Przejdź do głównej zawartości

Ulica

Ulica

I

Nasłuchiwała. Wydawało jej się, że budzik za chwilę zacznie terkotać, a wtedy Konrad jak zwykle poderwie się i skoczy na równe nogi, nawet jej nie przytuli, nie pocałuje na dzień dobry, bo przecież to cholerne terkotanie jest takie stresujące. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że jest sobota, Konrad nie idzie do pracy , a i ona poprosiła o wolne. Tak rzadko zdarzało się, że mogli nacieszyć się wspólnym porankiem. Obudzić się obok niego, wtulić w prężne, młode ciało męża, poleniuchować w łóżku nim najdzie ich ochota na zjedzenie wspólnego śniadania.
Za drzwiami coraz wyraźniej słychać szmery, to pewnie kochaś mamy wstał i ruszył do łazienki. Teraz będzie odkręcał wodę, pluskał się, podśpiewywał nim głośno spuści wodę w toalecie. Skrzywiła się na samą myśl o tym, że za chwilę czeka ich wspólne śniadanie z „ turkaweczkami”. Jak dobrze było kiedy mama wchodziła do kuchni z wałkami na głowie, gdy oni kończyli już pierwszy posiłek.
Już wstaliście? - pytała zdziwiona ziewając przeciągle.
Bo mama była śpiochem, a teraz z powodu tego kochasia musiała zmienić się w rannego ptaszka, bo kochaś uwielbiał wczesnym rankiem podśpiewywać w łazience i pić poranną, mocną kawę kiedy oni z Konradem leżeli jeszcze w łóżku. Potem, żeby pokazać jaki jest wspaniałomyślny przygotowywał dla wszystkich śniadanie.
Chcę, żebyśmy byli szczęśliwą rodzinką – szczebiotała radośnie mama, a ona odwracała głowę z odrazą, żeby nie wybuchnąć i nie wykrzyczeć jej w twarz
Twój kochaś nie jest żadna rodzinką, tata był rodzinką, a on jest tylko sprytnym łowcom jego emerytury! Skoro tak cię kocha, to dlaczego nie zacznie pracować, dlaczego żeruje na pieniądzach taty, który nie może tu wejść i dać mu po prostu w ryja, bo dobrzy i porządni ludzie umierają zawsze zbyt wcześnie!
Nie zrobiła jednak tego i wiedziała, że nigdy nie zrobi. Mama musi sama zrozumieć, że ten człowiek ją po prostu wykorzystuje.
Odwróciła się twarzą do męża. Poruszył się, jakby wyczuł, że mu się przygląda, ale zaraz potem chrapnął krótko i znów zapadł w sen. Uśmiechnęła się do niego. Lubiła na niego patrzeć, był jeszcze taki młody i niewinny i wyglądał jak dziecko, które nie ma żadnych trosk, jest ufne, bo wie, że tuż obok są ludzie, którzy kochają go i nigdy, przenigdy nie pozwolą zrobić mu żadnej krzywdy. Już niedługo sam będzie musiał zapewnić bezbronnej istocie taki komfort spokojnego snu, pomyślała. Jak to dobrze, że zawsze może na niego liczyć, że jest taki kochający, dziecinny, a zarazem poważny i opiekuńczy. Zatrzepotał powiekami, spłoszyło ją to, ale nie poruszyła się.
Nie śpisz? - spytał nie otwierając oczu.
Skąd wiesz? - uśmiechnęła się.
Jesteś moją drugą polówką, po prostu wiem – teraz otworzył oczy – No, chodź tu – przytulił ją mocno – To idziemy dzisiaj pytać o to nasze nowe gniazdko?
Że też musiał spłoszyć tę piękną chwilę. Myślała, że poleżą jeszcze przez chwilę nie myśląc o niczym ważnym, ciesząc się sobą bez planowania i rozmów o rzeczach praktycznych. Ale w końcu kochała go także za to, że był taki praktyczny i że dzięki temu może czuć się bezpieczna, więc odpowiedziała skwapliwie.
Tak, umówiłam się na dziewiątą z tą panią.
Mówiłaś już mamie?
Nie – potrząsnęła głową, wsparła się na łokciu nie przestając mu się przyglądać – Najpierw obejrzymy dom, zastanowimy się. Powiem jej dopiero kiedy się na coś zdecydujemy.
Jak chcesz – musnął ją końcem palca po nosie.
Lubiła kiedy tak robił, czuła się wtedy jak mała dziewczynka gotowa poddać się jego pieszczotom, albo jak słodka kobietka, którą trzeba rozpieszczać, bo przecież takich intymnych chwil mają tak niewiele.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Myślisz, że to będzie ten zakręt w prawo? - wychyliła się przez szybę
Zaraz zobaczymy, tam z boku jest tabliczka z nazwą ulicy – zwolnił nieco, by mogła odczytać napis na zielonym tle.
Nie, to ulica Reymonta. To musi być dalej.
Zobacz, po lewej jest boczna droga do kopalni. Jeśli to będzie niedaleko stąd miałbym blisko do pracy. - ucieszył się – Widać stąd mój biurowiec. Nie wiedziałem, że od tej strony także jest wjazd, bo zawsze podjeżdżałem od głównej ulicy.
Zwolnij, zapytamy przechodniów o tę ulicę, nie chce żebyśmy ją minęli.
Zrobił jak kazała kiedy tylko zauważył starsza kobietę usiłującą przejść na drugą stronę.
Gdzie jest ulica Radosna, proszę pani?!- zawołała przez uchyloną szybę.
To ta ostatnia, po prawej, jak się jedzie na hałdy, kilkanaście metrów stąd.
Dziękuję! - wykrzyknęła i omal jednocześnie zobaczyła następny skręt w prawo.
Był gęsto porośnięty krzewami, dlatego dopiero z bliska można było zauważyć niezbyt szeroką, boczną drogę. Po lewej stronie samotny dom, dalej pola przylegające do ulicy Szybowej, kawałek dalej niewielka kapliczka i tory przecinające drogę, ostry zakręt w prawo, znów dwa domy po lewej i jeden po prawej stronie.
Myślisz, że to gdzieś tutaj? Zobacz, tu jest jak na wsi, tak blisko od ruchliwej drogi, blisko do osiedla i kopalni, a zupełnie jak na wsi. - podniecała się.
Jeszcze nie dojechali na miejsce a już czuła, że będzie jej się tu podobać. Z tyłu za zabudowaniami rozciągał się malowniczy lasek.
To chyba za zakrętem. Tu po prawej jest tylko jakaś budowa. Tam jest numer!
To sześć! Numer sześć! - wykrzyknęła – To musi być gdzieś niedaleko.
Po lewej jeszcze jeden starszy, ale jakże malowniczy domek, który nie wiadomo dlaczego skojarzył jej się z jakąś bajkową chatką.
Myślisz, że to ten? - zwróciła się do męża, który uśmiechał się do niej szeroko widząc jaka jest zachwycona tym miejscem.
Tam stoi jakaś kobieta, może to ta pani Ala.
Skręć do tej bramy, spytamy czy to numer osiem.
Kobieta stała w bramie jakby na kogoś czekała, teraz Gabi nabrała pewności, że to ten dom, umówiła się przecież telefonicznie na dziewiątą, a właśnie dochodzi ta godzina. Konrad zatrzymał się na niewielkim zajeździe. Gabi miała niewiele czasu żeby przyjrzeć się zabudowaniom, ale całość od razu zrobiła na niej dobre wrażenie. Obejście było czyste i zadbane,dom, choć stary, ale piętrowy, solidny, otynkowany i pomalowany na biało, z boku niewielka szopa na narzędzia, mogąca służyć także jako garaż, spory ogród porośnięty gęsta, krótko przystrzyżoną murawą.
Dzień dobry, czy to numer osiem? - spytała uprzejmie, kiedy tylko wysiadła z samochodu.
Tak, a państwo byli pewnie ze mną umówieni? - spytała równie uprzejmie ciemnowłosa kobieta koło czterdziestki sprawiająca wrażenie miłej osoby i Gabi od razu pomyślała, że się dogadają.
Tak, jestem Gabriela Ryszka, a to mój mąż, Konrad.
Alicja Oźlańska, a to właśnie ten dom – wskazała na drzwi wejściowe – To zapraszam państwa do środka.
Kiedy kobieta otworzyła drzwi, Gabi od razu odniosła wrażenie, że była już kiedyś w takim domu. Niewielki wiatrołap prowadzący do długiej sieni z klatką schodową po lewej stronie kończącej się następnymi drzwiami, które jak się domyślała prowadziły do pokoju stołowego. Jednym uchem słuchając gadatliwej gospodyni rozwodzącej się nad tym, że wraz z mężem i synem przeprowadzili tu niedawno remont pogrzebała w pamięci i od razu skojarzyła sobie, iż jedna z jej koleżanek z liceum mieszkała w takim domu. Układ był bardzo podobny. Po prawej stronie wielka kuchnia zupełnie niepodobna do ciasnych klitek w blokach, przez którą można było przejść do sypialni i podobnie z sypialni, następne drzwi prowadziły od drugiej strony do tego samego pokoju gościnnego. W ten sposób budowano tu kiedyś wszystkie domy, a układ polegał na tym, że każde pomieszczenie posiadało dwoje drzwi, dzięki czemu można było obejść je wszystkie wkoło. Po lewej stronie sieni, prócz schodów było jeszcze wejście do łazienki.
Kiedyś z łazienki drugimi drzwiami można było przejść do pomieszczeń gospodarczych, ale jeszcze za życia mojej mamy zburzyliśmy je, odkąd mama sprzedała pole, te pomieszczenia przestały być po prostu potrzebne. - trajkotała pani Alicja – Ściany pomalowaliśmy, więc jeśli państwo zdecydujecie się tu zamieszkać można od razu wnosić meble. Dom przeznaczony jest dla mojego syna, ale on przebywa za granicą na kontrakcie, spokojnie możecie więc państwo mieszkać tu co najmniej przez pięć lat, później o losie domu zadecyduje Arek. Nie ukrywam, że dla nas z mężem było to wygodne rozwiązanie, nie musielibyśmy tu ciągle przyjeżdżać, żeby wszystkiego doglądać, zresztą pusty dom tylko niszczeje. Dlatego więc taki niewysoki czynsz – odwróciła się teraz w stronę Konrada, jakby czekając na potwierdzenie swoich słów. Nie otrzymawszy jednak od razu odpowiedzi, że czynsz jest rzeczywiście niewysoki, dodała skwapliwie – W piwnicy jest jeszcze trochę opału, możecie go państwo wykorzystać.
Pracuję w biurowcu w kopalni, więc też mam pewien przydział opału – przypomniał sobie – Ale widzę, że jest tu trochę pracy, żeby utrzymać taki duży dom, no i jest jeszcze obejście, trzeba kosić trawniki.
Kosiarka jest w szopie – ubiegła jego pytanie. Zdaje się, że zależało jej żeby pozbyć się tych dodatkowych obowiązków jakimi była opieka nad pustym budynkiem.
Nie boję się pracy – zapewnił widząc, że kobieta nadal oczekuje deklaracji z naszej strony. - Żona jest w ciąży – zdaje się, że Konrad nie był pewien czy Gabi podoła wszystkim obowiązkom jakie ją tu czekają.
Ciąża, to nie choroba – uśmiechnęła się.
Dobrze, więc zastanowimy się z żoną i wkrótce damy pani znać – objął Gabi czułym spojrzeniem. Zdaje się, że i on zaczął wyobrażać sobie jak siedzą na ławce otoczeni zielenią z dala od ruchliwej ulicy i kochanka jej mamy.

II

Wydaje mi się, że zmieszczę się w rozmiar 36 – kobieta uparcie spoglądała na krótką sukienkę w biało – czarną panterkę z dużym marszczonym dekoltem – Ta mi się bardziej podoba od tej w grochy.
Dobrze, więc proszę przymierzyć, garderoba jest po prawej stronie. - zdjęła seksowny ciuch z wieszaka i podała klientce.
Nika przyglądała się temu kiwając z powątpiewaniem głową.
Wyglądają jak maciory, a wydaje im się, że są sarenkami – szepnęła Gabi do ucha, kiedy tylko kobieta zniknęła za parawanem – A jak przeprowadzka? - zagadnęła, kątem oka obserwując pozostałe klientki kręcące się między wieszakami
W porządku – uśmiechnęła się.
Na samą myśl o swoim gniazdku pośród zieleni z dala od zgiełku miasta robiło jej się ciepło na sercu. - Sami co prawda nie mamy zbyt wielu mebli, jest tylko moja meblościanka, ta sama, którą kiedyś kupił mi tata i tapczan z naszego pokoju, ale teściowa powiedziała, że do drugiego, gościnnego pokoju możemy wstawić stare meble Konrada, a stół został jeszcze po poprzedniej właścicielce. Pani Ala pozwoliła go zostawić i kuchnię, która jest co prawda stara, ale można nadal z niej korzystać.
Proszę pani, poproszę jednak o rozmiar czterdziesty – klientka nagle stanęła im za plecami.
Oczywiście – Gabi uśmiechnęła się porozumiewawczo do Niki i podała kobiecie sukienkę w grochy.
Zaraz poprosi o rozmiar czterdziesty drugi – koleżanka pisnęła Gabi wesoło do ucha – Zresztą, nawet w tej większej będzie źle wyglądać, ma co najmniej czterdziestkę na karku, a ciuch jest dla nastolatki.
Najważniejsze, że w ogóle coś kupi. - roześmiała się wesoło – Pewnie i tak powiesi ją w szafie i nigdzie w niej nie wyjdzie.
Pewnie kiedy mąż ją w tym zobaczy. – Nika zrobiła się czerwona na twarzy od tłumionego śmiechu – Żeby tylko nie przyniosła jej do zwrotu. A tak w ogóle, zobaczę czy tej mniejszej nie rozerwała.
Nic jej nie jest – stwierdziła rzeczowo Gabi dokonawszy oględzin – A ty przygotuj od razu rozmiar czterdziesty drugi.
Twoja mama pogodziła się już faktem , że się wyprowadzacie? - przyjaciółka wróciła do poprzedniego tematu.
Trochę jej smutno, ale chyba zdaje sobie sprawę z tego, że nie mamy już ochoty wysłuchiwać po nocach stłumionych odgłosów z ich sypialni – szturchnęła ją porozumiewawczo w bok. Znów zaczęły się śmiać – Zresztą, jestem już dorosłą dziewczynką, mam męża i niedługo urodzi nam się dziecko. Mama zrozumie, że potrzebujemy więcej przestrzeni.
Będziesz miała daleko do pracy.
Tak, ale umówiliśmy się z Konradem, że ja będę dojeżdżać samochodem, on ma stamtąd blisko do biura więc będzie mógł chodzić piechotą.
Chciałabym żeby mój Mirek był tak wspaniałomyślny – westchnęła Nika – On ciągle hołduje zasadzie, że kobiety nie powinny prowadzić, bo od razu coś popsują, albo spowodują wypadek..
Posłuchaj, Nika – Gabi pomyślała, że to dobry moment, żeby zaprosić przyjaciółkę na przyjecie parapetowe. W końcu to ona dała jej numer do pani Ali. Kiedy jednak nachyliła się, by jej o tym powiedzieć znów pojawiła się przed nimi klientka z sukienką przewieszoną przez ramię.
Przepraszam, a czy mogłabym jeszcze rozmiar czterdzieści dwa?
Proszę bardzo – Gabi podała jej przygotowaną wcześniej sukienkę w większym rozmiarze – Ta jest w panterkę.
O, rzeczywiście! - ucieszyła się – Ta panterka podoba mi się bardziej niż grochy.
A więc, Nika, chciałabym żebyście przyszli z Mirkiem do nas w sobotę. Będzie także moja mama ze swoim kochasiem i teściowie.
Dziękuję za zaproszenie – ucieszyła się – A więc nareszcie poznam tego Bogdana od twojej mamy.
Tak i pewnie od razu stwierdzisz, że to straszny typ.
Nic na to nie poradzisz, Gabi. – klepnęła ją w ramię po przyjacielsku – Może kiedy twoja mama zostanie z nim w mieszkaniu sam na sam, pozna jego prawdziwa naturę.
Tak, ale kto ją przed nim obroni? - westchnęła.
Myślę, że wcale nie trzeba będzie jej bronić. Twoja mama na pewno sobie sama poradzi.
Tak, chyba masz rację – uśmiechnęła się.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Dzień dobry! - zawołała głośno do starszej pani krzątającej się wokół swojego obejścia – Zdaje się , że będziemy sąsiadkami.
Dzień dobry – odpowiedziała uprzejmie kobieta i podeszła do siatki w płocie oddzielającej dwie posesje. - Cieszę, się, że ktoś tu zamieszkał – powiedziała wesoło i Gabi od razu pomyślała, że jest ciepłą, sympatyczną osobą – Tu jest tak pusto od śmierci Krysi, Ala tylko czasami tu zagląda, nie ma się czemu dziwić, ma przecież swój dom na głowie i na dodatek jest to dość daleko stąd. Nareszcie ktoś będzie troszczył się o dom, a ja będę miała sąsiadów.
Mam na imię Gabriela, – przedstawiła się – ale wszyscy mówią do mnie Gabi, a ten pan, który mocuje się właśnie z tapczanem to mój mąż, Konrad.
Ja jestem Helena. – starsza pani ukazała w szerokim uśmiechu rząd równych, sztucznych zębów – Mój maż, Alfred jest sparaliżowany, czasem wyprowadzam go na wózku na pole. Mieszkamy tu sami – rozgadała się – Moja córka, Ewa mieszka na osiedlu blisko kopalni, ale wpada tu czasem z wnuczkami. Z Krysią byłyśmy przez wiele lat sąsiadkami. Ten dom po drugiej stronie drogi stoi pusty odkąd właściciele umarli, ich wnuczek wynajmuje pomieszczenia na magazyny. A tam dalej w domu z ogrodem mieszka pani Mariola, też samotna kobieta, nigdy tu nie zachodzi, bo to kawałek drogi, a ja muszę opiekować się mężem.
Rozumiem – pokiwała głową – Wygląda na to , że my często będziemy się widywać.
Bardzo mnie to cieszy – starsza pani rozejrzała się za Konradem, który zniknął właśnie w drzwiach wejściowych – Ale pani jest dzisiaj zajęta przeprowadzką. Nie będę przeszkadzać.
A może... - Gabi nagle przypomniała sobie o sobotnim przyjęciu. Skoro będzie miała tylko jedna sąsiadkę nic nie stoi na przeszkodzie żeby i ją zaprosić. W końcu nigdy nie wiadomo czy nie przyda jej się sąsiedzka pomoc ze strony starszej pani – może mogłaby pani wpaść do nas w sobotę po południu, będą moi rodzice i teściowie, poznacie się.
Co prawda muszę zajmować się mężem, ale na pół godzinki mogłabym wpaść – ucieszyła się
Świetnie, to jesteśmy umówione, może pani zabrać męża.
On nie lubi wychodzić. Zresztą to byłby zbytni kłopot, ale sama wpadnę na chwilkę. - zapewniła po czym wróciła do swoich zajęć.
Tak, to dobry pomysł, pomyślała Gabi. Konrad na pewno nie będzie miał nic przeciwko temu. Jej mąż był bardzo ugodowym człowiekiem, zawsze pozwalał jej decydować w różnych sprawach, nigdy nie podnosił głosu i zawsze mogła na niego liczyć. Teraz jednak sam mocował się z ciężkim tapczanem, postanowiła pobiec mu na pomoc. Dobrze, że wysłużony mebel dało się rozłożyć i Konrad teraz cierpliwie składał pojedyncze części, żeby doprowadzić go do poprzedniego stanu.
Pomogę ci to wnieść – złapała za boczną cześć oparcia.
Nie wolno ci dźwigać – zaoponował – Poradzę sobie.
Nie przesadzaj. W sklepie też podnoszę różne rzeczy.
Ale nie takie ciężkie. – delikatnie, acz stanowczo odsunął ją od mebla. - Jeśli chcesz, możesz wnosić ubrania i te wszystkie twoje bibeloty. Pomyśl gdzie chcesz je poukładać.
Więc naprawdę nie potrzebujesz pomocy? Nie chce żebyś się przerwał.
Nie martw się i zajmij się ubraniami, – wskazał na stertę kartonów, które wnieśli wczoraj do kuchni wraz z kolegą z pracy. - a potem możesz sobie odpocząć na tej ławeczce w ogrodzie.
Nie myślałam, że będę miała kiedyś ławeczkę w ogrodzie – rozmarzyła się – Czuję, że będziemy tu bardzo, bardzo szczęśliwi.

III

Martwi mnie ten piec, Gabi – mama ciągle szukała dziury w całym. Trudno jej było pogodzić się z naglą wyprowadzką córki – Nie jestem pewna czy taki jeden piec ogrzeje cały dom, poza tym w kuchni będziecie mieli ciągle bałagan, przecież będziecie tu musieli wnosić węgiel, wszędzie będzie pełno pyłu, nie mówiąc już o stertach drewna.
Mamo, sama widzisz, że kuchnia jest ogromna, pani Ala wygospodarowała całą jedną cześć na pojemnik z węglem, a ten duży kąt za piecem przeznaczony jest na drewno. Do pokoi pociągnięte są rury i kaloryfery, w ten sposób będziemy palić tylko w tym jednym piecu, a ogrzeje się cały dom prócz strychu, ale tam i tak jest zamknięte na klucz, więc nie będziemy tam wchodzić.
Ale ja obawiam się, że będziecie mieli zimno, poza tym, to wnoszenie węgla! - złapała się za głowę.
Mam przecież męża – spojrzała na Konrada, który najwidoczniej nie chciał mieszać się do rozmowy matki z córką i podszedł do Niki podać jej szklankę wina.
Jeśli mogę się wtrącić. – pani Helenka najwidoczniej nie dostrzegała problemu związanego z piecem – U mnie jest bardzo podobnie rozwiązany problem z piecem, tyle, że mój jest w łazience. U nas jest bardzo ciepło, a przecież sama muszę troszczyć się o ogień. Czasem tylko córka przyjedzie nanosić mi węgla. Zresztą, kiedy Krysia jeszcze żyła też sama dokładała do tego pieca i zawsze w tym domu było ciepło.
W tej sytuacji mama musiała dać za wygraną, tym bardziej, że panią Helenkę gorąco poparł Bogdan, któremu zdaje się bardzo zależało żeby młodzi ułożyli sobie życie z dala od mieszkania, gdzie on coraz bardziej się panoszył. Tym razem Gabi nie skwitowała jego uwag żadnym uszczypliwym komentarzem, gdyż było jej na rękę, że zachęcał mamę do tego, by pozwoliła młodemu małżeństwu decydować o ich wspólnej przyszłości.
Jest piękna pogoda, zapraszam więc wszystkich do ogrodu, tam wypijemy kawę. Musicie skosztować mojego ciasta z nowego przepisu – Gabi chciała pokazać swoim gościom , że jest dobrą gospodynią.
Tak więc po chwili wszyscy rozsiedli się na ławeczce i kilku krzesłach, które Konrad zapobiegawczo przyniósł z dużego pokoju. Pani Helenka, choć najwyraźniej cieszyła się z zaproszenia od razu zaznaczyła, że po kawie musi wrócić do domu, by zająć się chorym mężem.
Jak długo pani mąż jest przykuty do wózka? -mama nigdy nie była zbyt taktowna, jednak pani Helenka, osoba gadatliwa i szczera wcale nie odebrała jej pytania jako wtrącania się. Wręcz przeciwnie, chętnie i barwnie opisywała zmagania małżonka z chorobą rozochocona tym, że mama wciąż zadawała pytania.
A jak to się stało, że mąż został sparaliżowany?
Spadł z dużej wysokości przy reperacji dachu – tłumaczyła sąsiadka – Mąż zawsze był ostrożny, ale tamtego dnia coś nagle go przestraszyło. Upadł tak nieszczęśliwie, że złamał kręgosłup.
I tak trzeba się cieszyć, że przeżył.
Tak, tym bardziej, że już kiedyś straciliśmy innego członka naszej rodziny w tragiczny sposób. Wiem jaki to cios - nagła śmierć.
Doprawdy? - ciekawość mamy nie znała granic.
Tak, kilka lat temu mój zięć powiesił się w tamtym lasku po prawej stronie za płotem.
Gabi przełknęła głośno ślinę, pyszne ciasto śliwkowe nagle przestało jej smakować. Jeszcze tego dnia rano w obecności Konrada zachwycała się malowniczym zagajnikiem, który rozciągał się zaraz za ich płotem, wyobrażała sobie jak będzie tam spacerować ze swoim dzieckiem, które nosi od trzech miesięcy pod sercem.
To straszne – wyszeptała.
Córka długo nie mogła dojść do siebie – ciągnęła bezlitośnie pani Helenka. W końcu znalazła sobie nowego męża i wyprowadzili się na osiedle blisko kopalni. Chcieliśmy z mężem żeby zostali u nas, ale córka za wszelką cenę chciała się stąd wyrwać, mówiła, że nienawidzi tego miejsca, nie chciała, żeby jej dzieci się tu wychowywały.
Ulica przed domem też jest niebezpieczna dla dzieci – mama spojrzała troskliwie na brzuch Gabi – To dziwne, że jest tu taki ruch skoro wokół jest tylko kilka domów.
Mamo na naszym osiedlu jest przecież większy ruch – Gabi chciała zakończyć tę rozmowę o przykrych rzeczach, ale pani Helenka znów podjęła temat.
To dlatego, że ulica łączy się z autostradą, ludzie skracają sobie tędy drogę na kopalnię. Kiedyś auta tędy przejeżdżające można było na palcach policzyć, teraz jest ich tak wiele, a wypadki się mnożą.
Jakie wypadki? - tym razem nawet teściowa Gabi, która podobnie jak Konrad była niezwykle spokojnym i opanowanym człowiekiem zaniepokoiła się.
Och, było ich mnóstwo. Zawsze na tym zakręcie za budową, obok posesji pani Danusi, ciągle ktoś ląduje w jej płocie. Biedna kobieta, ciągle reperuje ten płot, bo męża ma takiego, że nie można na niego liczyć. Z tego co pamiętam, – podrapała się po głowie – chyba dwa razy były tam wypadki śmiertelne.
To straszne! – teściowa złapała się za głowę – Będziecie musieli uważać, szczególnie kiedy dziecko przyjdzie na świat.
Jest przecież płot i furtka – Gabi miała już naprawdę dość tego straszenia.
Tak, furtkę można zaryglować. – poparła ją pani Helenka – Lepiej żeby dziecko nie wychodziło za płot, a już tym bardziej żeby nie zbliżało się do tego domu po lewej stronie blisko zakrętu. Kobieta, która tam mieszka jest niebezpieczna.
Jak to?! - oburzyła się matka Gabi – To jakaś wariatka?
Nie, skądże znowu! – pani Helanka stuknęła się w czoło – Wszyscy tu nazywają ją czarownicą. Ludzie mówią, że to ona tak wpływa na te wypadki.
Co też pani opowiada! - teraz Gabi zaczęła żałować, że zaprosiła panią Helenkę. Kobieta zupełnie popsuła wesoły nastrój i spowodowała, że goście to z lękiem spoglądali na ulicę, to na lasek za płotem.
Zmieńmy temat na weselszy – Nika też miała dość mrożących krew w żyłach opowieści – Opowiedz lepiej, Gabi jaką miałyśmy dzisiaj klientkę.
Gabi tak zamyśliła się nad opowieścią sąsiadki, że nie mogła w pierwszej chwili skojarzyć o czym mówi Nika.
No, wiesz, ta, co przyszła z mężem i przymierzała po kolei wszystkie rzeczy z naszego sklepu.
A, tak – przypomniała sobie i od razu zrobiło się jej weselej – Dzisiaj zrobiłyśmy chyba największy utarg w życiu.
To wy tu sobie opowiadajcie, a ja już pójdę do męża – pani Helenka zaczęła się zbierać.
Gabi odetchnęła z ulgą.
To zapakuję pani kawałek ciasta dla małżonka. – zaproponowała i pobiegła do kuchni.
Kiedy wróciła pani Helenka stała już za płotem na swojej posesji, pięknie podziękowała za podarunek i oddaliła się.
Dziwna ta sąsiadka – skwitowała Nika, kiedy zniknęła za drzwiami swojego domu – Dobrze, że już sobie poszła. Możemy w końcu miło spędzić to popołudnie.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Była wyluzowana. Przed chwilą kochała się ze swoim mężczyzną, teraz Konrad zasnął leżąc na wznak. Niedzielę spędzili tylko we dwoje. W sobotę przed przyjęciem parapetowym zaplanowała sobie, że pójdą na długi spacer, najpierw przejdą wzdłuż ulicy aż do miejsca, gdzie droga łączy się z autostradą. Po prawej stronie rozciągają się kopalniane hałdy porośnięte w większości zielenią. Potem chciała pójść do tego lasku, który rozciągał się wzdłuż ich płotu, była ciekawa jak daleko sięga i co jest po drugiej stronie. Myślała nawet o tym żeby znaleźć w tej oazie zieleni i dzikiej przyrody jakąś malowniczą polankę i zrobi sobie tam piknik. Mogłaby przecież zabrać ze sobą niewielki koszyk z ciastem i napojami. W końcu jednak po tych makabrycznych opowieściach pani Helenki zrezygnowała z tego pomysłu. Być może w przyszłym tygodniu wybiorą się do tego lasku kiedy ochłonie z przykrego wrażenia, że to tylko ponure miejsce, gdzie powiesił się zięć pani Helenki. Pojechali więc z Konradem do tej przytulnej kawiarenki, gdzie przed czterema laty wybrali się na pierwsza rankę. Pomysł był trafiony, a romantyczny panujący w ich ulubionym lokalu nastrój udzielił się małżonkom do tego stopnia, że po powrocie do domu zapragnęli już tylko jak najszybciej znaleźć się w łóżku. Zapadła noc , a Gabi nadal nie mogła zasnąć, wsłuchiwała się w jej odgłosy przez uchylone okno do którego przylegało łóżko. Była zdumiona tym, że jest tu tak cicho. Szum aut, które przez cały dzień przetaczały się przez niewielką ulicę ucichł zupełnie i słychać było tylko odgłosy liści poruszających się za oknem w takt wiatru, który po całym dniu pięknej pogody wzmógł się nieco wieczorem. Być może jutro będzie padać, pomyślała. No cóż, zbliża się jesień i trzeba będzie przygotować się na lekkie ochłodzenie. Do jej uszu dobiegł przeciągły pisk z podwórza. To pewnie nietoperz rozpoczął swoje nocne polowanie. Zaczęła uparcie wpatrywać się w okno, ale było lekko niedomknięte, żadne, nawet tak małe zwierzę jak nocny łowca nie prześlizgnie się przez wąską szczelinę. Odwróciła się na drugi bok w nadziei, że za chwilę zaśnie. Następnego dnia czekała ją pierwsza w nowym tygodniu dniówka w sklepie. Tydzień będzie ciągnąc się w nieskończoność,gdyż miała pracować także w sobotę. Zamknęła oczy myśląc, że to ułatwi jej szybkie zaśniecie, kiedy gdzieś od strony ulicy zaczął wyć pies. Pewnie w tym domu, który jest wynajmowany na magazyny jest zamknięty czworonożny stróż, po to , by jakiś złodziej nie skusił się wejść do środka. Przeciągle wycie z jednostajnego zawodzenia przemieniło się w nieznośny skowyt. Pies musiał być chyba na dworze za ogrodzeniem, bo jego odgłosy stawały się coraz donośniejsze. Odwróciła twarz do Konrada, mąż pochrapywał z cicha nie zwracając uwagi na nocne odgłosy. Nakryła sobie uszy poduszką w nadziei, że to złagodzi przykre wrażenia, jednak i to nie pomogło. Przez dłuższą chwilę przewracała się z boku na bok czekając aż w końcu uparte zwierzę zakończy swoje żałosne zawodzenie. Wszystko na nic. W końcu wstała i zamknęła okno, jednak niewiele to pomogło. Konrad głośno przewrócił się na drugi bok. Że też on może spać przy takim hałasie! Już wiedziała, że jutro będzie niewyspana. Godziny ciągnęły się wolno, a wycie nie ustawało. Myślała, że ta noc nigdy się nie skończy. Nieprzyjemny odgłos sprawił, że znów zaczynała myśleć tym, co opowiedziała jej pani Helenka. Choć próbowała skupić myśli na przyjemnych rzeczach to wciąż przed oczami stawało jej jakieś dziwnie poskręcane, na wpół uschnięte drzewo pozbawione liści, a na nim on, zięć Helenki. Jego nogi poruszały się w takt wiatru za oknem. Nie widziała jego twarzy, ale wiedziała, że jest sino blada z wytrzeszczonymi, przewróconymi do góry białkami oczu. Wycie ustało dopiero nad ranem i wtedy dopiero wyczerpanej kobiecie udało się zasnąć.

IV

Jak się pani czuje? -szefowa objęła ją troskliwym wzrokiem.
Gabi była dobra pracownicą, nigdy dotąd nie przebywała na zwolnieniu chorobowym, toteż właścicielka sklepu nie miała żadnych wątpliwości, że kobieta nie symuluje złego samopoczucia, ani nie przesadza, kiedy mówi, że bardzo źle się czuje.
Bardzo kłuje mnie w lewym boku, ledwo chodzę, - wyjaśniła – ale jakoś dam sobie radę.
Lepiej niech pani jedzie do domu, albo od razu do lekarza, pani Dominika poradzi sobie, zresztą dzisiaj nie ma zbyt wielu klientów.
W pierwszej chwili chciała zaprotestować, ale katem oka spojrzała na Nikę, która kiwała do niej ręką żeby się zgodziła. Przytaknęła więc tylko głową robiąc przy tym umęczoną minę.
Dobrze, dziękuję. Odpocznę, a jutro wrócę do pracy.
Jeśli lekarz wyśle panią na zwolnienie, proszę wcześniej zadzwonić. - w szefowej odezwała się kobieta interesu.
Tak, oczywiście – zapewniła i zaczęła zbierać się do wyjścia.
Miała przeczucie, że ból ustąpi kiedy tylko znajdzie się w łóżku w swoim domu, ostatnio czuła się taka przemęczona. Najpierw przeprowadzka, potem jeszcze segregowanie różnych rzeczy i pomaganie mężowi przy koszeniu trawy, wszystko to dało jej się we znaki. Potrzebuje tylko odpoczynku, myślała, lekarz nie będzie mi potrzebny. Miała rację, bo kiedy tylko znalazła się za kierownicą samochodu od razu poczuła się lepiej. Postanowiła udać się prosto do domu, poprzedniego dnia zrobili wraz z mężem większe zakupy, w lodówce czekał przygotowany wcześniej obiad, wystarczy tylko podgrzać wszystko w mikrofalówce. Kiedy wyjechała z gwarnego centrum ból ustąpił zupełnie. Konrad z pewnością zdziwi się, kiedy zobaczy, że wróciła tak wcześnie, będzie się niepokoił jej stanem zdrowia, ale była przekonana, że złe samopoczucie już za chwilę odejdzie zupełnie w niepamięć. Skręciła w ulicę Radosną i minęła kapliczkę po lewej stronie. Muszą w końcu wybrać się tu na spacer, by przyjrzeć się z bliska niewielkiemu świątkowi ukrytemu w półokrągłej nawie zbudowanej z kamienia. Przed zakrętem zwolniła, jak zwykle był tu spory ruch. Starsza pani w kwiecistym fartuchu przybijała deskę w miejsce sporej wielkości dziury w płocie. Oho, pomyślała, znów ktoś nie wyrobił na zakręcie, pani Helenka mówiła prawdę, kiedy opowiadała, że w tym miejscu często zdarzają się wypadki. Po drugiej stronie drogi stal ktoś i przyglądał jej się uparcie. Był to krótki moment, ale Gabi wyczuła ten wzrok. Doznała nieprzyjemnego uczucia jakby staruszka stojąca naprzeciw uszkodzonego płotu przenikała przez nią na wylot swoim bystrym wzrokiem. Czarownica – od razu przyszło jej na myśl i o mało nie straciła panowania nad kierownicą. Oczyma wyobraźni widziała tę siwą kobietę, ubraną na czarno stojącą na środku drogi i zaklinającą kierowców samochodów. Szybo jednak ochłonęła i gdyby nie to, że musiała skupić się na prowadzeniu wozu stuknęłaby się w czoło. To przecież tylko dwie sąsiadki rozmawiające ze sobą po dwóch stronach drogi. Cóż to za niemądre myśli, to pewnie dlatego, że pani Helenka namieszała jej w głowie tą gadaniną o czarownicy. Nawet mama śmiała się z tego, kiedy sąsiadka wyszła z jej przyjęcia. Głupia koza ze mnie, pomyślała i już miała skręcić w niewielki zjazd prowadzający do jej posesji, kiedy zobaczyła wielką ciężarówkę tarasującą drogę obok ich domu. To pewnie kierowca, który miał dostarczyć węgiel następnego dnia wieczorem. Konrad miał swój deputat węglowy, jak każdy pracownik kopalni i postanowił wykorzystać swoja książeczkę, by zamówić opał . Co prawda, po poprzedniej właścicielce pozostało jeszcze trochę węgla w piwnicy, ale jak zawsze zapobiegawczy Konrad obawiał się, że może go nie wystarczyć na zimę. Kierowca ciężarówki zobaczył jej samochód usiłujący skręcić w stronę bramy, wychylił się więc i zawołał.
Czy to Radosna 6?
Tak, zaraz otworzę panu bramę! - odpowiedziała i zaparkowała przy krawężniku.
Wskazała dostawcy miejsce, gdzie należy wysypać zawartość przyczepy obserwując jak ciężkie kamienie zsypują się tworząc sporej wielkości kupę. Znów Konrada czekała praca ze zwożeniem tego wszystkiego do piwnicy.
Ale, miał pan być jutro! - zawołała próbując przekrzyczeć warkot silnika.
Tak się wyrobiłem -machnął ręką – Dzisiaj udało mi się załadować, to przywiozłem!.
Szczęście, że skończyłam dziś wcześniej, – ucieszyła się – w przeciwnym razie nie zastałby pan u nas nikogo.
Kierowca pomruczał coś pod nosem, skasował za kurs i odjechał. Zaparkowała więc auto na swoim miejscu i poszła do domu położyć się tak jak zaplanowała. Po drodze stwierdziła, że ból w prawym boku zupełnie ustąpił i czuje się już dobrze. Własny dom najlepiej działa na człowieka, stwierdziła w duchu, umyła tylko ręce i położyła się na tapczanie. Wydawało jej się, że spała tylko chwilkę kiedy obudził ją dzwonek u drzwi. Spojrzała na zegarek, była już czternasta trzydzieści, a więc to Konrad wrócił już z pracy. Pobiegła otworzyć, by pocałować go na powitanie. Ku swojemu zdumieniu od razu spostrzegła, że jest wściekły. Miał zmienioną twarz, wzdłuż jego zawsze gładkiego czoła rysowała się teraz pozioma zmarszczka, a brzoskwiniowe policzki były trupio blade.
Co się stało? - pomyślała, że w pracy wydarzyło się coś, co tak bardzo rozzłościło męża.
Jeszcze pytasz?! - wpadł do domu jak burza, popchnął ją brutalnie, kiedy stanęła mu na drodze.
Nie rozumiem – była przerażona jego zachowaniem.
Nawet otworzyć drzwi nie mogę własnym kluczem! - pieklił się – Zostawiłaś klucz w zamku.
Przepraszam – poczuła się urażona, że z takiej błahostki robi problem, była jednak pewna, że nie o klucz tu chodzi.
Dlaczego jesteś w domu skoro miałaś pracować do siedemnastej i co robi ten węgiel obok garażu?
Źle się czułam – tłumaczyła się, choć najchętniej trzasnęłaby drzwiami i zostawiła męża samego z jego złością – A węgiel jest pod garażem, bo sam go zamówiłeś.
Na jutro! - krzyknął.
Czemu wyżywasz się na mnie, – odpowiedziała z wyrzutem – czy to moja wina, że kierowcy pasowało dziś?
Gdzie rachunek? - chodził po domu i zaglądał do pokoi jakby szukał kogoś ukrytego za firanką, albo za drzwiami.
Jaki rachunek?! - oburzyła się
Za węgiel.
Nie ma żadnego rachunku, kierowca niczego mi nie dał. Jeśli chcesz rachunek to idź do niego. A tak w ogóle, to o co ci chodzi?
O to , że moja żona oszukuje mnie. – sapał ze złości – Moja żona urywa się z pracy, żeby spotykać się z jakimś kierowcą. Nie wyglądasz na chorą – spojrzał na nią podejrzliwie.
Ty chyba oszalałeś! - teraz naprawdę ją zdenerwował – To, że miałes jakieś problemy w pracy, nie znaczy, że możesz zachowywać się jak wariat. W lodówce masz obiad, możesz go sobie odgrzać w mikrofalówce. Ja wychodzę, idę...idę na grzyby – wymyśliła na poczekaniu, nie miała bowiem dokąd iść. - Wrócę kiedy się uspokoisz i mnie przeprosisz – dodała po czym teatralnym gestem zabrała z kuchni wiklinowy koszyczek i wyszła na zewnątrz.
Nigdy dotąd Konrad tak się nie zachowywał, nie znała go takim, była więc przerażona i zdumiona takim wybuchem złości. I jeszcze ta bezsensowna zazdrość o jakiegoś dostawcę opału! To przechodziło wszelkie pojęcie i jej łagodnym mężu. Wyszła za ogrodzenie i wydeptaną ścieżką wzdłuż płotu udała się do lasku. Do tej pory jeszcze tu nie była, teraz jednak w ogóle nie myślała o tym co naopowiadała jej pani Helenka i wydawało jej się, że pośród zieleni uda jej się uspokoić po tym co przed chwilą zaszło w jej domu. Rzeczywiście las o tej porze roku wyglądał przepięknie, pierwsze żółknące liście, ten spokój, cień i śpiew ptaków sprawiły, że od razu poczuła się lepiej. Mimowolnie zaczęła obserwować runo leśne w nadziei, że znajdzie tu gdzieś jakiegoś borowika z pięknym ciemnobrązowym kapeluszem. Nie chciała oddalać się zbytnio od domu, nie wiedziała przecież dokąd ciągnie się ów las, skierowała więc swoje kroki w pewnej odległości wzdłuż zabudowań.. Po lewej stronie pomiędzy drzewami mignął jej dach domu pani Helenki, a po jakimś czasie zabudowania samotnej kobiety, Marioli,o której także wspominała sąsiadka. Wsłuchiwała się w odgłosy lasu, szelest liści i ćwierkanie wszędobylskich ptaków. W koronie jednego z drzew zobaczyła nawet wiewiórkę, która usłyszawszy jej kroki mignęła swoim rudym ogonkiem i szybko zniknęła pomiędzy liśćmi starej olchy. Wyraźne stukanie dzięcioła zagłuszył huk samochodów. Wiedziała, że zbliżyła się do autostrady. Tu kończy się ulica Radosna, która łączy się z pasem szybkiego ruchu. Po lewej stronie mignął dach następnego domu. Była ciekawa kto też mieszka tak blisko autostrady, skręciła więc nieco w lewo, by się o tym przekonać. Budynek był sporej wielkości z dobudowaną, starą, rozkraczającą się szopą z tyłu. Po podwórku walało się mnóstwo jakichś sprzętów, sterty drewna i złomu, a pomiędzy tym wielkie ilości brudnych worków zapełnionych i powiązanych jakimiś powrozami. Dom był okropnie zaniedbany, część okien miała powybijane szyby, w których miejsca powstawiane były kawałki dykty. Kto mieszka w taki sposób? - zdumiała się. Od strony przedniej części domu usłyszała jakieś głosy, nawoływania mężczyzn. Miała wrażenie, że to jacyś pijacy i nie oglądając się za siebie zawróciła z powrotem w stronę lasu. Nie wchodziła już w zarośla, jakoś odeszła ją ochota na zbieranie grzybów. Pomyślała, że zapyta panią Helenkę kto też mieszka w tym okropnym domu. Minęła zabudowania pani Marioli i zbliżyła się do domu sąsiadki. Przy płocie pochylała się nad jakąś puszką kobieta o wiele młodsza od pani Helenki, zdaje się, że malowała ogrodzenie. Zauważyła nadchodzącą i kiwnęła do niej przyjaźnie ręką.
Rosną grzyby? - zagadnęła.
Być może, ale nigdy nie byłam dobra i ich znajdywaniu – uśmiechnęła się – Chciałam pospacerować po lesie, ale boję się zapuszczać pomiędzy drzewa, nie znam jeszcze dobrze tych terenów.
I słusznie – kobieta odwzajemniła uśmiech. Teraz wydała jej się podobna do pani Helenki, to musiała być jej córka.
Jestem Gabi – przedstawiła się - Mieszkam od niedawna tu, obok.
Tak, mama wspominała, ze zaprosiliście ją na kawę – kobieta otarła rękę do fartucha - Jestem Ewa, córka właścicielki tego domu, cieszę się, że mogłyśmy się poznać. Przyjechałam pomóc mamie przy malowaniu płotu. Jestem tu od rana i za chwilę mama zawoła mnie na popołudniowa kawę, będzie tez pani Blandyna, sąsiadka, która mieszka w ostatnim domu po prawej pod samymi hałdami. Może przyjdziesz posiedzieć z nami w ogrodzie, zapraszam. Moja mama się ucieszy – zapewniła gorąco.
No, nie wiem – trochę zmieszała ją ta nagła propozycja. Z drugiej jednak strony nadal była zła na Konrada i chętnie dałaby mu nauczkę.
Czasem trzeba odpocząć. Przyjdź, będzie miło – Ewa chyba mówiła szczerze i Gabi naszła nagle ochota, żeby spędzić miło czas.
Dziękuję. Zajrzę tylko do domu i za chwilę przyjdę – uśmiechnęła się i pobiegła w stronę swojego płotu.

V

Do środka weszła z sercem na ramieniu. Do tej pory nigdy nie zdarzyło się żeby w jakikolwiek sposób obawiała się męża, teraz po raz pierwszy w życiu poczuła strach . Stłumiła jednak od razu to uczucie, Konrad z pewnością teraz żałuje tego, że niesłusznie na nią nakrzyczał. W domu było cicho, przeleciało jej przez myśl, że także wyszedł gdzieś żeby się uspokoić i przemyśleć swoje zachowanie. Weszła do kuchni. Obiad nadał stał nietknięty w mikrofalówce. Zajrzała więc do pokoju, który służył im za sypialnię i zastała męża śpiącego na tapczanie. Nadal miał na sobie ubrania, w których wrócił z pracy. Odwróciła się więc na pięcie i wyszła z domu. Nie będzie przecież czekać na niego aż się obudzi. Poczuła żal. Myślała, że Konrad zabierze się za znoszenie węgla do piwnicy, z drugiej jednak strony skoro miał zły dzień niech lepiej odpocznie. Gdy się obudzi z pewnością spojrzy na wszystko inaczej. Ze swojego podwórka od razu zauważyła siedzące w ogrodzie pani Helenki kobiety, a także jej męża towarzyszącego im na wózku. Ewa także ją zauważyła i kiwnęła do niej. Ruszyła więc do furtki żeby przejść do drugiej posesji. W towarzystwie sąsiadów i Ewy siedziała jeszcze jedna kobieta w domowym, kolorowym fartuchu, Gabi domyśliła się, że musi to być sąsiadka, o której wspominała Ewa.
Jest nasza nowa sąsiadka! - ucieszyła się pani Helenka – A to jest pani Blandyna z ostatniego domu pod hałdami.
Kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie. Miała siwe włosy upięte wysoko w sporej wielkości kok, co sprawiało, że wyglądała na osobę surową i poważną, ale już po krótkiej wymianie uprzejmości Gabi stwierdziła, że pierwsze wrażenie było mylące. Sąsiadka była gadatliwa podobnie jak pani Helenka i zdaje się, że rzadko miała okazję do wyjścia z domu, więc plotkowanie w towarzystwie sąsiadek było dla niej prawdziwą przyjemnością. Ewa podała Gabi pyszne ciasto rabarbarowe, które sama upiekła. Starsze panie były właśnie w trakcie rozmowy i nie bardzo przejęły się tym, że nowo przybyła nie wie o czym rozmawiają.
Ta Danka mogłaby już trochę przyhamować z tym gospodarstwem – ciągnęła pani Blandyna – Mówiłam jej dzisiaj – Przyjdź na kawę do Helenki, ale ona jak zwykle swoje – Że ma w polu pełno pracy. Po co jej to?! Rodzina się u niej nie pokazuje jak rok długi, nie ma się czemu dziwić skoro wciąż kłócą się z mężem. Kto chciałby tego słuchać?!
Świat to widział żeby męża trzymać w budynku gospodarczym. Który mężczyzna by to wytrzymał?! - wtrącił pan Alfred ze swojego wózka.
Sam się wyprowadził – przerwała mu żona – To on ciągle prowokuje kłótnie. Danusia dość się napracuje, a jeszcze musi z nim się użerać. Dzisiaj znów płot naprawiała..
Widziałam jak tamta pani reperowała płot – wtrąciła Gabi chcąc włączyć się do rozmowy.
Znów ktoś nie wyrobił na zakręcie! - zawołała Ewa, która przyniosła właśnie kawę dla Gabi – A wy się jeszcze dziwicie, że tak nie cierpię tej ulicy, tu wciąż same nieszczęścia się ludziom przydarzają.
Nie tylko – pani Blandyna najwyraźniej nie zgadzała się z Ewą – Trochę ładnych lat żyłam tu w zgodzie z moim mężem, nigdy się nie kłóciliśmy do czasu aż spichnął się z tym Koczwarą ( świec tam Panie nad duszą tego nieszczęśnika, choć kawał drania z niego był) – dodała nabożnie – Moglibyśmy sobie żyć w spokoju do dzisiaj gdyby nie ta pazerność mojego Edka. Po co był mu ten złom?! - teraz jej głos przerodził się w jakiś płaczliwy lament – Dom mamy, ładną emeryturę, ale on tylko złom i złom!
Zbierał złom? - zainteresowała się Gabi.
Wszyscy tu zbierają na hałdach – poinformowała ją pani Blandyna – nawet stary Goszczyński, mąż Danki. Już nieraz go tam widziałam. W ostatnim domu po lewej stronie mieszkają sami zbieracze, oni wszystko wynoszą z hałd, drewno, złom i węgiel kradną z wagonów.
Widziałam dzisiaj ten dom – przypomniała sobie swoją wycieczkę do lasu – Okropny bałagan na podwórku.
Wszystko tam znoszą. Kiedy nadjeżdża pociąg z urobkiem są już umówieni z maszynistą. Ten zatrzymuje na chwilę maszynę, a oni odsypują węgla z każdego wagonu. Już jeden kiedyś zginął pod kołami, ale tacy nigdy się nie nauczą – machnęła ręką w pożałowania godnym geście.
To okropne!
Tak. Mój mąż też stracił życie na hałdach. A mówiłam mu – Po co ci to? - ciągnęła pani Blandyna – Nie potrzebowaliśmy tych pieniędzy, ale jemu nie można było przemówić do rozsadko. Chory był na serce, a ciągle te ciężary tachał. Nawet taki zmyślny motorek sobie zmajstrował z przyczepką, żeby więcej nawozić. Teraz leży ten grat w garażu, a jego już nie ma.
Miał zawał serca? - zaciekawiła się Gabi.
Zawał miał na tych hałdach. Kiedy tak leżał, operator koparki go nie zauważył. Najechał na niego.
To straszne! - Gabi poczuła jak oblewa ja zimny pot.
I właśnie dlatego nienawidzę tej ulicy – wtrąciła znów swoje Ewa – Jestem szczęśliwa, że już tu nie mieszkam, a mojego drugiego męża to w ogóle tu nie zabieram, nie chcę żeby zbzikował jak tamci.
Gabi zamyśliła się. Pomyślała o dzisiejszym wybuchu Konrada. Czyżby i na niego oddziaływało to miejsce? Nie, to przecież tylko głupie domysły, wszędzie zdarzają się wypadki. Na osiedlu, gdzie mieszkały z mamą też się zdarzały. Ludzie wszędzie umierają, dziwaczeją, wariują, ta ulica nie jest przecież wyjątkiem. Poza tym rzeczy, o których opowiadały kobiety nie wydarzyły się w przeciągu jakiegoś krótkiego okresu czasy, a zdarzały się na przełomie wielu lat. Fakt, że mieszkają tu głównie samotni, starsi i schorowani ludzie jeszcze o niczym nie świadczy. Jest tu tak niewielu mieszkańców i dlatego szerzą się rożne plotki, wszyscy się tu znają i o wszystkim wiedzą. Na osiedlu też pewnie zdarzają się rzeczy, o który one z mamą nawet nie wiedzą, bo w takim dużym skupisku ludzie są bardziej anonimowi.
Przestańcie już mówić o tych okropnych wypadkach, bo dziewczyna nam się zupełnie przestraszy, jeszcze gotowa uciec stad gdzie pieprz rośnie – odezwał się pan Alfred, który zauważył zamyślenie Gabi.
Tak, porozmawiajmy o czymś weselszym – podjęła temat Ewa – Słyszałam Gabi, że spodziewasz się dziecka.
Tak, to prawda, na wiosnę – zarumieniła się.
To będzie wesoło, gdy w sąsiedztwie pojawi się dzidziuś – ucieszyła się pani Helenka i od razu rozmowa skierowała się na weselsze tory.
Panią Blandynę wzięło na wspominki o swojej ciąży, a pani Helenka zaczęła barwnie dzielić się swoimi doświadczeniami z tego pięknego dla każdej kobiety okresu. Zrobiło się naprawdę przyjemnie i Gabi nawet nie spostrzegła się kiedy wesoło gaworzące towarzystwo zastał wieczór. W końcu pani Blandyna jako pierwsza zaczęła zbierać się do domu.
Robi się późno, muszę iść przygotować sobie kolację i zażyć leki. Było mi bardzo miło.
Musimy to jeszcze kiedyś powtórzyć – zaproponowała Ewa – Ale rzeczywiście, robi się późno i też muszę wracać do domu.
W oknach domu Gabi nie zapaliło się światło , przypuszczała więc, że Konrad nadal śpi. Zastanawiała się co mogło go aż tak zdenerwować, że nie tylko zrobił wielką awanturę o nic, ale jeszcze w dodatku przespał całe popołudnie. Weszła bardzo cicho żeby go nie zbudzić, ale kiedy weszła do kuchni ze zdziwieniem stwierdziła, że siedzi przy stole przy zapalonej świecy.
Jesteś – stwierdził z ulgą – Bałem się, że uciekłaś do mamy.
Byłam u sąsiadki – odpowiedziała – Nie wiedziała jak zareagować na jego obecność w kuchni. Nadal była na niego zła i jednocześnie trudno jej było wyczuć, czy jego zły nastrój już minął, czy też nadal zamierza robić jej wyrzuty. - Czemu nie zapaliłeś światła?
Nie ma światła w całym domu. Coś się chyba zepsuło, bo latarnie obok ogrodzenia palą się i u sąsiadów także pali się światło. - jego głos był płaczliwy, zmieniony, wydawał się skruszony. - Kochanie, bardzo cię przepraszam, nie wiem co mnie dzisiaj napadło. To już nigdy się nie powtórzy.
Odetchnęła z ulgą, a więc jednak żałował tego co zrobił. Chciała mu wybaczyć od razu, kochała go przecież tak bardzo jak tylko kobieta może kochać mężczyznę, który jest dla niej wszystkim. Nie mogła jednak opanować się, by nie pokazać mu, że jest rozżalona.
Ten wybuch zazdrości, to do ciebie niepodobne. I to jeszcze o jakiegoś kierowcę, którego widziałam po raz pierwszy w życiu – odburknęła udając nadal obrażoną.
Tak, wiem, to było niemądre. Czy możesz mi wybaczyć?
Jeśli to się nie powtórzy. – dodała jeszcze, ale zaraz potem zawiesiła mu ręce na szyję – Oczywiście, że ci wybaczam.
Wydawał się szczęśliwy, zapewniał, że to tylko jakiś wybuch złego humoru, niekontrolowana podświadomość, której w sobie nie rozumie.
A co ze światłem? - chciała już zmienić temat, pragnęła żeby wszystko między nimi wróciło do normy.
Oglądałem korki,wszystko wydaje się być w porządku. Jutro wezwę elektryka, ale ten wieczór musimy spędzić przy świecach.
Będzie więc romantycznie – uśmiechnęła się.
Nie czuła już złości, wydawało się, że i Konrad pragnie pojednania. Dopiero wieczorem zjedli obiad, który nadal leżał w mikrofalówce. Późnym wieczorem ni stąd ni zowąd zapaliło się światło, zupełnie jakby nic się nie stało.
Chyba nie będzie potrzeby wzywania fachowca – ucieszył się Konrad.
Przez pól nocy kochali się jak szaleni. Następnego dnia Gabi wstała znów niewyspana, ale jakoś wcale jej to nie przeszkadzało w pracy. Znów czuła się szczęśliwa i spełniona, pełna optymizmu i planów na najbliższą przyszłość.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Konrad przewracał się z boku na bok, nie mógł zasnąć, choć dawno minęła już północ. Gabi pochrapywała z cicha, rzadko jej się to zdarzało, tylko kiedy była naprawdę zmęczona. Upojny seks dał jej się chyba we znaki i rankiem pójdzie do pracy niewyspana. Konrad zwykle po takich przeżyciach też od razu zasypiał jak dziecko, tym razem jednak, być może dlatego, że zdrzemnął się po południu sen nie nadchodził. Rozmyślał nad tym co zaszło kiedy wrócił tego dnia z pracy i zupełnie nie mógł zrozumieć co tak bardzo wytrąciło go z równowagi. Wczorajsza dniówka była przecież bardzo spokojna, żeby nie powiedzieć nudna. Cieszył się na spotykanie z żoną. Co prawda myślał , że Gabi jak zwykle wróci dopiero po osiemnastej z pracy. Normalnie ucieszyłby się, że jest już w domu, być może zmartwiłoby go jej złe samopoczucie, może nawet namawiałby ją, żeby poszła do lekarza. Tymczasem nie wiedzieć czemu, kiedy stwierdził, że nie może otworzyć drzwi swoim kluczem wpadł w szał. Jakaś część jego osobowości podpowiadała mu, że Gabi tam za tymi drzwiami robi coś niegodziwego. To ten węgiel pod garażem nasunął mu takie niedorzeczne skojarzenia. Oczyma wyobraźni widział tego cholernego kierowcę baraszkującego w łóżku z jego żoną. Nadal nie mógł zrozumieć skąd w jego głowie nagromadziły się te podejrzenia, widział jednak, że po wejściu do domu musi dać upust swoim emocjom. Dopiero kiedy Gabi wyszła, a on zdrzemnął się udało mu się uspokoić. Teraz pocieszał się jedynie tym, że żona wybaczyła mu. Obiecywał sobie, że w przyszłości będzie bardziej uważał na swoje zachowanie, z tym postanowieniem jeszcze raz spróbował zasnąć, wiedział przecież, że rano musi wcześnie wstać. Zamknął więc oczy w nadziei, że upragniony sen nadejdzie, kiedy usłyszał wycie psa. Najpierw były to tylko pojedyncze zawodzenia dochodzące gdzieś od strony ulicy, później jednak głos jakiegoś bezpańskiego zapewne psa zaczął nasilać się. Donośne wycie przerodziło się w skomlenie, w jakiś dziwny upiorny głos, który przyprawiał go o ból głowy i powodował, że wydawało mu się iż za chwilę oszaleje. Wstał, przymknął okno, niewiele to jednak pomogło. zaczął więc chodzić nerwowo po pokoju, w końcu postanowił wyjść na zewnątrz, by sprawdzić skąd dochodzą te nieznośne odgłosy. Nie zapalił światła nie chcąc budzić żony. Na dworze panował chłód, w pobliskich domach nie paliło się ani jedno światło, tylko przydrożne latarnie mrugały żółtą poświatą oświetlając pustą o tej porze ulicę. Wycie dochodziło gdzieś od strony pustego budynku, który jak powiedziała sąsiadka służył teraz jako magazyn. Pewnie najemca posesji zamknął w środku zwierzę obawiając się złodziei i teraz samotny czworonóg daje upust swoim emocjom. Widząc, że nic tu nie poradzi wrócił do domu, zapalił światło w kuchni i zaparzył sobie herbaty. Wiedział że i tak do rana już nie zaśnie, był zmęczony i wściekły na cały świat.

VI

Witaj, kochanie – ledwo mama uchyliła drzwi do mieszkania, Gabi poczuła smakowity zapach sosu i odgrzewanych ziemniaków. - Wchodź, zaraz nałożę ci obiadu, na pewno jesteś bardzo głodna.
Rzeczywiście odkąd rozpoczął się czwarty miesiąc ciąży wciąż odczuwała głód, a już takie zapachy jak ulatniający się z kuchni przyprawiały ją o szaleńcze burczenie w brzuchu.
Mój dzidziuś wciąż upomina się o jedzenie.
To dobrze – mama ucieszyła się – Martwiłam się o ciebie. Kiedy byłam w ciąży z tobą wciąż coś podjadałam, a ty jeszcze schudłaś.
Teraz to się zmieni. Byłam wczoraj u lekarza, położna zważyła mnie i zaczęłam ostro przybierać na wadze.
To może wreszcie urośnie ci brzuch, tak jak być powinno. - zdaje się , że mama już nie mogła doczekać się aż zobaczy ją grubą jak beczka.
Pobiegła do kuchni i zaczęła krzątać się przy przygotowaniu posiłku.
Jesteś sama? - Gabi była mile zaskoczona, gdy zobaczyła, że w mieszkaniu nie śladów kochasia.
Tak – odpowiedziała jej z kuchni – Bogdan pojechał na trzy dni do rodziny w Poznaniu, jego siostra jest chora.
I nie zabrał cie ze sobą?
Czyżby spryciarz nie zamierzał przedstawić swojej rodzinie partnerki, z którą, jakby nie było, mieszka już od ponad pół roku, pomyślała.
Bogdan przekonał mnie iż lepiej będzie jeśli przedstawi mnie swojej rodzinie w bardziej radosnych okolicznościach.
Bardzo sprytnie, pomyślała, ale mamie odpowiedziała.
Aha, rozumiem. A skoro jesteś sama, to wpadłam na wspaniały pomysł. Może pojedziesz do nas na Weekend. Jest przecież piątek. Po co masz sama siedzieć przez cała sobotę i niedzielę.
Och, macie z pewnością z Konradem inne plany na wolne dni – weszła do pokoju z talerzem pełnym jedzenia.
Od razu zabrała się do pałaszowania obiadu.
Jakie tam plany! - stwierdziła z pełnymi ustami – Konrad ucieszy się z twoich odwiedzin.
Myślisz? - spojrzała na nia podejrzliwie.
Oczywiście – zapewniła – Konrad chce jutro wnosić węgiel do piwnicy, a my możemy wybrać się na spacer. Spakuj kilka rzeczy i zabieram cię do mnie.
Mamie chyba spodobał się pomysł, bo od razu zaczęła pakować torbę.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Twój mąż jest jakiś osowiały – mama skończyła właśnie zmywać naczynia.
Od chwili wkroczenia na teren kuchni Gabi nie pozwoliła córce nic robić. Początkowo próbowała oponować jednak w końcu dała za wygraną. Skoro mama chce ją przez te dwa dni we wszystkim wyręczać, wykorzysta ten czas żeby porządnie poleniuchować. Jest przecież w ciąży i ma do tego prawo.
Twierdzi, że jest wiecznie niewyspany, bo budzi go wycie psa po nocach.
Niczego nie słyszałam w nocy, spałam jak suseł. - rodzicielka odwiesiła ścierkę kuchenną.
Raz tylko słyszałam to upiorne wycie, ale ostatnio ani razu nie zdarzyło mi się obudzić, wręcz przeciwnie, wydaje mi się, że jest tu tak cicho, aż trudno się do tego przyzwyczaić.
To prawda -uśmiechnęła się mama – Ale może warto zainteresować się tym psem, trzeba zwrócić uwagę właścicielowi.
Wydawało mi się, że głosy dochodzą od strony tego pustego budynku, sęk w tym, że dotąd nie spotkałam tego najemcy. Jeśli go kiedyś zobaczę na pewno zwrócę mu uwagę.
To jak? Idziemy na ten spacer? - mama była w dobrym humorze, pobyt z dala od hałaśliwego centrum miasta dobrze jej zrobił – Może Konrad pójdzie z nami?
Wątpię – wzruszyła ramionami – Ma jeszcze trochę rzeczy do zrobienia na podwórku. Zresztą, ostatnio jest mało towarzyski.
Była piękna pogoda, zresztą tej jesieni nie brakowało słonecznych dni. Postanowiły pójść w stronę przydrożnej kapliczki, Gabi od kilku tygodni obiecywała sobie, że obejrzy z bliska to miejsce, a teraz była ku temu świetna okazja. Po drodze rozmawiały sobie wesoło i ani się nie spostrzegły kiedy znalazły się obok przydrożnego światka. Obok figurki Matki Boskiej z koroną na głowie krzątał się starszy pan, który porządkował przyniesione tu polne kwiaty.
Dzień dobry – kobiety przywitały go z uśmiechem.
Witam – odwzajemnił uśmiech i ustawił wazon pod figurką – Przyszłyście się panie pomodlić?
Tak – mama oparła dłonie na niskim płotku broniącym dostępu do wnętrza kapliczki – Córka niedawno wprowadziła się tu do jednego z domków i chciałyśmy obejrzeć kapliczkę.
Pewnie mieszka w domu po Krysi – objął Gabi ciekawskim wzrokiem – Nareszcie wprowadził się tu ktoś młody. Na tej ulicy mieszkają tylko starsze panie i wdowcy, tacy jak ja – uśmiechnął się i jeszcze raz poprawił bukiet – No, jeszcze tam, gdzie ta budowa chce się wprowadzić młode małżeństwo, więc może pojawia się tu jakieś dzieci.
Gabi uśmiechnęła się ciepło i mimowolnie dotknęła swojego jeszcze prawie płaskiego brzuszka, Starszy pan tymczasem wytarł dłonie do starej szmaty, która schował potem starannie za figurką, tak by była niewidzialna dla przechodniów i wdzięcznie, niczym młody chłopiec przeskoczył ogrodzenie.
Jestem Kazimierz – przedstawił się podając mamie dłoń – Opiekuje się ta kapliczka. Zbudował ja mój dziadek, więc możecie panie domyślić się, że jest stara.
Mieszka pan w pobliżu? - zainteresowała się Gabi kiedy i jej podał rękę.
W tamtym domu – wskazał na budynek za torami, prawie całkowicie osłonięty przez dom pani Danusi. - Wokół mieszkają same kobiety – roześmiał się – nie mam więc tu wielu kolegów, z którymi mógłbym spędzać czas. Czasem tylko zaglądam do Bolesława, który mieszka naprzeciw tej kapliczki, po drugiej stronie drogi. Bolek to taki samotnik jak ja, też wdowiec, więc od czasu do czasu lubimy się spotkać,porozmawiać.
A dzieci pan nie ma? - zainteresowała się mama
Mam aż piątkę. Wszyscy dorośli, wykształcili się. Dwóch najstarszych synów mieszka w Kandzie, dwie córki wyjechały na zachód do Niemiec, a trzecia, najmłodsza mieszka w centrum miasta, ale nie utrzymuje ze mną kontaktów. A byłyście może panie na grzybach? - zmienił nagle temat rozmowy – Podobno jest wysyp, widziałem jak stary Edzio taszczył dziś z lasu całą torbę borowików i maślaków.
Naprawdę? - zainteresowała się mama – może tez poszłybyśmy do lasu? - zwróciła się teraz do córki – Bogdan, mój partner – spojrzała na pana Kazimierza – uwielbia jajecznicę z grzybami.
Możemy pójść – mama co prawda straciła humor kiedy mama wspomniała o kochasiu, bo od razu wyobraziła sobie jak pozera swoimi śliskimi wargami równie śliskie maślaki, ale jak zwykle nie dała tego po sobie poznać. Że tez mama ciągle musi mówić o tym spryciarzu.
Zajdziemy tylko do domu po koszyki żeby nam się grzyby nie pogniotły.
Ja tez już pójdę – pan Kazimierz grzecznie pożegnał obie damy – To życzę udanych zbiorów.
Miły człowiek – mama zapatrzyła się w jego nieco pochyloną postać zmierzającą w stronę domu.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

W niedzielę po południu mama zaczęła się pakować do domu.
Zostań do jutra, rano odwiozę cię kiedy pojadę do pracy.
Nie mogę, muszę jeszcze zrobić kolacje dla Bogdana, wraca przecież dziś wieczorem.
Sam może sobie zrobić, nic się przecież nie stanie jeśli zostaniesz tu na noc – Gabi tym razem rozzłościło to, że mama ciągle usługuje temu leniowi, któremu nawet pracować się nie chce. Miała ochotę wykrzyczeć, że siedzi na jej garnuszku i to on powinien zrobić kolację dla nich obojga. Powstrzymała się jednak, mama i tak spoglądała na nią wytrzeszczonymi ze zdumienia oczami.
Czemu się złościsz? - spytała wzburzonym głosem. Nie rozumiem co w tym złego, ze chce coś zrobić dla ukochanego mężczyzny.
A co on robi dla ciebie? - odpowiedziała pytaniem
Sprawia, że jestem szczęśliwa.
To rozbrajające, szczere stwierdzenie sprawiło, ze Gabi znów dała za wygraną.
Nie zapomnij zabrać grzybów – dodała tylko i zaczęła zakładać sweter, wieczorami na dworze było już chłodno – Jedziesz z nami? - zwróciła się do męża zajętego oglądaniem telewizji. Ostatnio wciąż to robił jeśli tylko nie zajmował się czymś w ogrodzie. Gabi marzyła o tym, żeby zabrał ją znowu do tej uroczej kawiarenki, albo żeby choć raz wybrał się z nią na spacer. On jednak nawet nie odwrócił patrząc jak zauroczony w srebrny ekran.
Jedźcie same, nie mam ochoty – rzucił na odczepne.
W takim razie dobranoc i dziękuję za gościnę – zawołała do niego mama z przedpokoju.
Tak szybko spakowała się i zebrała do wyjścia, że Gabi pokiwała tylko smutno głową. Śpieszy się w objęcia tego spryciarza, pomyślała.
Kiedy tylko dotarły pod blok mama od razu zauważyła, że w pokoju pali się światło.
Jest już Bogdan! - prawie krzyknęła – Spóźniłam się z kolacją. To lecę – pocałowała córkę na pożegnanie i wyskoczyła z samochodu jakby miała piętnaście lat.
Gabi zawróciła na zatoczce obok parkingu. Postanowiła pomyśleć o czymś przyjemnym, ale wciąż wyobrażała sobie jak kochaś pożera jajecznicę z grzybami. Oczyma wyobraźni widziała jak dosypuje trucizny na szczury do jego dania. Kochaś rzuca się, chwyta za gardło, kurczy się jak mały zaszczuty piesek, wywraca się na podłogę, jego ciało drga jeszcze przez chwile w przedśmiertnych konwulsjach, po czym prostuje się i patrzy na nią sztywnymi, zdziwionymi oczami. Otrzepała się po tej strasznej i głupiej myśli i nawet nie wiedziała kiedy znalazła się na zakręcie obok domu pani Danusi. Jeszcze kawałek i skręciła do bramy. Światła w całym domu były pogaszone, pomyślała, ze Konrad poszedł spać i zrobiło jej się przykro. Miała nadzieję, że tego wieczora będą się kochać, nie robili tego od czasu, gdy mąż wpadł w tę bezsensowna złość. Co prawda przeprosił i wydawało się, że wszystko wróciło do normy, ale od tego dnia stał się jakiś apatyczny jakby odeszła mu chęć do życia. Otworzyła drzwi swoim kluczem i od razu zauważyła palącą się świecę.
Znów nie ma światła? - stanęła w progu zdziwiona – przecież wokół wszystkie latarnie się opala i u sąsiadów także pali się w oknach.
Muszę jutro wezwać elektryka, nie ma radu – stwierdził Konrad – Zgaś potem świeczkę, ja idę spać – ziewnął i zamknął za sobą drzwi do sypialni.

VII

Gabi, to ty? Ciesze się, że nie zmieniłaś numeru telefonu.
Olga! - wykrzyknęła do telefonu tak głośno, że aż klientka, która właśnie zdecydowała się na kupno długiego, zielonego swetra, który od dawna zalegał na wieszaku spojrzała na nią z ciekawością.
Olga, zaczekaj, tylko skasuje za towar, to zaraz porozmawiamy.
Jej dawna przyjaciółka ze szkolnej ławy od kilku lat mieszkała za granicą. Od tej pory straciły ze sobą kontakt. Teraz Gabi szczerze ucieszyła się słysząc jej głos. - Siedemdziesiąt osiem – podała kobiecie cenę kładąc telefon na ladzie. Szybko spakowała towar i podniosła z powrotem słuchawkę – Olga, co u ciebie? Jesteś w Polsce?
Tak i chciałabym się spotkać ze starymi kumpelami. Może w sobotę? - zaproponowała.
Z wielka chęcią. A kto jeszcze będzie? - znów poczuła się jak nastolatka.
Ostatnio tak bardzo brakowało jej towarzystwa życzliwych osób, Olga wyczuła dobry moment żeby zdzwonić. Okazało się, ze będzie jeszcze kilka dziewczyn z dawnej klasy, spotkają się w lokalu w centrum.
Świetnie się składa, Konrad podrzuci mnie samochodem, będę więc mogła wypić sobie lampkę wina.
Jaka lampkę! - Olga była w dobrym humorze – Musimy uczcić nasze spotkanie, damy sobie czadu.
Obawiam się , że nie będę mogła zbyt wiele wypić, jestem w ciąży.
To gratuluję! - krzyczała do słuchawki. I daj mężowi wolny wieczór, do domu odwiezie cię mój nowy chłopak.
Świetnie – ulżyło jej, ze nie będzie musiała prosić męża, żeby czekał na jej telefon. Ostatnio trudno jej się z nim rozmawiało.
Kiedy tylko odłożyła komórkę zaczęła rozglądać się za jakąś ładną sukienką. Szefowa tego dnia przywiozła nowy towar, postanowiła więc wybrać coś ładnego dla siebie, żeby dobrze zaprezentować się w towarzystwie koleżanek.
Pod koniec dniówki do sklepu wpadła mama.
Cześć córeczko – powitała ja w progu – Bogdan dzisiaj umówił się z kumplami na mecz, przyszłam więc kupić dla siebie coś ładnego.
Coś ostatnio często zostawia cię samą – nie mogła powstrzymać się, by nie zrobić jej przykrej uwago na temat kochasia.
Daj spokój – machnęła obojętnie dłonią – Każdy ma przecież prawo do własnego życia. Konrad tez z pewnością spotyka się z kolegami.
Ostatnio nigdzie nie wychodzi – stwierdziła chłodno.
Nadal jest taki apatyczny? - mama była zbyt dobrym psychologiem, by nie wyczuć nuty rozczarowania w jej głosie.
Dziś rano mówił, że w nocy znów słyszał wycie psa.
- Powinniście zrobić z tym porządek – odwróciła się do wieszaków – Co myślisz o tej sukience? - ściągnęła z wieszaka śliczną, czarna kreacje upiętą na biodrach.
Myślałam zeby ja kupić dla siebie. Idę w sobotę na spotkanie koleżanek ze starej klasy. Olga przyjechała.
Naprawdę? - zaciekawiła się – Co u niej?
Ma nowego chłopaka. A może obie kupimy sobie te sukienki, będziemy miały obie coś ładnego.
Pomyślała, że skoro mama chce się odmłodzić dla swojego kochasia, to mogłaby wskoczyć w coś ekstra seksownego, a i jej też od życia coś się należy. W końcu niedługo tak przytyje, że nie wejdzie już w żadną z sukienek wiszących tu na wieszakach.
Dobry pomysł – zapaliła się mama – Kupię dwie i jedna ci podaruję.
Daj spokój, sama sobie zapłacę – zbuntowała się.
Mama jednak nie chciała o tym słyszeć.
Chcę żebyś dobrze się bawiła, jesteś ostatnio taka blada, z przyjemnością zrobię ci prezent.
Okazało się, że obie sukienki świetnie leżą zarówno na niej jak i na mamie.
Kiedyś wyskoczymy gdzieś w nich razem – stwierdziła zadowolona i wpadła w jeszcze lepszy humor.
Pomyślała, że po powrocie do domu założy swój nowy nabytek i pokaże się w nim Konradowi. Może kiedy zobaczy jak seksownie wygląda nabierze ochoty by zabrać ja gdzieś w jakieś romantyczne miejsce, a potem kto wie czy nie spędzą upojnej nocy po tych wszystkich smutnych wieczorach kiedy mąż w ogóle się nią nie interesował. Mama była ostatnia klientką, pożegnała się z Niką i pobiegła do samochodu. Konrad miał tego dnia przyprowadzić elektryka żeby wreszcie naprawił światło, była więc ciekawa czy sprawa jest już załatwiona. Mijając zakręt za torami z daleka zauważyła, że brama do pustego domu jest otwarta, przystanęła więc obok żeby rozmówić się z właścicielem magazynu. Postanowiła zapytać go o psa, który tak działał na nerwy jej męża. Ciemnowłosy mężczyzna w Średnim wieku wynosił ze środka jakieś podłużne płyty. Na progu stał mały chłopiec, pewnie jego syn.
Dzień dobry! - zawołała od bramy.
Mężczyzna odłożył starannie ciężka płytę i podążył w jej kierunku w towarzystwie chłopca.
O co chodzi? - objął nadchodzącą obojętnym wzrokiem.
Witam. Wynajmuję dom po przeciwnej stronie ulicy.
Ach, ten po pani Krystynie, tej co się na schodach zabiła?
Gabi w pierwszej chwili zaparło dech w piersiach. Myślała, że poprzednia właścicielka zmarła śmiercią naturalną w szpitalu, była przecież starą kobietą.
Na schodach? Na jakich schodach?!
Pani nie wiedziała? - zaczerwienił się, pomyślał, że palnął głupstwo, niepotrzebnie wspomniał o schodach. - Ale mniejsza o to. Spadła ze schodów we własnym domu i tyle – postanowił zmienić temat – Przepraszam, nie przedstawiłem się. Jestem Adam Maciurkiewicz, wynajmuję ten dom od kilku lat na magazyny.
Gabriela Ryszka – wyciągnęła rękę – Chciałam zapytać o psa.
O jakiego psa? - zdumiał się.
O pańskiego.
Nie mam psa.
A ten, który wyje po nocach w tym domu? - uznała, że oburzającym jest fakt, iż ten człowiek zaprzecza istnieniu własnego psa. Pewnie już ktoś wcześniej zwracał mu uwagę z tego powodu i teraz postanowił ukryć to, że zwierzę jest tu zostawiane samo na noc.
Tu nie ma żadnego psa – rozłożył bezradnie dłonie – Kamilku – zwrócił się do stojącego obok syna – Powiedz pani czy my mamy psa.
Nie mamy – potwierdził chłopczyk.
W takim razie...To skąd te hałasy po nocach?
To na pewno nie u mnie, może pani Helenka ma psa.
Nie ma – powiedziała to z całą pewnością. Była przecież u sąsiadki i nie zauważyła nawet śladów zwierzęcia. - Wycie dochodzi z pańskiej posesji.
To niemożliwe, coś się pani przewidziało – wzruszył ramionami.
W takim razie, jeśli kiedyś zauważy pan tu psa, proszę dać mi znać.. Przepraszam za najście – wyciągnęła znów rękę na pożegnanie.
Gdyby nie to, że ten mały chłopiec stał tuż obok i równie gorąco jak jego ojciec zaprzeczał istnieniu zwierzęcia nigdy nie uwierzyłaby słowom tego człowieka. Nie miała jednak żadnego powodu żeby nie wierzyć dziecku. Czuła, że popełniła nietakt, zrobiło jej się wstyd, dlatego szybko odeszła w stronę samochodu. Była zupełnie skołowana. Nie dość, że okazało się, iż pies wyjący po nocach na tej posesji wcale nie istniał, to jeszcze dowiedziała się, iż w domu, gdzie mieszkają wraz z mężem doszło do tragicznego wypadku. To wszystko wytrąciło ją z równowagi. Postanowiła jak najszybciej wrócić do domu i starać się nie myśleć o tych wszystkich dziwnych zdarzeniach, które co jakiś czas powtarzają się na tej ulicy. Konrad uwijał się przy korkach wraz z jakimś człowiekiem w roboczym ubraniu.
Dzień dobry – przywitała się – Czy napije się pan kawy?
Bardzo chętnie – ucieszył się – Już kończymy, potem możemy się napić się w ogrodzie.
W zlewie znalazła brudny talerz, Konrad widocznie był po obiedzie.. Przygotowała więc dla siebie posiłek i zaparzyła kawę.
I co z tym prądem? - spytała męża, kiedy wszedł do kuchni po jakieś narzędzia.
Po co byłaś w tamty6m domu? - spojrzał na nią z wyrzutem nie racząc nawet odpowiedzieć na pytanie.
Byłam pytać o psa.
I co?
Właściciel twierdzi, że nie ma żadnego zwierzęcia..
Kłamie – stwierdził krótko i wyszedł z kuchni.


Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Była w pełni świadoma tego, że śpi, pamiętała nawet jak kładła się do łóżka, a jednak stała naprzeciwko drzwi kuchennych. Nie wiedziała czy ten huk, jakby coś spadało w sieni postawił ją na nogi,i czy to tylko majaki senne. Wolno, nie oglądając się za siebie weszła do kuchni. Wokół było zupełnie ciemno, nie przyszło jej jednak do głowy żeby zapalić światło. Strach paraliżował jej ciało, a jednak jakaś ciekawość pchała ją naprzód. W kuchni wszystko stało na swoim miejscu, tak samo jak zostawiła wszystkie sprzęty codziennego użytku zanim położyła się do łóżka. Drzwi skrzypnęły przerażająco kiedy pchnęła je i wyszła do sieni. Od razu zauważyła ciemny kształt pod schodami prowadzącymi na strych. Nigdy odkąd tu zamieszkała nie wchodziła na górę, wiedziała przecież, że pani Alina pozamykała tam wszystkie drzwi, a jednak coś dużego spadło ze schodów, choć na górze niczego przecież nie było. To coś miało kształt człowieka. Była to starsza pani w długiej, ciemnej spódnicy i kuchennym fartuchu. Nie ruszała się. Z rozbitej głowy wyciekała krew. Gabi chciała sprawdzić czy żyje pochyliła się więc nad nią, a wtedy kobieta otworzyła oczy. Były jasnobłękitne, prawie białe, nieruchome i nienaturalnie wytrzeszczone. Parzyły na nią, a ona z krzykiem grozy minęła leżącą i wybiegła na zewnątrz. Nie chcąc tego mimo woli pobiegła do lasu, gdzie poruszany lodowatym, silnym wiatrem kołysał się na gałęzi białej, wysokiej brzozy sztywny, zeschły wisielec. Czuła jak oblewa ją zimny pot. Usiadła na łóżku. Z ulgą stwierdziła, że był to tylko zły sen. Potarła dłonią lepkie czoło, było gorące, a ona trzęsła się ze strachu i z zimna. Miała gorączkę. To pewnie dlatego, że zbyt długo siedziała wczoraj na dworze pijąc kawę z tym elektrykiem, który reperował prąd w ich domu. Konrad stał w oknie i wpatrywał się w noc. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że wstała.
Nie śpisz? - zwróciła się do niego czując jednocześnie ulgę, że nie tylko ona obudziła się tej nocy.
Znów słyszałem tego psa – wyszeptał nie oglądając się za siebie.
Chyba mam gorączkę. Jutro pójdę do lekarza – powiedziała bardziej do siebie niż do niego.
Umilkł – stwierdził Konrad z ulgą w głosie.
Chodź tu, połóż się ze mną – zwróciła się do niego błagalnym głosem.
Tak bardzo teraz potrzebowała jego bliskości. Nie mogła zrozumieć dlaczego wciąż oddala się od niej kiedy najbardziej go potrzebuje.
Zrobić ci herbaty? -pochylił się nad nią i dotknął jej gorącego czoła.
Nie trzeba, chcę tylko żebyś mnie przytulił, miałam zły sen.
Chciało jej się płakać, gotowa była go błagać o odrobinę współczucia. Położył się obok i przytulił ją delikatnie do siebie. Sprawiło jej to wielką ulgę. Tak bardzo go kochała, chciała tylko żeby byli szczęśliwi niezależnie od tego miejsca i tej ulicy, gdzie rozegrało się tak wiele ludzkich dramatów.

VIII

Było już po południu kiedy wróciła do domu. Matka zawsze mawiała, że trzeba mieć stalowe zdrowie żeby chorować i dziś w pełni zgadzała się z tym twierdzeniem po kilkugodzinnym oczekiwaniu na wizytę lekarską. Z drugiej jednak strony otrzymała trzy dni zwolnienia chorobowego i będzie mogła porządnie wypocząć. Ginekolog, którego też odwiedziła zapewnił , że dziecko rozwija się prawidłowo, a dziwne burczenie w brzuchu jest niczym innym jak pierwszymi, nieporadnymi ruchami płodu. Nie mogła pohamować się, żeby nie zadzwonić do Konrada. Jako ojciec ma prawo wiedzieć, że z jego dzieckiem wszystko w porządku. Wyraźnie ucieszył się z tej nowiny i teraz Gabi znów nabrała nadziei, że jego zły humor i paskudne samopoczucie nareszcie odejdą w niepamięć. Przygotowała sobie posiłek zadowolona z tego, że rano przezornie ugotowała obiad. Teraz była naprawdę zmęczona i marzyła tylko o tym, by położyć się do łóżka i porządnie wypocić swoje przeziębienie. Włączyła telewizor i przygotowała dla siebie gruby koc gotowa pod niego wskoczyć kiedy zadzwonił dzwonek u drzwi. W pierwszej chwili pomyślała, że to Konrad, było przecież po czternastej i lada chwila można było spodziewać się go z pracy. W drzwiach jednak stał elektryk.
Dzień dobry – uśmiechnął się na powitanie – Zapomniałem wczoraj u państwa kleszcze i suwmiarkę.
Już panu oddaję – pobiegła do sieni – A gdzie pan zostawił?
We wnęce z korkami! - zawołał z podwórza.
Szybko znalazła narzędzia, o które prosił. Podziękował i pobiegł do samochodu, widocznie śpieszył się do innego zlecenia. Wyjrzała za nim kiedy odjeżdżał w kierunku głównej ulicy. I dojrzała męża wracającego właśnie z pracy. Ucieszyła się na jego widok i postanowiła poczekać w drzwiach w zamiarze opowiedzenia mu szczegółowo o wizycie u ginekologa. Kiedy jednak Konrad zbliżył się na odległość kilku kroków od razu zauważyła, że ma wściekłą minę.
Czego chciał ten elektryk? - warknął i nie przywitawszy się z żoną minął ją szybkim krokiem podążając do kuchni.
Pobiegła za nim.
Zapomniał narzędzi.
Wszystko przecież zabrał wczoraj – spojrzał na nią podejrzliwie.
Nie wszystko – zagryzła wargi, ale postanowiła, że nie pozwoli wyprowadzić się z równowagi. - Nie zabrał kluczy i suwmiarki.
I musiał przyjść akurat kiedy mnie nie było w domu?! - wrzeszczał na nią.
Czy to moja wina – czuła jak łzy napływają jej do oczu. Nie miała pojęcia co dzieje się z jej mężem, w każdym razie nie był to już ten uśmiechnięty, dobry i wspaniałomyślny chłopak, którego pokochała. - Śpieszył się – dodała tylko.
Spieszył się żeby nie zastać mnie w domu – warknął rzucając z hukiem talerz na stół.
Co chcesz przez to powiedzieć? - miała wrażenie jakby grunt usuwał jej się spod stóp.
Nic – rzucił przez ramię – Sam sobie przygotuję posiłek, a ty najlepiej wyjdź z kuchni.
Zrobiła co kazał, nie miała sił ani ochoty kłócić się z nim. Zgasiła telewizor , położyła się do łóżka i nakryła oczy kocem aż po sam czubek głowy.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Chorych należy odwiedzać. I jak się czujesz? - uśmiechnięta od ucha do ucha teściowa stała w drzwiach podając Gabi reklamówkę z sokami.
Szczerze ucieszyła się z wizyty. Przez te trzy dni kiedy siedziała w domu czuła się bardzo samotna, brakowało jej wesołych rozmów z Niką, a Konrad od czasu awantury o elektryka w ogóle się do niej nie odzywał. Czuła się już zupełnie zdrowa na ciele, katar i złe samopoczucie odeszły w niepamięć, a jednak miała wrażenie, ze zapadł na jakąś nieuleczalną chorobę duszy. Wciąż wspominała jacy byli szczęśliwi z mężem w mieszkaniu jej matki pomimo obecności kochasia i chciało jej się płakać. Pragnęła jakiegokolwiek towarzystwa drugiej osoby i choć nie przepadała za swoją teściową, teraz jej wizyta podziałała na nią jak lekarstwo na smutki.
Skąd mama wiedziała, że jestem chora? - spojrzała z wdzięcznością na soki.
Konrad mi powiedział.
Uczyniła zapraszający gest ręką.
Dzwonił do mamy? Ale proszę, niech mama wejdzie, zaraz zaparzę kawy.
Właściwie to ja dzwoniłam, żeby spytać co tam u was słychać. Mam czas, więc dziś wpadłam żeby dowiedzieć się czy już z tobą lepiej.
Już zupełnie dobrze – zapewniła.
Usiadły przy kuchennym stole, Gabi najlepiej tu się czuła. Pomieszczenie było przestronne i wszystko tu miała pod ręką. Teściowa zwykle była małomówna, tym razem jednak zaczęła opowiadać o właśnie zakończonym remoncie gościnnego pokoju, a Gabi była naprawdę zadowolona,. Choć innym razem pewnie bardzo nudziłaby się rzeczami, które jej nie dotyczą.
Chcieliśmy was zaprosić w niedzielę na obiad – ciągnęła teściowa – Z tego tez powodu dzwoniłam do Konrada, ale on powiedział, że ma tego dnia coś ważnego do załatwienia.
Nic mi o tym nie wiadomo - była zaskoczona.
Nie mówił ci? - spojrzała na nią podejrzliwie.
Nie chciała wspominać o tym, że mają problemy.
Pewnie dopiero mi powie – zaczerwieniła się.
W takim razie przyjdź sama, być może Konrad dołączy do nas kiedy pozałatwia swoje sprawy.
Dobrze, dziękuję za zaproszenie.
Nie była zachwycona tym, że będzie musiała sama wybierać się z wizytą do teściów, z drugiej jednak strony wolała to, niż samotne spędzanie niedzieli w oczekiwaniu na męża. Pomyślała, że także zaprosi teściową na obiad skoro już wybrała się do niej w odwiedziny, kobieta jednak nie skorzystała z zaproszenia.
Muszę przygotować obiad dla ojca. Jeśli jednak masz na to ochotę i czujesz się na tyle zdrowa, możesz odprowadzić mnie do przystanku autobusowego – zaproponowała.
Zgodziła się chętnie, w domu i tak nie miała nic do roboty i pomyślała, że spacer dobrze jej zrobi.
Wracając z powrotem na zakręcie spotkała panią Dankę wyrywającą chwasty z pola przylegającego do drogi. Kobieta zobaczywszy nadchodzącą podniosła dłoń do czoła żeby lepiej się jej przyjrzeć.
Dzień dobry – Gabi szeroko uśmiechnęła się do niej
Witam. To pani jest tą nowa sąsiadka, o której opowiadał Kazimierz? - podeszła bliżej.
Widząc, że ma ochotę na rozmowę, Gabi również przystanęła.
Tak, jestem Gabriela, a pana Kazimierza spotkałam obok kapliczki.
Opiekuje się nią, zbudowała ją jego rodzina.
Wspominał mi o tym.
Ma czas, to opiekuję się kapliczką. Ja mam wciąż jakieś zajęcia w gospodarstwie, a mój mąż szkoda słów, w ogóle mi nie pomaga.
Gabi nie bardzo wiedziała co odpowiedzieć na takie wyznanie kobiety, z którą rozmawiała przecież po raz pierwszy w życiu. Rzeczywiście wyglądała na przemęczoną, pomarszczona twarz, zniszczone dłonie, stare naciągnięte, dresowe spodnie, na które niedbale naciągnęła długą flanelową koszulę, włosów prawie w ogóle nie było widać, gdyż przykrywała je brązową, związaną na żurek chustką.
Mówił, że ma pięcioro dzieci – zagadnęła nie bardzo wiedząc jak ominąć temat męża pani Danuty, a jednocześnie żeby w jakikolwiek sposób podtrzymać rozmowę.
Kto? Kazimierz? A, tak – stuknęła się w czoło jakby nagle przypomniała sobie o czymś ważnym – Ale oni wszyscy rozjechali się po świecie, tylko najmłodsza córka mieszka niedaleko stąd, ale ona nie chce znać ojca odkąd jej synek spadł z tamtego słupa – wskazała ręką na słup wysokiego napięcia, który był doskonale widoczny gdyż tkwił na pustej łączce pod lasem.
Jak to? - Gabi objęła wzrokiem gestykulującą obiema rekami kobietę.
Ta jakby czekając na to pytanie od razu skwapliwie zaczęła opowiadać.
A, był tu kiedyś na wakacje. Czort wie co go podkusiło żeby wleźć na ten słup. Kazimierz akurat gotował im obiad, nie pomyślał, że chłopcu przyjdzie do głowy taki pomysł. Wołał go potem na ten obiad i znalazł w końcu pod słupem ze skręconym karkiem.
To straszne! - Gabi wzdrygnęła się na sama myśl o wypadku.
Tak, a ja najlepiej wiem co człowiek wtedy przeżywa, też straciłam jedynego wnuka.
Bardzo pani współczuję – spojrzała na nią litościwie.
Dziękuję. Mój wnuczek spalił się na hałdzie kiedy opalali z kolegami kable.
Spalił się ?! - prawie krzyknęła.
To było tak straszne, że nie mogła sobie nawet wyobrazić bólu jakiego musiała doznać ta kobieta kiedy dowiedziała się o wypadku.
Tak. Sama go wychowywałam od kiedy córka wyjechała do Ameryki. – otarła łzę końcem brudnej koszuli – Ona tam założyła sobie nowa rodzinę, a mój wnuczek, moja jedyna radość mieszkał ze mną. Czort chyba go podkusił , by pójść wtedy z kolegami na złom. Polewali kable benzyną, potem opalali koszulki i wyjmowali miedziane druty. Mojego Mariuszka któryś niechcący opryskał paliwem po ubraniu. Spodnie i koszula od razu zajęły się od tych kabli. A koledzy, jak to koledzy, uciekli. Czort z takimi kolegami. - machnęła dłonią i odwróciła się, żeby wrócić do przerwanej pracy. - To, miło było poznać – uśmiechnęła się smutno i pochyliła się na swoimi chwastami.

IX

Sukienka, którą kupiła jej mama nie leżała na niej tak dobrze jak wydawało jej się w sklepie. Figura zaczęła jej się już zaokrąglać i w upiętej kreacji odstawał jej brzuszek, który nabierał coraz większych rozmiarów. Na pierwszy rzut oka widać było, że jest w ciąży, ale w końcu nie miała żadnych powodów żeby ukrywać swój stan przed koleżankami. Na koniec jednak narzuciła na ramiona czarny, tiulowy szal, który od dawna zalegał jej w szafie. Tak było o wiele lepiej. Konrad postanowił złożyć wizytę swoim rodzicom w czasie kiedy ona będzie spędzać czas z koleżankami. Ucieszyło ją, że nie będzie siedział samotnie przed telewizorem. Miała nawet nadzieję, że jednak zdecyduje się pójść z nią następnego dnia na niedzielny obiad, ale szybko ją straciła, kiedy poinformował ją sucho, że wybiera się w niedzielę na giełdę używanych samochodów, chciał bowiem kupić jakieś części do ich pojazdu.
Nie możesz tego przełożyć na inny dzień? - spytała mając nadzieje, że jeszcze zmieni zdanie – W końcu to twoi rodzice.
Dlatego odwiedzam ich dzisiaj – narzucił kurtkę nie patrząc jej w oczy – Jutro jadę na giełdę, a ty jeśli nie chcesz, nie musisz tam iść – dodał obojętnym tonem.
Pójdę, obiecałam przecież twojej mamie – odrzekła smutno, nie chciała jednak psuć sobie humoru przed spotkaniem z przyjaciółkami, postanowiła więc nie dyskutować z mężem.
Przez całą drogę do kawiarni nie odezwał się do niej ani słowem, nie zwrócił też uwagi na nową sukienkę. Nawet nie miała ochoty spytać czy mu się podoba, była zmęczona jego humorami, a miała zamiar dobrze bawić się tego wieczoru. Dziewczyny czekały na nią przed lokalem. Konrad wysadził ją i od razu odjechał udając, że nie zauważył młodych kobiet kiwających do nich rekami.
Jest Gabi! - zawołała radośnie Olga widząc nadchodzącą.
Wyglądała świetnie. Twarzowa, obcisła sukienka doskonale pasowała do ufarbowanej na kasztanowy kolor fryzury. Pozostałe dziewczyny też wystroiły się na spotkanie i teraz Gabi ucieszyła się, że kupiła tę nowa sukienkę, która co prawda trochę podkreślała jej odmienny stan, ale i tak prezentowała się doskonale. Uściskom i powitaniom nie było końca, obsypując się wzajemnymi komplementami wszystkie przyjaciółki weszły do środka, gdzie Olga zarezerwowała dla nich stolik, na którym znajdowało się mnóstwo najrozmaitszych trunków, a także ciasto i kawa. Okazało się, że tylko Gabi z całej piątki wyszła za mąż, ciągle ją więc wypytywały o ciążę i o to jak powodzi jej się w małżeńskim stanie. Zapewniała, że jest bardzo szczęśliwa, nie chciała przecież obarczać koleżanek swoimi troskami.
A ja chyba nigdy nie wyjdę za mąż – ćwierkała radośnie Olga wychylając jeden kieliszek za drugim.
Masz przecież chłopaka – szturchnęła ją Janka, która nadal studiowała i wciąż opowiadała o swoich sukcesach naukowych.
Nie ten, to inny – stuknęła umalowanym, długim paznokciem w kieliszek – Zawsze warto kogoś mieć, ale żeby zaraz za mąż wychodzić, dla mnie to głupota.
Gabi jakoś nie narzeka – zwróciła jej znów uwagę Janka, która zawsze chciała mieć ostatnie słowo.
A jakie ma inne wyjście? - Olga miała już trochę w czubie i zaczynała tracić opory przed powiedzeniem tego co myśli – Jest w ciąży, niedługo będzie zupełnie uwiązana, cóż jej pozostało , tylko wychwalać małżeński stan. No, powiedz jej, Gabi czy naprawdę jest tak różowo – tupnęła nogą.
Gabi zaczerwieniła się, Olga być może nieświadomie sprawiła, że znów zaczęła myśleć o swoich stosunkach z mężem.
No, powiedz, Gabi – Mira, która dotychczas niewiele się odzywała, zaczęła ją ponaglać – Jesteś szczęśliwa?
Jestem – zapewniła i znów się zaczerwieniła – To znaczy...na początku byłam bardzo, ale codzienność, problemy...różnie to bywa, są lepsze i gorsze chwile – uświadomiła sobie, że mówi coraz cichszym głosem.
Widzicie! - Olga triumfowała – Na pierwszy rzut oka widać, że małżeństwo wcale nie jest takie wspaniałe.
Dajcie spokój – Aśka, która niedawno zaręczyła się i także planowała małżeństwo najwidoczniej nie chciała do końca wiedzieć co ją czeka – Napijmy się lepiej i zmieńmy temat.
Gabi wychyliła kieliszek koniaku, co prawda początkowo nie zamierzała pić alkoholu, ale Olga zdenerwowała ją i przez to popsuła wspaniałą atmosferę tego wieczoru.
Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

To mój chłopak, Przemek – Olga podbiegła do drzwi żeby rzucić się na szyję wysokiemu blondynowi, który właśnie wszedł do lokalu.
Jesteś pijana, mała – przywitał ją soczystym pocałunkiem. Wyglądało na to, że wcale nie miał jej za złe tego, że ledwo trzyma się na nogach. - Będziesz łatwiejsza tej nocy – klepnął ją lekko w pośladek.
Roześmiała się głośno.
Odwieziesz moje przyjaciółki – otarła się o niego jak kotka – Może najpierw Gabi, jest w ciąży, a nie chcemy przecież przemęczać dzidziusia.
Nie ma sporawy – uśmiechnął się.
Gabi zaczęła zbierać się do wyjścia. Na pożegnanie ucałowała kolejno wszystkie dziewczyny.
To będziemy w kontakcie! - zawoła jeszcze na pożegnanie.
Jasne – zapewniły wszystkie.
Chłód jesiennego wieczoru owiał ją przyjemnie kiedy znalazła się na zewnątrz. Trochę kręciło jej się w głowie. Wiedziała, że nie powinna pić, ale alkohol uspokoił ją, sprawił, że było jej wszystko jedno.
W domu Konrad z pewnością zasiadł już przed telewizorem, kiedy wróci nie odezwie się do niej, a potem położy się do łóżka odwrócony do niej tyłem, zupełnie jakby był jakimś starcem, a nie młodym człowiekiem, który dopiero niedawno rozpoczął wspólne życie z kobieta oczekująca jego dziecka. Przemek zamaszystym gestem otworzył jej drzwi doi samochodu, cierpliwie tłumaczyła mu w którą stronę ma jechać, szybko dotarli do miejsca gdzie stała kapliczka, która opiekował się pan Kazimierz. Poprosiła, żeby zwolnił na zakręcie obok domu pani Danki. Posłusznie dostosował się do jej wskazówek. Kiedy mijali budowę, która zwykle świeciła pustkami usłyszeli hałas. Przemek jeszcze bardziej zwolnił i rozejrzał się ciekawie. Dwoje młodych ludzi kłóciło się głośno w wejściu nie ukończonego domu. W ciszy nocy ich głosy rozchodziły się na wszystkie strony. Kobieta wymachiwała rekami klnąc na czym świat stoi, młody mężczyzna nie pozostawał jej dłużnym. Następni pechowcy, którzy wybrali sobie to miejsce wierząc, że stworzą tu kochającą się rodzinę, pomyślała. Jej kierowca o nic nie spytał, widocznie uznał, że nie warto wtrącać się do rodzinnej kłótni. Przyspieszył i po chwili znaleźli się na miejscu.
Bardzo dziękuję – uśmiechnęła się do niego wychodząc z samochodu – Pozdrów jeszcze raz ode mnie Olgę i powiedz, że świetnie się bawiłam.
Odwzajemnił uśmiech i po chwili zniknął wraz ze swoim drogim wozem.
W gościnnym pokoju paliło się światło, tak jak przewidywała, Konrad wrócił i zasiadł przed telewizorem. Wyjęła klucze, ale kiedy zbliżyła się do drzwi usłyszała zgrzyt przekręcanego zamka. A więc wyglądał przez okno czekając na nią.
Kto był w tym samochodzie? - spytał gniewnym głosem kiedy tylko otworzył drzwi.
Chłopak Olgi – odparła równie rozwścieczonym głosem.
Ledwo tylko zbliżyła się do domu od razu musiał ją zdenerwować. Pewnie znów zaraz zacznie urządzać jej sceny. Miała już tego powyżej uszu, była lekko wstawiona, więc było jej wszystko jedno.
Śmierdzisz alkoholem – warknął na nią.
Tak, piłam – roześmiała mu się w twarz przeciskając się obok niego do przedpokoju – Miałam ochotę, żeby się napić. Mąż odzywa się do mnie tylko wtedy, gdy ma o coś pretensje, albo gdy jest bezpodstawnie zazdrosny, mam już tego dość.
Jesteś w ciąży, nie powinnaś pic, ani szlajać się z jakimiś fagasami. - szarpnął ja za ramię.
To ja jeszcze bardziej rozwścieczyło, tego wieczoru nie miała zamiaru mu odpuścić.
Z nikim się nie szlajam! - naskoczyła na niego – Nie wiem o co ci chodzi, odkąd tu zamieszkaliśmy zrobiłeś się dziwny, w ogóle mnie nie zauważasz, a jeśli się odzywasz, to po to, żeby mi robić sceny. Nie wiem o co ci chodzi.
Dobrze wiesz o co chodzi – stał nad nią w ciemnej sieni, widziała jak płoną mu oczy, miała wrażenie, że za chwilę rzuci się na nią, cofnęła się więc i wpadła do kuchni, szybkim ruchem zapaliła światło. Ruszył za nią.
Najpierw jakiś kierowca, potem elektryk, a teraz chłopak Olgi – wyliczał ciskając w jej stronę gniewne słowa – Skąd mam wiedzieć czy to moje dziecko?! - wykrzyczał jej w twarz.
Uderzyła go otwarta dłonią, poczuła jak zapiekło. Jeszcze bardziej poczerwieniał.
To ten dom, ta ulica, to miejsce takim cie uczyniło! - czuła jak łzy napływają jej do oczu.
Było jej wszystko jedno czy jej odda, czy ruszy za nią i zacznie okładać pięściami, musiała mu to powiedzieć – Nie chce tu dłużej mieszkać, chcę żebyśmy przeprowadzili się z powrotem do mojej mamy!
Chyba oszalałaś -pochylił się nad nią jak nad niesfornym dzieckiem – Sama nie wiesz czego chcesz, zniszczyłaś mi życie, ty dziwko! Teraz znów mam się z tobą przeprowadzać? Nigdy, słyszysz, nigdy się stąd nie wyprowadzę! Nie mogę na ciebie patrzeć! - zawył jak raniony zwierz, złapał kurtkę leżącą na kuchennym krześle i wybiegł z domu zatykając sobie dłońmi uszy.

X

Konrad , stój! - nie chciała dać za wygraną, paliła ją wściekłość i żal, ale jednocześnie czuła, że męża ogarnęło zupełne szaleństwo i słowa, które wypowiadał nie były prawdziwe, on wcale tak nie myślał, nie był przecież taki, to nie ten człowiek, którego kocha i szanuje od pierwszej chwili kiedy się poznali. Wybiegła w noc tak jak stała nie zwracając uwagi na to, ze nie zamknęła za sobą drzwi, a w kuchni i w pokoju nadal paliło się światło. Widziała jak Konrad wybiegł na ulicę i skręcił w stronę kapliczki. Pobiegła za nim, chciała go zatrzymać, powiedzieć mu, że się myli, że przecież dla niej istnieje tylko on, jedyny, zapragnęła przekonać go, iż to miejsce źle działa na każdego kto tu zamieszka, błagać, by przemyślał swoje postępowanie, opanował się, pokonał w sobie to szaleństwo, które nim zawładnęło.
Konrad, zaczekaj na mnie, błagam!
Biegł ile sił w nogach, paliło ją w klatce piersiowej, czuła, że może zrobić krzywdę sobie i dziecku, ale nie chciała się poddać. Zniknął jej z oczu na zakręcie obok domu pani Danki, ale była pewna, że biegnie gdzieś w stronę głównej ulicy. Przerażała ją myśl, że może potrącić go samochód. Nie miała pojęcia dokąd zmierza, było przecież późno i jesienny ziąb ostro zaczynał dawać się we znaki. Dobrze, że choć zabrał ze sobą kurtkę. Zatrzymała się dopiero na zakręcie zupełnie pustym o tej porze. Zrozumiała, że nie zdoła go dogonić, czyni tylko daremne wysiłki, jeszcze przeziębi się, a on był przecież silnym, młodym mężczyzną, nie zdoła dotrzymać mu kroku. Ogarnęła ją niemoc, czuła, że traci siły i żałosny płacz wstrząsnął całym jej ciałem. Miała wrażenie, że ktoś obserwuje ją, przygląda jej się intensywnie, pomyślała, że to ten pies, który wył po nocach i był przyczyną szaleństwa Konrada. To jednak nie był pies. Po prawej stronie, tuż za płotem dostrzegła panią Kalinę, tę, którą tutejsi nazywali czarownicą. Co ta staruszka robi na podwórku o tak późnej porze? Poczuła lodowaty chłód, który przenikał ją od pleców aż po czubki palców, zwyczajnie bała się tej kobiety, która przebijała ją swym badawczym wzrokiem.
Wracaj do domu, przeziębisz się tylko, a jemu i tak nie pomożesz – zaskrzeczała jakimś dziwnym, chrapliwym głosem.
Choć znów przeszedł ją dreszcz resztki alkoholu, które nie zdążyły wyparować z jej głowy dały znać o sobie, nabrała odwagi.
Ludzie mówią, że jest pani czarownicą -cisnęła jej w twarz – To przez panią są te wypadki i mój mąż także przez panią oszalał.
Zaśmiała się dziwnie, jakby ktoś przeciągnął metalowym prętem po płocie
Dziecko! - prawie krzyknęła z zapałem jakiego nigdy nie spodziewałaby się po takiej staruszce – I ty w to wierzysz? Jestem zwykła kobietą, równie mocno pokrzywdzoną jak wszyscy tu wokół. Mój mąż skończył w zakładzie dla wariatów, oszalał, podobnie jak zięć Helenki, mąż pani Urszuli, obie żony Bolesława i inni. To wszystko przez niego. On przeklął tę ulicę, nawiedza ją po to, by wszystkich unieszczęśliwiać, on nie może znieść kiedy ludzie są szczęśliwi. Ci młodzi, którzy się tu budują, niedaleko domu Krystyny także wpadli już w jego sidła.
Gabi przypomniała sobie krzyki dochodzące z budowy kiedy wracała ze spotkania samochodem Przemka i zrobiło jej się słabo. O czym ta kobieta mówi? Kto jest przyczyną tych nieszczęść?
O kim pani mówi? - spytała. Miała wrażenie, że włosy stają jej na głowie.
O Koczwarze, o psie – zaskrzeczała tamta.
O kim? - w pierwszej chwili nie mogła skojarzyć o czym ona mówi, ale nagle olśniło ją.
O tamtym człowieku, który mieszkał w tym pustym domu? - wskazała na ciemny budynek gdzie mieściły się magazyny pana Maciurkiewicza.
O nim właśnie.
Ale on...on przecież umarł – stuknęła się w czoło.
I co z tego? - zaskrzeczała tamta – Umarł, ale jego dusza pozostała. Widuję go czasem, dlatego mówią o mnie, że jestem czarownicą. Ludzie tego nie rozumieją, wydaje im się, że sami kierują swoim losem. Ja nie krzywdzę ludzi, nikogo nie skrzywdziłam, ja tylko mówię prawdę, ale nikt nie chce w nią uwierzyć – dokończyła śpiewnym tonem, zupełnie jakby jej skrzekliwy głos nie był z tego świata.
Jak mogę pomóc mojemu mężowi? - choć to o czym mówiła ta kobieta wydawało się pozbawione sensu, coś dziwnego sprawiło, że wydawało jej się, iż tylko ona jedna jest w stanie zrozumieć.
Spróbuj namówić go, żebyście się stąd wyprowadzili, inaczej on zniszczy wasze małżeństwo.
Czemu to robi? - nadal pytała, choć sama nie wierzyła w to, że którekolwiek ze słów Kaliny nie było wymysłem chorej wariatki.
On już taki był za życia, niszczył wszystko i wszystkich, którzy go kochali, nawet każdego choć raz miał z nim do czynienia. Idź lepiej do domu, musisz odpocząć – dodała i odwróciwszy się do Gabi plecami wolno poczłapała w stronę swojego domu.
W pierwszej chwili chciała zatrzymać ją, zadać jej jeszcze mnóstwo pytań, ale sama przecież wierzyła w to, że ta kobieta jest szalona. W końcu także zawróciła do domu, należał jej się odpoczynek, jej dziecko potrzebowało snu. A Konrad być może niedługo wróci, kiedy tylko nieco się uspokoi, nie mógł przecież pobiec zbyt daleko, nie zabrał kluczyków od samochodu, o tej porze nie miał dokąd pójść. Przypomniała sobie, że zostawiała otwarte drzwi, to dodatkowo zmobilizowało ją, żeby wracać.
Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Konrad nie wrócił na noc, nie szukała go jednak, choć do rana nie zmrużyła oka. Jej mąż sam musi zrozumieć, że jego miejsce jest przy niej, a kiedy to zrozumie wszystko sobie wyjaśnią. To była straszna noc, nie miała pojęcia gdzie jej mąż ją spędził, po głowie chodziły jej najczarniejsze myśli, pocieszała się jednak tym, że być może poszedł do matki, albo do jakiegoś kumpla z pracy. Tysiące razy dotykała telefony, zastanawiała się czy nie zdzwonić na policję, powstrzymywała ją myśl, że zawsze był rozsądnym człowiekiem, nie zrobi przecież jakiegoś głupstwa. Postanowiła dowiedzieć się czegoś więcej o tym Koczwarze. Słowa tamtej kobiety wciąż chodziły jej po głowie. Wspomniała o psie, tym samym, który nie dawał spać jej mężowi, widocznie Kalina także go słyszała, a więc nie był wymysłem ich wyobraźni, on naprawdę istnieje. Musi dowiedzieć się kto jest jego właścicielem. Może pani Helenka będzie wiedziała coś na ten temat. Na pewno znała dobrze Koczwarę, zresztą wspominały o nim z panią Blandyną. Postanowiła ją odwiedzić i dokładnie o wszystko wypytać. Zdawała sobie sprawę z tego, że w niczym to nie pomoże jeśli idzie o jej relacje z mężem, ale czuła, że musi to zrobić, choćby po to, by ostrzec tych młodych ludzi, którzy budują tu dom. Z drugiej jednak strony co mogłaby im powiedzieć? Od razu uznaliby ją za szaloną, tak jak myślą tu wszyscy o Kalinie. Tej nocy nasłuchiwała, postanowiła, że jeśli usłyszy wycie pójdzie odnaleźć psa. Na oczekiwaniu zastał ja ranek. Nic się nie wydarzyło, dokoła domu hulał tylko jesienny wiatr. Była bardzo zmęczona, wracając z wczorajszej imprezy obiecywała, że wyśpi się porządnie, tymczasem zaparzyła sobie kolejną kawę. Konrad wrócił dopiero o dziewiątej, słyszała jak przekręca klucz w drzwiach, nawet nie drgnęła.
Spałem u mamy – poinformował ją – Moi rodzice czekają dziś na ciebie o pierwszej z obiadem, zawiąże cię i pojadę na giełdę. - dodał po czym wyszedł do drugiego pokoju i zamknął za sobą drzwi.
Zabrała swoją kawę i wolno poczłapała za nim, czuła jak nogi uginają się pod nią ze zmęczenia. Położył się na tapczanie, nawet nie ściągnął kurtki.
Czy możemy porozmawiać? - starała się przemawiać łagodnie, nie chciała żeby znów od niej uciekł.
Nie teraz, muszę się przespać – nawet nie otworzył oczu – Obudź mnie o wpół do pierwszej, a teraz bądź łaskawa zamknąć za sobą drzwi.
Zawróciła z powrotem do kuchni,ciężko opadła na krzesło, czuła jak powieki same zamykają się jej ze zmęczenia. Nie chciała spać na siedząco, ale nic nie mogła na to poradzić.

XI

Gabi,miałaś mnie obudzić, a sama zasnęłaś. Dochodzi pierwsza, obudź się! -szturchnął ją w bok.
Przestraszyła się i o mało nie spadła z krzesła, nawet jej nie przytrzymał. - Biegnij się umyć , zaraz jedziemy.
Miała wrażenie, że wszystkie kości rozpadają się w niej na części, bolał ją kark i kręgosłup, na dodatek w kuchni było okropnie zimno. Od wczorajszego wieczora nikt nie dołożył do pieca, ogień zgasł i zrobiło się chłodno w całym domu.
Zimno – jęknęła.
Postaram się szybko wrócić z giełdy, rozpalę w piecu, a potem przyjadę po ciebie do mojej mamy. A teraz pośpiesz się – wydawał polecenia w biegu. Sam nadal ubrany był w tę sama kurtkę, w której zasnął po powrocie z nocnej eskapady. Teraz szykował jakieś papiery, wydawał się być bardzo zajęty.
Czy możemy wreszcie porozmawiać -zwróciła się do niego błagalnym tonem.
Nie teraz – wydawał się być zniecierpliwiony – Doprowadź się do porządku. Ja idę do samochodu.
Zwlekła się z krzesła i wolno ruszyła do łazienki Wyglądała okropnie, a woda była zimna, nie miała ochoty, ani czasu na to, by porządnie się umyć. Za pomocą kremu ściągnęła z twarzy rozmazany makijaż Jej nowa sukienka była trochę pognieciona, ale nie dbała o to, poprawiła tylko włosy i założyła ciepłą kurtkę. Konrad w tym czasie odpalił samochód.
Pośpiesz się, Gabi – ponaglał ją.
Teraz żałowała, że obiecała teściowej tę wizytę, ale słowo się rzekło, nie mogła tak po prostu nie przyjść. Wydawało się, że Konradowi także zależało, żeby odwiedziła jego rodziców.
Wsiadaj, poprawisz się w samochodzie – strofował ją.
Zostawił ją pod blokiem i odjechał nawet nie powiedziawszy o której będzie z powrotem. Miała ochotę zawrócić i piechotą pójść do domu, jednak w oknie na pierwszym pietrze zobaczyła teściową, która kiwała do niej na powitanie. Widać, że już niecierpliwiła się z obiadem. Posłusznie więc podreptała w stronę drzwi wejściowych. Teściowa uśmiechnęła się do niej sztucznie mierząc jej postać podejrzliwym wzrokiem. Z pewnością zauważyła jej ubranie w nieładzie i zmęczoną twarz Odruchowo znów poprawiła włosy.
Konrad przyjedzie po ciebie? - wyglądała na zmieszaną. Gabi od razu domyśliła się, że rozmawiali o niej z synem w nocy, kiedy przyszedł tu piechotą. Miała ochotę spytać ją wprost o to, co jej takiego naopowiadał, jednak zamiast tego wysiliła się na uśmiech.
Powiedział, że przyjedzie, ale nie wiem o której.
Wejdź, Gabi, obiad już jest na stole – pomogła jej zdjąć kurtkę.
Zauważyła, że zerka ciekawie w stronę jej coraz bardziej wypukłego brzucha. Teść przywitał ją sucho w progu i podsunął krzesło.
Jedz zupę, póki ciepła – wskazał na talerz z dymiącym rosołem.
Przypomniało jej się, że teściowa ostatnio szeroko rozwodziła się na temat remontu pokoju, w którym siedzieli, pomyślała, że powinna pochwalić nowe meble i świeżo wytapetowane ściany, ale jakoś żadne słowo nie chciało jej przejść przez gardło. Jadła więc tylko w skupieniu jakby był to najważniejszy obowiązek, który musi wykonać, po to tu przecież przyszła.
Wyglądasz na zmęczoną, Gabi – po długim czasie teściowa przerwała wreszcie ciszę, którą mąciło jedynie ciche postukiwanie łyżek o talerze.
Tak – kiwnęła głową nie podnosząc wzroku znad talerza. Dopiero po chwili zauważyła, że jest już pusty, a ona tylko trzyma niezdarnie łyżkę zawieszoną w powietrzu.
Podaj drugie danie – teść ponaglił żonę, pewnie też męczyła go ta cisza trwająca w ciężkim od ich oddechów powietrzu jak martwy ptak zawieszony w próżni. Gabi usłyszała człapanie pantofli i poczuła smakowity zapach pieczeni. Teściowa zabrała jej pusty talerz.
Jedz, Gabi – zwróciła się do niej łagodnie jak do dziecka – Konrad mówił, że ostatnio się kłócicie – zaczęła ostrożnie, ale ona i tak wzdrygnęła się widząc, że nie uniknie przykrej rozmowy.
Niewiele się kłócimy, bo też on prawie wcale się do mnie nie odzywa – jej głos był pełen wyrzutu. Nie chciała tego, ale czuła się skrzywdzona i sponiewierana, dlatego nie mogła się opanować.
To dlatego, że jest zazdrosny – wypaliła teściowa nieco chwiejnym tonem.
Odłożyła talerz z niedojedzonym obiadem, choć nadal czuła się głodna.
Nie ma żadnych powodów, by tak było.
On twierdzi inaczej – obrzuciła ją spłoszonym wzrokiem.
Nie ma racji – spojrzała jej w oczy.
Wydawało jej się, że teściowa od razu wyczuje w jej wzroku prawdę, ale ona uśmiechnęła się ironicznie – Nie widzicie, że jestem w ciąży? Nie w głowie mi romanse! - tupnęła nogą.
Była zła na tych dwoje, którzy wbrew prostej logice wierzyli jej mężowi – To z Konradem coś się stało odkąd zamieszkaliśmy w tym domu. Nie rozmawia ze mną, chyba, że chce zrobić mi awanturę, słyszy jakiegoś wyjącego po nocach psa, doszło do tego, że ucieka z domu. To ta ulica, tam jest jakieś fatum, to miejsce jest przeklęte. Trzeba wytłumaczyć waszemu synowi, że musimy stamtąd uciekać!
O czym ty mówisz? - teść z wrażenia upuścił widelec. Widziała jak patrzy na nią wybałuszonymi oczami – Gabi, ty powinnaś chyba iść do lekarza. Zdradzasz mojego syna z przygodnie napotkanymi facetami i jeszcze masz jakieś omamy. Coś z tobą jest nie tak.
Nie jestem wariatką! - wybuchła odskakując od stołu – I z nikim Konrada nie zdradziłam. Czy tego nie widzicie?
Teraz przypominało jej się jak stara Kalina przestrzegała, że jeśli będzie o tym opowiadać ludzie uznają ją za obłąkaną. Teściowie już sadzą, że zwariowała i pewnie każdy komu o tym powie tak o niej pomyśli.
Wychodzę – wycofała się do przedpokoju zabierając kurtkę – Dziękuję za obiad.
Jak to? - teściowa próbowała ją zatrzymać – Nie zaczekasz na Konrada? Chyba nie pójdziesz piechotą?!
Pójdę do mamy – nagle przypomniała sobie, że przecież stąd jest całkiem niedaleko do jej dawnego mieszkania - Niech Konrad tam po mnie podjedzie.
Teściowie próbowali jeszcze coś do niej mówić, ale wybiegła na klatkę schodową. Nie chciała, żeby kochaś mamy zobaczył ją w takim stanie, z całego serca nie chciała się z nim spotkać, ale równocześnie ze wszystkich sił pragnęła porozmawiać z mamą i miała nadzieję, że tamten facet to uszanuje. Tylko matka mogła ją teraz zrozumieć, zapragnęła z całego serca wypłakać się na jej ramieniu, przytulic się do niej i powiedzieć jak bardzo jest nieszczęśliwa. Nawet nie spostrzegła kiedy minęła dwie przecznice dzielące blok teściów od mieszkania matki. Główne drzwi były uchylone, widocznie ktoś wychodząc zapomniał zamknąć. Pobiegła do góry i zapukała. Mama otworzyła prawie natychmiast.
Jesteś sama?
Tak – spojrzała na nią zdumiona, miała zapłakana twarz.
Rzuciły się sobie w ramiona.
Jak dobrze, że przyszłaś,myślałam o tobie – mama ucałowała ją po zapłakanych policzkach. Przez dłuższą chwilę tylko łkały obejmując się w milczeniu.
Bogdana nie ma? - spytała w końcu kiedy trochę się uspokoiły.
Ciągle go nie ma – rozpłakała się na nowo – chyba ma jakąś inną kobietę, przychodzi tu jak do hotelu.
Posłuchaj, mamo – popatrzyła na nią – Idź do kuchni, zrób dla nas kawę, posiedzimy sobie i porozmawiamy. Bardzo potrzebuję rozmowy z tobą.
I ja potrzebuję – uśmiechnęła się przez łzy – muszę z kimś porozmawiać, bo chyba zwariuję.

XII

Źle wyglądasz, Gabi, jesteś taka blada, ciągle zamyślona. Co ci jest? - Nika objęła jej postać troskliwym wzrokiem.
Sama nie wiem – znów zebrało jej się na płacz, ale powstrzymała się, przełknęła tylko głośno ślinę. - Nie układa nam się najlepiej z Konradem odkąd zamieszkaliśmy w domu na Radosnej.
Byliście przecież tacy szczęśliwi. Nie wiem co się stało i nie chce się do was wtrącać, bo to przecież nie moja sprawa, – pogłaskała ją po dłoni czubkiem palców – ale widzę jaka jesteś nieszczęśliwa. Już nie uśmiechasz się w pracy, nie jesteś ta radosną dziewczyną, pełną optymizmu. Martwię się o ciebie.
Wiem, Nika, ale muszę sama uporać się z tą sytuacją. Wczoraj długo rozmawiałyśmy z moją mamą. Ona też nie jest szczęśliwa z tym jej kochasiem, uważa, że on ma jakąś inną kobietę , ciągle nie ma go w domu. Ustaliłyśmy, że obie damy jeszcze jedna szansę naszym mężczyzną. Jeśli nic się nie zmieni, wprowadzę się z powrotem do mamy i razem wychowamy moje dziecko.
A Konrad? Chcesz go rzucić?
To on zostawia mnie kiedy jestem w ciąży i najbardziej go potrzebuję.
Ma inną? - spojrzała jej badawczo w oczy.
Właśnie, – westchnęła głośno – gdyby to było takie proste, gdybym wiedziała, że już mnie nie kocha od razu zakończyłabym nasz związek, ale to wszystko jest o wiele bardziej skomplikowane. Ja po prostu nie wiem o co mu chodzi i czego ode mnie oczekuje, nie potrafię poradzić sobie z tą sytuacją. On po prostu oddala się ode mnie.
Głowa do góry – Nika poczochrała ją po włosach – Wszystko będzie dobrze, zobaczysz, jeśli Konrad nie ma innej kobiety, poradzicie sobie, zobaczysz.
Oby – zacisnęła wargi.
Tego dnia umówiła się z panią Helenką. Zadzwoniła do niej, że chciałaby wpaść na kawę.
Bardzo się cieszę – w głosie sąsiadki wyczuła entuzjazm.
Starsza pani miała dużo wolnego czasu i szczerze ucieszyła się, że będzie miała z kim poplotkować. Gabi powzięła decyzję. Postanowiła dowiedzieć się jak najwięcej o człowieku, którego stara Kalina obarczała za wszystkie tragedie jakie rozegrały się na tej ulicy. Być może kiedy uda się jej choćby w niewielkim stopniu dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi jakoś pomoże Konradowi, przemówi mu do rozsądku, albo wyrwie męża z tego przedziwnego stanu w jakim trwa. Przez ostatnie kilka dni znów w ogóle się do niej nie odzywał, nie skomentował nawet tego, że uciekła z obiadu od jego rodziców. Pewnie teraz też nie zareaguje na to, że wybiera się do sąsiadki. Żyje w swoim świecie, codziennie rano udaje się do pracy, potem zajmuje się piecem i ogląda telewizję, po nocach zaś wsłuchuje się w wycie psa, którego Gabi w ogóle już nie słyszy. Próbowała namówić go, by poszedł do lekarza, ale zbył ja tylko ironicznym uśmiechem.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Mój mąż przed chwilą zasnął, nikt nie będzie nam przeszkadzał. Upiekłam szarlotkę – pani Helenka dwoiła się i troiła żeby zadowolić gościa.
Była spragniona jakiegokolwiek towarzystwa, wszystkie sprawunki robiła dla niej córka i to ona była najczęstszym gościem w ich domu. Latem zaglądała tu czasem pani Blandyna, ale od kiedy na dworze zrobiło się chłodno nie przychodziła już do ogrodowej altanki żeby napić się kawy. Telefon Gabi od razu więc zmobilizował panią Helenkę do upieczenia ciasta, ciężarna potrzebuje przecież co jakiś czas coś przekąsić.
Widzę, że zaczyna rosnąć ci brzuszek. Jak się czujesz? - spytała pełnym sympatii tonem.
Dobrze, nic mi nie dolega – Gabi od razu zabrała się do pałaszowania pysznego ciasta. - Rozmawiałam ostatnio z panią Kaliną – postanowiła od razu przejść do rzeczy.
Ach, z nią – pani Helenka machnęła ręką z pobłażaniem – Nie słuchaj tego, co ona opowiada, to czarownica i stara wariatka, lepiej jej unikać.
Mówiła coś o tym Koczwarze z pustego domu.
Każdemu o nim mówi, nie przejmuj się jej głupim gadaniem, on od dawna nie żyje.
Tak, wiem – nie dała się tak łatwo zbić z tropu – Ale zaciekawiła mnie swoja opowieścią. Chciałabym żeby mi pani opowiedziała o nim coś więcej.
A cóż tu opowiadać – pani Helenka zamieszała głośno łyżeczką w swojej filiżance. - Jak żył, tak i umarł, zawsze był łotrem i jak łotr zginął.
Urodził się w tym pustym domu?
Tak. Znałam go od dziecka – zaczęła się rozkręcać, uwielbiała przecież opowiadać różne historie – Znałam dobrze jego matkę, to była dobra kobieta, ale rozpuściła tego chłopca tak, że nie mogło nic dobrego z niego wyrosnąć.
Był jedynakiem?
Tak, jego ojciec zmarł młodo, a matka w Erneście widziała cały świat. Wiem, że ją bił, nieraz słyszałam krzyki. To nie był dobry chłopak.
Bił swoja matkę? - zdumiała się
Jeśli nie miała pieniędzy na jego wypady z koleżkami to ją bił, on chciał ciągle pieniędzy.
Sam nie pracował?
Pracował na kolei, ale zdążył przepuścić swoje pieniądze i rentę matki. Naszych mężów wciąż wyciągał do baru, wszystkich wokół rozpijał i namawiał do łajdactwa. Ciągle się gdzieś włóczył, widywałam go z różnymi kobietami, traktował je jak śmiecie.
Ożenił się?
Tak, ożenił się, łajdak jeden, tfu...- splunęła z odrazą – I jeszcze dobrą żonę dostał, a jaką ładną. Porządna dziewczyna była, góralka. Zniszczył ją i tyle.
To też ją bił?
To mało powiedzieć, on ją katował.
A co na to matka?
A co ona miała do powiedzenia? - machnęła znów ręką – Nie odzywała się, bo sama się bała. Ta Hania, jego żona to była złota dziewczyna, dobra, porządna, gospodarna, czysta. Urodziła mu dwóch synów, a taka była wierna, że aż wszyscy się dziwowali. On ją ciągle bił, połamał jej wszystkie palce, a ona złego słowa na niego nie powiedziała. Nieraz widziałam jak z dziećmi do ogrodu uciekała.
I co się z nią stało?
Kiedyś napisała do matki, pożaliła się. Za jakiś czas przyjechali tu jej rodzice. Ona akurat była pobita, cała twarz w sińcach, miała wybity kciuk, a on , jak zwykle poszedł się włóczyć po barach i po burdelach. Ojciec powiedział, że zabiera córkę do domu. Stara Koczwarowa błagała, żeby tego nie robił, bała się syna jak ognia, powiedziała, że ją zabije kiedy się dowie, że pozwoliła wywieźć Hanie i wnuki. Tamci jednak nie usłuchali, powiedzieli, że nic ich to nie obchodzi, zabierają córkę zanim wróci ta kanalia. Spakowali Hanię i wnuki do jednej torby i odjechali.
I co było dalej? - Gabi nie mogła doczekać się końca opowieści.
A co miało być. – pani Helenka głośno łyknęła haust kawy i zajadła kawałkiem szarlotki. - Kiedy Ernest wrócił w nocy wpadł w szał. Pobił matkę i wyrzucił z domu. Żeby do mnie przyszła, pomogłabym, przenocowała, może nawet pozwoliłabym jej zamieszkać tu przez jakiś czas. To była spokojna kobieta, nigdy nikogo nie skrzywdziła. Ale ona poszła do lasku i powiesiła się, za dwa dni ją dopiero ludzie znaleźli.
A, Koczwara?
A co jego obchodził los matki, on szukał zemsty na Hani.
I co zrobił?
Pojechał za nią do tamtej wioski. Postanowił ją zabić. Czekał na nią w swoim samochodzie za wsią, czekał aż jego żona wyjdzie z domu rodziców. W końcu upilnował jak wyszła na drogę. Nie wiem gdzie się wybierała wieczorem, może do sąsiadki. Kiedy ją zobaczył ruszył na nią swoim autem i chciał przejechać. Ona jednak poznała samochód, udało jej się uskoczyć do rowu. Jego auto było jednak tak rozpędzone, że uderzyło w drzewo, zaczęło się palić. Hania chciała mu jeszcze pomóc, ale nie mogła podejść , taka była flama ognia. Słyszała jak krzyczał, żył jeszcze i spalił się żywcem. Pochowali go tu, wraz z rodzicami. Teraz stara Kalina chodzi i rozpowiada, że Koczwara ciągle tu straszy, że pokazuje się jako czarny pies, ale to tylko takie bajki. Nie wierz w to, dziecko i nie przejmuj się głupimi opowieściami.
A pani nigdy nie słyszała tu wycia psa?
A, słyszałam nieraz, ale pies, jak to pies, taki jest , że wyje.
To w domu po Koczwarach jest jakiś pies?
Tam nie mają psa, po im pies, tam nikt prawie nie zachodzi, a zwierzę samo nie może być.
Jest pani pewna?
Oczywiście. Znam tego Maciurkiewicza, oni nie mają psa. Ale jedz, dziewczyno szarlotkę, nałożę ci jeszcze kawałek, niech ci wyjdzie na zdrowie.

XIII


Zobacz, Gabi, prószy śniegiem! - Nika stała przed szklaną witryną i z zachwytem przyglądała się mokrym płatkom śniegu, które od razu topniały na chodniku zmieniając się w mokre plamy pod stopami przechodniów. Były jakieś monstrualnie wielkie i wyraźnie było widać ich zaokrąglone, jakby wyhaftowane ręką uzdolnionego artysty kształty. Gabi wydawało się, że każdy z tych płatków jest jakimś osobnym tworem, który kończy swoje krótkie i bezsensowne życie rozdeptany na miazgę. A przecież są takie piękne i niepowtarzalne. - Widzisz? - Nika chciała upewnić się, czy koleżanka także dostrzega to piękno, które stworzyła natura zapowiadając w ten sposób początek zimy.
Widzę – odpowiedziała niemrawo – Pewnie będzie ślisko, a Konrad miał jechać do lekarza.
Ale przecież ty masz auto – Nika wciąż nie odwracała oczu od cudownego zjawiska za oknem.
Och, rzeczywiście – stuknęła się w czoło.
Ostatnio nie potrafiła logicznie myśleć. Oczywiście, że ona zabrała auto. Konrad dzisiejszego rana stwierdził, że źle się czuje i nie pójdzie do pracy. Zaproponowała żeby odwiózł ją do pracy, a potem sam skorzystał z samochodu, on jednak zdecydował, że pójdzie piechotą. Na kopalnię ma przecież blisko, a przychodnia stoi tuż obok bramy, nie ma więc sensu gonić auta to w jedną to w drugą stronę. Nie odezwała się więcej. Nawet ucieszył ją fakt, że zdecydował się pójść do lekarza, być może wspomni także o swojej depresji i otrzyma leki. Jakaś nikła nadzieja zaświtała w głowie Gabi. Może kryzys, który przechodzą jest jeszcze do naprawienia, wkrótce przecież urodzi się ich dziecko, a ono będzie potrzebować obojga rodziców. Gabi była pełna nadziei, ale jednocześnie obawiała się, że choroba męża ma jakąś głębszą przyczynę, na którą być może żaden lekarz nie znajdzie lekarstwa. Nie potrafiła skupić się tego dnia na pracy i co chwila podnosiła telefon, żeby zdzwonić do męża, potem jednak za każdym razem odkładała słuchawkę. Konrad musi sam zdecydować czy chce się leczyć, nie może go do niczego zmuszać, ani poganiać go. On zresztą i tak nie słuchał tego, co do niego mówiła, nawet rano, kiedy wspomniała, że mogłaby wziąć sobie wolne w pracy i towarzyszyć mu, objął ją tylko pogardliwym wzrokiem i stwierdził, że nie życzy sobie tego.
Gabi, jesteś jakaś zamyślona. Czy aż tak źle wygląda sytuacja w twoim małżeństwie? - Nika przyglądała jej się i dopiero teraz zauważyła, że już nie wpatruje się w padający śnieg, który zresztą jeszcze bardziej zrzedniał i zmieniał się w posępne krople deszczu.
Miałam nadzieję, że lekarz pomoże mojemu mężowi, bo ja nie potrafię już nic dla niego zrobić.
Wytrzymaj. – Nika próbowała ją jakos pocieszyć – Kiedy urodzi się dziecko wszystko się zmieni, zobaczysz.
Obyś miała rację. – uśmiechnęła się smutno po czym odwróciła się do klientki, która podeszła właśnie żeby skasować brązowy płaszczyk, który zdecydowała się kupić.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Nie zastała go w domu. Kiedy tylko weszła od razu poczuła chłód. To niepodobne do Konrada żeby nie napalił w piecu. Zajrzała do lodówki, jedzenie było nietknięte. Jakiś straszliwy niepokój zawładnął nią do tego stopnia, że stała tak w kurtce nie mogąc się ruszyć, wpatrywała się tylko we wnętrze lodówki z szeroko wytrzeszczonymi oczami. Potem jednak pomyślała, że być może wizyta u lekarza zajęła Konradowi tak wiele czasu, sama przecież spędziła pół dnia u ginekologa. Złapała za telefon, nie będzie dłużej zwlekać, musi dowiedzieć się gdzie jest jej mąż. Nacisnęła na jego imię w kontaktach. Odgłos sygnału ciągnął się w nieskończoność. Nikt nie odebrał połączenia. Odczekała chwilę i nacisnęła jeszcze raz. Pomyślała o teściowej, tam ostano przed nią uciekł. Na myśl o tym, że pierwsza będzie musiała się do niej odezwać po ostatniej kłótni poczuła niesmak, jednak zadzwoniła.
Konrada tu nie ma – usłyszała. W głosie teściowej wyczuła niepokój.
Pewnie poszedł do kumpla – stwierdziła na odczepne.
A jednak jakieś złe przeczucie podpowiadało jej, że nie zastanie go u żadnego z kolegów, nie ma sensu tam dzwonić. Zamknęła z powrotem drzwi do domu i pojechała w kierunku kopalni. Pewnie Konrad jest jeszcze w przychodni i na pewno tam go zastanie. Podjechała pod samą bramę. Drzwi do przychodni były zamknięte. Spojrzała na zegarek, było już po osiemnastej. O tej porze nie ma już tu nikogo. Znów sięgnęła po komórkę i znów odpowiedział jej tylko głuchy sygnał. A może on jest już w domu, może śpi? Zanim tu przyjechała mógł już przecież wrócić. Wsiadła do samochodu i ruszyła z powrotem. Zastała zgaszone światła. Weszła do środka. W piecu nadal było nie napalone, a pokoje świeciły pustką. Przejrzała kontakty w swojej komórce, był tam tylko jeden numer kolegi Konrada z pracy. Nacisnęła. Po chwili usłyszała męski głos. Spytała o męża.
Nie było go dzisiaj w pracy – usłyszała – Nie mam pojęcia gdzie jest, jeszcze nie doniósł zwolnienia chorobowego.
Podziękowała i usiadła na kuchennym taborecie. Może lepiej poczekać aż wróci, nie ma przecież pojęcia gdzie można go szukać. Nigdy nie chodził do pubów, nie lubił piwa, nie ma więc sensu szukać go po lokalach. Nagle olśniło ją. A może on jest na podwórku, może robi coś z tyłu za domem. Co prawda na dworze jest już ciemno i mokro, ale kto wie czy nie reperuje czegoś w garażu. Znów założyła kurtkę i wyszła na zewnątrz. Deszcz przestał padać, ale i tak na dworze panował nieznośny ziąb. Zaczęła obchodzić dom dookoła, wszędzie było cicho, aż nagle usłyszała najpierw pojedyncze, przeciągle, potem coraz bardziej złowieszcze i groźne wycie. Poczuła jak ciarki przechodza jej po plecach. Doszła do furtki i wyszła na ulicę. Wzdłuż drogi słabym światłem paliły się latarnie, niebo było zachmurzone i ciemne, dokoła ani żywej duszy, nawet w domu pani Helenki nie paliło się światło, tylko ten pies wył i nie mogła stwierdzić z której strony dochodzi ten okropny dźwięk. Zmierzyła wzrokiem podłużny, skręcający w miejscu gdzie rysował się ciemny dach domu pani Danusi kształt ulicy. Obeszła swój dom wzdłuż płotu i skręciła do lasku. Oblewał ją zimny pot, nie chciała tam iść, ale jakaś niezrozumiała siła pchała ją naprzód. Wycie było coraz wyraźniejsze, jakby zwierzę zbliżało się do niej. Buty zaczęły przeciekać, kiedy kroczyła w wysokiej, mokrej na wpół zmarzniętej trawie, ale nie zwracała na to uwagi.
Konrad! - wyrwało jej się z piersi.
Usłyszała szmer od strony drzew. Jakieś żółte, złowrogie, nisko osadzone oczy wpatrywały się w nią. To był on, pies, była tego pewna. Przebiegł pomiędzy drzewami i zniknął w mroku. Chciała przystanąć, albo zawrócić, ale nogi same poniosły ją między drzewa.

XIV

Pojedziemy do mnie od razu po stypie, a kiedy trochę dojdziesz do siebie pomogę ci spakować rzeczy i przeprowadzisz się z powrotem do naszego mieszkania – matka przytuliła ją jak małą dziewczynkę.
Z pewnością spodziewała się, że córka wypłacze się na jej ramieniu, ale ona nie mogła już płakać. Była jak sztywny głaz, wyschnięte drzewo pozbawione korzenia, a wraz z nim wszystkich życiodajnych soków. Jak przez mgłę widziała pełne nienawiści spojrzenia teściów i brata Konrada.
Zabiłaś naszego syna! - te słowa wryły się jej w mózg i wiedziała, że zostaną tam już na zawsze, do końca życia, będą gryzły jej myśli jak białe robaki wdziewające się we wszystkie tkanki.
Oczy Konrada szeroko rozwarte i ten czarny wychylający się z ust język będą śnić się już zawsze i kto wie czy nie pozostaną w jej sercu przez całą wieczność. I jak dalej wegetować, jak urodzić to niewinne dziecko, które żyje w niej i raz po raz przypomina o swym istnieniu ruchami, które czuje od środka?
Coś ci po sobie zostawił, nie odszedł na zawsze – stwierdziła Nika kiedy obejmowała ją prawie nieprzytomną z bólu i przerażenia.
To przerażenie nie znikło, nie zatarło się, nadal widzi go dyndającego na drzewie jak bezwładny worek wypełniony strachem, wyrzutami sumienia i bezradnością. Chwilami żałowała, że nie umarła wraz z nim w tamtej chwili kiedy ich oczy zetknęły się ze sobą w niemym akcie śmierci. Jej przerażone, zrozpaczone i oczy i jego martwy, sztywny wzrok, obojętny na jej krzyki rozpaczy. I jeszcze to wycie oddalające się, świadczące o zwycięstwie psa unoszącego zatwardziałą duszę Ernesta Koczwary. Słyszała je nadal kiedy przyjechał lekarz i kiedy składano sine ciało jej męża na białe nosze i gdy zamykały się za nim drzwi samochodu, towarzyszyło jej kiedy policjant wypytywał ją o szczegóły ich intymnego pożycia i podczas ostatniego pożegnania w kaplicy i na pogrzebie. Teraz też słyszy je w swojej głowie i przeklina dusze Koczwary, przeklina ulice Radosną i wszystkich jej mieszkańców, którzy nie ostrzegli jej w porę. A przecież każdy z nich przezywał chwile podobnych do tych, które są teraz jej udziałem. Tylko Kalina, ta stara kobieta wyklęta przez sąsiadów, obmawiana i wyśmiewana przez nich, tylko ona miała odwagę powiedzieć jej wprost. Widziała ją na pogrzebie. Jej oczy mówiły; „ nie mogłaś temu zaradzić”, ale ona nie może się z tym pogodzić. Zapragnęła wrócić tam i dopaść tego drania, zapragnęła tego najbardziej kiedy matka zaproponowała jej, by zamieszkały razem. Wiedziała, że ma rację, nie powinna tam dłużej przebywać, ale coś w środku buntowało się w niej przeciwko takiemu przyzwoleniu na pozostawienie wszystkiego swojemu biegowi. Tam na Radosnej nadal mieszkają ludzie, młode małżeństwo, które zdecydowało się zbudować dom na dawnym polu pani Krystyny ( ten diabeł z pewnością także i ją pchnął, by spadła ze schodów), ich niedługo dosięgnie także to samo nieszczęście, które wisi nad nimi w powietrzu. Pani Alina pewnie wynajmie swój dom innemu małżeństwu doprowadzając w ten sposób do kolejnej katastrofy. Kto wie jacy ludzie mogą jeszcze tam zamieszkać, jakie nieszczęścia mogą się jeszcze wydarzyć. Oczy Kaliny mówiły, że nic tu nie można poradzić, nie można zmusić losu, by odwrócił swoje koleje. Ten diabeł z piekła rodem już planuje kolejny ruch. Ją teraz zostawi w spokoju, zrobił swoje i nawet, jeśli pozostanie nadal w tym domu nic jej już nie uczyni, bo przecież udało mu się zniszczyć jej życie. Chyba, że dziecko...ta myśl zmroziła jej członki, urodzi przecież dziecko. Wnuczek pani Danki, który spłonął przy opalaniu kabli, wnuk pana Kazimierza ze skręconym karkiem leżący pod słupem wysokiego napięcia, te dwa obrazy stanęły jej przed oczami, nałożyły się na siebie i pies stojący nad nimi, gotów do kolejnego ataku, stał i wył tak głośno, że Gabi zapragnęła krzyczeć , wyrzucić go ze swojej głowy. Spojrzała w twarz matki wpatrującej się w nią pytającym wzrokiem.
Wrócę do tamtego domu, tam muszę sobie wszystko przemyśleć, tylko tam.
Ale ja jestem teraz sama, wyrzuciłam Bogdana, on...zdradzał mnie – łamiącym głosem objaśniała matka – Nakryłam go z taką jedną. Potrzebuję ciebie, Gabi tak samo jak ty potrzebujesz mnie, możemy się wzajemnie wspierać – tłumaczyła wolno, cierpliwie jakby przemawiała do małego dziecka. - Wiem, że nadal jesteś w szoku, ale niedługo urodzisz dziecko, musisz żyć dla niego, ono będzie cię bardzo potrzebować. Pomogę ci we wszystkim. - zapłakała gorzko.
Wiedziała, że matka ma rację, nie mogła ryzykować utraty dziecka, ale dopóki ten mały człowieczek jest jeszcze w niej Koczwara nie zrobi mu krzywdy.
Wrócę do tamtego domu tylko na jakiś czas, wszystko sobie przemyślę, a potem przeprowadzę się do ciebie – stwierdziła tak zdecydowanym tonem, że matka dała za wygraną.
Dobrze, ale w takim razie ja wprowadzę się do ciebie do czasu, aż zdecydujesz się na przeprowadzkę, ktoś przecież musi dla ciebie gotować, sama nie jesteś w stanie tego robić.
Wiedziała, że z mamą nie ma dyskusji, jeśli coś sobie ubzdura nic nie jest w stanie przeszkodzić jej w zrealizowaniu planów. Ona przecież także nie ma nic do stracenia, jest samotna, zdesperowana i potrzebuje kogoś kim mogłaby się opiekować. Jakaś jednak obawa, jakiś strach przed tym, by od razu przystać na jej propozycję kazał jej zachować ostrożność. Mama nie rozumie tego co dzieje się na ulicy Radosnej, nie chce przecież żeby i ona wpadła w sidła Ernesta Koczwary.
Mamo, potrafię o siebie zadbać – próbowała być uparta.
Nie dyskutuj ze mną – rodzicielka przyjęła niezachwianą postawę – Obiecuję, że nie będę ci przeszkadzać.
Nie o to chodzi – zawahała się, musiała ostrzec jedyną osobę, która nadal pragnie jej szczęścia – To miejsce, mamo, ono jest jakieś dziwne, źle działa na ludzi..
Poradzę sobie, jestem silna.
Rodzina Konrada opuściła restaurację, gdzie odbywała się stypa bez pożegnania . Wychodząc teściowa objęła ją zimnym, nienawistnym spojrzeniem.
Nie przejmuj się tym – matka ujęła ją za rękę – Oni także pogrążeni są w wielkim bólu, szukają jakieś przyczyny tego nieszczęścia, ty jesteś najłatwiejszym celem, byłaś najbliżej Konrada. Przyjdzie czas, że zrozumieją.
Być może. – pokiwała smutno głową – Bardzo go kochałam, mamo.
Wiem, córeczko – ścisnęła mocniej jej dłoń – Pożegnajmy pozostałych gości,oni także szykują się do wyjścia.
Bez entuzjazmu ustawiła się obok wyjścia, teraz jeszcze musiała wytrzymać uściski i słowa otuchy. Jeden po drugim wychodzili myśląc już o swoich zajęciach i planach na po południe. Zdawała sobie sprawę z tego, że opuszczając to miejsce zostawiają za sobą przykre myśli o śmierci. Ona jednak będzie musiała dalej z tym żyć, będzie pielęgnować w pamięci każdą chwilę wspólnie spędzoną z Konradem i była pewna, że zachowa w sobie głównie te szczęśliwe momenty , być może kiedyś dodadzą jej sił, by urodzić i wychować jego dziecko. Teraz jednak trudno jej było o tym wszystkim myśleć, gdyż każde wspomnienie napawało ją takim bólem, że serce dosłownie pękało na małe kawałeczki, które trudno będzie pozbierać w jedna całość i utrzymać w skołatanej piersi.

XV

Zwariować można z tym piecem – mama po raz kolejny otworzyła dolną część pod paleniskiem żeby pogrzebać w rusztach – Nie mogę go opanować.
Musisz głębiej włożyć pogrzebacz. Konrad zawsze grzebał tak długo, aż na rusztach nie zalegał popiół, wtedy się rozgrzeją.
Wiem, wiem, – matka była zniecierpliwiona – ale i tak nie mogę sobie poradzić, a w domu jest chłodno. Słuchaj, Gabi – odwróciła się twarzą do córki – A może pojechałybyśmy do naszego mieszkania, nie musimy przecież ciągle tu siedzieć. Zrobimy sobie obiad, ty ogrzejesz się, nie ma sensu tu marznąć.
Teraz wybieram się do starej Kaliny, – zaczęła zakładać kurtkę – muszę z nią porozmawiać.
Ale na dworze jest zimno, zmarzniesz tylko – matka była bezradna, nie mogła zrozumieć dlaczego Gabi upiera się żeby trwać w tym miejscu, z którym łączy ją tyle tragicznych wspomnień – Pojedźmy do mieszkania, proszę.
Dobrze pojedziemy tam wieczorem – ustąpiła w końcu. Mama tylko męczyła się tym domu, przyzwyczajona do wygód małego mieszkania nie mogła przywyknąć do noszenia węgla i rozniecania ognia w piecu. Od czasu pogrzebu Konrada ani razu nie słyszały wycia psa i Gabi pomyślała, że Koczwara dał jej spokój. - Nie ma sensu zostawać tu na noc, jutro jednak musimy tu wrócić. Na dworze jest przymrozek, jeśli nie rozpalimy tu ognia popękają rurki z wodą i będziemy musiały zapłacić pani Alinie za remont.
Tak, masz rację - mama była naprawdę zadowolona z faktu, że nie będzie musiała spędzać tu kolejnej nocy – Ale po co chcesz iść do tej Kaliny? To stara dziwaczka.
Chcę z nią porozmawiać, wydaje mi się, że ona najlepiej mnie rozumie i to, co dzieje się w tej okolicy. Jeśli chcesz możesz pójść ze mną.
Ktoś musi przygotować ten cholerny obiad – znów nie rozumiała o co w tym wszystkim chodzi – Wydaje mi się, że to wyjątkowo spokojna okolica, nic się tu nie dzieje. Kochanie, to co przytrafiło się Konradowi...
Mamo, wiem , że na pozór wszystko tu jest jak należy – przerwała jej – ale Konrad nie umarł przypadkowo.
Kochanie, to było samobójstwo, wiesz przecież o tym. – pogrzebacz wypadł kobiecie z reki, była zdruzgotana, pomyślała, że córka traci rozum.
Wiem, ale ta Kalina , ona twierdzi, że nic tu nie dzieje się przypadkowo.
Nie chcę, żeby kładła ci do głowy te swoje głupstwa.
Więcej do niej nie pójdę, tylko ten jeden raz – zapewniła gorąco.
Dobrze, skoro tego potrzebujesz – matka rozłożyła bezradnie ręce.
Niedługo wrócę! - zawołała od drzwi.
Szybko naciągnęła na nogi kozaczki i wybiegła na drogę. Na dworze owionął ją nieprzyjemny chłód. Nie wiedziała nawet czy zastanie staruszkę w domu, czuła, że nawet ona, ta kobieta związana od wielu lat z tym miejscem nie udzieli jej dostatecznej odpowiedzi na pytania, które ją nurtują, ale wierzyła, że choć w niewielkim stopniu pomoże jej uporać się z tym straszliwym poczuciem winy jakie narastało w niej od śmierci Konrada. Szła bardzo szybko, po chwili więc znalazła się pod furtką prowadzącą do domu Kaliny. Była uchylona jak zawsze, bez trudu podeszła więc do drzwi i od razu zapukała stanowczo.
Już idę! - chrapliwy głos staruszki wyrwał ją z odrętwienia.
Zdawało jej się, że droga jaką musiała przebyć Kalina z pokoju do drzwi nie miała końca. Wreszcie jednak po długiej chwili usłyszała chrobotanie w zamku. Kobieta w ogóle nie zdziwiła się na jej widok.
Wejdź, zaparzę herbaty – oznajmiła sucho zostawiając ją samą w otwartych drzwiach.
Gabi zamknęła je i posłusznie podreptała za nią do kuchni.
Była pani na pogrzebie – stwierdziła przyglądając się jej, kiedy tamta nastawiała wodę i szykowała szklanki.
Na wszystkich byłam. – odpowiedziała bez entuzjazmu – Trzeba ofiarować komunię świętą za zmarłych, niech choć na tamtym świecie uwolnią się od tego psa.
Widziałam go. – Gabi po raz pierwszy wyznała prawdę, którą skrywała nawet przed matką – Widziałam jego żółte oczy kiedy wchodziłam do lasku. On chyba chciał żebym to ja znalazła Konrada na tym drzewie.
Chciał żebyś cierpiała – zalała wrzątek i postawiła przed dygoczącą z zimna młodą kobietą – Pij, rozgrzejesz się.
Przyciągnęła szklankę bliżej siebie.
Czy pani ma z nim jakiś kontakt? Potrafi pani się z nim porozumiewać?
Z Koczwarą? - wzruszyła ramionami – Widuję go częściej niż inni, ale nigdy nie dał mi żadnego znaku.
Widzi pani psa?
Widuję go czasem jak biega po polu, albo wzdłuż torów, najczęściej nocą.
Słyszy pani wycie?
Czasami – przysunęła jej cukierniczkę – Posłódź sobie.
Zrobiła co kazała.
Czy pani wie kiedy on coś zamierza? Wyczuwa to pani?
Niczego nie wyczuwam. Jestem zwykłą, starą kobietą – wzruszyła ramionami.
Pytania Gabi najwyraźniej zaczęły ja nużyć.
Wiedziała pani, że mój mąż umrze? - nie mogła powstrzymać się przed zadaniem tego pytania. Z tym właśnie do niej przyszła.
Nie – zapewniła gorąco – Skąd mogłabym wiedzieć. Domyślałam się tylko, że on się nim zajął, a kiedy on się kimś zajmie, to zawsze musi wydarzyć się jakieś nieszczęście. Mówiłam ci, żebyście się wyprowadzili.
Mąż nie chciał o tym słyszeć, w ogóle nie chciał ze mną rozmawiać.
Więc nic nie mogłaś poradzić. To nie twoja wina i nie próbuj sobie jej wmawiać – pogroziła jej palcem – Nadal uważam, że powinnaś się stąd wyprowadzić, jesteś w ciąży, musisz chronić dziecko.
Myśli pani... - przeraziła się.
Nic nie myślę – skarciła ją – Po prostu, ostrożności nigdy nie za wiele – Wiesz przecież co stało się z wnuczkiem Danki i tym chłopakiem od Kazimierza.
Tak – potrząsnęła głową – On nie ma litości nawet nad dziećmi. A inni? - nagle przypomniała sobie - Ta stara panna, Mariola, ona mieszka tu od lat. I co? Dał jej spokój?
Dał spokój do czasu aż nie znalazła sobie przyjaciela. Mieszkał u niej przez jakiś czas.
I co się z nim stało?- zainteresowała się.
To samo co z twoim mężem, mówiłam ci, ze on nienawidzi szczęśliwych ludzi, karmi się tylko nieszczęściem.
Jak się go pozbyć?
Nie wiem.
A gdyby zburzyć jego dom. – nagle olśniło ją – Gdyby, na przykład podpalić?
Chcesz odpowiadać za spalenie magazynów?! - skarciła ją
Lepsze to, niż pozwolić znów kogoś skrzywdzić.
Nie wiesz przecież czy to coś pomoże.
A co z właścicielami domu?
Odziedziczyła go Hania po mężu, podobno przepisała go na syna, a on wynajął go na magazyny. Oni tu nigdy nie przyjeżdżają, Maciurkiewicz przesyła im pieniądze za wynajem na konto w banku.
Gdzie oni mieszkają?
Pomyślała, że powinna skontaktować się z synem Koczwary, namówić go żeby zburzył dom, zrównał go z ziemią.
Pewnie w tamtej wsi w górach.
W jakiej? - nie dawała za wygraną.
Maciurkiewicz ma ich numer telefonu i adres.
Tak, oczywiście, musi się przecież jakoś z nimi kontaktować. Wystarczy pójść do niego, poprosić o numer telefonu, nie musi nawet tam jechać , wystarczy zadzwonić. Najlepiej będzie, jeśli porozmawia z tą Hanią, ona przecież najlepiej go znała, wiedziała jaki był mściwy.
Pójdę już – dopiła herbatę dwoma haustami.
Od Kaliny już więcej się nie dowie. Teraz opętała ją myśl, że musi koniecznie skontaktować się z żoną Ernesta, jeśli to będzie konieczne pojedzie do niej , przekona, że miejsce gdzie mieszkał za życia powinno zniknąć z powierzchni ziemi.

XVI

W mieszkaniu mamy było ciepło i przytulnie. Kiedy rankiem otworzyła oczy ze zdumieniem stwierdziła, że po raz pierwszy od pogrzebu przespała spokojnie całą noc. Nie budziła się, by nasłuchiwać czy z zewnątrz nie dochodzi wycie psa, nie śniły jej się koszmary. Z kuchni dochodził smakowity zapach jajecznicy na boczku, a z łazienki nie niepokoiło jej pluskanie wody i poranne podśpiewywanie Bogdana. Poczuła się znów tak samo, jak w czasach, gdy mieszkały same z mamą i uświadomiła sobie jaki był to wspaniały okres w jej życiu. Znów tak może być, mogą przecież mieszkać tu sobie spokojnie, mama ma wysoką emeryturę po ojcu, którą już nie dzieli się ze swoim kochankiem, ona może nadal pracować w sklepie (szefowa zapewniła ją, że miejsce pracy nadal będzie na nią czekać po zwolnieniu chorobowym), niczego nie będzie im brakować, a dziecko urodzi w godziwych warunkach. Może niepotrzebnie upiera się, by pozostać w tamtym domu, gdzie nigdy już nie zazna spokoju, może nadszedł czas, żeby zadzwonić do pani Aliny i wymówić lokal, wtedy nie będzie już musiała płacić czynszu i co najważniejsze odpocznie do tamtych koszmarów. Dziecko w jej brzuchu poruszyło się, pogłaskała ten niewielki kształt, który wyczuwała pod dłonią. Już kochała te maleńką istotkę żyjącą pod jej sercem, dziecko Konrada, jedyna pamiątka jaka jej po nim została, skarb, który musi pielęgnować. Jeszcze może mu zapewnić beztroskie życie, nie musi przecież ścigać czegoś czego i tak nigdy nie zrozumie. Gdyby nie to, że martwi się o tamtych ludzi, małżonków zamierzających wprowadzić się do nowego domu, wchodzących dopiero na drogę koszmaru, gdyby nie to, wyskoczyłaby teraz z łóżka i powiedziałaby mamie, że oddaje klucze i nigdy już nie wróci w tamto miejsce. Może tak zrobi, ale najpierw musi porozmawiać z Hanią, tylko ona jedna jest w stanie to zrozumieć, razem obmyślą plan jak pozbyć się domu. Kalina mówiła, że ta kobieta jest dobrym, ciepłym człowiekiem, pewnie nie ma pojęcia, że na ulicy, którą opuściła wiele lat temu tragedia związana z jej mężem nadal trwa. Powinna jeszcze dziś odwiedzić tego Maciurkiewicza i zapytać go o numer do Hani, on też ma przecież dziecko, jest zagrożony na równi z innymi przebywającymi w tym strasznym miejscu.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Opadła ciężko na krzesło, które podsunęła jej starsza pani.
Myślałam, że wyprowadziłaś się do mamy – objęła ją wzrokiem pełnym troski – Bardzo ci współczuję, wiem jak to jest kiedy traci się kogoś z rodziny.
Tak, dziękuję – skinęła głową – Czy ma pani dla mnie ten numer?
Mam – pani Helenka pobiegła w stronę kredensu – Maciurkiewicz zostawił go tu wczoraj. Po co ci ten numer, dziecko? - spojrzała jej głęboko w oczy.
Chcę porozmawiać z krewnymi Koczwary.
Przecież nawet go nie znałaś – sięgnęła po ciasteczka leżące tuż obok zapisanej kartki – Poczęstuj się.
Dziękuję – sięgnęła po pierwsze z brzegu.
Czy można ci jeszcze jakoś pomóc? - pogłaskała ją końcem palców po dłoni lezącej bezwładnie na stole.
Nie, dziękuję. Chyba wyprowadzę się jednak do mamy – stwierdziła niepewnym tonem bardziej do siebie niż do pani Helenki.
Dobrze zrobisz – poparła ją – Samej będzie ci tu ciężko. Trzeba przecież palić w piecu, a ty jesteś w ciąży. Zresztą, kiedy dziecko przyjdzie na świat, też nie powinnaś być sama.
Tak, – pokiwała głowa - ale najpierw załatwię sprawę z Koczwarą.
Co chcesz zrobić? - zdumiała się pani Helenka.
Muszę wiedzieć co stanie się z tym pustym domem.
Chcesz go wynająć? - jeszcze bardziej otworzyła oczy ze zdumienia.
Nie, po prostu chcę wiedzieć.
Podobno Maciurkiewicz rezygnuje z wynajmu.
To dobrze – ucieszyła się – muszę zadzwonić, a być może nawet jechać do Hani.
Po co chcesz tam jechać? - nagle stuknęła się w czoło jakby coś sobie przypomniała – to pan Kazimierz, albo ta stara czarownica, Kalina nabili ci do głowy głupstw. Mówiłam , żebyś jej nie słuchała.
Wierzę w to, co mówi – przyznała się i słowa te sprawiły jej ulgę.
To brednie starej kobiety – pani Helenka koniecznie chciała wybić jej z głowy te, jej zdaniem bezsensowne przypuszczenia – Posłuchaj, Gabi. Wiem, że jesteś bardzo przybita, szukasz rozwiązania tej straszliwej historii, która była twoim udziałem, ale szalone opowieści Kaliny w niczym ci nie pomogą. Ty musisz żyć dalej, dla dziecka i dla siebie, jesteś jeszcze taka młoda. Moja córka też przeżywała podobny okres w swoim życiu, więc wiem o czym mówię. Ewa w końcu ułożyła sobie życie, tobie także się uda, wiem, że na razie nie chcesz o tym myśleć, ale tak będzie, zobaczysz. Tylko nie nabijaj sobie więcej głowy tymi głupstwami.
Sama pani musi przyznać, że na tej ulicy wydarzyło się zbyt wiele nieszczęść – wypaliła.
Nieszczęścia zdarzają się wszędzie.
Ale tu zdarzają się w każdym domu.
Taki los, co zrobić – sąsiadka nadal przypisywała wszelkie tragedie tego miejsca zbiegowi okoliczności.
Myślę, że kiedy dom Koczwary zniknie z powierzchni ziemi nieszczęścia się skończą.
Na świecie zawsze były nieszczęścia i dom nie ma z tym nic wspólnego – przekonywała.
Właśnie, że ma, jestem tego pewna – Gabi gwałtownie wstała od stołu - Muszę już iść.
Gabi! - pani Helenka próbowała ją powstrzymać – Gabi, nie mów nikomu o swoich przypuszczeniach. Ludzie uznają cię...
Za wariatkę, albo za czarownicę – przerwała jej – Wiem o tym, ale pani tego przecież nikomu nie powtórzy.
Nikomu – zapewniła.
To, do widzenia.
Do widzenia, Gabi, dbaj o siebie – uścisnęła ją na pożegnanie – I przeprowadź się do mamy, tak będzie lepiej.
Tak będzie lepiej – powtórzyła za nią jak echo.
Będąc już za drzwiami zacisnęła mocniej dłoń, w której trzymała kartkę z numerem telefonu. Pobiegła w stronę furtki i zatrzymała się dopiero na ulicy. Jej wzrok utkwił w pustym, cichym budynku należącym kiedyś do Koczwary. Przez chwilę wpatrywała się w pozbawione firanek okna, które od lat nie widziały wody, ani płynu do czyszczenia szyb. Pomimo tego błyszczały jakimś złowrogim blaskiem. W żadnym z pomieszczeń nie paliło się światło, a jednak miała wrażenie, jakby budynek tętnił życiem. Wydawało jej się, że słyszy ze środka jakieś nawoływania, odgłosy rozmów. Pośród tych niezrozumiałych dźwięków można było rozróżnić kobiecy, cienki głos, coś jakby skarga i męski, złowrogi śmiech, potem znów płacz tamtej kobiety mieszał się z ćwierkaniem jakiegoś ptaka od strony lasku, na koniec wyraźne wycie psa i jakiś cień poruszający się w ogrodzie.
Załatwię cię, sukinsynu – szeptała – Nie myśl sobie, że pozostaniesz tu na zawsze. Już ja cię załatwię.
Gwizd parowozu na torach tuż za kapliczką wyrwał ją z odrętwienia. Głosy umilkły i szary cień zniknął gdzieś za rogiem budynku, tylko ptak błąkający się w koronach drzew ćwierkał wesoło, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że właśnie zaczyna się zima i do wiosny będzie musiał czekać jeszcze bardzo, bardzo długo.

XVII

Dzień dobry. Czy mogę rozmawiać z panią Hanią?
W słuchawce zapadła długa cisza.
A z kim rozmawiam? - kobiecy głos po drugiej stronie zdawał się być jakiś roztrzęsiony, a równocześnie przyduszony.
Gabi zmieszała się. Nie bardzo wiedziała jak wytłumaczyć tej osobie kim jest i dlaczego chce z nią rozmawiać.
Nazywam się Gabriela Ryszka. – zająknęła się – Dzwonię z ulicy Radosnej. To ta ulica, na której mieszkała pani kiedyś wraz ze swoim zmarłym mężem.
Jestem matką Hani – usłyszała – Moja córka nie żyje od ponad roku.
Jak to!? - poczuła nagły ucisk w piersi – To znaczy...bardzo pani współczuję.
Dziękuję – odpowiedziała kobieta płaczliwym głosem – Ale o co chodzi? Czy dzwoni pani w sprawie domu?
Właściwie, tak – poczuła nagle nieopisaną sympatię do tej nieznanej kobiety. Pomyślała, że wiele je łączy, znów śmierć i osoba Ernesta Koczwary.
Chce pani kupić dom? - dopytywała kobieta.
Nie o to chodzi, nie bardzo wiem jak to pani wyjaśnić.
Proszę spróbować.
A więc... Przez jakiś czas mieszkałam naprzeciw tego domu. Mój mąż – poczuła jak załamuje się jej głos – On, powiesił się niedawno w pobliskim lasku. Tu dzieją się dziwne rzeczy. Wiem, że pani mi nie uwierzy, ale to chyba ma jakiś związek z pani zmarłym zięciem.
O czym pani mówi? – kobieta nie wydawała się być zbytnio zaskoczona – Czy uważa pani, że mój przeklęty zięć jest sprawcą śmierci pani męża?
Tak właśnie uważam – odetchnęła z ulgą. Czuła, że matka Hani rozumie o czym mówi – Tu każda rodzina jest obarczona jakimś nieszczęściem, w każdym domu zdarzył się tragiczny wypadek. Ktokolwiek zamieszka na tej ulicy jest prześladowany przez czarnego psa i jego wycie, które dochodzi od strony domu Koczwary.
Hania też słyszała psa – wypaliła kobieta – Tak było, wciąż słyszała jego wycie, odkąd ten szatan w ludzkiej skórze spłonął tuż obok naszego płotu. Moja córka już tak wiele przeszła kiedy była jego żoną, ale on nie dał jej spokoju nawet po śmierci. Nie mogła spać, nie mogła normalnie żyć. W końcu utopiła się w pobliskim stawie, jest pochowana na naszym cmentarzu.
A więc jednak miała rację, Kalina także się nie myliła, że to wszystko jego wina i ta myśl sprawiła jej niebywałą ulgę. Od chwili śmierci Konrada wciąż prześladowała ją myśl, że przyczyniła się do tego nieszczęścia. Może, gdyby bardziej przekonywała męża, że jest niewinna, gdyby nie poszła wtedy na to spotkanie koleżanek z liceum, albo, gdyby nie uciekła od teściowej podczas tamtego niedzielnego obiadu, może powinna była bardziej namawiać Konrada do przeprowadzki... Teraz jednak utwierdziła się w przekonaniu, że to ten upiór pod postacią czarnego psa opanował duszę jej męża.
Proszę pani, on tu nadal jest i będzie to trwało dopóki będzie stal ten dom.
To dom mojego wnuka. Przez kilka lat wynajmował go, ale teraz zamierza go zburzyć.
To dobrze, to całe szczęście – odetchnęła z ulga – Proszę powiedzieć wnukowi, że zrobi wielką przysługę mieszkańcom ulicy Radosnej.
On nie wierzy w takie rzeczy – matka Hani zaśmiała się smutno – Powiedział, że chyba oszalałam, kiedy po pogrzebie stwierdziłam, iż zabił ją jego ojciec.
Niech się pani tym nie przejmuje ! – prawie krzyknęła do słuchawki – Mnie także nikt nie wierzy, ale my obie wierzymy sobie nawzajem i to jest najważniejsze.
Tak. Obiecuję, że dopilnuję, aby dom został zburzony – zapewniła kobieta. - Jeśli chciałaby pani jeszcze kiedyś o tym porozmawiać, to proszę zachować mój numer, albo przyjechać do nas w góry.
Dziękuję pani – rozpłakała się ze wzruszenia – Nawet pani sobie nie wyobraża jak mi ulżyło po tej rozmowie.

Xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Witaj, Gabi, cieszymy się, że wróciłaś do pracy – Nika wraz z szefową z uśmiechem na ustach witały ją w drzwiach.
Czy już dobrze się pani czuje? A to od firmy – szefowa podała jej drobny upominek.
Zaczerwieniła się. Pierwszy raz zdarzyło się, żeby ta kobieta komuś coś podarowała. Podziękowała uprzejmie. Poczuła wielką wdzięczność do tych dwóch osób, które najwyraźniej cieszyły się z faktu, że już doszła nieco do siebie.
Czuje się już dobrze – zapewniła – Mieszkam znów u mojej mamy, będę więc miała blisko do pracy.
To dobrze – szefowa uśmiechnęła się uprzejmie – Mam nadzieję, że po urodzeniu dziecka wróci pani na dobre do pracy.
Tak, mama pomoże mi we wszystkim. Cieszę się, że chce mnie pani nadal zatrudniać, bardzo zależy mi na tej pracy.
Jesteś przecież dobrą pracownicą, a choroba każdemu może się przydarzyć – uścisnęła jej dłoń – To, skoro już wszystko sobie ustaliłyśmy, jadę po towar.
Zakręciła się jeszcze po sklepie i po chwili wyszła zadowolona, że wszystko jest tak jak być powinno.
To cieszę się, że nie muszę już tu sterczeć sama – Nika nie kryła radości z powodu jej powrotu – Będę miała do kogo otworzyć usta.
Do sklepu zaczęły już wchodzić pierwsze klientki, zabrały się więc do pracy. Poniedziałek był zazwyczaj spokojnym dniem, Nika i Gabi miały więc czas żeby sobie porozmawiać. Gabi brakowało już towarzystwa przyjaciółki, zwolnienie chorobowe na którym przebywała od czasu śmierci Konrada ciągnęło się w nieskończoność. Teraz nie myślała o smutnych rzeczach, życie toczyło się swoim torem i zaczęła wierzyć, że czas zagoi rany na jej zbolałym sercu. Na dworze padał śnieg, zbliżały się święta. Wolała o nich nie myśleć, o tym, że będzie musiała spędzić je bez Konrada. Jakie to szczęście, że jest jeszcze mama, ona pomoże jej w każdej sytuacji. Klientki, jak co dnia przymierzały najprzeróżniejsze ubrania, ludzie zaczynali robić już prezenty świąteczne, niektórzy zadawali mnóstwo pytań sugerując się gustem sprzedawczyń.
Jaki to rozmiar? Ta bluzka – mężczyzna wydawał się trochę zagubiony, zdaje się, że chciał zrobić prezent swojej kobiecie, nie był jednak pewien czy bluzka będzie na nią pasować. Przyjrzała mu się nieco bliżej.
Pan Maciurkiewicz! - prawie krzyknęła.
Nie poznała go w grubej kurtce i czapce na głowie. Wydawał się być zakłopotany.
Ach, to pani. Nie poznałem w pierwszej chwili, bardzo się pani zaokrągliła – spojrzał na jej brzuch.
Tak. – zaczerwieniła się – Jak tam interesy?
Kiepsko – machnął ręką – Już nie wynajmuję magazynów na Radosnej, przyjąłem się do innej pracy i muszę przyznać, że rodzina jest z tego zadowolona.
To dobrze. – uśmiechnęła się do niego życzliwie – A, co z tamtym domem?
Właściciel zburzył budynek, już nie ma po nim śladu.
A więc matka Hani dotrzymała słowa, pomyślała. Szczerze ucieszyła się z tego faktu jednak nie pokazała tego po sobie.
Ta bluzka, to rozmiar czterdzieści. Jest bardzo twarzowa, na pewno spodoba się żonie – zapewniła.
Myśli pani?
Tak. Zachodzi pan czasem na Radosną?
Rzadko, nie mam już po co. To zapakuje pani tę bluzkę.
Proszę bardzo – zaczęła starannie pakować prezent.
Słyszałem, że ci młodzi małżonkowie, którzy budowali dom po drugiej stronie drogi rozeszli się i sprzedali budynek.
Szkoda, ale może ktoś inny będzie tam szczęśliwszy – zamyśliła się.
To życzę pani wszystkiego dobrego – uśmiechnął się odbierając z jej rąk zapakowaną bluzkę dla żony.
Wzajemnie – odwzajemniła uśmiech.
Pomyślała, że etap w jej życiu związany z tamtym miejscem został teraz całkowicie zakończony.

XVIII

Witaj, mamo! To życzymy wam wszystkiego dobrego, żebyście zaznali dużo szczęścia w tym domu – Karolina ucałowała rodzicielkę podając jej mały pakiecik – A to do nowego domu. No,dzieci, ucałujcie babcię.
Moje kochane gołąbeczki! -pani Małgorzata nie kryła wzruszenia widząc stojące w progu wnuki. - Ale, nie stójcie tak, wchodźcie do środka – zapraszała gorąco całą gromadkę całując po kolei przybyłych gości.
Miała powody do dumy. Dom , który kupili wraz z mężem tej zimy prezentował się wspaniale. Włożyli w niego wszystkie swoje oszczędności i sporo serca. Okolica, gdzie zamieszkali była cudowna, szczególnie teraz wiosną, kiedy w pobliskim lasku zazieleniły się drzewa, pola i okoliczne łąki pokryły się różnokolorowym kwieciem, a ogród prezentował się równie doskonale.
Wybraliście piękne miejsce – zachwycała się córka – Po drodze widzieliśmy śliczną, zabytkową kapliczkę.
Tak. Musicie teraz obejrzeć cały dom – pani Małgorzata z nieukrywaną dumą prezentowała kolejno wszystkie pomieszczenia.
Dzieci będą mogły przyjeżdżać do nas na wakacje, tu jest jak na wsi,dokoła łąki, a tam w pobliżu autostrady hałdy pokryte prawie w całości zielenią. Po prosu żyć , nie umierać.
Ślicznie urządziłaś tu wszystko – chwaliła córka -A gdzie tata?
Zaraz go obudzę. Dziś źle się poczuł.
Co się stało? - w głosie córki wyczuła niepokój.
Och, nic takiego. Ostatnio nie może spać, to pewnie zmiana miejsca zamieszkania tak na niego działa. Zrobił się jakiś nerwowy.
Pomieszkacie trochę, to tata dojdzie do siebie kiedy odpocznie – odpowiedź matki nieco uspokoiła Karolinę – Mieliście ostatnio tu sporo pracy, nie ma się co dziwić, że jest przemęczony i zdenerwowany.
Witajcie, kochani – ojciec jakiś nienaturalnie blady i wychudzony stanął nagle jak duch w drzwiach sypialni.
Dziadek! - Paulinka i Kacper uwielbiali swojego dziadzia, ostatnio bardzo za nim tęsknili. Odległość, jaka teraz ich dzieliła nie pozwalała na częste wizyty. Stęsknione wnuki rzuciły się więc na szyję starszemu panu.
Moje rybki – pan Tadeusz wzruszył się tymi oznakami przywiązania.
Obejrzeliście już dom? - zwrócił się do córki i zięcia.
Wszystko prócz sypialni- - poinformowała pani Małgorzata – To pokaż im ją, a ja pójdę przygotować jedzenie.
Wyglądasz na zmęczonego, tato – córka objęła pana Tadeusza troskliwym wzrokiem.
To nic takiego – zapewnił – Po prostu nie mogę ostatnio spać.
Przecież to taka spokojna dzielnica.
Za dnia – zamyślił się – Jest tu rzeczywiście bardzo cicho, sąsiedzi, głównie starsi ludzie bardzo spokojni, dużo zieleni, po drugiej stronie drogi jest tylko pusta działka, podobno do sprzedana.
To może i my pomyślimy kiedyś o budowie domu – zięć puścił oko do Karoliny.
Chciałabym, ale praca – zasępiła się
Tak, wiem – pan Tadeusz był jakiś przybity – Więc, jak powiedziałem wszystko tu jest cudowne prócz tego, że po nocach budzi mnie wycie psa.
Psa? - zdziwiła się córka – Może sąsiedzi mają.
Właśnie, że nie. Najdziwniejsze jest to, że nikt tu nie ma psa, a jednak to bydle wyje po nocach, nie daje spać, sprawia, że wydaje mi się iż niedługo zwariuję.
Bydlę? - córka była zaskoczona.
Ojciec nigdy dotychczas nie wyrażał się w ten sposób o zwierzętach. Lubił przyrodę i, wszystkie stworzenia czworonożne wręcz uwielbiał. Chyba bardzo dał mu się we znaki ten pies skoro tak o nim mówi.
Powinieneś teściu przypilnować tego stwora i zrobić z nim porządek – zażartował zięć.
Próbuję. Po całych nocach śledzę skąd dochodzi ten straszny hałas, poluję na niego od dłuższego czasu, ale on jest jak duch..
A mamie to nie przeszkadza?
Jej nic nie przeszkadza zagryzł ze złością wargi – Pewnie sama naszczuła na mnie tego psa, żeby mnie prędzej wykończyć.
Tato! - Karolina nie poznawała ojca. Nigdy w życiu nie powiedział przecież złego słowa o matce, zawsze byli idealnym małżeństwem. - Co ty mówisz?!
Już ja wiem co mówię. Pewnie chce się mnie pozbyć żeby znaleźć sobie młodszego.
O czym ty mówisz?! - opadła ciężko na kanapę. To, co przed chwilą usłyszała zwaliło ją dosłownie z nóg. Rodzice przez całe życie marzyli o domku gdzieś na peryferiach miasta, oszczędzali przez wiele lat żeby zakupić ziemię. Teraz kiedy znaleźli już swoje wymarzone miejsce, tę oazę spokoju, ojciec chyba oszalał na stare lata.
Pójdę pomóc mamie w kuchni – Karolina postanowiła porozmawiać z rodzicielką.
Idź, spytaj ją kogo szykuje na moje miejsce! - zawołał za nią.
Nie zwrócił uwagi na to, że wnuki patrzą na niego osłupiałe, a zięć stoi bez ruchu w drzwiach nie wiedząc co ze sobą począć. Karolina wpadła do kuchni. Zastała tam matkę zalana łzami.
Co się dziej z ojcem? - spytała od progu.
Nie wiem. To miejsce jakoś dziwnie na niego działa – wzruszyła ramionami – Już nie wiem co robić. Może to był błąd.
Co? - spytała zdumiona.
To, że tu zamieszkaliśmy. Ale przecież włożyliśmy w to miejsce wszystkie oszczędności, czas, całe nasze życie. Nie możemy się teraz tak po prostu wyprowadzić. Wiesz co , córeczko? – objęła ją ramieniem – Nie przejmuj się ojcem. Przeczekamy ten kryzys, mam nadzieję, że jeszcze wszystko się zmieni.
A pies?
Jaki pies?- spojrzała na nią zdumiona.
Ojciec mówi, że nocą budzi go jakiś pies.
Jaki pies? Nigdy nie słyszałam tu żadnego psa. No weź córeczko tacę z napojami, pomożesz mi podać do stołu.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk...

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, ab...