazić sobie co wtedy poczułam. Nie miałam pojęcia czy to jakieś halucynacje, czy też zupełnie zwariowałam Bardzo szybko jednak przekonałam się, że czym bardzie próbowałam przekonać wszystkich wokół, że jestem Stefanią Gajdą urodzoną w roku 1950, córką Alojzego i Bernadety i że jest rok 1968, tym bardziej wszyscy uznawali, że zupełnie zwariowałam. Moi nowi rodzice, brat i lekarze przekonywali mnie, że nazywam się Martyna Leśniak, zgadza się że mam osiemnaście lat, ale urodziłam się w roku 1993, a moimi rodzicami są Izabella i Marian, ci sami, którzy stoją tuż obok i ze zgrozą przyglądają się mojej amnezji.
Wtedy właśnie Rafał wpadł na pomysł żeby odwiedzić mnie w szpitalu. Zjawił się nagle, nachylił się nad moim łóżkiem kiedy właśnie otworzyłam oczy po krótkiej drzemce i bez żadnych zapowiedzi nachylił się nade mną i pocałował mnie w policzek, jednocześnie lewą dłonią łapiąc mnie za pierś.
Jak tam mała? - spytał uśmiechając się szelmowsko.
Kim jesteś i jak śmiesz?! - wyrwało mi się, choć tego dnia obiecałam sobie, że nie będę już zadawać żadnych pytań, choćbym nie wiem w jaki sposób została jeszcze zaskoczona. Pytania powodują dodatkowe spięcia i prowadzą do następnych badań, a ja byłam nadal młodą dziewczyną i wcale nie miałam zamiaru spędzić reszty życia w szpitalu. Wiedziałam , ze aby stad wyjść muszę udawać, ze odzyskuję pamięć.
Co ty, nie poznajesz mnie?! Jaja sobie robisz? - oburzył się.
Nie, wybacz – zaczerwieniłam się – Po prostu nie jestem przyzwyczajona, żeby ktoś mnie tak dotykał.
Ktoś?! - zdumiał się jeszcze bardziej – O co ci chodzi? Już ci nie odpowiadają moje pieszczoty?
Nie odpowiedziałam, po prostu nie wiedziałam co mam mu odpowiedzieć. To było dla mnie pierwsze spotkanie z tym chłopcem, a dla niego początek końca naszego związku.

VIII

Choć zrobiłam wszystko, żeby jak najszybciej wyjść ze szpitala, udawałam jak mogłam, że wraca mi pamięć, uśmiechałam się do ludzi, których widziałam po raz pierwszy zapewniając ich, że dobrze się czuję i nie mogę już wprost doczekać się na spotkanie z nimi w innych okolicznościach, całowałam w policzek na powitanie moją nową mamę i utwierdzałam lekarzy w przekonaniu, że czuję się znakomicie, to jednak bardzo bałam się pójścia do szkoły. Mama wciąż powtarzała, że powinnam jak najszybciej brać się za naukę, bo muszę nadrobić zaległości. Do szpitala przyszła też przyjaciółka Martyny, Emilia, która wciąż paplała o nauczycielach, chłopakach i o nauce. Starałam się ze wszystkich sił zapamiętać jak najwięcej informacji, które usłyszałam od Emilii, a i tak przewidywałam, że będzie mi ciężko w tej szkole. Podobno Martyna była dobrą uczennicą, ja zaś zakończyłam już swoją edukację. Moja mama uważała, że wystarczy mi szkoła powszechna, widząc jednak, że nauka nie sprawia mi problemów zapisała mnie do szkoły kucharskiej, gdyż uważała, że taki zawód przyda mi się w życiu.
Jak ci braknie pieniędzy zawsze będziesz mogła chodzić po weselach i komunach Stefa, kucharka to fach jak się patrzy – mawiała, ale zaraz potem dodawała- No, ale jak będziesz miała robotnego chłopa, to ci nie trza będzie pracować. Żona jest od wychowywania dzieci.
Kiedyś zgadzałam się z nią. Miałam nadzieję, że mój przyszły mąż będzie pracował w kopalni, tak jak tata i zapewni byt naszej rodzinie. Bolek był taki, jak życzyłaby sobie tego mama, pracowity, dobry i był górnikiem, choć nie miał śląskich korzeni.
Tu jednak nikt nie myśli w taki sposób jak moja mama. Czasy zupełnie się zmieniły i z tego co widzę, wszystkie dziewczyny uczą się, a potem pracują podobnie jak mężczyźni. Z takimi poglądami jak Stefa zostałabym chyba tylko wyśmiana przez moją nową rodzinę. Wszyscy tu ciągle powtarzają, że nauka jest najważniejsza. Emila przyniosła mi do szpitala swoje zeszyty, bym mogła powtórzyć sobie materiał. Początkowo pomyślałam, że szybko nauczę się tego co w zeszytach i do szkoły pójdę przygotowana. Kiedy jednak spojrzałam na notatki Emilii włos zjeżył mi się na głowie. Najgorsza była matematyka, dosłownie czarna magia. Od razu pomyślałam, że mogę nie dać rady. Postanowiłam powiedzieć o tym mojej mamie.
Jak to? Przecież matematyka nigdy nie sprawiała ci większych trudności – zdziwiła się.
Ale teraz mamy nowy materiał,. Zupełnie nic nie rozumiem – rozłożyłam bezradnie ręce.
Może brat będzie mógł ci pomóc – podrapała się po głowie – Poproszę go, żeby ci wytłumaczył.
Michał, mój nowy brat był całkiem sympatyczny. Trudno było mi go porównywać z Tadeuszem, choć byli w podobnym wieku, ale Michał i Tadeusz to dwie zupełnie inne osoby. Początkowo miałam pewne trudności, by traktować Michała jak brata, nie mogłam nawet opanować się, by nie porównywać go z Bolkiem, albo Rafałem, który odwiedził mnie w szpitalu. Jakiś jednak wewnętrzny głos wciąż powtarzał mi, że to brat, jedyne rodzeństwo jakie mam i tak powinnam go traktować. W końcu rozsadek przemógł to przemożne pragnienie poderwania mojego brata, który traktował mnie oczywiście jak rodzoną siostrę i nawet nie zauważył moich ukradkowych spojrzeń w jego stronę. Michał jest fajnym bratem i chciał pomóc mi opanować nowy materiał z matematyki, nic jednak z tego nie wyszło.
Ona jest tępa jak but, niczego nie kapuje – oznajmił mamie po kilkudziesięciu minutach prób.
Więc co robić? - mama załamała ręce.
Powinnaś jej wziąć korepetycje – stwierdził Michał – Ona ma spore zaległości.
Jak to możliwe? Nigdy przecież nie miała problemów w szkole – mama przyglądała mi się podejrzliwie.
Nie wiem – wzruszył ramionami brat – w każdym razie nic nie umie.
I w ten oto sposób rozpoczęłam korepetycje, czyli dodatkowe nauczanie przez panią, która ma także przyjechać do mnie dziś wieczorem. Wydaje mi się, że po ciężkich chwilach spędzonych z tą panią i z zeszytem do matematyki zaczęłam wreszcie co nieco łapać. Szkoda, że jest za późno żeby zaliczyć rok. Nauczycielka stwierdziła bowiem, że przepuszczając mnie do następnej klasy z takimi zaległościami zrobiłaby mi krzywdę.
Nie zdałabyś matury , Martynko – stwierdziła rzeczowo – Lepiej powtórzyć rok niż zaprzepaścić szansę na studia. A swoja drogą nie mogę zrozumieć jak mogłam nie zauważyć twoich zaległości. - kiwała ze zdumieniem głową.
Widziałam jak Rafał uśmiechał się szyderczo w ostatniej ławce. Odkąd zerwaliśmy jest mi nieżyczliwy i robi wszystko, bym jeszcze gorzej czuła się w tej klasie do której i tak nie potrafię się przystosować. Poznałam nagle mnóstwo nowych osób, które podobno znam bardzo dobrze, imprezowałam z nimi i łączyły mnie z nimi różne przygody i sytuacje, których nie potrafię nawet sobie wyobrazić. Wciąż jest mi ciężko, choć z czasem nauka nie jest już taka katastrofą jak w pierwszych dniach po powrocie ze szpitala, ale nadal mnóstwo nowości bombarduje mnie ze wszystkich stron. Najgorsze było pierwsze zaskoczenie po powrocie do domu, kiedy poznałam babcię i dziadka, którzy mogliby być właśnie w wieku Stefy, gdyby nadal żyła. To wszystko było jeszcze niczym w porównaniu z następnym porankiem gdy mama wcześnie rano zawołała nad moim łóżkiem
Wstawaj, Martynko, czas do szkoły!
To okropne, myślałam, nawet nie wiem w którą stronę mam iść do tej szkoły, jak poruszać się po gwarnej, ruchliwej ulicy. Na szczęście tata zaproponował, że podrzuci mnie samochodem, a na stopniach budynku z napisem; „ Liceum nr 2 „ stała Emila. Cóż za ulga! Przynajmniej pokazała mi jak poruszać się po tym wielkim , piętrowym budynku, to znaczy ona spokojnie przechadzała się gwarnym korytarzem, a ja maszerowałam za nią zerkając na numery klas i podciągając w dół bluzeczkę Martyny na pośladki upięte w wąskie spodnie. Dokoła wszystkie dziewczyny czuły się swobodnie w takich ubraniach, postanowiłam więc nie zwracać na siebie uwagi i podobnie jak jeden z chłopców stojących na korytarzu włożyłam ręce do kieszeni. Lekcje tego dnia ciągnęły się w nieskończoność. Ze zgrozą stwierdziłam, że będę miała ogrom rzeczy do nauczenia się i nadrobienia i to nie tylko z matematyki, ale dosłownie ze wszystkich przedmiotów. Równie trudne były przerwy. Wszyscy wokół pytali jak czuję się po wypadku, a dziewczyny wciąż plotkowały o chłopcach próbując wciągnąć mnie do rozmowy. Sprawiło mi to wielką trudność nie tylko ze względu na mnóstwo nieznanych mi słówek ( slang młodzieżowy zmienił się przez te wszystkie lata), ale także dlatego, że musiałam ciągle domyślać się który z chłopców to Bartek, który Kamil, kto z kim chodzi i kto się w kim buja. Zresztą długo musiałam domyślać się co oznacza słowo „buja”. Rafał nadal uważał się wtedy jeszcze za mojego chłopaka i kilka razy na przerwie próbował zaciągnąć mnie do jakiegoś ciemnego kata, ale nie mogłam się jednak na to zgodzić, nie tylko dlatego, że prawie go nie znałam, ale także bałam się, że nie trafię z powrotem do klasy. W końcu jednak lekcje tego dnia jakoś szczęśliwie się skończyły. Teraz w szkole czuję się o wiele swobodniej, choć nauka nadal sprawia mi wiele problemów. Czuję jednak, że jakoś sobie w końcu poradzę, zresztą nie mam przecież innego wyjścia. I tak nie mam szans by wrócić do mojego dawnego życia, tamtego zrycia po prostu już nie ma, ono stało się historią, w której miałam swój niewielki udział.


IX

Od początku zastanawiałam się czy moi rodzice nadal żyją, jak teraz wygląda mój brat i dom rodzinny, który opuściłam zupełnie niedawno. Miasto od czasu mojego wypadku zmieniło się nie do poznania. Doskonale pamiętam dzielnicę, w której teraz mieszkam, dawniej były tu tylko pola. Chodziłyśmy tu czasem z Adelą na grzyby, najczęściej nasze poszukiwania rozpoczynałyśmy wzdłuż torów do miejsca, gdzie teraz stoi nasza szkoła, potem skręcałyśmy w prawo. Rozciągały się tam pola i malownicze zagajniki. Gospodarstw było tu wtedy niewiele, a o blokach nikt nawet nie myślał. Teraz jest tu centrum miasta. Wielką, szeroką ulicę nazywano dumnie Aleją Piłsudskiego, kursują po niej autobusy i po całych dniach przesuwają się tędy sznury samochodów. Tory zarosły krzewami i białymi brzózkami. Nie kursują już po nich pociągi, a do uzdrowiska nie przyjeżdżają kuracjusze. Podobno wody zdrojowe zniknęły kiedy kopalnie na całego zaczęły eksploatować węgiel. Szkoda. Postanowiłam, że pójdę kiedyś zobaczyć jak wyglądają budynki uzdrowiska, najpierw jednak chciałam zobaczyć mój dom rodzinny i dowiedzieć się czegoś więcej o mojej dawnej rodzinie. Tęskniłam za nimi, szczególnie za mamą, ale wiele też myślałam o Tadeuszu. Kiedy obserwowałam Michała, który jest teraz moim bratem nie mogłam opanować się, by nie porównywać go do Tadka, byli przecież w tym samym wieku. Brat miał wtedy dwadzieścia lat, pracował na kopalni. Michał jest studentem, ale tez marzy o tym, by związać swoją przyszłość z górnictwem. To zabawne jak niewiele zmienili się ludzie, choć czasy są zupełnie inne. Młodzi chłopcy teraz też chcą pracować w kopalniach, gdzie można dobrze zarobić i utrzymać swoje przyszłe rodziny. Teraz jednak jest z tym o wiele trudniej. Nikt już nie werbuje mężczyzn do tej pracy, nikt nie musi zabiegać o to, by znaleźć dostateczną ilość pracowników. Podobno na burkach dyrektorów leżą stosy podań, a przyjęć jest niewiele. Cóż, ten rynek, który był taki chłonny, został wreszcie nasycony, a ci, którzy przyjechali tu dawno temu za pracą zżyli się z miastem i są jego częścią, podobnie jak rdzenni mieszkańcy, którzy teraz są tu mniejszością.
Przez cały czas myślałam o tym, by odnaleźć Bolka. Byłam ciekawa czy został w Jastrzębiu po moim wypadku, jak teraz wygląda i gdzie mieszka. Nadal go kochałam, miałam jeszcze świeżo w pamięci naszą cudowną noc w stodole i wydawało mi się, że mój ukochany nadal jest przystojny i wspaniały i nadal gdzieś w tym gąszczu bloków czeka na mnie. Postanowiłam któregoś dnia po szkole udać się na Centnerowiec. Z mojego liceum było tam niedaleko, wystarczyło pójść wzdłuż nieczynnych teraz torów i za kilkanaście minut można było dojść do mojego dawnego domu. Gdybym powiedziała koleżankom, że zamierzam iść wzdłuż torów pewnie wyśmiałyby mnie, one wszędzie jeździły samochodami, albo w najgorszym razie autobusami, poza tym zaczęłyby się pytania po co chcę tam iść. Postanowiłam więc, że powiem im, iż zaraz po lekcjach idę z mamą do lekarza. I muszę się bardzo śpieszyć. Mamie zaś powiedziałam, że wrócę później, ponieważ mam dodatkowe kółko z chemii. Ucieszyła się.
To dobrze , że się starasz, Martynko, nauka jest najważniejsza.
Tak, pomyślałam, tu zawsze nauka jest najważniejsza. Kiedy tylko pobiegłam po lekcjach w stronę torów od razu poczułam się jak w domu. Zarośnięte, zaniedbane miejsca, ale wszędzie było słychać śpiew ptaków, które cieszyły się wiosną i przypominały mi dawne czasy. Drzewa były jeszcze nagie i dopiero gdzieniegdzie zaczęły puszczać pierwsze pączki, ale i tak ogarnęła mnie wielka radość, bo znalazłam się pomiędzy dziką przyrodą, która dawała mi choć namiastkę tego,co straciłam. Starałam się nie patrzeć pod nogi. Zardzewiałe tory kolejowe działały na mnie przygnębiająco, przypominały, że czasy ich świetności przeminęły. Doszłam do miejsca, gdzie zdarzył się mój wypadek na motorze, przeszły mnie ciarki gdy o tym pomyślałam, teraz jednak nic tu nie przypominało tamtego dnia. Nie mogłam nawet nawet rozpoznać drzew , w które wjechaliśmy z Antkiem, być może tamte zostały ścięte, a te, które teraz tu rosną nie pamiętają tamtego dnia. Tak czy owak minęłam to miejsce i znalazłam się obok starego dworca. Przedstawiał obraz nędzy i rozpaczy. Porozbijane okna, zniszczone drzwi, rozpadający się dach, tyle pozostało po niegdyś ładnym budynku, który jako pierwszy dostrzegali przyjezdni kuracjusze. Stary szynk „ U Woryny” gdzie piwem pokrzepiali się zarówno przyjezdni jak i miejscowe pijaczki także nie funkcjonował. Jedynym miejscem, które przypominało, że dawniej był tu jakiś lokal była oszklona dobudówka do budynku, który był teraz zwykłym domem mieszkalnym. Stąd już niedaleko do mojego domu. Dawniej w tym miejscu było już widać dach, teraz jednak powstało tu sporo nowych domów, które zasłaniały widok. Zbliżając się do rodzinnego gospodarstwa czułam strach, serce biło mi ze wzruszenia jakby miało wyfrunąć z piersi. Nie bardzo wiedziałam co powiem bratu, jak mam się zachować, wiedziałam jednak, że muszę go zobaczyć. Dom zmienił się nie do poznania. Teraz zrozumiałam dlaczego nie udało mi się wypatrzeć dachu. Zamiast domu z czerwonej cegły pokrytego zmurszałą, porośnięta mchem dachówką zobaczyłam piękny, otynkowany, wymalowany na biało budynek pokryty ciemnozieloną, lśniącą, karbowaną blachą. Ogród i płot jawiły się równie imponująco, jakieś nieznane mi krzewy porastały wzdłuż chodnika z ciemnoczerwonej kostki. Po chlewie i szopie nie zostało nawet śladu. W miejscu gdzie tata zawsze wyprowadzał kozy stała drewniana altanka z ławeczkami w środku. Tam, gdzie zawsze dymiło się z ciemnej kupy obornika rosły jakieś niskie rośliny otoczone kamiennym niskim murkiem. Dom był teraz wyższy, a do drzwi wejściowych prowadziły wykafelkowane schody. Stałam przy płocie przez dłuższą chwilę obserwując te wszystkie zmiany i zastanawiałam się czy aby na pewno nadal jest to mój rodzinny, przytulny dom na Centnerowcu, ten sam, w którym miałam mieszkać z Bolkiem, w którym miały się wychowywać nasze dzieci. Po ogrodzie spacerował jakiś starszy pan, który zauważył mnie stojącą przy furtce i przyglądał mi się z ciekawością.
Pani kogoś szuka? - spytał w końcu.
Jego ciepły głos sprawił, że zadrżałam na całym ciele. Czyżby to był Tadeusz? Ale przecież mój starszy zaledwie o dwa lata brat był wyprostowanym, wysokim, młodym mężczyzną, miał ciemne, gęste włosy, a ten miły pan jest nieco przygarbionym, siwiejącym człowiekiem. Poczułam jak łzy napływają mi do oczu i musiałam bardzo się skupić, żeby odpowiedzieć.
Szukam pana Tadeusza Gajdy.
To ja - odpowiedział i podszedł do furtki.
Patrzył na mnie pytającym wzrokiem, pewnie zauważył moje łzy i wzruszenie, bo przyglądał mi się badawczym wzrokiem. Zauważyłam , że nadal ma ciemnobłękitne oczy.
A o co chodzi ? - dopytywał widząc, że stoję bezradnie rozkładając dłonie i nie wiedząc co odpowiedzieć.
Czy pan mnie poznaje? - spytałam pełnym wzruszenia głosem, choć wiedziałam, że Tadek nie może zrozumieć tej całej sytuacji, nie może mnie znać, ani wiedzieć, że znam go jak własnego brata.

X

Nie wiem czy tamta Martyna doceniała przyjaźń Emilii, gdyby tu była zrozumiałaby jakie miała szczęście spotykając ją na swej drodze. Jako Stefania nie miałam takiej przyjaciółki. Owszem , była Adela, ale ją interesowały tylko plotki. Nie można jej było powierzyć żadnej tajemnicy, bo nie potrafiła trzymać języka za zębami. Przychodziła głównie z nadzieją , że zwierzę jej się z jakieś tajemnicy, która nastopnego dnia byłaby już sprawą całej wioski. Emilę obchodził los Martyny. Już w szpitalu przyniosła mi zeszyty żebym nie miała zaległości w nauce, doradzała w co się ubrać i nie paplała wokół o moich problemach z przystosowaniem się na nowo do szkoły. Była szczera i kiedy zerwałam z Rafałem stwierdziła krótko
Zawsze ci mówiłam, że to nie jest chłopak dla ciebie. Dobrze się stało.
Właściwie to chyba tylko dzięki niej nie zostałam klasowa ofiarą, jak chociażby taka Dorota,która wiecznie wystawała sama na korytarzu z zeszytem w ręku. A wszystko dlatego, że Dorota jest kujonkom nieprzystosowaną do reszty klasy ( tak mówi Emila), ale ja dostrzegam także, że dziewczyna nie grzeszy urodą i zawsze nosi niemodne ubrania. Teraz widzę jak cienka linia dzieliła mnie od Doroty. Na szczęście tamta Martyna miała w szafie tylko modne stroje, albo inaczej, ciuchy, jak wszyscy mawiają, ale i tak miałam problem, żeby dopasować wszystko jak należy. I tu Emila była także nieoceniona.
Do tych spodni nie pasuje ci ten sweterek – zwróciła mi uwagę już pierwszego dnia – Do tych załóż ten biały, obcisły, albo tę cienką, jasnozieloną bluzkę i ciemne bolerko. Kiedy tylko rozgryzłam działanie komórki zaczęłam do niej dzwonić, by radzić się co założyć. Teraz sama potrafię już bezbłędnie ocenić co do czego pasuje. Dzięki Emilii poznałam Olkę z równoległej klasy. Początkowo miałam problem żeby włączyć się w rozmowę dziewczyn w korytarzu, głównie z powodu gwarowych słówek, które czasem wymykały mi się podczas dyskusji. Tamta Martyna nigdy tego nie robiła i koleżanki od razu to zauważyły.
Jesteś Ślązaczką? Dotąd tego nie zauważyłam – zdziwiła się Klaudia, klasowa piękność.
Nie, – zaczerwieniłam się jak ktoś przyłapany na gorącym uczynku – ale część mojej rodziny mówi gwarą.
Nie ma się czego wstydzić, to raczej powód do dumy – wtrąciła się Ola, która akurat rozmawiała o czymś z Emilą.
I właśnie wtedy udało mi się poznać kogoś kto pochodzi z Jastrzębia i może znać rodzinę Stefanii. - U mnie w rodzinnym domu się godo – dodała Ola.
Tak? A gdzie mieszkasz? - oświeciło mnie.
Od kilku dni usiłowałam dowiedzieć się czegoś o rodzinie Gajda, czyli o mojej rodzinie. Od kiedy mój brat przegonił mnie spod furtki uznając za wariatkę stało się to wręcz moją obsesją. No cóż, sama byłam sobie winna, że Tadek potraktował mnie w ten sposób. Niepotrzebnie zaczęłam płakać i zapewniać go, że jestem jego siostrą, Stefą. Patrzył na mnie jak na idiotkę. Był oburzony, że stroję sobie żarty z nieszczęścia jakie dotknęło jego rodzinę przed wieloma laty, postraszył nawet, że zadzwoni na policję, jeśli nie odejdę od furtki.
Moja siostra zginęła tragicznie, nie pozwolę takiej smarkuli kalać jej pamięci głupimi żartami! - zawołał za mną gdy odchodziłam w stronę torów.
W ten sposób dowiedziałam się tylko, że Stefania zginęła wtedy podczas jazdy na motorze. W takim razie gdzieś na cmentarzu musi znajdować się mój grób, pomyślałam. Tego dnia nie czułam się jeszcze na siłach, by tam pójść i sprawdzić. Najpierw musiałam pogodzić się z faktem, ze tamta Stefa, którą byłam przez osiemnaście lat definitywnie nie żyje. To wszystko nie ułatwiało mi trudnej sztuki zaaklimatyzowania się szkole i w nowym domu. Wciąż wydawało mi się, że dostrzegam jakieś zdziwione spojrzenia koleżanek na takie czy inne zachowanie odbiegające od normy. Musiałam stale się pilnować. W dodatku Rafał coraz bardziej okazywał mi swoja wrogość i coraz bardziej otwarcie afiszował się z Angeliką, mnie zaś robił ciągłe uwagi na temat mojego opuszczenia się w nauce. Teraz jednak dzięki Oli mogłam przez chwilę zapomnieć o tych wszystkich kłopotach i znów powrócić do mojego dawnego życia choćby tylko w myślach.
Tu gdzieś mieszkasz, blisko szkoły? - nie dawałam za wygraną, kiedy od razu nie otrzymałam odpowiedzi.
Na Kondziołowcu, to niedaleko.
Wiem, gdzie to jest – ucieszyłam się – A, o której kończysz lekcje? - postanowiłam kuć żelazo póki gorące.
Chyba tak jak wy – zdziwiła się, że o to pytam.
Ja jednak miałam już swój plan, który postanowiłam zrealizować za wszelką cenę. Po lekcjach specjalnie ociągałam się w szatni czekając aż Emila wyjdzie. Ona i tak dojeżdżała autobusem i zawsze spieszyła się na przystanek, Zawsze odprowadzałam ją, bo szłam w tamtym kierunku do mojego domu. Teraz jednak udawałam, że zaplatały mi się sznurówki w trampkach.
Idź już, dogonię cię, tylko uporam się z tymi sznurówkami! - zawołałam za nią.
Ja jednak czekałam na Olę. Na szczęście wyszła sama ze szkoły.
Mogę cię odprowadzić? - zagadnęłam – Mam dziś czas, bo mama przychodzi trochę później z pracy, a zapomniałam klucza do mieszkania – skłamałam.
Dobra – zrobiła zdziwioną minę.
Zauważyłam, że przyjęła moją propozycję bez entuzjazmu, pewnie zastanawiała się o czym miałybyśmy ze sobą rozmawiać.
Na Kondziołowcu mieszkała kiedyś moja ciocia – chciałam jakoś usprawiedliwić tę moją dziwną propozycję – Jestem ciekawa jak tam się teraz pozmieniało.
Jak się nazywała?
Kto?
No, ta ciocia.
Anna Myśliwiec – przypomniałam sobie Annę, która rzeczywiście kiedyś tam mieszkała
Aaa, znałam ją, umarła kilka lat temu, ale była już bardzo stara.
Tak, to kuzynka mojej babci.
Ach, moja babcia lepiej ją znała.
Tak? - ucieszyłam się – A jak się twoja babcia nazywa?
Genowefa,Genowefa Brzoza.
Oczywiście znałam Wefę, była zaledwie dwa lata starsza ode mnie, to znaczy, kiedy byłam jeszcze Stefą. O Boże, pomyślałam, ona jest babcią Oli, a więc ja, jako Stefa mogłabym być teraz swoja babcią. To okropne.
A gdzie mieszka twoja babcia?
Razem z nami.
O, tak! Nareszcie udało mi się dowiedzieć czegoś konkretnego. Muszę to dobrze rozegrać, pomyślałam, muszę porozmawiać z Wefą, ona z pewnością będzie wiedzieć coś na temat mojej rodziny, a może nawet będzie wiedzieć gdzie mieszka Bolek. Kiedy o tym pomyślałam robiło mi się słabo. Cieszyłam się i jednocześnie obawiałam spotkania z Wefą. Czułam jak pocą mi się dłonie.
Ola, czy mogłabym przez chwilę porozmawiać z twoja babcią? - wypaliłam – Może ona będzie pamiętać pewną rodzinę, która tu kiedyś mieszkała. Przygotowuję taką pracę na historię. Wiesz, mam kłopoty z historią, jeśli dobrze odrobię tę pracę, to dostanę pozytywną ocenę.
Tak, czemu nie. – uśmiechnęła się - Mogłaś od razu powiedzieć, że chodzi o historię.

XI

Wefy nie znałam zbyt dobrze. Pamiętam, że jakiś czas przed moim wypadkiem wyszła za mąż za Alojzego. Jego pamiętam o wiele lepiej, głównie z kościoła. Przed ślubem mieszkał w Zdroju, potem przeprowadził się na ojcowiznę żony. Byłam bardzo ciekawa co też się z nim dzieje. Ola wspominała tylko o babci, pamiętam, że była ona miłą, zawsze uśmiechniętą dziewczyną. Miałam nadzieję, że taka pozostała i że zechce ze mną porozmawiać.
Nie pomyliłam się. Już na podwórku przylegającym do zadbanego domku Oli zauważyłam starszą panią w błękitnym fartuszku, która przycinała krzewy w ogrodzie. Na nasz widok uśmiechnęła się ciepło. Zauważyłam, że ma białe, równe zęby. Pamiętam, że jako młoda dziewczyna miała krzywy zgryz z nieco wystającą górną szczęką. Pewnie teraz ma sztuczne zęby. Za czasów, gdy byłam jeszcze Stefą wiele kobiet w jej wieku nosiło długie, szerokie spódnice opasane wpół fartuchami i jakle, które sprawiały, że wszystkie wyglądały grubo i jeszcze obowiązkowo chustki na głowach. Czasy się zmieniły, ale z pewnością starsze panie w tych nowych strojach wyglądają o wiele korzystniej i młodziej niż kiedyś.
Babciu, to jest Martyna, chciała popytać cię o jakąś rodzinę, potrzebuje to na historię – przedstawiła mnie Ola.
Naprawdę? - starsza pani uśmiechnęła się przyjaźnie – To zrobię herbatę. Usiądźcie sobie na ławce w ogrodzie.
Ola posiedziała ze mną przez chwilę, aż Wefa przygotowała napój i ciasteczka, a potem ulotniła się pod pretekstem, że musi się przebrać. Pewnie dziwnie się czuła w moim towarzystwie. Nie miałyśmy o czym rozmawiać, ja zresztą nie ułatwiałam jej zadania, gdyż milczałam uparcie wpatrując się w pobliski krzew róży, który zaczął puszczać niewielkie pączki.
A co chciałabyś wiedzieć? - starsza pani znów uśmiechnęła się przyjaźnie – Poczęstuj się ciasteczkiem – zachęcała.
Nieśmiało sięgnęłam po słodki przysmak posypany rozkruszonymi orzechami.
Bo ja proszę pani... - zaczęłam nieśmiało – Bo mnie interesuje historia tego wypadku, kiedy to na motorze zginęła Stefania Gajda z Centnerowca.
To było dawno temu – wydawała się zaskoczona – A skąd o tym wiesz?
Od mamy – skłamałam.
A twoja mama stąd pochodzi?
Nie, ale jej też ktoś o tym opowiedział.
I takie coś na historii wam każą opowiadać? - nie kryła zdziwienia.
No, właściwie to jest taki konkurs na historię. I trzeba tam opowiedzieć coś ciekawego z życia miasta.
To już nie ma nic ciekawszego?
No, jest, ale mnie się ta historia podoba.
A co tu jest do podobania, dziołszko – pokiwała smutno głową – Stefa miała chyba z osiemnaście lat, na pewno nie więcej i tak głupio zginęła.
To jak to było? - drążyłam w nadziei, że dowiem się czegoś o moich znajomych i rodzinie.
A latał za nią , taki Antek, a ona miała galana, co przyjechał chyba z kieleckiego. Bezmała raz tylko był u niej w domu na zolytach, a potem Antek wziął ją na motor i zabili się koło torów.
Oboje?
No, leżą Zdroju na cmentarzu.
Razem?
Nie, Antek w rodzinnym grobie, a Stefa piersze leżała w grobie po starzykach, a teraz ojców od niej pochowali na tym samym miejscu.
To oboje nie żyją? - przełknęłam z wysiłkiem ślinę.
No, leża w Zdroju.
Zakręciło mi się w głowie. Więc moi rodzice nie żyją. Mama, zawsze taka pełna życia, a tatę widziałam po raz ostatni, kiedy wstał od stołu i poszedł zajrzeć na krowy do chlewa. Chciało mi się płakać,ale wiedziałam, że muszę jakoś wytrzymać. Ta kobieta nie zrozumiałaby o co mi chodzi, jeszcze przestraszy się mojej reakcji i niczego więcej się od niej nie dowiem, myślałam. A tak bardzo chciałam spytać ją jeszcze o Bolka. Przez chwilę siedziałyśmy w milczeniu, chyba zauważyła, że ta historia bardzo mnie poruszyła.
Jak cię, dziołszko interesują stare dzieje, to mogę ci poopowiadać insze, weselsze historie.
Ale ja chciałabym jeszcze wiedzieć co z tym galanem, czy bardzo płakał za Stefą.
Ano, chyba coś płakał, ale za rok ożenił się z jakąś przyjezdną dziołchą.
Za rok?!! - oburzyłam się – To niezbyt długo rozpaczał.
Ano, jak to chłop, oni tak nie przeżywają, jak kobiety.
Co to za jedna? - nie posiadałam się z oburzenia.
Ach, jakaś przyjezdna, oni mieszkali tu, niedaleko na osiedlu, ale ona umarła parę lat temu na raka. Bezmała mieli jechać w rodzinne strony, jak ten Bolek poszedł na emeryturę, ale jak umarła to już nie jechał. Mieszka tam dalej, na Opolskiej.
A, w którym bloku?
A w tym najdłuższym, chyba w drugiej klatce, bo go nieraz widywałam jak stamtąd wychodził, no w tym, co go stad widać. - wskazała palcem – Ostatnio dawno go nie widziałam.
A brat Stefy? Z kim się ożenił?
Z Maryjką Oczadłową z Pochwacia. Oni mieszkają na jego ojcowiźnie na Centnerowcu.
Tak, to już wiedziałam, widziałam przecież Tadka. Ale, żeby z Maryjką Oczadłową! Pamiętałam ją, nigdy nie grzeszyła urodą. To była taka cicha gąska. No, ale skoro Tadkowi się podobała. Miałam nadzieję, że przydały jej się te wszystkie moje rzeczy, które mama zbierała mi przez lata na wiano. Pewnie żyły z mamą w zgodzie, bo Maryjka była taka spokojna, zrównoważona i chyba gospodarna. Pamiętam jak zawsze śpieszyła się ze szkoły, żeby pomagać w domu rodzicom. To się chyba mojej mamie podobało. No, cóż, może Tadek dobrze wybrał, choć on nie przysporzył rodzicom zgryzoty.
Mieli dzieci? - jeszcze dopytywałam.
Chyba dwie dziołchy, dawno już się powydawały, jedna chyba gdzieś w Rybniku mieszka, a druga na blokach.
A, Bolek?
Co?
Czy miał dzieci?
Miał chyba synków.
Dwóch?
Chyba dwóch, ale zdaje się, że się wykludzili jak dorośli.
To on teraz sam mieszka?
Sam.
W kieszeni zadzwoniłam mi komórka. To mama pewnie martwi się, że nie wracam ze szkoły.
Moja mama dzwoni – poinformowałam panią Wefę.
To odbierz
Gdzie jesteś, córeczko? - w głosie mamy brzmiała troska.
U koleżanki. Weszłam do niej na herbatę, ale zaraz wracam.
To pospiesz się, Michał jest już w domu, zawiezie nas na zakupy.
Dobrze, mamo.
Podziękowałam za herbatę i opuściłam podwórze Wefy. Na ulicy rozpłakałam się jak dziecko. To wszystko co usłyszałam od babci Oli, przerastało mnie. Nawet nie wiedziałam w jakich okolicznościach umarli moi rodzice, mój starszy brat uważa mnie za wariatkę, a Bolek, ten, którego tak kochałam, krótko po mojej śmierci związał się z inną, spędził z nią ogromną część swojego życia, a o mnie po prostu zapomniał. Myślałam o tym, że muszę się jakoś pozbierać po tym wszystkim, udawać, że jestem kimś innym, iść z mamą, która wcale nie jest moja mamą na zakupy, a zawiezie nas do sklepu brat, który tak naprawdę nie jest moim bratem. Czy na całym tym wielkim świecie żyje choć jeszcze jedna osoba, która ma za sobą podobne przeżycia? Jeśli nawet tak jest, to i tak nigdy się tego nie dowiem.

XII

Czekałam na Emilę w bramie. Raz po raz poprawiałam dekolt w brązowej, krótkiej bluzeczce, którą moja niezawodna przyjaciółka doradziła mi założyć na dzisiejszy wieczór. Bardzo się denerwowałam. Nigdy dotąd nie byłam w pubie, nie wiedziałam jak mam się tam zachować,ani o czym rozmawiać z paczką, która podobno była bardzo zgrana i ja do niej także należałam. Spoconą dłonią przekładałam pieniądze w kieszeni, które dała mi mama. Nawet ucieszyła się kiedy oznajmiłam jej, ze Emila namawia mnie bym poszła ze starą paczką. Wiem, że mama bardzo martwi się o mnie, widzi przecież jak bardzo zmieniła się jej córka od czasu wypadku i zależy jej na tym, by, znów była radosną,beztroską nastolatką, taką jak tamta Martyna. Tak więc miałam pozwolenie mamy i kieszonkowe, które powinnam wydać w pubie. Nie miałam pojęcia co tam będzie do kupienia, ale przypuszczałam, że jakieś napoje. Miałam nadzieję, że nie będę musiała tam tańczyć. Te aktualne tańce w niczym nie przypominały walców, ani polek, dlatego bałam się ośmieszenia przed znajomymi, do których prócz Emili należą podobno, Aga, Dorota i Marcin, chłopak Agi. Emila była punktualna jak zawsze.
A reszta paczki? -chciałam poczuć się na luzie, ukryć swoje zażenowanie.
Emilka od razu jednak zauważyła, że jestem jakaś nieswoja.
Będzie fajnie, zobaczysz – poklepała mnie po ramieniu – Reszta czeka pod „ Eitem”
No to idziemy – powiedziałam to tak odważnie, że moja przyjaciółka uśmiechnęła się.
Wokół lokalu panował zgiełk. Kilka osób stało na zewnątrz i głośno o czymś dyskutowało.
Hejka! - Emila znała niektórych z nich.
Nie miałam pojęcia czy to także moi znajomi,wiec na wszelki wypadek machnęłam do nich ręką. Wysoki bramkarz zmierzył mnie od stop do głów. Wyprostowałam się,chyba wyglądałam nieźle skoro zwrócił na mnie uwagę.
Tutaj, dziewczyny! - reszta paczki zajęła już stolik.
Uśmiechnęłam się do nich szeroko. Było tu całkiem przytulnie, przygaszone światła, nastrojowa muzyka - coś zupełnie innego niż dawne zabawy wiejskie, albo sztywne restauracje dla kuracjuszy, ale podobało mi się. Marcin od razu postawił wszystkim po piwie. Poczułam się rozluźniona kiedy wypiłam pól szklanki. Kolejno każda z nas stawiała jedna kolejkę, kieszonkowe mamy przydały się. Rozmowa kleiła się i czułam, że coraz bardziej wrastam w ten świat. Mogłabym się przyzwyczaić do takiego życia, jestem przecież młodą, piękną dziewczyną, a moi przyjaciele są zabawni i fajni.
Zagramy w bilard? - Marcin miał ochotę nas rozruszać.
Przestraszyłam się, nie znałam tej gry, więc stwierdziłam, że nie mam ochoty. Emila powiedziała, że dotrzyma mi towarzystwa. Trochę obserwowałam tamtych jak grają, przyda mi się taka nauka na przyszłość. Młodziutka kelnerka przyniosła dwie lampki szampana.
Ale my nie zamawiałyśmy – zauważyłam.
To od tamtych panów. - wskazała na dwóch nieco starszych od nas chłopców.
Emila podziękowała grzecznie i obdarzyła tamtych szerokim uśmiechem. Także spojrzałam w tamtą stronę. Kiwnęli do nas. Jeden z nich wstał i ruszył w kierunku naszego stolika. Czułam, że się czerwienię. Ten chłopak był bardzo przystojny,wysoki, szczupły i miał piękne, niebieskie oczy. Poczułam jakieś niezrozumiałe uderzenie gorąca. Doskonale pamiętam to uczucie kiedy Bolek podszedł do mnie po raz pierwszy. To było coś podobnego i od razu przypomniał mi się mój ukochany, którego pewnie straciłam na zawsze i opuściłam skromnie wzrok.
Jestem Kuba, – przedstawił się chłopak – a tam siedzi mój kolega Radek. Czy możemy się dosiąść?
Emila, a to Martyna – przedstawiła nas moja przyjaciółka – Jasne, że możecie, tyle, że są z nami nasi przyjaciele.
Dostawimy nasze krzesła.
Ok – Emila skinęła głową.
No co tak zamilkłaś? - szturchnęła mnie kiedy Kuba poszedł po swojego towarzysza. - Fajny, no nie? - puściła mi oko.
Tak – westchnęłam – naprawdę fajny.
Tak właśnie poznałam Kubę. Od pierwszej chwili gdy go zobaczyłam coś zaczęło między nami iskrzyć. Emila tylko uśmiechała się szelmowsko kiedy obserwowała nas jak rozmawialiśmy.
Hej – trąciła mnie , gdy wyszedł do toalety – Widzę, że jesteś nim zauroczona.
Chyba tak – pisnęłam zawstydzona.
No, widzisz, a tak nie chciałaś dać się tu wyciągnąć.
Kuba uparł się, żeby mnie odprowadzić. Nie stawiałam zbytnio oporu, a Emila sprytnie wymówiła się, że idzie w przeciwną stronę. Widziałam jak moje koleżanki z paczki trącają się łokciami i uśmiechają się szelmowsko kiedy się żegnałyśmy. Pomyślałam, że może za bardzo pokazuję, że mi zależy, może powinnam udawać bardziej niedostępną, ale w końcu te kilka piw zrobiło swoje. Bez oporów umówiłam się z nim na następną randkę. Dowiedziałam się, że studiuje w AGH i że mieszka w niedalekim Bziu w domku jednorodzinnym. W pierwszej chwili chciałam wykrzyknąć, że też urodziłam się w takim domku i że uwielbiam pracować na działce i że w ogóle lubię przestrzeń i kiedy nie słychać sąsiadów za ścianą jak u mnie w bloku, ale w porę ugryzałam się w język. Kuba przecież odprowadził mnie do mieszkania w bloku, jeśli będę się z nim spotykać ( a przypuszczam, że będę), to dowie się, że Martyna, którą poznał w pubie od dziecka mieszka tu z rodzicami, więc tyko stwierdziłam, że w takim domku na pewno fajnie się mieszka.
Zabiorę cię tam któregoś dnia, jeśli będziesz miała ochotę – uśmiechnął się.
Pod drzwiami do mojej klatki wziął mnie za rękę.
To jesteśmy umówieni w przyszła sobotę? - upewnił się.
Tak – zaczerwieniłam się.
A dasz mi swój numer telefonu?
A zadzwonisz?- uśmiechnęłam się tajemniczo.
Zadzwonię jeszcze dziś żeby się upewnić czy doszłaś bezpiecznie do drzwi mieszkania.
Nachylił się żeby mnie pocałować. Czułam, że serce wali mi jak oszalałe. Będąc Stefanią nigdy nie pozwoliłabym pocałować się chłopakowi na pierwszej randce, to po prostu nie wypadało. Ale teraz nie jestem już Stefą, jestem Martyną i żyję w innych czasach. Teraz nikt już nie odwraca się za dziewczyną idącą trzymając się za ręce z nieznajomym, nikt nie zwraca uwagi na pary przemykające wieczorem po ulicach miasta. Skoro mam tu żyć, to czemu nie zachowywać się jak inni. Poza tym byłam bardzo ciekawa jaki smak mają usta Kuby. I nie zawiodłam się. Pachniał miętą i jeszcze jakąś domieszką innych łagodnych ziół. Kiedy mnie objął, miałam wrażenie, że obejmuje mnie las, taki sam jak w czasach dzieciństwa. Jego usta były wilgotne i miękkie. Delikatnie je rozchylił, wysunął język i połaskotał mnie nim. Było to bardzo przyjemne i takie intymne, że zapragnęłam, by robił to jeszcze wiele razy. Ale on delikatnie odsunął się i pożegnał mnie wolno wysuwając swoją dłoń z mojej. Weszłam na klatkę schodową, a kiedy stwierdziłam, że odszedł usiadłam na schodach. Musiałam dojść do siebie, to co przed chwilą przeżyłam było takie niezwykłe i piękne, że sama nie mogłam uwierzyć, iż przydarzyło mi się coś tak wspaniałego.

XIII

Martyna, podobno przygotowujesz się do tego konkursu historycznego u Kalinowskiej? Nic nie mówiłaś. - Emila zaskoczyła mnie z samego rana.
Osłupiałam. Chyba wpadłam w sidła własnych kłamstw. Od razu domyśliłam się, że to Ola opowiedziała jej o mojej wizycie u Wefy. Emila jako moja najlepsza przyjaciółka nie mogła pewnie zrozumieć dlaczego jej o tym nie powiedziałam, rozmawiałyśmy przecież o wszystkim, a szczególnie o sprawach dotyczących szkoły.
Tylko zastanawiałam się czy wziąć w nim udział, ale chyba nie dam rady.
Oszalałaś? - stuknęła się w czoło – Wiesz jaka jest Kalinowska, nie da ci spokoju. Zresztą przed chwilą szukała cię. Teraz już się z tego nie wyplączesz, lepiej przygotuj jakąś opowieść na jutro.
O rety, pomyślałam, i co ja teraz zrobię?!
I co ja teraz zrobię? - załamałam ręce.
Och, czym się przejmujesz – machnęła dłonią – Coś tam sobie na jutro przygotujesz, skoro wypytywałaś babkę Oli, to chyba coś ci opowiedziała. Na korytarzu masz wywieszony regulamin na tablicy
informacyjnej. Zapoznaj się z nim dokładnie, a Kalinowska i tak daje szóstkę za udział. Przyda ci się przecież szóstka z historii.
I tak mi nie pomoże skoro nie zdam z maty – załamałam dłonie.
Miałam ochotę zabrać swoje rzeczy i uciec do domu. Od wczoraj miałam i tak dość kłopotów z własną psychiką. Nie dość, że ciągle myślałam o Kubie, to nie mogłam oprzeć się uczuciu, że zakochując się w nim w jakiś sposób zdradzam Bolka. Nadal przecież miałam w pamięci jego wyznanie, że chce się ze mną ożenić. Wciąż o tym myślałam, choć zdawałam sobie sprawę, że Bolek pierwszy znalazł sobie inną i dawno temu ożenił się z tą jakaś tam przyjezdną. Z moich rozmyślań wyrwała mnie Kalinowska, która nagle wyrosła przede mną jak jakaś zjawa.
Martynko – zwróciła się do mnie – podobno bierzesz udział w jutrzejszym konkursie. Jaki tytuł będzie miało twoje opowiadanie, bo muszę sobie zapisać? - dodała uśmiechając się przyjaźnie.
A... co mam do wyboru? - bąknęłam.
Czytałaś chyba regulamin? - spojrzała na mnie jakby chciała mnie tym swoim wzrokiem prześwidrować na wylot - „ Historia mojej rodziny na tle historii miasta Jastrzębie – Zdrój”. Więc o kim będziesz opowiadać?
O moim ojcu – odpowiedziałam.
Pomyślałam, że ten temat nie może sprawić mi dużych problemów, w końcu kto w tej szkole lepiej niż ja zna historię tego miasta.
Martyna, – Emilka nachyliła się do mnie kiedy Kalinowska odeszła – twój ojciec przecież w niczym nie jest powiązany z historią miasta.
Tak, – uśmiechnęłam się sprytnie – ty to wiesz, ale Kalinowska nie.
Kiedy tylko wróciłam do domu zaczęłam się przygotowywać. Pomyślałam, że jeśli ta prezentacja dobrze wypadnie, to będzie ona w jakimś stopniu rekompensatą dla moich bliskich, za to, że tak nagle ich opuściłam pozostawiając im tylko żałobę i żal. Myśląc o tym uzmysłowiłam sobie także, że mój ojciec mógłby być pradziadkiem Martyny i pomyślałam, że muszę o tym wspomnieć w mojej gawędzie.
Następnego dnia wystrojona w białą bluzeczkę i granatowe spodnie stałam przed salą gimnastyczną gotowa do boju. Co prawda nie spodziewałam się, że prócz jury składającego się z trojga naszych nauczycieli przyjdzie nas, startujących w konkursie posłuchać tak wiele osób, ale skoro już zdecydowałam się nie mogłam się wycofać.
Mój pradziadek, bo to o nim chcę opowiadać – zaczęłam – nazywał się Alojzy i urodził się w 1921 roku. Jego ojciec walczył w I wojnie światowej w szeregach armii pruskiej. Kiedy opowiadał swoim dzieciom o wojnie, zawsze powtarzał, iż jest szczęśliwy, gdyż jego synowie nigdy nie będą zmuszeni walczyć w obcej armii, bo mój pradziadek, choć urodził się w czasach, gdy Śląsk był pod panowaniem pruskim, swoje dzieciństwo i młodość spędził już w państwie polskim, gdyż Jastrzębie po plebiscycie wróciło do Macierzy. Jego ojciec cieszył się, że nastały czasy pokoju i powtarzał dzieciom, że żyją w dobrych, pięknych latach,choć rodzinie nie wiodło się najlepiej. Wszyscy musieli ciężko pracować w polu, a ojciec pradziadka dojeżdżał do pracy w rybnickich kopalniach. Jakże bardzo ten człowiek mylił się myśląc , że jego dzieci nie będą musiały przeżywać kolejnej wojny. Kiedy rozpoczęła się II wojna światowa, mój pradziadek właśnie skończył osiemnaście lat. Wszyscy mieszkańcy Jastrzębia musieli wpisać się na volkslistę i moja rodzina, podobnie jak większość sąsiadów wpisała kategorię III. Jastrzębie – Zdrój jak wiadomo leży w pobliżu granicy czeskiej, więc zarówno ojciec pradziadka jak i jego bracia włączyli się w pomoc ludziom, których trzeba było przemycić przez granicę. Starszy brat pradziadka robił fałszywe pieczątki, dzięki którym ludzie otrzymywali nowe dokumenty, a także podrabiał kartki żywnościowe. Spotykali się w pewnym domu z dala od wioski, dzięki czemu nikt nie domyślał się, że w samotnym budynku przebywają czasem partyzanci i członkowie Armii Krajowej, do których należeli także pradziadek i jego synowie. W roku 1941pradziadek ożenił się z Bernadetą, moją prababką. Skromne to było wesele, bo odbywało się w ponurych czasach, ale moi przodkowie bardzo się kochali i byli szczęśliwi, że mogą być razem. Zamieszkali na Centnerowcu w domu swoich dziadków. Obiecywali sobie, że po wojnie zbudują swój własny dom na łączce przylegającej do gospodarstwa. Niestety w roku 1942 mój pradziadek został powołany do Wehrmachtu. W ten sposób podobnie jak jego ojciec musiał walczyć w szeregach obcej armii. Alojzy dostał przydział na front wschodni. Moja prababka była bardzo smutna, kiedy musiała żegnać się ze swoim niedawno poślubionym mężem. Nie wiedziała przecież czy zobaczy go jeszcze żywego. Los chciał, że Alojzy niedługo wojował w obcym kraju, ponieważ został ranny i wrócił do jastrzębskiego szpitala. Jego starszy brat Gerard nie miał tyle szczęścia. Poległ on gdzieś w Rosji i jego rodzinie nie dane było zobaczyć jego grobu. Matka Gerarda została powiadomiona, że jej syn poległ w walce i tak wszelki słuch o nim zaginął. Kiedy Alojzy wracał pociągiem do rodzinnego miasta, dom w którym spotykali się partyzanci został odkryty przez Niemców. Na szczęście nie znaleziono tam żadnych dokumentów, gdyż młodsi bracia Alojzego zdążyli je spalić, ale jego ojciec został aresztowany i przewieziony do Katowic. Kiedy tylko pradziadek stanął na nogi wybrał się do więzienia, by ratować ojca. Któż może opisać jego strach, gdy stanął twarzą w twarz z niemieckim komendantem i tłumaczył mu, że jako żołnierz Wehrmachtu jest oburzony tym, że aresztowano jego ojca. Nie chciano go słuchać, ale pradziadek widząc, że spokojem niczego nie osiągnie w pewnej chwili rzucił swoje dokumenty na biurko komendanta i zaczął krzyczeć, że jako lojalny, niemiecki żołnierz nie może ścierpieć takiego poniżenia i jest zmuszony odmówić dalszej walki za ukochany kraj. Kiedy odwrócił się i wychodził z więzienia nie miał pojęcia, czy za chwilę sam nie zostanie zatrzymany i rozstrzelany. Roztrzęsiony, bez dokumentów i bez nadziei na odzyskanie ojca wrócił do Jastrzębia. Ku jego zdumieniu po kilku dniach przywieziono jego dokumenty, a ojciec został zwolniony z zarzutów. Niedługo jednak trwała radość w rodzinie, niedługo cieszył się ponownym spotkaniem z młodą żoną, gdyż został odesłany na front zachodni. I tu zaczęła się jego tułaczka po całej Europie. Był jeszcze dwa razy ranny, a moja prababka wciąż czekała na niego nie mając pewności czy nadal żyje. Pod koniec wojny Alojzy wylądował w Włoszech, gdzie dostał się wraz za całym transportem niemieckich żołnierzy do niewoli amerykańskiej. Tam udało mu się wcielić do armii generała Andersa. Potem walczył w bitwie pod Monte Casino i chyba tylko dzięki żarliwym modlitwom swojej małżonki udało mu się przeżyć. Alojzy jeszcze przez jakiś czas został we Włoszech, ale bardzo tęsknił za Bernadetą. W końcu wrócił ostatnim transportem, drogą morską. Niestety w kraju nikt prócz rodziny nie przywitał go z otwartymi ramionami. Był przecież byłym żołnierzem Wehrmachtu i członkiem Armii Krajowej, to była przeszłość, o której nie warto było wspominać. Alojzy wraz z Bernadeta zbudowali swój wymarzony dom, doczekali się też dwójki dzieci. Dopiero po wojnie Alojzy dowiedział się, że jeden z jego braci, także siłą wcielony do Wehrmachtu został w Anglii. Nie wolno mu było odwiedzać rodziny w kraju, gdyż rozpoczęły się rządy komunistów. Pradziadek nigdy nie żałował, ze wrócił. Tu miał przecież swoją ukochaną, swoje marzenia i wioskę, ktora z czasem przemieniła się w miasto.
Kiedy skończyłam opowiadać na sali trwała cisza. Chyba zrobiłam dobre wrażenie, Kalinowska uśmiechała się zadowolona, a ja byłam szczęśliwa, że choć w niewielkiej części udało mi się przybliżyć młodym ludziom z mojej szkoły sylwetkę mojego ukochanego taty.

XIV

Konkurs z historii uświadomił mi jak bardzo tęsknię za moimi rodzicami, a także sprawił, że niektóre koleżanki w szkole zaczęły patrzeć na mnie inaczej.
Zawsze uważałam, że jesteś taka nowoczesna i przebojowa. Nie wiedziałam, że interesujesz się historią – pokiwała głową z uznaniem Dorota, kiedy pani dyrektor ogłosiła przez megafon, ze zajęłam II miejsce.
Emila też była pełna podziwu.
Bardzo się zmieniłaś Martyna,ale nie chce przez to powiedzieć, że na gorsze. Szkoda, że nie będziemy w jednej klasie w przyszłym roku.
Mnie też było przykro z tego powodu, chwilami myślałam nawet, że zacznę się jeszcze bardziej przykładać do korepetycji, albo będę siedzieć po nocach nad tą matematyką i spróbuję jednak zdać ten materiał. Potem jednak ogarniały mnie wątpliwości. Nawet pani, która uczyła mnie w domu stwierdziła, że mam wielkie zaległości i potrzeba będzie sporo czasu, żeby to nadrobić. Emila radziła, żeby zdawać warunkowo pod koniec wakacji, ale do matematyki doszły jeszcze jedynki z chemii i pani dyrektor stwierdziła, że nie można podchodzić do egzaminu z dwóch przedmiotów. No, cóż, tamta Martyna może i była dobrą uczennica, ale z chemii nie szło jej najlepiej. Do jej jedynek doszły moje i miałam kolejny kłopot. Postanowiłam się nie załamywać, choć wciąż dołowała mnie mama, która nie mogła zrozumieć jak można aż tak zaniedbać naukę. Nie miałam jej tego za złe, mama Stefy zachowałaby się w identyczny sposób, a może nawet byłaby dla mnie bardziej surowa. Choć nowa mama denerwowała się za te jedynki nie stosowała wobec mnie żadnych kar, a nawet zabrała mnie do sklepu i kupiła nową bluzkę, która pozwoliła mi sobie wybrać. Pomyślałam, że różnica między nią, a mamą Stefy polegała głównie na tym, że ta mama nie myśli długoterminowo. Wcale nie przejmuje się z kim aktualnie chodzę i jakie ta osoba ma wobec mnie zamiary. Nie martwi się o mój posag i wcale nie pyta,gdzie chcę kiedyś mieszkać. Ci rodzice mają swoje niewielkie mieszkanie i nie zastanawiają się nad tym ,które z rodzeństwa je kiedyś otrzyma. Dla tej mamy nie ważne jest czy potrafię dobrze gotować i czy będę kiedyś dobrą gospodynią, widocznie uważa , że jakoś sobie poradzę. Zakupy z nią są przyjemnością, bo ona jest trochę jak koleżanka, choć w domu czasem potrafi być twarda i wie czego chce. Choć trochę gniewa się za szkołę, to i tak wszystko już dawno mi wybaczyła, bo kocha tę swoją nieco rozpieszczoną córeczkę. Ojciec dużo pracuje, ale kiedy wraca do domu siada na kanapie i leniuchuje. Kiedy tak na niego patrzę ciągle przypomina mi się tamten tata z domu na Centnerowcu. Kiedy on tylko stawał w drzwiach pytał o obiad, a potem zaraz zabierał się za swoje obowiązki w gospodarstwie. Rzadko zdarzało mi się widywać go kiedy nie pracował, czegoś nie reperował, albo nie był zajęty przy naszych zwierzętach. Michał też w niczym nie przypomina Tadeusza. Tamten był poważniejszy, pracował w kopalni, a popołudniami pomagał ojcu w gospodarstwie, rzadko wychodził z kolegami na piwo. Michał studiuje na tej samej akademii co Kuba, jest wiecznym dzieckiem, uwielbia gry komputerowe, wiecznie gdzieś wychodzi z kolegami, a potem wraca podchmielony. Ma dziewczynę, Elwirę, ale ona rzadko do nas przychodzi. Wiem, że często wychodzi gdzieś z koleżankami i Michał w ogóle nie ma o to do niej pretensji.
Czasem myślę sobie, że mogłam trafić o wiele gorzej, a wtedy jestem wdzięczna losowi, że to właśnie ta rodzina przyjęła mnie do swego domu i że są tacy zwyczajni.
Codziennie obiecuję sobie, że pójdę odwiedzić grób moich prawdziwych rodziców, wciąż jednak brakuje mi odwagi. Wieczorem kiedy leżę w łóżku i rozmyślam o tych wszystkich rzeczach, wymawiam sobie, że jeszcze nie poszłam pożegnać się z nimi. Potem nachodzą mnie dziwne myśli, że może jeszcze wszystko samo się odwróci. Ale przecież życie to nie jakiś film fantastyczny, co raz się wydarzyło nie może się powtórzyć, ani zawrócić. Czy, gdyby teraz w jakiś sposób udało mi się wrócić do tamtego życia, do Bolka, nie tęskniłabym za moją nową rodziną, koleżankami, za mieszkaniem w bloku i za Kubą, o którym wciąż rozmyślam , a wieczorami fantazjuję wyobrażając sobie nasze następne spotkanie? Od chwili mojego pojawienia się tutaj wiele się nauczyłam i nie chciałabym tego doświadczenia zmarnować. Będąc jeszcze Stefą marzyłam tylko o tym, żeby wyjść za mąż, urodzić Bolkowi dzieci, być dobrą gospodynią, być po prostu szczęśliwą, teraz myślę sobie, że wiele jeszcze przede mną, mam czas, żeby założyć własną rodzinę, przedtem chciałabym się jeszcze wiele nauczyć, to nowe życie daje mi tak dużo możliwości. Koleżanki, a szczególnie Emila wciąż namawiają mnie, bym poszła z nimi do pubu, na dyskotekę, albo na siłownię. Chciałabym bawić się z nimi tak, jak robiła to tamta Martyna, brać od życia co najlepsze, ale jednocześnie nie zawieść mojej nowej rodziny. Najpierw jednak muszę nadrobić zaległości i uporać się z moja przeszłością. Postanowiłam odwiedzić Bolka, poznać go na nowo, czułam, że muszę, to zrobić, bo inaczej nigdy nie uda mi się zamknąć ,tego rozdziału mojego życia. Najbardziej bałam się własnej reakcji, kiedy usłyszę jego głos niezależnie od tego jak będzie teraz wyglądał, bo przecież zdawałam sobie sprawę z tego, że może już nie być tym pięknym, młodym chłopcem, trochę zagubionym w miejscu, gdzie przyszło mu mieszkać. Jego reakcji nie muszę się obawiać, bo on z pewnością w ogóle mnie nie pozna. Nie mogłam oprzeć się pokusie, by wciąż nie wyobrażać sobie, co też powie, kiedy uświadomię mu, że dziewczyna, z którą kiedyś zamierzał się ożenić, a potem stracił ją na zawsze jest tu znów na wyciągniecie reki. Czym dłużej nad tym myślałam, tym bardziej zapragnęłam pójść do niego i spojrzeć mu w oczy.
XV

W sobotę miałam spotkać się z Kubą Nie mogłam nadziwić się samej sobie jak bardzo niecierpliwiłam się na ten wieczór. Przez cały tydzień zastanawiałam się co na siebie włożyć, by wyglądać korzystnie. W końcu wybrałam czarne legginsy i wydekoltowaną tunikę. Nie chciałam wyglądać wyzywająco, ale też zależało mi, żeby zrobić na nim wrażenie. Czułam, że znów zaczynam się angażować. Kuba niesamowicie mnie pociągał, nie mogłam jednak zagłuszyć w sobie poczucia, że w ten sposób zdradzam Bolka. Przez cały czas sporo się uczyłam, odkładałam więc decyzję o odwiedzinach u niego do piątku. Rano powiedziałam mamie, że wrócę ze szkoły później ponieważ mam dodatkowe zajęcia z historii. Miałam wyrzuty sumienia, że wciąż ją oszukuję, nie mogłam jednak powiedzieć jej prawdy. Po lekcjach jak zwykle rozstałam się z Emilą na przystanku autobusowym, a kiedy przekonałam się , że odjechała w swoją stronę zawróciłam. Osiedle, o którym wspominała Wefa było niedaleko szkoły, szybko więc znalazłam się pod blokiem, który wskazała mi kiedy byłam w jej domu. Nie byłam pewna czy zastanę go w mieszkaniu i czy w ogóle zechce wpuścić mnie do środka, ale serce i tak biło mi jak oszalałe. Jacyś dwaj młodzi ludzie wchodzili akurat do klatki, wślizgnęłam się za nimi nie przeglądając listy nazwisk na domofonie. Na parterze zauważyłam listę mieszkańców. Czułam, że pocą mi się dłonie, chciałam mieć to już za sobą, objęłam wzrokiem cały spis i od razu rzuciło mi się w oczy jego nazwisko. Zrobiło mi się słabo i musiałam chwilę odczekać nim w końcu wsiadłam do windy i pojechałam na siódme piętro. Postanowiłam podejść do drzwi od razu zapukać, wiedziałam, że jeśli tego nie zdobię od razu, nigdy już nie zdecyduję się tu wrócić. Minęła dłuższa chwila, która wydała mi się wiecznością nim z wnętrza mieszkania odezwał się męski głos
Kto tam?
Stefania – odpowiedziałam, choć głos wiązł mi w gardle.
Jaka Stefania? - głos był teraz zniecierpliwiony, ale prawie jednocześnie otworzyły się drzwi i zobaczyłam w nich siwego, nieco przygarbionego starszego pana o nieco zaokrąglonej posturze.
Miałam wrażenie , że za chwilę zemdleję, oparłam się więc o framugę drzwi. Przyglądał mi się w milczeniu zaciekawiony pojawieniem się nieznanej, młodej osoby, która wpatrywała się w niego nie mogąc powstrzymać łez.
Cy znal pan Stefanię Gajdę? - spytałam w końcu wzruszona
Byłam rozczarowana, smutna i zagubiona, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że Bolek jest teraz zupełnie innym człowiekiem niż ten młody chłopak, któremu jeszcze niedawno oddalam swoje dziewictwo i obiecałam rękę na jesień tego roku, który dla mnie wcale nie nastąpił.
Znałem – odpowiedział zdumiony – Czy pani jest jej krewną?
Tak, – odpowiedziałam wzruszona – jestem jej bliska krewną.
Córką brata? - spytał jednocześnie gestem dłoni zapraszając mnie do środka – proszę, niech pani wejdzie i spocznie. Widzę, że jest pani zmęczona.
Tak. Przeszłam długą drogę, żeby do pana dotrzeć – otarłam łzy i ciężko opadłam na fotel, który mi wskazał.- Musiałam się z panem zobaczyć, żeby porozmawiać o Stefie.
Tak ją nazywali w domu. – zamyślił się – Ale nie rozumiem czemu interesuje się pani jej osobą, ona przecież zginęła dawno temu.
To prawda, ale mnie zdaje się jakby to było wczoraj.
Nie mogła jej pani znać, jest pani za młoda – nie mógł zrozumieć dlaczego tak angażuję się emocjonalnie w śmierć osoby, która umarła tak dawno temu.
Wyjaśnię to panu, ale obawiam się, że nie uwierzy pan w to co powiem.
Proszę pani. – usiadł naprzeciwko mnie – Jestem starym człowiekiem, przeszedłem już bardzo dużo i dużo rzeczy potrafię zrozumieć. Straciłem już w życiu dwie kobiety, które kochałem.
Więc kochał ją pan! - prawie wykrzyknęłam.
To wyznanie sprawiło mi radość. Przez cały czas odkąd Wefa powiedziała mi, że Bolek niedługo po mojej śmierci ożenił się myślałam, że nie kochał mnie tak jak się tego spodziewałam.
Oczywiście. Zamierzałem się z nią ożenić.
Ale w końcu ożenił się pan z kim innym – powiedziałam to z wyrzutem, choć nie chciałam żeby to tak zabrzmiało.
Stefania umarła, trudno było mi się z tego otrząsnąć. Nowa miłość pomogła mi się pogodzić z jej śmiercią.
A gdybym powiedziała, że ona nie umarła tak do końca.
Jestem chrześcijaninem, – odpowiedział spokojnie – wierzę, że dusza ludzka nie umiera. Być może dusza Stefani czuwała nade mną przez całe życie.
Zmieszałam się słysząc jego słowa. A więc on myślał, że przez te wszystkie lata gdzieś tam z góry obserwowałam jego życie, że udzielałam mu wsparcia. Pewnie modlił się o spokój mojej duszy, podobnie było z rodzicami. Dotąd nie myślałam o tym w ten sposób. Nikt z nich nie mógł przypuszczać, że dla mnie ten długi okres był tylko jedną ulotną chwilą. Taka więc jest wieczność, gdzie czas ma zupełnie inne znaczenie. Zauważył moje zażenowanie,zaciekawiło go to jeszcze bardziej.
Czy pani otrzymała jakiś znak od Stefanii? - spytał, ale chyba zaraz zawstydził się , bo poczerwieniał lekko na twarzy. Być może pomyślał, że taka młoda dziewczyna nie może mieć pojęcia o tajemnicy życia i śmierci.
W pewnym sensie – spojrzałam mu prosto w oczy – Wiem o niej więcej niż pan może przypuszczać – dodałam.
Co pani wie?
Na przykład, że była zazdrosna o pewna Walerię, która pochodziła z tej samej wioski co pan, że przyniósł jej pan gałązkę bazi, kiedy dzień przed jej śmiercią wybraliście się na zabawę i wiem , że tej samej nocy straciła z panem cnotę w stodole.
Zbladł, złapał się za głowę.
Skąd pani może to wiedzieć? Nikt o tym nie wiedział prócz mnie i Stefanii.

XVI

Długą chwilę siedzieliśmy zamyśleni. Miałam wrażenie jakby Bolek tamto pytanie zadał bardziej sobie niż mnie. Był zdenerwowany, ale nie naciskał na mnie widząc jak przezywam spotkanie z nim. Czuł, że sinieje między nami jakaś tajemnicza więź, mimo tego, że widzimy się po raz pierwszy łączy nas osoba, na której obojgu nam zależy, choć przypuszczał, że jest ona tylko duszą błąkającą się gdzieś pomiędzy światem realnym, a cieniami przeszłości. Był cierpliwy, pewnie życie nauczyło go czekać, wiedział, że i tak powiem mu wszystko z czym do niego przyszłam. Kiedy tak siedział naprzeciwko i patrzył mi głęboko w oczy zrozumiałam, że tak naprawdę nic się w nim nie zmieniło pomimo upływu lat, nadal był tym samym kochanym, czułym chłopcem, któremu chciałam kiedyś oddać swoją miłość do końca życia.
Trudno mi o tym mówić – wyszeptałam w końcu – Wiele mnie kosztowało przyjście do pana... do ciebie – poprawiłam.
Domyślam się – pogłaskał mnie po końcach palców.
Jego dłonie nadal były ciepłe i miękkie.
Kiedy Stefa gnała na tym przeklętym motorze siedząc z tyłu za oszalałym z zazdrości Antkiem ogarniało ją przerażenie, do końca jednak wierzyła, że tamten chłopak zatrzyma swoją maszynę tak jak zrobił to kiedy ruszyli w stronę Dolnego. Nie rozumiała co takiego zrobiła mu, że wpadł w taki szał. Wiedziała, że często jej się przyglądał, kiedy szła ulicą, albo siedziała w ławce w kościele, ale przecież nigdy nie poprosił ją, by spotkała się z nim, nigdzie jej nie zaprosił, tylko patrzył, a po głowie chodziły mu jakieś paskudne myśli.
Och, on nie żyje, dajmy temu spokój – powiedział smutno.
Tak, dajmy jego duszy spokój – powiedziała to tak jakby miała sześćdziesiąt lat i przeżyła tyle co Bolek – W każdym razie motor uderzył w drzewo i Stefa poczuła tylko tępy ból, potem zrobiło jej się ciemno przed oczami.
Kiedy tam pobiegłem leżała z rozbitą głową., Antek żył jeszcze przez chwilę, on miał na głowie kask.
Zaproponował jej, żeby go założyła na chwilę przed śmiercią, nie chciała.
Powiedziała ci o tym? - musiał w końcu zadać to pytanie. Pewnie uważał mnie za jakieś medium.
Wiedziałam o tym przez cały czas. Nagle obudziłam się w szpitalu, wokół kręcili się obcy ludzie, przyszła nieznana mi kobieta i powiedziała, że jest moją matką. Potem dowiedziałam się, że mam na imię Martyna, miałam wypadek samochodowy i straciłam przytomność. Kiedy wyszłam ze szpitala byłam już tym, kim jestem teraz, chodzę do liceum, mam tam koleżanki, mieszkam w bloku takim jak ten, choć jeszcze niedawno mieszkałam w domu na Centnerowcu, mam nowego brata, nowe ciało i nową twarz. W środku jednak nadal jestem Stefą, która niedawno jeszcze rozmawiała ze swymi rodzicami, a oni już nie żyją, jestem Stefą, która obudziła się w szpitalu jako Martyna. Nie wiem co stało się z moją prawdziwą ja i nie wiem co stało się z Martyną, która była tu jeszcze niedawno. Przyszłam ci o tym powiedzieć , Bolek i jeszcze, że jestem zagubiona i jest mi ciężko, bo to co się wydarzyło jest niemożliwe, po prostu nierealne.
Patrzył na mnie oczami dziecka, które jeszcze nie rozumie czym jest świat pełen niespodzianek i tych wszystkich przedziwnych rzeczy, o których być może inni także wiedzą, ale nie mają pojęcia czego spodziewać się od życia. Wydawał mi się teraz taki zagubiony.
To niemożliwe – jęknął – Nie jesteś nawet do niej podobna.
Nagle jego oczy zrobiły się zupełnie matowe, przymknął powieki, a wokół nich zrobiły się ciemne, głębokie zmarszczki – Ty przyszłaś naśmiewać się ze mnie, ze starego człowieka. Uważasz mnie za głupca! - teraz jego głos był zmieniony, brzmiał złowrogo, choć nieco piskliwie – Kim ty jesteś? Jak się nazywasz?
Powiedziałam już – rozłożyłam bezradnie ręce – Myślałam, że choć ty mi uwierzysz, choć ty jeden.
Czemu mi to robisz?! Co ja ci zrobiłem? - podniósł się ze swojego fotela. Miałam wrażenie, że za chwilę mnie uderzy.
Zbliżyłam się do niego, czułam na sobie jego oddech i nie był to oddech tamtego Bolka, ale w tej chwili było mi wszystko jedno. Pragnęłam tylko, by ktoś uwierzył, tylko ten jeden raz, pomyślałam, że jeśli uda mi się go przekonać, to będę mogła tu pozostać jako Martyna, będę mogła zakopać tajemnicę Stefy do grobu na cmentarzu w Zdroju. Ale niech mi uwierzy i niech mnie przytuli po raz ostatni.
Nie jesteś duchem – jego głos nieco złagodniał.
Nie – dotknęłam jego dłoni, by mógł się o tym przekonać.
Co mam ci powiedzieć? Co zrobić? - rozpłakał się jak dziecko – Przez czterdzieści lat byłem żonaty, moja żona ani razu nie przyśniła mi się po swojej śmierci. Stefanię znałem krótko, od dawna nawet o niej nie myślałem. Kochałem ją kiedyś, ale ona umarła, byłem na jej pogrzebie. Teraz sam pewnie niedługo umrę, ty jesteś młoda, przychodzisz tu i mówisz, że mnie kochasz. Co mam ci powiedzieć?
Tylko mnie przytul i powiedz, że rozumiesz – złapałam go za ramiona.
Nie rozumiem – wyszeptał – Niczego nie rozumiem.
Zbliżyłam twarz do jego twarzy i wtedy usta same odnalazły drogę do jego ust. Przez krótką chwilę miałam wrażenie, że moja przeszłość powróciła. Oto znów stoi przede mną chłopiec, którego pokochałam, jest na wyciągnięcie ręki, obejmuje mnie, a ja jestem znów tą dziewczyną z Centnerowca, mam głowę pełną marzeń o naszym wspólnym domu. Pragnęłam, by jego usta były gorące jak dawniej, wargi tak samo miękkie i słodkie, żebym ten pocałunek mogła już zapamiętać na zawsze niezależnie od tego co się wydarzy. Jednak jego usta były śliskie, zimne i suche jak dotyk ryby, a oddech przepełniony zapachem czosnku i na wpół przetrawionych leków. Poczułam tylko niesmak i wstyd, że oto niczym szalona, młoda kochanka pocałowałam tego starego, smutnego, pochylonego i zmęczonego życiem człowieka, że przyszłam tu zepsuć mu tylko nerwy i nadwyrężone zdrowie. Odsunęłam się od niego jak od starego upiora, który chce wciągnąć mnie poprzez swoje spierzchłe i zimne usta w wir czasu, uczynić ze mnie taka starą kobietą jak on sam.
Wybacz – szepnęłam – nie powinnam była tu przychodzić.
Odwróciłam się i wybiegłam z pokoju nie oglądając się za siebie. Nie miałam pojęcia czy ruszył za mną czy też pozostał w tej samej pozycji zabierając moja przeszłość do której od tej chwili nie chciałam już wracać.

XVII

Kuba chciał zrobić mi niespodziankę i zabrał mnie do nowo otwartej kawiarni. Powiedział, że sam jeszcze tam nie był, ale widział ulotki reklamowe. Jest to blisko jego uczelni. Widać, że zależało mu, żeby randka dobrze wypadła, dołożył wszelkich starań, by były to niezapomniane chwile. Kiedy skręcił w stronę dzielnicy Zdrój mimowolnie uśmiechnęłam się. Wiem, że był to tylko przypadek, ale Kuba sprawił, że znów musiałam przypomnieć sobie kim jeszcze niedawno byłam. Na szyldzie widniał napis; „ Stary Zdrój”. Kiedy nonszalanckim gestem otworzył mi drzwi przez krótką chwilę spojrzałam mu w oczy. Niczego nie podejrzewał, nie miął pojęcia, że zarówno miejsce jak i nazwa lokalu miały dla mnie wielkie znaczenie. Pomimo wzruszenia udałam, że wszystko jest w porządku. Szybkim krokiem przemierzyłam drogę do stolika. Starałam się nie rozglądać się wokół nie zwracać uwagi na klimat tu panujący. Cały wystrój nawiązywał do czasów, które znałam lepiej niż niż ktokolwiek z siedzących tu gości mógłby przypuszczać. Starałam się zachowywać swobodnie, choć trochę martwiłam się czy jestem odpowiednio ubrana. Myślałam, że pójdziemy do jakiegoś pubu, gdzie spotkamy znajomych Kuby, ubrałam się więc w obcisłe dżinsy i krótki sweterek. Ale w końcu żyję teraz w czasach gdzie nikt specjalnie nie przejmuje się takimi drobiazgami jak ubiór odpowiedni do miejsca, wszędzie króluje wygoda, a ludzie nie zwracają uwagi na konwenanse. Kuba przez cały czas opowiadał mi o uczelni i o praktykach na dole kopalni, które właśnie rozpoczął.
Na której kopalni? - spytałam w końcu żeby okazać swoje zainteresowanie jego sprawami.
Na „ Jas – Mosie”.
Przeglądając niedawno Internet dowiedziałam się, że kopalnie „ Moszczenica” i „ Jastrzębie” połączyły się.
Doskonale pamiętałam początki obu tych zakładów, młodych mężczyzn, żołnierzy, tych, którzy je budowali.
Jest całkiem fajnie na tych praktykach. Początkowo ojciec próbował mnie nastraszyć, że jest tam niebezpiecznie, ale wcale nie jest tak źle – ciągnął.
Ojciec ma racje – wtrąciłam. Kuba wspominając nazwę kopalni „ Moszczenica” przypominał jednocześnie straszny wypadek, kiedy zginął mój wujek Augustyn, on i wielu innych.
Bez przesady – uśmiechnął się i grzecznie podziękował kelnerce, która właśnie podała nam kawę.
Twój ojciec ma rację – powtórzyłam z naciskiem – Praca na kopalni jest bardzo niebezpieczna. Czy słyszałeś o wypadku jaki wydarzył się podczas budowy szybu na „ Moszczenicy”? Zginął tam mój wujek i kilku innych znajomych.
To było chyba bardzo dawno temu – był nieco zaskoczony tym, że tak przezywam wypadek na kopalni, której już właściwie nie ma.
Mnie się zdaje jakby to było wczoraj – odpowiedziałam i zaraz potem ugryzłam się w język.
Przecież ten wypadek zdarzył się na długo przed urodzeniem tamtej Martyny, czyli mnie.
To znaczy... - poprawiłam się – Mama mi o tym opowiadała, bardzo to przeżyła i kiedy słuchałam tamtej historii wczuwałam się w tą sytuację, tym bardziej, że zginął tam mój krewny.
Nie wiedziałem – Kuba wydawał się trochę zbity z tropu, pewnie pomyślał, że jestem bardzo wrażliwa osobą.
Więc mówisz, że to było podczas budowy szybu? Wieki temu.
Tak, ale zginęło wtedy tak wiele osób. To był wybuch metanu. Ludzie opowiadali, że któryś z pracujących tam żołnierzy, no wiesz, takich, co odpracowywali służbę wrzucił do szybu niedopałek, ale nie wiadomo ile było w tym prawdy. W tamtych czasach władze często tuszowały takie rzeczy. Nie podano oficjalnej liczby zabitych, ale sąsiad mamy mówił, że trupy wywożono na ciężarówkach, było ich mnóstwo.
To straszne, nigdy o tym nie słyszałem – był zaciekawiony moją opowieścią. Skąd mógłby przypuszczać, że dla mnie wydarzyło się to zaledwie cztery lata temu.
Wyobraź sobie jaka była siła wybuchu, skoro koło z szybu wyleciało w powietrze niczym torpeda i uszkodziło wieżę kościoła w Moszczenicy.
To przecież daleko od kopalni – był coraz bardziej zaciekawiony.
Tak, ale to jeszcze nie wszystko. Owo ogromne koło znaleziono dopiero kilka dni później w lesie.
To niesamowite. I opowiadała ci o tym twoja mama?
Tak, do dzisiaj pamięta to wycie sanitarek jadących do wypadku, bo przecież było wielu rannych. Tak więc nie śmiej się, proszę z przestróg swojego ojca.
To miłe, że troszczysz się o mnie – spojrzał mi w oczy i poczułam, że się czerwienię. - Podczas takiego wypadku nie zostaje zbyt wiele czasu na ucieczkę, ale wiedz, że ja mam tylko na kopalni praktykę studencką, potem wracam na uczelnię. Nie wiem jeszcze czy po skończeniu studiów będę pracował pod ziemią.
Tak, byłoby fajnie gdybyś załapał się do jakiegoś biura – uśmiechnęłam się i pomyślałam, ze Kuba być może kiedyś zostanie kimś bardzo ważnym. I wtedy poczułam się dumna, że ktoś taki jak on zwrócił na mnie uwagę.
Może teraz ty opowiesz mi coś o sobie – zagadnął – Cały czas mówimy tylko o mnie, a też chciałbym się czegoś o tobie dowiedzieć. Na razie wiem tylko, że jesteś piękna, wrażliwa i interesujesz się historią górnictwa. Może też wybierzesz się na AGH?
Możliwe – roześmiałam się – Na razie mam kłopoty z matmą, ale zrobię wszystko żeby nadrobić zaległości.
Zbliżają się wakacje, czas przestać myśleć o szkole – puścił mi figlarnie oko. Znów się zaczerwieniłam.
Niestety w tym roku wakacje nie będą dla mnie najszczęśliwszym okresem w życiu.
Dlaczego?
Zrobiło mi się wstyd, ale wiedziałam, że muszę powiedzieć mu prawdę. Jeśli chce się ze mną spotykać musi mnie zaakceptować ze wszystkimi za i przeciw.
Nie zdam do następnej klasy – powiedziałam to tak cicho, że chyba nawet nie usłyszał, ale zrozumiał co mnie trapi.
Mogę ci pomóc, mata to moja dobra strona.
Dziękuję – spojrzałam na niego z wdzięcznością – Na razie mam korepetycje. W przyszłym roku mam zamiar ostro wziąć się do nauki, jeśli wtedy zechcesz, chętnie przyjmę twoją pomoc.
To jesteśmy umówieni – uśmiechnął się.
Był to wspaniały wieczór, mieliśmy z Kubą tyle wspólnych tematów, że sama byłam zaskoczona tym jacy jesteśmy do siebie podobni pomimo tych wszystkich lat, które nas dzielą. Okazało się, że mamy wspólne zainteresowania, Kuba podobnie jak ja uwielbia przyrodę, kocha zwierzęta, a jego babcia jeszcze do niedawna hodowała krowy. Umówiliśmy się na środę, zupełnie jakby ten chłopak pochodził z moich czasów, kiedy to narzeczony odwiedzał swoją wybrankę dwa razy w tygodniu – w środy i w niedziele. A potem nastąpiło to, na co tak niecierpliwie czekałam od chwili naszego pierwszego spotkania. Odprowadził mnie pod klatkę schodową, objął i pocałował w ten sam cudowny sposób. Nie był to śliski i zimny pocałunek Bolka, to było jak najcudowniejsze marzenie. Pragnę żeby całował mnie tak już zawsze, do końca mojego nowego życia, które coraz bardziej zaczyna mi się podobać.

XVIII

W niedzielę po południu mama zrobiła kawę i zwołała całą rodzinę do pokoju gościnnego. W sobotę kupiła ciasto w cukierni za rogiem i chciała żebyśmy choć przez godzinę spędzili wspólnie czas. Marcin od razu włączył telewizor, ale tata poprosił go żeby tego nie robił, więc choć niechętnie, to jednak nacisnął pilot.
Zapomniałam kupić śmietanki – w pewnej chwili mama przypomniała sobie, że ojciec nie lubi czarnej kawy.
Trudno – machnął wesoło ręką -to nie czasy, kiedy w takiej sytuacji poszło się wydoić kozę i już znalazło się coś do zabielenia kawy.
To miałeś kiedyś kozę, tato? - zdumiałam się.
Oczywiście – uśmiechnęła się mama – Czyżbym nigdy o tym nie opowiadała? Zresztą myślałam, że sami jeszcze co nieco pamiętacie. Byliście co prawda jeszcze mali, zwłaszcza ty, Martynko, kiedy mieliśmy naszą Sisi.
Tak to jest kiedy dzieci zajmują się tylko oglądaniem telewizji i graniem na komputerze, a rodzina w ogóle nie ma dla siebie czasu – rozłożył bezradnie dłonie tata.
Rzeczywiście, zauważyłam, że w mojej nowej rodzinie wszyscy ciągle zajęci są swoimi sprawami, nikt specjalnie nie interesuje się tym co robią inni, nikt tu nie wtrąca się do pozostałych domowników. Początkowo wydawało mi się to fajne, ale kiedy przypominam sobie swoją pierwszą mamę, która ciągle wypytywała dokąd się wybieram, co będę robić, albo jak zamierzam zaplanować sobie życie pomyślałam, że tamci rodzice mieli większy wpływ na swoje dzieci i co najważniejsze , rodzina nie miała przed sobą większych tajemnic. Postanowiłam wykorzystać fakt, że rodzina Martyny chce ze sobą trochę pobyć i porozmawiać by dowiedzieć się o nich czegoś więcej.
Dziwne imię jak dla kozy – zagadnęłam, żeby podtrzymać temat.
Mama je wymyśliła – roześmiał się tata – Gospodarze, u których mieszkaliśmy na stancji, zaraz po naszym weselu namówili nas na kozę. Pozwolili ją trzymać w jednym z wolnych chlewików, tuż obok domu.
Myślałam, że od razu mieszkaliście na osiedlu.
Dostaliśmy to mieszkanie, kiedy ty miałaś trzy latka. – wtrąciła mama – No tak, nie ma się czemu dziwić, że nie pamiętasz kozy. A ty, Michaś, pamiętasz?
Nie bardzo, – brat nie był zainteresowany jakąś kozą, przed chwilą dostał sygnał na komórce i czytał SMS – a od Elwiry – ale pamiętam, że mieszkaliśmy na stancji.
Och, co ty wyprawiałeś na podwórku! - mamę naszły wspomnienia na całego – Pamiętasz, Marian jak wspinał się po płocie i nadział się dłonią na ten szpikulec? - zwróciła się do taty – Powinien mieć jeszcze ślad. Pokaż no, Michał.
Brat niechętnie wyciągnął rękę i choć rodzice bardzo dokładnie śledzili środek jego dłoni, nie zauważyli już na niej żadnego znaku świadczącego o dawnym urazie.
Pamiętam jak wtedy wrzeszczałeś. Zresztą byłeś bardzo ruchliwym, żywym dzieckiem i często zdarzało ci się coś zbroić. Kiedy zobaczyłam cię na tym płocie myślałam, że tam wlazłeś i nie potrafisz zejść, nakrzyczałam więc na ciebie nim zauważyłam, że masz przebitą dłoń.
No widzicie, - zaczął żartować Michał – ja musiałem znosić takie cierpienia, a własna matka jeszcze sobie na mnie używała.
Najgorsze, że z Godowa, gdzie mieszkaliśmy było daleko na pogotowie, a wtedy jeszcze nie mieliśmy samochodu, ani telefonu.
I co zrobiliście? - spytałam
Gospodarz miał auto, to zawiózł nas do szpitala. Na szczęście wystarczył jeden szewek, bo rana była niewielka, ale głęboka.
A co stało się z kozą? - dopytywałam.
Oddaliśmy ją pewnemu małżeństwu, które miało małe dzieci kiedy przyznano nam to mieszkanie. Nie miałabym serca zabić naszej Sisi. Podobno tamci ludzie mieli ją jeszcze długo.
Szkoda, że już tam nie mieszkamy – rozmarzyłam się.
No co ty! - tata stuknął się w czoło – w jednym pokoju, bez żadnych wygód, w ciasnocie i na dodatek latem śmierdziało tam z gospodarstwa. Nawet nie wiesz jacy byliśmy z mamą szczęśliwi kiedy otrzymaliśmy to mieszkanie.
To dzięki za kawę – Michał wstał od stołu i zaczął się dokądś zbierać.
Elwira przyjechała? - mama od razu odgadła powód jego pospiechu.
Tak, zaprosiła mnie do swojego domu! - zawołał na odchodne i pobiegł do swojego pokoju.
Tylko nie używaj moich perfum! - zawołał za nim tata – A w poniedziałek po południu macie iść z Martyną na cmentarz.
Na cmentarz? Po co? - zdziwiłam się.
Zbliżają się przecież święta – stwierdził tata – Trzeba uporządkować grób wuja Stefana. Jesteście chyba na tyle dorośli, że możecie to zrobić.
Już chciałam spytać kim był wuj Stefan, ale w porę ugryzłam się w język. Dla mnie jako Martyny powinno to być oczywiste, skoro ojciec powiedział, że był naszym wujem, to musiał być jego bratem, albo bratem mamy i z pewnością ja, jako córka powinnam go pamiętać. Kiwnęłam więc tylko głową.
Oczywiście, zrobimy to.
Tego dnia nie miałam korepetycji, umówiłam się więc z Emilą. Byłam pewna, że jest ciekawa jak poszło mi z Kubą. Postanowiłyśmy pójść po prostu na spacer do jaru, gdzie było mnóstwo ławeczek, na których można było spokojnie usiąść i porozmawiać.
Ciesze się, że układa ci się z Kubą – stwierdziła kiedy już wszystko jej opowiedziałam o naszej randce – Wiesz, myślałam, że ciężko ci po rozstaniu z Rafałem, byliście przecież tak blisko.
On nic już dla mnie nie znaczy – powiedziałam to tak obojętnie, że Emila zmierzyła mnie zdziwionym wzrokiem.
To dobrze, że nie przejmujesz się jego amorami z Angeliką. Mam wrażenie, że on próbuje ci robić na złość kiedy tak afiszuje się z tą dziewczyną. Te wszystkie pocałunki na pokaz, puszczanie oczek w ten sposób, żebyś je dostrzegła. Na wszelkie sposoby próbuje cię zranić.
Nie uda mu się – uśmiechnęłam się – Życzę mu szczęścia z Angeliką.
Och, - roześmiała się – chyba nie myślisz, że ona zbyt długo będzie się nim interesować? Niedługo jej się znudzi, jak inni.
Od razu przypomniała mi się Waleria, moja zazdrość o nią i mimowolnie uśmiechnęłam się do tych wspomnień. Jakże często pozory nas mylą, a nasze plany, które tak skrzętnie układamy czasem w jednej chwili tracą sens. Jeszcze niedawno byłam pewna, że zostanę żoną Bolka, a teraz okazuje się, że mój wybranek dzielił życie z inną kobietą, a ja wcale nie jestem o nią zazdrosna, nawet nie interesuje mnie kim była, ani czy była do mnie podobna.
Szkoda mi tego Rafała – odpowiedziałam po długiej chwili namysłu – Najpierw dostał kosza ode mnie, a teraz, jak mówisz, Angelika też go zawiedzie. Życzę mu, żeby znalazł dziewczynę na jaką zasługuje.
Skoro tak mówisz – Emila wzruszyła ramionami – A propos chłopców, muszę ci wyznać, że tez byłam wczoraj na randce.
Naprawdę? Z kim? - ucieszyłam się.
Tomek mnie zaprosił.
Który Tomek?
Ten wysoki, czarny z trzeciej b.
To super! Cieszę się! - zawołałam z optymizmem.
Co prawda nie bardzo kojarzyłam Tomka z trzeciej b, ale Emila wcale nie musi o tym wiedzieć. Najważniejsze, żeby była z nim tak szczęśliwa jak ja w towarzystwie Kuby.

XIX

Następnego dnia po lekcjach Michał podjechał po mnie samochodem.
Siadaj, Martyna, jedziemy na cmentarz.
Trochę zdziwiłam się kiedy Michał skręcił w stronę Zdroju, myślałam, że wuj Stefan leży na cmentarzu komunalnym w Ruptawie. Tam najczęściej chowano ludzi z naszego osiedla. W każdym razie, kiedy ktoś opowiadał o jakimś zmarłym krewnym,najczęściej twierdził, że jest pochowany na komunalnym, bo to największy cmentarz w mieście. Kiedy minęliśmy Park Zdrojowy od razu pomyślałam o moich rodzicach. Przez cały czas odkąd tu jestem myślałam o tym, że powinnam odwiedzić ich grób, wciąż jednak nie czułam się gotowa, żeby to zrobić. Teraz jednak pomyślałam, że jestem gotowa, by stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. Grób wuja Stefana usytuowany był w nowej części na samym końcu, tam, gdzie spoczywają osoby , które niedawno odeszły z tego świata. Dość szybko uporałam się z myciem pomnika i wstawiam do wazonu wielkanocna wiązankę, którą przygotowała mama. Michał nie był zbyt rozmowny, spieszył się, ponieważ chciał jeszcze kupić bombonierkę dla swojej dziewczyny w pobliskim sklepie. Wieczorem wybierali się do kona. Wiedziałam, że nie będzie zadowolony, postanowiłam jednak spróbować namówić go na zwiedzenie cmentarza.
Chciałabym pochodzić po cmentarzu -zagadnęłam.
Po co? - spojrzał na mnie jakbym właśnie przyleciała z księżyca.
Tak sobie – nie bardzo wiedziałam co odpowiedzieć – Koleżanka opowiadała, że po drugiej stronie leży jej tata – wymyśliłam szybko – chciałabym zobaczyć jego grób.
Po co? - znów spojrzał na mnie jak na Marsjankę. - Mówiłem, że spieszę się do sklepu.
To jedź, kup tę cholerną bombonierkę, a ja tymczasem pójdę na ten grób.
I co? Mam się wracać?
No przecież to auto taty, chyba nie przeszkadza ci, że wyjeździsz kilka kropel benzyny więcej.
No, nie – wzruszył ramionami – ale nie rozumiem po co chcesz łazić między tymi grobami.
Bo mam ochotę! -prawie krzyknęłam – nie wolno mi, czy jak?
A łaź sobie ile chcesz – też się zdenerwował – ale jak podjadę pod płot to masz tam być, bo inaczej będziesz drałować piechotą.
Dobra – zapewniłam.
Za chwilę będę z powrotem! - zawołał na odchodne.
Wiedziałam, że muszę się bardzo śpieszyć, Michałowi kupienie bombonierki zajmie chwilę, podążyłam więc szybkim krokiem w miejsce, gdzie kiedyś pochowana była nasza prababcia Katarzyna, przypuszczałam, że rodzice muszą leżeć gdzieś w pobliżu jej grobu, albo nawet zajmują teraz jej miejsce. Serce biło mi jak oszalałe, denerwowałam się nie mniej niż w chwili gdy stałam pod drzwiami Bolka. Od razu zauważyłam, że tam gdzie kiedyś tkwił drewniany krzyż z tabliczką, na której wypisane było imię i nazwisko prababki stoi teraz duży, czarny pomnik. Grób był podwójny, serce zabiło mi więc jeszcze mocniej. Kiedy podeszłam bliżej od razu poznałam ich na zdjęciach. Moi rodzice byli o wiele starsi niż ich zapamiętałam, ale nie zmienili się aż tak bardzo. Mama miała zupełnie siwe włosy upięte do tyłu, twarz poorana zmarszczkami, tata zaś był był prawie zupełnie łysy. Dwoje starych, steranych życiem, zniszczonych przez lata utrapień i problemów ludzi. Napis głosił, ze mama zmarła w roku 2004, natomiast tata o dziesięć lat wcześniej. Na środku, nieco poniżej pomiędzy ich zdjęciami jeszcze jedna fotografia, czarno – biała, nieco zżółkła. Doznałam szoku. To byłam ja, Stefania, dokładnie taka jak w dniu wypadku, leżałam tam sztywna i martwa, tuż obok moich rodziców, którzy zmarli wiele lat po mnie. Złapałam się za głowę.
To niemożliwe, niemożliwe – szeptałam.
Nie miałam nawet kwiatów, ani żadnego znicza. Przed chwilą myłam grób zupełnie obcej mi osoby, a dla nich nie miałam nic. Tysiące myśli przelatywało mi po głowie, zdawało mi się, że oszaleję. Nie wiedziałam już kim jestem i co tu robię. Nie potrafiłam ocenić czy to co się stało w chwili mojej śmierci było dla mnie szczęśliwym, zrządzeniem losu czy tez jestem złodziejką czyjegoś życia, morderczynią, która odebrała resztę lat tamtej Marlenie. Wiele lat temu przyprawiłam swoją rodzinę o smutek i żałobę, a teraz jak oszustka udaję inną osobę, nabieram tych obecnych rodziców, że jestem ich córką, a ten nie mój brat, który właśnie pojechał po bombonierkę zaraz tu wróci przekonany, że jestem jego siostrą. To wszystko nie mieściło mi się w głowie, zaczęłam się modlić za rodziców, bo tylko to mogłam dla nich zrobić, potem modliłam się za sama siebie i za tamtą Marlenę, której nie ma , a dzięki której nadal żyję. Uklękłam nad grobem i trwałam tak przez dłuższą chwile pogrążana w cichej modlitwie nie zwracając uwagi na to, że ktoś zaszedł mnie od tyłu i przygląda mi się ciekawie. W końcu w pewnej chwili wyczulam jego obecność za swoimi plecami. Pomyślałam, że to brat szuka mnie i teraz nie rozumiejąc dlaczego klęczę w tym miejscu przygląda mi się w ten sposób. Szybko otarłam łzy i odwróciłam się do niego gotowa wstać i ruszyć z powrotem w stronę samochodu. Kiedy jednak spojrzałam na osobę stojącą obok w pierwszej chwili poczułam strach, ale zaraz portem ulgę. To był Bolek, stary i przygarbiony, jedyna osoba na świecie, która może cokolwiek rozumieć. Nie miałam pojęcia jakim cudem ten schorowany człowiek wyczuł, że będę tu dzisiaj, niemożliwe przecież żeby mnie śledził. W każdym razie nie wiedząc czemu ucieszyła mnie jego obecność. Być może podświadomie pragnęłam, żeby nadal pamiętał o swojej Stefanii.
Proszę pani, – szepnął – ja nic nie rozumiem, nie mogę uwierzyć w to, co pani mi opowiedziała. To co wydarzyło się w moim mieszkaniu było karygodne. Jestem przecież starcem, a pani...
Skąd pan wiedział, że tu dzisiaj będę? - przerwałam mu pytaniem.
Nie wiedziałem. - wzruszył ramionami – Codziennie tu przychodzę na grób żony, czasem także odwiedzam moją Stefanię i jej rodziców, czasem położę tu kwiatek, albo zapalę znicz.
Nie jestem do niej podobna, prawda? - spytałam bardziej siebie niż jego.
Wzruszył tylko ramionami.
To o czym pani mówiła, to nie może być prawda, to się tylko pani zdawało.
Nie – powiedziałam zbyt głośno. Wstałam na równe nogi – Nic mi się nie zdawało, ale pan wcale nie musi w to wierzyć, w ogóle mi na tym już nie zależy.
Odwróciłam się od niego i odeszłam w stronę cmentarnej bramy gdzie czekał już na mnie zniecierpliwiony Michał ze swoją bombonierką w ręku.

XX

Za drzwiami słychać kroki mamy, potrafię już bezbłędnie rozpoznać człapanie jej miękkich kapci. Mama Stefy nigdy nie chodziła w kapciach, ani w szlafroku, po prostu od razu zakładała spódnicę, fartuch i swoje nieodzowne klapki, które ściągała tylko wychodząc do chlewa. Czasem zapomniała o ich ściągnięciu idąc do ogrodu, ale nikt na to nie zwracał specjalnie uwagi, po prostu w tamtym domu nie przywiązywało się wagi do takich rzeczy. Nikt nie miał na to czasu. Praca w polu i w oborze była najważniejsza, choć w sobotę obowiązkowo szorowało się podłogę ryżowymi szczotkami, a potem pastowałyśmy ją z mamą na wysoki połysk. Tu w bloku wszystko zawsze musi był na wysoki połysk. Domownicy tego niewielkiego mieszkania zawsze myją za sobą szklanki i wyrzucają papierki do zielonego kubła z workiem w środku.
Tata jeszcze śpi, choć dochodzi dziewiąta, za chwilę mama zaparzy kawę i ojciec wstanie, pójdzie do łazienki, a potem będzie przeglądał wczorajszą gazetę. Jako Stefa czasem denerwowałam się kiedy o piątej rano słyszałam odgłosy tatowej pracy na podwórku. Tu wszystko jest prostsze i wygodniejsze, choć nie zawsze. Wystarczy pomyśleć o szkole, a takiej Stefie, która skończyła kilka klas musiałby się zjeżyć włos na głowie. Z drugiej strony młodzież jest teraz mądrzejsza i dzięki tym wszystkim latom nauki wydłuża się tym młodym ludziom dzieciństwo i młodość. Dzięki tym wszystkim porównaniom, od których wciąż jeszcze nie mogę się powstrzymać jestem bogatsza od moich rówieśników o te wszystkie doświadczenia z mojego poprzedniego życia. Szkoda, że muszę pozostawić je tylko dla siebie. Nawet jeśli ktoś przeczyta te moje wspomnienia stwierdzi, że są one przejawem mojej bujnej wyobraźni. Ja jednak już wiem, ze człowiek jest zbiorem przeróżnych potęg i myśli, a czas jest tylko pojęciem względnym. Są rzeczy na świecie, o którym się nawet filozofom nie śniło, ale wiele z tych najciekawszych i najbardziej niezwykłych doświadczeń niektórych ludzi (takich jak ja), pozostanie ukrytych w nas samych i nigdy nie ujrzą światła dziennego, bo i po co. Nikt przecież i tak nie uwierzy dziewczynie wychowanej w zwykłej rodzinie, mieszkającej w najzwyklejszym, piętrowym bloku, na najzwyklejszym osiedlu, że zdarzyło jej się coś tak bardzo niezwykłego. Życie toczy się swoim rytmem i choćby nawet ktoś taki jak ja krzyczał z całych sił błagając, by świat zatrzymał się na krótki moment, nic takiego się nie wydarzy. Najciekawsze zjawiska odbywają się w ukryciu i są zapisane tylko gdzieś w gwiazdach, albo w myślach samego Boga, który wobec każdego z nas ma swój plan dotyczący tylko tej jednostki, a ona musi stać się jego udziałem czy tego chce czy nie. Wcale nie czuje się pokrzywdzona przez los, wręcz przeciwnie, teraz już wiem, że zostałam wyróżniona, dostałam nową szansę od życia i chcę jak najlepiej ją wykorzystać.
Za oknem wiosna przemienia się w lato w każdym źdźble trawy, w każdym drzewie i pąkach, jest wiosna niezależnie od czasów w jakich przyszło mi żyć. Ptaki zawsze wracają z dalekich krajów do swoich gniazd, co roku wychowują młode i będzie tak aż do końca świata. Ludzie też nie zmienią się , choć wszystko wokół przemija. Młode dziewczyny zawsze będą chciały być piękne i adorowane, zawsze będzie trwać miłość i takie wartości jak dobro, przyjaźń i praca. Tak naprawdę niewiele się zmieniło przez te lata pod tym względem. Niezależnie od tego czy jestem Stefa czy Martyna, jestem po prostu młodą kobietą, która pragnie szczęścia.

Jest godzina dziesiąta rano,sobota 16 maja. Nazywam się Martyna i mam osiemnaście lat. Urodziłam się w roku 1968, ale nikt się o tym nie dowie, nawet osoba najbliższa mojemu sercu, taka jak Kuba, albo kiedyś być może jakiś inny młody człowiek, którego jeszcze nie zdążyłam poznać, a który czeka gdzieś na moją miłość po to, by być ze mną do końca życia. Dla wszystkich moich znajomych i przyjaciół urodziłam się osiemnaście lat temu, niech więc tak zostanie dla świata, którego i tak nigdy nie zrozumiem. Od dzisiaj wszystkie moje wspomnienia zamykam głęboko w sercu, jestem gotowa być żyć pomiędzy tymi ludźmi, z którymi już zawsze będę dzielić moje radości i troski. Jestem silna i podołam wszelkim wyzwaniom. Jestem dumna z tego , że zostałam w ten sposób wyróżniona.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.