Przejdź do głównej zawartości

Między nami, małżonkami.

Między nami, małżonkami.


Napełniona wielką ilością jaj poczerniała ze starości patelnia syczała, pykała złowrogo kołami żółtek źle rozmieszanych pośród tłustych oczek swojskiego masła, którego nadmiar raz po raz wzbijał się w górę i ściekał od czasu do czasu wąskimi stróżkami po bokach naczynia prosto w żarzący się płomień palnika. Niewinny zdawałoby się widok wesoło pryskającej na boki jajecznicy rozzłościł Hildegardę. Wiedziała, że nie powinna się gniewać, Alojzy przecież powinien coś jeść. Ale czemu akurat teraz, kiedy ona weszła prosto z pola do kuchni? Czemu, kiedy właśnie naszła ją ochota na kubek gorzkiej kawy? Kubeczek małej czarnej bez dodatków w postaci ciasteczek, bo przecież Hildegarda ostatnio sporo przytyła i świetnie zdawała sobie z tego sprawę. A tu, pachnąca tłuszczem jajecznica, pewnie jeszcze z kawałkami boczku od ostatniego wędzenia pyka jej pod nosem, wabi, nęci zapachem i widokiem. Musiała zareagować, musiała dać upust wzbierającej się w niej fali gniewu.
Kto tu smaży tę jajecznicę?! - warknęła dobrze wiedząc czyja to sprawka, przecież w domu nie było nikogo innego. Najmłodszy z synów, Karol wyjechał dwa dni temu na uczelnię, a dwaj pozostali są już na swoim i mieszkają oddzielnie, obydwaj w mieście. No, cóż, taki już los matek, które za wszelką cenę chcą wykształcić swoje dzieci. Pomagają jak mogą, harują na polu, by pociechom niczego nie brakowało, a potem synowe z wnukami przyjeżdżają raz w tygodniu zaopatrzyć się w świeże jaja i mleko prosto od krowy. Ale ona, Hildegarda nie ma do nikogo żalu, sama się o to prosiła, zresztą pole i zwierzęta gospodarskie to dla niej jedyna pociecha na stare lata, lubi te pracę i chwali Pana za wszelkie dobra, których dzięki niej się dorobiła. Nie to, co Alojzy, który wciąż narzeka, że brzydnie mu się już ta ciągła harówka i że w końcu wypnie się na to całe koszenie i suszenie siana dla krów. Myślałby kto, że Alojzy suszy sam to cholerne siano. Gdyby nie Hildegarda krowy Alojzego już dawno zdechłyby z głodu. Ale cóż, nie skarży się, bo to nie ma sensu i tak nikt jej w niczym nie pomoże, a ona przecież znakomicie sobie radzi, zawsze zresztą tak było..
Cholera jasna! - krzyknęła głośniej waląc pięścią w stół – Znowu ten stary cap śpi, kiedy jajecznica się pali! I kto ci pozwolił brać bez pytania jaja od moich kur? A kto tu karmi kury? Czy ja się do twoich krów dowalam? Czy piję twoje mleko?
Jednym ruchem ręki zepchnęła syczącą patelnię z palnika, wyłączyła gaz. Nie wiedziała czy akurat nie wyszedł i nie słyszał jej uwag, czy tylko udaje. To ją jeszcze bardziej rozzłościło, szybkim krokiem wtargnęła do pokoju pewna, że siedzi przed telewizorem ze słuchawkami na uszach. Fotel jednak był pusty. A więc nie słyszał, pewnie wyszedł gdzieś na dwór zostawiając smażącą się jajecznicę na płonącym gazie. To takie do niego podobne. Jeszcze znajdzie odpowiednią okazję, by wygarnąć mu jaki jest nieostrożny.
Fakt, że nie było go w pobliżu nieco ją uspokoił. Woda w czajniku elektrycznym zaczęła bulgotać, wyjęła szklankę, by nasypać sobie kawy. Od rana już chodziła jej po głowie stara piosenka, taka, którą kiedyś śpiewała jej mama, gdy była jeszcze małą dziewczynka z długimi, ciemnymi warkoczami i czerwonymi kokardami na głowie. Teraz znów w uszach stanęły jej znajome słowa. Poczęła nucić
W zielonym gaiku jeleń wodę,pije,
powiedz mi mój miły dla kogo ty żyjesz,
powiedz mi mój miły dla kogo ty żyjesz.
Nagły prast zamykających się drzwi od łazienki wyrwał ją z przyjemnego nastoju jakiemu przez chwilę uległa. A więc był w łazience, siedział na muszli, pewnie srał z tym swoim stoickim spokojem nie myśląc o tym, że jajecznica się pali, nie zwracał uwagi na jej słowa. Teraz nagle wtargnął do kuchni, do jej kuchni, tam gdzie właśnie piła sobie spokojnie kawę i warknął nachylając się nad swoją patelnią.
Kto pozwolił wyłączyć jajecznicę?! Czy to jest twoja jajecznica?!
Moje są jajka! - odparowała
Ty je zniosłaś? To ciekawe. – zaśmiał się głucho, nieprzyjemnie.
Za chwilę spaliłbyś całą kuchnię! - podniosła się gniewnie ze swojego taboretu.
To bym spalił, a tobie nic do tego! – wydął wściekle swoje wąskie wargi osadzone pod ostrym jak dziób wygłodniałego sępa nosem przyozdobionym w okulary w cienkiej oprawce, które jego małą, podłużną twarz czyniły jeszcze bardziej drapieżną i złośliwą, jak u jakiegoś niewydarzonego trolla.
Jak chcesz sobie coś palić, to pal swój zadymiony pokój wraz z tym nieszczęsnym gratem! – wskazała chudym palcem na otwarte drzwi pokoju, w którym centralne miejsce zajmował telewizor Alojzego. Postanowiła się więcej nie odzywać, jeszcze mogłaby powiedzieć coś za dużo, zabrała więc swoją kawę i poszła do drugiego, niewielkiego pokoiku, gdzie trzymała swoje rybki w akwarium i gdzie najczęściej przebywał kot , Pulpuś, jej najlepszy przyjaciel demonstracyjnie zatrzaskując za sobą drzwi. Alojzy jeszcze przez jakiś czas miotał pod nosem obelgi w jej kierunku, ale już na nie nie reagowała. Zapatrzyła się w swoje ukochane rybki, kot dobrze wiedział, że teraz powinien wskoczyć jej na kolana, oczekiwała tego, to ją uspokajało. Teraz Alojzy stojący za drzwiami został gdzieś daleko, jakby był po drugiej stronie kuli ziemskiej, już jej nie drażnił jego głos, ani człapanie po drewnianej podłodze , której malowania od lat nie mogła na nim wymusić. Może gdyby próbowała po dobroci? Nie, na to nigdy nie mogłaby się zdobyć, już woli mieć odrapaną podłogę. Może zimą będzie miała więcej czasu, to sama zabierze się za ta podłogę. Ale co będzie jeśli Alojzy znów zechce robić jej na złość i na przykład założy swoje stare kalosze żeby podeptać po świeżo pomalowanych deskach, albo wpuści na nie kota? Kot, jak to kot, mało, że porobi ślady na podłodze, to jeszcze będzie biegał po całym domu i zachlapie wszystko co się da.
Tak naprawdę wcale nie chciała kłócić się z Alojzym. Nie był przecież złym człowiekiem tylko takim upartym, jakby wprost uwielbiał robić jej na złość. I pomyśleć, że kiedy kilka tygodni temu przyszedł do niego w odwiedziny kolega, jeszcze z czasów młodości, który przechwalał się jaki to jeszcze z niego ogier, jaki pies na baby mimo podeszłego wieku, Alojzy objął ją czule i powiedział ściszonym głosem.
A ja mam tu wszystko czego mi potrzeba. Całe moje wielkie szczęście.
Powiedział to Alojzy, ten sam, który od miesięcy nawet nie podał jej reki, nie mówiąc już o jakimś choćby małym, niewinnym buziaku, albo przelotnym , czułym spojrzeniu. Złapała się wtedy na tym, że zwyczajnie była mu wdzięczna, mimo otwartej wojny jaką prowadzili jeszcze kilka dni temu, wojny, która zdawałoby się przekroczyła wszelkie granice tolerancji. I jak to zwykle z wojnami bywa zaczęła się od błahostki, którą można było załatwić pokojowo. Ale czy któreś z nich było zdolne do tego, by cokolwiek rozegrać pokojowo? Zniewagi nie mogła wybaczyć, a on powiedział , że ją utrzymuje i to przed ludźmi. Na dodatek tymi ludźmi byli jego siostra Eldetrauda, ta stara wiedźma, która wciąż na nią najeżdżała i jej głupkowaty mąż Daniel. Jak Alojzy może nawet tak myśleć, skoro ona ma swoją emeryturę i to wcale nie niższą niż jego nędzne grosze.
Skoro ty mnie utrzymujesz, to czemu nie możesz swojego syna na studiach wyposażyć we wszystko co potrzebne?! - odparowała – Zawsze ja daję kieszonkowe, ja płacę za akademik, szykuję jedzenie.
Którego nie można przełknąć – zaśmiał się złośliwie.
To czemu je żresz ?!
Z twojego bym dawno zdechł, sam sobie gotuję. - przechwalał się przed wpatrzoną w niego jak w święty obrazek Eldetraudą
Tak, z moich jaj – warknęła
Ale garnki ja kupuję i to ty jesz z moich garnków. – zaśmiał się dominując.
Tego nie mogła darować. Jeszcze tego samego wieczora wyrzuciła do rowu pod lasem wszystkie garnki, by następnego dnia kupić nowe. W końcu ma swoją emeryturę i stać ją. Rankiem zastała w kuchni wielka kupę roztrzaskanych jaj. Nawet nie krzyknęła, choć widok był porażający. Musiała myśleć logicznie. Po chwili już wiedziała co zrobić. Alojzy niedawno kupił sobie nową koszulę, była bielusieńka. Wytarła nią roztrzaskane jaja. Faktem było, że los wtedy sam zakpił sobie z niej, bo kot Pulpuś zlizał z koszuli masę jajeczną. Ale też nie wszystko co złe, nieciekawie się kończy, bo kota przypiliło z tych jaj i narobił nie gdzie indziej, jak w pokoju telewizyjnym Alojzego, akurat na dywaniku, który tak bardzo lubił sobie podkładać pod stopy, kiedy zakładał słuchawki na uszy. I tu Alojzy nie pozostał jej dłużny. Wieczorem zastała kocią kupę w kuchennym zlewie. To przeważyło szalę. W stodole między sąsiekom na siano za pustym chlewikiem, gdzie kiedyś Alojzy hodował króliki zanim jej zaraza nie wybiła trzymał dwie spore flasze na bimber. Zostawiwszy pozostałe oprzyrządowanie do produkcji cenionego przez męża samogonu zabrała butle, mimo tego, że nie były one lekkie dla niezbyt wysokiej, posuniętej już nieźle w latach kobiety. Jedną udało jej się wtoczyć do pobliskiego stawu. Niestety z płytkiej wody wystawała szyjka butli. Drugi pojemnik wyrzuciła do lasu. I choć wydawałoby się, że ten w lesie jest gorzej ukryty, to Alojzy znalazł właśnie ten w stawie. Kiedy orał pole pod lasem zauważył wystającą z wody szyjkę butli. Tego w lesie, nie znalazł do tej pory, choć Hildegarda wcale nie postarała się z zakamuflowaniem go. Wojna trwała i następnego dnia. Alojzy wyniósł z pokoju Hildegardy jej ulubiony fotel na biegunach i wystawił go przed koszem na śmieci obok bramy . Nie starczyło mu odwagi, by wyrzucić fotel do lasu. A więc jednak pozostały w nim jakieś granice przyzwoitości, a może po prostu bał się jej, słabej kobiety, o której jeszcze niedawno mówił, że jest na jego utrzymaniu. To był jej triumf, tak wielki, że aż przestała pragnąć dalszej zemsty. Wojna się skończyła, a kilka dni później powiedział o niej: „ Całe moje szczęście”.
Za kilka dni Hildegarda pojedzie na pielgrzymkę do Częstochowy. Wyjazd zorganizowało Koło Emerytów i Rencistów. Alojzy też należy do tej organizacji, ale na pielgrzymkę się nie zapisał. Cieszy ją to. Gdyby Alojzy też wybierał się do Częstochowy ona zrezygnowałaby z wyjazdu. Mogłaby nie wytrzymać jego towarzystwa w autobusie i wybuchnąć. A po co koleżanki z koła mają widzieć jej gniew. One mają swoje problemy i swoich pantoflarzy, a nie takich uparciuchów jak ona. Nie mają pojęcia co to znaczy żyć w ciągłej walce, prowadzić nieustającą wojnę z własnym mężem.
Zbliża się wielkimi krokami czterdziesta piąta rocznica ich ślubu. Pewnie dzieci będą chciały przyjść , oczekują uroczystości, a może nawet mszy w kościele. Już teraz wzbiera w niej gniew, kiedy o tym myśli. Oni oczekują , że będzie piekła dla niego ciasto z jej jaj, oczekują , że spyta go o pozwolone upieczenia ciasta z jego mleka, oczekują, że małżonkowie będą siedzieć obok siebie i siorbać zupę z talerzy leżących blisko siebie i jeszcze oczekują, że będą siedzieć blisko siebie w pierwszej ławce w kościele, a wniebowzięty proboszcz będzie składał im życzenia zdrowia i pomyślności na dalsze lata. A niedoczekanie ich, jeśli myślą, że zamówi tę mszę! Nie zamówi, choćby ze względu na to, że w zgodzie z własnym mężem żyć nie potrafi i nie chce za nic w świecie.

Komentarze

Gwara śląska najgryfniejsze wlazowania

Kuloki i hajcongi

Jak już przidzie styczyń to praje dycko je bioło za łoknym, aże bioło, autami ludzie niy poradzom wyjechać ze swojich placow skuli śniegu, a kaj człowiek sie yno niy podziwo, lotajom ludziska po szesyjach z roztomańtymi hercowami i inkszymi łopatami i łodciepujom te wielki hołdy. Wszyndzi je gładko i trza dować pozor jak sie idzie we ważnej sprawie na klachy do somsiadki, abo do roboty. A jak je zima w chałpach! Trza hajcować we wszystkich piecach, bo inakszy pazury łod mrozu ulatujom. Jo dycko myślach że nojlepszy sie majom ci, kierzi miyszkajom na blokach, bo dycko majom ciepło, niy muszom sie marasić wonglym, ani wachować piecow, coby w nich niy zagasło, ale ostatnio słysza, że i na blokach ni ma tak blank dobrze, bo bezmała som tam jakiś haje o liczniki przi tych fojercongach. A zajś jak kiery miyszko we swoji chałpie, to musi już na jesiyń sie o wongel starać, a w zimie niy umi se bez żodnej komedyje ponść z chałpy, bo zarozki we piecu zagaśnie i kaloryfer zamiast parzić po puk

Bebok - straszki śląskie

Bebok Starki i ciotki, opy i omy, somsiod i potka dobry znajomy, kożdy sztyjc straszy i yno godo, że zmierzłe bajtle, to bebok zjodo. Jak niy poschraniosz graczek z delowki, jak we Wilijo niy zjysz makowki, jak locesz, abo straszysz kamratki, jak klupiesz wieczor w dźwiyrze sąsiadki, to już cie straszom, że bebok leci. Zaroz wylezie i zeżro dzieci. Choć żejś go jeszcze niy widzioł wcale, bo sztyjc kajś siedzi som na powale, abo za ścianom szuści i klupie, abo spi w szparze w starej chałupie. Bebok w stodole, bebok je w rzece, a jak tam przidziesz, to łon uciecze. A je łoszkliwy, jak mało kiery, choć ni mo kryki, ani giwery. A jednak, bojom fest sie go dzieci, bo żodyn niy wiy, skoro przileci. Toż, kożdy dumo i rozważuje jak tyż tyn bebok sie prezyntuje. Czy łon je wielki jak kumin z gruby,   Abo, jak mrowca bebok łoszkliwy je mały, abo ciynki jak szpanga. Czy łon mo muskle i dźwigo sztanga, abo je leki jak gynsi piyrzi, abo si

Bajka o śwince po śląsku

Bajka o śwince                                     Babuć Kulo sie po placu babuć we marasie, rod w gnojoku ryje, po pije w kalfasie, kaj je reszta wopna i stare pająki, co się przipryczyły zza płota łod łąki. Gryzie babuć   wongel jak słodki bombony, po pije go wodom, kaj gebiz łod omy leżoł zmoczony. Woda zzielyniała, skuli tego bardzij mu tyż szmakowała. Zeżro wieprzek mucha,   ślywki ze swaczyny, po ym se po prawi resztom pajynczyny. Godali nom   oma, że nikierzi ludzie som gynau zmazani, choćby te babucie. Dejmy na to ujec, jak przidzie naprany, tyż jak wieprzek śmierdzi i je okulany. Śmiejymy sie z wieprzkow, ale wszyscy wiedzom- kożdego   babucia kiedyś ludzie zjedzą.