Przejdź do głównej zawartości

PO drugiej stronie chmur

Po drugiej stronie chmur.

I O grzybobraniu w sierpniu i spotkaniu z płanetnikiem Kubą.

- Patrzcie, ile mamy grzybów! Jest wysyp! – wołali jeden przez drugiego Błażej i Kasia.
Wiki z Kordianem dopiero jedli śniadanie – jak to miastowi.
Dzieci ze wsi były przyzwyczajone do wczesnego wstawania.
- Jakie śliczne – Wiki od razu rzuciła się do koszyka – O, jaki ten ma gruby kapelusz! A ten prawdziwek, to ma taaka grubą nóżkę! – przeglądała zbiory.
- Czy jutro możemy pójść z wami? Też nazbieramy prawdziwków, a mama wysuszy je na nitce..
- Ale musicie rano wstać – zauważył Błażej – kto długo śpi, ten może obejść się smakiem.
- Możemy przecież iść dzisiaj po południu. – zauważył Kordian, który nigdy nie był zwolennikiem rannego wstawania.
- Najwięcej grzybów można nazbierać rano. Po południu inni grzybiarze wyzbierają największe i najpiękniejsze.
- Mnie tam wystarczą te mniejsze, przynajmniej mamie będzie łatwiej je wysuszyć – upierał się.
- Ale musicie pamiętać, żeby trzymać się blisko Błażeja i Kasi. W lesie można łatwo zabłądzić. – mama jak zwykle była przezorna – Acha, i nie zapomnijcie zabrać kurtek przeciwdeszczowych. Rano zapowiadali w telewizji pogorszenie pogody w godzinach po południowych.
- Wszystko jedno, nawet burza nie przeszkodzi mi w grzybach. – Wiki chciała wykorzystać ostatni tydzień wakacji.
W ogóle, to od początku chciała wcześniej wybrać się do ciotki w góry, ale tata czekał na urlop, a mama nie chciała jechać bez niego.
- Mamo, ciociu , pośpieszcie się z obiadem, a my przygotujemy te kurtki i wszystko co potrzeba..
Wszystko poszło sprawnie, wiec zaraz po obiedzie dzieci pobiegły na wyścigi w stronę brzozowego lasu. Zapał do zbierania grzybów szybko się im jednak skończył kiedy okazało się, że ciemnobrązowe borowiki, żółte kurki i śliskie maślaki pochowały się w wysokiej trawie, a na zielonym jeszcze o tej porze roku mchu można było spotkać tylko trujące, pasiaste od spodu grzyby.
- Pójdźmy do innego lasu, – poprosiła Wiki – może tam znajdziemy więcej grzybów jadalnych.
Z jednego lasu do drugiego dzieci oddalały się coraz bardziej od domu udając się coraz wyżej i wyżej w stronę szczytu góry pokrytej gęstym lasem mieszanym.
W pewnej chwili zdawało się Kordianowi, że ktoś czai się za nim w zaroślach.
- Błażej, Kasia, to wy?!
- Jesteśmy tu, niedaleko – odpowiedziały dzieci z przeciwnej strony.
Po chwili znów coś przebiegło mu drogę, być może jakieś dzikie zwierzę, a może to była Wiki
- Wiki! – zawołał rozglądając się.
- Co tu robicie, tak daleko od domu? – usłyszał w pewnym momencie męski głos.
Wysoki człowiek z szeroka szramą przez środek prawego policzka przyglądał mu się badawczo. - Wracajcie do rodziców, nadchodzi burza. – dodał znikając w zaroślach.
- To Kuba, – Kasia niczym cień zjawiła się nagle przy chłopcu – ludzie ze wsi nazywają go płanetnikiem, podobno potrafi zatrzymywać burze, uspokaja pioruny i przesuwa ciężkie czarne chmury na niebie.
- Nie słuchaj jej, to tylko bajki, – Błażej machnął ręką pojawiając się przy siostrze – ale z tą burzą miał rację, spójrzcie w górę na niebo.
Jeszcze nie skończył wypowiadać tych słów kiedy jasna błyskawica rozświetliła las, a zaraz potem ogromny huk zatrząsł całą górą.
Och! – krzyknęła przerażona Wiki – Musimy się gdzieś schronić.
Lunął potężny deszcz, następna błyskawica rozświetliła drzewa
- Biegnijmy! – wołał Błażej
- Trzymajmy się za ręce, żeby nie zgubić się w lesie – dodała Kasia.
Niskie gałęzie smagały ich po twarzach, potykali się o krzewy i korzenie wystające z ziemi. Burza przybierała na sile wzbudzając coraz większe przerażenie i panikę.
- Trzymajcie się mocno, nie rozdzielajcie się! – Błażej próbował zachować resztki zdrowego rozsądku.
W pewnej chwili drzewa skończyły się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W strugach deszczu jakby przez mgłę zobaczyli rozległą polane. Na środku stał Kuba odwrócony do nich plecami, jego długi, zielony płaszcz z kapturem ociekał wodą. Wyciągał wysoko w gorę długie ręce i potężnymi dłońmi wskazywał na ciemne chmury pokrywające niebo. Dzieci zamarły ze zdumienia. Obok Kuby stał duży, łaciaty owczarek. Zobaczywszy Kasię i Błażeja podbiegł do nich machając przyjaźnie ogonem.
- Morus, – Kasia pogłaskała jego kudłaty łeb – nie boisz się burzy, Morus?
Niebo nad głową płanetnika nieco przejaśniało, pioruny ustały, a nad polaną dzieci zobaczyły różowawe światło, które powiększało się, zionęło prosto na stojących tam ludzi ciepłą otchłanią, która wchłaniała burzę, deszcz, zimno i wszystko wokół. Dzieci poczuły podmuch silnego, ciepłego wiatru, który wciągał ich także w tę dziwną, świetlaną przestrzeń. Przesuwały się więc do przodu, wiatr wiał tak, że zdawało im się jakby unosiły się nad polaną, ale tylko przez chwilę, gdyż po krótkim czasie całe to jasne widzenie ustało i znów wszyscy stanęli na zielonej trawie, gdzie nie było już śladu po burzy. Morus zaczął głośno szczekać. Dzieci rozglądały się wkoło, ale nie zobaczyły już płanetnika Kuby, ani lasu, a zamiast zielonych drzew otaczały je siwe skały tworzące w samym środku niezwykły szeroki wąwóz porośnięty trawą i niskimi krzewami.

II O tym jak dzieci poznały sympatyczny lud Jontków i o nowych przyjaciołach.

Morus szczeknął jeszcze kilka razy, po czym zaczął węszyć jakby szukał śladów i pobiegł przed siebie w kierunku gdzie ściany wąwozu skręcały w prawa stronę.
- Gdzie jesteśmy? W lesie nie było skał – zastanawiał się Kordian
- A może przedostaliśmy się podczas burzy do Słowacji. – dodała Wiki i nagle przypomniała sobie – Mam przecież komórkę, zaraz zadzwonię do mamy.
Niestety telefon chyba rozładował się w czasie burzy, gdyż jego ekran zionął tylko czarną pustką.
- Myślę, ze powinniśmy iść za Morusem, – powiedział Błażej – on poprowadzi nas do ludzi.
Pobiegli więc na prawo, gdzie pies zniknął za zakrętem wąwozu. Po chwili znów usłyszeli głośne szczeknięcie.
- Biegnijmy! – zachęcała wszystkich Kasia.
Jeszcze kilka kroków i wąwóz nagle urwał się odsłaniając łagodnie porośnięte bujną roślinnością zbocze góry. Od jego zakończenia w dół prowadziła ścieżka, a na spodzie rozciągała się wioska. Morus radośnie merdając ogonem pobiegł w tamtą stronę. Schodząc w dół i zbliżając się do chat dzieci coraz bardziej nie mogły nadziwić się ich wyglądowi.
- Może to jakiś skansen, albo inne muzeum – zgadywała Kasia.
Rzeczywiście, domy wyglądały jakby wyjęte prosto z podręcznika historii. Drewniane ściany, malutkie, niskie okienka, strzechy kryte słomą, pośrodku których widniały niewielkie kominy z czerwonej cegły.
Szczekanie Morusa nie pozostało niezauważone w wiosce, gdyż w pierwszym domu trzeszcząc niemiłosiernie otworzyły się drzwi i na zewnątrz wyszedł niemłody już mężczyzna w białych, płóciennych portkach i długiej, lnianej, przepasanej wpół koszulinie i zrobiwszy sobie na czole daszek z rozciągniętej dłoni długo przyglądał się przybyszom schodzącym w dół po ścieżce, psa zaś widocznie bał się, gdyż kiedy ten zbliżył się do jego chaty uskoczył przezornie z powrotem za próg i zamknął szybko za sobą trzeszczące drzwi. Inni mieszkańcy też wychylali głowy w drzwiach swych chat, albo przyklejali ciekawskie nosy do szyb małych okienek i dyskutowali o czymś zawzięcie miedzy sobą.
- Co za dziwna okolica. – stwierdziła Wiki – Nigdzie nie widać ani jednego psa.
- Może dlatego ten mężczyzna tak wystraszył się Morusa – dodał Błażej
Z chaty nieco większej od pozostałych po drugiej stronie wioski wyszedł nieśmiałym krokiem niski, gruby mężczyzna, kilkakrotnie zbliżał się, potem znów cofał, jakby nie mogąc zdecydować się czy podejść do nowo przybyłych. Morus też zatrzymał się i przyglądał się temu mieszkańcowi zabytkowej wioski machając przyjaźnie ogonem.
- Zabrać kudłate stworzenie! – zawołał w końcu mężczyzna
- Morus! Morus do nogi! – przywołała psa Kasia i objęła jego wielki łeb ramieniem pokazując w ten sposób, że jest on niegroźnym zwierzęciem.
- Młodzi ludzie móc podejść. – kiwnął zachęcającym gestem mężczyzna – Ja być wójt Gaj.
- Dzień dobry, – przyjaźnie uśmiechnęła się Wiki śmiało podchodząc do wójta – jestem Wiki z miasta, to mój brat Kordian, a Błażej i Kasia mieszkają na gospodarstwie niedaleko stąd. Zabłądziliśmy podczas burzy. Czy możemy skorzystać z telefonu?
- Z tronu? Czy przybysze być dziedzicami tronu? – zapytał na wszelki wypadek pochylając się uniżenie
- Jakiego tronu? – zdziwiła się Wiki – Chodzi nam o telefon, albo o skorzystanie z ładowarki.
- Czy przybyszów przysłać Ciupaga? Czy to być poselstwo? – Gaj zadawał kolejne niezrozumiałe pytania.
- Słuchajcie, – szepnęła Wiki zbliżając się do przyjaciół – my chyba trafiliśmy na jakiś zakład psychiatryczny.
- Nikt nas nie przysyła, – zawrócił się Błażej do dziwnego wójta – trafiliśmy tu przypadkiem. Jesteśmy z innej wioski.
- Czy przybysze być przyjaciele, czy wróg? - pytał dalej Gaj.
- Przyjaciele.
- Przyjaciele! – odpowiedzieli zgodnie.
- A stwór?
- To pies, Morus, nie gryzie.
- Jesteśmy głodni i przemoczeni – odezwała się milcząca dotąd Kasia.
- Jontki zawsze pomagać przyjaciół – powiedział uroczyście wójt trzepocząc w dziwny sposób obiema rękami.
Na ten znak ze wszystkich chat zaczęli wychodzić kolejni mieszkańcy wsi w różnym wieku. Wszyscy jednak i mężczyźni i kobiety ubrani byli tak samo – w białe, płócienne portki i długie koszuliny. Niektórzy starcy mieli dodatkowo po wdziewane kudłate kamizele, pewnie uszyte z futer jakichś zwierząt. Mieszkańcy otoczyli przybyłych i przyglądali im się ciekawie, a niektóre dzieci dotykały ich ubrań wyrażając głośno swoje zdziwienie.
- Kobiety zrobić jedzenie! – rozkazał wójt.
Mężczyźni i dzieci zgromadzeni na dworze zaczęli biegać, krzątać się i znosić chrust na główny plac, który znajdował się na samym środku wsi. Suche gałązki podkładano pod wielkie kamienie tworzące coś w rodzaju płaskich stołów. Po chwili ogień płonął, a kobiety przygotowywały ciasto z różowawej mąki i jaj , do którego inne ich koleżanki ucierały na wielkich, drewnianych tarkach okrągłe bulwy podobne do dorodnych ziemniaków. Wkrótce kamienne pyty nagrzały się, a wtedy kobiety sporymi, drewnianymi chochlami zaczęły nakładać ciasto i piekły coś w rodzaju placków ziemniaczanych. Obok ogniska znalazły się też tace z owocami, mleko i kawałki białego sera.
- Nasi goście jeść, a wioska bawić się – zachęcał wójt.
Wkrótce dzieci przekonały się, że placki z ogniska nie tylko wspaniale pachną, ale i wybornie smakują, owoce są słodkie i soczyste, a ser świeży i puszysty. Wieśniacy, którzy jak dowiedziały się dzieci nazywali się Jontkami byli bardzo gościnni. Wciąż namawiali nowo przybyłych do jedzenia, a sami rozpoczęli wesołe plasy przygrywając sobie na drewnianych bębnach, łyżkach, chochlach, a nawet na patelniach i kościstych grzebieniach. Zapadał zmierzch.
- Musimy wracać, rodzice będą się o nas martwić. – powtarzały wciąż Kasia i Wiki
Ale chłopcy postanowili zostać na noc w wiosce.
- Tu przynajmniej jesteśmy bezpieczni. I tak w całej wiosce nie ma telefonu. Najmądrzej będzie rankiem poszukać powrotnej drogi. – tłumaczył dziewczynom Błażej.
- Poznałem tu fajnych kumpli. – podbiegł do dzieci Kordian, który zdążył już potańczyć przy ognisku – Przedstawiam wam Niemego, a to jego młodsza siostra Góra. Obiecali pomóc nam wydostać się stąd do domu, jeśli to tylko będzie możliwe.

III O nadciągającej wojnie i królewskich kłopotach.

Matka Niemego i Góry, kobieta niskiego wzrostu i sporej tuszy okazała się być osobą szczerą, gościnną i dobroduszną. Z radością zgodziła się przenocować dzieci w swojej chacie. Pościeliła im nawet w dużej, gościnnej izbie, sama zaś ze swymi pociechami ulokowała się w małej izdebce przylegającej do pachnącej mącznymi plackami i serem kuchni. Dzieci chciały porozmawiać jeszcze przez jakiś czas z Niemym i Górą, ale ich matka stanowczo wypchnęła ich za drzwi.
- Jutro na wszystko być czas, – powiedziała – teraz spać, jutro rozmawiać.
- Mama na pewno będzie się martwić – zaczęła biadolić Wiki kiedy zostali sami w ciemnym pokoju leżąc na słomianych materacach ułożonych bezpośrednio na drewnianej podłodze.
Nikt nie odpowiedział, wszyscy pogrążeni byli w myślach, zmęczeni, wsłuchani w ciszę bijącą z każdego kata tego wiejskiego domu. Wkrótce zasnęli kamiennym snem.
Obudziło ich miarowe człapanie gospodyni i syk czegoś co piekło się na kamiennej płycie w kuchni.
- Wstawać! Jajka nielotków upieczone! – nawoływała gospodyni – Nielotki, co chodzić po wieś najchętniej u mnie znieść swoje jaja, dlatego, że ja karmić najlepiej – chwaliła się.
Dzieci były bardzo ciekawe czym są owe nielotki znoszące jaja, które jak się po chwili okazało smakowały zupełnie jak jaja kur.
- oto iść jedna nielotka ,znieść na moja grzęda jajo. – wskazała gospodyni na zwykłą, gospodarską kurę, która weszła przez otwarte drzwi, usadowiła się na grzędzie w kuchni gdacząc przyjaźnie. Okazało się, że u Jontków kury chodzą sobie na wolności, znoszą jaja gdzie maja ochotę, gdyż są własnością wspólną. Morus zadowoliwszy się kilkoma jajami położył się w kącie. Gospodyni omijała go z respektem wciąż do końca mu nie ufając.
- Kudłaty stwór spać? – pytała co chwila przezornie – Jeśli spać to goście móc rozmawiać z Niemy i Góra.
- Nareszcie! – ucieszyła się Wiki i od razu zasypała dzieci setką pytań.
Jak się jednak okazało Niemy nie był zbyt rozmowny i trudno było się od niego czegokolwiek dowiedzieć. Na szczęście młodsza Góra lubiła paplać o wszystkim, co tylko ślina przyniosła jej na język. Głownie więc ona odpowiadała na pytania dzieci. Niestety nie wiedziała jak przedostać się z powrotem do wsi Błażeja i Kasi, gdyż nie miała pojęcia skąd przybyli goście do plemienia Jontków, którego od dawna nikt obcy nie odwiedzał. Choć nie pomogła wydostać się im z tajemniczej wioski, to przynajmniej dokładnie opowiedziała kim są Jontkowie i jak wygląda życie w ich społeczeństwie.
- Jonki być po tej stronie góra od wieki. – zaczęła – Rządzić nasza wieś wójt Gaj, a innymi wsie inne wójt. Wszystkimi Jontek rządzić król Johas, mieć on syn Bacław, a dobra królowa już nie żyć. Jotek lud spokojny, zajmować się rola, hodować nielotki, beczuchy i meczusie dla mleko. Za to po druga strona gór żyć zły lud Ciupaga. Dawno Ciupaga żyć daleko, na krańcu wielka kraina i zajmować się zbójowanie. Po druga strona przełęcz żyć wtedy dobre ludy Oscypkowie, Zielarze, Chatowie, Pasterze, ale zły Ciupaga podbić dobre lud. Jontków nie podbić, bo oni mieszkać za siedziba Piorun. Piorun być między przełęcz, a skała. Ciupaga bać się Piorun i nie przekroczyć przełęcz. Jednego dnia Bacław, syn Johas spotkać królewna. Ona być dobra i piękna. Królewna Urodna przekroczyć przełęcz, nikt nie wiedzieć jak to się stać, nikt nie wiedzieć jak ominąć Piorun. Królewna Urodna być córka zły Zabój. Zabój być król Ciupaga. On żądać córka od król Johas, ale królewna kochać Bacław, a Bacław kochać królewna. Zabój chcieć wojna. On chcieć znieść Jontek z powierzchnia gór, ale dzielić wojsko Ciupaga przełęcz. Jontki nie umieć walczyć, nie mieć broń , ani rycerz. Ciupaga szukać sposób przedostać się do Jontek, a wtedy… - i tu Góra zrobiła wymowny ruch dłonią po karku – być po Jonkach. – szepnęła z trwogą.
- To straszne. – załamała ręce Wiki – Ale czy nie znasz kogoś, kto mógłby pomóc nam wydostać się z krainy Jontków do naszego domu? Widzisz, nasi rodzice na pewno zamartwiają się o nas na śmierć. Pomyśl Góro – spojrzała błagalnym wzrokiem prosto w szczere, zielone oczy dziewczynki.
- Móc iść do Wilk, on mądry, – odezwał się milczący dotychczas Niemy. – ja was zaprowadzić.

IV O spotkaniu z mądrym Wilkiem i o wyprawie do ciemnego lasu.

Matka Niemego i góry choć z jednej strony cieszyła się, że na jakiś czas pozbędzie się z domu węszącego w każdym kącie i odpędzającego nielotki swoim szczekaniem Morusa, to jako osoba o dobrym sercu szczerze martwiła się zarówno o syna jak o młodych gości zajmujących największa izbę w jej domu.
- Uszykować placki i owoc na droga. – podała Niememu spore zawiniątko w wiklinowym koszu.
Morus czując wyprawę radośnie wybiegł przed chatę i poszczekiwał tuż za ubraną w futrzaną kamizelkę Górę.
- Góra nie iść, być za mała i musieć pomagać w dom – oznajmiła grzmiącym głosem matka.
Z wielkim smutkiem, ale posłuszna rodzicielce córka powróciła do chaty. Stojąc na progu kiwała żałośnie ręką na pożegnanie odchodzącym.
Droga do starego Wilka nie była jednak tak daleka, jak mogłoby się wydawać sadząc po pożegnaniu matki z Niemym. Minąwszy wieś młodzi podróżnicy przeszli przez niewielki lasek, tuż za nim minęli drugą wieś podobną do tej, gdzie się zatrzymali, zaraz za nią natrafili na samotną skałę.
- Za skała być szałas Wilk – oznajmił Niemy.
Rzeczywiście po drugiej stronie skały, jakby do niej przyklejony stał niski, drewniany szałas okryty skórami i kawałkami kory. Na zewnątrz stał stary, kościsty mężczyzna, różniący się od innych Jontków długą do ziemi płócienną szatą bez sznura oplątującego go wpół i siwą , gęstą brodą sięgającą mu prawie do pasa. Zobaczywszy przybyszów uśmiechnął się przyjaźnie i gestem reki zaprosił ich do środka. W szałasie panował półmrok, pachniało tu żywicą i ziołami, ale nigdzie nie było widać śladów ogniska, czy jakiegokolwiek pieca. Podłoga wyścielona była mchem, na którym bezpośrednio leżało rozścielonych kilka skór przeznaczonych zapewne do siedzenia. Wyglądało to tak, jakby Wilk nie mieszkał w szałasie, a przebywał ty tylko czasami. Jakby odgadnąwszy myśli dzieci gospodarz pustego szałasu usiadł na środkowej skórze zachęcając wszystkich do tego samego i powiedział niskim, gardłowym głosem
- Wilk przychodzić do szałas medytować, a jego dom być we wsi. Młodzi przybysz być nie z tego świat. – uśmiechał się
Wiki i Kasia spojrzały na siebie.
- Wilk mieć widzenie, - ciągnął stary mag – być w szałas królowa Okia.. Królowa zapowiedzieć przybycie przepowiedzianych przez dawne mag. Wy być przepowiedziani. Wy iść w ciemny las, Niemy wam być przewodnik. Wy iść do królowa Miła. Tylko tak wy dotrzeć do swój dom, a Jontki pozostać na zawsze wolny lud. Musieć tak być, – szepnął – musieć tak być i koniec. Śpieszyć się, wojsko Ciupagi zbliżać się! – to powiedziawszy opadł wycieńczony na mech i kiwnął ręką dając znak by odeszli. Morus jakby zrozumiawszy gest maga podniósł się z ziemi i wybiegł na zewnątrz.
- Iść, nie przeszkadzać – ponaglał dzieci Niemy.
- Niczego nie zrozumiałem z bełkotu tego starca. – denerwował się Kordian po wyjściu z szałasu – Gdzie on nas wysyła? – spojrzał na Niemego
- Wilk nigdy nie mylić się
- O jakim lesie mówił? Kim jest ta królowa, Miła?
- Czy to możliwe, by nasz dom był po drugiej stronie tego ciemnego lasu? – zadawali pytania jeden przez drugiego
- Ciemny las oddzielać Jonki od Ciupaga, a z druga strona oddzielać kraina Piorun. Ciupagi bać się Piorun, a ciemny las jeszcze żadna śmiałek nie przekroczyć. Tam żyć mamuny i straszne glikony, każdy bać się.
- A my mamy przejść na drugą stronę! – oburzyła się Wiki – Ten twój Wilk chyba oszalał. Skoro groźni Ciupagowie boją się zapuszczać w ten las, to jak my dzieci mamy go przekroczyć?!
- Wilk nigdy się nie mylić. – kiwnął głową Niemy – Wy być zapowiedziani przez dawny mag. To iść czy nie iść?
Spojrzeli po sobie
- Iść – powiedziała stanowczo Wiki
- To może być nasza jedyna szansa, by wrócić do domu – dodał Błażej.
By dotrzeć do ciemnego lasu dzieci musiały minąć jeszcze wiele wiosek Jontków. Gościnni ich mieszkańcy chętnie dzielili się z nimi jedzeniem, mlekiem i miejscem w izbie. Jedna z nieco większych wiosek okazała się być stolicą ludu Jontków. Dzieci bardzo zdziwiło, że i tu domy były bardzo skromne i niczym nie różniły się się od pozostałych siedzib Jontków. Król Johas wraz ze swoja rodziną też zamieszkiwał taką zwykłą, nieco tylko większą od innych chatę. Dowiedziawszy się o przybyciu dzieci, o których wcześniej już mu doniesiono wyszedł im na spotkanie. Okazało się, że był on bardzo łagodnym i dobrym człowiekiem, podobnie jak jego syn Bacław zakochany w pięknej Urodnej, córce złego Zaboja. Wszyscy członkowie królewskiej rodziny wyrazili nadzieję,że dzieci dotrą do kraju Ciupagów i dzięki królowej Miłej uchronią kraj dobrych Jontków od zagłady.
- Kiedy odszukać moja matka, – powiedziała łagodnym głosem królewna Urodna, która na wzór Jontków ubierała się w taką samą płócienną suknię jak wszystkie kobiety w państwie – dać jej ta pozłacana spinka i powiedzieć, że ja być zdrowa i szczęśliwa, kochać Bacław i pragnąć pozostać u jego bok. Powiedzieć, że Urodna prosić o pokój dla Jontek, który być teraz mój dom..
Opuściwszy stolicę państwa dzieci minęły jeszcze kilka wiosek, przedarły się przez wąwóz oddzielający dwie wysokie góry i dotarły wreszcie na skraj wysokiego, gęstego lasu.
- Tu zaczynać się ciemny las, – oznajmił Niemy – nikt tu się nie zapuszczać. Niemy też bać się. To iść czy nie iść?
- Iść! – zawołała pewnym głosem Wiki.

V O tym jak dzieci spędziły pierwszą straszną noc w czarnym lesie i o okrutnych wilkach.

Ciemny las wcale nie wydal się podróżnikom taki straszny jak przepowiadał to Niemy. Pospolite drzewa i krzewy, mnóstwo ptaków, drobne leśne zwierzęta uciekające spod stóp, ale też niewydeptana trawa, mnóstwo drobnych gałęzi połamanych przez wiatr, które mogły być wykorzystane jako chrust świadczyło o tym, że nikt nie zapuszczał się nawet na skraj lasu. Początkowa obawa przed wstąpieniem na te dzikie tereny ustąpiła i teraz dzieci rozmawiając wesoło kierowały się głębiej w miejsca coraz gęściej zalesione. Wkrótce średniowysokie brzozy, leszczyny i topole zaczęły ustępować ogromnym dębom, bukom, olchom i jakimś dziwnym poskręcanym drzewom, których nawet obeznani z lasem Kasia i Błażej nigdy wcześniej nie widzieli. Korony tych drzew były tak geste, że niewiele przedostawało się przez nie słonecznego światła,. głośne ptasie trele tak wyraźnie słyszalne w pierwszej części lasu, tu coraz bardziej milkły, widocznie lotki, jak nazywał je Niemy nie czuły się dobrze w tych niedostępnych koronach drzew. Morus też zrobił się jakiś nerwowy, ciągle węszył, nasłuchiwał, jakby czuł zbliżające się niebezpieczeństwo. W tej części lasu małe zające, czmychające spod nóg jaszczurki i rude wiewiórki przestały się pojawiać, za to wędrowcy zaczęli spotykać czające się za drzewami duże , rude lisy, a pomiędzy grubymi konarami kilka razy pojawiły się jeszcze jakieś inne większe zwierzęta.
- Ojej, – jęknęła Wiki widząc żółtawe ślepia czające się za pniami drzew. – zaczynam się bać.
- Zbliżmy się do siebie. Idźmy zwartym szeregiem. – szeptała przezornie Kasia.
- Znowu ślepia – stękał blady ze strachu Kordian – Co to za istoty?
- To być wadera. – wyszeptał Niemy – Pojedyncze niegroźne, w stadzie pożreć nas.
- Och – jęknęła znów Wiki
Morus warczał
- Szybko! – ponaglał Błażej.
- Po kilkunastu minutach szybkiego marszu wszyscy byli bardzo zmęczeni, pojedyncze, a nawet coraz częściej podwójne pary oczu wciąż ukazywały się za drzewami. W pewnym momencie wielki, podobny do psa zwierz przebiegł im drogę omijając warczącego nań groźnie Morusa
- To wilki! – krzyknął Kordian – Widziałem wyraźnie.
- Wadery – kiwnął głową Niemy
Nieustający, szybki marsz trwał już kilka godzin, dzieci były wycieńczone i głodne. Na szczęście po jakimś czasie żółtawe ślepia przestały pojawiać się miedzy drzewami.
- Wkrótce się ściemni. – zapłakała Wiki – Nie mam już sił
- Zginiemy tu. – wtórowała jej Kasia.
- Uspokójcie się, dziewczyny. – Błażej próbował zachować zimną krew – Przecież wilki boją się ognia, może rozpalimy ognisko.
- A czym je rozpalisz? – łkała nadal Kasia – Nie mamy przecież zapałek.
- Niemy mieć krzesiwo. – ucieszył się młody Jontek – Zrobić ogień
- Nazbierajmy chrustu – ożywił się Kordian.
Nie było to trudne, gdyż wszędzie wokół leżały kawałki suchych gałęzi i kory. Wszyscy starali się nazbierać jak najwięcej chrustu, podczas gdy Niemy pocierając o siebie jakieś dwa kawałki kory rozpalił; ogień. Czas na to był już najwyższy, gdyż zapadał wieczór. Zrobiło się wokół tak ciemno, że nie było widać niczego nawet na wyciągnięcie ręki.
- Zbliżyć się do ognia, – szeptał Niemy – spać na zmiana, pilnować ogień.
- Nie zasnę w tym strasznym miejscu. – lamentowała dalej Wiki
- Musimy się przespać, żeby mieć siły iść jutro dalej – zwrócił jej uwagę Kordian.
Po zjedzeniu kilku placków z kosza Niemego położyli się blisko ognia przytuleni do siebie. Jako pierwszy czuwał Jontek. Co jakiś czas dało się słyszeć z daleka złowrogie wycie. Dziewczyny początkowo płakały cichutko, ale wkrótce zmęczenie dało znać o sobie i zmorzył je sen. Po jakimś czasie Błażej zmienił Niemego, by dokładać do ognia. Las szumiał cicho i złowrogo, wycie wilków ustało. Błażejowi zrobiło się nieco cieplej. Wydawało mu się, że ciemność królująca dokoła jakby pojaśniała, pomiędzy drzewami pojawiła się jasna smuga bladego światła. Całe ciało chłopca ogarnęła słodka błogość i wtedy pośrodku tej jasnej smugi zobaczył piękną dziewczynę. Uśmiechała się czule i wzywała go do siebie gestem ręki. Zdawało się,że jej koralowe usta szepczą
- Pójdź, pójdź do mnie.
Rozsadek nakazywał chłopcu pozostać na miejscu, zbudzić pozostałe dzieci, by przekonać się czy i one dostrzegają tę piękną, miłą dziewczynę, ale z drugiej strony myśli płatające się po skołowanej głowie podpowiadały: „ Pozwól odpocząć towarzyszom, nic ci przecież nie grozi”. Przez chwilę mocował się z tą natrętną myślą, ale zagłuszała ona rozsadek. Wstał, zrobił kilka kroków, a wtedy piękna dziewczyna jeszcze usilniej nakazywała bladą dłonią , by podążał za nią i wciąż uśmiechała się kusząc
- Pójdź, pójdź bliżej chłopcze, bliżej.
Już, już miał pobiec ile sił, kiedy poczuł nagle czyjeś dłonie na ramionach.
- Stać! – krzyczał Niemy – mamuna wabić Błażej! Nie biec, tam wadery!
Morus zaczął głośno szczekać, a wtedy Błażej otrząsnął się nagle, jakby obudził się z głębokiego snu, wszystkie dzieci zbudzone nagłym hałasem siedziały patrząc przerażonym wzrokiem pomiędzy drzewa, gdzie groźnie błyszczały żółte oczy wilków. Z daleka dal się słyszeć złowieszczy śmiech.

VI O strasznym spotkaniu z wielkim niedźwiedziem.

Rankiem wilki zniknęły. Niewyspani, zmęczeni podróżnicy posiliwszy się nieco wyruszyli w dalszą drogę. Las stawał się coraz bardziej mroczny i dziki. Zwyczajne drzewa całkowicie ustąpiły miejsca ciemnym, pozwijanym w jakieś demoniczne kształty upiornym roślinom z wielkimi, rozczochranymi koronami, w których zamiast zwykłych ptaków gnieździły się stada czarnych, nieco podobnych do wron, ale wyglądających o wiele bardziej drapieżnie skrzydlatych stworzeń. Morus raz po raz spoglądał w górę i powarkiwał na nie węsząc i strosząc uszy do góry. Wszystkim zdawało się, że co pewien czas gdzieś z głębi demonicznych drzew dobywały się ciche, tajemnicze westchnienia i szepty, na dodatek wszystkim towarzyszyło to dziwne uczucie, że wciąż obserwują ich jakieś niewidzialne oczy czające się w tym okropnym lesie. Wędrowali w milczeniu, to nasłuchując, to spoglądając w górę na czarne ptaszyska zbierające się w coraz większe stada. Nagle kilka większych osobników poderwało się z wielkim szumem skrzydeł z pokracznej, grubej gałęzi i poczęło atakować Morusa.
- Morus! – krzyknął Kordian rzucając mu się na ratunek.
Ptaszyska widząc, że chłopiec próbuje je odgonić zaczęły atakować i jego. Zrobiło się wielkie zamieszanie. Wszyscy razem poczęli walczyć za skrzydlatymi napastnikami, które zawzięcie waliły skrzydłami i dziobały boleśnie Kordiana po głowie.
Poraniony chłopiec zaczął biec przed siebie w panice potykając się o wystające z ziemi korzenie. W tym samym momencie ptaki rozdzieliły się atakując i inne dzieci.
- Stój, Kordian! – wołał biegnąc za nim Błażej – Nie rozdzielajmy się!
Pośród ogólnego zamieszania wszyscy usłyszeli nagle potężny krzyk Wiki. Czarne ptaszyska uciekły w popłochu. Z tylu za dziewczynami stal wielki, brązowy niedźwiedź. W jednej chwili rozdziawił uzbrojoną w potężne kły paszczę, stanął na dwóch łapach i ryknął okrutnie szykując się do ataku.
- Futrzuch zjeść Niemy! Ty zjeść Niemy! – młody, odważny Jontek próbował odwrócić uwagę zwierzęcia podskakując i wykonując ruchy jakby chciał pobić potwora, który ryknął znów i ruszył w jego stronę. Niemy jakby na to czekając rzucił się do ucieczki. Dziewczyny złapały się za ręce i pobiegły przed siebie na oślep krzycząc ile się dało. Nisko rosnące pokrzywione gałęzie targały im włosy i smagały po twarzach. W pewnym momencie dobiegły do miejsca, w którym geste drzewo potwory ustąpiły miejsca zielonej, słonecznej polanie, ale kiedy chciały ominąć zaporę drzew i wbiec na tę ukwieconą łąkę drogę zastąpiła im jakaś ohydna starucha, która wyrosła przed nimi nagle jakby z pod ziemi. Dziewczyny, które już uspokoiły się nieco podczas długiej ucieczki przed niedźwiedziem znów wpadły w panikę krzycząc z przerażenia i pobiegły w drugą stronę znowu zagłębiając się w gąszcz lasu. Gnając na oślep nie zauważyły nawet jak w pewnym momencie ziemia zaczęła osuwać im się spod stóp.
- O Boże! – krzyknęła Kasia – To jakieś bagno!
- Wciąga nas, nie czuję gruntu pod stopami – rozpłakała się Wiki
Rzeczywiście z sekundy na sekundę coraz bardziej zagłębiały się w gęstej śliskiej mazi. Na początku szamotały się próbując wydostać się na brzeg, jednak im usilniej kręciły się w miejscu, tym szybciej zanurzały się w odmętach bagna. Spojrzały na siebie bezsilnym wzrokiem
- To koniec. – szepnęła zrezygnowana Wiki – Już po nas.
Tłuste błoto wciągnęło już je powyżej pasów. Poczęły żałośnie płakać. Na brzegu, na suchym lądzie oparta o otarte z kory, upiorne drzewo stała ta sama ohydna starucha i śmiała się głośno szczerząc czarne, szpiczaste zęby.. Dziewczyny ogarnęła rozpacz.
- Mamo! Mamusiu – zawodziły.
Przez chwilę wydawało się im, że ktoś woła je po imieniu.
- To śmierć – jęknęła Kasia.
Coraz wyraźniej słyszały odgłos kroków i wołanie. Koślawa, brzydka starucha zniknęła, ucichł jej okropny, jędzowaty śmiech.
- Złapać gałąź – usłyszały jeszcze wyraźniej głos.
- To Niemy! Niemy! – krzyczała ucieszona Wiki
- Nie kręcić się, złapać gałąź. – wydawał kolejne polecenia.
„Jest taki odważny. Najpierw wydostał nas z pazurów niedźwiedzia, a teraz znów ratuje nam skórę. I te jego oczy, są jak dwa czarne węgle” – myślała Wiki wydostawszy się na brzeg.
Kasia nie kryła radości, najpierw obcałowała Wiki, a potem zawstydzonego tymi objawami czułości swego wybawiciela.
- Co z chłopcami? – przypomniała sobie nagle – A Morus?
- Zgubić ich w las, – opuścił głowę – oni zaginąć.

VII O tym jak Kordian został zamieniony w drzewo, a Błażej uległ zaklęciu wodnych panien.

W chwili kiedy czarne, drapieżne ptaszyska atakowały nadal zawzięcie Kordiana z tyłu dal się słyszeć potężny ryk dzikiego zwierza.
- Ratunku! – wrzeszczał chłopiec biegnąc przed siebie, zaraz za nim podążał Błażej.
- Stój! Zatrzymaj się! – krzyczał – Mieliśmy się nie rozdzielać.
- Ale tam…ten ryk!
Zatrzymali się przy wysokim, bezlistnym krzewie i zaczęli nasłuchiwać. Usłyszeli tupot, coraz głośniej. Omijając poskręcane drzewa w ich kierunku biegł Niemy krzycząc
- Uciekać! Futrzuch!
Tuż za nim przeskakując przez sterczące w górę badyle gnał olbrzymi, ryczący niedźwiedź. Chłopcy z dzikim wzrokiem, nie oglądając się za siebie rzucili się do ucieczki, sami nie wiedzieli jak długo trwała ta szaleńcza gonitwa, zatrzymali się dopiero kiedy brakło im sil. W lesie było szaro i cicho, Niemy i niedźwiedź pobiegli już dawno w innym kierunku, po dziewczynach też ślad zaginął.
- Zgubiliśmy się – zauważył Błażej.
Znów usłyszeli szelest i miarowe sapanie. Choć wycieńczeni znów chcieli rzucić się do dalszej ucieczki, jednak spomiędzy ciemnych, opuszczonych aż ku ziemi nisko rosnących gałęzi wynurzył się Morus. Nic nie mogło ich teraz bardziej ucieszyć niż widok tego psa. Z ogromną radością głaskali jego brązową, posklejaną sierść, pocierali sterczące uszy, a on podskakiwał i piszczal z wielkiej uciechy merdając swym długim, grubym ogonem.
- Odpocznijmy chwilę i ruszajmy szukać naszych przyjaciół, – zdecydował Kordian – musimy odnaleźć ich przed zmrokiem.
Poszukiwania rozpoczęli od sprzeczki w którą stronę należy się udać. Okazało się, że biegnąc przez długi czas zupełnie stracili orientację.
- Może Morus nas poprowadzi – zastanawiali się.
Jednak pies biegał tylko wokół nich wesoło poszczekując. Ruszyli więc przed siebie w stronę, z której jak im się zdawało przybiegli. Szli tak w milczeniu jakiś czas. Byli już bardzo zmęczeni i głodni.
- Zazdroszczę tym drzewom, – rzekł w pewnej chwili Kordian opierający się o pień zupełnie pozbawiony kory – rosną sobie nie martwiąc się o jedzenie, chciałbym być taką pokraką jak to – wskazał na drzewo.
Jeszcze nie zdążył wypowiedzieć ostatnich słów. kiedy jedna z nisko rosnących gałęzi zaczęła owijać się wokół jego szyi sięgając piersi, poczęła jakby rosnąć owijając brzuch, a po nim nogi. Biedny chłopiec począł gwałtownie szamotać się, jednak gałąź tak bardzo skrępowała jego ciało, że nie mógł ruszyć się z miejsca. Z konara, który owinął go wokół przyciągając do pnia drzewa w błyskawicznym tempie wyrastały młode, cienkie gałązki oplątując mu ręce, twarz i te części ciała, które jeszcze wystawały spod grubej gałęzi. Błażej rzucił się do pomocy Kordianowi, jednak choć ciągnął gałąź ile sił i próbował odłamać jej cienkie odnogi, na nic zdały się jego starania, gdyż drzewo okazało się być twarde jak stal.
- Wyciągnij mnie stąd – błagał Kordian.
Jednak Błażej nic nie mógł zrobić. Po chwili chłopiec był tak oplatany w pozwijanie gałęzie, że prawie wcale nie było go widać.
- Czy możesz oddychać? - pytał zrozpaczony Błażej.
- Tak. – odparł cicho, prawie niedosłyszalnie – Nic mnie nie boli, tylko nie mogę się ruszyć.
Przez chwilę jeszcze Błażej szamotał się z upartym, ciemnym drzewem, Morus też próbował odgryźć którąkolwiek z gałęzi, ale bezskutecznie.
- Pójdę po pomoc, – zdecydował chłopiec – sam nic tu nie poradzę.
Kordian nie odpowiedział, a może wołał gdzieś z wnętrza tego czarodziejskiego drzewa, ale jego głos nie był słyszalny na zewnątrz.
„ Musze oznaczyć to drzewo” – pomyślał Błażej Zdjął wiec podkoszulek i zaczął robić z niego supeł na jednej z mniejszych gałązek. Zaraz potem przypomniał sobie jak drzewo wciągnęło Kordiana wraz z ubraniem. Mogłoby tak samo wchłonąć jego podkoszulek i wtedy już nigdy nie odnalazłby tego miejsca. Odwiązał więc z powrotem niebieski podkoszulek i oznaczył nim drzewo rosnące obok upiora. Potem pobiegł szukać pomocy. Morus nie odstępował go przez cały czas. Biegli tak pomiędzy drzewami przez jakiś czas kiedy nagle zobaczyli przed sobą błękitny, okrągły staw. Wokół tego zbiornika z nadzwyczaj czystą wodą rosła piękna, bujna roślinność.
- Jakże to miejsce różni się od pozostałych w tym lesie – powiedział; Błażej i przystanął na chwilę, by przyjrzeć się dokładnie pięknej oazie pomiędzy upiornymi drzewami otaczającymi ją. W pewnym momencie zobaczył wyłaniającą się jakby z mgły spowijającej tafle wody nadzwyczaj piękną pannę. Przez chwilę zdawało mu się ze śni, ale zaraz potem zobaczył drugą równie piękną dziewczynę uśmiechającą się do niego czule.
- Podejdź do nas zmęczony wędrowcze – zachęcały słodko.
Choć czuł, że może być to pułapka, nogi same poderwały mu się do biegu. Rozum podpowiadał, żeby jak najszybciej oddalić się z tego miejsca, jednak jakaś niepojęta siła pchała go w sam środek stawu.
- Nie obawiaj się – zachęcały słodko panny – tu czeka cię wieczność pełna zabawy i dobrobytu, tu nie zaznasz głodu, zimna, ani smutku – nęciły słodkimi głosikami.
Jeszcze tylko kilka kroków i już pochwyciły dłonie Błażeja. Zrobiło mu się ciepło i słodko na sercu. Nigdy jeszcze nie czul się tak jak w tej szczęśliwej, przepełnionej błogością chwili.

VIII O tym jak Niemy z dziewczynami trafili na piękną łąkę i jak Morus uratował z opresji pozostałych chłopców.

- Błażej! Kordian! – nawoływały dziewczyny jednak odpowiadało im tylko echo i groźne skrzeczenie czarnych wrono podobnych ptaszysk. Niemy nasłuchiwał w skupieniu krocząc tuż za nimi, być może liczył na to, że usłyszy gdzieś odgłos kroków chłopców, a może wyczuwał jeszcze jakieś inne niebezpieczeństwa czające się w pobliżu. W pewnym miejscu zza ściany drzew wyłoniła się przed nimi jasna smuga światła..
- To chyba ta sama łąka, tam , gdzie drogę zastąpiła nam starucha! – zawołała Kasia, ale w tej samej chwili usłyszeli złośliwy śmiech, ten sam, który towarzyszył im na bagnie.
- To ona – szepnęła Wiki
Stała dokładnie w miejscu, gdzie drzewa kończyły się, a tuż za nimi rozciągał się cudny widok - jasnozielona, świeża trawa śmigała w górę oświetlana jasnymi promieniami słońca, wszędzie różnokolorowe kwiaty, miejsce, o którym można tylko marzyć przemierzając ciemny las. Podniosła wysoko w gorę swoje kościste dłonie zakończone zakrzywionymi paznokciami, otwarła bezzębne usta i pochyliła się gotowa do ataku. I wtedy wszyscy usłyszeli przeciągłe warkniecie. Morus z pasją rzucił się na złośliwą mamunę próbującą zastąpić drogę dzieciom. Zaskoczona starucha syknęła przeciągle i zniknęła tak nagle jak się pojawiła.
- Biegnijmy na łąkę! – zawołała Wiki, ale Morus pociągnął ją za nogawkę.
- Stwór chcieć coś pokazać – stwierdził Niemy, podczas, gdy Kasia już biegała po ukwieconej, nagrzanej słońcem łące. Wiki przez chwilę jeszcze chciała do niej dołączyć jednak Morus nie dawał za wygraną.
- On chyba chce zaprowadzić nas do chłopców – poddała się w końcu spoglądając z żalem na piękny krajobraz, do którego dostępu tak zaciekle broniła ohydna starucha. Po chwili i Kasia dołączyła do przyjaciół, by zagłębić się na nowo w gąszczu ciemnego lasu. Morus biegł omijając różne przeszkody, co jakiś czas odwracał się jakby chcąc sprawdzić czy dziewczyny i Niemy podążają za nim. Zatrzymał się nagle przy jednym z wielu podobnych mu nagich drzew. Szczeknął kilka razy merdając ogonem.
- Tu nic nie ma – z zawodem w głosie zwiedziła Kasia.
Dziewczyny z dezaprobatą obeszły kilka razy drzewo.
- Tu być znak! – zawołał nagle Niemy odnajdując na gałęzi niebieski podkoszulek.
Drzewo potwór pozbawiony kory, przed którego pniem szczekał głośno Morus zaszemrał cicho i zdawało się, ze wydal z siebie głuchy jęk.
- Co to może być?
- Gdzie są chłopcy? – pytały zawiedzione całą tą sytuacją dziewczyny
- Jak ich teraz znajdziemy?
Niemy też bezradnie kiwał głową. Kilkakrotnie podawał podkoszulek pod nos Morusowi namawiając go
- Węszyć stwór, węszyć
Jednak pies stał uparcie przy drzewie, szczekał i gryzł zażarcie pień.
- Oni chyba być tam – stwierdził Niemy drapiąc się po głowie
- Gdzie?! –zawołały dziewczyny jednoczesanie
- Tam – wskazał na drzewo – w środek.
- Tak – usłyszeli cichy szept – drzewo zamknęło jednego z waszych przyjaciół w swoim wnętrzu
- Kto to mówi?
- Królowa Okia. – odpowiedział szept – Byliście na mojej łące. Mamuny próbowały was zgładzić, ale dzięki temu, ze udało się wam tam dotrzeć mogłam was dostrzec. Uwolnię Kordiana, a potem dziewczyny muszą uratować Błażeja, którego omamiły swą urodą panny wodne. Chłopcy pójdą za dźwiękiem mojego dzwoneczka.
Kiedy szept ucichł usłyszeli cichutkie dzwonienie,jakby wiatr uderzał w maleńki, niewidzialny dzwoneczek. Upiorne , nagie drzewo skrzypnęło, jego ciemny pień otworzył się niczym dwuskrzydłowe drzwi do gościnnego pokoju i Kordian uśmiechnięty choć nieco jeszcze przestraszony wyszedł na zewnątrz.
- Iść za głos dzwoneczek – nakazał mu Niemy.
Dziewczyny stały roztargnione nie wiedząc w którą stronę się udać, jednak Morus znów zaczął ciągnąć Wiki za nogawkę spodni.
- Idę z wami! – zawołał Kordian, jednak Niemy stanął mu na drodze.
- Iść za głos dzwoneczek, – powiedział – wodne panny zaczarowywać też Kordian.
- Niemy ma rację – powiedział Kasia – słyszeliście chyba co powiedziała królowa Okia. Rozdzielamy się.
- Znowu – Wiki nie była przekonana w przeciwieństwie do Morusa, który coraz mocniej ciągnął ją za nogawkę wymachując ogonem.
Biegły już kilkadziesiąt minut, a Morus wciąż gnał naprzód oglądając się co jakiś czas czy dotrzymują mu kroku.
- Nie mam już sił – biadoliła Wiki – Dokąd on nas prowadzi?
Na szczęście chwilę później pies zatrzymał się i zaczął głośno szczekać.
- Cicho piesku. – uspokajała go Kasia – Chyba dotarliśmy.
Oczom dziewczyn ukazał się błękitny staw, dookoła którego rosła wspaniała, bujana roślinność, a w wodzie zanurzony do pasa śmiesznie podskakiwał, pląsał i śmiał się do rozpuku nie wiadomo z czego Błażej
- Co on wyprawia! To my tu biegniemy ledwo żywe żeby go ratować, a on sobie harce w wodzie urządza. – denerwowała się Kasia – A po pannach wodnych ani śladu. Błażej! Błażej! – zaczęła wołać go po imieniu, ale chłopiec w ogóle nie zareagował ani na pojawienie się dziewczyn, ani na nawoływania z ich strony.
- On chyba nie wie co robi – Wiki złapała kuzynkę za ramię – Musimy wejść do wody i wyciągnąć go z tego miejsca.

IX Jak dziewczyny wyratowały Błażeja z czarów wodnych panien i jak nareszcie wszyscy odpoczęli u królowej Wilji.


Woda wcale nie była tak czysta jak wydawało się to z daleka, a dno okazało się być grząskie i zamulone. Nie było więc łatwo wyciągnąć Błażeja na brzeg tym bardziej, że chłopiec wyrywał się i krzyczał. Dziewczyny były tak bardzo zmęczone ze chwilami straciły nadzieję na odczarowanie go tym bardziej, że zdawał się nadal w ogóle ich nie poznawać. Wciąż błagał o pozostawianie go w tym miejscu, gdzie jak twierdził spotkało go prawdziwe szczęście. Wymieniał po imieniu niewidzialne dla oczu dziewcząt stworzenia, które podobno tańczyły z nim i kołysały swym cudnym śpiewem, który był słyszalny tylko dla jego uszu. Po długim czasie udało im się wreszcie z pomocą Morusa odciągnąć go od wody.
- Zawiążmy mu czy, może wreszcie przestanie się oglądać za tymi pannami, którym najchętniej przyłożyłabym gdybym mogła je zobaczyć! – zawołała Wiki
- Owińmy mu całą głowę moją kurtką – dodała Kasia – żeby nie słuchał tego śpiewu.
Jeszcze trochę wysiłku i wreszcie wydostały zmęczonego, przemoczonego Błażeja z powrotem do ciemnego lasu. Ledwo ukryli się za parawanem upiornych drzew, a chłopiec przestał wyrywać się, padł na ziemię i zaczął wrzeszczeć, ze stracił wzrok. Dziewczyny ściągnęły z niego kurtkę.
- To wy? – zdziwił się – A gdzie są Kordian i Niemy?
- Nareszcie! – wykrzyknęła choć ledwo żywa, to jednak szczęśliwa Wiki
Długo musiały tłumaczyć mu gdzie był i co się z nim działo
- Gdyby nie wy te panny zatańczyłyby mnie na śmierć – szepnął
- Wszystko dobrze, ale jak teraz dotrzemy do łąki Wilji?
Jeszcze Kasia nie zdążyła wypowiedzieć do końca tych słów. kiedy wszyscy usłyszeli cichutkie dzwonienie.
- To królowa Okia, prowadzi nas!
Czym bardziej zbliżali się do łąki tym odgłos dzwonka był coraz wyraźniejszy, a w sercach młodych podróżników zakwitła nadzieja. Żadna mamuna, żaden wilk, ani niedźwiedź nie stanął im na drodze. Tak szczęśliwie dotarli do królestwa dobrych Wilji. Łąka była rozświetlona słońcem i pokryta pięknym, pachnącym kwieciem, jednak nie było tu nigdzie ani śladu chłopców. Nie zrażone tym dziewczyny wbiegły pomiędzy świeżą, pachnącą trawę, a kiedy zanurzyły się w jej zielonych źdźbłach zobaczyły mnóstwo pięknych, młodych dziewczyn odzianych w długie zwiewne szaty, uwijających się przy suto zastawionym stole. Na samym środku w złotej koronie na głowie siedziała jasnowłosa królowa i uśmiechała się przyjaźnie do Kordiana i Niemego, którzy objadali się świeżymi owocami, warzywami i innymi smakołykami.
- Błażej, chodź do nas! – wołała Kasia do stojącego nadal na skraju łąki brata nadal nie dostrzegającego tych wspaniałości, którymi one cieszyły się.
- Zapraszam do stołu. – królowa skinęła przyjaźnie ręką – Musicie wypocząć i porządnie się najeść przed dalszą wyprawą.
Tu na łące Wilji pośród wesołego śmiechu boginek dzieci mogły zapomnieć o całym świecie, jednak królowa Okia delikatnie,choć stanowczo przypominała im o obowiązku ratowania kraju Jontków.
- Musicie dotrzeć do królowej Miłej i namówić ją, by przekonała swojego okrutnego męża do zaniechania wojny. Wiem, ze królewna Urodna dała wam złotą spinkę, ja zas przekazuje dla królowej to, – i tu władczyni Wilji podała Wiki mały dzwoneczek – powiedzcie jej, że to od sióstr, ona zrozumie. – dodała tajemniczo – Wiem, że chcielibyście jak najszybciej wrócić do domu, ale czeka was jeszcze wiele niebezpieczeństw. Moja łąka z jednej strony graniczy z ciemnym lasem, z drugiej zaś z błotną krainą złych glikonów. Te złośliwe, podziemne stworzenia nie znają litości dla tych, którzy zapuszczają się w pobliże ich siedzib. Wiedzą o tym wojowniczy Ciupagowie, wiedziały też plemiona żyjące niegdyś w pobliżu ich krainy dawno temu i wiedzą górnicy graniczący swymi podziemnymi korytarzami z jamami glikonów, jednak ci spryciarze handlują z tymi potworami, dlatego one nie atakują ich. Jeśli uda wam się przedostać do górniczych siedzib najgorsze będzie za wami.
- Jak mamy przemierzyć ziemię glikonów będąc niezauważonymi? – spytała beznadziejnie kiwając głowa Wiki.
- Pójdziecie nocą – odparła zamyśliwszy się królowa Okia – Wtedy stwory śpią pod ziemią – za dnia musicie okrywać się w rozpadlinach skał, jeśli jednak zostaniecie pojmani i wciągnięci pod ziemię przeżyć możecie jedynie za pomocą tego. – i tu podała dzieciom drugi dzwoneczek, podobny do tego który wpierw dała Wiki, by ta przekazała go królowej Ciupagów. – Ten dzwoneczek wskaże wam drogę w mrocznych korytarzach pod ziemią.

X. O tym jak mali wędrowcy rozpoczęli wędrówkę po ziemi glikonów.

Tuż za łąka Wiji rozpościerał się gesty parawan drzew zasłaniający ponurą, szarą ziemię, gdzie jak okiem sięgnąć na gliniastym, miałkim podłożu tkwiły gdzieniegdzie pojedyncze, sterczące, nagie skały.
- Po ciemnym lesie, szara maź. – zaczęła narzekać Wiki, kiedy tylko wdepnęła w tłuste, kleiste błoto – tu jest jeszcze bardziej obrzydliwie niż pomiędzy tymi żółtookimi wilkami.
- Nie będzie nam łatwo przemierzyć tej ziemi. – kiwał głową Kordian – To błoto bardzo spowolni nasz marsz.
I rzeczywiście już po kilkunastu krokach buty i nogawki spodni wszyscy mieli tak oblepione błotem, ze ciężko było im dźwigać w gorę nogi podczas marszu. Szara maź plaskała na wszystkie strony, chlapiąc im ubrania, twarze i włosy. Po niedługim czasie wyglądali jak umorusane potwory nie z tego świata, być może nie lepiej niż same glikony, których wygląd podobno budził grozę.
- Mam nadzieję, że na otwartej przestrzeni glikony nie zaczną nas ścigać – raz po raz oglądała się do tyłu Kasia
- Jest przecież noc, wszystkie śpią, no chyba, ze obudzisz je swoim gadaniem – rzucił przez ramię zmęczony już po krótkim nocnym marszu Błażej.
- Iść, do rano niedaleko – poganiał wciąż wszystkich niezmordowany Niemy.
Noc dłużyła się w nieskończoność, pod stopami wędrowców chlapało błoto, które przerywało niezmierzoną, głuchą cisze trwającą dokoła , co napełniało idących jeszcze większą grozą. Czasem nad ich głowami przemknął piskliwy, skrzydlaty nietoperz, którego Niemy nazywał nocolotkiem, czasem spod stóp wyskoczył umorusany jak wszystko w tych stronach ogoniasty szczur, ale na szczęście nigdzie nie natknęli się na panów tych ziem.
Kiedy na wschodniej stronie nieba wycieńczone dzieci zauważyły czerwonawą, jaśniejącą lunę Niemy poszukał większej skały, u podnóża której znalazł szerokie rozwidlenie na kształt jaskini.
- Tu zjeść i odpoczywać – zarządził.
Wszyscy z wielką ulgą dopadli chłodnego miejsca pomiędzy skałą.
- Przynajmniej podłoże jest twarde – ucieszyła się Wiki
Mimo tego, ze Wilje królowej Okii przygotowały dla nich mnóstwo jedzenia na drogę nic nikomu nie smakowało, gdyż zarówno torba gdzie przechowywana była żywność, jak i ręce dzieci były bardzo brudne. W pobliżu nie znaleźli ani rzeki, ani innego zbiornika z wodą, gdzie mogliby się umyć, a Niemy zakazał wszystkim wychodzić ze skalnej rozpadliny, gdyż na dworze zrobiło się już zupełnie jasno. Ułożyli się ciasno jeden obok drugiego i tak przytuleni do siebie spali na zmianę starając się wypocząć przed dalszą drogą. Mimo zmęczenia i ciszy jaka wokół panowała Niemy był czujny. Co jakiś czas otwierał senne oczy, by rozejrzeć się wokół. Jednostajny oddech współtowarzyszy świadczył o tym, że wszystkich zmorzył sen. W pewnej jednak chwili posłyszał znajome mlaskanie błota w pobliżu skały i jeszcze inne nieartykułowane dźwięki, których nie mogła wydawać żadna ludzka istota, ani zwierzę. Morus też nastroszył uszy i zaczął węszyć. Niemy uspokajał go obawiając się, że szczekniecie zdradzi ich kryjówkę. Bardzo ostrożnie wysunął głowę ze szczeliny skały. W pobliżu stały dwie dwunożne, ohydne istoty, niepodobne do niczego co dotychczas widział. Ich oble, bezwłose jak u robaka głowy zakończone były ruchliwymi, ciemnymi czułkami, miały dwie ręce i podłużny tulów, ale były to jedyne cechy przypominające ludzi, poza tym ich wijące się, miękkie, prawie przeźroczyste ciała przyprawiały chłopca o gęsią skórkę. Z całych sił złapał za łeb Morusa, który na dobre wyczul intruzów i chciał wydostać się z ciemnej jaskini, by ich pogonić.
- Ciii….Morus, ciii… - uspokajał go.
Na szczęście glikony po kilku minutach niczym jakieś ruchome wiertła zanurzyły się pod ziemię i ślad po nich zaginał. Niemy długo przyglądał się miejscu, w którym zniknęły, ale nie pozostała po nich żadna dziura w ziemi, żadne zagłębienie, zupełnie tak jakby to wszystko śniło się młodemu Jontkowi.
Z nastaniem nocy wszyscy musieli ruszyć w dalsza drogę. Błoto z poprzedniej nocy zupełnie wyschło im na ubraniach i butach, dlatego zanim zrobili pierwsze kroki musieli nieźle natrudzić się, by otrzepać wysuszone grudy, które uniemożliwiały poruszanie się. Ta noc była o wiele ciemniejsza od poprzedniej, gdyż wielkie, szare chmury na niebie przysłaniały roje jasnych gwiazd, które przedtem oświetlały im drogę. Mały nietoperz przelatujący w pobliżu też chyba nie bardzo orientował się w terenie, gdyż zniżył za bardzo lot i z wielkim piskiem zrobił koło dookoła głowy Morusa myśląc być może, że jest ona jedną z niskich skał, które trzeba było nieustannie omijać latając po tej nieprzyjaznej krainie. Na te zaczepki pies zareagował głośnym szczekaniem i choć wszyscy od razu zaczęli go uspakajać jeszcze głośniej ujadał na nocnego intruza.
- Uciszyć stwór! Uciszyć! – rozkazywał Niemy, jednak było już na to za późno, gdyż nagle spod ziemi wynurzyły się dwie oślizgłe postacie podobne go tych, które za dnia miał już okazję poznać . Zanim dzieci zdążyły rzucić się do ucieczki glikony pochwyciły ich za nogi i wielką łatwością wciągnęły je pod ziemię.

XI Jak dzieci znalazły się w podziemnych korytarzach glikonów i co było dalej.

- Wszyscy być cali? – dopytywał Niemy znalazłszy się w wielkiej i głębokiej podziemnej grocie.
Nikt jednak nie odpowiadał , ponieważ wszyscy byli w szoku po błyskawicznej podróżny pod powierzchnię ziemi. Dziewczyny były tak przerażone, że nie były w stanie nawet płakać. Na szczęście obrzydliwe stwory, które przed chwilą jeszcze dotykały ich swymi śliskimi rękami zniknęły bez śladu. Miejsce, w którym się znaleźli było mroczne i cuchnące, wszędzie czuć było zapach zgnilizny, powietrze było tu tak rozrzedzone, że dzieci z trudnością mogły oddychać mimo tego, że grota była rozległa. Z czasem ich oczy przyzwyczaiły się do panujących ciemności i zaczęły rozróżniać kształt skał otaczających ich dokoła z licznymi stalaktytami nad głowami.
Tu jest okropnie – jęknęła Wiki
- A gdzie Morus? Nie ma psa! – z płaczem zauważyła Kasia.
- Morus! Morus! – nawoływali kolejno, jednak znikąd nie dało się słyszeć ani jedno szczeknięcia, ani chrapniecia, które świadczyłoby o obecności psa.
- Bez niego nic już nie będzie jak dawniej – szlochała Wiki
Niemy otoczył ją troskliwie ramieniem, ogarnęło ją wtedy pokrzepiające uczucie, że nic nic jej nie grozi, gdy jest on przy niej, taki roztropny i mądry. Żaden chłopak ze szkoły nie dorastał mu nawet do pięt. Na wspomnienie szkoły poczuła bolesne ukłucie w żołądku. Z pewnością koleżanki z klasy będą zastanawiać się co się z nią stało, dlaczego nie ma jej na lekcjach. Z pewnością zaczął się już rok szkolny, przecież minęło wiele dni od czasu, gdy dotarli do tej niezwykłej krainy po drugiej stronie chmur. A mama, na pewno zamartwia się o nią i Kordiana. Biedna mama
- Co to? Co leży w kącie? – głos Kasi wyrwał ją z odrętwienia, przerwał natłok myśli.
Wszyscy skupili w pobliżu miejsca, które dziewczynka wskazywała ręką. Na kamiennej posadzce jaskini leżała ogromna sterta kości
- To ludzkie kości. – szepnął przerażony Błażej – Myślicie, że glikony pożarły tych tu?
- O, Boże, ja nie chcę umierać! – zaszlochała znów Wiki wtulając się z całych sił w Niemego.
- Gdyby chcieć zjeść, już by to zrobić. – pocieszył wszystkich mądry Jontek – Teraz musieć myśleć, by wyjść, nie wolno panika, mieć dzwoneczek Okia.
- Tak, – ucieszyła się Wiki – mamy przecież dzwoneczek, on nam pomoże.
Wszyscy rzucili się do torby, gdzie ukryty był prezent królowej Wiji.
- Jest! – Kordianowi pierwszemu udało się wydobyć maleńki przedmiot.
Położył go sobie na otwartej dłoni i wyciągnął rękę przed siebie. Wszyscy zamarli bez ruchu. Dzwoneczek poruszył się leciutko, uniósł się w gorę i zniknął.
- Co zrobiłeś?! – rzucił się na chłopca Błażej
- Cicho! Uspokójcie się! – Kasia powstrzymała ich rucham reki – Słuchajcie.
Rzeczywiście, gdzieś między ostrymi stalaktytami usłyszeli cichutkie dzwonienie. Głos unosił się coraz wyżej i wyżej.
- Musieć wspinać się
- Wspinać się? Spadniemy – Błażej nie był zachwycony tym pomysłem.
- Musieć, tam być wyjście.
- Słuchajcie, - przerwała Kasia – a może dzwoneczek wskaże wam drogę na powierzchnię.
Zainspirowani tą myślą zaczęli nerwowo szukać miejsca, gdzie mogliby wspiąć się po skałach w gorę, jednak wszędzie były one gładkie i śliskie.
- Tam! – wskazał nagle Niemy skalne, wystające półki nad ludzkimi kośćmi – Tam wspiąć.
- Co?! – oburzyła się Wiki – Mam wspinać się po tych kościotrupach? To obrzydliwe!
- Tam droga – stwierdził ponownie Jontek i pierwszy zaczął piąć się w gorę po stercie białych szkieletów.
- Idziemy – ruszył za nim Błażej ośmielony odwagą towarzysza.
Reszta drużyny, choć z niechęcią i odrazą też podążała w ślad za nimi potykając się o nagie czaszki i odstające piszczele.
- To straszne, ohydne - narzekały dziewczyny, ale dzielnie pięły się w górę, aż dotarły do pierwszej skalnej półki. W tym miejscu ściany groty były nierówne i choć było to bardzo niebezpieczne, tu była możliwość wspinania się jeszcze wyżej. Jako pierwszy nasłuchując cichego odgłosu dzwoneczka wciąż piął się Niemy, aż w pewnym momencie zauważył, ze dar królowej Okii zatrzymał się. Podniósł wysoko rękę w tym kierunku i wyczul chłodny otwór w ścianie jaskini. Jeszcze trochę wysiłku i już znalazł się w wąskim i niskim korytarzu.
- Tutaj! – zawołał
Kilka chwil później cała czwórka czołgała się w wąskim przejściu w zupełnej ciemności wsłuchując się w głos dzwoneczka. Korytarz wił się w nieskończoność i zdawało się dzieciom, że nigdy już nie wydostana się z tego mrocznego labiryntu. Nareszcie jednak czołgający się na przedzie Niemy zobaczył bardzo słabe światło, które mogło oznaczać jakiś otwór zwiastujący koniec niskiego korytarza. Otwór wpadał w o wiele wyższy i szerszy od poprzedniego korytarz. Tu panował półmrok i wszyscy mogli nareszcie dostrzec otaczające ich ściany skalne. Dzwoneczek znów wskazywał drogę przez wijące się przejścia. Nadal byli pod ziemią, a kończyła im się woda.
- Jeśli wkrótce nie wydostaniemy się na powierzchnię umrzemy z pragnienia – zaczęła narzekać Wiki.
Miejsca, które mijali były podobne do siebie tak bardzo, że zaczęli obawiać się czy aby nie krążą w kolo, jednak dzwoneczek wciąż prowadził ich do przodu, a jego głos był jedyną nadzieją dla czworga wędrowców zaginionych w podziemnym świecie glikonów.

XII O tym jak wędrowcy uniknęli pożarcia przez wielkiego robaka.

- Gdyby był tu Morus nie bałabym, się tak bardzo. – smuciła się Kasia – Co powiemy płanetnikowi Kubie, kiedy wrócimy do domy? Morus był jego jedynym przyjacielem..
- Morus, być mądry stwór, on przeżyć. – pocieszał ją Niemy.
Od wielu godzin dzieci wędrowały pośród korytarzy nie napotykając dzięki czarodziejskiemu dzwoneczkowi glikonów. Wszyscy stracili jakiekolwiek poczucie czasu, nie mieli pojęcia jak długo znajdują się pod ziemią, ani czy w normalnym świecie jest teraz dzień czy noc. W pewnej chwili dotarli do miejsca, które przypominało wielką pieczarę bardzo podobną do tej, w której znaleźli się zaraz po wciągnięciu ich pod ziemię przez glikony. Jednak ta grota różniła się od poprzedniej tym, że z jej obszernego wnętrza na wszystkie strony prowadziły liczne korytarze. Dzieci stały przez chwilę rozglądając się wokół
- Jak to dobrze, że mamy dzwoneczek, inaczej zupełnie nie wiedzielibyśmy w który korytarz się udać – stwierdził Kordian
- Bardzo chce mi się pić – odezwała się Kasia – Obyśmy niedługo dotarli na powierzchnię.
- Może nie trzeba będzie wychodzić na powierzchnię, żeby się napić. – ucieszył się nagle Błażej – Patrzcie na prawo.
Wszyscy odwrócili się jednocześnie i z wielka radością spostrzegli mieniące się szmaragdowym światełkiem podziemne źródełko
- Oby tylko woda nadawała się do picia! – wykrzyknął Błażej i pobiegł zaczerpnąć z szemrzącej cichutko czystej tafli wody.
- Hurra! – ucieszył się jeszcze bardziej
Woda była świeża i czysta. Wszyscy rzucili się do do napełniania pustych pojemników, które podarowały im Wilje. Pośród wesołych okrzyków i radosnego pluskania nikt nie zauważył wielkiego , ruchliwego cienia unoszącego się to w górę, to w dół tuż nad ich głowami. Ogromny, podłużny i śliski mieszkaniec groty wypełznął właśnie z jednego z bocznych korytarzy, gdzie kończył akurat pożerać niedawno upolowanego starego glikona, który nieopatrznie zapuścił się w pobliże jego siedziby. Zobaczywszy ruch w pobliżu źródełka, gdzie zwykł był gasić pragnienie przystanął zadziwiony, gdyż nigdy jeszcze nie widział innych niż gliony istot żywych. Przez krótką chwilę chwiał się na swych krótkich haczykowato zakończonych mackach nie wiedząc co zrobić, ale zaraz potem zdecydował się zaatakować intruzów. Zapiszczał przeraźliwie jak to miał w zwyczaju czynić podczas ataku i szybkim ruchem złapał najbliżej stojącą istotę. Błażej krzyknął z całych sił zobaczywszy ogromnego, obłego robaka, który złapał go przednimi mackami z tyłu za kurtkę tak mocno, że wszystkie guziki z przodu oderwały się w jednej chwili. Potwór z wielką siłą podniósł go w górę ciągnąc swoja ofiarę w stronę jednego z bocznych korytarzy. Niemy z Kordianem rzucili się do pomocy przyjacielowi, jednak robak wijąc się podrzucał na boki swój obiad wycofując się w zawrotnym tempie i wzbijająć pozostałymi mackami ogromne tumany kurzu, w których obaj chłopcy zupełnie stracili orientację. Błażej na szczęście nie stracił zimnej krwi. Podrzucany na boki przez żarłocznego robaka wyjął podczas szarpaniny wpierw jedną, a potem drugą rękę z rozpiętej kurtki, uwalniając się z niej zeskoczył na ziemię obiema nogami i ruszył w tył do ucieczki. Zrobiwszy kilka kroków natknął się na pozostałych chłopców i złapawszy ich za ręce pociągnął za sobą z powrotem do groty. Robak z kurtką w paszczy wijąc się i rzucając na wszystkie strony przez chwilę jeszcze cofał się w głąb korytarza myśląc zapewne, że trzyma nadal w paszczy swa ofiarę. W tym czasie chłopcy pobiegli do głównej groty, porwali bukłaki z wodą i wraz z dziewczynami pobiegli w stronę przeciwnego korytarza w ślad za głosem dzwoneczka Okii. Korytarz znów kierował się w górę, mieli więc trudności z szybkim marszem, a wciąż obawiali się czy wielki robak zorientowawszy się, że niedoszły posiłek umknął mu sprzed macek nie puści się w pogoń za nimi. Po jakimś jednak czasie usłyszawszy jedynie jednostajny dźwięk dzwonka uznali, że straszny mieszaniec groty pozostał w bocznym korytarzu. Mogli wreszcie zwolnić kroku, a czas był na to najwyższy, gdyż wszyscy byli już bardzo zmęczeni. Po niedługim czasie korytarz znów zaczął biec poziomo, jednak teraz w różnych miejscach krzyżował się z innymi, licznymi korytarzami biegnącymi poniżej tego, którym szli. Na takich skrzyżowaniach podziemnych dróg zaczęli spotykać pojedyncze glikony maszerujące drogami prowadzącymi poniżej. Musieli teraz bardzo uważać i zachowywać się cicho, by nie zostać zauważonymi przez podziemnych mieszkańców labiryntu. Spali wtedy, gdy czuli się tak zmęczeni, po jakimś czasie znów zaczęła kończyć im się woda, jedzenie również skończyło się jakiś czas temu. Przy życiu utrzymywał ich tylko dzwoneczek, który wciąż swym delikatnym dźwiękiem nakazywał iść naprzód i strach przed glikonami poruszającymi swymi ohydnymi czułkami w korytarzach, na które od czasu do czasu spoglądali z góry.

XIII O tym jak wędrowcy dotarli do górników i jak poznali Wielkiego Sztygara.

Po pewnym czasie bezsensownej jakby się wydawało wędrówki korytarz zaczął wyraźnie opadać w dół
- Miałem nadzieję, że kiedyś wyjdziemy na powierzchnię, a znów schodzimy w głąb. Nie ma już dla nas nadziei – zaczęła lamentować Wiki.
Jednak stroma droga, którą teraz podążali nagle urwała się i wszyscy zobaczyli otwór ukazujący wnętrze jasnej, obszernej groty.
- Znów kryjówka robaka! – wykrzyknął Błażej – Zachowujcie się ostrożnie.
Grota podobna była do tych, które już wcześniej widzieli, z tą różnicą , że posiadała jedno tylko wyjście dokładnie naprzeciw korytarza z którego właśnie przybyli. Dzieci zaczęły rozglądać się na wszystkie strony, jednak nie znaleźli śladów mieszkańców tego miejsca, ani wody, której tak bardzo znów potrzebowały. Dźwięk dzwoneczka rozlegał się w przeciwległym korytarzu.
- Nie mieć co szukać w grota – stwierdził z rezygnacją w głosie Niemy – Iść dalej.
Kiedy jednak weszli w następny korytarz usłyszeli łoskot jakichś twardych narzędzi uderzających o skały i głosy nawołujące w ciemności.
- Co to? Co to może być?
- Idźmy ostrożnie! – powtarzali jeden przez drugiego.
Po chwili zobaczyli mnóstwo poruszających się w ciemności światełek. Przystanęli, ale byli zbyt zdeterminowani by zawrócić. Zaczęli rozróżniać pojedyncze głosy, zupełnie jakby należały one do ludzi.
- Górnicy! – krzyknął uradowany Niemy – Górnicy pracować w korytarz.
Poruszające się lampki zatrzymały się, pracujący w tunelu nasłuchiwali.
- Kto tam? Kto być tam? – dały się słyszeć pojedyncze nawoływania.
- Hurra! – krzyknęła Wiki – Jesteśmy uratowani!
Umorusani, spoceni ludzie przyglądali się z wielką ciekawością czterem dzieciom przybywającym od strony siedzib glikonów. Obchodzili ich ze wszystkich stron, otwierali oczy ze zdumienia, kiwali głowami i mówili jeden do drugiego
- Być niemożliwe
- Jak przeżyć u glikon?
- Jak być możliwe?
- Prowadził nas dzwoneczek - zaczęła paplać Wiki, ale zaraz potem przypomniała sobie – A gdzie on właściwie jest? Nie słychać go
I rzeczywiście kiedy dzieci dotarły do korytarzy górników dźwięk prowadzący ich tak długo ucichł. Być może dzwoneczek spełniwszy swoją rolę wrócił na łąkę Wilji do swej właścicielki.
Górnicy chyba nie do końca ufali dziwnym wędrowcom, bo kazali im iść do człowieka, którego nazywali Wielkim Sztygarem. By do niego dotrzeć musieli wpierw jeszcze przemierzyć kilkadziesiąt metrów podziemnych korytarzy, a kiedy znaleźli się w wielkiej, jasnej grocie oświetlonej wieloma lampami umieszczonymi na drewnianych drągach zobaczyli wąską, drewnianą windę, do której ich przewodnicy polecili im wejść. Wraz z nimi usadowił się wąsaty, stary górnik, inni widocznie wrócili do pracy, gdyż dotarłszy do głównej groty odwrócili się plecami do dzieci i pospieszyli z powrotem do podziemi. Winda poszybowała w górę tak szybko, że wszystkim zakręciło się w głowach. Mimo tego poczuli się naprawdę szczęśliwi, gdyż nareszcie zaświtała dla nich nadzieja wydostania się na powierzchnię ziemi. Jednak tam gdzie dotarli nie zobaczyli ani zieleni, ani błękitnego nieba, o którym marzyli. Winda zatrzymała się w mrocznym szybie, gdzie znów krętym korytarzem powędrowali za starym, milczącym górnikiem wprost do drewnianych, na wpół zbutwiałych drzwi, za którymi znajdowała się komora Wielkiego Sztygara. Stary górnik spluwający co jakiś czas na kamienną podłogę wielką, czarną dłonią zapukał delikatnie do drzwi.
- Wejść! – odezwał się za środka gruby głos
- Czekać – polecił górnik i sam wszedł do środka zamykając za sobą drzwi.
Choć trudno było rozróżnić pojedyncze słowa, to stojący za drzwiami słyszeli, że w środku trwa żywa dyskusja. Nareszcie drzwi zostały otwarte i wąsaty górnik ruchem ręki nakazał dzieciom wejść do środka. Obszerna izba, w której znaleźli się była zupełnie pusta, ściany pomalowane były tu na szary kolor, a jedynym meblem jaki się tu znajdował było spore biurko, za którym rozpostarty w wygodnym fotelu siedział szeroki w barach, siwy, długowłosy człowiek, u którego największą uwagę przyciągały olbrzymich rozmiarów dłonie. Stary górnik pokłonił się Wielkiemu Sztygarowi w pas i usłużnie wycofał się z izby.
- Czy prawda jest co mówić moi górnik? Czy przejść ziemia glikon? – zapytał grzmiącym, surowym głosem
- Być prawda – potwierdził Niemy
Wielki Sztygar wstał od swego biurka i wtedy dzieci zauważyły że jest on niezwykle wysoki i potężny. Przyjrzał się jeszcze raz młodym przybyszom, a potem zasypał ich setką pytań, gdyż jak stwierdził, jeszcze nigdy żadnemu śmiertelnikowi nie udało się przejść przez ziemię glikonów.
- Ja cenić odwaga i zaprosić przybysze na obiad.
Nic nie mogło tak ucieszyć zmęczonych, wygłodzonych podróżników niż obietnica ciepłego posiłku. Z radością udali się więc w ślad za Wielkim Sztygarem korytarzem z powrotem w stronę windy, która tym razem wywiozła ich na powierzchnię. Teraz dopiero po otwarciu windy zobaczyli upragnione niebo, drzewa, kwiaty, a tuż za bramą kopalni wieś niepodobną do siedzib Jontków, gdyż tu domy były bogate, a obejścia ogrodzone plotami.
- Tam mój dom – wskazał Wielki Sztygar na największy i najpiękniejszy dom w całej wsi.

XIV O tym jak dzieci odnajdują wreszcie Morusa i jak pies ucieka z niewoli.

Górnicy od wieków zaopatrywali glikony w jedzenie, którego te potrzebowały jak każde żywe istoty. Na ziemi tych śliskich stworzeń nie rosły przecież żadne rośliny, glikony nie potrafiły też hodować zwierząt, ani polować na nie. W zamian za żywność obłe stwory nie atakowały górników, ani nie wchodziły do chodników, gdzie ci wydobywali szlachetne kamienie. Cenne produkty swojej pracy górnicy sprzedawali Ciupagom, którzy rządzili pozostałymi ziemiami, podbitymi przez króla Zaboja od wysokich gór, aż do dalekiego morza po drugiej stronie świata. Jedynie górników Ciupagowie nie atakowali, gdyż oni tylko potrafili wydobywać cenny kruszec, na którym bardzo zależało zachłannemu królowi. W zamian za szlachetne kamienie otrzymywali oni od Ciupagow wielkie ilości żywności, których część przekazywali żarłocznym glikonom. Tych i wielu jeszcze innych rzeczy o życiu górników dowiedzieli się młodzi podróżnicy od Wielkiego Sztygara, który ugościł ich iście królewskim obiadem. W zamian dowiedział się o misji dzieci.
- Nie obchodzić mnie czy być wojna czy pokój. – stwierdził chłodno wysłuchując ich opowieści – Dla Wielki Sztygar ważnym być by nasz lud żyć w dostatek. Inne ludy nie obchodzić Wielki Sztygar, ale cenić odwaga.
- Czy mógłbyś wskazać nam drogę do zamku króla? – spytała Wiki
- Mój człowiek was zaprowadzić na skraj las. Za las zaczynać się ziemia Ciupagi, tam pytać.
- Więc to niedaleko! – ucieszyły się dziewczyny
- Pokazać gościom ogród – Wielki Sztygar bardzo chciał pochwalić się swoim hobby.
- Ja mieć kolekcja niezwykłe stwór.
- Chętnie je obejrzymy – odpowiedziała uprzejmie Kasia.
- O ile nas nie pożrą – dodał przezornie Kordian
W ogrodzie Wielkiego Sztygara dzieci znalazły zamknięte w drewnianych klatkach różne gatunki zwierząt, którymi fascynował się gospodarz. Były to zarówno zwykłe kury domowe, jak i czarne wrono podobne ptaszyska, które spotykali w ciemnym lesie, były wilki, niedźwiedzie i najprzeróżniejsze robaki dostarczone Sztygarowi do kolekcji przez glikony. Jednak żaden z robaków nie był ani w połowie tak wielki jak napotkany przez dzieci w podziemnej grocie.
- Teraz pokazać nowy stwór – pochwalił się Wielki Sztygar i nie mogąc się już doczekać pochwał gości pobiegł do ostatniej, zamkniętej na drewniany skobel klatki.
W tej samej chwili usłyszeli znajome szczekanie.
- To Morus! – krzyknęli wszyscy jednocześnie – Morus! Morus żyje!
- To nasz pies – Wiki zwróciła się do gospodarza – Oddaj nam go proszę.
Wielki Sztygar pociemniał na twarzy
- Stwór mój. – rzekł i gniewnym głosem dodał – Koniec zwiedzanie ogród.
- Oddaj nam psa, to nasz przyjaciel – próbowała Wiki, jednak jej słowa jeszcze bardziej rozgniewały potężnego starca
- Goście przed zmrok opuścić dom – rzekł i wskazał im furtkę od ogrodzenia.
- Nie odejdę bez Morusa – twardo powiedziała Kasia kiedy byli już za płotem wypędzeni przez jeszcze niedawno gościnnego górnika.
- My teraz odejść, a w noc uwolnić stwór. – szepnął Niemy rzucając znacząco oko Kasi.
Po chwili nadszedł ogorzały, chudy człowiek, który z polecenia Wielkiego Sztygara miał zaprowadzić wędrowców na skraj lasu droga nie była stąd daleka, gdyż wioska górników nie była wielka, a zielony las dobrze był widoczny dotarli do ostatnich chat na skraju osady. Przed nocą doszli do miejsca, gdzie ich przewodnik pożegnał się życząc im szczęścia i dobrej podróży, odwrócił się pospiesznie i oddalił w kierunku wsi.
- Wy czekać w las, – powiedział Niemy – ja wrócić uwolnić stwór.
- Pójdę z tobą
- Ja też – obaj chłopcy wyrazili chęć towarzyszenia koledze.
Choć Niemy przekonywał, że trzy skradające się do wsi osoby mogą zostać zauważone, podczas, gdy on sam prześlizgnie się za ogrodem i wróci w towarzystwie Morusa, to chłopcy nie chcieli ustąpić. Zostało wiec na tym, że dziewczyny zaczekają na polanie, a kiedy chłopcy wrócą z psem wszyscy ruszą jeszcze przed świtem w las, by umknąć przed ewentualną pogonią górników. Dziewczyny nie były zachwycone perspektywą czekania na skraju nieznanego im lasu w ciemnościach nocy, jednak chęć odzyskania psa była silniejsza od wszelkich obaw. Niemy przed odejściem rozpalił niewielkie ognisko, by mogły przy nim się ogrzać i ewentualnie odpędzić dzikie zwierzęta. Siedziały wiec umilając sobie czas śpiewem, pocieszając się wzajemnie, że być może nieobecność chłopców nie będzie zbyt długa, choć wcale w to nie wierzyły. Obawiały się, że Wielki Sztygar domyśli się, że dzieci będą chciały odzyskać Morusa i będzie czuwał wraz z groźnymi górnikami tej nocy w ogrodzie.
- Żeby tylko nie dopadł ich kiedy znajdą się za ogrodzeniem.
- Żeby nie wypuścił wilka z klatki.
- Żeby tylko nie czuwał tej nocy – wyrażały głośno swoje obawy.
Jednak ku ich wielkiemu zaskoczeniu chłopcy pojawili się z powrotem bardzo szybko, a wraz z nimi merdając wesoło ogonem i piszcząc z wielkiej radości przybiegł Morus.
- Morus! Kochany piesek. – cieszyły się dziewczyny – Jak udało wam się go tak szybko uwolnić?
- Niczego nie musieliśmy robić – głaskał ciemną sierść psa zadowolony Kordian – Morus sam uwolnił się się z klatki, pewnie wyrwał te drewniane pręty i biegł tropiąc nas po śladach. Spotkaliśmy go niedaleko stad.
- Mądry stwór. Dobry stwór – chwalił psa Niemy.

XV O tym jak dzieci docierają do partyzantów.

Tej nocy dzieci wraz z psem wkroczyły do lasu oddzielającego ziemię górników od Ciupagów. Jakże inny był ten las od upiornego ciemnego lasu. Mimo nocy pełno tu było żyjącej,cudownej przyrody. Pogoda była nadzwyczaj piękna, w porównaniu z zimnymi korytarzami glikonów miejsce to wydało się wędrowcom rajem. Po kilku godzinach marszu zdecydowali się na odpoczynek.
- Tu nas tak szybko nie znajdą – stwierdził Błażej, a pozostali przyznali mu rację. Postanowili porządnie wyspać się przed dalszą drogą w nieznane.
Pierwszy jak zwykle zbudził się czujny Niemy. Kiedy skierował oczy ku górze od razu zauważył, ze słońce jest już wysoko na niebie., Zewsząd rozbrzmiewał śpiew ptaków. Nad głową niczym wielkie, zielone parasole ochraniały przed słońcem śpiących geste korony drzew. Od razu stwierdził, że miejsce w którym się znaleźli jest piękne, postanowił więc rozejrzeć się dokoła. Kiedy jednak usiadł w pachnącej trawie zobaczył wielu mężczyzn otaczających polanę, na której spali. W pierwszej chwili przyszło mu na myśl, ze to górnicy wytropili ich nocą i teraz zemszczą się za porwanie stwora. Morus nie szczekał, z pewnością poznał Wielkiego Sztygara, swego pana w czasie, gdy dzieci zniknęły pod ziemią. Rzeczywiście jeden z mężczyzn głaskał pasa po grzbiecie i karmił go jakimś ciemnym plackiem, nie był to jednak Wielki Sztygar. Inni też wydawali się znacznie niżsi i ogólnie drobniejszej budowy niż silni górnicy. Szarpnął Błażeja, który leżał najbliżej, a ten przestraszywszy się obecnością obcych zbudził resztę dzieci. Jeden z przybyszów, człowiek szczupły, o pociągłej twarzy ubrany w płócienne portki i ciemną kamizelkę z zatkniętym za paskiem wielkim nożem zakończonym drewnianą, rzeźbioną rękojeścią wysunął się naprzód i zapytał
- Kto wy być? Co robić w las?
- Szukamy królowej Ciupagów – starał się najłagodniej jak mógł wytłumaczyć Błażej.
Jego słowa przyniosły jednak odwrotny efekt niż się tego spodziewał.
- Ciupagi być przeklęci! – krzyknął chudy mężczyzna i splunął groźnie na ziemię.
Pozostali otoczyli ich sapiąc złowrogo.
- My nie Ciupagi. Ja Jontek, a ci z daleki świat – próbował tłumaczyć im Niemy.
- Jontek! Jontek! – powtarzali sobie z ust do ust
- Ty wolny człowiek?
- A kim wy jesteście? – zebrała się na odwagę Wiki?
- My, Pasterze
- Zielarze
- Chatowie
- Oscypkowie – odpowiadali z różnych stron.
- Ludy podbite przez Ciupaga - szepnął Niemy
- My partyzanci, my nie godzić się z niewola jak nasi bracia
Partyzanci opowiedzieli dzieciom jak za dawnych czasów wolne, pokojowo nastawione ludy zamieszkiwały ogromną krainę dobrobytu, gdzie bujna przyroda była w stanie wykarmić wszystkie swoje dzieci, które pomagały sobie wzajemnie współżyjąc ze sobą w zgodzie i wzajemnym szacunku. Wojowniczy Ciupagowie, którzy podbili pokojowo nastawione ludy narzucili im swoją władzę. Odtąd wszystkie ludy stały się niewolnikami Ciupagów, którym musieli teraz oddawać część swoich płodów rolnych, kuli dla nich broń, której przedtem sami nie znali, budowali im domy i pałace, choć sami zawsze zadawalali się skromnymi chatami. Tylko górnicy nie zostali zniewoleni, gdyż handlowali szlachetnymi kamieniami, które nader kochał król Zabój. Poza tym tylko oni potrafili utrzymać okrutne glikony na ich nagiej ziemi. Jeden tylko pokojowy lud nie został podbity przez Ciupagów. Był to lud Jontkow żyjący po drugiej stronie świata oddzielony z jednej strony krainą glikonów, z drugiej zaś skałami i wąwozem Pioruna. Nawet odważny, wojowniczy Zabój nigdy nie zapuściłby się ze swym wojskiem na ziemie glikonów. Większe już szanse dostania się do ziemi Jontkow widział zły król przez wąwóz Pioruna. Przecież jego piękna i łagodna córka przeszła na drugą stronę, król wiedział o tym od królowej, która ujrzała swe dziecko pośród Jontków we śnie, a sny Miłej zawsze mówiły prawdę. Tym razem wskazały Urodną w ramionach Bacława. Teraz król Zabój stoi ze swym licznie zgromadzonym wojskiem u podnóża wąwozu. Wysyła zwiadowców, by znaleźli owe miejsce przez które można by się prześlizgnąć na drugą stronę, jednak żaden z nich nie wracał, gdyż rozwścieczony Piorun z pewnością uśmiercał wszystkich , którzy odważyli się zakłócić jego spokój. Król Ciupagów nie cofnie się jednak przed raz powziętym postanowieniem, wymyśli jakiś sposób przedostania się do ostatniego z pokojowych ludów, inaczej nie wróci do swego zamku i do ukochanej królowej.
- My ukrywając się w las, my być dumni, że poznać Jontek, wolny człowiek – wódz partyzantów podał Niememu dłoń
- Te dzieci z inny świat, – wskazał chłopiec na pozostałych – ich przepowiedzieć nadejście pradawny mag. My mówić z królowa Okia, ona nakazać dostać się do królowa Miła.
- Zwiadowca poprowadzić was do pałac. Tam dotrzeć za dwa dni.

XVI Jak z pomocą zwiadowcy dzieci dotarły do stolicy Ciupagów i jak przekazały dary dla królowej.

Dwa dni i dwie noce szli młodzi podróżnicy prowadzeni przez dzielnego zwiadowcę partyzantów. Mijali osady Pasterzy, Zielarzy, Oscypków, którzy uprawiali swe skromne pola, by potem większą część plonów oddać Ciupagom, którzy ani nie siali, ani nie orali, a tylko korzystali z pracy porządnych ludzi. W wioskach panowała taka bieda i smutek, że nikt nawet nie zwracał uwagi na przechodzące dzieci, jedynie pies wzbudzał zainteresowanie umorusanych dzieci noszących ciężkie wiadra z wodą ze studni, albo wypasających owce i kozy na niewielkich łąkach przylegających do pól pszenicy, żyta i ziemniaków.
- Dzieci maja tu ciężkie życie – zauważyła ze smutkiem Wiki.
W samej stolicy, gdzie znajdował się pałac królewski panowało zupełnie inne życie i obyczaje niż we wsiach. Tu murowane, wysokie domy prześcigały się pięknem zdobień i ogrodów przylegających do części mieszkalnych. Wystrojone w bogate suknie panie prześcigały się wdziękiem i galanterią. W centrum miasta roiło się od ulicznych kramarzy wśród których nie brakowało znanych już dzieciom górników handlujących szlachetnymi kamieniami, mnóstwo było tu wszelakiej bogato zdobionej broni, której nikt nie kupował, ponieważ wszyscy mężczyźni wyruszyli na wojnę z Jontkami pod dowództwem króla Zaboja.. Bogate żony Ciupagów interesowały się raczej delikatnymi tkaninami i fatałaszkami, w których gustują wszystkie kobiety na całym świecie. Zwiadowca partyzantów zaprowadził dzieci tylko do peryferii miasta, gdyż mężczyźni nie będący Ciupagami z wyjątkiem handlarzy nie mieli czego tu szukać. Pałac widoczny był z daleka, nietrudno było wiec tam trafić, gorzej jednak dostać się do środka, bo choć wszyscy ci, którzy potrafili utrzymać broń wyruszyli na wojnę, to król pozostawił w pałacu uzbrojone straże, zbyt bowiem kochał królową, by narażać ją na jakiekolwiek niebezpieczeństwo.
Akurat kiedy zastanawiali się jak dostać się do wnętrza pałacu do Kasi stojącej najbliżej Morusa podeszła jakaś wystrojona dama i zapytała ile żąda za kudłatego stwora.
- Nie jest do sprzedania. - odpowiedziała dziewczynka i wtedy wpadała nagle na ciekawy pomysł - Stwór jest darem dla królowej Miłej
- Och! ach! - podziwiały Morusa zgromadzone panie
- Czy być dar od król?
- Czy Jontki podbite? - pytały jedna przez drugą.
- Król Jontków przekazuje dar dla królowej, by prosić ją o laskę dla swego ludu. - ciągnęła dziewczynka widząc jaki efekt przynoszą jej słowa - Czy ktoś poprowadzi nas do królowej​?
Wystrojone damy zaczęły szeptać, biegać, zrobiło się wielkie zamieszanie, gdyż każda kobieta Ciupagów chciała na własne oczy zobaczyć dar Jonków. Wreszcie któraś z nich przyprowadziła jednego ze strażników, który po długich tłumaczeniach zgodził się zaprowadzić dzieci przed oblicze królowej. I tak dzięki sprytowi Kasi już po kilku chwilach wszyscy znaleźli się w sali tronowej pełnej złoconych mebli, pięknych kobierców i wysokich, szklanych wazonów napełnionych kolorowymi kwiatami. Pośrodku, na mieniącej się zlotem i szlachetnymi kamieniami wypolerowanej jak lustro posadzce stał szeroki tron wysadzany rubinami. siedziała na nim drobna, jasnowłosa kobieta, tak piękna i delikatna, ze aż jej uroda nie pasowała do tego ciężkiego, bogatego wystroju pałacu. Na jasnej twarzy królowej jaśniał dobrotliwy, delikatny uśmiech.
- Czy spotykać mój mąż?- zapytała kiedy tylko wędrowcy zbliżyli się nieco do tronu - Czy król być zdrów?
- Witaj królowo! - pierwsza pokłoniła się Kasia - Nie widzieliśmy króla
- A stwór? Czy król pokonać Jontki i przysłać mi stwór?
- Nie, pani. - odpowiedziała znów odważnie dziewczyna - My przychodzimy od króla Johasa i twej córki.
Piękna królowa zbladła, wstała ze swego szerokiego tronu i wskazała służbie drzwi. Licznie zgromadzone na sali damy dworu od razu posłusznie wykonały rozkaz, jednak dwaj strażnicy pilnujący wyjścia spoglądali jeden na drugiego nie wiedząc jak się zachować, odpowiedzialni byli przecież przed samym królem za bezpieczeństwo najjaśniejszej pani.
- Za drzwi! - syknęła gniewnie królowa.
Wykonali rozkaz.
- Co z moja córka? Żyć?
- Żyje i jest bezpieczna. - odpowiedziała nieco przestraszona Kasia
Królowa uspokoiła się nieco, opadła z powrotem na tron i skinęła ręką na znak, by goście zbliżyli się
- Moje sny nigdy nie mylić. - rzekła po chwili - Królewna śnić się wiele raz. Ja wiedzieć, że być ona po druga strona wąwóz. Czy wy być Jontek?
- Ja być - Niemy wysunął się nieco naprzód
- A pozostali? Wasze strój różnić się.
- Jesteśmy z innego świata. - odpowiedziała Wiki - Nie wiemy jak tu znaleźliśmy się, ale żeby wrócić z powrotem do domu musieliśmy przebyć długą drogę z ziemi Jontkow przez ciemny las, ziemię gliknów do ciebie królowo, żeby oddać ci to... - i tu podała złotą spinkę królewny Urodnej.
- Occh.- jęknęła królowa - To od moja córka.
- Tak, pani. Twoja córka kocha królewicza Bacława, syna króla Johasa. Pozdrawia cię i prosi o pokój dla ludu, który pokochała z całego serca.
- Och! - zbladła znów królowa - Mój mąż być na wojna z lud Jonki.
- Tylko ty, pani możesz go powstrzymać. Ale to jeszcze nie wszystko królowo. - teraz Wiki wyjęła dzwoneczek, który królowa Okia kazała przekazać władczyni Ciupagów - To dar królowej Wilji, powiedziała , że to od twoich sióstr.
- Ja nie mieć sióstr - zdziwiła się królowa biorąc do reki mały dzwoneczek, który w momencie, gdy tylko go dotknęła zaczął dzwonić cichutko na jej jasnej dłoni.

XVII O tym, co opowiedział dzwoneczek królowej Wilji.

Dzieci stały bezradnie na środku sali tronowej w pałacu króla Ciupagów nie wiedząc co czynić. Królowa Miła zemdlała, gdy podarowany jej dzwoneczek zaczął wydzwaniać cichutką melodię. Jeśli teraz któryś za strażników królewskich wszedłby do sali z pewnością pomyślałby, że dzieci zabiły ich panią. Mogłyby przypłacić to zdarzenie życiem. Tymczasem Miła nie ruszała się, a dzwoneczek dzwonił i dzwonił. Nareszcie melodia ustala, a wtedy królowa poruszyła się.
Chyba nic jej nie jest - wyszeptała przerażona Wiki.. Królowa otworzyła oczy, usiadła na wypolerowane posadzce.
- Teraz rozumiem skąd brały się moje sny. Królowa Okia pomogła mi odzyskać utraconą pamięć - powiedziała językiem o wiele łatwiejszym do zrozumienia przez dzieci.
Wszyscy pomogli jej wstać. Usadowiła się z powrotem na swym tronie.
- Od dawna dziwił mnie fakt, że nie mogłam przypomnieć sobie swojej przeszłości - zaczęła swą opowieść - W snach widywałam miejsca odlegle, potrafiłam też przewidywać przyszłość. Mój lud uważa mnie za wróżkę, która potrafi czytać w ludzkich myślach , a ja wciąż nie wiedziałam kim jestem. Dokładnie pamiętałam wszystkie zdarzenia od chwili poślubienia przeze mnie króla Zaboja. Dopiero ten dzwoneczek opowiedział mi moją przeszłość kiedy żyłam na krańcu ciemnego lasu na łące blisko ziemi glikonów. Byłam jedną z Wilji, poddaną naszej dobrej królowej Okii. Moje siostry nazywały mnie Ajrą. Dopóki pomiędzy ludźmi wszystkich plemion panowała zgoda i harmonia nie opuszczałyśmy naszej łąki, gdzie byłyśmy szczęśliwe, beztroskie pośród kolorowych kwiatów i słonecznego blasku. Jednak wojownicze ludy Ciupagów napadały na wioski Oscypków, Pasterzy, Zielarzy i innych plemion nie znających przemocy. Coraz więcej podbitych ludów stawało się niewolnikami króla Zaboja. W końcu wszystkie ludy prócz Jontków żyjących za ciemnym lasem po drugiej stronie wąwozu Pioruna poddały się miażdżącej przewadze Ciupagów. Wieśniacy ze wszystkich krańców świata wzywali w myślach naszą królową, błagali o pomoc.
- Pójdziesz Ajro do króla Zaboja - nakazała mi pewnego dnia nasza królowa - Jesteś najmądrzejszą z Wiliji, może kiedy król wysłucha słów pięknej boginki zgodzi się na pokój i równouprawnienie dla wszystkich ludów podbitych przez niego ziem. Powiesz mu, że przysyła cię królowa Okia, która włada światem nadprzyrodzonym, powiesz, że równowaga świata po tej stronie chmur zostałaś zachwiana. Wszystkie istoty nadprzyrodzone żądają naprawienia zła, jakie Ciupagowie wyrządzili pozostałym ludom.
Uczyniłam jak nakazała mi moja pani. Byłam boginką leśną, duchem, który nie musiał pukać do drzwi pałacu by zostać wpuszczoną do środka. Nocą weszłam jako niewidzialna istota do sypialni władcy. Chciałam spojrzeć w twarz tyrana, zanim przemówię do niego w imieniu królowej Okii. Zabój leżał na swoim łożu bezbronny z odkrytym torsem, jego twarz była męska, ale jednocześnie delikatna i piękna, ciemne poskręcane włosy otaczały tę jasną, cudowną twarz niczym aureola. Stałam tak i parzyłam zachwycona na króla, który zdawał mi się być wcieleniem piękna, uosobieniem kobiecych marzeń i nie mogłam wymówić ani słowa, nie potrafiłam przekazać przesłania mojej królowej. Nagle król zbudził się i też spojrzał na mnie. Nie krzyknął, nie wzywał straży. Zabój podobnie jak ja był zauroczony. Potem wszystko potoczyło się szybko. Król mimo iż domyślił się, że nie jestem istotą ze świata ludzi pokochał mnie szczerze i pragnął bym została jego żoną. Zapomniałam o mojej misji ,o tym że królowa Okia czeka aż wrócę z odpowiedzią Ciupagi. Zamiast wrócić na łąkę Wilii udałam się do wąwozu Pioruna.
-Panie ognia i gromu,pomóż mi stać się zwykłą kobietą . Pomóż mi zostać żoną króla -błagałam
Piorun nigdy nie ukazuje się ludziom, ale ja byłam boginką. Zobaczyłam władcę gromów w całej okazałości.
-Jeśli wyzbędziesz się cech istoty nadprzyrodzonej, będziesz odtąd śmiertelna. Czy zdajesz sobie z tego sprawę?!-zagrzmiał
-Tak chcę tego.
-Zapomnisz więc o swoich siostrach Wiliach,o łące i o całej swojej przeszłości , gdyż nie będziesz już należała do tamtego świata! - ryknął niczym lawina spadająca z gór.
Wróciłam do króla, urodziłam mu córkę, piękną i dobrą królewnę Urodnę, ale Piorun odebrał mi pamięć. Dopiero dzisiaj ten dzwoneczek przypomniał mi moją przeszłość i misję ,z którą przysłała mnie do króla Okia. Nadszedł czas, by wreszcie spełnić zadanie.

Rozdział XVIII O tym jak Królowa Miła wyruszyła ze swym licznym orszakiem ze stolicy.

Jeszcze tego samego dnia królowa Miła wyruszyła ze swoja najbliższą świtą, na która składali się strażnicy i liczne damy dworu w stronę wąwozu Pioruna, by spotkać się tam ze swoim królewskim małżonkiem. Towarzyszyły jej dzieci z innego świata i młody Jontek, Niemy. Wieści o wyprawie władczyni szybko rozeszły się po całej stolicy.
Królowa pragnąć namówić władca, by wrócić na zamek, a swoje ludzie wrócić na łono rodzina. – powtarzały sobie z ust do ust żony Ciupagów.
Królowa pozwolić naszym mąż wrócić do nas.
My wesprzeć nasza pani – mówiły kobiety na ulicach – Jechać i my po naszych mąż.
Nie chcieć żyć same , nie chcieć by nasze mężczyźni zginać, albo odnieść rana.
Nie pozwolić na to! – wołały żony Ciupagów dołączając do orszaku, który stawał się coraz liczniejszy. W końcu stolica prawie zupełnie opustoszała, kupcy i kramarze nie mając komu sprzedawać swoich towarów wracali do domów. Pracujący na polach i wypasający owce i kozy Pasterze, Oscypkowie, Zielarze i Chatowie z zadowoleniem spoglądali na wielką rzeszę kobiet podążających powozami i piechotą za piękną, wytworną panią prowadzącą orszak w stronę wąwozu Pioruna. Po kilku dniach kobiety doszły na miejsce.
Król Zabój od długiego czasu różnymi sposobami próbował przedostać się ze swoją armią na druga stronę wąwozu. Zwiadowcy licznie wysyłani w to tajemnicze miejsce nie wracali, najwytrwalsi górale próbujący wspiąć się na szyty skał okalających wąwóz spadali z gładkich kamieni powodując przy tym lawiny, które raniły wojska Ciupagów. Wreszcie król wezwał zaprzyjaźnionych górników potrafiących drążyć podziemne chodniki na dalekie odległości. Wkrótce okazało się jednak, że pod ziemią trafiali oni na litą skałę, a przebrniecie takiej przeszkody za pomocą nawet najtrwalszych kilofów zajęłoby górnikom wiele miesięcy. Król Zabój denerwował się i niecierpliwił, niecierpliwili się jego ludzie, którzy zaczęli już tęsknić za swoimi rodzinami. Jakże wielką była więc radość w obozie kiedy dostrzegli zbliżający się wielki pochód złożony z ich żon i córek. Na czele kroczyła królowa Miła w towarzystwie czworga dzieci niewiadomego pochodzenia. Król tłumaczył sobie nagłe pojawienie się królowej tęsknotą i troską o córkę. Wyszedł więc ze swego namiotu, by powitać zwykle uległą małżonkę. Jakież było jego zdziwienie, kiedy królowa przemówiła do wszystkich poddanych zgromadzonych przed wąwozem prosząc ich o pokój. To samo uczyły kobiety Ciupagów, które przybyły za swa panią rzucając się na szyje swoim mężom i ojcom i namawiając ich, by wrócili z nimi do domów. Król Zabój oniemiał nie poznając swych zazwyczaj walecznych ludzi, którzy cieszyli się jak dzieci witając członków swych rodzin i wyrażając chęć powrotu.
Królewna Urodna być z Bacław, syn Johas – przemówiła królowa do męża.
Wolno i dokładnie objaśniała jak dzwoneczek Okii przywrócił jej pamięć. Dzieci opowiedziały o królewnie, która również pragnie pokoju, o dawnych magach, którzy dawno temu przepowiedzieli ich przybycie. Na końcu królowa Miła zagroziła mężowi, że jeśli nie odstąpi od oblężenia, jako boginka leśna wróci do swych sióstr w ciemnym lesie.
Ty stracić córka i żona. – mówiła patrząc na niego błagalnym wzrokiem – Lud chcieć pokój – zakończyła.
Jeśli odstąpić, ty nie zobaczyć córka – powiedział smutno król – Ona zostać po druga strona.
Lepiej nie zobaczyć, ale nie krzywdzić.
Zabój udał się do swego namiotu, musiał przemyśleć słowa żony. Przez wiele lat czuł się szczęśliwy ze swoją rodziną. Jego wojownicza natura z jednej strony nakłaniała go do wojny, ale miłość małżonki i dobro ukochanego ludu cenił o wiele wyżej. Po chwili wyszedł na zewnątrz.
Od dzisiaj być pokój. Ciupagi iść do dom. – oznajmił.
- Hurra! Niech żyć nasz król! - wiwatowali Ciupagowioe.
To nie być wszystko – królowa z wypiekami na twarzy znów zaczęła przemawiać.
Nasz dobra świat ginąc, bo Ciupagi zniewolić dobre ludy Pasterze, Oscypkowie, Zielarze, Chatowie. Lud Ciupaga nie pracować. Nie może być więcej niewolnictwo. Piorun gniewać się , Wilje gniewać się. Król musieć być sprawiedliwy dla każdy lud.
Ty dużo chcieć. – Zabój tym razem pociemniał na twarzy.
Ciupagowe przyzwyczaili się do panowania nad pokonanymi ludami. Trudno będzie ich teraz nauczyć pracować – Na to nie móc się godzić. – powiedział po namyśle.
Kiedy tylko wypowiedział te słowa ziemia zadrżała, wielka czerwona błyskawica rozjaśniła niebo i huk gromu ogłuszył Ciupagów. Wszyscy padli na ziemię, a od strony wąwozu zobaczyli nadchodzących ludzi w białych, długich, zwiewnych szatach. W kilku z nich rozpoznali swych zwiadowców, którzy zaginęli próbując przejść wąwozem na drugą stronę do ziemi Jontków.
My być kapłani Piorun. – powiedzieli przybyli.

XIX Co powiedzieli kapłani Pioruna i jak pogodzili się zwaśnieni królowie.


Chociaż wszystkie ludy od wieków wierzyły w istnienie Pioruna, którego siedzibą był wąwóz oddzielający krainę Jontkow od żyznych ziem dobrych ludów pokonanych przez Ciupagów to nikt dotychczas nie widział tajemniczego bóstwa gromów. Król Zabój podejrzewał nawet, że Piorun jest po prostu wytworem zwyklej ludzkiej wyobraźni. Wiedział, że tajemniczy wąwóz pośród wysokich skał skrywa jakieś niebezpieczne miejsca, z powodu czego jest trudny do przebycia, ale przypuszczał, że jest to jakiś labirynt podobny do podziemnych korytarzy glikonów. Teraz, kiedy jego zwiadowcy powrócili przedstawiając się jako kapłani Pioruna uwierzył, że pradawne bóstwo rzeczywiście istnieje. Nakazał więc milczenie wszystkim swym poddanym, gdyż postanowił wysłuchać tego, co mają do powiedzenia kapłani.
Piorun, pan ogień i moc nakazać pokój – zaczął swoją przemowę jeden z przybyłych – Piorun chcieć równość każdy lud, bez bieda i niewolnictwo. Chcieć zgoda z lud Jontki, ostatni wolny. Piorun przyjść podczas sen do królewna Urodna, dobra córka Zabój. On wezwać ją do wąwóz. Królewna pierwsza z lud przejść na druga strona skał. Tam czekać Bacław, syn król Johas. Bacław też mieć sen. Piorun wezwać go. Młodzi pokochać się jak tego chcieć stara legenda, jak przepowiedzieć to mag po obie strona wąwóz. Młodzi zaprowadzić pokój i dobro, córka król Ciupaga i syn król Jontek. Tak mówić przepowiednia i tak się stać. Piorun wezwać król Zabój, by usłuchać przepowiednia.
Król słuchał uważnie słów kapłanów i rozważał je w sercu. Zrozumiał, że nadeszły nowe czasy, czasu pokoju, ale on, wojowniczy Ciupaga nie potrafił rządzić sprawiedliwie. On zawsze lepiej traktowałby swój lud od pozostałych. Jednak dzieci królewskie nieskalane nienawiścią i okrucieństwami wojen być może zdołają rządzić tak, jak życzyłby sobie tego Piorun.
Ja zgodzić się oddać córka Bacław jeśli ona tego naprawdę chcieć, jeśli sami mi o tym powiedzieć. - oznajmił.
Piorun otworzyć droga przez skała jeśli nastać nowe czas. – powiedział jeden z kapłanów.
A kiedy wyrzekł te słowa rozległ się ogłuszający huk i skały rozdzielające ziemie Jontków od pozostałych ludów pękły niczym skorupka orzecha, rozstąpiły się okazując wszystkim polną drogę prowadzącą ze zbocza góry prosto do wioski wójta Gaja, tego samego, którego jako pierwszego spotkały dzieci po przybyciu do tej bajecznej krainy po drugiej stronie chmur. Po przeciwnej stronie skał czekał orszak króla Johasa, któremu towarzyszyła królewna Urodna wraz z mężem, królewiczem Bacławem.
Matko! Ojcze! - królewna rzuciła się w stronę ukochanych rodziców.
Król Zabój wraz z małżonką pobiegli otwartą drogą do gościnnej krainy Jontków, by uściskać córkę i zięcia. Obaj królowie obiecali sobie i wszystkim ludom żyjącym w całym świecie po drugiej stronie chmur pokój, który przypieczętowało małżeństwo ich dzieci.
- Piorun, pan ogień, grom i siła oznajmia swoja wola! – donośnym głosem odezwał się znów jeden z kapłanów – Odtąd droga być otwarta, aż do koniec świat. Piorun zostawić sobie kamienny krąg na szczyt duża skała, tam teraz jego siedziba, tam patrzeć na szczęście lud. Dzieci z inny świat wejść na krąg, by móc odejść do swój dom.
Z dala widziały dzieci wioskę Niemego, który kiwał radośnie do matki stojącej obok chaty i do siostry Góry, która podbiegła bliżej, by przyjrzeć się orszakom królewskim, a teraz dostrzegła starszego brata i podskakiwała nie mogąc już doczekać się powitania. Wiki też patrzyła na Niemego i mimo pragnienia jak najszybszego powrotu do domu była smutna, gdyż nagle zdała sobie sprawę z tego , że być może nigdy już go nie zobaczy. A był taki opiekuńczy, miły, jego oczy ciepłe i głębokie.
Szkoda, że nie chodzisz do naszej szkoły – zagadnęła podając mu rekę na pożegnanie.
Spojrzał nas nią zdziwiony
Nieważne. – westchnęła – Żegnaj Niemy.
Może jeszcze my się spotkać. – szepnął.
Może, w innym życiu.
Dzieci pośpiesznie żegnały się z młodym Jontkiem, królową Miłą i z kobietami Ciupagów, z którymi zdążyły już się zaprzyjaźnić podczas kilkudniowej podróży ze stolicy do wąwozu Pioruna, pokiwały na pożegnanie młodym małżonkom rządzącym teraz całą krainą i ludziom ze wsi wójta Gaja i udały się z kapłanami Pioruna na wzgórze, gdzie istniał kamienny krąg.

XX Jak dzieci wróciły z grzybobrania.

Jasna, podłużna błyskawica rozświetliła niebo tworząc niewidzialną drogę, którą zeszły w dól dzieci wraz z Morusem, dzielnie towarzyszącym im podczas całej wyprawy, a teraz szczekającym radośnie jakby czuł, że wraca do domu i wbrew naturze w ogóle nie bał się szalejącej w lesie burzy.
Morus!Do nogi! - to płanetnik Kuba zawołał swojego psa, który z wielką radością podbiegł do niego skacząc w gore i merdając ogonem. Kuba zobaczył dzieci biegnące w strugach deszczu przez łąkę.
Mówiłem, żebyście się tu nie kręciły! – zawołał groźnie – wracajcie do domu!
Już się robi! - wołały jeden przez drugiego i nie zważając na huczące pioruny biegły przez las przemoczone śmiejąc się z wielkiej radości. W połowie drogi deszcz ustał i burza minęła jak ręką odjął.
Co powiedzą rodzice, kiedy wrócimy?
Jak zareagują? - zastanawiali się.
Pewnie szuka nas policja i pogotowie górskie. Nie było nas przez wiele dni – martwiła się Wiki
Nikt nie będzie na nas krzyczał, kiedy opowiemy im gdzie byliśmy – stwierdził Kordian
Ja myślę, że nie powinniśmy nikomu opowiadać o krainie po drugiej stronie chmur, – po głębszym zastanowieniu powiedział Błażej – zresztą i tak nikt nam nie uwierzy
Patrzcie! - zawołał nagle Kordian – Ile grzybów!.
Rzeczywiście, po burzy można było dostrzec pod wieloma drzewami wystające z ziemi brązowe główki borowików i mnóstwo nieco jaśniejszych, ale wyższych koźlarzy.
Nazbierajmy grzybów, może rodzice nie będą się aż tak bardzo gniewać! - zawołał Kordian.
Tak szybko jak tylko mogli zaczęli zbierać do zniszczonych podczas długiej i wyczerpującej podroży kurtek grzyby, po czym pobiegli w stronę domu Kasi i Błażeja. Tata Wiki i Kordiana stał przed drzwiami i wpatrywał się w szczyty gór.
Nareszcie! - wykrzyknął – Martwiliśmy się o was. Ta burza była niebezpieczna.
Jak długo nas nie było? - zapytała Wiki rzucając się ojcu na szyję.
Och, Wiki! - zdziwił się tym nagłym przejawem czułości – Ja też się cieszę, że jesteście cali i zdrowi. Pewnie najedliście się strachu, nie było was prawie dwie godziny.
Dwie godziny?! - wykrzyknęli wszyscy razem – Jak to możliwe?
Nie rozumiem. – wzruszył ramionami tata Wiki.
Dziewczynka mrugnęła porozumiewawczo do reszty.
Jesteśmy głodni!- zawołała do ojca
To się dobrze składa – odpowiedział ze śmiechem – bo ciocia akurat przygotowała podwieczorek. Jest ciasto z wiśniami. Macie ochotę?
Mamy ogromną, przeogromną, prze potworną ochotę na ciasto z wiśniami! - zawołała Wiki wbiegając do drzwi za resztą dzieci.

32

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.