Przejdź do głównej zawartości

Miron Szybkoręki

Miron Szybkoręki

I

Okna salonu hrabiny Aleksandry wychodziły na południe. Latem trudno więc było wysiedzieć na szerokiej, wygodnej kanapie wystawionej naprzeciwko szyby po to, by móc obserwować ulicę Centralną. Bo pałac zbudowany był w samym środku miasta, co dodawało prestiżu jego właścicielce. Miron rozsiadł się wygodnie na kanapie, nie przeszkadzał mu upał, lubił takie skwarne dni kiedy rozrzedzone powietrze unosiło się ciężko ponad ulicą, umęczone rośliny parowały, a miasto pustoszało. Aleks wolała bardziej zacienione miejsce za okrągłym, dębowym stołem w rogu salonu, gdzie oddawała się swemu ulubionemu zajęciu jakim było czytanie książek przyrodniczych. Kątem oka obserwował to ją to pustą brukowaną ulicę. Od dawna przestało mu przeszkadzać to, ze ma tylko jedno oko na środku, jak wszyscy Centnerowie, za to doceniał jej inne zalety – mały, zgrabny nosek, kształtne, wydatne usta, gęste, ciemne włosy bez śladu siwizny, mimo iż Aleks skończyła już jakiś czas temu czterdzieści lat.
Pośrodku wąskiego paska zieleni miedzy ulicą a domami drgało jednostajne cykanie świerszczy i bzyczenie owadów. Centnerowie dbali o to, by w ich mieście nie zabrakło miejsca na trawniki, parki i ogrody, które bardzo lubili pielęgnować. Aleks też posiadała piękny ogród, jednak o rzadkie, kolorowe kwiaty dbała tu liczna służba krzątająca się po całym pałacu i na posesji hrabiny. Nie ulegało wątpliwości, że Mirona spotkało wielkie szczęście, bo któż, kto przybył nie wiadomo skąd mógłby zamieszkać w mieście bogatych Centnerów i być przez nich szanowanym i kochanym, a wszystko dzięki hrabinie, która doceniła szybkorękiego bohatera nazywając go swoim wybrankiem, pokochała jednego z brudnych Libów, którzy rzadko myją się, są dzicy i nieokrzesani, a ich kobiety nie golą nóg ani nie używają perfum.
Na zalanej słońcem ulicy Centralnej pojawili się dwaj niewysocy mężczyźni. Widać, że nie byli tutejsi, gdyż pod słomianymi kapeluszami jakich Centnerowie nie noszą już od wielu lat każdemu z nich błyskała para oczu, które rozglądały się ciekawie na wszystkie strony. Przez nikogo nie zatrzymywani, o nic nie pytani szli środkiem ulicy, by zatrzymać się dokładnie naprzeciw okien pałacu, gdzie Miron wygrzewał się na kanapie Aleks.
- Czy to możliwe? – zapytał sam siebie nie dowierzając temu co właśnie zobaczył.
Poruszony wstał z kanapy, by zbliżyć się jeszcze bardziej do okna.
Aleks podniosła wzrok od oprawionej w skórę, grubej księgi
- Co się stało?
- To Libowie! Och , Aleks nie mogę w to uwierzyć !– cieszył się jak dziecko.
Od tak dawna nie widział nikogo ze swojego ludu.
Tymczasem dwaj przybysze zaczęli kłócić się w bramie ze strażnikiem, który nie chciał wpuścić ich do środka.
- Krajanie! – wykrzyknął – Już do was biegnę!
Katem oka spojrzał na Aleks. Kiwnęła przyjaźnie głową. Dobra, mądra Aleks, zawsze potrafiła zrozumieć jego tęsknoty i marzenia. Biegł krętym korytarzem, schodami w dół do głównego wejścia niczym zadziorny młokos, niczym bohater, którym kiedyś był, zanim zasiedział się w bogatym Centnerowcu, pośród jednookich, spokojnych ludzi dbających o swoje miasto i społeczeństwo, kochających pokój.
Dwaj Libowie poznali go od razu kiedy tylko z wielkim hukiem otworzył zdobione podwoje drzwi pałacowych.
- Jest nasz bohater! Nasz Miron Szybkoręki, sławny Lib, który uratuje nasz lud!




Kiedy tak wiwatowali na jego cześć poczuł znów ten dreszcz, który od tak dawna już mu nie towarzyszył, to podniecenie z powodu bycia sławnym i to, że inni podziwiają go, chcą go naśladować.
- Zapraszam was, krajanie na posiłek do pałacu mojej znajomej, hrabiny Aleksandry – wskazał uprzejmie ręką na korytarz prowadzący do środka.
Przez chwilę przeleciało mu przez myśl, że nie powinien nazywać Aleks znajomą, była przecież kimś o wiele więcej, ale od razu zdusił w sobie chęć nazwania ją jakimś innym słowem, Libowie mogliby tego nie zrozumieć.
Choć goście od razu chcieli rozprawiać z Mironem o celu swej wizyty, on nauczył się podczas kilkunastu lat życia z Centnerami wyważonego spokoju i gościnności, zaproponował wiec im najpierw odpoczynek w gościnnych pokojach, prysznic, na wspomnienie którego wyraźnie zrzedły im miny, a dopiero potem wspólny posiłek, podczas którego będą mogli opowiedzieć z czym przybyli i jak znaleźli swojego krajana zaginionego w wielkim świecie od wielu lat.
Aleks nie próżnowała ani chwili od kiedy goście przekroczyli progi pałacu. Postawiła na nogi całą służbę, kazała przygotować w szybkim czasie wspaniałą ucztę, by Miron mógł jak najlepiej zaprezentować się przed znajomymi. Ku jej zdziwieniu przybysze nie skorzystali jednak ani z prysznica, ani z czystych strojów, które służące hrabiny przygotowały w gościnnych pokojach i weszli do salonu tak jak przybyli w zakurzonych, szarych portkach i w posklejanych od potu włosach, z hrabiną przywitali się chłodno, jednak wszystkie potrawy i wspaniale wyglądające przystawki spałaszowali w okamgnieniu, po czym poprosili Mirona o rozmowę na osobności.

II

Jano i Jonasz byli przewodnikami Libów, dlatego też znali jak nikt inny wszystkie trakty i lasy, bagna i inne niebezpieczne miejsca, których normalni ludzie powinni byli unikać. Jano ponadto szczycił się tym, ze był kartografem, od wielu lat rysował mapy najbliższych okolic Libowca. Nigdy jednak dotychczas dwaj przyjaciele nie zapuścili się w tak daleką i pełną niebezpieczeństw podróż, nikt też ze społeczności Libów nie zechciał im towarzyszyć w wyprawie. Nie ulegało wątpliwości, że Jano i Jonasz byli odważnymi ludźmi.
- Skąd wiedzieliście gdzie mnie szukać? – zapytał ich od razu, kiedy tylko zostali sam na sam w wielkiej jadalni Aleks.
- Kudła nam powiedziała.
- Kudła? To ona jeszcze żyje? – zdziwił się – Ale skąd wiedziała?
- Kudła ma swoje sposoby, – poważnie stwierdził Jonasz – od czasu kiedy opuściłeś naszą społeczność bardzo wiele się nauczyła. Przez dziesięć lat studiowała magię u Wielkiej Czarownicy w górach.
- I co powiedziała wam o mnie ?
Powiedziała, że żyjesz, że przed laty Zwodnice z bagien poprowadziły cię do wielkiego miasta, Centnerowiec. Powiedziała jeszcze, że ty, Mironie Szybkoręki możesz pokonać jaszczura.
- Jaszczura?!
Tak, wielki jaszczur napada na nasze osady, pożarł już wielu. Ludzie schronili się w górach. Nie ma już wielkiego miasta Libowca, Mironie – biadolił Jano.
- A jak trafiliście do Centnerowca?
– Długo błądziliśmy, kilka razy cudem uniknęliśmy śmierci. Według wskazówek Kudły Jano sporządził dla nas mapę, ale nie okazała się zbyt dokładna.
Z jednej strony Miron czuł się jak osaczony zwierz, ci przybysze chcą zabrać go z wygodnego pałacu, wodzić przez niebezpieczne bagna, lasy i łąki nawiedzane przez duchy i czarownice prosto w łapy krwiożerczego jaszczura. Z drugiej jednak strony nadal czuł się członkiem społeczności Libów, którzy potrzebowali go. Ale czy prawie pięćdziesięcioletni , zasiedziały przez lata słodkiego nieróbstwa były bohater może pokonać jeszcze kogokolwiek? Czy nadal ma prawo nazywać się Szybkorękim?
- Mironie, – głos Jonasza wyrwał go z zamyślenia – jeśli chcemy pomoc Libom, którzy pozostali jeszcze przy życiu musimy jak najszybciej ruszać w drogę.
- Dobrze, pójdę przygotować się do wyprawy – usłyszał swój głos jakby należał do kogoś innego. Sam nie wiedział dlaczego to robi, czuł, że popełnia fatalny błąd, ale nie mógł odmówić krajanom, dla których był jedyną nadzieją.
Aleks patrzyła swym cudownym, ciemnobrązowym okiem, w którym jak maleńki brylant lśniła przezroczysta łza. Była zbyt inteligentna, zbyt mądra, by robić mu wymówki – prawdziwa kobieta z klasą, nie to co Helcia, wrzeszcząca, śliniącą się i mdlejąca, kiedy odjeżdżał na niebezpieczne wyprawy. Na wspomnienie byłej narzeczonej nikły uśmiech rozjaśnił jego smutną z powodu pożegnania z Aleks twarz.
- Będę czekać – szepnęła obejmując go delikatnie.
Poprawił na plecach swój stary, niezawodny miecz, który od wielu lat wisiał bezużytecznie w bibliotece pałacu i ruszyli we trójkę środkiem brukowanej ulicy Centralnej w stronę otwartej bramy prowadzącej do miasta Centnerów. Na ulicy nikt ich nie zaczepił, nikt nie zapytał o powód odejścia z miasta, Miron czuł jednak spojrzenia znajomych Centnerów zza szyb pałaców i bogatych domów patrycjuszy, które odprowadzały ich aż do bramy miasta. Zaraz za Centnerowcem rozciągał się niewielki, cienisty las. Miron wciągnął pełną piersią jego zapach. Od tak dawna nie opuszczał miasta, że prawie zapomniał jak piękna może być dzika przyroda w środku lata i jak cudownie jest wędrować nie znając dnia ani godziny.
- Za tym lasem zaczynają się cztery drogi w czterech różnych kierunkach. – tłumaczył Jano spoglądając na mapę –Według moich obliczeń jedna droga prowadzi prosto na łąki Zwodnic, druga droga wiedzie wzdłuż bagien dusz zatraconych, przez most na rzece utopców, dalej prosto w Góry Wietrzne i donikąd, trzecia droga prowadzi przez las dzikich diabląt, wioskę czarownic, ziemię Kondziołów i dalej nie wiadomo dokąd, a czwarta droga, którą powinniśmy się udać prowadzi przez ziemię Mazurów, wzdłuż Gór Wietrznych prosto jak biczem strzelił do naszego Libowca.
- A wiec wiesz, którą drogą powinniśmy iść – ucieszył się Miron.
- Czwartą drogą – skinął głową Jano.
- A która to, czwarta? – spojrzał na jednako ubite, porośnięte po bokach wysoką trawą i pojedynczymi drzewami poskręcane trakty.
- No… - zastanawiał się Jano – tego nie jestem pewien, ale myślę, że to, ta – wskazał na środkowy trakt.
- Jest w samym środku. Czemu myślisz, że to akurat czwarta droga?
Pokiwał głupkowato głową.
- To idziesz, czy nie?
- A niech to, czułem, że podróż z wami nie będzie należała do przyjemnych – machnął ręką z rezygnacją.
W chwilę po wejściu na ubitą drogę pozostałe trzy rozeszły się w rożnych kierunkach. Początkowo trudno było stwierdzić czy obrany przez Jano kierunek prowadzi do Mazurowa. Po dwóch stronach drogi rozciągały się ukwiecone łąki i niewielkie obszary leśne, słońce pięknie przygrzewało, ptaki śpiewały, jednym słowem wszystko wydawało się w należytym porządku.
- Jak daleko stąd do Mazurowca?- przerwał po jakimś czasie ten sielankowy marsz Miron.
- Według moich obliczeń, - zajrzał znów do swojej mapy Jano – powinniśmy tam dojść nie dalej jak jutro.

III

Wieczorem przy ognisku, gdy trzej wędrowcy posilali się nie widząc zbyt wyraźnie swoich twarzy Jonasz nabrał odwagi w ciemności i począł wypytywać Mirona o Aleks.
- Czy łączy cię coś więcej z tą jednooką? Myślę, że chyba nie mógłbyś pocałować tej dziwnej istoty. – zaśmiał się głupkowato.
- Odczep się od hrabiny! – uniósł się skoczywszy na równe nogi Miron – To moja przyjaciółka, wiele jej zawdzięczam. Jeśli będziesz się o niej źle wyrażał, ubiję mieczem ! – zamachnął się.
- Wybacz, – podskoczył ze strachu na swym spleśniałym pieńku po starej akacji Jonasz – nie chciałem jej obrażać, chodziło mi tylko o to, że chyba nie jesteś z nią blisko.
- Nie – skłamał, choć czuł jak policzki zaczynają mu płonąć ze wstydu. Aleks nigdy nie wstydziła się jego, dwuokiego obcego przed swymi współbratymcami.
- Patrzcie, jakie ogniki, o tam na łąkach! – krzyknął wpatrzony w ciemność nocy Jano – To nie ogniki, to piękne dziewczyny! Wołają nas, chodźmy chłopaki!
- Stój! – krzyknął Miron – To Zwodnice, wyprowadziłeś nas na łąki Zwodnic głupku!
Jednak Jano nie reagował na jego słowa, pobiegł w mrok za płomykami czyhającymi na wędrowców.
- Jano! Jano! – krzyczał za nim Miron, który też kiedyś wpadł w sidła złośliwych boginek przeganiających wędrowców z miejsca na miejsce do utraty tchu..
- Nie ruszaj się Jonaszu, patrz w ognisko, nie zwracaj uwagi na te płomyki. – tłumaczył drugiemu towarzyszowi, który chciał w pierwszej chwili pobiec za kartografem. – Będziemy śpiewać, choćby przez całą noc żeby nie słyszeć ich zwodniczego wołania – rozkazywał Miron.
- A Jano?
- Poszukamy go rano.
W przepastnym woreczku z jedzeniem i innymi drobiazgami, który otrzymał na drogę od Aleks znalazł kawałki papieru do owijania pieczywa. Pozwijał je w owalne ruloniki i powtykał do uszu sobie i Jonaszowi.
Nazajutrz obaj towarzysze zaczęli kłócić się, ponieważ Miron chciał wracać z powrotem traktem, którym przybyli do rozgałęzienia czterech dróg, by potem wkroczyć na właściwy trakt, jednak Jonasz nie chciał zostawiać Jano na zatracenie i upierał się, żeby zacząć go szukać.
- W ten sposób stracimy wiele czasu. Czy pomyślałeś o Libach, którzy w tych dniach być może stracą życie w szczękach jaszczura.?
- Nie pójdę bez Jano - upierał się – Co powiem jego żonie. kiedy wrócę do Libowca bez niego?
- Dobrze, – opuścił bezradnie ręce Miron – pójdźmy więc poszukać kartografa.
Za dnia Zwodnice nie stanowiły zagrożenia dla wędrowców, jednak po zmroku zaczynały szeptać im do ucha. Wtedy nikt nie potrafił się oprzeć ich nawoływaniu.
- Powinniśmy znaleźć Jano jeszcze dziś, jeśli chcemy wyjść cało z tych łąk – stwierdził Miron i ruszył na przełaj przez łąkę, a zaraz za nim wystraszony Jonasz.
Szybkim krokiem przemierzali wzdłuż i wszerz podobne do siebie trawy i kwiaty pocąc się w słońcu bez krzty chłodnego cienia i wypoczynku.
- Czarno to widzę. – koło południa Miron zaczął już tracić nadzieję – Nic tylko upał, ani śladu cienia, ani śladu kartografa.
Kiedy tak narzekał Jonasz ujrzał nagle z daleka błąkającą się sylwetkę jakiegoś człowieka.
- To Jano! - ucieszył się – Jano stój!
- Skoro to on, to jakoś wychudł i zmalał – pokiwał głową Miron.
Podbiegli do człowieka biegającego w kółko po łące.
- Opętanym przez Zwodnice trzeba mocno potrząsnąć, by przywrócić go do normalności. – poinformował Jonasza, który był od niego szybszy i już dopadł człowieka – To nie Jano! – krzyknął zrozpaczony, ale nie chcąc zostawiać ludzkiej istoty na pastwę zwodniczych boginek potrząsnął nim litościwie i zawołał.
- Hejże, człowieku, opamiętaj się!
Przywołany do porządku rozszerzył szeroko oczy ze zdumienia, zatrząsł się na całym ciele, by po chwili spytać
– Gdzie jestem?
Wiele natrudzili się przyjaciele, by wytłumaczyć młodzieńcowi jego stan i sytuację w jakiej się znalazł. Okazało się że zbłąkanym wędrowcem był młody Kondzioł, sierota o imieniu Adrian, który kilka miesięcy temu wyruszył ze swej ziemi w poszukiwaniu przygód i chwały, jednak dotarłszy do łąk Zwodnic błąkał się jak wielu innych, którzy trafili w to przeklęte miejsce. Kiedy tylko dowiedział się, że dwaj Libowie, którzy pomogli mu idą rozprawić się z okrutnym jaszczurem uparł się, że pójdzie z nimi i pokona gada.
- Jesteś zbyt młody, słaby i wychudzony bieganiem po tych łąkach – naśmiewał się z niego Jonasz
- Jestem przyszłym bohaterem, jestem silny i odważny – chełpił się młodzieniec,
W końcu nie chcąc już więcej wysłuchiwać jego przechwałek zgodzili się, by szedł z nimi. Przez cale popołudnie szukali Jano, jednak ich wysiłki były daremne. Łąki zwodnic były ogromne, poza tym boginki często goniły swe ofiary na inne ziemie, czasem bardzo oddalone od miejsc ich bytowania. Pod wieczór w obawie spotkania z błędnymi ognikami wędrowcy zgodnie stwierdzili, że czas uciekać jak najdalej od tego przeklętego miejsca.

IV

Było już zupełnie ciemno, kiedy znużeni biegiem w powrotną stronę, nękani przez ukazujące się na łąkach w postaci ogników Zwodnice wędrowcy z zatkanymi papierem uszami spostrzegli szary zarys bocznej drogi.
- Nie było jej tu za dnia – zauważył Jonasz.
- Może po prostu jej nie zauważyliśmy. Lepszy ten kierunek niż łąki – stwierdził Miron.
Skręcili więc w boczną drogę, a kiedy tylko zmienili kierunek marszu nocne ognie i szepty boginek ustały jak ręką odjął.
- Ale bym się teraz przespał. – mruknął Adrian.
I w tej samej chwili jakby na życzenie zamajaczył przed zmęczonymi mężczyznami cień budynku. Nikt nie zastanawiał się czy w tym domostwie żyją dobrzy, czy źli ludzie, którzy mogliby poszczuć ich psami. Pobiegli ile sił w nogach w nadziei na posiłek i jakiekolwiek posłanie. Na samym środku przedniej ściany budynku nad drzwiami widniał napis; „ Gospoda pod starym dębem”.
- Cholerka, panowie, ale mamy szczęście! – ucieszył się Adrian.
Dziwnym trafem drzwi karczmy były otwarte na oścież, a w nich w pozycji oczekującej stał pochylony wpół uszaty, wąsaty karczmarz w nie pierwszej czystości fartuchu po kolana.
- Powitać, jaśnie panów! – dwoił się i troił zrzucając kosmatą dłonią resztki szkła ze stołu prosto na podłogę – Czym można służyć?
- Prosimy o ciepłą strawę – odpowiedział grzecznie na ukłon Miron zasiadając za stołem i wskazując szerokim gestem dłoni przyjaciołom miejsca obok.
- A pieniążki, bądź inne dobra panowie posiadają? – skłonił się znów nisko karczmarz.
Miron pogrzebał w torbie Aleks. Hrabina zadbała o wszelkie potrzeby ukochanego łącznie z pokaźnym woreczkiem napełnionym dolarami. Wyjął dwa najmniejsze nominały. Karczmarzowi zaświeciły się oczy, gdy zobaczył gotówkę, parsknął dziwacznie, a następnie zawołał swego niskiego, brzydkiego pomocnika zarośniętego na całym ciele, co czyniło go podobnym raczej do zwierza niż człowieka.
- Uszykuj Gacka jedzonko dla mospanów, a ja pójdę porządkować izbę do spania.
Gacka dwoił się troił w kuchni rzucając na wszystkie strony rondlami i patelniami co czyniło wielki zgiełk w całej gospodzie.
- Nie podoba mi się to miejsce – zauważył Jonasz kiedy właściciele domostwa zniknęli zajęci obsługą gości.
- Nie ma co wybrzydzać – uspokoił go Miron – może są trochę dziwni, ale przynajmniej najemy się do syta i wyśpimy.
Jednak jedzenie, które przygotował w kuchni Gacka pozostawiało wiele do życzenia. Na jednej wielkiej, brudnej misce wniósł bowiem po dość długim czasie przygotowań brązowo – szarą, plaskającą, okropnie cuchnącą breję niepodobną do niczego, co dotychczas jadali.
- Och, co to jest?! – wrzasnął Adrian odskakując od stołu – W życiu tego nie zjem!
- Nie smakuje dobre jedzonko? – zdziwił się Gacka – Jaśnie pan ani nie tknął, a już nie smakuje?
- Uspokój się – uciszył go Miron – W pobliżu nie ma innych zabudowań, nie mamy wyjścia, musimy tu przenocować.
- O, tak, tak – ucieszył się Gacka podskakując zabawnie.
- Być może jedzenie tylko wygląda na niesmaczne, – uśmiechnął się blado Jonasz – po prostu trzeba skosztować i ocenić.
To powiedziawszy wziął do ręki drewnianą łyżkę i nabrał nią nieco śmierdzącej mazi.
- Co to jest?! – krzyknął nagle z odrazą rzucając łyżką.
Na wklęsłej powierzchni ruszał się jeszcze żywy włochaty, gruby pająk, a kiedy wszyscy trzej biesiadnicy przyjrzeli się uważnie zupie przygotowanej przez pomocnika karczmarza zobaczyli w niej wiele innych robaków i białych larw.
- Zabieraj to! – krzyknął Miron na przerażonego i płaczącego za strachu Gackę – Idziemy do pokoju przespać się, jutro wcześnie rano musimy wstać. Masz nas obudzić, słyszysz!
- O tak, tak , mości panowie – kiwał głową śliniąc się i ocierając łzy Gacka.
- A pieniądze, na razie zabieram – dodał Miron wchodząc wraz z towarzyszami po schodach na drugie piętro, gdzie właściciel gospody przygotował dla nich pokoje gościnne.
Na szczęście tu wszystko było jak należy, czysta pościel i wyszorowane podłogi.
- Przynajmniej wyśpimy się porządnie – mruknął Miron, zjadł kilka kanapek z worka Aleks i rzucił się pierwsze z brzegu łóżko. Jego towarzysze uczyli to samo i już po kilku chwilach słychać było ich miarowe, jednostajne chrapanie. A noc była cicha, ciemna i pogodna, zaś dzień, który po niej nastał, chłodny, wietrzny i deszczowy.
- Co tu tak wieje? - zaczęli narzekać trzej przyjaciele, gdy tylko nastał niepogodny, szary świt.
- Chyba okna są otwarte – Adrian pierwszy skoczył na równe nogi, by zahaczyć okiennice przepuszczające chłód i deszcz do izby.
Jakież było jego zdziwienie kiedy stwierdził, że po gospodzie nie zostało ani śladu, ciepła pościel i zaciszna izba zniknęły, nie było też pieniędzy, ani rzeczy, które dostali od hrabiny na drogę, ani nawet słynnego, obusiecznego miecza Mirona, z którym nie rozstawał się przez całe swoje dorosłe życie.

V

Po obu stronach polnej drogi, w którą skręcili uciekając przed Zwodnicami rósł gęsty las. W miejscu, gdzie jeszcze wczoraj stała gospoda” Pod starym dębem” droga urywała się, a dalej ciągnęły się już tylko bagna i niewielkie polany miedzy gęstymi krzewami i wysokimi drzewami.
- Myślę, że to las dzikich diabląt. – stwierdził Jonasz – Uważam, że powinniśmy zawrócić do głównej drogi miedzy łąkami Zwodnic, aż do rozstaju dróg.
- Nie! – Miron był innego zdania – Musimy odzyskać mój miecz.
- Ale, żeby odzyskać miecz musielibyśmy wejść w ten niebezpieczny las.
- Właśnie. – był nieugięty – Ten karczmarz i jego głupi pomocnik byli zwyczajnymi diablętami, a my daliśmy się im nabrać.
Choć Jonasz i Adrian rzucali w siebie ostrzegawczymi spojrzeniami, po chwili stwierdzili, że nie ma wyjścia i trzeba będzie posłuchać Mirona, jeśli nadal chcą w niezmienionym towarzystwie dotrzeć do Libowca.
W którąkolwiek stronę by nie spojrzeć las wszędzie był tak samo zielony, gęsty i groźny. Nie wiedząc czy udać się na wschód, zachód, czy może na północ, albo na południe trzej przyjaciele postanowili przemierzyć teren zwyczajnie na skos.
Już po kilku minutach napotkali pierwszych mieszkańców zarośniętej krainy, którzy zastawili im drogę. Były to trzy porośnięte futrem, kosmate, krótkonogie stwory na dwóch zakończonych kopytami nogach.
- Co wy za jedni? – zagadnął pierwszy, najodważniejszy - A złoto, bądź inne dobra macie?
- Niczego nie mamy – odparł zgodnie z prawdą Adrian.
- To zginąć musicie! – zaśmiał się głupkowato drugi z diabląt szykując się do ataku.
- Zaraz, zaraz – Miron powstrzymał go jednym ruchem ręki – mamy piękny, pozłacany miecz obusieczny.
- Świetnie! – ucieszył się pierwszy rogacz – To zagramy o niego w kości.
- Dobra – nie dał się prosić bohater i od razu znalazł sobie leżący niedaleko kawałek pieńka spróchniałej wierzby, na którym usiadł gotów do gry.
- Oszalałeś?– zwrócił mu uwagę Jonasz – Oni są znani z tego że oszukują.
- Odsuń się i nie przeszkadzaj! – warknął
- To ile obstawiasz? – zaśmiał się szyderczo diablik.
- Cztery szóstki, oczywiście. Jak przegram, zabierasz miecz.
- A jak wygrasz uchodzisz z życiem – klasnął w łapy kudłaty.
Wyjął gdzieś z wnętrza swego przepastnego, brudnego kożucha zarzuconego na czarną, porośniętą krótkim futrem skórę niewielki kubek z kośćmi, potrzepał nim kilka razy i rzucił na placek ubitej ziemi koło pieńka, na którym siedział Miron. Oczek nie trzeba było liczyć – na każdej kostce było ich po sześć. Klasnął radośnie w kosmate łapy.
- Teraz ty.
Miron również potrzepał kilka razy kubkiem i wyrzucił swoje kości. Wynik tych zabiegów był marny, same pojedyncze i podwójne oczka.
- Cholerka, – warknął Adrian – już po nas, panowie.
Diablęta turlały się po trawie i kwiczały z wielkiej uciechy.
Jeden z nich doskoczył do Mirona, ściskając go za gardło.
- Dawaj miecz! No, już!
- Oczywiście, weźcie go sobie – wzruszył ramionami, choć jego oczy pokazywały strach.
- Gdzie jest?
- Gdzie go masz? – biegały dokoła niego.
- Zabrał mi go wasz przyjaciel przebrany za karczmarza – odparł przebiegle Miron.
- Jak to? Jaki karczmarz? – denerwowały się diablęta.
- Ja chcę mój miecz! Mój piękny miecz! – tupał kopytami kudłaty.
- Zabrał go kumpel Gacki, – tłumaczył Miron – ale miecz jest wasz, trzeba go tylko odebrać, bo to przecież wasza własność, wygraliście go.
- Gacka, ten niezdarny głupek, on zabrał mój miecz, – pieklił się kudłacz – on i Bulbo, co wciąż z nim chodzi. Bulbo! Gacka! Dawać ich tu!
Wrzeszcząc i tupiąc wszystkie trzy diablęta pobiegły ile sił w nogach omijając drzewa i krzewy. Trzej wędrowcy podążali w ślad za nimi, aż dotarli wszyscy do miejsca, gdzie pod rozłożystym dębem Bulbo i Gacka objadając się resztą kanapek zrobionych przez hrabinę liczyli brzęczące dolary z woreczka Mirona. Dookoła rozrzucone leżały rzeczy jakie zabrali wędrowcom, w tym również legendarny miecz obusieczny Mirona Szybkorękiego.
- Oddawaj mój miecz! – wrzeszczał kudłaty.
- Co? Jak to? – Bulbo i Gacka zerwali się plując na boki kawałkami chleba.
- Uczciwie ukradłem ten miecz pewnemu wędrowcowi – zaczął tłumaczyć się Bulbo widząc gniew i przewagę liczebną przeciwnika.
- My wygraliśmy go w kości! – kłóciły się pozostałe diablęta.
Nie wdając się z zbędne dyskusje atakujący rzucili się Bulbie i Gacce do kudeł. Rozgorzała zacięta walka. Diabły turlały się, wrzeszczały, okładając się pięściami, plując przeciwników i ciągnąc ich za kudły i rogi.
- Bierzemy fanty i w nogi! – wykorzystując sytuację zarządził Miron.
Wszyscy od razu wykonali rozkaz i pobiegli na przełaj przez las jak najdalej od okładających się diabląt.

VI

Szczęściem dla wędrowców las diabląt nie zajmował zbyt wielkiego obszaru i mogli się oni wydostać z niego zanim rozwścieczone stwory zorientowały się, że zostały wyprowadzone w pole. Miron pamiętał jak zaginiony na łąkach Zwodnic Jano, kartograf opowiadał, ze za lasem dzikich diabląt znajduje się wioska czarownic, ale miał nadzieję, że jego obliczenia podobnie jak inne nie sprawdzą się, nie miał bowiem ochoty teraz, po przygodach z diablętami na spotkanie z czarownicami. Niestety zaraz za lasem zobaczyli jakieś zabudowania.
- To chyba nie żadna wioska czarownic, – ucieszył się Miron - widzę tu zaledwie cztery chaty kryte słomą, wyglądają na bardzo ubogie. Głodni i zmęczeni bohaterowie postanowili poprosić mieszkańców tych domów, kimkolwiek by oni nie byli o ciepłą strawę. Zapukali więc do pierwszych drzwi.
- Kto tam? – odezwał się ze środka cienki, kobiecy głos.
- Zmęczeni wędrowcy, otwórzcie dobra gospodyni. Przyszliśmy prosić o łyżkę strawy – zawołał uprzejmie Miron.
- Dobrze się składa, bo właśnie gotuję – odezwał się znów głos, tym razem tuż za drzwiami i w progu ukazała się przygarbiona postać zaniedbanej staruszki w podartych łachmanach z długim, krogulczym nosem przyozdobionym czarną jak ziarnko pieprzu brodawką.
- To miłe, że zaprosiła nas pani do środka. – ucieszył się Adrian widząc szeroki gest wskazujący im wielka izbę z mnóstwem porozrzucanych gratów na podłodze i wielkim rondlem zajmującym centralne miejsce usadowionym na szerokim palenisku.
- A co będzie na obiad? – zagadnął Jonasz
- Potrawka z trzech wędrowców – zaśmiała się czarownica, bo teraz już żaden z bohaterów nie miał wątpliwości co do tego, że gospodynią w tym domu był nie kto inny jak właśnie wiedźma.
- Garum, garum, oku, kym – wypowiedziała przedziwne zaklęcie i w tym samym momencie wszyscy leżeli pokotem na podłodze związani mocnym sznurem, który jeszcze przed chwilą wisiał sobie spokojnie na gwoździu w kacie izby.
- A teraz do rondelka, panowie! – zawołała czarownica szykując się do napełnienia swej zupy leżącą na ziemi wkładką.
- Co ty wyprawiasz Izabelo! – wykrzyknęła druga o wiele młodsza wiedźma, która akurat przyszła do koleżanki w odwiedziny – Przecież miałaś stosować się do diety, którą ci ostatnio przepisałam. Nie pamiętasz? Żadnego mięsa, ani białego pieczywa. Panowie pozwolą , że się przedstawię – zwróciła się do związanych nieszczęśników – Manuela jestem. Szukam uczniów, z którymi mogłabym podzielić się moją wiedzą. Może jesteście chętni?
- Ależ, dziewczyny, – usłyszeli wszyscy w drzwiach głos trzeciej czarownicy – macie gości, a mnie o niczym nie informujecie. To bardzo nieładnie. Och, tacy przystojni panowie, – poprawiła rozczochrane włosy opadające na czoło – a ja taka nie uczesana. Jestem Pamela, a to moja koleżanka Konsuela – przedstawiła jeszcze jedną mieszkankę wioski pchającą się do drzwi – panowie wybaczą naszą ciekawość. Tak rzadko widujemy tu takich facetów. – mrugnęła zalotnie do Adriana.
- Przestań, Pamelo! Ty zawsze tylko o jednym. – trzepnęła ją w ucho przed chwilą przybyła Konsuela – Uważam , że Izabela postąpiła słusznie wiążąc tych nieznajomych, możemy przecież wykorzystać ich części ciała do naszych doświadczeń. Jako największa uczona w tej wiosce proponuję, by poobcinać im to i owo, a potem spróbować nowych czarów z tej „ Księgi magii czarnej i jeszcze czarniejszej”. Co wy na to?
- Nie zgadzam się! – tupnęła nogą stara Izabela – Ja pierwsza ich związałam i mam zamiar zrobić z nich pożywny rosół.
- Oszalałyście! – krzyknęła Manuela – Tak rzadko miewamy tu gości, a wy chcecie ich zabić kiedy nareszcie możemy przekazać komuś naszą wiedzę.
- Mnie tam wszystko jedno, – wzruszyła ramionami najmłodsza, Pamela – ale tego młodego chcę dla siebie. Jestem już dojrzałą kobietą i chciałabym nareszcie wyjść za mąż.
- Zwariowałaś! – stuknęła się w czoło Izabela.
- Wcale nie, – poparła ją Manuela – niech ona weźmie młodzieńca, a ja zabiorę do domu tego siłacza – wskazała na Mirona.
- A ja zjem tego, głupkowatego – zgodziła się Izabela.
- A co ze mną? Dla mnie żaden nie został! – piekliła się Konsuela – Jesteście wredne!
- Drogie panie, – Miron próbował przerwać kłótnię – może moglibyśmy wam zapłacić, a wtedy puściłybyście nas wolno.
- A co masz? - zaciekawiła się Izabela – Ostatecznie mogę za parę dolarów kupić sobie na targu kawał mięsa na rosół.
- A ja mogłabym kupić trochę specyfików do moich doświadczeń – podchwyciła Konsula.
- A ja kupię sobie czarnego kota i nauczę go wszystkiego, co sama potrafię. To będzie cudowne doświadczenie. – cieszyła się Manuela.
- Ale ja chcę jego, on mi się podoba! – nie dawała za wygraną Pamela – Chcę wyjść za mąż!
- Dobrze, – zgodził się Miron – zapłacimy wam, a pani Pamela zachowa sobie Adriana, on i tak nie jest nam potrzebny.
- Jak to! – zbuntował się młodzieniec, ale zachwycona Pamela szeroką dłonią szybko zatkała mu usta.

VII

Z nisko opuszczonymi głowami, głęboko zamyśleni, milczący przemierzali dwaj wędrowcy Góry Wietrzne. Palił ich wstyd z powodu młodego Adriana, którego tak niecnie poświęcili pozostawiając go niezbyt urodziwej czarownicy Pameli. A przecież marzyła się młodemu Kondziołowi sława i wielkie czyny, chciał zostać uwielbianym przez swój lud bohaterem, tymczasem będzie musiał spędzić niezbyt ciekawy żywot w rzadko odwiedzanej przez ludzi wiosce czarownic. Jonasz dodatkowo martwił się o swego przyjaciela kartografa uwiezionego przez Zwodnice. Być może minie wiele lat nim Jano ocknie się gdzieś w jakimś nieznanym kącie świata, a tam w Libowcu czeka na niego stęskniona żona i dwoje niedojrzałych jeszcze dzieci.
Dobrze, że czarownice przekupione woreczkiem dolarów Mirona zgodziły się przetransportować za pomocą czarów dwóch bohaterów w Góry Wietrzne, u których stóp leży Kondziołowiec, ale nie chcieli wchodzić do miasta wiedząc, że sprzedali młodego Kondzioła. Choć teraz doskwierał im głód i pragnienie żyli nadzieją rychłego spotkania któregoś ze swych ziomków..
I rzeczywiście, zaledwie po kilkunastu minutach marszu drogę zastawiło im dwoje rosłych mężczyzn odzianych w skóry dzikich zwierząt.
- Fanty, albo życie! – wykrzyknął pierwszy, wyższy, ale potem zaraz przyjrzał się wędrowcom i zawołał z radością rozpościerając w powitalnym geście szerokie ramiona.
- Przecież to Jonasz! A ten drugi to z pewnością Miron Szybkoręki, nasz bohater. Ależ Helcia się ucieszy, już nie może doczekać się twojego powrotu.
- He…Helcia – przełknął ślinę i zrobił się czerwony na twarzy na wspomnienie byłej narzeczonej – Wiec ona jeszcze mnie pamięta?
- Gadka, szmatka, – klepnął go przyjacielsko po ramieniu wysoki – czekała na ciebie przez te wszystkie lata.
Miron od razu pomyślał o Aleks, natomiast Jonasz zmierzył go dziwnym, nienawistnym wzrokiem. Zauważył to niezwykłe spojrzenie, nie miał pojęcia co mogło oznaczać, ale o nic nie pytając pozwolił zaprowadzić się dwom Libom do reszty ziomków.
- Ukrywamy się w górach przed jaszczurem. – tłumaczył po drodze Lib – Tam w mieście panuje teraz Zły Wił, który ma władzę nad wielkim gadem. My, Libowie jesteśmy pokonani, teraz tyran szykuje się do podboju Kondziołow, Mazurów, Centnerów i innych ludów, bo chce, jak już zapewne się domyśliliście zapanować nad całym światem. Czekamy więc na ciebie Mironie Szybkoręki, nasz bohaterze, bo wiemy, że szybko uporasz się z jaszczurem i przegonisz stad Złego Wiła.
Na takie słowa Miron zaczął się pocić. Nie czul się na siłach być znów wielkim bohaterem. Po latach bezczynności czuł , że nie jest już tak silny jak niegdyś.
- A nie byliście po radę u Wielkiej Czarownicy?
- Kudła chciała tam pójść, – machnął ręką wysoki – ale Helcia przekonała ją, że jak tylko wrócisz poradzisz sobie z gadem, a potem weźmiecie ślub.
- O rany! – jęknął Miron
Z szerokiego wejścia do ciemnej , górskiej jaskini na stoku jednego ze wzgórz zaczęli wyłaniać się członkowie ludu Libów, którzy schronili się w Górach Wietrznych przed jaszczurem i jego panem. Z tłumu ludzi wybiegł szczupły, niewysoki mężczyzna, pobiegł ile sił w nogach w kierunku przybyłych i rzucił im się na szyje.
- Jano! Jano, przyjacielu! – cieszył się Jonasz – Już myślałem, że po tobie. Jakim cudem udało ci się dotrzeć tu, do naszych ziomków?
- Sam nie wiem.– wzruszył ramionami nadal podskakujący z radości kartograf – Błąkałem się tu i tam, sam nie wiem gdzie, bo trwałem przez cały czas w nieświadomości, aż jeden z naszych ludzi dostrzegł mnie w górach, przywołał do porządku moją skromna osobę. Najgorsze było to, że ciągle wszyscy wypytywali mnie o was, a ja nie wiedziałem gdzie jesteście, ani czy żyjecie.
- Paciorku! Mój błyszczący bohaterze, pacioreczku śliczny, złotko moje! – Miron drgnął na dźwięk tego głosu, który wyłaniał się z tłumu ludzi oczekujących na przybyłych. Nie miał wątpliwości. To Helcia, jego była narzeczona.
- O,rany! – jęknął, ale Helcia już biegła w jego kierunku, już rozpostarła ramiona i obsypała go tysiącem pocałunków.
- Mój ty śliczniutki, słodziutki, – łkała mdlejąc raz po raz ze szczęścia – już cię nigdy nie wypuszczę ze swych objęć, już mi nigdzie nie uciekniesz pączusiu, mój milusi.
Niektórzy bardziej zapalczywi Libowie chcieli od razu prowadzić bohatera do miasta, by szybko pokonał jaszczura, jednak Helcia nigdy nie pozwoliłaby na to, by jej ukochany walczył z gadem zmęczony i o pustym żołądku.
- Wpierw godzi się wam ugościć naszego bohatera po tylu latach nieobecności. Powinniście się wstydzić. – zbeształa wszystkich dookoła – Zresztą ja też mam niespodziankę dla mojego ptaszeczka..
- O, rany!– przestraszył się nie na żarty Miron – Co to może być?
- Coś, co na pewno ci się spodoba, pączusiu. – westchnęła wniebowzięta Helcia i powiodła go w głąb jaskini, gdzie w jednej z wielu szczelin w środku groty miała wydzielone swoje miejsce i przeniosła tam wszelakie sprzęty, kiedy musiała opuścić swoje domostwo w Libowcu. Pomiędzy porozkładanymi na ziemi skórami służącymi z pewnością do spania, różnymi kobiecymi fatałaszkami, garnkami i innymi naczyniami siedziała młoda, śliczna dziewczyna o długich, czarnych warkoczach, błękitnych oczach i wydatnych, czerwonych ustach nieco podobna do Helci, kiedy była ona jeszcze młodą panienką.
- Witam, jestem Miron Szybkoręki – przedstawił się uprzejmie dziewczynie.
- A ja, Lida – odpowiedziała dźwięcznym głosem dygając w uniżonej pozie przed przybyłym.
- To właśnie moja niespodzianka. - szczebiotała radośnie Helcia
Gdzie ta niespodzianka? - rozglądał się wokół
Właśnie tu, gołąbeczku. – wskazała na dziewczynę – To twoja córka Lida. Prawda, że piękna?

VIII

Hrabina Aleksandra nie mogła spać w swym wygodnym, szerokim łożu. Gdy tylko zmrużyła oko męczyły ja koszmary. Wciąż widziała wielkiego, zielonego, pokrytego szarymi łuskami jaszczura o wyłupiastych oczach pożerającego jej ukochanego. Od chwili odejścia Mirona z dwoma przybyłymi do pałacu Libami minęło tak wiele dni. Nie wiedziała czy jej dwuoki mężczyzna żyje, czy nie przymiera gdzieś głodem, albo czy nie jest więziony przez okrutne istoty zamieszkujące świat, o których słyszała mrożące krew w żyłach opowieści.
Pamiętała jakby to było wczoraj, kiedy po raz pierwszy zobaczyła barczystego Liba w srebrnej, pięknej zbroi ujmującego w dłoni swój szeroki, obusieczny miecz, przysparzający mu chwały. Do świata Centnerów wszedł wiedziony przez złe boginki z dalekich łąk . Doprowadzony przez potrząśnięcie do normalnego stanu wiele opowiadał o swych przygodach, mrożących krew w żyłach bohaterskich wyczynach, o stworach, na których samo wspomnienie włos jeży się na głowie najodważniejszym rycerzom, o licznych przygodach, z których zawsze wychodził zwycięsko. Na głównym palcu zabaw w centralnym punkcie miasta ludzie przychodzili chętnie słuchać słów przybysza i hojnie wrzucali mu dolary w zamian za jego niekończące się opowieści. Ona też przychodziła, najpierw z ciekawości, potem wiedziona przez jakąś inna siłę kilka razy dziennie. Wreszcie zaproponowała mu gościnę. Wiele razy musiała walczyć o te swoja miłość, wiele razy zazdrośni Centnerowie wytykali jej związek z dwuokim włóczęgą, który przyszedł nie wiadomo skąd, a teraz zadomowił się w jej wspaniałym pałacu i korzystał z jej bogactw. Nie dbała o to, że nie pochodził z dobrego domu, nie miał tytułu, ani majątku. W końcu po latach Centnerowie zaakceptowali go , przyzwyczaili się. I teraz po tym wszystkim miałaby stracić go gdzieś w dalekim świecie, a może do końca życia będzie musiała czekać na jakikolwiek znak, czy żyje? Nie, nie była z takich kobiet, które żyją tylko nadzieją. Postanowiła wyruszyć w podróż, by odszukać go i przywieść z powrotem do Centnerowca. Miała na to dość środków, była przecież najbogatszą kobietą w mieście. Za ciężkie dolary wynajęła najdzielniejszego rycerza w mieście, Budziwoja mężnego i jeszcze dwóch innych niemniej walecznych rycerzy z jego drużyny, zabrała niemało pieniędzy i prowiantu na drogę i tak zaopatrzona wyruszyła z miasta w kierunku Libowca. Wkrótce po przemierzeniu lasku za bramą miasta, podobnie jak niedawno Miron ze swoją drużyną, teraz hrabina znalazła się na rozstaju czterech dróg prowadzących w rożne strony świata.
- I w którą drogę trzeba się udać? – spytała Budziwoja słynnego z mądrości.
- Według moich obliczeń i długoletnich doświadczeń, – podrapał się po głowie – trzeba nam udać się drogą, pierwszą z brzegu. Prowadzi ona przez Mazurowiec, wzdłuż Gór Wietrznych prosto jak biczem strzelił do Libowca.
- Świetnie! – ucieszyła się – Wołałabym dojść na miejsce bez przygód.
Weszli wiec w pierwszy z brzegu ubity trakt i wydawało się, że droga jest prosta i bezpieczna. Pogoda była piękna, upal tego dnia aż tak bardzo nie doskwierał w podroży, po bokach kwitły piękne, kolorowe kwiaty i fruwały różnobarwne motyle, rzadkie drzewa co jakiś czas dawały miły cień podróżującym, którzy gdy tylko mieli ochotę mogli odpocząć pod ich rozłożystymi konarami. Dwaj małomówni towarzysze Budziwoja nieco opóźniali marsz, gdyż na plecach nieśli liczne bagaże, które zabrała ze sobą hrabina. Sama niosła tylko na szyi pokaźny woreczek wypełniony po brzegi dolarami nie chcąc powierzać go nikomu. Po jakimś czasie twarda i dobrze ubita droga zaczęła stawać się coraz bardziej grząska, a łąki dookoła zmieniały się w podmokle bagna. Marsz podróżników stawał się coraz wolniejszy, gdyż nogi grzęzły im w błotnistej mazi, która zaczęła otaczać ich ze wszystkich stron. Wkrótce po drodze nie było już śladu, a na dworze zaczęło się ściemniać.
- Musimy zatrzymać się gdzieś na nocleg, tu nie ma nawet gdzie usiąść – lamentowała hrabina.
- Nie mamy innego wyjścia jak tylko iść naprzód choćby całą noc, aż wreszcie przemierzymy te śmierdzące bagna – stwierdził równie zawiedziony niedogodnościami podroży Budziwoj.
W ciemnościach nocy otoczyły idących liczne świetliki, które nieco rozjaśniły najbliższą okolicę, światełka migały i stawały się coraz większe i większe.
- To nie świetliki, – jęknął któryś z rycerzy – to czyjeś złe oczy tak świecą na zielono.
W tym samym niemal czasie, kiedy odważny rycerz zauważył święcące ze wszystkich stron białka oczu usłyszeli liczne szepty i wzdychania.
- Chuchu, chuchu, pali nas ogień, zżera nas wieczność. – szeptały i huczały glosy – Niech żywi dołączą do zmarłych, niech sczezną w tych bagnach na wieki.
- To bagna dusz zatraconych. Pomyliśmy drogi – jęknął przerażony Budziwoj.
- Och, coś złapało mnie za nogę! – wrzasnął jeden z rycerzy.
- Ratunku! Coś mnie dotyka, coś ciągnie za włosy!
- Uspokójcie się, opanujcie! – próbował przemówić im do rozsądku Budziwoj, ale obaj dzielni rycerze wrzeszczeli, kopali nogami, rwali włosy z głów porażeni strachem. W końcu rzucili w bagno wszystkie bagaże i pobiegli gdzieś przed siebie. Po chwili hrabina i Budziwoj usłyszeli tylko chlupot i znów jęki i szepty dusz zatraconych.

IX

Tej nocy Miron nerwowo rzucał się na wygodnym posłaniu z kozich skór, które wymościła mu w jaskini Helcia. Nazajutrz miał walczyć z krwiożerczym jaszczurem, wątpliwe było czy wyjdzie z tej walki żywym, a tu właśnie poznał swoją już prawie dorosłą córkę, Helcia spodziewała się ze pojmie ją za żonę, tam daleko w Centnerowcu czeka stęskniona Aleks, a tu ludzie wierzą w niego, w swojego bohatera, który ich zdaniem zwycięży tak jak zawsze zwyciężał.
Libowie zawsze pragnęli mieć swojego bohatera i on, Miron przed wieloma laty dał im go. Sławny obusieczny miecz wykuł dla niego miejscowy kowal, a czarownica Kudła podobno zaklęła go, by był niezniszczalny. Stało się to, kiedy młody Miron po raz pierwszy skłamał, że za mostem spotkał dzikiego diabła gdy szedł do studni po wodę. Swoim przyjaciołom opowiedział, że przegonił stwora, a ci uwierzyli i rozpowiedzieli innym. Najpierw żałował kłamstwa, chciał przyznać się kolegom, że był to tylko taki żart, ale miecz był wykuty, Kudła przekonana, że obdarzyła nowego bohatera niezwykłymi przymiotami za pomocą czarów, Libowie podziwiali go. Postanowił więc naprawdę zasłużyć na przydomek Mirona Szybkorękiego. W Górach Wietrznych niedaleko stąd spotkał Wiła. Czyżby był to ten sam, który chce pokonać świat za pomocą jaszczura? Nie, tamten był dobry i miły. Dokładnie pamiętał jego słowa
- Skoro Libowie już uczynili z ciebie swojego obrońcę, bądź nim, nie zabieraj im złudzeń. Być może nadejdzie czas, że udowodnisz samemu sobie, że naprawdę jesteś dzielnym Mironem Szybkorękim.
Czyżby teraz nadszedł ten czas? Po tylu latach?
Kiedy opowiadał na centralnym placu Centnerowca o swoich bohaterskich czynach robił to dla pieniędzy. Teraz musi zrobić coś dla siebie i dla swych ziomków, którzy przez tyle lat wierzyli w jego siłę. Ale czy przeżyje tę próbę?
Raczej wątpił w to, że wyjdzie z niej cało, chociaż przez ten cały czas, gdy ludzie zapewniali go o niezwykłości prawie sam w nią uwierzył.
Świt nadszedł niespodziewanie. Tak bardzo pragnął żeby nadal trwała noc, być może ostatnia w jego życiu.
- Naostrzyłem Mironie twój miecz, żebyś mógł za pierwszym razem odciąć łeb jaszczurowi. – stary kowal stal nad jego posłaniem szczerząc bezzębne szczęki w szerokim uśmiechu.
- A ja, ojcze uwiłam dla ciebie ten oto wieniec, byś jako bohater uwielbiany przez wszystkich zstępował z gór do walki z poczwarą. – dodała Lida wieszając mu na szyi wieniec ze świeżych stokrotek.
- A ja przyszykowałam dla ciebie pożywne śniadanko pączusiu, byś miał siłę dźgnąć jaszczura. – rzekła wzruszona Helcia – Cały lud czeka na ciebie przed jaskinią, by cię pożegnać i zagrzać do walki.
- O, rany! – jęknął, ale posłusznie zjadł śniadanie specjalnie przeciągając moment wyjścia z bezpiecznej jaskini.
- Odprowadzimy cię na skraj miasta, a potem oddalimy się na bezpieczną odległość – poinformował kowal już przed jaskinią , gdzie panował wielki zgiełk.
Ludzie tłoczyli się wokół swojego bohatera obsypując go komplementami. Wznosząc hymny pochwalne na cześć Mirona odprowadzili go w pobliże miasta. Teraz miał sam udać się do Libowca okupowanego przez Złego Wiła i jego jaszczura. Brama miejska była otwarta na oścież, jakby w środku nie było nikogo. Miron miał nadzieję, że może Zły Wił ze swoim ohydnym podwładnym odleciał właśnie daleko na długi czas. Jednak kiedy tylko przekroczył bramę i znalazł się na głównej ulicy zauważył zajmującego prawie pół miasta wielkiego jaszczura zionącego ohydnym, śmierdzącym oddechem. Niestety jaszczur nie spał i od razu zauważył trzęsącego się ze strachu przybysza. Powstał ze swojego miejsca czyniąc przy tym tak wielki huk, że wszyscy Libowie zgromadzeni u podnóża Gór Wietrznych za bramą miejską zdjęci panika uciekli z powrotem do swojej jaskini.
- O rany! – krzyknął Miron i wyjął swój osławiony, zaklęty przez Kudłę miecz.
Pomiędzy wielkimi, zielonymi łapami jaszczura stanął długowłosy, odziany w długi, czerwony płaszcz człowiek.
- Co to za tępak? Jak śmiał wejść do mojego miasta? – zagrzmiał jego potężny jakby nie z tego świata głos.
- Ty jesteś Złym Wiłem? - spytał Miron tylko po to, by opóźnić to co miało za chwilę nastąpić.
- W całej okazałości! – ryknął znów niczym grom tamten – Możesz go sobie zjeść. – wskazał na śmiałka.
Jaszczur otworzył pełną białych, ogromnych i ostrych zębów paszczę.
- Zaczekaj! – powstrzymał go Wił ruchem reki – Ma fajny miecz, chciałbym go mieć.
Jaszczur prychnął swym śmierdzącym oddechem prosto w twarz przerażonemu Mironowi, aż ten przewrócił się i wypuścił swój miecz.
- Tak jest! – zaśmiał się Zły Wił – Teraz możesz go pożreć.
- Stój! Masz go natychmiast zostawić! – krzyknął ktoś stojący w bramie miejskiej.
I o dziwo! Ogromny jaszczur zamknął swoją zębatą paszczę i patrzył głupkowato swymi wielkimi, zielonymi ślepiami w przybysza przybierając pełną posłuszeństwa pozę.
- Masz odlecieć z tego miasta i nigdy tu nie wracać! – rozkazywał dalej tamten.
I jaszczur pomimo nawoływań do powrotu przez Złego Wiła posłusznie wykonał polecenie. Zły Wił zakręcił się wściekle dookoła i ulotnił się jak kamfora.

X

Gdyby nie zimna krew dzielnego rycerza Budziwoja nie wiadomo czy hrabina Aleksandra przetrwałaby tę straszną noc na bagnach dusz zatraconych. To on przytrzymywał ją przez wiele godzin, by nie pobiegła w bagienne grzęzawiska podobnie jak dwaj jego towarzysze, którzy tej nocy utonęli dołączając tym samym do dusz zatraconych błąkających się w tym strasznym miejscu. Umorusana, roztrzęsiona, ledwo żywa Aleks wraz z towarzyszem wydostała się z bagien na wąską, polną dróżkę, która tak jak poprzedniego dnia nagle urwała się zmieniając się w grzęzawisko, tak teraz znów biegła sobie pomiędzy zielonymi łąkami i kolorowymi kwiatami. Znużona hrabina ze swym rycerzem postanowili odpocząć nieco, nim udadzą się w dalszą drogę. Niestety po prowiancie i licznych bagażach nie zostało nawet śladu, zdrzemnęli się więc przez kilka godzin o głodzie i około południa ruszyli w dalszą drogę.
Nie uszli zbyt daleko kiedy drogę zagrodziła im rwąca rzeka. Na szczęście nie opodal przecinał ją całkiem solidny, drewniany most. Dokładnie na jego środku siedział jakiś zielony stwór podśpiewując sobie i wymachując na wszystkie strony błoniastymi łapami.
- Wygląda na niegroźnego. – stwierdziła hrabina przyjrzawszy mu się przez dłuższą chwilę – Myślicie rycerzu, że może być niebezpieczny?
- Trudno to stwierdzić po wyglądzie, – pokiwał głową mądry Budziwoj – ale nie mamy innego wyjścia jak tylko przejść na drugą stronę rzeki po tym moście, nie ma tu przecież innej drogi.
Wolnym krokiem, by nie zdenerwować zielonego wkroczyli na most. Utopiec, bo on to był w całej okazałości w ogóle nie zareagował, tak jakby nie dostrzegł wędrowców. To ośmieliło ich i przyśpieszyli kroku. Kiedy jednak już mieli minąć go na środku mostu przestał nagle śpiewać, wstał , wyprostował się i zmierzył wzrokiem nieco przestraszonych podróżników.
- To mój most. – rzekł przyglądając się jednookim.
- Wybacz, że zakłócamy twój spokój, – próbowała załagodzić sytuację hrabina – ale nie ma tu innej drogi, więc bardzo prosimy, przepuść nas na drugą stronę.
- To mój most – powtórzył znów utopiec – i moja rzeka. – dodał – Nikt nie przechodzi tu, ot, tak sobie przez mój most.
- Zapłacimy ci, – Aleks sięgnęła po woreczek na szyi - mamy dolary.
- Bardziej przyda mi się sługa, – stwierdził ospale utopiec – mój pałac pod wodą jest zaniedbany, od dawna nikt tędy nie przechodził, a potrzeba mi sługi, moja żona nie chce dłużej sprzątać.
- Zapłacimy ci i wynajmiesz sobie służącego. – hrabina wyjęła kilka dolarów błyskając nimi przed wyłupiastymi oczami stwora.
- Nie chcę. – wzruszył ramionami – Wolę jego. – wskazał na Budziwoja.
- Jego nie oddam, to mój rycerz przewodnik, – zbuntowała się Aleks – nie mogę iść dalej bez niego.
- W takim razie, – wzruszył znów ramionami utopiec – oboje będziecie moimi sługami.
- Co to, to nie! – krzyknęła Aleks.
- Kto tak hałasuje? – z wnętrza kipiącej, pieniącej się rzeki wyjrzała zielona postać podobna do utopca siedzącego na mostku.
- Mam dla ciebie pokojówkę, duszko. – uśmiechnął się mile utopiec – Pozwólcie, że przedstawię – moja żonka, utopcula Gargulia.
- A to co za jednooka stwora? – ze wzgardą wskazała Gargulia na Aleks – Ona ma być moja pokojówką? Wszystkie moje koleżanki mają piękne pokojówki, a ja mam tym czymś się zadowolić?! – piekliła się.
- Mnie tam odpowiada jednooki sługa, – upierał się utopiec przy swoim – a z braku laku, lepiej taki, niż żaden.
- Ale jednooka nie zauważy brudu na moich pierzynach – denerwowała się Gargulia.
- Uciekajmy , pani! – chcąc wykorzystać kłótnię małżonków Budziwoj złapał Aleks za rękę i próbował szybko oddalić się z mostka utopców.
Zaczęli biec na drugą stronę, jednak Gargulia zauważyła ich ucieczkę i poczęła lamentować.
- Uciekają, mężu, łap zbiegów, szybko!
Za pomocą kilku zwinnych susów utopiec zbliżył się do zbiegów, złapał oślizłymi łapami biednego rycerza Budziwoja i jednym zręcznym ruchem wrzucił go do rzeki. Aleks zamarła z przerażenia, kiedy jej towarzysz zniknął w odmętach.
- Odpracuje u mnie jakieś dwadzieścia lat i puszczę go wolno, nie jestem przecież potworem. – próbował uspokoić ją utopiec – Duszko, – zwrócił się znów wychylającej rozczochraną głowę z wody małżonki – to bierzesz tę pokojówkę czy nie?
- Nie, jeśli ma jakieś pieniądze niech się wykupi, to zamówię dla siebie jakieś korale u czarownic, albo kupię grilla do pieczenia ryb. Co ty na to?
- Świetny pomysł z tym grillem! – ucieszył się zielony – No to dawaj swoje dolary jednooka, – zwrócił się Aleks – a pozwolę ci przejść w kierunku Gór Wietrznych.

XI

Miron długo nie mógł opanować nerwowego drżenia rąk, choć jaszczur wraz ze swoim demonicznym panem zniknęli bez śladu. Dopiero po jakimś czasie podniósł swój miecz i odwrócił się w stronę bramy miejskiej. Stał w niej nie kto inny jak Adrian, pozostawiony przez niego współtowarzysz podróży w wiosce czarownic. W pierwszej chwili pomyślał, że młodzieniec będzie chciał teraz zemścić się na nim i stał bez ruchu nie wiedząc co dalej czynić. Ale Adrian uśmiechał się radośnie i rozpościerał ramiona w powitalnym geście.
- Witaj Mironie, widzę, że przybyłem w sama porę! – wołał.
Nie stwierdziwszy oznak urazy u młodzieńca, Miron również podbiegł do niego ściskając przyjaźnie podaną sobie dłoń.
- Jak udało ci się uciec od Pameli?
- Och, nie było łatwo – zaśmiał się młodzieniec – biedaczka ubzdurała sobie, że weźmiemy ślub. Udało mi się przekonać ją, że nie zaznam szczęścia w małżeńskim stadle, póki nie zostanę prawdziwym bohaterem. Obiecałem jej, że niedługo wrócę jako spełniony człowiek i dopiero wtedy zostanę jej mężem.
- A jaszczur? Jak wygoniłeś go bez walki?
- Sam nie wiem, – wzruszył ramionami Adrian – po prostu, posłuchał mnie i już.
- A czy mógłbyś… - ośmielił się prosić o jeszcze jedną rzecz – czy mógłbyś powiedzieć… no, wiesz, że my razem, tego gada…
- No, nie wiem, – nie spodobało się to nowo upieczonemu bohaterowi – przecież to ja.
- Tak, ale, – Miron zrobił błagalną minę – Libowie uważają mnie za kogoś wyjątkowego. Wiesz, może powiemy, że długo wałczyliśmy ramię w ramię. Co ty na to?
- Dobra. – zgodził się – Ale powiemy, że to ja zadałem ostateczny cios.
- Zgoda. – przytaknął zadowolony Miron.
Libowie czekali na bohatera w pobliżu swej jaskini. Niektórzy widzieli odlatującego jaszczura, dlatego zanim jeszcze Miron z Adrianem nadeszli, już podrzucali w górę z wielkiej radości czapkami i innymi częściami garderoby. Na czoło swego ludu wyszła czarownica Kudła wychwalana teraz przez Libow za to, że w tak cudowny sposób zaczarowała niegdyś miecz Mirona Szybkorękiego. Teraz Kudła skandowała na cześć bohatera
- Hip, hip, hurra, hip, hip, hurra!
A pozostali Libowie dodawali
- Hurra! Hurra!
- A kto to idzie wraz z Mironem?
- To bohater pochodzący z ludu Kondziołów, Adrian, który wraz ze mną przegonił gada.
I tu Miron długo i dokładnie opowiedział ziomkom o ciężkiej walce, jaką podjęli z Adrianem dla ratowania Libów.
Lud nadał Adrianowi przydomek „pogromca”, a Helcia zaprosiła obu bohaterów na porządny obiad. W jaskini dwoiła się i troiła podczas przygotowywania posiłku dla bohaterów śliczna Lida, która zobaczywszy młodego Adriana pokraśniała na twarzy niczym dojrzała czereśnia. Młodzieniec też nie mógł oderwać oczu od córki Mirona. Nie ulegało wątpliwości, że młodzi od pierwszej chwili zapałali do siebie gorącym uczuciem.
Adrian pośród Libów czuł się jak ryba w wodzie. Całymi godzinami potrafił opowiadać o swych bohaterskich wyczynach, nie minęła doba, a poprosił Mirona o rękę Lidy.
- A co z Pamelą? - zmartwił się nieco Miron – Czy nie upomni się o twoją obietnicę ożenku.
Nie wrócę do wioski czarownic za nic w świecie. – zaklinał się młodzieniec – Czuję, że tu jest moje miejsce.
Następnego dnia Libowie na czele z czarownicą Kudłą postanowili wrócić do swoich domów w opuszczonym mieście. Zaczęli więc gromadzić swoje dobra przetransportowane podczas ucieczki przed jaszczurem do jaskini, by przenieść je z powrotem.
- Kiedy tylko wrócimy do Libowca zorganizujemy dwa wesela – cieszyła się Helcia
- Jak to? – Miron znów pomyślał o Aleks, która czeka na niego w Centnerowcu
- No, jedno dla naszej Lidy z Adrianem Pogromcą, a drugie nasze, cukiereczku. Najwyższy czas zalegalizować nasz związek.
Kiedy Libowie spakowali już swoje dobra ruszyli wszyscy razem w stronę bramy miejskiej. Jednak podczas przemarszu niebo nagle pokryły ciemne chmury, rozległ się głuchy grzmot, całe góry rozświetliły ukośne błyskawice.
- Co to ?
- Co się dzieje?
- Skąd nagle ta burza? – dziwili się Libowie
Ponadto z najbliższych skal posypał się grad kamieni. Przerażeni rozpierzchli się na wszystkie strony.
- Przeklęci Libowie! – usłyszeli głuchy jak huk spadających skał, głośny jak ryk pioruna głos – Myślicie, że tak łatwo uda wam się przegonić z waszego miasta Złego Wiła? I bez jaszczura jestem silny i niepokonany. Jeśli tylko zechcę zmiażdżę was jak nędzne robaki.
- Mironie! Adrianie! Ratujcie nas bohaterowie! – wołali ludzie
- Gdzie ten śmiałek, co śmie przemawiać do jaszczura? – zagrzmiał znów Wił
- Już po mnie, – jęknął Adrian schowany za wielkim gazem porośniętym zielonkawym mchem i paprociami – ale cóż, taki los odważnego bohatera. Żegnaj zły świecie!

XII

Kiedy Wił w swoim przyciasnym, czerwonym płaszczu miotał na wszystkie strony piorunami i przekleństwami próbując nastraszyć, a następnie zgładzić biednego Adriana nagle ni stad ni zowąd pojawił się naprzeciwko niego drugi Wił. Ten jednak w przeciwieństwie do swego złośliwego kolegi wyglądał na bardzo miłego i ogólnie sprawiał bardzo dobre wrażenie. Miron poznał go od razu.
- Hej, to ciebie spotkałem przed laty w tych górach.
- A tak, poznaję. – uśmiechnął się Dobry Wił – Witaj bohaterze, wybacz, ale nie przybyłem tu w celach towarzyskich.. od wielkiego jaszczura dowiedziałem się o młodzieńcu, który potrafi rozkazywać gadom.
- Cholerka! – zmartwił się jeszcze bardziej Adrian – Czego oni ode mnie chcą?
- A ty, – zwrócił się teraz Dobry Wił do Złego – uspokój proszę to niebo, bo nawet porozmawiać spokojnie nie można.
- Czego ty chcesz?! – pieklił się Zły Wił – Czy nie widzisz, że jestem w trakcie podboju świata?!
- Podboju świata…trata, rata. – przedrzeźniał go Dobry – Tobie chyba już zupełnie odbiło. Wybaczcie ludzie i pozwólcie, że wyjaśnię wam co nieco. – tu zwrócił się do Libów przysłuchujących się rozmowie obu Wiłów – My, Wiły od wieków opiekujemy się jaszczurami żyjącymi po drugiej stronie Gór Wietrznych na krańcu świata. Wielkie gady słuchają tylko naszych rozkazów i tylko dzięki nam nie przemierzają gór, by polować na ludzi. Nie wiem doprawdy, co uderzyło do głowy memu koledze, – tu wskazał na Złego Wiła – że zabrał swojego ulubionego jaszczura i z jego pomocą postanowił podbić świat. Co tobą kierowało kolego? Czy źle ci było w naszej krainie? – spojrzał na Złego, który opuścił głowę czerwieniąc się ze wstydu.
- Byłem samotny, – przyznał się w końcu – skazany na towarzystwo twoje i tych gadów. Czy myślisz że ktoś taki jak ja nie marzy o towarzystwie innych ludzi? A może chciałbym mieć żonę, założyć rodzinę? Ale nie, – skarżył się rozżalony Wił – wciąż jestem skazany na wygnanie.
- Rozumiem cię, – kiwnął głową Dobry – też kiedyś tęskniłem za tym, nawet poznałem kobietę, pewna piękną Kondziołkę. W końcu zrozumiałem jednak, że moje miejsce jest w górach w towarzystwie jaszczurów, by chronić świat . Dopiero po latach dowiedziałem się, że moja ukochana zmarła pozostawiając syna. Nie dane mi było go poznać. Mój piękny syn wychowywał się jako sierota wśród Kondziołów. Dopiero dziś, kiedy wielki jaszczur powrócił i powiedział, ze pewien człowiek, który potrafi rozkazywać gadom polecił mu wrócić do swej siedziby zrozumiałem, że ty Adrianie jesteś moim synem. Dlatego potrafisz rozkazywać gadom, bo jesteś potomkiem Wiłów, kimś niezwykłym.
- A wiec to tak, – zdenerwował się Zły Wił – to dlatego on mnie pokonał, a tak niewiele brakowało, bym mógł rządzić tymi wszystkimi ludźmi. Wtedy znalazłbym sobie żonę, mógłbym mieć każdą kobietę jaką bym tylko zechciał.
- Uspokój się, głupku. – dobry Wił trzepnął go w ucho – Teraz wrócisz ze mną do jaszczurów, zabierzemy ze sobą mojego syna, jego miejsce jest na końcu świata.
- Ojcze! – odezwał się dotychczas schowany za kamieniem Adrian – To ja , twój zaginiony syn. Cieszę się, ze nareszcie cię poznałem, ale nie chcę spędzać reszty życia na pilnowaniu gadów. Chcę ci przedstawić moją narzeczoną, piękną Lidę, którą pragnę poślubić i żyć tu, wśród Libów. Tylko tu będę szczęśliwy ojcze.
- Skoro tak, – opuścił głowę Dobry Wił – niech się stanie jak tego chcesz synu. Ode mnie masz błogosławieństwo. Teraz odprowadzę mego przyjaciela na skraj świata, ale obaj wrócimy na twój ślub.
- To już za trzy dni! – zawołała Helcia za odlatującymi Wiłami – zapraszamy was na podwójny ślub!
- O, rany! – jęknął Miron.
Kiedy deszcz, pioruny i lawina kamieni ustały Libowie mogli na nowo pozbierać swoje porzucone na drodze rzeczy i nareszcie udać się do swych domów w mieście.
Gdy tylko przekroczyli próg domu Helcia od razu zabrała się do porządków i przygotowań do uroczystości. Miron choć z jednej strony cieszył się szczęściem córki i Adriana ciągle zastanawiał się jak wycofać się ze słowa danego niegdyś Helci. Coraz intensywniej myślał o Aleks, o tym jaki szczęśliwy był w jej pałacu. Chwilami zastanawiał się nawet czy nie uciec nocą z miasta i nie wrócić potajemnie do Centnerowca, nie mógł jednak uczynić tego swej córce ani przyjacielowi, któremu za trzy dni miał zostać teściem.

XIII

Na podwójne wesele zaproszono całe miasto, wiec wszyscy mieszkańcy postanowili włączyć się w przygotowania. Nie byle kto przecież żenił się, a dwaj najwięksi bohaterowie i obrońcy Libowca. Nie zdziwiło więc nikogo kiedy po raz kolejny tego dnia ktoś zapukał do drzwi domu Helci.
- Pączusiu, jakaś jednooka do ciebie! – zawołała nieco zdziwiona przybyciem niezwykłego gościa gospodyni.
Miron przyczepiający właśnie kolorowe balony do sufitu o mało co nie spadł z drabiny. To mogła być tylko Aleks! Ale skąd wzięła się w Libowcu? I co powie na jego ślub z Helciom?
- Kim jest ta kobieta nazywająca cię pączusiem Mironie Szybkoręki? – spytała od progu.
Biedna Aleks, jakież trudy musiała znieść szukając go! Niepodobna do dumnej hrabiny z Centnerowca stała ubłocona z posklejanymi od potu i kurzu włosami. Bogaty strój zmienił się w łachmany, a buty zdarły się do tego stopnia, że nie posiadały już w ogóle cholewek, ani sznurowadeł.
- Ile musiałaś się nacierpieć z mego powodu, ukochana.
- Ukochana!? – Helcia jak to zwykła czynić podsłuchiwała w przedpokoju i oczywiście słowo „ ukochana” nie umknęło jej uwadze. – Kim jest ta dziwna potwora cukiereczku?! – wykrzyknęła mierząc rywalkę od stóp do głów – Czy ona wie że bierzemy ślub? Jak ona śmie tu przychodzić!
Hrabina zatoczyła się w drzwiach z przejęcia i ze zmęczenia.
- Nie możemy jej tak zostawić, jest ledwo żywa. – spojrzał błagalnie na Helcię – Proszę, pozwól mi ją wprowadzić do środka, by mogła nieco odpocząć i posilić się.
Mimo tego, ze Helcia kipiała teraz gniewem na myśl, że ktoś mógłby zechcieć zabrać jej narzeczonego, na którego czekała wiele lat, była jednak dobrą kobietą i sumienie nie pozwoliłoby jej pozostawić hrabiny na dworze na pastwę losu. Skinęła więc głową na znak, że zgadza się wprowadzić Aleks na jakiś czas do swego domu. Ledwo jednak Miron ułożył ją na łóżku do drzwi wejściowych znów ktoś zapukał. Kiedy Helcia wyszła otworzyć zobaczyła w drzwiach znów jakąś obcą kobietę. Ta co prawda miała dwoje oczu, ale urodą też nie grzeszyła. Długie, czarne, posklejane włosy opadały bezładnie na wysokie czoło, krzywy nos i trójkątny , wystający podbródek.
- O co znów chodzi? – zniecierpliwiła się następną wizytą gospodyni.
- Jestem Pamela, przyszłam tu po mojego narzeczonego.
- Jak to? - Helci włosy zjeżyły się na głowie – Ty też po Mirona?
- Nie, ja po Adriana, mego ślicznego bohatera i przyszłego męża. – odpowiedziała Pamela i odepchnąwszy na bok na pól omdlałą z wrażenia Helcię weszła do środka nawołując
- Adrianku! Przyszła po ciebie twoja ślicznotka. Gdzie jesteś, ukochany?
Nowy bohater Libów, Adrian Pogromca, syn Dobrego Wiła usłyszawszy głos ku zdziwieniu Lidy schował się do szafy w sypialni. Jednakże Pamela, która akurat zajrzała do tego pomieszczenia zobaczyła gwałtownie zamykające się z przeraźliwym piskiem drzwiczki tego obszernego mebla. Pobiegła więc szybko w tą stronę i z wielką mocą otworzyła szafę wołając radośnie
- A kuku! Tu jesteśmy! Nieładnie tak ukrywać się przed swoja Pamcią.
- Adrianie! – załkała Lida widząc co się święci – Co cię łączy z tą okropną kobietą?
- A co to za jedna? – najmłodsza z wioski czarownic utkwiła w Lidzie swoje kaprawe oczki i zamierzyła się na nią długim, kościstym palcem
– Bari, baru, kuszu, kysz, niech się stanie z ciebie mysz! – wypowiedziała zaklęcie i jak można było się tego domyślić piękna Lida zmieniła się w szarą myszkę, która z piskiem uciekła pod szafę, gdzie w środku nadal siedział oszołomiony nadejściem Pameli Adrian.
- Co uczyniłaś! – krzyknął wyskakując z mebla – Gdzie Lida?
- Tam…gdzieś. – zaśmiała się Pamela – Co ona cię obchodzi, ukochany. Wracajmy do wioski.
- Obiecałaś, że pozwolisz mi zostać bohaterem! – krzyknął wściekle – Miałaś zaczekać z naszym ślubem, aż to nastąpi.
- I nastąpiło. – powiedziała twardo czarownica – Czyż nie obiecałeś mi, że gdy tylko ludzie zaczną cię podziwiać, gdy wsławisz się bohaterskimi czynami wrócisz do mnie. Czekałam cierpliwie, zaglądając co jakiś czas w kryształową kulę jak idzie ci zdobywanie sławy. Nie dotrzymałeś słowa, Adrianie Pogromco, miałeś wrócić kiedy zostaniesz bohaterem, a ty szykujesz się do ślubu z tą…myszą. Chciałeś ode mnie uciec. Co z ciebie za bohater, jeśli nie potrafisz dotrzymać słowa?
Opuścił głowę. Pamela miała rację. Nie powinien był obiecywać małżeństwa Lidzie, skoro czarownica nie zwolniła go z danego słowa.

XIV

W przeddzień wesela nikt nie myślał już o uroczystościach, które miały nastąpić w domu Helci. Zrozpaczona gospodyni siedziała w pokoju Lidy trzymając na kolanach szarą myszkę z długim, chudym ogonkiem. W drugim pokoju zasmucona Aleks szykowała się w drogę powrotną do Centnerowca. Nie przekonywały ją zapewnienia Mirona o miłości i oddaniu. Nieszczęśliwy Adrian pakował najpotrzebniejsze rzeczy przed drogą do wioski czarownic mimo jego rozpaczliwych błagań, Pamela uparcie nie chciała odczarować Lidy okłamując swego zapłakanego narzeczonego, że zapomniała odpowiedniego zaklęcia.
W tej właśnie chwili, kiedy wszyscy w domu Helci trwali pogrążeni w głębokiej rozpaczy przybył na ślub syna Dobry Wił wraz ze swym druhem Złym Wiłem, którego zdążył już przekonać, że nie warto zdobywać panowania nad światem i że zawsze jest się bardziej lubianym będąc dobrym i miłym.
W pierwszej chwili zdziwiło Dobrego Wiła to, że nikt nie wita gości, nikt nie przygotowuje poczęstunku, ani nie rozstawia stołów na jutrzejszą ucztę. Dopiero kiedy zobaczył Pamelę ciągnąca za ręka Adriana, Lidę przemienioną w mysz i Aleks płaczącą w dużym pokoju zrozumiał w swej niezmierzonej, czarnoksięskiej mądrości co tu się wydarzyło.
- Proszę, zbierzmy się wszyscy w dużym pokoju i porozmawiajmy, o tym, co tu się stało. – zaproponował wszystkim.
- My z Adrianem nie mamy czasu na takie głupstwa, – stwierdziła Pamela – wyruszamy właśnie na mojej miotle do wioski czarownic by wziąć ślub.
- Ja jestem zbyt zrozpaczona, by o czymkolwiek rozmawiać, – gorzko zapłakała Helcia – dowiedziałam się, że mój narzeczony za którego jutro miałam wyjść za mąż zadawał się z jednooką i na dodatek straciłam córkę.
- Ja nie chce dyskutować o moim nieszczęściu. – powiedziała smutnym głosem Aleks – My, Centnerowie nie mamy we zwyczaju rozmawiać o rzeczach tak intymnych jak miłość.
- Ja nie mogę złamać słowa danego tej czarownicy. – zapłakał Adrian – Jeśli możesz, to pomóż choć Lidzie.
- Ja jestem zbyt załamany, by o czymkolwiek mówić. – opuścił głowę Miron.
A szara myszka na kolanach Helci tylko zapiszczała cicho.
- Zacznijmy od tego, – nie dał za wygraną Dobry Wił - że chciałbym przedstawić pani Pameli mego przyjaciela Złego Wiła, który niedawno postanowił ustatkować się i zostać dobrym człowiekiem.
- Ustatkować się. – powtórzyła zachwycona czarownica podając nieśmiało dłoń Wiłowi, który odwzajemnił uścisk i nie przestawał wpatrywać się w jej rozanielone oblicze.
Do drzwi Helci znów ktoś zapukał.
- Kogo tam znowu wiatry przygnały? – mruknęła nieszczęsna gospodyni.
- To ja, Jonasz, – usłyszeli pod drzwiami – przyszedłem do Helci w ważnej sprawie.
- O co chodzi? – nawet nie wstała do gościa
- Helciu ja… - jąkał się blady jak wapienna skała z Gór Wietrznych Jonasz – ja przyszedłem prosić cię, żebyś przemyślała jeszcze sprawę z tym ślubem.
- Dziękuję ci. – skinęła głową – Ślubu nie będzie.
- Naprawdę? – ucieszył się Jonasz – To całe szczęście, bo widzisz ja od dawna… - nie mógł biedak skończyć z wielkiego wzruszenia wiec z braku laku zalał się gorzkimi łzami.
- Chyba domyślam się że Jonasz od dawna darzy cię głębokim uczuciem Helciu, – odgadł myśli przewodnika Dobry Wił - podobnie jak hrabina Aleksandra darzy uczuciem Mirona i to z wzajemnością, Adrian zaś kocha Lidę, również z wzajemnością, a Zły Wił, który od niedawna jest bardzo porządny i uczciwy zakochał się w tobie, czarownico Pamelo..
- Czuję, że chyba też z wzajemnością – zaczerwieniła się Pamela puszczając rękę Adriana – Myślę, że mogę już odczarować te myszkę.
- Och, Jonaszu – jęknęła Helcia – Dlaczego nie powiedziałeś mi. A ja, głupia myślałam, że z wygody trwasz tyle lat w starokawalerstwie.
- Skoro wszyscy zdobyliśmy się tu na szczerość – uśmiechnął się Dobry Wił – i ja chciałbym ogłosić wam radosną wiadomość. Otóż poprosiłem o rękę Wielką czarownicę z bagien południowych, u której magii uczyła się wasza Kudła i zostałem przyjęty.
Wzajemnym gratulacjom, pocałunkom zakochanych, czułym wyznaniom i szczerym rozmowom i wspomnieniom nie było końca. A następnego dnia o ustalonej wcześniej przez Helcię porze odbył się pięciokrotny ślub, na który przyszli wszyscy mieszkańcy Libowca, a jakże okolicznych miast, bo też na ślubnym kobiercu stawał nie byle kto, bo wielki bohater Miron Szybkoręki i hrabina Centnerów, Aleksandra, drugą parę stanowili odważny bohater, Kondzioł Adrian Pogromca i piękna Lida, córka Mirona i Helci, która wychodziła za Jonasza przewodnika Libów, czwartą parę stanowili Dobry Wił zza Gór Wietrznych, pan wielkich jaszczurów i Wielka Czarownica z bagien południowych, a zaś piątą parę stanowili najmłodsza z czarownic, Pamela i Zły Wił, który jeszcze niedawno planował podbój świata, ale teraz postanowił prowadzić spokojne życie przykładnego małżonka i być może wkrótce ojca licznej rodziny.
Wieczorem podczas wesela odbył się pokaz sztucznych ogni, co liczni świadkowie tej niezwykłej uroczystości zapamiętali na wiele długich lat.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Przepisy po śląsku - Pikelsznita

Pikelsznita z ajerkoniakiym Pieczymy dwa biszkopty w bratrule – jedyn bioły i jedyn kakaowy. Oba mażymy ajerkoniakiym. Bierymy liter mlyka i warzymy dwa budynie śmietonkowe, mogymy tam dosuć trocha wanilie. Do krymu dodować po troszce ubitego fajnie masła, kierego bierymy kole szterdzieści deko. Sztyjc miyszać, coby sie cfołki niy porobiły. Krym mazać hrubo miyndzy biszkopty polote ajerkoniakiym i trocha po wiyrchu. Jak kiery rod, to może se to pomazać z wiyrchu polywom szekuladowom.