Przejdź do głównej zawartości

Tereska Czarownice z Kindry cz. III

Tereska
Śląsk 1695r

I

Śnieg wydawał jej się bielszy niż przed laty, zimno bardziej dokuczliwe, nawet czarne gawrony dostojnie drepczące po podwórku, usiłujące podkraść co nieco z korytka dla kur czarniejsze niż dawniej bywały. Tego roku pragnęła wiosny, jak jak jeszcze nigdy niczego nie pragnęła w swoim młodym życiu, pragnęła jasnego słońca, zieleni na drzewach okalających podwórko i świat wielkanocnych wraz z którymi miał nadejść ten najważniejszy, jak jej się zadawało moment w życiu. Dzięki niemu ulegnie nareszcie tej najcudowniejszej przemianie , która spowoduje, że stanie się prawdziwą kobietą, gdy doświadczy tego, czego ciągle doświadczają Marta, jej kochana mamulka z jej ojcem - tej cudownej fizycznej więzi, jaką mogą cieszyć się na co dzień i tego ciepła zawartego w ich słowach i w dotyku i jeszcze we wzroku, w którym zamykają swoją miłość jak szlachetny, oszlifowany kamień, piękny, błyszczący i mocny jak ich uczucie. Takiej właśnie miłości, opartej na wzajemnym zrozumieniu i dobroci pragnęła Tereska, bo innej nie znała i nie rozumiała, że istnieją też mężczyźni niepodobni do jej ojca, zaborczy i myślący tylko o sobie. Na szczęście Konrad, ten cudowny, jasnowłosy chłopak był jakby wymarzonym kandydatem na męża. Nawet ojciec był zadowolony z wyboru córki, nawet ojciec, który najchętniej zamknąłby ją pod jakimś zupełnie bezpiecznym, przezroczystym kloszem, gdzie źli ludzie nie mają dostępu. Bo też pochodził Konrad z powszechnie szanowanej, gospodarskiej rodziny, gdzie praca, i dobro dzieci były najwyższą wartością, a i on sam był niezwykle odpowiedzialnym, pracowitym i trzeźwo myślącym młodym człowiekiem. I co najważniejsze, ona, Tereska świata nie widziała poza nim, a Konrad odwdzięczał jej się tym samym. Zawsze razem, na wszystkich zabawach wiejskich, na wspólnych, popołudniowych spacerach, byli jakby dla siebie stworzeni, znali się od wielu lat i zadawało się, że doskonale wiedzą czego chcą. Konrad przedstawił Ignacemu swoje plany na przyszłość, którą wiązał z budową nowego domu na polu pod lasem, który miał dostać od swoich rodziców. Tereska miałby wnieść we wianie łąkę obok tego pola i kawałek lasu po drugiej stronie rzeczki graniczącej z polem. W ten sposób, ta część rzeczki również znalazłaby się w posiadaniu przyszłych państwa Wzientków, co najbardziej cieszyło Tereskę z jej delikatną , romantyczną naturą.
Będziemy mogli chodzić sobie w niedzielne popołudnia na spacery nad rzeczkę – piszczała radośnie i rzucała się na szyję zawstydzonemu tymi objawami czułości w obecności rodziców Konradowi.
Późną jesienią, kiedy termin ślubu i podział majątków młodych został ustalony, Tereska z Konradem często chodzili na swoje przyszłe gospodarstwo w pobliżu rzeczki, żeby tam pomarzyć i porozmawiać o wspólnej przyszłości, teraz jednak, kiedy wysokie zaspy śniegu uniemożliwiały spacery, a skrzypiący mróz nie pozwalał długo przebywać na świeżym powietrzu, musieli spotykać się w ciepłej izbie pod czujnym okiem rodziców. U Marty i Ignacego mogli przebywać w osobnej izbie podczas takich spotkań, ale w domu Konrada siadywali przy wspólnym stole wraz z jego rodzicami i młodszym bratem ciągnąc niekończące się rozmowy na tematy dotyczące ich przyszłego gospodarowania i nowego domu. Tereska była zasmucona faktem, że po ślubie zamieszkają w domu Wzientków do czasu zbudowania ich własnej chaty.
- Czy oni będą nas tak zawsze pilnować? - odważyła się pewnego dnia zadać wreszcie pytanie, które prześladowało ją już od dłuższego czasu – Nasza izba będzie sąsiadowała z ich sypialnią, będą słyszeli każde słowo.
- Nie przesadzaj, – zdenerwował się narzeczony – moi ojcowie są porządnymi, bogobojnymi ludźmi, wszystko zawsze robią jak się należy, a ich przeszłość jest powszechnie znana.
Zabolały ją te słowa, nie miała wątpliwości, że dotyczyły mglistej przeszłości Marty, o której nigdy nie chciała opowiadać, jednak postanowiła puścić jej mimochodem. Z pewnością Konrad nie miał na myśli niczego złego, wmawiała sobie. Jednak kilka dni później ukochany znów ją zasmucił.
- Kiedy będziemy już po ślubie, – powiedział głaszcząc czule jej dłoń – będziesz pomagać mojej mamulce w gospodarstwie
Oczywiście, – uśmiechnęła się, - ale musisz pamiętać, że jestem również czasami potrzebna Marcie przy pielęgnacji chorych.
- Ona nie będzie wykorzystywać mojej żony! - uniósł się
Ale, kochany... przecież ja chcę jej pomagać, tak się uczę.
Nauczysz się o wiele więcej pożytecznych rzeczy jak będziesz pomagać mojej mamulce. Ona dobrze gotuje, nauczysz się jak dogodzić chłopu przez żołądek – pogłaskał ja końcami palców po dłoni.
Nie widział niczego złego w tym o czym właśnie mówił. Tereska nie mogla w to uwierzyć.
Umiem gotować! - wzburzyła się
Wiem kochanie, ale czy wiesz jak warzą moja mamulka?
Nie jestem twoją matką! - wstała gwałtownie od stołu, który jak zwykle dzielili z bratem Konrada. Jego rodzice zajęci w kuchni, słysząc ich podniesione głosy weszli zaciekawieni do izby
Co się stało?Czy wy się wadzicie? - z troską w głosie spytała matka
Tereska nie chce żebyście uczyli ją warzyć – wypaplał wszystko od razu brat Konrada.
Teraz miarka się przebrała, Tereska bez słowa wyjaśnienia zaczęła zbiera się do wyjścia. Rodzice Konrada stali w drzwiach bezradnie patrząc jak jak wychodzi za drzwi.
Odkludzę cię – Konrad pomógł jej narzucić kożuch na ramiona.
Był zdenerwowany i czerwony ze złości. Przez dłuższą część drogi powrotnej szli w milczeniu. W końcu chłopak przystanął usiłując złapać ją za rękę.
Kochana, – szepnął – nie wiem czemu się gorszysz, ale jeśli powiedziałem coś, co mogło cię urazić, to wybacz, moja maluśka. Daj mi kuseczku, no daj – zaczął prosić jak dziecko wydymając przy tym zabawnie usta.
Musiała się uśmiechnąć, musiała mu wybaczyć, przecież tak bardzo go kochała. Rzuciła mu się na szyję.
Żeby już nadeszła wiosna, wtedy będziesz nareszcie tylko moja, moja na zawsze – szeptał jej do ucha, a ona z lubością chłonęła każde słowo, chłonęła jego miłość jak czelowiek spragniony, jak roślina łaknąca wody.
Żeby przyszła wiosna, żeby nadeszła – powtorzyła za nim.

Kiedy do domu Marty i Ignacego przychodziła Agata wszyscy zbierali się w paradnej izbie. Wspólnym rozmowom nie było końca, szczególnie mała Małgorzata lubiła Agatę, ale i Tereska darzyła ją prawdziwą przyjaźnią jeszcze od czasów kiedy chodziła do szkoły. Cieszyła się, że narzeczony przyjdzie tym razem do jej domu na spotkanie i to akurat wtedy, kiedy swoja wizytę zapowiedziała także Agata.
Jak już będziecie mieszkać w swoim domu, to będę miała do was o wiele bliżej niż do Marty, – powiedziała ze śmiechem wśród ogólnie radosnej atmosfery, jaka panowała tego dnia w domu Marty i Ignacego – będziemy mogli was z Grzegorzem częściej odwiedzać.
Byle nie za często – odezwał się z ironicznym uśmieszkiem Konrad.
Co? - Agata zatrzymała na nim wzrok.
Wszyscy zebrani w izbie zastygli bez słowa
No, byle nie za często zanim się za Grzegorza wydasz, bo nas z Tereską ludzie na języki wezmą – dodał nieskrępowany gęstniejącą atmosferą.

II

Wiosna zbliżała się wielkimi krokami. Z początkiem marca śnieg zupełnie stopniał, a starzy ludzie, którzy przeżyli już mnóstwo zmieniających się pór roku mawiali, że latoś zima była bardzo ostra, więc już nie wróci. Choć drogi pokryte były jeszcze gęstym, lepkim błotem i trudno było po nich wędrować do wsi powróciła Zuza. Stary Klepek, jej ojciec nigdy nie wspominał dawno temu zaginionej córki, która odeszła jako młoda dziewczynka z oszustem Szymonem próbującym namówić dzieci ze wsi na zmianę wiary i bunt przeciwko rodzicom, nauczycielowi, a nawet przeciwko dobremu farorzowi. Na szczęście po niedługim czasie wszystkie dzieci opamiętały się, wszystkie prócz Zuzy, jego wyrodnej córki, która nie tylko nie wróciła wraz z innymi do domu, ale jeszcze uciekła z odmieńcem w daleki świat, przez co, poszukując ich umarł dobry scholarz Józef. Umarł przez Zuzkę i żona starego Klepka, Regina też umarła przez nią po roku, bo tak się boroczka zadręczała losem wyrodnej. A teraz, kiedy za późno na przeprosiny, za późno na wrócenie życia scholarza i Reginy Zuza zniszczona, wychudzona i sterana życiem wróciła, porzucona i zhańbiona. Nie, tego Klepek jej ojciec zdzierżyć nie mógł. Jak spojrzałby ludziom w oczy mając pod dachem taka wyrodną dziewuchę?
Zuza stała pod chatą Klepka, patrzyła z nadzieją, że jeszcze zmieni zdanie, w oknie widziała przylepioną do szyby twarz młodszego brata, Gienka obok twarzy ojca, ale żaden z nich nie pokwapił się do drzwi, by otworzyć je, zawołać zziębniętą dziewczynę, nie po tym jak ojciec wykrzyczał jej przez zamknięte futryny,że znać jej nie chce, żeby poszła sobie z powrotem w daleki świat, do którego kiedyś uciekła zostawiając rodzinę i ten dom na zawsze. Wreszcie odwróciła się Zuza tyłem do wpatrzonych w jej stronę najbliższych krewnych i wolno ruszyła w drogę, nie wiedząc w którą stronę się udać.
Akurat kiedy mijała niewielką łąkę pod lasem w pobliżu drogi szarej jeszcze zupełnie o tej porze roku zobaczyła matkę Tereski, jej dawnej przyjaciółki, Martę. Kobieta dostrzegła zapłakaną, ledwo słaniająca się na nogach dziewczynę i od razu poznała w niej dawna Zuzkę.
Zuzka! Zuzka, to ty?! – zawołała – A, gdzie idziesz? Nie byłaś u tatulka? Oni pewnie myślą, żeś umarła. Pon Bóczku, jak Tereska będzie rada, kiedy jej powiem, że wróciłaś!
Podbiegła objąć wpół ledwo żywą, obdartą istotę, która była kiedyś przyjaciółką jej córki. Biedna Zuza, która od dawna nie doświadczyła ciepła i dobroci ludzkiej jeszcze żałośniej zapłakała i opadła bez sił w ramiona Marty.
Jakaś ty licha, dziołcho. – zapłakała nad nią – Chodź do naszego domu, odpoczniesz, posilisz się boroczko.
I widząc, że dziewczyna nie ma sił powłóczyć nogami, prawie zaniosła ją do domu.

Zuza chorowała. Nie miała apetytu, mimo tego Marta z Tereską karmiły ją rosołem i poiły wzmacniającymi ziółkami. Co jakiś czas zanosiła się suchym kaszlem, a jej piersiach piszczało coś, jakby ktoś otwierał i zamykał na zmianę stary kufer na ubrania stojący na podłodze w rogu izby.
- Nie wierz nigdy chłopom, – powiedziała jednego razu do Tereski, widząc jak ta przychodzi ze spuszczoną głową ze spotkań z Konradem – oni są mili jak czegoś chcą, jak potrzebują, albo na coś czekają.
Czy Szymon był taki dla ciebie?
Był gorszy niż inni, najgorszy z najgorszych, a ja przałam mu, byłam jak wierny pies, którego idzie kopnąć, kiedy się chce.
Zuza nie myślała, że będzie w stanie komukolwiek opowiedzieć o swoich przeżyciach, zdawało jej się czasem,że stała się zamkniętym głazem ze skorupą, której nikt nigdy nie zdoła przebić, bo nikt nigdy nie będzie w stanie zrozumieć tego co czuła. A jednak teraz, kiedy siedziała w domu Marty słaba i chora, kiedy nie była pewna czy dożyje jutra, zdana na łaskę dawnej koleżanki, o której nigdy nawet nie myślała od kiedy odeszła przed laty z tej wsi, poczuła potrzebę wyznania grzechów, jak na spowiedzi u proboszcza, którego tyle razy przeklinali z Szymonem, którego jak jej się wydawało nienawidziła, chociaż nie potrafiła powiedzieć dlaczego.
Ten człowiek mnie opętał, był jak zły duch, jak sam szatan.
W imię Ojca i Syna – przestraszyła się Tereska
Nie bój się, on tylko udawał, zgrywał się na Pon Bóczka, a naprawdę był tylko głupim, tchórzliwym, małym człowieczkiem. Kiedy uciekliśmy ze wsi, obiecywał, że będę nieskalana jak Najświętsza Dziewica. Tak mi gadał choć kalał mnie każdej nocy. Gadał, że robi to w imię Pon Bóczka, że księża kryją prawdę, bo Bóg tworząc nas na swoje podobieństwo dał nam ciała, kiere pożądają i gadał jeszcze , że on chce od nas tego pożadania, że ono jest święte.
Ale, bez ślubu... - przerwała jej Tereska
On gadał,że tylko sam Pon Bóczek może udzielać ślubu, a nie farorz i kiedy on mnie brał pierwszy raz, to był ten ślub. A potem, chodziliśmy po wsiach, on nawoływał, ale ludzie nie chcieli słuchać, wyganiali nas, szczuli psami, w jednej wsi chcieli nas ukamienować. Ciągle byliśmy głodni, ale on gadał, że Pon Bóczek też bywał głodny, że głód oczyszcza. A jak już było bardzo źle, jednego razu przyprowadził do mnie brudnego chłopa i kazał mi z nim. Gadał, że Pon Bóczek by się radował, bo jest to czyste przebywanie z drugim człowiekiem. Potem najedliśmy się do syta. Jak, tak sprowadzał do mnie innych chłopów z rożnych wsi przestałam wierzyć, że Pon Bóczek by tego chciał. Przecież oni mieli swoje baby i one z pewnością nie byłyby rade. Kiedy mu jednak o tym gadałam, bił mnie, powiedział, że tylko bat może oczyścić moją duszę. Bił mnie też, jak byłam przy nadziei. Nie wiedziałam czy to jego..
Przykro mi – Tereska pomyślała teraz o Konradzie
Mimo tego, że w ostatnim czasie często zdarzały im się sytuacje, kiedy ich zdania na tematy wspólnej przyszłości były podzielone, to jednak wierzyła gorąco, że był on człowiekiem szlachetnym i dobrym, który nigdy nie zniżyłby się do bicia kobiety. Konrad, on był taki uczciwy, czasem tylko powiedział coś niewłaściwego, niechcący. To przez wychowanie w rodzinnym domu. Jego rodzice zawsze tacy porządni, pobożni, uczulili go na wszystkie, ich zdaniem niewłaściwe zachowania. Ze zgrozą pomyślała o tym jak będą wyglądać ich pierwsze miesiące wspólnego pożycia, zanim zbudują swój własny dom.
Co stało się z dzieckiem? - odważyła się spytać, widząc jak Zuza zamyśliła się spoglądając niewidzącym wzrokiem w okno.
Umarło, – szepnęła – urodziłam je sama, bez niczyjej pomocy w starej szopie. On gadał, że bajtel nie powinien żyć, że będzie rzykał do Pon Bóczka żeby go sobie zabrał. Gadał, że jest prorokiem, a kobieta proroka nie może być obarczona bajtlem, bo sami nie mamy co jeść.
I co zrobiłaś? - jeszcze bardziej ściszyła głos.
Zuza skuliła się, wyglądała teraz jak bezradne dziecko.
Nic. Tuliłam je, poiłam swoim mlekiem, żeby go rozgrzać, ale w szopie było bardzo zimno. Rano dziecka nie było przy mnie. Szymon gadał, że jest teraz aniołkiem i że w niebie jest wielka radość.
To moja wina! – Tereska rzuciła się ze szlochem na łóżko przyjaciółki, wtuliła się w jej ramię – Przez te roki, kiedy cię nie było cały czas myślałam, że gdybym cię z nim nie zapoznawała, gdybyśmy nie chodziły wtedy do tego lasu...
Nie staraj się, to niczyja wina, – poklepała ją po policzku – tak widać, miało być.
Jak się od niego uwolniłaś?
Znalazł sobie inszą dziewuchę w jednej wsi. Sprowadzał ją do stodoły gdzie spałam i obok się gzili. Poszłam, a on mnie nie zawracał, nie wołał. Szłam wiele dni, nie byłam pewna czy trafię do naszej wsi. Szlam, choć przez cały czas myślałam, że ojciec pewnie mi nie przebaczą.

IV

Jakub, młodszy brat Agaty w lutym skończył dwadzieścia jeden lat, uznał więc, że nadszedł odpowiedni czas, by się ożenić. Od prawie dwóch lat spotykał się z Anielą, córką kowala z sąsiedniej wsi. Poznali się kiedyś na zabawie, gdy grupa chłopców dowiedziała się, że w sąsiedniej wsi odbędzie się żniwówka i przy tej okazji chłopi organizują tańce. Postanowili się tam wybrać. Anielka była najwyższa z dziewcząt, które stały pod ścianą karczmy i piszczały zerkając w strunę przeciwległego muru, gdzie stali chłopcy. Jakub zauważył ją od razu. Gruby warkocz okalał jej głowę niczym korona żniwna, jaką gospodarze upletli do kościoła w podziękowaniu za za dobre zbiory. Z daleka dostrzegał jej duże, drgające piersi i rozłożyste biodra, od wiele szersze niż u pozostałych dziewcząt. Od razu pomyślał, że żadna siła nie zabierze mu tej ślicznej, jasnej dziewczyny i nie czekając, aż któryś z pozostałych chłopców zdąży go uprzedzić, ruszył poprosić ją do tańca. Od tego czasu w sąsiedniej wsi bywał wiele razy. Kiedy tylko dowiedział się, że któraś z tamtejszych gospodyń organizuje szkubaczki, albo zbliża się jakaś zabawa, cieszył się już na samą myśl ,że znów spotka ukochaną. Wiele razy obrywał od tamtejszych chłopców za uwodzenie dziewczyny z ich wsi, jednak nic nie mogło mu przeszkodzić w tym, by wreszcie ich spotkania mogły zacząć przybierać charakter oficjalnych zolyt, co oznaczało, że rodzice Anieli poznali już Jakuba i nie czynili mu przeszkód. Duży wpływ na zgodę rodziców panny miał fakt, że Agata zadbała o przyszłość brata sprzedając gospodarstwo ojca i kupując spory grunt wraz z chatą od starej Gruchliczki, która nie miała swoich dzieci i chętnie odsprzedała jej ojcowiznę w zamian za dożywotnią opiekę. Jak się jednak wkrótce okazało tej opieki za wiele nie trzeba było, gdyż nieboga Gruchliczka w kilka miesięcy po dokonanej transakcji umarła. Tera więc opiekowała się Agata tylko grobem na pobliskim cmentarzu obok kościoła, z czym zresztą nie miała kłopotów, ponieważ nadal co tydzień sprzątała kościół, a i przy okazji często odwiedzała cmentarz, dbając również o grób swojego zmarłego męża Józefa. Wdzięczny był Jakub siostrze, która choć niewiele od niego starsza tak troszczyła się o niego i o młodszego braciszka Daniela. Jedna tylko rzecz zaprzątała mu głowę. Wstydził się o tym mówić bezpośrednio z siostrą, postanowił więc iść do Grzegorza.
Jesteście dobrym człowiekiem Grzegorzu i radzi jesteśmy z Danielem, że tak o nas dbacie wraz z Agatą, staracie się o nas, choć my dla was Grzegorzu obcy – zaczął delikatnie, wiedział bowiem jaki nieśmiały jest ten, którego oboje z bratem nazywali ujkiem, choć przyszedł kiedyś jako dziecko z daleka i Józef przygarnął go, żadnym więc krewnym dla nich nie był.
Nie jesteście dla mnie obcy! Przeję wam – oburzył się Grzegorz.
Wiem, ale przejecie też i Agacie.
Grzegorz zaczerwienił się i żeby Jakub nie zauważył jego zmieszania zaczął czyścic piecyk z popiołu odwracając się do niego plecami.
No, – zgodził się, ale powiedział to cichutko, prawie niedosłyszalnie.
Agata też was miłuje, – ciągnął odważnie Jakub – a ludziska ciągle o was klepią
A co mają klepać, nic złego nie robimy – grzebał coraz bardziej nerwowo w popiele.
Bratem jestem Agaty i chcę wiedzieć czy wreszcie będziecie się z nią żenić. Już dużo roków minęło od śmierci Józefa.
Widząc, że Grzegorz pochyla się coraz niżej nad piecykiem poklepał go przyjaźnie po ramieniu – Widzicie, ja też mam już swoje roki, chcę się żenić z Anielą od kowala Gajdy, ale starzy ciągle pytają, jako wy żyjecie, czy aby po bożemu, bo nie uchodzi, żeby taka młoda baba jak Agata mieszkała z chłopem bez ślubu.
Nie wiem, czy ona się zgodzi – wciąż grzebał po czystych już rusztach nie odwracając się
A, pytaliście ją?
Jakoś, nie.
To spytajcie. Ona czeka od dawna na to. Zrobiliby my dwa wiesela w kupie
A to, bezmała nie wróży szczęścia, tak dwa wiesela – przeląkł się
Nie słuchajcie głupiego, babskiego gadania. Zrobimy dwa wiesela i będzie dobrze.

W połowie marca wyprawa ślubna Tereski była gotowa. Prócz zwykłych pierzyn, jaśków z kaczego pierza , prześcieradeł, ręczników , koszul, fartuchów, jakli i spódnic, jakie to zazwyczaj wyprawy otrzymywały wszystkie gospodarskie córki w wyprawie Tereski znalazły się też piękne pościele, obrusy, srebrne sztućce i dwie suknie, które Marta otrzymała kiedyś od hrabiego Eustachego z czasów, gdy jako służąca z dworu wychodziła za mąż za Ignacego. Marta podzieliła te swoje skarby na trzy części dla każdej z córek. Teraz nadszedł czas, aby najstarsza Tereska dostała swoją część. Rozpoczęły się nerwowe przygotowania do wesela, które miało odbyć się już za miesiąc. Marta zaczęła odkładać w zbożu jajka na kołacze, utuczona świnia, którą hodowała na tę okazję czekała w chlewie, tłuste kaczki i gęsi chodziły jeszcze po placu, choć zazwyczaj zabijało je się jesienią. Teraz dane było im pożyć nieco dłużej, by mogły okrasić weselne stoły. Wielkimi krokami zbliżała się Wielkanoc. Konrad nadal dwa razy w tygodniu, jak to było w zwyczaju przychodził z wizytami. Odkąd jednak w gospodarstwie Marty pojawiła się Zuza, nie chciał ani razu przekroczyć progu domu Tereski. Zawsze zapraszał narzeczoną do swojej chaty.
Nie bójcie się, zakludzę i odkludzę ją bezpiecznie – mawiał do Marty, która wielokrotnie zapraszała go do środka – Nasi mamulka gadają, żeby Tereska do nas przychodziła, niech się przyzwyczaja, tam, gdzie będzie gospodynią.
Gospodynią przecież będzie dalej wasza matka – Tereskę coraz bardziej denerwował tok myślenia narzeczonego.
To prawda, ale ty będziesz niewiastką, moją żoną, poznać dobrze cię u mnie muszą i nasi mamulka przysposobią cię do nowych obowiązków.
Trudno było jej się pogodzić z tym przysposabianiem, kiedy rodzina Konrada wciąż towarzyszyła młodym przy stole i wciąż radziła jak mają postępować po ślubie, jak ma wyglądać ich nowy dom, jak mają wychowywać dzieci, o których Tereska nawet jeszcze nie myślała.
A do Marty nie możesz chodzić dziołcho, bo jeszcze się od tych jej chorych czym zarazisz,a jako przyszła matka pilnować się musisz – stwierdziła kiedyś matka Konrada, a jej słowa całkowicie wyprowadziły biedną dziewczynę z równowagi. Jeszcze tego samego dnia, kiedy narzeczony odprowadzał ją do domu poprosiła, by spotkali się następnym razem w jej chacie.
Nie chcę przebywać pod jednym dachem z tą Zuzką, to wyrodna dziewucha, nawet własny ojciec wyrzucił ją za drzwi, tylko Marta mogła być tak głupia, by przyjąć tę latawicę.
Zuza jest moją kamratką - prawie rozpłakała się z żalu, widząc jak bardzo ich zdania różnią się względem ludzi, których przychodzi im spotykać na drodze swego życia.
Tego lepiej głośno nie gadaj, – pokiwał palcem jakby chciał ją przestrzec – bo jeszcze i ciebie ludziska na języki wezmą
Nic mnie to nie obchodzi, co gadają! - krzyknęła – A twoja maka nie będzie mnie uczyć czy mam Marcie pomagać leczyć!
Będzie gadać co zechce! - pociemniał na twarzy, jej wyraz przeraził ją – A ty będziesz słuchać ją, swoją teściową i dobrodziejkę i mnie też kiedy już się za mnie wydasz bo będę twoim mężem i prawo będę miał ci rozkazywać co zechcę!
Co zechcesz!? - oburzyła się – Nie będziesz mi rozkazywać, jesteśmy sobie równi i będziemy wspólnie podejmować decyzje!
Cooo! - podniósł rękę jakby chciał ją uderzyć, ale pohamował się, jego twarz złagodniała, nawet uśmiechnął się dobrotliwie – Teresko, ptaszyno moja, a odkąd to niewiasta ma co do gadania?
Marta ma – zaprotestowała
No i widzisz jak skuli tego wygląda wasz dom – roześmiał się – Ignac powinien dawno wziąć bata i porządnie przetrzepać jej skorę. Szkoda, że mój przyszły teść nie jest prawdziwym chłopem.
Stał tak i śmiał się z Ignacego, z jej dobrego, cudownego ojca, którego tak podziwiała przez całe życie. Nie mogla tego znieść. Wyrwała się z jego dłoni, które próbowały ją objąć, pobiegła przed siebie przez łąki, byle dalej od tego człowieka, który chciał kierować jej życiem i ciałem.

V

Ani się nie spostrzegła kiedy znalazła się na skraju lasu, gdzie przed laty wraz z innymi dziećmi biegała na spotkania z Szymonem, którego nazywali swoim rechtorem, wybrańcem Pon Bóczka. A potem Agata uratowała dzieci, a Szymon uwiódł Zuzkę, która na szczęście powoli wraca już do zdrowia. Biedna dziewczyna, domyślała się, że Konrad nie chce przychodzić do domu Marty ze względu na jej przeszłość. Dlaczego ludzie odpychają ją za to, co uczynił jej ten zły człowiek?
Usłyszała jakiś szmer za plecami, myślała, że to może Konrad dogonił ją, że znów będzie musiała wysłuchiwać jego nauk. Już chciała obejrzeć się, krzyknąć, by sobie poszedł, na szczęście jednak nim zdążyła to uczynić usłyszała za plecami niski, bardzo męski głos
Witam, piękna pani. Nie myślałem, że w tych stronach można spotkać anioły.
Obejrzała się. Mężczyzna stojący za nią z pewnością nie należał do grona wieśniaków pochodzących z pobliskich osad. Był wysoki, przystojny, szczupły, choć nie pierwszej młodości, to jednak prezentował się nadzwyczaj pięknie i wytwornie. Jego strój świadczył o wysokim urodzeniu. Tereska aż jęknęła cichutko z podziwu, mężczyzna wyczuł chyba jej zażenowanie i zachwyt zarazem, co zdaje się ucieszyło go. Pokłonił się pięknie i końcem delikatnych palców musnął jej fartuch.
Jednak nie jesteś ułudą, pani, więc jesteś z krwi i kości.
Nie wiedziała co odpowiedzieć, dotychczas nigdy nie miała do czynienia z takimi mężczyznami jak ten, jakby wyrośnięty spod ziemi stojący tuż obok.
Co tu piechotą robicie, panoczku? - spytała chcąc zakryć wzburzenie spowodowane widokiem pięknego pana
Wybrałem się na spacer, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Wieczór taki piękny, że nawet nie zauważyłem kiedy szczęśliwie dotarłem aż tutaj.
Kto jesteście, panoczku? - spytała znowu nie wiedząc jak się zachować
Och, wybacz moje maniery – uśmiechnął się pokazując równy rząd prześlicznych, białych zębów – jestem hrabia Ludwik.
Hrabia Ludwik, właściciel dworu! – prawie krzyknęła
Oczywiście wiedziała kim jest hrabia Ludwik. Jako dziecko mieszkała przecież z ojcem i z Martą u jego ojca, nieboszczyka hrabiego Eustachego, który był niezwykle dobrym człowiekiem, a ze swoją służbą jadał przy jednym stole, Ignacemu zaś zapisał pole, na którym wraz z Martą zbudowali dom. Jednak o Ludwiku ani ojciec, ani Marta nigdy nie wyrażali się pochlebnie. Właściwie to niewiele mówiło się w ich domu o młodym dziedzicu, lecz Tereska widziała jak jej rodzicom rzedły miny, kiedy tylko ktoś w ich obecności wypowiadał jego imię. Ludzie ze wsi też nie żywili do niego sympatii.
Zostawił ojcowiznę i ciągle baluje w tym swoim Wiedniu. Woli Niemców od naszych, nie stara się ani o pola, ani o łąki, ani o dwór – mawiali.
Teraz jednak ów wyrodny syn hrabiego nieboszczyka stał przed nią i wcale nie sprawiał wrażenia lekkoducha, ani złego człowieka, wręcz przeciwnie, był niezwykle szarmancki wobec niej, skromnej dziewczyny ze wsi
Jestem Tereska, cerka Ignacego – dygnęła.
Ignacego. – powtórzył wolno, przedłużając końcową część imienia jej ojca – Znam go. – uśmiechnął się – To porządny człowiek
Przynajmniej dobrze myśli o ojcu, nie to co Konrad. Jej narzeczony nigdy nie chwalił ani ojca , ani Marty, nigdy też nie nazwał jej aniołem
Może przejdziesz się ze mną, piękna Teresko. Tak dawno nie było mnie w tych stronach, że chyba zabłądziłem
Chętnie was poprowadzę w stronę dworu, to zaś nie tak daleko – odwdzięczyła mu się uśmiechem.
Po drodze sporo wypytywał ją o dawną służbę hrabiego Eustachego. Szczerze cieszył się, kiedy opowiadała mu o tym, ze Bernardowi i Trudzie dobrze się wiedzie, że ich córka, Agnieszka wyszła za mąż za bogatego rolnika i urodziła mu już trojkę dzieci, że Ignacy z Martą mają się dobrze i są szczęśliwym małżeństwem. On zaś opowiadał o swojej tęsknocie za tutejszymi stronami, ale interesy zatrzymały go w Wiedniu na wiele lat
Chciałbym nadrobić stracony czas, – westchnął patrząc jej prosto w oczy – teraz dopiero widzę jakie skarby kryje ta wieś – uśmiechał się mierząc ją od stóp do głów, aż słodki dreszcz przeniknął jej ciało od tych spojrzeń. Hrabia Ludwik pragnął następnego dnia znów spotkać się z Tereską
Mam jeszcze wiele pytań dotyczących wsi. Jeśli zgodziłabyś się oprowadzić mnie po moich starych włościach byłbym ci wdzięczny, gdyż bardzo chciałbym zainwestować teraz w mój majątek. Być może zamieszkam tu na stałe, być może nawet ustatkuję się.
Dopiero wracając do domu Tereska uświadomiła sobie, że nie opowiedziała hrabiemu o swoim narzeczonym, ani o zbliżającym się ślubie. Nie potrafiła już gniewać się na Konrada, po prostu nagle stało się dla niej obojętne to, co myśli on o niej i o jej rodzicach. Co się ze mną robi? - zadawała sobie pytanie.

Zuza tego dnia czuła się na tyle dobrze, że wyszła na spacer bez niczyjej pomocy. Od rana upierała się, żeby Marta ustaliła dla niej jakieś obowiązki w gospodarstwie
Nie mogę tu mieszkać darmo – narzekała – Dajcie mi robotę, albo będę musiała odejść
Nie staraj się, – pocieszała ją Marta – roboty nie braknie przed wieselem Tereski. Persze musisz wydobrzeć, nie będę przecież znów cię na nowo stawiać na nogi.
Tereska biegła w stronę gospodarstwa jakby ktoś doprawił jej skrzydła. Zuza od razu zauważyła, że ma wypieki na twarzy
Co tak wartko wróciłaś z zolyt? - roześmiała się widząc przyjaciółkę – Jesteś nareszcie radosna. Dzisiaj twój galan był dla ciebie dobry?
Słowa Zuzki przypomniały jej o Konradzie, o tych wszystkich dzisiejszych wydarzeniach poprzedzających spotkanie z hrabią, o zbliżającym się ślubie. W jednej chwili posmutniała. Zuza była bardziej spostrzegawcza niż mogla przypuszczać.
To nie Konrad wprawił cię w dobry nastrój, pra?
Tereska poczerwieniała
A kto to?
Teraz przypomniała sobie jak hrabia prosił ją, by nie wspominała w domu o ich spotkaniu
Marta mogłaby zakazać ci spotkań sama na sam z mężczyzną, a ja bardzo bym chciał, byś mnie oprowadziła, to dla mnie takie ważne – tłumaczył tak słodko, była pewna, że ma zupełną rację, tym bardziej, że jej narzeczony na pewno nie byłby zadowolony z faktu, że umawia się z pięknym, eleganckim i bogatym hrabią pod lasem z dala od ludzkich oczu. Jego matka z pewnością stwierdziłaby,że to bardzo niemoralne – uśmiechnęła się do siebie złośliwie.
Ach, to taki jeden – odpowiedziała Zuzce machnąwszy jakby od niechcenia ręką.
Przed nią nie musiała się z niczego tłumaczyć, wiedziała, że przyjaciółka nie będzie jej wypytywać wbrew jej woli, ani też nie powtórzy tej rozmowy Marcie. Dobrze mieć w domu kogoś takiego jak ona.

VI

Myślałam, że już tego nie doczekam! Myślałam, że już tego nie dożyję! - Agata na zmianę śmiała się i płakała ze szczęścia.
Nareszcie wszystko będzie jak trza, – cieszyła się Marta – tyś Agato dawno mogła sama mu powiedzieć, żeby się z tobą ożenił
Jak by to mogło być?! - niby to oburzyła się, ale zaraz potem znów wybuchnęła śmiechem
A pewno, żeś miała sama go do ołtarza pociągnąć. Ona cały czas tego chciał, tylko brakowało mu odwagi. Ale mono to i lepiej. – poklepała ją po ramieniu – Będą we wsi trzy wiesela. To dopiero będzie! Pierwsze od naszej Tereski, a potem wasze dwa.
A gdzie się Tereska podziewa? Czy jakiego chorego nie macie i przy nim nie czuwa czasem?
Nie, – pokiwała głową Marta – sama nie wiem gdzie jest. Od paru dni jej prawie wcale nie widuję, może do Konrada tak lata. Jak ją pytałam, gadała że do kościoła chodzi, albo, że ciebie odwiedza. Trochę się staram, żeby za bardzo za Konradem nie latała, bo ją ludzie na języki wezmą.
Przecież ślub niedługo – machnęła ręką Agata
To prawda, ale nie uchodzi, by dziewucha latała za chłopem
Zuzki spytaj, one sobie wszystko gadają.
I tak nie powie. Zresztą niedługo to się skończy, jeszcze parę dni i zacznie się wielkie sprzątanie. A słyszałaś jak na ambonie ksiądz głosili ostatnie zapowiedzi?
Niespodziewanie rozmowę przerwało im pukanie do okna. Matra zdziwiła się widząc Konrada dającego znaki ręką, żeby wpuściła go do środka. Odkąd w ich domu zamieszkała Zuzka nigdy nie wchodził do izby, zabierał Tereskę do siebie, albo na spacer. Nie podobało jej się takie zachowanie, ale skoro Tereska obdarzyła go miłością postanowiła pogodzić się z faktem, że przyszły zięć nie jest wymarzonym typem kandydata na męża jej córki, tym razem jednak nawet zobaczywszy Agatę siedzącą w izbie młodzieniec nie wycofał się.
Możemy pogadać? - spytał oschle mierząc Agatę lodowatym wzrokiem.
Pójdę już. – od razu wyczula jego niechęć – Gadajcie sobie, na mnie już czas – poczęła zbierać się do wyjścia.
Konrad nie przyjął poczęstunku, ani nawet zimnego mleka od przyszłej teściowej
Tereska gorszy się na mnie, – zaczął - nie ścierpię tego, teraz przed ślubem. Trza przecież wszystko rychtować, czasu jest coraz mniej
Czemu się gorszy?
A co za różnica?! - zdenerwował się – Nie może teraz się gorszyć, teraz nie czas na to. Moi ojcowie się denerwują, gadają, że będzie z niej pyskata i neusłuchliwa newiastka
Wpierw powinieneś wyjaśnić o co się gorszy, a nie zaraz straszyć swoimi ojcami.
Co tu tłumaczyć! – prawie krzyknął – Wiesele się zbliża, ona moją żoną będzie, winna mi posłuszeństwo.
Nic ci nie jest winna!A teraz siadaj za stołem, bo w mojej chałupie jesteś. - Marta nie mogła dłużej ścierpieć jego arogancji i tej buty jaka biła od niego, kiedy nachylał się nad nią, jakby była jakąś małą, głupkowatą istotą , którą można zastraszyć krzykiem – A gdzie ona teraz?
To wyście powinni wiedzieć, – pokiwał głową – wyście matka.
Co się z tobą dzieje? Zawsześ był taki dobry i cichy synek. – załamała ręce – Trza porozmawiać z Tereską i zapytać ją wpierw o co ma do ciebie żal, jak z nią szczerze pogadasz, to na pewno wszystko się między wami ułoży. - próbowała rozładować ciężką atmosferę, jaka zapanowała w izbie
I tak się ułoży po wieselu.
Wiesele niczego nie rozwiąże. To wy dwoje musicie się ze sobą zgadzać
Ja się zgadzam, dobra jej tylko chcę
To czemu Tereska się gorszy?
O głupoty – pokiwał głową
Pogadam z nią jak wróci
Pójdę jej poszukać – wstał od stołu
Kilka razy rozejrzał się po izbie zanim wyszedł.
Marta pomyślała, że Tereska nigdy nie będzie z nim szczęśliwa, nigdy ani w połowie nie zazna tego, czego ona zaznaje z Ignacym każdego dnia.

Był wściekły. Sam nie wiedział w którą stronę trzeba mu było się udać, gdzie szukać narzeczonej. Marta nie interesowała się córką, nie pilnowała jej należycie, pozwalała jej wychodzić z domu o każdej porze. Marta jest złą matką, nie powinna wychowywać trójki dzieci. Magdalena i Zosia są jeszcze małe, ale też z pewnością pozwalają sobie na różne rzeczy, których nie powinny robić, a Marta kiwa tylko na wszystko ręką i tylko zajmuje się leczeniem tych żebraków i dziadów, którzy ciągle przychodzą do niej po porady. I jeszcze ta, Agata. Znowu tam siedziała, grzesznica jedna, mało tego, zapowiada, że będzie odwiedzać ich w nowym domu. Niedoczekanie! Niedoczekanie, żeby on się na takie rzeczy godził. Z całych sił walnął furtką od zagrody Marty, niech widzi, że się gniewa, jego gniew jest przecież słuszny. Kto to widział, żeby narzeczona przed ślubem znikała gdzieś na cale dnie, żeby była taka pyskata. Najgorsze ze wszystkiego było to, że naprawdę ją kochał, nie mógł przecież doczekać się ślubu, nocami wyobrażał sobie jak będzie obejmował ramionami jej wiotkie ciało, jak zedrze z niej koszulę podczas nocy poślubnej, jak wejdzie w nią po raz pierwszy. Teraz żałował, że był taki powściągliwy, gdyby tylko chciał, gdyby bardziej próbował, nalegał, uległaby mu. Dawniej była mu taka oddana, wtedy z pewnością oboje czerpaliby większą radość ze zbliżenia. Teraz nie potrafili znaleźć wspólnego języka, nagle okazało się , że mają odmienne zdania dotyczące ich wspólnego życia , że aż tak bardzo nie pasują do siebie jak dawniej sądzili. Pomyślał, że musi teraz za wszelka cenę odnaleźć ją i nadrobić to, co powinien był zrobić już dawno temu. Kiedy ją wreszcie posiądzie, kiedy będzie należała tylko do niego bez reszty, sama będzie pragnąć następnych zbliżeń, następnych takich , cudownych chwil..
Na polnej drodze wychodzącej z zagrody spotkał Ignacego wracającego z pola.
Szczęść Boże, – pozdrowił go, próbując przybrać pogodny wyraz twarzy – z pola idziecie?
Szczęść Boże, Konrad. – Ignacy uśmiechnął się szczerze jak zawsze – no, byłem popatrzeć czy już ozimina wyrasta. A co, ty, byleś u Tereski? Już wracasz? - zdziwił się
Byłem, ale jej nie ma. Wyście jej nie widzieli?
Nie widziałem
To jej poszukam – syknął zły, że wdał się w niepotrzebną rozmowę z przyszłym teściem i ruszył przed siebie
Ignacy patrzył przez chwilę zdziwiony za min, w końcu poszedł zajrzeć do chlewa.

Matka nie wie, ojciec nie wie, gdzie córka lata. Jak to może być, myślał coraz bardziej zdenerwowany. U mnie tak nie będzie. Postanowił zajrzeć do kościoła i na cmentarz, ale i tu nie spotkał narzeczonej. Na łące, ani pod lasem też jej nie znalazł. Obszedł pobliskie pola i dróżki. W końcu zaczęło się ściemniać. Postanowił więc wracać do domu, a Tereskę odwiedzić następnego dnia. Jutro przecież niedziela, dzień w którym regularnie odwiedzał ją i zabierał do swego domu.

VII

W ostatnich dniach cała wieś żyła jednym tylko wydarzeniem. Otóż niespodziewanie do swojego dworu powrócił hrabia Ludwik. Ani proboszcz, ani wójt, ani miejscowy scholarz Bartłomiej nie wiedzieli o tym, że dziedzic znów zamieszkuje swoje włości. Dopiero stara Gertruda wraz z mężem Bernardem, którzy przez lata po śmierci starego hrabiego pilnowali posiadłości i parku dostali pozwolenie odwiedzenia zamężnej córki Agnieszki. I dopiero, kiedy dwoje starych służących pojawiło się we wsi gruchnęła wieść o tym, że dwór znów ożył. Nikt nie widział ani kolasy, ani służby nadjeżdżającej do dworu, a przecież wszyscy wiedzieli, że dziedzic zawsze lubili zbytek.
Przyjechali pod wieczór od strony sąsiedniej wsi – informowali ciekawskich Bernard z Gertrudą – Widać, że dziedzic nie chcą rozgłosu.
Czy zamierzają tu zostać?
Wzruszali ramionami kiedy ludzie zadawali wciąż te same pytania.
Tego nie wiemy, ale hrabia Ludwik nigdy nie radzi tu byli za długo siedzieć, oni kochają tylko Wiedeń, wielki świat i wielkie interesy. No, chyba przyjechali,żeby ich paniczka obejrzała swoje włości.
To dziedzic mają jakąś hrabinę?
No,bezmała to sama księżna – kiwali głowami staruszkowie
Sama słyszałam jak jej piastunka pytała się, czy aby księżna Marieta nie jest zmęczona – dodawała Gertruda
A co jeszcze gadali?
Nic zrozumieć nie szło, bo większość po niemiecku i to jeszcze wartko, a drzwi zamykali żeby my za dużo nie słyszeli. Sami widzicie, że się nas pozbyli. Hrabia nie taki skory, do płacenia służącym kiedy nie muszą niczego pilnować, to kazali nam iść do cerki na krotko, jak powiedzieli. A czy to będzie krotko czy długo, tego nie wiem
A jak wyglądali ta jaśnie księżna? Czy byli piękni? Czy aby piękniejsi niż nasze baby? - dopytywały znów ciekawskie dziewuchy
No, chyba piękni, – Gertrudzie obmierzło już odpowiadanie na pytania – ale dużo, tośmy nie widzieli, bo nas tam nie dopuszczali. Widzieliśmy tylko, że brzemienni są. A mono i skuli tego dziedzic przywieźli ich na wieś, żeby świeżym luftem pooddychali przed rozwiązaniem.
Teraz dopiero zaczęły się plotki. Cała wieś huczała tylko o tym, że jaśnie hrabia ożenił się gdzieś w tym swoim Wiedniu z jaśnie księżniczką niemiecką, która jest przy nadziei i kto wie, czy nie urodzi się niedługo we dworze nowy dziedzic.
Proboszcza bardzo denerwował fakt, że nikt z zamku nie uprzedził go o powrocie jaśnie dziedzica, nikt nie zaprosił go do dworu na niezielny obiad. Nowo poślubiona para nie zjawiła się na mszy, a to już było naprawdę oburzające.
Może choć przyjdą na cmentarz porzykać przy grobie starego panoczka, Eustachego – szeptał przejęty proboszcz do wójta, ale nikt ani razu nie zauważył kolasy jaśnie panoczka zbliżającej się do bramy cmentarnej
To już jest zgroza! - kiwał głową zgorszony proboszcz – Żeby na grób ojca nie iść, ani na mszy niedzielnej się nie pokazać, sam jednak nie miał odwagi iść z wizytą do dworu nieproszony.
Tereska nie słuchała co mówią ludzie za wsi, ani razu nie zwróciła uwagi na to, co powtarzają sobie z ust do ust. Marty ostatnio unikała, od niej więc nie mogla dowiedzieć się, że jaśnie hrabia przebywa we dworze z jaśnie księżniczką, Marietą, swoją brzemienną żoną. A Marta z Ignacym, choć między sobą wiele rozmawiali o nagłym przybyciu Ludwika, to nie mieli ani głowy , ani okazji, by dyskutować o tym z córką. Co innego przecież zaprzątało im głowy.

Kiedy Konrad w niedzielne popołudnie znowu nie zastał narzeczonej wpadł w wielki gniew, nie chciał słuchać wyjaśnień, że Tereska wyszła gdzieś na pół godziny przed jego wizytą, nie chciał zrozumieć, że jej rodzice naprawdę nie wiedzą gdzie podziewa się ich córka, wykrzyczał im swój żal, swój ból odtrąconego mężczyzny, który miał prawo do kobiety obiecanej mu, zaręczonej. Kiedy Marta z Ignacym próbowali go uspokoić zagroził im sądem, zagroził, że zerwie zaręczyny tuz przed ślubem, albo jeszcze zrobi co gorszego.
Lepiej przed ślubem, niż po, – rozłożył ręce Ignacy – jeśli się rozmyślicie, zrozumiemy.
Konrad jednak nie był człowiekiem, który mógłby pogodzić się z niektórymi faktami.
Wasza cerka ma przyjść do moich ojców wraz z wami z przeprosinami, jeśli się ukorzy przed nimi, będą może skłonni jej wybaczyć, jeśli jednak tego nie zrobi, będziemy żądać odszkodowania.
Jakiego odszkodowania?O czym ty, synku gadasz? - rozłożyła bezradnie ręce Marta.
Jeśli ona zerwie ślub, to pole i łąka, co je miała na wiano dostać będą należeć do mnie. - rzekł i poszedł sobie trzasnąwszy za sobą drzwiami.
Zdaje się, że nasza Tereska nie chce już tego małżeństwa. – westchnął Ignacy – I powiem ci, że może ma i rację.
Tereska jednak w chwili, kiedy jej ojciec wypowiadał te słowa wcale nie myślała ani o Konradzie, ani o ślubie.
Kiedy zabierzecie mnie do dworu? Tak dawno tam nie byłam, właściwie odkąd byłam dzieckiem – szczebiotała trzymając za rękę Ludwika.
Nigdy dotąd nie była taka radosna, nie czuła się tak beztrosko, jak w tej chwili. W ciągu zaledwie kilku dni zmieniła się nie do poznania, jakby nie była już tą, skromna, wiejską dziewczyna zaręczoną z gospodarskim synem. Nie potrafiła już skupić się na sprawach przyziemnych, takich jak młodsze rodzeństwo, opieka nad Zuzą, czy obowiązki w domu. Ludwik sprawiał, że czuła się aniołem, o czym ciągle ją zapewniał.
Oczywiście, że zabiorę cię do dworu, i być może, zostaniesz moją hrabiną. – czarował uśmiechając się – Tylko przytul się do mnie aniele,żar twojego ciała daje mi siłę, niczego mi nie trzeba kiedy jesteś przy mnie.
Boże miłosierny, jak on potrafił do niej przemawiać, jaki ogień rozpalał w jej głowie. Cóż znaczył taki Konrad, który nie potrafił się porządnie wysłowić, który poruszał się niezgrabnie i w dodatku nie szanował jej ,ani jej rodziny. On nie dorastał Ludwikowi do pięt. Jakaż była zakochana! I pomyśleć, że przez lata wmawiała sobie, że kocha Konrada. Czymże było tamto uczucie wobec tego żaru? Panienko Przenajświętsza, żeby on tylko nie kłamał o tym płomieniu, jaki i w jej sercu rozgorzał niczym wielka kula słońca w letni, upalny dzień, żeby zabrał ją do Wiednia, jak obiecuje, z dala od narzeczonego, od całej wsi. Kiedy powie rodzicom, że wychodzi za mąż za hrabiego z pewnością wybaczą jej, że odwołała ślub z Konradem. O Boże! Konrad! On na pewno przyszedł po nią dzisiaj, żeby jak zawsze zabrać ją do swojej chaty. Być może teraz szukają jej z Martą i z Ignacym, być może robi coś złego wałęsając się tu po lesie z hrabią, podczas, gdy powinna siedzieć przy stole z rodzicami narzeczonego.
Przytul się do mnie Teresko, moja piękna – szeptał jej do ucha jednocześnie wodząc dłońmi po jej staniku.
Konrad nigdy nie pozwalał sobie na taka śmiałość
Teresko,och, Teresko, nawet nie wiesz jak potrzebuję twojej bliskości. Mam wielkie kłopoty i tylko myśl, że mam ciebie trzyma mnie przy przy życiu. Gdyby ciebie tu nie było umarłbym.
Będę wam pomagać, będę z wami w najgorszej biedzie – zapewniała żarliwie – Nie boję się niczego, potrafię ciężko pracować, potrafię wiele znieść
Nie trzeba mi twojej pracy, głuptasie, trzeba mi tylko twojej miłości.
Już ją macie.
Silnymi nad podziw dłońmi uchwycił jej spódnicę, podciągnął w górę. Przez chwilę drugą ręką szarpał się ze sznurkami przy ciasnym żywotku obejmującym jej piersi. Pomagała mu.
Chce cię widzieć całą – jęczał z podniecenia
Bardzo się bała tego, co za chwilę miało nastąpić, czuła takie gorąco, że nie mogla opanować drżenia. Pragnęła go równie mocno, na przekór wszystkim, na przekór wszystkiemu. Czuła się jak ptak, jak anioł wznoszący się ku niebu, kiedy podnosiła się i opadała, gdy wchodził w nią. Jego twarda męskość prawie nie czyniła szkody w jej słabym, jeszcze dziewiczym, nie do końca rozwiniętym ciele. Z żadnym innym mężczyzną nie byłaby taka szczęśliwa, taka wolna. Ta chwila warta była najgorszych upokorzeń jakie, być może przyjdzie jej jeszcze znieść w tym, dziwnym związku dwojga ludzi należących do odległych światów.

VIII

Zuza wybrała się wraz z Martą do kościoła, żeby porozmawiać z proboszczem o odwołaniu ślubu Tereski. Była już na tyle zdrowa i silna psychicznie po ciężkich przeżyciach, by pójść również na cmentarz odwiedzić grób matki. Marta wolała iść z nią, wiedząc jak bardzo oskarża się o jej śmierć, by podtrzymać ją na duchu. Zmierzały pogrążone każda swoimi myślami w kierunku niewielkiego wzgórza, na którym wznosił się kościół i okalający go cmentarz nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że w tej właśnie chwili potrzebują siebie nawzajem tak bardzo, że obie czuły wdzięczność do Boga, który skrzyżował ich losu akurat w ważnych momentach ich życia. Dobry, mądry proboszcz, jak zawsze był wyrozumiały, choć i on kiwał głową z niedowierzaniem usłyszawszy, że być może trzeba będzie odwołać uroczystości ślubne.
- A zdawało się, że żyć bez siebie nie mogą, znali się przecież tyle roków, zakochani i zgodę rodziców mieli. Czy prędzej nie widzieli, że do siebie nie pasują? - załamywał ręce – Gdyby tak każdy robił, to co Pon Bóczek by sobie o nas, ludziach pomyślał! Na razie weźmiemy pod uwagę, że trzeba będzie chyba odwołać ślub, bo przecie zawsze lepiej przedtem niż po, ale czasu do namysłu jeszcze mają dwa tygodnie - dodał i trzasnął wielką księgą, w której notował uroczystości i wydarzenia kościelne na znak, że rozmowa zakończona.
- Wstyd mi za nią, – poskarżyła się Marta Zuzce, kiedy były już na cmentarzu – postępuje nieroztropnie nie po rozmawiając nawet ze mną szczerze o Konradzie, ani o innych rzeczach, skuli których wciąż nie ma jej w domu. Nie spotyka się z narzeczonym, więc gdzie jest? Co robi po całych dniach?.
Nie mogąc znaleźć odpowiedzi na nurtujące ją pytania zamilkła pogrążając się w modlitwie przy grobie matki Zuzki.
Wracając z cmentarza kobiety niespodziewanie spotkały starego Klepka, też widocznie zmierzającego ku grobie żony. Zobaczywszy idące w jego strunę Martę z Zuzą w pierwszej chwili chciał zboczyć z drogi, jednak ubity trakt prowadzący na cmentarz z obydwu stron prowadził nad ubitą, wysoką skarpą, nie miał więc jak ominąć kobiet.
- Szczęść wam Boże – pozdrowiła go Marta
Skinął tylko głową.
A, z Zuzką się nie przywitacie? - nie dała za wygraną
Nie chcę z nią się witać, ani jej znać -warknął i pchnąwszy z całych sił ramię córki, podczas omijania ją omal nie wywrócił jej na drogę. Poszedł przed siebie nawet nie obejrzawszy się do tyłu.
Nie mam czego szukać we wsi. – zapłakała gorzko dziewczyna– jestem już zdrowa, pójdę w swoja stronę i tak mieliście ze mną dość utropy.
Nie pójdziesz! – Marta niczym rodzona matka ścisnęła jej dłoń – Ktoś musi mi przecież pomagać w leczeniu chorych. Teraz nie ma ich zbyt wielu, ale zdarza się, że jak zaczynają chorować, to skończyć nie mogą – uśmiechnęła się – Sama widzisz, że z Tereski nie mam teraz wiele pomocy, szczęście, że mam ciebie. Nigdzie na razie ni pójdziesz – ścisnęła ją jeszcze mocniej, aż dziewczyna jęknęła cichutko.
Dziękuję wam – szepnęła wzruszona

Zauważyła go, kiedy wyszła z lasku. Stał na między, rozglądał się, jakby zastanawiając się w którą stronę pójść. W pierwszej chwili chciała zawrócić i ukryć się między drzewami. Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy, ale zauważył ją, już biegł w jej stronę. Nie mając innego wyjścia zebrała w sobie całą odwagę. Musiała stawić temu czoła. Był już zupełnie blisko kiedy nagle przystanął, patrzył jej prosto w oczy, widziała jak jego tors faluje, był zdenerwowany, ale próbował zachować zimną krew.
- Masz rozwiązany sznurek – syknął
- Gdzie? - próbowała mówić normalnym głosem, ale w ustach czuła taka suchość i gorycz, że jej głos skrzypiał jak u starej kobiety.
- Tu. – wskazał na górną część przy staniku – Kaj ty chodzisz? Co robisz?
Czuła jak się czerwieni, wiedziała, że w końcu będzie musiała stanąć z nim twarzą w twarz, to, co łączyło ich zdawałoby się silną więzią pękło teraz jak bańka mydlana, ale nie przypuszczała, że będzie to dla niej aż tak trudne. Czuła się jak tchórz i po prostu bala się tak bardzo, że prawie trzęsła się ze strachu. Jak on zareaguje, kiedy dowie się, że jego narzeczona kocha innego. Na początku wmawiała sobie, że sam jest sobie winien, próbował wszak ze swymi rodzicami kierować jej życiem, nie okazywał szacunku jej ojcu, a nawet zamierzał ją uderzyć wtedy na drodze, kiedy odprowadzał ją do domu. Teraz jednak, kiedy zwrócił jej uwagę na rozwiązany sznurek przy staniku zrobiło jej się wstyd. Skrzywdziła człowieka, który od wielu lat ja kocha, chciał spędzić z nią resztę życia, mimo swoich wad chciał wspólnie z nią żyć i pracować. Nie lepiej postąpiła wobec rodziców, którzy od dawna przygotowywali się do wesela, martwili się o jej posag, zaprosili już gości weselnych, dali na zapowiedzi, a teraz ona przyniesie im wstyd, wielki wstyd. Ludzie będą długo naśmiewać się zarówno z jej wykiwanego narzeczonego, jak i z ich zdaniem głupich rodziców, którzy sami nie wiedzą, że ich córka z jednym zaręcza się, a z drugim sypia. A Ludwik? Czy on mówi prawdę kiedy zapewnia ją o swych uczuciach, o tym, że wkrótce pokaże jej dwór, że zabierze ją do Wiednia? Dlaczego do tej pory nawet nie zbliżyli się do jego wspaniałego parku? Spotykają się w lesie, kochają się na trawie narażając się na to, że ktoś może ich zobaczyć. Co mogłoby się stać gdyby Konrad pojawił się tu wcześniej i zapuścił się do lasku szukając jej. Na samą myśl ciarki przeszły jej po plecach. Chciała odpowiedzieć na jego pytania: Chodzę , gdzie chcę, albo, robię, co chcę, ale zabrakło jej odwagi.
- Spacerowałam – prawie szepnęła
- Czemu, tu?
- Tak sobie
- Czemu uciekasz przede mną? Co ty wyrabiasz? Ja chodzę do ciebie na zolyty, chcę cię zabrać do mojego domu, a ciebie ciągle nie ma. Marta nie wie gdzieś jest, Ignac też nie wie, ani nawet ta przeklęta Zuza. Moi ojcowie bardzo się nerwują, gadają, że masz iść zaraz ich przepraszać.
Znowu jego ojcowie. Wszystkie wyrzuty sumienia poszły znów w zapomnienie.
To nasza sprawa, nasze staranie i nasz ślub, a nie twoich ojców ! - syknęła i ruszyła przed siebie kierując się w strunę swojego gospodarstwa.
Dogonił ją
- Co ty wygadujesz! - złapał ją za rękę aż syknęła z bólu – Jesteś już prawie moja babą i niewiastką dla moich ojców. Masz wreszcie zacząć słuchać, albo nic nie będzie z wiesela.
To i lepiej, – przystanęła – i tak już nie chcę tego wiesela.Nie chcę!
Co ty gadasz!
Nie chcę już wiesela! - krzyknęła, ale po chwili opanowała się – Nie gorsz się, tyś dobry synek, to ja, jestem zła.
Przystanął zdumiony. Wykorzystała fakt, że puścił jej rękę i uciekła mu. Biegła ile sił w stronę zabudowań.

IX

Była już blisko polnej drogi prowadzącej do do gospodarstwa Ignacego kiedy znów ją dogonił.
- Stój! Stój, babo! Ty motyko! Stój! - krzyczał.
Przeraziła się, kiedy spojrzała mu w oczy. Była w nich jakaś nieprzenikniona czerń. Złapał ją za włosy.
- Tyś się puściła! Gadaj mi tu zaraz! Ten odpięty stanik, te roztrzepane włosy! Z kim żeś była w lasku?
- Kocham go! - krzyknęła z rozpaczą w głosie – kocham innego, nie mogę się za ciebie wydać!
- Co?! - szarpnął ją, aż się wywróciła, nie przestawał jedną ręką ciągnąc ją za włosy
- Przestań! – łkała jak dziecko – nie gorsz się, ale sam jesteś sobie winny. Ja nie z tych, co chłopeczka słuchają, co tylko mu dogadzać poradzą. Ja muszę z Martą leczyć, nie mogę tylko ciągle słuchać twojej mamulki.
- A co?! Rządzić byś chciała, pomiotło! - wpadł w szał, bił ją teraz pięściami po twarzy – Już ja ci porządzę! Już ja ci pokażę! Pole ci zabiorę! Wszystko ci zabiorę! Tyś mnie gańbą okryła! Tyś mnie zdradziła! Dawaj i mnie teraz, co jemu dawałaś! - jedną ręką podniósł ją z ziemi za włosy, drugą szarpał stanik, potem rzucił nią brutalnie, aż zajęczała z bólu, uderzyła się w głowę o jakiś kamień. Próbował zadrzeć jej spódnicę, ale kopnęła go nogą.
- Zostaw ją! Zostaw, bo ci gnaty przetracę! - Ignacy stał zupełnie blisko z zadartymi w górę rękawami koszuli, gotów do obrony córki, ze stalowych, zazwyczaj spokojnych oczu błyskały iskry.
- Zabiję cię! Ty! Ty... - zaczął kaszleć ze zdenerwowania.
Konrad w pierwszej chwili chciał rzucić się na niedoszłego teścia, w porę jednak opanował się.
- Ona mnie gańbą okryła! - rzucił tylko gniewnie, podniósł się z klęczek i zastawiając lezącą na ziemi Tereskę pobiegł do domu oszalały z gniewu i z rozpaczy.
Ignacy w pierwszej chwili złapał się za serce. W okolicy żeber tępy ból rozchodził się na lewą stronę, przez co ręką sztywniała tak bardzo, że poruszanie nią było prawie niemożliwe. Troska o córkę była jednak silniejsza niż ból
- Teresko. Co ci dziecko? - usiłował drugą ręką podnieść ją z ziemi.
- Nic, już dobrze, tatulku, nie gorszcie się na mnie – otarła dłonią rozbita wargę.
Wolno podniosła się z ziemi. Ignacy ugiął się jeszcze bardziej pod ciężarem bólu. Na szczęście nie trwał on zbyt długo.
- Co wam? - zaniepokoiła się
- Mnie nic, tyś obolała, - objął ją ramieniem – pójdźmy do domu, a ślub odwołamy, lepiej teraz niż jakby miało być za nieskoro, lepiej, że teraz pokazał jaki naprawdę jest.
Tak – pokiwała głową, jednak nie była przekonana, czy wina leży tylko po stronie Konrada. Najgorsze było to, że prędzej, czy później będzie musiała powiedzieć prawdę o Ludwiku, o tym, że tak naprawdę to szalona miłość do niego zaważyła na jej decyzji o odwołaniu małżeństwa.

Zobacz, jaką piękną palmę zrobiłam na jutro. – Zuzka chciała zainteresować czymś Tereskę, jak prosiła ją o to Marta – Gałązka jabłoni tak rozkwitła w wodzie, że aż boje się czy płatki nie zaczną z niej opadać, a patrz na wiśnię. Czy nie piękna?
Piękna, bardzo – uśmiechnęła się blado
No, cóż żeś taka bez życia? – klepnęła ją po ramieniu – Zrobiłaś już swoją palmę? Bo jeśli nie, to mogę oddać ci cześć moich gałązek, mam ich tyle, że wystarczy na dwie wiązanki.
Boje się jutrzejszej niedzieli – opuściła głowę.
Zawsze były wobec siebie szczere, teraz też, tylko przed nią miała odwagę przyznać się, że boi się spojrzeć ludziom w oczy.
Boisz się, że po mszy zdzielą cię za bardzo palmą? - próbowała obrócić wszystko w żart, nawiązując do starego zwyczaju, ale tak naprawdę dobrze wiedziała jak ciężko jest teraz Teresce.
Nigdy nie patrz na ludzi. – spojrzała jej prosto w oczy – Oni pogadają i niedługo wszystko będzie jak dawniej. Wystrój się jutro i nie myśl o Konradzie, – znów klepnęła ją przyjacielsko – być może przy palmowej niedzieli przyjdą do kościoła wreszcie nasz dziedzic. Podobno są przystojni, choć starawi – mrugnęła zalotnie okiem i roześmiała się. Nie zauważyła, że przyjaciółka zbladła.
Jestem bardzo ciekawa, – szczebiotała dalej niczego nieświadoma Zuzka – no, tej jego księżnej. Oni muszą być naprawdę piękni, skoro uwiedli niemiecką księżniczkę, a sami są tylko hrabią.
Jaką księżniczkę? - wyszeptała spieczonymi wargami – Co ty gadasz?
No, nie słyszałaś? - Zuza cieszyła się, że nareszcie zaciekawiła czymś przyjaciółkę – Jakaś księżna, Marieta, czy jakoś tam. Są bezmała przy nadziei.
Przy nadziei – powtarzała jak pijana
Bezmała, ale nikt jej jeszcze nie widział we wsi. Tylko Truda i to z daleka. Ty, Teresko! A może ona jest szpetna jak noc i skuli tego wydała się za zwykłego hrabiego? - teraz Zuza śmiała się do rozpuku. Zapała Tereskę za ręce, próbowała okręcić dookoła – Jak się wystroisz, też będziesz wyglądać jak hrabina, albo jak królowa.
Jaka hrabina? Ja nie hrabina! Wyrwała ręce z dłoni Zuzy – Ja nie hrabina! - powtarzała jak w amoku – Ja jestem nic nie warta, nic nie warta.
Wybiegła z izby zrzucając ze stołu przygotowane przez Zuzię gałązki.
Musi iść do dworu, spojrzeć w oczy tej Mariecie, musi zobaczyć Ludwika, spytać go, dlaczego postąpił z nią tak niecnie, dlaczego krzywdzi ją i swoją brzemienną żonę. O, Boże! Przecież nie zdoła tam wejść, nawet nie wpuszczą jej do dworu. Ludwik po prostu ją wykorzystał. Zrobił sobie dobrze widząc, jak łatwo wiejska dziewczyna ulega urokowi hrabiego, potem wróci do żony, jakby nic się nie stało. Co on sobie myślał? Że Tereska nie dowie się o żonie. Nie, tak nie mógł myśleć, wiedział, że ludzie ciągle plotkują o swoim dziedzicu, interesują się jego życiem. On po prostu zabawiał się jej kosztem nawet nie przejmując się tym, że wkrótce cała ta sytuacja się wyda. I jeszcze obiecywał, że zabierze ją do dworu, że zostanie jego hrabiną. Marta słusznie krzywiła się na samo wspomnienie jego imienia, zawsze twierdziła, że nie warto nawet o nim myśleć. Marta znała go przecież, kiedy był jeszcze młodym mężczyzną. Czemu tak bardzo nim gardziła?
Zatrzymała się na skraju lasu, tego samego, gdzie spotykali się z Ludwikiem, gdzie prawie codziennie kochali się. Dzisiaj też byli umówieni pod wieczór, ale teraz było południe. Coś ciągało ją znów w to miejsce. Po rozmowie z Zuzą wybiegła wzburzona, nawet nie zastanawiała się dokąd i teraz ocknęła się znów w tym przeklętym miejscu. Kiedyś tu spotykała się z innymi dziećmi i z szalonym Szymonem, który wykorzystał potem Zuzę. Teraz znów tutaj popełniła życiowy błąd. Szalone myśli kołatały jej się po głowie. Weszła między drzewa, coś pchało ją w stronę, gdzie las graniczył z dworskim parkiem, po którym tak lubiły spacerować z Małgorzatą kiedy były jeszcze dziećmi.

X

Ignacy od wielu dni nie czuł się najlepiej, nie chciał jednak martwić żony, ani córek swoimi dolegliwościami. Przedwczoraj, wróciwszy z Tereską po przeprawie z Konradem poprosił Martę, by zaparzyła mi ziół na wzmocnienie serca
- Czy cię boli? - spytała z troską w głosie
- Trochę, ze zdenerwowania, – przytaknął jakby od niechcenia, widząc jak bardzo denerwuje się na widok posiniaczonej córki – ale pierwsze zajmij się Tereską, ona bardziej poszkodowana.
Dopiero kiedy skończyła opatrywać dziewczynę zajęła się mężem sadząc, że jego problemy zdrowotne nie są zbyt poważne i mogą poczekać.
- Zaparzę ci mieszankę z owoców głogu, kopru, dziurawca i jemioły. To zioła dobre na uregulowanie pracy serca, na pewno ci pomogą, a i Tereska może się tego napić, po tych wszystkich przejściach dobrze jej zrobi taka mieszanka.
Po wypiciu ziół Ignacy rzeczywiście poczuł się nieco lepiej. Pomyślał, że jest prawdziwym szczęściarzem mając żonę, która potrafi tak cudownie leczyć
- Przy tobie będę żył wiecznie – szepnął
Uśmiechnęła się z wdzięcznością. I ona co dnia dziękowała Bogu za mężczyznę tak wspaniałomyślnego, dobrego i oddanego rodzinie jak Ignacy. Jego łagodny charakter i życiowa mądrość sprawiały,że małżonkowie nigdy nie kłócili się o drobiazgi, potrafili w zgodzie, miłości i pełnej harmonii wychowywać córki. Czasem nawet Marta wieczorami zastanawiała się, czym zasłużyła sobie na takie szczęście.
- Zuza! Gdzie pobiegła Tereska?- spytała zdziwiona, widząc przez okno, jak najstarsza córka w pośpiechu opuszcza dom – Myślisz, że jeszcze nie skończyła z tymi swoimi wyprawami na cale wieczory?
- Sama nie wiem. – Zuzka wzruszyła ramionami – Gadałyśmy o palmach, nawet śmiałyśmy się, wspominałam o naszym panoczku i jego księżnej, nie pisnęłam nawet o Konradzie, a ona cisnęła gałązkami i uciekła. Nic złego jej nie gadałam,
- Może, musi jeszcze sobie przemyśleć to i owo. – próbowała wyjaśnić jej zachowanie Marta – Nikt ci przecież nie ma za złe, żeś z nią gadała, sama cię o to prosiłam.
- Oby tylko nie spotkała jej znów krzywda - zmartwiła się dziewczyna
- Nie staraj się. Wczoraj byli tu rodzice Konrada o wianie gadać, powiedzieli, że odkąd pokłócił się blank z Tereską z izby nie wychodzi.
A, o jakim wianie gadali, kiedy ślubu nie będzie? - próbowała dopytywać, kiedy nagle z kuchni usłyszeli huk zrzucanych naczyń
Chyba Małgorzata chciała pić i wiadro wywróciła! - zawołała Marta usłyszawszy jednocześnie płacz córki
Obie z Zuzką pobiegły w tamtą stronę. Małgorzata przestraszyła się nie na żarty i płakała, ponieważ Ignacy porażony nagłym bólem w klatce piersiowej miotał się przez chwilę po kuchni, a potem wywrócił wiadro z wodą, gdy poczuł zawroty głowy, a ból promieniujący od żeber w kierunku barków poraził go do tego stopnia, że usiadł na mokrej ziemi opierając się o ścianę.
Tatulku! - krzyczała przerażona Małgorzata
Ignac, kochany! Co ci? - Marta z pomocą Zuzki przesunęła go na suche miejsce – To serce, odsuń mu koszulę, ja będę go masować.
Dobrze pamiętała, będąc jeszcze jako młoda dziewczyna na służbie u hrabiego Eustachego księgi medyczne w jego bibliotece. W jednej z nich sporych rozmiarów rysunek przedstawiał leżącego na ziemi, któremu inny człowiek masował rękami serce. Opis mówił o tym, że w przypadku ostrego bólu w klatce piersiowej wskazane jest naciskanie ustającego w pracy serca, by znów pobudzić je do życia. I teraz ona próbowała wykonać taki masaż na Ignacym. Z początku nie przynosił on żądanych efektów, chory zrobił się zupełnie szary na twarzy, jego wargi posiniały, a czoło miał mokre od potu.
Ignacy, pomóż mi – jęczała – Wracaj do mnie, Ignac! - krzyczała na niego masując coraz silniej, choć ręce mdlały jej ze zmęczenia.
W końcu jej zabiegi przyniosły efekt, bo Ignacy uspokoił się nieco, a ból zaczął ustępować. Nareszcie złapał ją za rękę i szepnął
Wystarczy.
Leż, musisz na razie leżeć. Zuzka zmieni ci koszulę i okryje cię. Potem pomożemy ci podnieść się na leżankę. Małgorzata, nie płacz, z tatulkiem już lepiej – próbowała uspokoić córkę – Chodź, pomożesz mi naszykować dla niego ziółka uspokajające.

W parku było cicho i pięknie wiosenną porą, zupełnie, jakby czas się tu zatrzymał. Te same urocze alejki, ta sama okrągła budowla stanowiąca podniesienie dla orkiestry podczas koncertów, które od czasu śmierci nieboszczki, starej hrabiny przestały się tu odbywać. Kiedyś budowla wydawała jej się ogromna, teraz jako prawie dorosła kobieta odkryła, że wcale nie jest taka imponująca jak we wspomnieniach dzieciństwa. Coś pchało ją w kierunku stawu, tam, gdzie tak bardzo lubiły spacerować z maleńką wówczas Małgorzatą, stamtąd dobrze widoczny był dwór. Szła naprzód, choć paraliżował ją strach. Teraz, kiedy dwór był zamieszkały ktoś ze służby mógł kręcić się po parku, łatwo mogla zostać zauważona, uznana za złodziejkę, albo za jakąś niebezpieczną włóczęgę, która wtargnęła na pańską posiadłość. W takim przypadku mogłaby nawet zostać zabita przez służbę Ludwika. Ciekawość, złość i jeszcze inne namiętności, które targały nią odkąd dowiedziała się o tajemniczej księżnej Mariecie pchały ją naprzód. Chciała choćby z daleka zobaczyć budynek, w którym przebywa prawowita żona tego, który wykorzystywał jej ciało, a pod wieczór być może przyjdzie znów spotkać się z nią , jak gdyby nic się nie stało, znów będzie zapewniać ją o swej miłości, oddaniu. Była zupełnie blisko stawu, kiedy usłyszała głosy, chciała wycofać się, schować za jakimś grubym drzewem,albo pobiec z powrotem w stronę murowanego wzniesienia, by opuścić park, ale z bocznej, parkowej alejki wynurzyła się właśnie grupa pięknie odzianych kobiet. Stanęła jak wryta, była pewna, że krocząca pośrodku, dostojna, piękna, brzemienna kobieta jest żoną Ludwika. Była bardzo młoda, delikatna jak świeży kwiat, miała jasne, grube włosy, delikatne, pańskie rysy, a jej suknia wyglądała jak marzenie, błogosławiony stan zaś dodawał jej tylko uroku. Kobiety też zauważyły stojącą nad stawem i uderzyły w krzyk. Odwróciła się i pobiegła ile sił w stronę lasku, wiedziała, ze służba będzie ją gonić, wiedziała, że jeśli ja dopadną marny będzie jej los. Minęła murowane wzniesienie dla orkiestry, regularnie sadzone rzędy drzew skończyły się. Wbiegła do lasku. Słyszała za sobą kroki, służba goniła ją. Bolały ja płuca, czuła, że długo już nie będzie w stanie tak szybko biec, a nawet jeśli uda jej się wydostać z lasku, na otwartej przestrzeni dopadną ją jeszcze szybciej. W tym lasku ukrywał się Szymon. Za niewielką polaną na prawo powinno jeszcze leżeć to wielkie , zwalone drzewo, w którym była ogromna dziupla gdzie chował się przed deszczem. Tam między pniami, często spotykał się z nimi, z dziećmi ze wsi. W tym miejscu ,być może zdołałaby się ukryć, ale czy zdąży dobiec tam niezauważona przez zbliżających się ludzi hrabiego? Ostatkiem sił skręciła w prawo i pobiegła w stronę pni. Jeszcze tylko trochę wysiłku. Tuż za polanką leżały, jakby ktoś położył je tu wczoraj, jakby nie minęło tyle czasu, od kiedy Szymon nauczał dzieci. Glosy ludzi hrabiego rozchodziły się w różnych kierunkach. Musiała zaryzykować. Odnalazła wielką dziuplę znajdującą się w dolnej części pnia, w środku leżał jeszcze nawet kawałek wytartego materiału – kryjówka Szymona. Wcisnęła się do środka. Leżała tak bez ruchu, bez oddechu. Głosy to nasilały się, to, to cichły. Trwało to jakiś czas. W końcu umilkły zupełnie, ale nie miała odwagi wyjść. Leżała tak bez ruchu długo, zdawałoby się bez końca. Było jej niedobrze, zdawało się, że za chwile zwymiotuje na ziemię, ale opanowała się. W lasku było cicho, tylko ptaki śpiewały w gałęziach drzew, wiły swoje gniazda, cieszyły się z ciepłego, wiosennego dnia.

XI

Kacper włóczył się po polach przez całe do południe. Rankiem dostał od starej Kondziołkuli kawałek placka i kubek świeżego mleka na drogę.
- Długo będziesz jeszcze siedział? - spytała wczoraj
Wiedział, że już nie będzie go więcej karmić, dwa dni to zanadto nawet dla tej pobożnej kobiety, żeby trzymać w izbie bezużytecznego żebraka.
- Jutro pójdę – powiedział na odczepne
- To i dobrze – ucieszyła się – Dam ci na drogę jeszcze konsek chleba i mleka do flaszki, żebyś z głodu nie umrzył. Kondziołkula zawsze wypełnia Boże przykazania, – chwaliła sama siebie – głodnych nakarmić, spragnionych napoić, – wymieniała - ale za długo trzymać cię nie mogę boś kulawy i garbaty, siły w rękach nie masz, ani krowy paść się nie nadajesz boroczku.
Jutro pójdę – powtórzył.
Nawet był zadowolony, że opuścił dom tej rozgadanej baby, miał już jej dość i miał dość tej wioski. Rano był nawet już zdecydowany, żeby iść przed siebie dalej w świat, ale uparta myśl, że być może tu uda mu się jeszcze coś, od kogoś dostać, trzymała go blisko tego lasku, który jak powiedziała mu stara Kondziołkula graniczył z parkiem dworskim. Wszystko układało się w jedna całość. Ten panoczek, którego widział nie dalej jak przedwczoraj, kiedy szedł do wioski, to musiał być jakiś bogacz, może nawet sam hrabia. Tak, to musiał być hrabia, jaki inny bogacz przechadzałby się pieszo koło tego zwykłego lasku i czekał na ta dziewczynę. Dziewczyna była piękna, ale zwykła wieśniaczka, nawet nie zauważyła go stojącego pod drzewem, tak spieszyła się na spotkanie z panoczkiem. Potem ów bogacz obdarzył ją soczystym pocałunkiem, nie dostrzegając skulonego pod drzewem garbatego żebraka. Oboje zniknęli w lasku i Kacper nie miał żadnych wątpliwości, co tam robili. I nic, ale to nic nie obchodziłoby to biednego włóczęgę, gdyby nie opowiadanie starej Kondziołkuli, która przy wieczerzy podzieliła się nie tylko posiłkiem, ale i plotkami krążącymi po wsi.
Żal mi tego Konrada od Wzientków, to taki porządny synek i ojcowie jego są bogobojni, ciągle w kościele siedzą – kłapała ozorem nakładając sobie przy tym kawałki białego sera do ust, dusiła się przy tym co chwila i prychała serem na wszystkie strony – Jak ona, ta dziewucha poradziła odwołać wiesele, kiedy już po zapowiedziach. Taka gańba i dla niej i dla synka. Mnie się zda, ze musiała to być sprawka innego chłopa, – szczerzyła czarne zęby prychając spomiędzy licznych ubytków serem – nic innego, tylko inny chłop – kiwała zakrzywionym palcem jak stara wiedźma – On na pewno wiele by dał za to, żeby wiedzieć jak to chłop – śmiała się głupkowato – Kto by to mógł być? - zastanawiała się.
Widać że i ją paliła ciekawość.
A piękna choć, ta dziewucha? - spytał nieśmiało
Ach, dziołcha niczego sobie. – kiwnęła głową – Dość wysoka, sztajfna jak sztacheta u płota, dumna, wyproszczona, a włosy to ma czarne, kręcone, piękna, naprawdę piękna.
To musiała być ona, narzeczona Konrada. Ona miała takie włosy, była dumna, wyprostowana, tylko taka miałaby odwagę spotykać się z samym hrabią. Jak to gadała stara? Że on wiele by dał, żeby dowiedzieć się, który to chłop. Kacprowi chciało się śmiać, kiedy tak chodził po łąkach dokoła wsi i zastanawiał się czy odejść stąd w daleki świat, czy też może zahaczyć o jeszcze jedno gospodarstwo. W końcu zawrócił polną drogą z powrotem do wsi.
Która to chałupa Wzientków? - spytał jakąś młodą dziewuchę idacą z pola z naręczem świeżych gałązek leszczyny.
Wskazała mu drogę, pospieszył więc w tamtym kierunku.

Nie była pewna jak długo spała. Czuła się taka zmęczona, a dziupla Szymona osłaniała ją przed chłodnym, wiosennym wiatrem. Teraz jednak i tak było jej zimno. W lesie było cicho, służba hrabiego, szukająca ją między drzewami z pewnością dawno zaniechała pościgu. Wygramoliła się ze swej kryjówki. Teraz otrzepywała fartuch i spódnicę. Prawe kolano, które było zupełnie sine z powodu kopniaków jakie zdał jej dwa dni temu Konrad bolało i miała trudności, żeby go teraz rozprostować. Podczas ucieczki przez las prawie nie czuła bólu ze strachu, teraz dopiero dawał znać o sobie. Przypomniała sobie, że dziś umówiła się pod wieczór z Ludwikiem. Tak długo leżała w dziupli wywróconego drzewa, że być może Ludwik czeka już na nią, na tej polanie,gdzie zawsze spotykali się między wysokimi bukami. Może iść teraz, sprawdzić czy tam czeka, rozmówić się z nim. Ale o co go spyta? Czy będzie miała odwagę wykrzyczeć mu w twarz, że oszukał ją i teraz ona go nienawidzi? Właściwie po co? Co osiągnie? Nic, on przecież nigdy nie odejdzie od swojej pięknej żony, nie da jej nic, nie może, ani nie chce jej niczego dać. I tak nic od niego nie mogłaby przyjąć. On wiedział, że ma narzeczonego, nie przeszkadzało mu to, nie namawiał ją ani razu, żeby odeszła od Konrada. Czasem obiecywał rożne rzeczy po to, by osiągnąć swój cel ,a kiedy był już zaspokojony, całował ją i mówił po prostu
Do następnego razu, mój aniele.
Dotknęła swojej twarzy – sporych rozmiarów siniec na policzku, napuchnięte oko, pęknięta warga, a teraz jeszcze podrapana i umorusana spódnica.
Nie powinna iść w takim stanie na spotkanie,lepiej będzie udać się do domu. Ruszyła na przełaj, chciała jak najszybciej przeciąć zarośnięty teren, żeby znaleźć się na polnej drodze.
Zaskoczył ją. Czekał na skraju lasu, jak zawsze piękny i elegancki, patrzył zaskoczony jej wyglądem
Skąd masz te sińce? - spytał, jak tylko wynurzyła się zza drzew – Czyżby któryś z moich służących tak cię poturbował ? - jego głos brzmiał wrogo.
A więc już wiedział, że była dzisiaj w parku.
Nie, to mój narzeczony.
Roześmiał się złośliwie
Chyba nie powiedziałaś mu, że się ze mną spotykasz?
Nie bójcie się, on nic nie wie – odpowiedziała ze złością – Piękną macie żonę
Zmierzył ją zimnym wzrokiem, nie był zaskoczony
Zabraniam ci chodzić do mojego parku! - powiedział oschle – I tak mam dość kłopotów. Moje interesy idą coraz gorzej, Marieta grozi mi rozwodem! - prawie krzyknął – Ona jest jak ja, zimna i wyrachowana, – uśmiechnął się szyderczo – jeśli dowie się, że jestem bankrutem, jej ociec wycofa swoje udziały, a wtedy ... - wymownym ruchem ręki przejechał po karku – dlatego powinnaś zniknąć z mojego życia. Pięknie było – pogłaskał ją pod brodą – ale czas, żeby się skończyło.
Odepchnęła jego dłoń
A żeby was pokręciło! - wykrzyknęła ze złością.
Odwróciła się i odeszła. Długo stał i patrzył za nią. W końcu poszedł z powrotem przez las do swego parku ciesząc się, że pozbył się choć jednego kłopotu.

XII

Ignacy otoczony czułą opieką Marty, Zuzy i córek co dnia czuł się lepiej. Już następnego dnia po wypadku z sercem chciał wstać z łóżka i udać się do pola. Jednak Marta pilnowała, by porządnie odpoczął
- Nie pozwolę ci na żaden wysiłek – łagodnie, acz stanowczo przemawiała ukrywszy mu wpierw spodnie, żeby w czasie, gdy wychodziła do chlewa nie przyszło mu do głowy wyjść z domu.
Święta za pasem, my z dziołchami wszystko przygotujemy, a ty musisz wydobrzeć,żebyś poradził z nami do kościoła na Zmartwychwstawanie Pańskie iść.
Tereska ostatnio przestała wychodzić zupełnie z domu, jak mogla tak pomagała w pracach domowych, nie trzeba było się więc o nią martwić. Marta mogła teraz spokojnie zając się swoim chorym. Teraz, kiedy był taki słaby, stał się jej bliższy iż kiedykolwiek. Tak bardzo bała się, że mogłaby go stracić, dlatego prawie zupełnie nie interesowały jej przygotowania świąteczne. Na szczęście Tereska i Zuza zajęły się wszystkim, w tym również opieką nad Małgorzatą i Zosią. Pod czułą opieką żony Ignacy wracał do sil i na kilka dni przed świętami Marta pozwoliła mu wreszcie pospacerować po podwórku.
- Ciężki żywot z tą opiekunką – śmał się, kiedy ciągle pytała go, co jeszcze mogłaby mu podać, albo jak go zadowolić.
Nie staraj się – pocieszała ją Zuzka – Choć wyglądało to źle, ale widać , że już po wszystkim, Ignac to przecież silny chłop.
Silny, ale jego serce mocne nie jest – kiwała głową, choć sama musiała przyznać, że wyglądał już na całkiem zdrowego.

Tereska puszczała się z hrabią Ludwikiem. On jest przecież stary! Ta sama Tereska, która miała rodzić jego dzieci, miała być jego żoną, miała mieszkać z nim w nowym domu pod lasem. Konrad wciąż na nowo roztrząsał słowa żebraka Kacpra, który przyniósł mu wieści o byłej narzeczonej.
Widziałem jak ją całował, a potem wleźli do lasku i parzyli się pod drzewem jak psy.
A ona? Czy to była, choć ona? - pytał po raz kolejny
Piszczała jak suka, cmokała jak koza przy pyrkaniu – mlaskał ohydnie wydymając wargi.
Masz tu chleb i koszulę, – wcisnął mu rzeczy do ręki – to za wieści.
Zabrał z niezadowoleniem, wolałby choćby jeden grosz, ale i rzeczy są dobre, chleb starczy na dwa, trzy dni, a i koszula się przyda, bo stara jest wytarta i dziurawa na grzbiecie. Teraz naprawdę nie miał już czego szukać w tej wsi, wróci tu jeszcze kiedyś, być może.

Długi post miał się ku końcowi, to i dobrze, bo wszyscy mieli już dość suchej, nieokraszonej kaszy. Wiosna rozwijała się z całej mocy, coraz piękniej krasiła łąki, choć Bóg szykował się na śmierć. Być może, właśnie dlatego wiatr jakby ustał i prawie wcale nie poruszał gałęziami drzew. Ludzie mawiali, że w noc wielkoczwartkową rzeki spływają krwią, dlatego nikt, ale to nikt nie miał odwagi wychodzić z domu. Nikt więc nie zauważył hrabiego Ludwika błąkającego się miedzy parkowymi drzewami, zmierzającego do lasku, który łączył jego posiadłości z polami wieśniaków, nikt nie mógł widzieć, ani dziwić się faktem, że bogaty dziedzic w drogich szatach niosą na plecach zwykły sznur. Dopiero w Wielki Piątek, kiedy ludzie pościli i umartwiali się czcząc w ten sposób ukrzyżowanie Jezusa, kiedy cała wieś wyruszyła w stronę kościoła , by uczestniczyć w najważniejszych obrzędach religijnych w roku, kiedy dziwili się, że po dniu tak bezwietrznym, jak wczoraj wieje, jakby sto diasków z piekła rodem szalało udręczonych pobożnością ludzi, stara Gertruda dopadła idące drogą kobiety i wtedy gruchnęła straszna wieść.
Panoczek powiesili się na gałęzi w nocy! - wołały gospodynie jedna przez drugą.
- O Pon Bóczku miłosierny, praje we Wielki Czwartek, grzech to okropny, do piekła prosto pójdą! - lamentowały inne.
Tacy bogaci i się powiesili! Jak to może być? Co się robi na tym świecie! Już zgroza!
To przez paniczke, księżną Marietę. Bezmała ich odeszli, odjechali kolasą dopołednia, znać ich nie chcą, bo są zbankrociali! - Truda posiadała nieco dokładniejsze informacje, gdyż jeden z przywiezionych z samego Wiednia służących Ludwika odwiedził ją tego ranka.
To będziecie zaś z Bernadem pilnować dworu, zaś będzie pusty – kiwały głowami gospodynie
Właśnie, że nie. Do Agnieszki, cerki trza nam będzie się na dobre kludzić.
A czemuż to?
A, bo bezmała dwór idzie na własność innego panoczka, u którego nasz dłużnikiem byli.
- O Laboga!
A cóż to będzie za jaki? - coraz więcej osób skupiało się wokół Gertrudy
Więcej nic nie wiem, tylko to, co padoł ten uczony służący. Więcej nie wiem, prócz tego, że trza nam zbierać manatki i do cerki iść, ale my już starzy, to mono długo się nie będzie musiała się z nami tropić.
Wieści szybko rozprzestrzeniały się, zanim idąca do kościoła rodzina Marty doszła na miejsce, dotarły i do nich.
Boże miłosierny! - jęknęła Marta.
Tego dnia nie mogla skupić się na modlitwie, nie mogla przestać myśleć o młodym Ludwiku, który kiedyś zawrócił jej w głowie. Jak potoczyłoby się jej życie, gdyby wtedy z nim wyjechała? Ukradkiem spoglądała na pogrążonego w modlitwie Ignacego. Jakie to szczęście,że wybrała właśnie jego, że uratował ją przed laty wtedy w parku, gdy Ludwik wrzucił ją do stawu. Teraz jej kolej, dzięki Bogu udało jej się go uratować, teraz już nigdy nie pozwoli mu odejść, nigdy, przenigdy.
Tereska klęczała pomiędzy tłumem rozmodlonych ludzi, niewidzącym wzrokiem mierzyła proboszcza i jego młodego kapelana leżących krzyżem pod drzewem Jezusa zamęczonego za nasze przewinienia, po jej woskowej twarzy wąskim strumieniem spływały gorzkie łzy. Prawie niedostrzegalnie odwróciła się w kierunku ławki , gdzie zawsze siadywała rodzina Konrada. Nie było go w kościele, może zachorował, a może tak bardzo jej nienawidził, że nie chciał na nią spoglądać, nawet w tym świętym miejscu w dniu, kiedy przebacza się bliźniemu nawet największe krzywdy. Nie czuła żalu, kiedy pomyślała, że już za kilka dni byłaby jego żoną, gdyby nie te wszystkie niepotrzebne słowa, które zostały wypowiedziane, gdyby nie to, że została kochanką dziedzica, który właśnie odebrał sobie życie. Z pewnością po swojemu kochał tę swoją księżniczkę, skoro jej odejście przyprawiło go o śmierć. Czemu więc kochał się także z nią, jakby była dla niego największym skarbem? Po co obiecywał jej małżeństwo i dożywotnią miłość? Któż zrozumie mężczyzn, jeden chce posiąść ją , jakby była własnością, którą może dysponować, jak mu się tylko podoba, inny obiecuje rzeczy, których dać nie może, a nawet nie chce, bawi się nią jak zabawką, którą można wyrzucić. Teraz oboje stali się dla niej zupełnie obcy, tacy dalecy. Och, wiele dałaby żeby móc odejść stąd jak najdalej, od tych ludzi mierzących ją pełnym ciekawości wzrokiem, od miejsc ciągle przypominających jej co się wydarzyło i czego cofnąć się już nie da. Jakie to szczęście, że choć najbliżsi są dla niej tacy wyrozumiali, zawsze może na nich polegać, nie musi przeżywać tego co biedna Zuzka wyklęta przez ojca i brata. Schyliła nisko głowę, przemknęła oczy i szeptała skupiona
Dobry Ojcze, a nasz Panie, daj mu wieczne spoczywanie, światłość wieczna niech mu świeci gdzie królują wszyscy święci.
Niech mu Bóg wybaczy wszystko zło, jakie w życiu wyrządził, ona wybacza mu z całego serca. Wybacza też Konradowi i pragnie, żeby i on jej wybaczył, żeby mogli kiedyś spojrzeć sobie w oczy, a może nawet zostać przyjaciółmi.

XIII

Już nie wiem co począć z tym nieusłuchliwym synkiem. – denerwowała się stara Wzientkula – Zawsze był pierwszy do roboty, na wiosnę gonić do pola go nigdy nie trza było. Zimą, tej wiosny doczekać się nie mógł, ciągle gadał, że jak tylko śniegi stopnieją, będzie się chwytał budowy chałupy. Wcale nie gadam, żeby przed Wielkanocą miał na polu robić, ale teraz, po świętach czas najwyższy, a on tylko siedzi w izbie, rozważuje. Zniszczyła go ta, dziewucha, niech będzie przeklęta, zniszczyła mi synka – kiwała bezradnie głową.
A gadałem tyle razy, iść trzeba do Ignaca, trza się upomnieć znowu o jaki kawałek placu, słowa nie dotrzymali, to nich płacą! – denerwował się jej mąż.
Płacenie tu nie pomoże, bo synka mi zniszczyła, nabrała, żeby ją Pon Bóczek pokarał.
Konrad słyszał każde słowo z drugiej izby, nie chciał jednak reagować na rodzicielskie narzekanie, w duchu przyznawał im zresztą rację. Sam chciał jeszcze przed Wielkanoc iść z ojcem do Ignacego, by upomnieć się o odszkodowanie za doznane szkody moralne, ale od kiedy dowiedział się od żebraka, Kacpra o niewierności Tereski, uparta myśl o tym, że samo odszkodowanie niczego tu nie załatwi nie dawała mu spokoju. Teraz, kiedy dowiedział się również, ze dziedzic Ludwik odebrał sobie życie, dodatkowo wmawiał sobie, że Tereska zasłużyła na surowszą karę niż jakiejś głupie odszkodowanie, które i tak najbardziej odczują jej rodzice. Od początku nie chciała pogodzić się z myślą, że żona winna mężowi posłuszeństwo, że swoich .świekrów winna poważać i wypełniać ich polecenia. Mało tego zdradziła go w najohydniejszy sposób, jaki mógł sobie wyobrazić, ze starym, bogatym hrabią, którego potem doprowadziła na stryczek. Uwiodła go po to, by doprowadzić do śmierci, tak jak i jego, dobrego, mądrego, pracowitego Konrada chciała doprowadzić do obłędu i prawie jej się to udało. Przeklęta czarownica! Kiedy o niej myślał, nadal czuł smutek i niewypowiedziany ból, ból, który rozsadzał mu kletkę piersiową, od niego huczało mu w głowie, gniotło w lędźwiach. Bóg jeden wie, jak bardzo żałował ,że nie zaspokoił swoich chuci, kiedy jeszcze mógł,kiedy i ona pragnęła jego, zanim spotkała tego bogacza. Zbliżała się niedziela, pierwsza po Wielkanocy, ta w którą miał odbyć się ich ślub, miało być wiesele, a po nim noc poślubna, wyczekiwana noc poślubna. Powinien zrobić jej noc poślubną, ale taką, na jaką zasługuje prawdziwa czarownica, właśnie taka, co krzywdzi mężczyzn, co bawi się nimi, a potem rzuca jak stare łachmany, każe im głupieć jak baranom, albo wieszać się na gałęzi w lesie w noc przed ukrzyżowaniem samego Boga.

Zuza, poszłabyś ze mną do chlewa krowy oporządzić, a Tereska zrobi wieczerze.
Marta skończyła właśnie parzyć ziółka dla męża, Zosia bawiła się w kąciku z Małgorzatą, a Ignacy siedział sobie w kuchni za stołem, gdyż żona nie chciała go forsować w żaden sposób, dlatego ciągle starała się wyprzedzać jego myśli, o tym co trzeba by jeszcze zrobić w gospodarstwie i zanim zdążył się ruszyć , już z Zuzką, albo z Tereską wykonały za niego każdą pracę. Teraz też zamierzał wybrać się do chlewa, żeby choć zajrzeć na zwierzęta, ale przekonawszy się, że Marta z Zuzką już biegną zrobić wszystko jak należy, machnął tylko ręką
Wy mnie spasiecie i już niedługo ani ruszyć się nie będę mógł od tego stołu.
Marta tylko uśmiechnęła się, kiwnęła na Zuzkę i obie wybiegły na podwórze. Na dworze zapadał zmrok, a chciały jeszcze obejść podwórko, żeby sprawdzić, czy aby wszystkie kury schowały się w kurniku. Tereska krzątała się przy piecu, nawet nie zauważyła kiedy dziewięcioletni chłopak od gospodarza Gajdy z drugiego końca wsi podszedł pod okno i ruchem ręki wywołał na dwór siedzącego przy stole Ignacego.
Agata woła was i dziołszki, Małgolę i Zosię tam, za płot - wyszeptał w pośpiechu
A czemuż to sama nie przyjdzie do izby? - zdziwił się Ignacy.
Nie wiem, ale gadają, że to ważne, ale fest ważne, żebyście wartko, ale to wartko poszli z dziołszkami tam. – znów wskazał ręką na plot – Teresce nic macie nie gadać!
A to, czemu? - jeszcze bardziej się zdziwił.
Agata gadają, że to ogromne ważne, żebyście tam zaraz przyszli, jeśli chcecie dobrze dla Tereski, bo o nią się tu rozchodzi.
Małgorzata! Zosia! - zawołał młodsze córki.
Nie miał pojęcia o co chodzi Agacie, dlaczego wysyła tego małego chłopca jako posłańca, zamiast sama przyjść, jednak ufał jej jak mało komu, dobrze pamiętał, jak kiedyś uratowała jego Tereskę, zawsze można było na nią liczyć, nigdy nie zawiodła ani jego, ani jego rodziny. Choć robił to niechętnie, postanowił jednak usłuchać tego, co chciała mu przekazać.
Gdzie ta Agata? - spytał jeszcze raz chłopca, który gnał już w stronę furtki.
Tam! Idźcie za furtkę, za płot! – zawołał i chwilę później już go nie było.

Konrad zaszedł dom od tyłu, widział jak Marta z Zuzką zniknęły za drzwiami chlewa. Chłopak od Gajdów wykonał swoje zadanie, teraz uciekał z powrotem do domu ściskając w dłoni grosz zarobiony za fatygę. Podłożył ogień pod okno, które wychodziło na tyły domu. To było najprostsze. Umyślił sobie, że podpali chatę pod każdym oknem, na koniec wrzuci zapaloną szczapę do drzwi wyjściowych, w ten sposób Tereska nie będzie mogla opuścić płonącej chaty.
Zginie jak czarownica, tak jak powinna umrzeć wiedźma. – szeptał zbielałymi wargami.
Przecież opętała go do tego stopnia, że on, człowiek spokojny starcił głowę. To wszystko przez jej czary. Teraz dostanie za swoje, nie skrzywdzi już nikogo. Kiedy zbliżał się do okna kuchennego, zobaczył przez krotką chwilę jej wysmukłą postać, ciemne, piękne włosy zaplecione w gruby warkocz, który oplotła sobie dokoła głowy, żeby nie przeszkadzał jej w pracy. Coś gotowała, pewnie szykowała wieczerzę dla rodziny. Była taka piękna, zupełnie taka, jaką niedawno jeszcze trzymał w objęciach, jaką pożądał.
O Boże! – jęknął
Zawahał się. A może, pobiec z powrotem pod tamto okno, ugasić ogień, który już tlił się sycząc i wznosząc się coraz wyżej w górę. Podniosła głowę, przez moment wydawało mu się, że zatrzymała wzrok na jego bladej, zawziętej twarzy. Podpalona szczapa sama przywarła do deski pod kuchennym oknem. Jakby na złość, płomień od razu bladą poświatą ogarnął drewno. Jeszcze tylko wrzucić szczapę do drzwi i już nie wyjdzie, nikt jej nie uratuje. Od chlewa dały się słyszeć głosy. To kobiety zorientowały się, że coś złego dzieje się wokół domu i pies, stary pies, Czarek zaczął szczekać, choć znał go przecież dobrze, zawsze łasił mu się do stóp. Ignacy z dziewczynkami biegli od strony furtki. Płomienie coraz wyżej lizały belki, od strony tylnej izby sięgały już prawie słomianego dachu. Widział wyraźnie, jak Tereska nasłuchuje. Ogień strzelał w górę, prychał na boki srebrnymi nitkami. Zuza porwała czterozębne widły z chlewa, zobaczyła ciemną sylwetkę podpalacza zbliżającą się do drzwi wyjściowych. W ręce trzymał zapaloną szczapę. Domyśliła się, że zamierza wrzucić ją do środka i gotowa na wszystko biegła, by poczęstować go ostrzem niebezpiecznego narzędzia. Nie było już czasu. Być może został rozpoznany, a tego bał się najbardziej. Porzucił szczapę, która oświetlała mu twarz, próbował zawrócić na tyły domu, ale Zuza czekała, chciała zastąpić mu drogę. Pobiegł więc w drugą stronę chcąc tyłam wydostać się przez dziurę w płocie z podwórza Ignacego. Zuza nie rzuciła się za nim w pościg, musiała ratować Tereskę. Na szczęście dziewczyna kaszląc i dusząc się dymem ciągnącym się długimi tumanami od kuchni prawie po omacku odnalazła drogę do sieni.
Tereska! - krzyczała Zuza.
Z tylu biegła na wpół oszalała Marta, Ignacy wraz z dziewczynkami próbowali ją przytrzymywać.
Tereska dławiąc się i pocierając załzawione oczy wybiegła prosto w ramiona Zuzy. Teraz obie dziewczyny oddalały się od płonącej chaty na bezpieczną odległość.
Trzeba wyprowadzić gowiedź i krowy! – wołał Ignacy – Pomóżcie mi, bo ogień łatwo może się przedostać na chlewy.


XIV

Przytuliła się do męża z całych sił, miał zimne czoło.
- Czyś jaki chory? Jesteś taki zimny – zaniepokoiła się.
Nic mi nie jest, – objął ją wpół – to wszystko z nerwów.
Tak się boję o twoje serce – westchnęła
Nie czas o mnie się starać – pokiwał głową
Zawsze myślisz pierwsze o innych, za to cię kocham, – podniosła głowę z poduszki, nachyliła się i pocałowała go w usta – ale pamiętaj, – pogroziła mu palcem – musisz się szanować, bo ja chcę cieszyć się moim chłopeczkiem jeszcze przez wiele, wiele roków.
Już, zaraz cię pocieszę – roześmiał się, jednoczesne ściągając z niej koszulę.
Ci... dziołszki usłyszą – szeptała, lecz chętnie poddawała się jego pieszczotom.
Zawsze potrafił ją rozpalić, czasem nawet szybciej niż by sobie tego życzyła. Przez te wszystkie lata od kiedy byli małżeństwem ciągle jednakowo podobał jej się jako mężczyzna, wciąż pragnęła jego bliskości, zawsze kiedy w ich życiu przeplatały się jasne słoneczne dni połączone z troskami dnia codziennego i wtedy, kiedy czarne chmury wisiały nad ich rodzinom. Teraz też mimo smutku, mimo tego, że stracili dach nad głową, potrafili zapomnieć się przez te kilka chwil. Gdy oboje upojeni sobą opadli na łózko wsłuchując się w odgłosy nocy starali się nie myśleć co przyniesie im jutro, jednak troska o dzieci spędzała obojgu sen z powiek. Szarzało już na dworze kiedy Marcie nareszcie udało się zasnąć. Nie słyszała porannej krzątaniny Agaty za drzwiami, ani kiedy Grzegorz wychodził do obory, by oporządzić swoje zwierzęta oraz te, które udało się uratować z pożaru. Wyskoczyła z łózka dopiero, kiedy za ścianą usłyszała głosy Zosi i Małgorzaty.
A, gdzie Tereska? - spytała, ledwo po cichutku wyszła z izby, by nie budzić śpiącego jeszcze Ignacego.
Pomaga ciotce, Agacie! – zawołała Zosia rzucając jej się na szyję – A, tatulek?
Śpią jeszcze, zostawicie ich, niech wypoczywają.
Agata wróciła już z chlewa, zdążyły też z Tereską przygotować śniadanie dla wszystkich.
Pójdą dziołszki do szkoły? - spytała kiedy Marta pełna wyrzutów sumienia stanęła w drzwiach
Laboga! Tak długo spać! – próbowała usprawiedliwić się przed Agatą – Nie wiem, co mnie takie zmęczenie naszło.
Nie ma się co dziwować, – machnęła ręką – po takich przejściach każdy by spał. Dziołszki już pośniadały. Ta jak? Poślesz ich do szkoły?
Niech idom. – kiwnęła głową – Przynajmniej nie będą myśleć o tym co się stało. A jak ty się Teresko czujesz? - zwróciła się do córki
Dobrze, – uśmiechnęła się blado – choć ciężko dobrze się czuć, kiedy skuli mnie straciliście cały dobytek
Co ty gadasz! - krzyknęła na nią Marta - Ani tak nie myśl
Widziałam go. – wtrąciła Zuzka, która akurat pojawiła się w izbie – Wiem, że to był Konrad, on chciał spalić Tereskę. Trzeba coś z tym robić, są sądy na takich!
Pon Bóczku! - Tereska zakryła twarz dłońmi – Gdzie my się podziejemy?
Jak to, gdzie? - Agata była stanowcza i zdecydowana,ż eby pomoc rodzinie Marty – Będziecie u mnie mieszkać aż postawicie nową chałupę.
Ja pójdę na służbę, mono jaki gospodarz z innej wsi mnie najmie. Wiosna jest, to i robota na polach się zaczyna.
To i ja pójdę. – Zuzka stanęła obok przyjaciółki i objęła ją wpół – Jak obie będziemy robić, to pomożemy Marcie i Ignacemu, mono uda nam się co dołożyć do budowy.
- I ja mogę iść. – zapiszczała cienkim głosikiem Małgorzata – Idzie mi jedenasty rok, jestem silna.
Chyba ogłupiałaś! - skarciła ją Marta – Jeszcze nie wiem, co zrobimy, poczekamy aż Ignac wstanie, a potem wszyscy pomyślimy co dalej.
Ignacy jednak nie ruszył się z łóżka przez kilka następnych godzin.
To do niego niepodobne, żeby tak długo leżeć, – zatroskała się Marta – pójdę do niego zajrzeć, czy nie jest jaki chory.
Kobiety siedzące za stołem wciąż jeszcze dyskutowały na temat wczorajszych wypadków, zachwalały sąsiadów, którzy wspólnymi silami próbowali ugasić pożar, a kiedy ich trud okazał się daremny, pomogli zaprowadzić oszalałe ze strachu zwierzęta gospodarskie do zabudowań Agaty. Najwięcej emocji wzbudzała osoba podpalacza. Zuzka nie dostrzegła jego twarzy, ale sądząc po posturze, była pewna, że był nim Konrad.
Wywołał Ignaca z dziołszkami, żeby została sama w chałupie! - gorączkowała się Zuza wracająca wciąż do wydarzeń wczorajszej nocy – I jeszcze ze starymi Wzientkami mieli czelność upominać się o pole u Marty. Już ja bym im dała, pole!
Tereska milczała kiedy Zuza oskarżała Konrada, wydawało jej się, że swoim zachowaniem sama doprowadziła byłego narzeczonego do skrajnej rozpaczy, która spowodowała, że dopuścił się tak karygodnego czynu. Kiedy przyjaciółka namawiała ją, by udała się do proboszcza,by ten pomógł jej oskarżyć podpalacza zbywała ją półsłówkami. Nie chciała być przyczyną jeszcze większego nieszczęścia, nie chciała, żeby starzy Wzientkowie stracili syna i tak z pewnością oskarżali ją o wszystkie swoje troski..
Kobiety nawet nie zauważyły kiedy Marta z bladą twarzą stanęła w progu. Nie miała sił nawet toczyć łez, w głowie czuła całkowitą pustkę, przed oczami latały jej białe plamy. Osunęła się na podłogę jęcząc cichutko. Zdumione kobiety prawie jednocześnie spojrzały w jej stronę. Tereska minęła ją, wbiegła do izby gdzie leżał Ignacy.
Tatulku! - głośny krzyk rozdarł cisze zalegającą w domu Agaty – Pon Bóczku najświętszy, czemuś to uczynił?1



Najbardziej przykre jest to, że musimy go wynosić z chaty Agaty. – skarżyła się proboszczowi pełnym goryczy głosem – Tak mi żal , że jeszcze i tym ją obciążamy. Ona boroka szykuje się do podwójnego wiesela, a tu takie coś. Czemu tak musi być , farorzyczku? - jęknęła, choć wiedziała, że mimo najszczerszych chęci nie mógł odpowiedzieć na to pytanie.

Grzegorz nie wtrącał się do poczynań Agaty, zawsze uważał, że ona tu jest gospodynią i ona zarządza całym domem, on był tylko jej pomocnikiem, tylko pragnął jej dobra i szczęścia. Teraz też, kiedy oddała dwie największe izby rodzinie Marty, a jej inwentarz umieściła w swoich pomieszczeniach gospodarczych w pełni popierał jej poczynania. A kiedy przyszło jeszcze przechować w domu zwłoki Ignacego, uradzili z Agatą, że będzie on leżał w najmniejszej izbie, w tej samej, gdzie mieszkała ona, kiedy żył jeszcze świętej pamięci scholarz Józef. W domu zrobiło się bardzo ciasno, wraz z Agatą i Grzegorzem mieszkali tam przecież jeszcze młodsi bracia gospodyni, ale choć wszystkim było trudno i niewygodnie z niczyich ust nie padło ani jedno złe słowo w tych ciężkich dniach. Jakub z Danielem przenieśli się na pięterko z sianem i jakoś wszyscy się pomieścili.
Po pogrzebie pójdziemy z Zuzką szukać służby – powiedziała Tereska ostatniego dnia przed pogrzebem, co jeszcze bardziej zasmuciło Martę.
Czuła się pokonana przez życie, pozbawiona wszelkiej radości i nadziei na przyszłość, skazana na powolna starość. Nie załamała się zupełnie tylko ze względu na młodsze córki, które też dotkliwie odczuwały stratę ojca i domu. Widziała, jak obie rozpaczliwie potrzebują jej teraz, bardzo chciała powiedzieć im, że znów będą miały dom i spokojne życie, chciała im to obiecać, ale nie mogła tego zrobić.

XV

Nocą śniła jej się matka. Siedziała na progu ich chaty na Kindrze i przywoływała ją ruchem reki. Dom był zupełnie taki sam, jakim zapamiętała go sprzed pożaru. Po podwórku biegały kozy, pies Pimpuś łasił jej się do stóp. Kornelia powtarzała coś wiele razy jednak Marta nie mogla odróżnić słów. Zbliżyła się więc jeszcze bardziej. Po twarzy matki spływały łzy.
Moja córko – wyszeptała wreszcie
Co chcesz mi powiedzieć? - Marta w tym śnie była świadoma tego , że Kornelia nie żyje – Czemu smucisz się matko? - spytała, zdziwiona tym, że przychodzi do niej po tylu latach.
I wtedy nagle przypomniała sobie, jak Kornelia już kiedyś przyszła do niej, wtedy tonęła w stawie Eustachego.
Zawsze zjawiasz się, gdy jestem w potrzebie. – zwróciła się do zapłakanej matki siedzącej na progu – Ten dom spłonął – wskazała na budynek.
Powinnaś go odbudować. Wróć na Kindrę dziecko, wróć na nasza Kindrę, tu jest twój dom.
Obudziła się zlana potem. To dziwne, że w noc poprzedzającą pogrzeb ukochanego męża, to nie on jej się przyśnił.
Wróć na Kindrę – te słowa szumiały jej w uszach, kiedy odprowadzała Ignacego na cmentarz. Ale jak mogłaby zostawić jego grób, zamieszkać z dala od tego cmentarza, od miejsc, gdzie spędzili te wszystkie cudowne chwile. Z drugiej jednak strony, jak będzie mogła tu żyć, tu, gdzie wspomnienia otaczają ją na każdym kroku, tu , gdzie Tereska będzie blisko człowieka, który chciał ją zabić.
Mogę starać się o grób Ignaca, tak jak staram się o mojego Józefa i o starą Grzesiczkę. Przecież Kindra nie leży po drugiej stronie świata, jak zechcesz możesz przyjść grób twojego chłopa – poklepała ją po plecach Agata, kiedy opowiedziała jej o swoim śnie.
Tak, naprawdę ulżyłoby jej, gdyby mogła stąd odejść. I Tereska z Zuzą nie musiałyby błąkać się po świecie za służbą. Na Kindrze zostało przecież jej niewielkie poole, jej własność, ojcowizna, wobec której ma obowiązek.
To dobry pomysł – ucieszyła się Tereska, kiedy tego samego wieczora przy wspólnym stole opowiedziała o swoich planach – I tak poszłabym, od miejsc, które przypominałby mi o Konradzie i Ludwiku.
Ludwiku? - zdumiała się Marta – Czy, ty mówisz o dziedzicu?
Muszę ci powiedzieć o czymś ważnym – Tereska zaczerwieniła się po same uszy, ale Zuza podtrzymywała ją na duchu trzymając za rękę. Przyjaciółka zwierzyła się jej się kilka dni temu ze swoich tajemnic, teraz Zuza dodała jej odwagi, chciała jej pokazać, że będzie ją wspierać niezależnie od tego, co się wydarzy.
O czym chcesz gadać, dziołcho? - Marta zbladła.
Wyjdźmy do kuchni. – szepnęła Zuzka – A, ja i tak już wszystko wiem.
Agata dyskretnie zamknęła drzwi za wychodzącymi.
Jestem przy nadziei, – wyszeptała Tereska – chcę żebyście o tym wiedzieli
Jak?! Z Konradem?
Z hrabią, Ludwikiem, z nieboszczykiem.
Pon Bóczku święty! - Marta złapała się za głowę – Jak to może być?
To prawda – Zuzka nie puszczała ręki przyjaciółki.
Nie gorszcie się, – rozpłakała się na całego Tereska – zdawało mi się, że go kocham
O Boże miłosierny! - Marta musiała oswoić się z myślą, że Ludwik, ten sam, samolubny, zły człowiek, który kiedyś przed laty chciał ją uwieść i niewiele brakowało, a rozdzieliłby ją z Ignacym, ten , który chciał ją utopić w stawie, teraz skrzywdził jej córkę, zrobił jej dziecko.
Jeszcze zza grobu mści się – szepnęła, ale zaraz potem zaczęła trzeźwo myśleć – Tym bardziej trza stad odejść. Jak Konrad dowie się o ciąży, jeszcze uprze się, że dziecko jest jego, albo, co gorsza, jeszcze bardziej zechce się mścić, za to, że inszy cię zbrzuchacił. Tak, tak, – kiwała głową, znów była dawna Martą, która chciała mieć wszystko pod kontrolą – sprzedamy pola i wystawimy chałupę na Kindrze, tam nasza ojcowizna, tam trza nam wracać. Pamiętam, jak raz ujec Agaty gadali, że staremu farorzowi z tamtej wsi już się umrzyło. Nowy, mono nie będzie krzywo zaglądał na mieszkanki Kindry, na czarownice. Bo czarownice wracają, tym razem będzie ich aż pięć i wszyscy będą mogli się przekonać, że nikomu nie zrobimy krzywdy, a wręcz przeciwnie, będziemy dobrymi chrześcijankami i będziemy leczyć. Bo widzisz Teresko, już nie boję się tamtejszych ludzi, pokażę im, że zasługuję na ich szacunek, że nie jestem wcale gorsza, ani ja, ani moi bliscy, niż te, stateczne gospodynie, które co niedziela chodzą do kościoła, kładą na tacę, a w swoich chałupach chowają grzechy jak łyżki w postolikach.

Długo opowiadała Marta dziewczynom o Kindrze, o tym, jak zmarła Kornelia, o Helenie i jej dzieciach, o Małgorzacie, która jest siostrą Agaty, o nieboszczyku Eustachym, dziedzicu Ludwiku, któremu udało się rozkochać w sobie zarówno matkę jak i córkę i o dobrym, kochanym Ignacym, który nie tylko uratował jej życie, ale też dał szczęście i wrócił wiarę w ludzi.
Czemu nie opowiedzieliście mi tego wszystkiego dawno temu, mamuko? - szeptała Tereska – Wszystko zrobiłabym inaczej, wszystko byłoby inaczej.
Teraz wszystko będzie inaczej, – uśmiechnęła się Marta – obaczysz, wszystko będzie inaczej.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.